Menu

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Muzycy, część 7

            - Na pewno możesz już iść na zajęcia? Wciąż martwię się, że nie doszedłeś całkiem do siebie – powiedział strapiony Arek, gdy dwa dni później Dawid szykował się do wyjścia do akademii.
            - Na pewno. Daj już spokój, wszystko ze mną w porządku. Lepiej martw się o siebie – odparł, chwytając w dłoń futerał z trąbką i zmierzając w stronę drzwi.
            - Uważaj na siebie – mruknął mu do ucha Arek, mocno go przytulając.
            - Będę, obiecuję – odpowiedział, rozkoszując się przez chwilę jego ciepłem, po czym odsunął się od niego i wyszedł. Miał już dosyć tego ciągłego zamknięcia, leżenia w łóżku i znoszenia usługiwania mu. Z jego ciałem było już całkiem znośnie, gorączka minęła kilka dni temu, a i ból prawie całkiem ustąpił. Psychicznie już dawno się z tego otrząsnął, głównie dzięki pomocy brata, jak i swojej odpornej psychice. Wydarzenia z dzieciństwa utworzyły swoistą barierę wokół jego umysłu, którą nie było tak łatwo przekroczyć, a dzięki której mało co tak naprawdę go ruszało. Poza tym Dawid wyznawał zasadę, że co się stało, to się nieodstanie. Złe wspomnienia i przeżycia nie miały prawa mieć wpływu na teraźniejszość, i tego się trzymał.
            Gdy był już na miejscu i szedł w stronę sali, w której miał pierwsze zajęcia, kątem oka dostrzegł mężczyznę w kapeluszu, który rozmawiał z kimś, żywo gestykulując. Gdy przyjrzał się im dokładniej, rozpoznał w nich Kamila i Andrzeja. Skąd oni się znają?, zastanawiał się, instynktownie zmierzając w ich stronę.
            - Cześć, Andrzej – powitał go jak gdyby nigdy nic Dawid i wyciągnął w jego stronę dłoń. Ten uścisnął ją niepewnie, nie patrząc mu w oczy. – Kim jest ten facet? Znacie się?
            - Nie, to pomyłka. Dobrze się składa, że przyszedłeś, bo nie wiem, co ten wariat zrobiłby za chwilę.
          - Wariat, powiadasz? – zaśmiał się Kamil, mierząc wzrokiem Dawida. – Oj, Andrzeju… Nie spodziewałem się, że aż taki z ciebie sukinsyn.
        - O co ci chodzi? Mówiłem ci, żebyś tu nie przychodził! – krzyknął Andrzej, spanikowany. Lada moment miała przyjść Magda, a to byłaby już kompletna porażka.
             - Podobno mnie nie znasz, kochasiu – droczył się z nim w najlepsze Kamil, czerpiąc przyjemność z całej tej sytuacji. Dodatkowo nakręcała go zdezorientowana twarz Dawida, który całym sobą krzyczał o wyjaśnienia. – Wiesz co? Zostawię cię teraz, mam małą sprawę do Dawida.
              - Nawet nie próbuj – warknął przez zaciśnięte zęby, lecz zaraz potem machnął ręką i odszedł, czerwieniąc się ze złości. Czuł, że przegrał. Nie miał zamiaru dłużej tego ciągnąć, zależało mu tylko na jego dziewczynie. Teraz to ona była dla niego najważniejsza. Przyjaciele mogli iść do diabła.
            - A więc chodźmy – szepnął Kamil, chwycił Dawida pod ramię i zaciągnął go do łazienki. – Nie bój się, nic ci nie zrobię, przynajmniej nie w tym miejscu.
               - Czego chcesz? I skąd znasz Andrzeja?
            - Andrzeja? Sam mnie poznał. Nie wiem, skąd dowiedział się, że jestem dobry w znajdywaniu haków na innych, ale obiecał, że dobrze zapłaci.
            - O czym ty mówisz?! – krzyknął, tracąc cierpliwość. Szybko oddychał, jego serce biło w zabójczym tempie.
            - Widzę, że zależy ci na tych informacjach… - stwierdził, przybliżając się do niego z tajemniczym uśmiechem. – Co jesteś w stanie gotów za nie dać?
            - A co mam ci niby za nie dać? Należy mi się chociaż tyle po tym, co mi zrobiłeś.
            - Jesteś tego taki pewny? – wyszeptał, zmuszając swym ciałem, by Dawid bezradnie oparł się o ścianę. Położył dłonie na chłodnych kafelkach na wysokości jego ramion i musnął nosem płatek jego ucha. – Te informacje są warte dużo więcej, będziesz się musiał zatem postarać, żeby je dostać. Ewentualnie zrobisz to, co ostatnio, i będziemy kwita.
            - Już nigdy więcej nie pójdę z tobą do łóżka – wydusił przez zaciśnięte zęby i spróbował go odepchnąć. Bezskutecznie.
            - Daj spokój. Sam zobaczysz, że będzie ci ze mną lepiej, niż z Arkiem.
            - Chyba śnisz. Byłeś okropny, co niby miało się zmienić przez te kilka dni?
            - Sam się możesz o tym przekonać…
            - Powiedziałem już, że nie chcę. A teraz daj mi spokój. Spóźnię się przez ciebie na zajęcia.
            Kamil niechętnie puścił Dawida i zmroził go wzrokiem. Miał ogromną nadzieję na kolejną noc spędzoną z nim, lecz na razie nic nie zapowiadało, że to się uda. Zawiedziony, patrzył, jak Dawid odchodzi, nie zaszczycając go wzrokiem. Jeszcze będziesz mój, pomyślał i zaśmiał się pod nosem.
* * *
            Gdy zajęcia się zaczęły, Dawid nie wytrzymał i dyskretnie szturchnął w bok Andrzeja. Chciał to zrobić już wcześniej, lecz jego przyjaciel najzwyczajniej w świecie go unikał.
            - Andrzej, co łączy cię z tym facetem?
            - Mówiłem ci już, że to wariat. Nie wiem, czego on ci nagadał, ale nie wierz w ani jedno jego słowo. To stara znajomość, nic niewarta. Jesteś moim przyjacielem i nie chcę, żeby przez taką osobę jak Kamil to się zmieniło.
            - Niech ci będzie… - mruknął, udając skupienie, gdy wykładowca zwrócił swój wzrok w ich stronę. Rozmyślał jednak o tym, co powiedział mu przyjaciel. Niby nie widział powodu, by Andrzej chciał uprzykrzyć mu życie, lecz nie mógł wyzbyć się wrażenia, że coś przed nim ukrywa, stara się dokładnie to zamaskować, by nie został po tym ani jeden ślad. Może faktycznie Kamil był jego znajomym z dawnych lat, a że Dawid na własnej skórze przekonał się, do czego jest zdolny, nie dziwił się, że Andrzej nie chce utrzymywać z nim kontaktu. Jednakże to, w jaki sposób dziś rozmawiali, a także słowa Kamila nie dawały mu spokoju. Czy tak właśnie wygląda spotkanie dwóch obojętnych sobie osób, których znajomość zakończyła się dawno temu?
            Dawid z wyraźną ulgą powitał koniec zajęć. Był zmęczony, marzył tylko o powrocie do domu i położeniu się do łóżka. Spojrzał na zegarek, kalkulując, czy zdąży złapać jeszcze Arka. Jego zajęcia miały zacząć się za jakieś dwadzieścia minut, mimo wszystko była na to marna szansa. Westchnął ciężko i powoli zaczął zmierzać w stronę mieszkania, które dzielił z bratem. Do tej pory nie doceniał tego, że ma przy sobie osobę najbliższą jego sercu. Wydawało mu się to oczywiste, naturalne. Nie wyobrażał sobie nigdy sytuacji, w której zostałby sam. Owszem, spodziewał się, że Arek w końcu znajdzie sobie dziewczynę, założy rodzinę, lecz jak na razie były to plany dość odległe i mgliste. Owszem, Dawid czuł lekkie ukłucie bólu, ilekroć o tym pomyślał, lecz zależało mu na szczęściu jego brata. I nawet jeśli Arek zawsze powtarzał, że nigdy go nie zostawi i że zawsze będą razem, wiedział, że to najzwyczajniej w świecie niemożliwe. Bo nie dość, że obaj byli mężczyznami, to do tego łączyły ich więzy krwi, a związek pomiędzy rodzonymi braćmi na pewno nie zostałby dobrze przyjęty.
            - Dawid! Zaczekaj! – usłyszał kobiecy krzyk za swoimi plecami. Zatrzymał się i zaczekał, aż dołączy do niego Magda. Po kilku sekundach zrównała się z nim, oparła na  jego ramieniu i podjęła próbę wyregulowania oddechu.
            - Co się stało? – zapytał, gdy zaczęła w miarę normalnie oddychać.
            - Ja… Chciałam z tobą porozmawiać… o Andrzeju.
            - O Andrzeju? Stało się coś?
            - No właśnie nie wiem. Od jakichś dwóch, trzech dni dziwnie się zachowuje, mam wrażenie, że to wręcz nasila się. Próbowałam go o to zapytać, ale za każdym razem mnie zbywał. Pomyślałam, że ty możesz coś wiedzieć. W końcu jesteście przyjaciółmi…
            - Jak wiesz byłem ostatnio chory, więc nie jestem na bieżąco… - zaczął, zastanawiając się, czy chociażby w minimalnym stopniu wspomnieć jej o Kamilu.
            - Widzę, że czegoś się domyślasz. Proszę, powiedz mi.
            - Andrzej zwierzył mi się ostatnio, że spotkał swojego znajomego ze starych czasów. Podobno nie dogadują się zbyt dobrze, myślę, że to nieco wytrąciło go z równowagi. Daj mu po prostu trochę czasu, ok?
            - Ach tak… Widziałam ostatnio, jak kłócił się z jakimś chłopakiem, ale byłam spóźniona i nie mogłam do nich podejść, a później wyleciało mi to kompletnie z głowy. Ale jeśli tak, to uspokoiłeś mnie. Dziękuję. – Odetchnęła z ulgą i nerwowo poprawiła sięgającą jej do kostek spódnicę.
            Prawda była taka, że dosłownie szlag ją trafiał na samą myśl, że wszyscy wokół niej mają jakieś tajemnice i robią z niej idiotkę. Wolałaby, żeby od razu jej powiedzieli, że ta sprawa najzwyczajniej w świecie jej nie dotyczy i żeby dała sobie spokój, aniżeli na każdym kroku wciskali jej kit, że coś jej się zdaje i przejmuje się nieistotnymi faktami.
            - Przepraszam, ale chciałbym pójść już do domu. Jestem zmęczony, nie stanąłem jeszcze całkowicie na nogi… - powiedział nieśmiało Dawid, zaskoczony jej złością głęboko zakorzenioną w oczach.
            - Dobrze. W takim razie do zobaczenia – pożegnała go i odeszła w przeciwnym kierunku.
            Dawid wzruszył ramionami i kontynuował swoją podróż. Miał nadzieję, że nie natknie się już dzisiaj na żadnego znajomego. Jedyne, czego pragnął, to miękki materac, poduszka i ciepło czule obejmującego go ciała.
* * *
            Siedząc na jednej z parkowych ławek, Kamil rozmyślał, co powinien teraz zrobić. Od jego ostatniej rozmowy z Dawidem minął tydzień, zwątpił już, że ten nawiąże z nim jakikolwiek kontakt. A szkoda, gdyż to zaoszczędziłoby mu wiele czasu. Z drugiej strony powoli zaczynał mieć dosyć grania złego charakteru, zapragnął zrobić coś, co choć trochę oczyściłoby go z popełnionych grzechów. Było to dla niego nowe uczucie, nigdy bowiem nie czuł wyrzutów sumienia. Nie to, że był bezlitosną, pozbawioną człowieczeństwa osobą. Po prostu gdy robił coś przeciwko innym za pieniądze, jego umysł był znieczulony i przestawał przejmować się cudzym cierpieniem. Tak postępowała też jego matka, która przez dziesięć lat zdołała ukrywać przed swoim mężem, że dorabia sprzedając swoje ciało. Ona również nie widziała w swoim postępowaniu niczego złego. Widocznie Kamil to po niej odziedziczył.
            W końcu mężczyzna wstał i ruszył w kierunku mieszkania Andrzeja. W tej jednej chwili podjął być może najważniejszą decyzję w całym jego życiu. Wyciągnął telefon i wybrał jeden z numerów.
            - Cześć, Andrzeju. Jesteś teraz sam w mieszkaniu? Chciałbym z tobą porozmawiać… Ach, więc Magda jest u Ciebie… Dobrze, w takim razie przyjdę innym razem... A co? Stęskniłeś się za mną, że chcesz dla mnie wyrzucić za drzwi swoją dziewczynę?... Dobra, dobra. Zadzwonię kiedy indziej…
            Już cię mam, gnido. Dzisiaj się nie wywiniesz, pomyślał Kamil, rozłączając się. Ze złośliwym uśmiechem na twarzy zadzwonił pod jeszcze jeden numer, modląc się, by jego plan wypalił.

        Część 8



Ps. Przepraszam za jeszcze większy bałagan w akapitach niż zazwyczaj, ale jest tak gorąco, że po prostu nie mam już siły ich poprawiać. Życzę przyjemnej lektury :)

czwartek, 27 sierpnia 2015

Więzień we własnym domu, część 9

            Następnego dnia po południu niepewnie stanąłem przed drzwiami prowadzącymi do gabinetu. Wiedziałem, że moja wizyta niezbyt ucieszy Iwana, ale postanowiłem sobie, że dzisiaj w końcu wyduszę z siebie tę prośbę. Zapukałem niepewnie i ostrożnie nacisnąłem klamkę, gotowy w każdej chwili stąd uciec. Mimo całej niechęci musiałem udawać grzecznego i posłusznego.
            - Iwan, mam do ciebie jedno, małe pytanie – zacząłem cicho, podchodząc do biurka. Fakt, iż nie podniósł na mnie wzroku, ba, wręcz ignorował mnie, doprowadzał mnie do pasji. Nie dałem tego jednak po sobie poznać i odchrząknąłem, nabierając pewności siebie.
            - O co chodzi? – zapytał w końcu i spojrzał na mnie, zniecierpliwiony. Zdjął z nosa okulary i odłożył je obok dokumentów.
            - Chciałbym iść dzisiaj do miasta. Potrzebuję zrobić małe zakupy…
            - Wykluczone – przerwał mi. – Umawialiśmy się, że nie będziesz opuszczał domu, a ja nie zamierzam cofać swoich słów.
            - Ale Iwan! Ja naprawdę muszę tam iść. Obiecuję, że wrócę za dwie, trzy godziny. Dlaczego nie chcesz mi na to pozwolić?
            - Powiedzmy, że życie nauczyło mnie ostrożności. I nie licz, że tak łatwo cię wypuszczę. To moje ostatnie słowo.
            - A co, jeśli cię nie posłucham?
            - Wtedy wiesz, co cię czeka… Tyle że tym razem egzekucja pochłonie więcej ofiar – odparł bez wahania. Podniósł się z krzesła i podszedł do mnie. – Jeśli tak bardzo zależy ci na tym wyjściu, mogę iść z tobą.
            - Ale ty masz pewnie dużo pracy… - próbowałem się wykręcić, choć wiedziałem, że i tak nic nie wskóram. Wizja wspólnego wyjścia i pokazania się ludziom, na których tak mi zależało, nie wydawała się być przyjemna.
            - Praca może zaczekać. Poza tym znowu zapomniałeś, że nie muszę się aż tak pilnować jak niżsi rangą żołnierze.
            - To może jednak zostanę w domu – mruknąłem, szczerze zawiedziony, i skierowałem się do wyjścia. Na moje oczy cisnęły się łzy bezsilności, które za wszelką cenę starałem się przed nim ukryć.
            - Poczekaj – zawołał, w ostatniej chwili łapiąc mnie za rękę. Stanąłem sztywno, czekając, co dalej. W dalszym ciągu chowałem przed nim twarz, która z każdą chwilą stawała się coraz bardziej czerwona i mokra od łez. – Powiedz, dlaczego chcesz tam iść.
            Zamiast odpowiedzieć, pokręciłem głową i spróbowałem się wyrwać z jego uścisku. Moje zachowanie jeszcze bardziej mnie denerwowało, czułem się jak rozpieszczony dzieciak, który nie dostał tego, czego chciał. Lecz tak naprawdę miałem już dość tego ciągłego zamknięcia, czułem się jak w więzieniu. Pozbawiony jakiegokolwiek kontaktu ze światem zewnętrznym, powoli zaczynałem wariować.
            - Spójrz na mnie – zażądał, odwracając mnie w swoją stronę. Gdy dostrzegł moje łzy, puścił mnie i odskoczył ode mnie jak oparzony. – Co ci się stało?
            - Czy ja jestem jakimś cholernym więźniem, że mam tu siedzieć dwadzieścia cztery godziny na dobę?! – krzyknąłem, zaciskając dłonie w pięści. – Ciągle mnie upokarzasz, nie mam żadnej prywatności… Oszaleję, jak będę musiał tak dłużej żyć! W dodatku nie pozwalasz mi na tak prostą rzecz jak spotkanie się z przyjaciółmi! Myślisz, że kim ty jesteś, żeby mnie tu zamykać?! Duszę się tu… Czuję, że coraz trudniej mi oddychać…
            - To może lepiej usiądź…? – zaproponował wystraszony Iwan. Widać było, że nie miał jeszcze do czynienia z takim zachowaniem.
            - Po co mam siadać? Jesteś beznadziejny! Mam nadzieję, że jak najszybciej się stąd wyniesiesz! – rzuciłem i ruszyłem do swojego pokoju. Prawie nic nie widziałem przez grubą warstwę słonej wody uparcie wypływającej z moich oczu, lecz nie dbałem o to. Ważne było, by jak najszybciej znaleźć się z dala od tego upartego Rosjanina.
            - Feliks, poczekaj! Nie skończyliśmy jeszcze rozmawiać! – krzyknął, biegnąc za mną.
                - Ja skończyłem. Nie mam zamiaru cię już oglądać.
            - Powiedziałem, że masz poczekać – warknął, przewracając mnie i przyciskając swoim ciałem do podłogi. Wygiął mi ręce na plecach i odgiął do tyłu głowę. – Nie wiem, o co ci chodzi, ale nie dam się tak łatwo podejść.
           - I właśnie o tym mówię. Traktujesz mnie jak swoją zabawkę. Nie myśl, że traktowanie w ten sposób innych jest przyjemne dla obu stron.
                - A co, według ciebie, jest przyjemne dla obu stron?
            - Dawanie szczęścia sobie nawzajem… - wyszeptałem, z trudem łapiąc oddech. Pozycja, w jakiej się znajdowałem, nie dawała mi nabrać większej ilości powietrza, przez co chwilę potem zacząłem ciężko dyszeć.
            - Ja nigdy nie dostałem od drugiej osoby czegoś takiego jak szczęście, więc nie wiem nawet, jak nim kogoś obdarować. Także nie licz na jakieś zmiany – warknął i puścił moje włosy. Położyłem głowę na zimnych panelach i z ulgą napełniłem płuca życiodajnym tlenem. Było mi już wszystko jedno. Po raz pierwszy od dłuższego czasu zapragnąłem umrzeć, by raz na zawsze uwolnić się od problemów i tego nieznośnego cierpienia. – A teraz nie płacz już, szkoda twoich łez – szepnął. Wstał ze mnie i wziął mnie w ramiona, niosąc do sypialni. Delikatnie wytarł moją twarz i pocałował w czoło. Widziałem, że było mu w jakiś sposób przykro, ale w ogóle nie wiedział, jak ma mnie pocieszyć. Chyba nigdy nie musiał nawet tego robić. Miałem wrażenie, że jakiekolwiek relacje międzyludzkie nie związane z wojskiem i rządzeniem są mu obce.
             - Zostaw mnie już w spokoju, umiem sam chodzić – powiedziałem, przecierając oczy rękawem swetra, który miałem na sobie. Pociągnąłem nosem, co zabrzmiało niemal jak wyrzut.
            - Nie mam zamiaru. Czas znowu ci przypomnieć, kto tu rządzi – odparł i postawił mnie na małym dywaniku w łazience. Przekręcił klucz w zamku i położył go na jednej z wyższych półek, gdzie z pewnością łatwo bym nie sięgnął. Odkręcił kran, napełniając wannę ciepłą wodą.
                - C-co zamierzasz? – zapytałem niepewnie, wycofując się.
        - Och, zobacz, jak ty wyglądasz – cmoknął i postawił mnie przed lustrem, unieruchamiając moją głowę tak, że mogłem jedynie przyglądać się swojej żałosnej twarzy. – Gdzie podział się ten dumny chłopak, w każdej chwili gotowy stawić mi czoła? – zadrwił ze mnie. Zaczął mnie rozbierać, nie pozwalając nawet, bym mógł w jakikolwiek sposób zaprotestować. Po chwili zdjął ubrania również z siebie i posadził mnie w wannie, zakręcając uprzednio kurek. Zajął miejsce za mną i zmusił, bym położył głowę na jego ramieniu. – Trzeba cię będzie doprowadzić do porządku – stwierdził, gładząc dłońmi moje ciało. Z każdym ruchem zbliżał się coraz bardziej do mojego krocza, lecz najgorsza była myśl, że nie mogę z tym nic zrobić. Zamknąłem oczy, próbując zignorować ogarniającą mnie przyjemność. – Zaczynasz się robić twardy – stwierdził, przeciągając palcem po moim członku. – Czyżby zaczynało ci się to podobać?
            - Nigdy w życiu – zaprotestowałem, lecz raczej go to nie przekonało. Zaśmiał się cicho i kontynuował swoje czynności.
            - Jeszcze zmienisz zdanie, zobaczysz. Sprawię, że będzie ci dobrze jak nigdy –wyszeptał i ugryzł moje ucho, owiewając je swoim gorącym oddechem. Mimowolnie wtuliłem się w niego mocniej i drgnąłem lekko. – Możesz mówić, co chcesz, ale swojego ciała nie oszukasz. To nic złego, że potrzebujesz czasami odrobiny rozkoszy.
            - Ty nic o mnie nie wiesz… Ja nie jestem taki – wydyszałem, coraz mniej nad sobą panując. Powolne, zmysłowe ruchy jego ręki połączone z otaczającą mnie wodą doprowadzały mnie do szaleństwa
            - Czyżby? Gdyby faktycznie ci się to nie podobało, nie podnieciłbyś się tak łatwo – skwitował. Opuścił drugą dłoń na moje pośladki i zaczął je rozchylać, by po chwili wejść we mnie swoim palcem. Jęknąłem, napinając mięśnie. Czułem się dziwnie, lecz w tym wszystkim zaczęła dominować czysta przyjemność. – Rozchyl nieco nogi – zażądał. Zaczął pieścić ustami moją szyję, zatrzymując się nieco dłużej na jej drażliwych punktach.
            Nim zdążyłem się powstrzymać, wygiąłem się mocno w łuk i doszedłem, głośno dysząc. Cichy zadowolony pomruk, który wydobył się tuż koło mojego ucha, przywołał mnie do rzeczywistości. Spłonąłem rumieńcem i odwróciłem głowę. Nie ważne, jak bardzo starałem się nad sobą zapanować, on i tak zawsze dopinał swojego.
            - Nie myśl, że to koniec – wymruczał i uniósł mnie nieco. Jego nabrzmiały penis napierał na moje pośladki, co wprawiło mnie w przerażenie. Chciałem uciec, lecz jego silne ręce mi na to nie pozwoliły. – Nie bój się, nie będzie bolało – spróbował mnie uspokoić, lecz nie bardzo mu to wyszło. Zaczął powoli we mnie wchodzić, zatrzymując się, gdy tylko napotkał na opór. W końcu poczułem, że usiadłem na jego udach. – Muszę przyznać, że całkiem przyjemnie się dzisiaj na mnie zaciskasz – sapnął, poruszając się lekko. – Dobrze ci, Feliks?
            - Nie ma… takiej możliwości – jęknąłem. To, w jaki sposób mnie wypełniał, było dziwne, a jednocześnie całkowicie inne niż dotychczas. Nie czułem bólu prawie wcale, lecz to jeszcze bardziej mnie niepokoiło.
            - Może dzisiaj ty trochę się poruszasz, co? – zapytał, drażniąc palcami moje sutki. Pokręciłem gwałtownie głową, jeszcze bardziej się czerwieniąc.- Jak chcesz. Ale możesz być pewny, że w końcu do tego doprowadzę – mruknął tajemniczo. Poczułem, jak spiął mięśnie, po czym wbił się we mnie jeszcze głębiej. Tym razem nie powstrzymałem się i krzyknąłem głośno pod wpływem nagłej rozkoszy. – Widzę, że wreszcie trafiłem – zaśmiał się, po czym zaczął mocno na mnie napierać, raz po raz wydobywając z mojego gardła długie i namiętne jęki.
            Tego dnia musiałem zaakceptować fakt, iż seks z Iwanem zaczynał sprawiać mi coraz większą przyjemność. Za wszelką cenę starałem się do tego nie dopuścić, ale jak widać moje starania poszły na marne. Świadomość, że sypiam z mężczyzną była już sama w sobie upokarzająca, lecz gdy dodać do tego wszystkie moje odczucia… Po raz kolejny zawiodłem się na swoim ciele. Ciekawe do czego jeszcze dojdzie… Bałem się na samą myśl o tym, do czego zdolny jest Iwan względem mnie. Czułem, że nie wyczerpał jeszcze wszystkich swoich możliwości. Co więcej, obawiałem się, że nie doszedł w tym jeszcze nawet do połowy.

            Po raz kolejny zacząłem przeklinać dzień, w którym ten człowiek zawitał w moim domu.


Część 10




poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Anioł Śmierci, część 2

            Tak, jak podejrzewałem, głód wybudził mnie ze snu już cztery noce później. Moje ciało ogarnęła przyjemna ekstaza, każdy jego skrawek prosił o spełnienie targającej mną potrzeby. Niemal trząsłem się na samą myśl o tym, co już niedługo się wydarzy. Żwawo zerwałem się z łóżka i energicznie rozwinąłem skrzydła, czerpiąc przyjemność z bólu przez chwilę rozrywającego moje plecy. Po raz tysięczny odmówiłem demoniczną formułę, po czym wzleciałem ponad miasto, kierując się w tym samym kierunku co ostatnio. Ciężko dyszałem z podniecenia, w kroczu poczułem nabrzmiewającą z każdą chwilą erekcję. Reakcja godna niedoświadczonego młokosa, wieki temu z tym skończyłem. Co więc stało się dzisiejszej nocy? Czyżby tamta dziewczyna była na tyle czysta, że doprowadziła mnie do takiego stanu? Och, dzisiejsza uczta powinna zaspokoić mnie jak żadna inna.
            Chwilę potem wylądowałem przed domem mojej ofiary, po czym wszedłem do jej pokoju, za nic mając dzielące nas ściany czy zamknięte drzwi. Zmówiłem formułę kopuły ciszy, by nikt nie usłyszał jej krzyków, a także sprowadziłem na współmieszkańców głęboki sen, dzięki któremu zyskałem pewność, że moja uczta nie zostanie przerwana. Gdy załatwiłem już wszystkie formalności, podszedłem do łóżka, w którym spała, i odgarnąłem jej z czoła jasne kosmyki. Pochyliłem się i przysunąłem do nozdrzy jeden z nich, rozkoszując się pięknym zapachem młodego, dziewiczego ciała. Moje skrzydła zaszeleściły gwałtownie, rozluźniając na kilka sekund moje napięcie. W końcu dziewczyna zaczęła się budzić, z cichym pomrukiem otwierając powieki.
            - Kim jesteś? – zapytała cicho ochrypniętym głosem, wpatrując się we mnie piwnymi oczami. Gdy spostrzegła detale mojego ciała oświetlane zapaloną przeze mnie lampką, cofnęła się gwałtownie i opatuliła szczelniej kołdrą. – Jak się tu dostałeś?
            - Cii, spokojnie – szepnąłem, siadając obok niej i szybkim ruchem odrzucając na bok zakrywającą ją pościel. Pisnęła cicho i zakryła twarz rękami. – Boisz się mnie? – zapytałem, gładząc ją po policzku, raz po raz oblizując wargi. W odpowiedzi tylko odsunęła się nieznacznie, tym samym jeszcze mocniej wciskając się w ścianę za jej plecami. – To dobrze. Bardzo dobrze.
            Złapałem jej nadgarstki i splotłem nad jej głową, drugą ręką zaś rozerwałem jej koszulę, uwalniając w ten sposób jędrne piersi falujące pod wpływem szybkiego oddechu. Koniuszkiem języka polizałem jej obojczyki, po czym zszedłem niżej. Mocno przygryzłem jeden z różowych sutków, rozcinając na nim skórę. Zebrałem na usta płynące z powstałej rany krople krwi, zachwycając się ich delikatnym smakiem.
            - Przestań, proszę! – krzyknęła przerażonym głosem, co dodatkowo mnie podnieciło. – Pomocy!
            - Krzycz ile chcesz, dziecinko. I tak nikt cię nie usłyszy. Jesteś dziś tylko moja.
            Po tych słowach przewróciłem ją na łóżko i wstałem, by zdjąć spodnie. Odrzuciłem je na bok i rozmasowałem obolałą męskość, która znajdowała się teraz w stanie pełnej gotowości. Gdy wzrok dziewczyny powędrował w jej stronę, zadrżała za strachu i spróbowała uciec. Powstrzymałem ją jednak, przyciskając do materaca jednym z moich skrzydeł.
            - Gdzieś się wybierasz? Nawet jeszcze nie zaczęliśmy – mruknąłem, nachylając się nad nią i robiąc kolejną małą ranę, tym razem na żebrach. Upiłem z niej nieco krwi i westchnąłem, odurzony jej bukietem.
            - Proszę, zostaw mnie… Proszę… - załkała, patrząc na mnie błagalnym wzrokiem. Pocałowałem ją czule w czoło i wszedłem w nią gwałtownie, bez żadnego przygotowania. Krzyknęła z bólu, wyginając się i próbując ode mnie uciec. Wiedziałem, że to był jej pierwszy raz. Dzięki temu mogłem sprawić jej jeszcze więcej bólu, a tym samym odczuć większą rozkosz przy spijaniu z niej duszy. Zacząłem się w niej poruszać, za każdym razem głęboko wbijając się w jej ciało. Co chwilę mocno zatapiałem zęby w jej skórze, wsłuchując się w symfonię jej wrzasków i jęków. Za każdym razem, gdy miała zemdleć, szeptałem jej do ucha formułę, dzięki której na jakiś czas powracała do pełnej świadomości. Już po kilku sekundach otaczające nas prześcieradło splamione zostało czerwienią, które pięknie kontrastowało z jej bladą cerą.
            W końcu doszedłem, nie mogąc już dłużej się powstrzymywać. Gdy moja sperma zalała jej wnętrze, dziewczyna krzyknęła donośnie i zaczęła rzucać się na łóżku. Wiedziałem, że bardzo teraz cierpi, gdyż nasienie demonów miało niezwykle wysoką temperaturę i dla zwykłych śmiertelników mogło być nawet zabójcze. Zaśmiałem się cicho i unieruchomiłem jej głowę, zaciskając dłoń ja jej szyi. Połączyłem nasze usta i wziąłem głęboki oddech. Przez chwilę nic się nie działo, lecz z każdą następną sekundą zacząłem czuć coraz wyraźniej cudowny smak będący idealnym połączeniem słodyczy, kwaśności i goryczy. Zachłannie przycisnąłem się do niej, wdychając jej duszę i zaspokajając tym samym moje potrzeby jako demona. Moje przypuszczenia sprawdziły się. Takiej uczty nie miałem już dawno.
            Kilka minut później ciało dziewczyny zastygło w bezruchu i bezwładnie zawisnęło w moich ramionach. Z zadowoleniem na twarzy odrzuciłem w kąt tę pustą skorupę, z której przed chwilą do cna wypiłem życie, i ubrałem spodnie leżące w lekkim nieładzie na podłodze. Przeczesałem dłuższe czarne włosy i westchnąłem tęsknie, żałując, że to już koniec. Zlizałem z kącików ust resztki krwi, po czym wyszedłem na zewnątrz. Zdjąłem z tego domu wszystkie rzucone formuły, rozwinąłem skrzydła i wzbiłem się w przestworza, czerpiąc przyjemność z zimnego powietrza smagającego moje ciało. Było mi dobrze, tak cholernie dobrze… Wiedziałem, że ten posiłek starczy mi na długo, lecz na samo jego wspomnienie nabierałem ochoty na jeszcze jedną duszę. Nie mogłem jednak spełnić mojej zachcianki. Nawet my, demony, mogliśmy się przejeść, a w naszym wypadku to nie wróżyło niczego dobrego. Wiele było przypadków, w których jakiś nieostrożny młodzik był na tyle zachłanny, że mordował całe rodziny, a później sam obracał się w nicość. Nie wiedziałem, dlaczego tak się działo, ale jedno było pewne. Musimy wykazywać się samokontrolą, by przetrwać. Jeśli damy ponieść się szaleństwu, marnie skończymy.
            Nagłe poruszenie z mojej prawej strony wyrwało mnie z zamyślenia. Zawisnąłem w jednym miejscu i rozejrzałem się uważnie, nasłuchując. Miałem nadzieję, że to był tylko ptak, ale niebo było czyste, nie licząc zdobiących go ciał niebieskich.
            - A więc wreszcie mnie zauważyłeś. Dobry jesteś. Inni nie wyczuwali mnie nawet z bliska – usłyszałem niski, tajemniczy głos. Odwróciłem się momentalnie, gotowy do ataku. – Spokojnie, nic ci nie zrobię.
            - Czego chcesz – warknąłem. Przede mną unosił się mężczyzna o krótkich blond włosach i niebieskich oczach zasnutych białą mgiełką, zapewne za sprawą użytej wcześniej formuły. Miał muskularne ciało, wnioskowałem, że był wyższy ode mnie o kilka centymetrów. Z jego pleców wyrastała para śnieżnobiałych skrzydeł, które poruszały się majestatycznie, wydając przy tym przyjemny dla ucha szum.
            - Dlaczego ją zabiłeś? Masz tyle ludzi do wyboru, a wybrałeś akurat tę czystą, niewinną istotę.
            - A więc o to ci chodzi… Mogłem się tego spodziewać po aniele – odparłem, uśmiechając się ironicznie. Skrzyżowałem ręce na piersi i przechyliłem głowę. – Miło się z tobą gada, ale musisz mi teraz wybaczyć. Jestem okropnie zmęczony, chciałbym wreszcie się położyć.
            - Nie kłam. Po zjedzeniu duszy demony wprost emanują energią. No więc? Odpowiedz na moje pytanie, a pozwolę ci odejść.
            - Pozwolisz mi? Cóż za łaska. – Z mojego gardła wydobył się złowieszczy pomruk. Odwróciłem się i zacząłem lecieć w stronę swojego mieszkania.
            Ten anioł miał rację. Po pożywieniu się duszą, a już na pewno tak jasną i czystą, w moim ciele znajdowały się ogromne pokłady energii, które tylko czekały, aż wykrzesam je z nawet najmniejszych mięśni. Dlatego właśnie byłem pewny, że gdy odpowiednio się postaram, zdołam go zgubić i bezpiecznie dotrzeć do domu.
            Zgodnie z moimi oczekiwaniami po kilku minutach przestrzeń wokół mnie była czysta, po nieproszonym gościu nie było ani śladu. Zadowolony, wleciałem przez otwarte okno do sypialni w moim mieszkaniu, które znajdowało się na dwudziestym piętrze luksusowego wieżowca. Jednym ruchem pozbyłem się formuły demonicznych oczu, zdjąłem z siebie spodnie i uklęknąłem na podłodze. Zacisnąłem dłonie w pięści i zamknąłem oczy, chowając z powrotem skrzydła w moim ciele. Po tylu latach powinienem opanować tę sztukę do perfekcji, lecz z jakiegoś powodu w dalszym ciągu nie mogłem temu sprostać. Jęknąłem cicho, pragnąc, by to wreszcie się skończyło.
            Gdy moje modlitwy zostały wysłuchane, wypuściłem z ulgą całe powietrze z płuc i oparłem czoło na udach.
            - Czy to boli cię aż tak bardzo? – zapytał ktoś nagle, czule głaszcząc mnie opuszkami palców po miejscu, gdzie przed chwilą zniknęły moje skrzydła. Gwałtownie uniosłem głowę, odpychając od siebie ręce przybysza.
            - Po co tu przyszedłeś? – warknąłem, gdy rozpoznałem w nim tego samego anioła, którego rzekomo zgubiłem.
            - Nie odpowiedziałeś mi jeszcze na moje pytanie – odparł beztrosko. Jak gdyby nigdy nic uśmiechnął się do mnie i usiadł na jednym z foteli. Jego skrzydła zaczęły się kurczyć, aż w końcu całkowicie schowały się w jego ciele, a wszystko to zrobił bez najmniejszego mrugnięcia okiem. Poczułem ogromną złość. Dlaczego tylko ja tak bardzo przy tym cierpię? Co jest ze mną nie tak?
            - Skąd pewność, że tym razem odpowiem? Nie jestem ci nic winien. Poza tym jesteśmy z natury wrogami, w każdej chwili mogę podjąć decyzję o unicestwieniu cię.
            - Wiem o tym. Ale żeby w pełni móc ze mną walczyć, musiałbyś rozwinąć skrzydła, a to jak widziałem sprawia ci mały kłopot.
            - Nie twoja sprawa! – krzyknąłem, uderzając pięścią w podłogę, która trzasnęła złowrogo. Wciąż wściekły, podniosłem się i poszedłem do łazienki, by zmyć z pleców zaschniętą krew. Zamoczyłem nieco ręcznik i spróbowałem się nim wytrzeć, lecz niezbyt mi to wychodziło.
            - Daj, pomogę ci – powiedział, i zanim zdążyłem zaprotestować, odebrał mi bawełniany materiał. Zaczął delikatnie pocierać nim moją skórę, jakby bojąc się, że może sprawić mi jakąkolwiek krzywdę. – Z tego, co widzę, procedura przebiega pomyślnie. Nie mam pojęcia, skąd ten ból – wyszeptał, owiewając moje łopatki swoim zimnym oddechem. Mimowolnie drgnąłem, czując nieznaczną ulgę. Różnica temperatur pomiędzy naszymi ciałami była duża, lecz w miejscu, gdzie wyrastały moje skrzydła, i tak była ona wyższa niż wszędzie indziej. Chyba to zauważył, gdyż położył tam swoją dłoń. Wzdłuż mojego kręgosłupa rozniósł się rozkoszny chłód, pod wpływem którego zamknąłem oczy i sapnąłem cicho. – A więc zimno łagodzi twoje cierpienie – stwierdził z ulgą i musnął wargami moją szyję.

            - Hej, nie pozwalaj sobie – warknąłem, odsuwając się od niego. Całkowicie wypompowany, potoczyłem się do łóżka. Po energii uzyskanej ze skonsumowanej przeze mnie duszy nie zostało już prawie śladu. Zużyłem ją na ukrycie skrzydeł, co nie było ani trochę normalne. No ale z dwojga złego lepiej chwilę pocierpieć, niż paradować po ulicach z dwoma pierzastymi, ogromnymi wyrostkami na plecach. Okryłem się dokładnie kołdrą i odpłynąłem w niebyt. Ostatnie, co pamiętam, to przyjemne zimno raz po raz pieszczące moją głowę.



piątek, 21 sierpnia 2015

Muzycy, część 6

            - Minęły trzy dni, a chłopaków nadal nie ma na zajęciach… Jak myślisz, wszystko u nich w porządku? – szepnęła Magda, dyskretnie przysuwając się do Andrzeja, by nie zwrócić na nich uwagi profesora prowadzącego wykład. Mimo wcześniejszej złości czuła wyrzuty sumienia, że bardziej nie naciskała na Dawida. A jeśli coś mu się stało i na domiar złego został w to wplątany również jego młodszy brat? Gdyby tak faktycznie się stało, nigdy by sobie tego nie wybaczyła.
            - Daj spokój, Madzia. Są dorośli, poradzą sobie. Jeśli chcesz, to możemy zajść do nich po zajęciach. Co ty na to? Zakład, że są w domu i najzwyczajniej w świecie się lenią.
            - Obyś miał rację – mruknęła i pospiesznie zanotowała do zeszytu krótką notatkę. Pozorny spokój Andrzeja i jej się udzielił, pozwalając na chwilę zapomnieć jej o dręczących ją pytaniach.
            Godzinę później Magda wraz ze swoim przyjacielem stali już pod drzwiami mieszkania Dawida, czekając, aż ktoś im otworzy. Gdy mieli już wracać, w progu pojawił się Arek. Miał podkrążone oczy, zmierzwione włosy i sprawiał wrażenie niewyspanego, ale tak poza tym wszystko zdawało się być w porządku.
            - Cześć – mruknął i ziewnął potężnie.
            - Przyszliśmy zapytać, czy wszystko u was dobrze. Dawida nie było na zajęciach, ciebie też nie widzieliśmy w akademii… - zaczęła niepewnie, przestępując z nogi na nogę.
            - Miło, że się martwicie. Dawid się rozchorował i muszę się nim teraz opiekować. Nic wielkiego, zwykłe przeziębienie, ale totalnie zwaliło go z nóg.
            - Kto to? – dobiegł ich słaby, zachrypnięty krzyk Dawida. Chwilę potem on sam pojawił się w progu, lustrując przybyszy zamglonym wzrokiem. – O, cześć.
            - Mówiłem ci, że masz zakaz wychodzenia z łóżka – upomniał go Arek, pozwalając, by brat oparł się na jego plecach.
            - Co was do mnie sprowadza? – zapytał, ignorując go. Wyciągnął drżącą dłoń w stronę Andrzeja, by się z nim przywitać. Ten uścisnął ją delikatnie, nieco przestraszony stanem przyjaciela. I to ma być zwykłe przeziębienie?, pomyślał.
            - Martwimy się… Czy wszystko już załatwiłeś?
            - Jasne, że tak…
            - Wybaczcie, ale nie mogę pozwolić, żeby Dawid stał tak długo w przeciągu. Dam wam znać, jak tylko wydobrzeje, ok? – przerwał mu Arek. Nie czekając na ich reakcję, zamknął drzwi i zaciągnął brata z powrotem do łóżka.
            - Aż miło patrzeć, jak on się o niego troszczy – zaśmiała się Magda, niezrażona nieuprzejmością Arka. Złapała Andrzeja pod ramię i razem wyszli z bloku. – Co powiesz na wypad do kawiarni?
            - Może być. Szczerze powiedziawszy, to jeszcze nigdy nie widziałem Dawida w tak kiepskim stanie – zagadnął Andrzej. – Odniosłem też wrażenie, że czasami martwisz się nim bardziej jak jego brat, co jest nie lada wyczynem.
            - To nie tak. Po prostu się przyjaźnimy. A co? Jesteś zazdrosny?
            Andrzej wziął głęboki oddech i stanął, patrząc na nią z powagą. Teraz, albo nigdy, pomyślał, zbierając w sobie całą odwagę, na jaką było go stać.
            - Czy jestem zazdrosny? Jasne, że tak. Taka dziewczyna trafia się raz na tysiąc lat…
            - Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytała, spoglądając na niego z nadzieją.
            - Bo ty… Jak to powiedzieć… Podobasz mi się – wyrzucił z siebie jednym tchem. Zarumienił się lekko, lecz postanowił iść dalej. Złapał jej dłonie i przysunął się do niej. – Jesteś piękną i mądrą kobietą, mamy tysiące wspólnych tematów, lubimy te same rzeczy… Powoli przestaje mi wystarczać bycie jedynie przyjacielem… I chyba się w tobie zakochałem…
            Magda kompletnie nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Jej policzki zrobiły się czerwone, oddech przyspieszył, w głowie pojawiły się wizje ich wspólnej, wymarzonej przez nią przyszłości. W końcu wzięła się w garść i spojrzała mu w oczy. Wiele razy wyobrażała sobie tę chwilę, lecz musiała przyznać, że w realu wygląda to o niebo lepiej.
            - No wiesz… Ty też jesteś bardzo fajny i przystojny… - zaczęła, lecz słowa uwięzły jej w gardle. Nagle kompletnie nie miała pojęcia, co powiedzieć.
            - Dobrze, rozumiem. Pewnie cię zaskoczyłem, tak nagle z tym zacząłem. Nie musisz teraz odpowiadać – odparł szybko Andrzej. Ogarnął go wstyd, był zły na siebie, że nie zdołał się powstrzymać. Prawdopodobnie wszystko teraz zaprzepaścił. Odwrócił głowę i puścił jej dłonie, zmierzając w stronę kawiarni, do której mieli iść. Nagłe szarpnięcie za rękaw powstrzymało go jednak i sprawiło, że zachwiał się, niemal wpadając w ramiona Magdy. Spojrzał na nią, zdezorientowany. To, co stało się chwilę potem kompletnie go zaskoczyło, w pozytywnym jednak tego słowa znaczeniu. Magda pocałowała go w usta i przytuliła mocno do siebie. Wspięła się na palcach i wyszeptała mu do ucha:
            - Też cię kocham, głuptasie. Od dawna zastanawiałam się, czy ty też czujesz do mnie to samo… Cieszę się, że w końcu odważyłeś się mi to wyznać.
            - Czyli ty… wcale nie wolisz Dawida…? – zaczął niepewnie, przybierając nico zazdrosną minę. Fakt, był to jego przyjaciel, ale jeśli chodziło o dziewczynę, nic się nie liczyło. Tak przynajmniej uważał Andrzej. Z natury był spokojnym i przyjacielskim człowiekiem, ale potrafił zawalczyć o swoje. Ci, którzy się o tym przekonali, nigdy więcej nie odważyli się go lekceważyć.
            - Jasne, że nie. Dawid jest moim przyjacielem, ale jak dla mnie niezbyt nadaje się na kandydata na przyszłego męża – zachichotała, łapiąc go za rękę i energicznie zmierzając w ich wcześniej umówione miejsce.
            - Męża, powiadasz… - mruknął pod nosem, zastanawiając się nad słusznością swojego dzisiejszego czynu.
* * *
            - Jak się czujesz? – zapytał Arek, gdy już położył brata do łóżka i dokładnie przykrył go kołdrą. Martwił się o niego.
            - Lepiej. Jeszcze dwa, trzy dni i stanę na nogi.
            - Oby… Wiesz co? Pojdę na małe zakupy, zrobię na obiad coś, co lubisz. Zostaniesz przez chwilę sam?
            - Jasne. Nie martw się o mnie aż tak, gówniarzu.
            - Coś mówiłeś, staruchu? – zaśmiał się i pocałował go w czoło, łaskocząc przy tym jego policzek swoimi kręconymi włosami. Włożył do kieszeni spodni swój portfel i wyszedł, zamykając drzwi na klucz, odcinając tym samym Dawida od świata. Tak bardzo nie mógł sobie wybaczyć tego, co się stało. Uważał, że gdyby bardziej się zainteresował tą sprawą, dzisiaj jego brat nie byłby w tak opłakanym stanie. Gdyby tylko mógł dorwać tego Kamila…
            Gdy Arek wchodził do jednego ze sklepów, potrącił go jakiś mężczyzna. Na oko był od niego starszy o kilka lat. Miał na głowie kapelusz, który mimo wszystko nie ukrywał jego niskiego wzrostu. Uśmiechnął się do niego szeroko i powiedział:
            - Och, przepraszam pana. Zamyśliłem się.
            - Nic nie szkodzi – mruknął Arek i poszedł dalej, nie zwracając większej uwagi na tego człowieka.
* * *
            Gdy tylko Kamil minął się z Arkiem w drzwiach, ryknął głośnym śmiechem, zwracając tym samym na siebie uwagę przechodniów. Zaistniała przed chwilą sytuacja tak go rozbawiła, że nie potrafił się opanować. Kto by pomyślał, że los zgotuje mu taką niespodziankę… Poprawił kapelusz na głowie i poszedł z powrotem do domu. Chciał zaczekać tu i śledzić Arka, by dowiedzieć się, gdzie dokładnie mieszkają, ale zrezygnował z tego pomysłu. Był on zbyt ryzykowny na chwilę obecną, mógłby zostać przez niego rozpoznany, a tego na razie nie chciał.
            Swoją drogą, Kamil zaczynał żałować, że zachował się uczciwie i dał Dawidowi wszystkie zdjęcia, jakimi dysponował. Samo wspomnienie spędzonej z nim nocy podniecało go, chętnie by to kiedyś powtórzył. Niestety, albo musiał postarać się o nową kartę przetargową, albo znaleźć sobie inną ofiarę. Choć tak właściwie to nie chciał nikogo innego. Nie to, że się zakochał. Po prostu ciało Dawida było idealne, w sam raz dla Kamila. Może gdybym poćwiczył, to Dawid w końcu by mnie docenił?, zastanowił się. W końcu jednak wyrzucił tę myśl z głowy. Dopóki jest przy nim jego brat, nic z tego nie wyjdzie. Kto by pomyślał, że taki gówniarz jak on stanie mu na drodze? Będzie musiał zastanowić się, jak w zręczny sposób się go pozbyć.
            Kamil spojrzał na zegarek i pokręcił głową. Umówił się z przyjacielem o piętnastej w jego domu, był już spóźniony dziesięć minut. Przyspieszył kroku i pognał w stronę bloku, w którym mieszkał. Tak, jak się spodziewał, jego gość stał z ponurą miną pod drzwiami.
            - Miałeś być tu piętnaście minut temu! Gdzie ty się szwendasz, do cholery? – warknął, robiąc mu miejsce, by ten otworzył drzwi.
            - Spokojnie, pogadamy w środku – odparł drwiąco Kamil i zaprosił go do mieszkania. Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, mężczyzna przyparł Kamila do ściany i mocno przycisnął, patrząc na niego z wściekłością.
            - Nie tak się umawialiśmy. Miałeś go ośmieszyć, a nie szantażować, by zaspokoić swoje potrzeby!
            - Samo tak jakoś wyszło – wykrztusił przepraszającym tonem, spuszczając wzrok.
            - Masz szczęście, że ta cała intryga tak naprawdę nie była potrzebna.
            - Co to znaczy? Jak to: niepotrzebna?
            - Magda od początku wolała mnie. Dawid był dla niej tylko przyjacielem.
            - No widzisz, Andrzeju. A ty tak się pieklisz – zaśmiał się Kamil, zręcznie wyplątując się z jego uścisku.
            - To jeszcze nie koniec – warknął. – Powiedz mi, coś ty mu zrobił? Byliśmy dzisiaj u niego. Wyglądał okropnie. Wiem, że to twoja sprawka, więc się nie wykręcaj.
            - Powiedzmy, że się z nim odrobinę zabawiłem. A co? Może to ja jestem teraz tym złym? Nie żeby coś, ale to ty chciałeś wpakować w piekło swojego przyjaciela. I to dlaczego? Bo byłeś zazdrosny? A może miałeś jakiś inny szczytny cel?
            - Zamknij się. Ty nic nie rozumiesz… - powiedział, zaciskając pięści. Było mu przykro przez to, co usiłował zrobić, ale tak naprawdę liczyło się dla niego osiągnięcie celu. A jego celem było zdobycie Magdy, i nawet ktoś taki, jak Dawid, nie miał prawa mu w tym przeszkadzać.
            - Jak zwykle… - westchnął, wyraźnie znudzony. - To wszystko? Bo jak tak, to zabieraj się stąd. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.
            - Ja tak samo. I pamiętaj, że jeśli komuś o tym powiesz, marny twój los. A jeśli to dojdzie do Magdy, to możesz być pewny, że znajdę cię i zamorduję.
            - Tak, pamiętam. A teraz spierdalaj! - krzyknął groźnie, uderzając pięścią w ścianę. Nawet na Andrzeju zrobiło to wrażenie, więc jak najszybciej wyszedł z mieszkania, postanawiając, że już nigdy więcej nie postawi w nim swojej nogi. – Co za frajer – szepnął Kamil, opadając ciężko na łóżko. Mimo wszystko dziękował za możliwość poznania tego beznadziejnego człowieka, gdyż dzięki niemu przeżył najpiękniejszą noc w jego życiu.

        Część 7





















Co jak co, ale Kapitana Amerykę to ja lubię :3


wtorek, 18 sierpnia 2015

Anioł Śmierci, część 1

            Ziemia. Planeta zniszczona przez człowieka, zawładnięta przez zło, toczona chorobą. Arena, na której  rozgrywa się odwieczny bój pomiędzy Bogiem a Szatanem. Szala zwycięstwa ostatnimi czasy znacznie przechyliła się na stronę Diabła, człowiek chętniej oddaje się pod jego skrzydła, gardząc dobrem i potrzebami innych. Lecz zło nigdy nie spocznie na laurach, będzie atakować tak długo, aż nie zniszczy doszczętnie tego, co kiedyś zbudował Stwórca. Takie jest właśnie jego zadanie. Nienawiść bowiem jest ogromną siłą, od której w pewnym momencie nie ma już ucieczki. Wciąga, na zawsze zatruwając serce i zniewalając duszę.
            Lecz ja nie mam duszy. Jestem Aniołem Zniszczenia i Śmierci, który uciekł z Piekła, by zaspokoić swój głód i rządzę mordu. Ludzie, których wybieram sobie na ofiary, nie muszą się martwić, czy pójdą do Nieba czy do Piekła. Ich dusze stają się moim pokarmem, a im czystsze one są, tym większą rozkosz mi dostarczają. Lecz dusze splamione grzechami także są mile widziane, albowiem to dzięki nim zyskuję moc i potęgę.
Ale w głębi serca chciałbym przestać, zaznać spokoju, uciec od tego wszystkiego. Marzę, by na mojej drodze stanął ktoś, kto umiałby mnie powstrzymać. Wątpię, że znajdzie się ktoś taki. W końcu jestem demonem, a moją naturę nie tak łatwo powstrzymać.
* * *
            Usiadłem gwałtownie na łóżku, zbudzony z koszmaru. Na moim nagim ciele perlił się pot, wzdłuż kręgosłupa przechodziły mnie nieprzyjemne dreszcze, serce biło jak oszalałe. Z trudem łapiąc oddech, odrzuciłem na bok kołdrę i podszedłem do okna. Wysoko na niebie wisiał księżyc, który w asyście gwiazd próbował dorównać słońcu i oświetlić uśpioną ziemię. Oparłem czoło o zimną szybę i zacisnąłem dłonie w pięści, powoli się uspokajając. Wiedziałem, że wraz z pojawieniem się dręczących mnie złych snów, wkrótce nadejdzie i głód. Tak było zawsze. Najpierw nasilające się koszmary, potem żądza krwi, a na końcu zaspokojenie potrzeby kolejnym mordem, po którym nastąpi chwila pozornego spokoju. Jeszcze mocniej zacisnąłem palce, aż moje knykcie całkowicie pobielały. Musiałem wybrać sobie jakąś ofiarę, by nie skończyło się to tak, jak ostatnio. Szybkim ruchem naciągnąłem na siebie pierwsze lepsze spodnie, otworzyłem okno i zamknąłem oczy. Skupiłem się mocno na swoich plecach, z których po chwili zaczęły wychodzić duże, czarne skrzydła. Jęknąłem z bólu i odchyliłem do tyłu głowę, gdy rozpostarły się na całą szerokość, całkowicie uwalniając się z mojego ciała. Z miejsca, skąd wyrastały, pociekły pojedyncze krople krwi, zastygając zaraz i zdobiąc moją skórę szkarłatnymi kryształkami. Wciąż lekko oszołomiony, stanąłem na szerokim parapecie i odetchnąłem głęboko, po czym runąłem w dół. Chwilę potem zacząłem nabierać wysokości, a gdy wzniosłem się już ponad miastem, swobodnie nad nim szybując, uniosłem dłoń na wysokość twarzy i zmówiłem krótką formułkę, dzięki której moje oczy stały się całe czerwone. Dzięki nim widziałem ludzi jako światła. Im jaśniejsze było takie światło, tym czystszą duszę posiadał jego właściciel. Były też takie dusze, których blask ledwo się tlił, był naznaczony wieloma czarnymi rysami. Lecz nie tego dzisiaj szukałem. Łaknąłem najczystszego pierwiastka duchowego człowieka, jakiego do tej pory widziałem. Chciałem, by jego blask mnie oślepił. Chciałem kosztować go, niszcząc jednocześnie jego nieskalaną świątynię. Chciałem na te kilka sekund zatopić się w niebiańskiej wręcz rozkoszy.
            Rozejrzałem się uważnie, próbując zlokalizować interesujący mnie punkt. Niestety, miasto, w którym obecnie mieszkałem, było zepsute, pełne kreatur tylko z wyglądu przypominających ludzi. By znaleźć choć jednego człowieka, który nadawałby się na ofiarę dla demona, musiałem udać się dalej, do pobliskiej wioski. Słyszałem, że żyje tam wiele dobrych istot, lecz do tej pory nie miałem okazji, by to sprawdzić. Zwykle zadowalałem się średnio jasną duszą, których mogłem znaleźć w moim sąsiedztwie całkiem sporo. Zawróciłem więc, lecąc w kierunku południa, gdzie dało się zauważyć niewyraźne jeszcze kształty wiejskich gospodarstw oraz tlące się wewnątrz nich rozbłyskające z coraz większą siłą światła. Jak mogłem do tej pory nie zwrócić na nie uwagi?, pomyślałem, nabierając prędkości i w szybkim tempie zbliżając się do nich. Zszedłem na nieco niższy pułap, rozkoszując się bijącą mnie po oczach jasnością jednej z dusz. Uniosłem dłonie ułożone w małe koło tak, że zewnętrzne palce stykały się z moim czołem, i spojrzałem w głąb domu, w którym znajdowała się moja ofiara. Maksymalnie się na niej skupiłem. Ujrzałem śpiącą spokojnie w łóżku młodą dziewczynę. Jej ciało obleczone było w cienką koszulę nocną, przez którą prześwitywały kobiece krągłości. Na moje oko miała siedemnaście lat. Ot, zwykła nastolatka powoli wkraczająca w dorosłe życie, która nie zaznała jeszcze okropności tego świata. I właśnie o to mi chodziło. Byłem pewny, że wrócę już niedługo, by zaspokoić potrzeby własnego ciała. Wprost nie mogłem się tego doczekać.

            Łakomie oblizałem wargi, po czym machnąłem ręką przed twarzą, by usunąć efekty demonicznej formuły zmieniającej moje oczy. Poczułem, jak z moich białek i źrenic spełza czerwień, by zamknąć się w tęczówkach i przybrać czarną barwę. Jeszcze raz omiotłem spojrzeniem dom wybranej przeze mnie dziewczyny, lecz wiedziałem, że nie jest to konieczne. Gdy demon bowiem wybierze już swoją ofiarę, nie ma możliwości, by ta przed nim uciekła. Znajdzie ją wszędzie, nawet z zamkniętymi oczami.


Tak, jak było do przewidzenia, zamiast kończyć wcześniej zaczęte opowiadania, wymyśliłam sobie nowe... Czekam na kolejny przypływ weny niosący ze sobą pomysł na jeszcze inną fabułę, nowych bohaterów, i na dobitkę więcej nieskończonych historii. Wtedy to już w ogóle będę miała dylemat za co się zabrać >.<


sobota, 15 sierpnia 2015

Muzycy, część 5

            - Jak myślisz, Dawid zdołał już wszystko załatwić? – zapytała Magda, siadając obok Andrzeja. Ich zajęcia zaczynały się za kilka minut, sala powoli zaczynała się napełniać.
            - Zadzwoniłbym do niego, ale nie chciałem mu przeszkadzać. No wiesz, nigdy nic nie wiadomo.
            - Może przyjdzie dzisiaj na zajęcia. Jak myślisz?
            - Z nim nigdy nic nie wiadomo – odparł Andrzej, wzruszając ramionami. Udawał spokojnego, ale tak naprawdę bardzo się martwił o swojego przyjaciela. Miał nadzieję, że Dawid powiedział o wszystkim chociaż swojemu bratu. Byli bardzo zżytym rodzeństwem, ufali sobie. Andrzej czasami wręcz zazdrościł Arkowi tak dobrego kontaktu z Dawidem. Znali się od czterech lat, a mimo to wiele rzeczy przed nim ukrywał, powierzając je jedynie swojemu młodszemu bratu. Owszem, byli ze sobą powiązani więzami krwi, ale przyjaźń również była ogromną siłą, która przewyższała często wszystkie inne.
            - Cześć, Dawid – wyrwał go z zamyślenia głos Magdy. Gwałtownie odwrócił głowę w tę stronę. Jego oczom ukazał się nie kto inny, jak jego przyjaciel.
            - Cześć, mistrzu – przywitał się z nim Andrzej, wstając i wyciągając w jego stronę rękę. Uścisnęli sobie dłonie, po czym usiedli i przygotowali się do zajęć. – Jak tam twoje problemy?
            - Lepiej. Spotkanie przebiegło pomyślnie, wkrótce będę miał to za sobą. Nie ma się co zamartwiać.
            - Skoro tak mówisz… - mruknął Andrzej, niezbyt przekonany jego spokojnym tonem. Mimo to postanowił odpuścić i z bezpiecznej odległości monitorować sytuację.
            - Och, daj spokój. Nam możesz powiedzieć. Jesteśmy przyjaciółmi – nie dawała za wygraną Magda. Była typem osoby, który za wszelką cenę starał się pomagać innym, czerpiąc z tego przyjemność. Jednym słowem była niezwykle sympatyczną altruistką, która nie potrafiła przejść obojętnie obok potrzebującego.
            - Uwierz mi, że bardzo bym chciał, ale nie mogę. Ta sprawa jest… nieco delikatna.
            - Aleś ty tajemniczy… - jęknęła, nieco urażona. Skupiła wzrok na zeszycie, wertując jego kartki dla zabicia czasu. Jasne, że słowa Dawida zabolały ją. Może dla niego cztery lata to zbyt mało, żeby zaufać, ale dla niej czas ten był idealny na prawdziwe zaprzyjaźnienie się. Ona nie wahałaby się powierzyć mu swojej tajemnicy, gdyby tylko zaszła taka potrzeba.
            - Przepraszam, Madziu… Uwierz mi, że ufam wam i z przyjemnością bym wam o tym powiedział, ale… To nie jest prosta sprawa. Naprawdę, lepiej, żebyście o tym nie wiedzieli.
            - Mówisz tak, jakbyś popełnił jakieś przestępstwo…
            - Słuchaj, dajmy mu na razie spokój. Jak pożałuje swojej decyzji, to sam do nas przyjdzie – powiedział żartobliwym tonem Andrzej, choć tak naprawdę słowa Dawida sprawiły mu ból.
            Zapadła niezręczna cisza, którą kilka minut później przerwał wykładowca, który wszedł spóźniony na salę, jak zawsze zresztą. Pośpiesznie zaczął prowadzić swój wykład, nieświadomy, że nad trójką jego studentów zawisnęły burzowe chmury.
* * *
            Trzy dni później spięty do granic możliwości Dawid siedział na kanapie, udając, że ogląda program telewizyjny. Jedzone właśnie lody stawały mu w gardle, toteż zaraz odłożył je na bok. Od pięciu dni nie rozstawał się z telefonem, czekając na telefon od Kamila. Ten jednak nie spieszył się, najwyraźniej czerpiąc przyjemność z nękania go. Nie żeby Dawid chciał mieć z nim cokolwiek do czynienia, ale nie miał innego wyjścia.
            Nagle jego komórka ożywiła się, wibrując i zalewając pokój dźwiękiem płynącej z niej melodii. Dawid w mgnieniu oka złapał ją i odebrał, nie patrząc nawet na numer, jaki do niego dzwonił.
            - Halo? – rzucił do słuchawki nerwowym głosem. – Tak, to ja… Za pół godziny? Ale gdzie?... Dobrze, będę… Nie martw się. Ja dotrzymam obietnicy.
            Gdy się rozłączył, jego ciało zalało coś na kształt ulgi. Jeśli tylko Kamil dotrzyma swojej części umowy, ich koszmar się skończy, będą mogli znów normalnie żyć. Pełen nadziei, Dawid ubrał się, napisał na krateczce krótką wiadomość do Arka i wyszedł, zmierzając pod podany adres. Jego serce biło bardzo szybko, ale prawie tego nie zauważał. Liczyło się tylko to, do będzie musiał zrobić już za kilkadziesiąt minut.
            W końcu Dawid był na miejscu. Wziął głęboki oddech i wszedł na drugie piętro jednego z bloków. Stanął przed nieco zniszczonymi, drewnianymi drzwiami i zapukał w nie drżącą dłonią. Chwilę potem otworzyły się z cichym skrzypnięciem. W progu stał Kamil, uśmiechając się drwiąco.
            - Zapraszam szanownego kolegę – powiedział, uchylając szerzej drzwi i robiąc mu przejście. Dawid wszedł do środka pewnym krokiem, nie dając po sobie poznać, jak bardzo się denerwuje. – Naszykowałem wszystko, co dzisiaj ode mnie odkupisz. Chcesz przejrzeć?
            - Jaką mam pewność, że to wszystko? – zapytał, idąc za nim do sypialni. Na stoliku leżały fotografie, a także włączony komputer, na którym znajdował się folder z ich elektroniczną formą.
            - Powiedziałbym, że pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. Ale nie martw się. Muzycy nie robią sobie nawzajem takich świństw, dotrzymują danego słowa.
            - Czyżby? – mruknął Dawid, podchodząc do niego z groźną miną. – Więc po co ta cała zabawa, hm?
            - Po prostu brakowało mi rozrywki. Poza tym zawsze chciałem wiedzieć, jak to jest z mężczyzną.
            - Beznadziejny jesteś, wiesz? – warknął Dawid, podchodząc jeszcze bliżej. Przez chwilę miał ochotę uderzyć Kamila, lecz wolał z nim nie zaczynać. Może i wyglądał na miłego faceta, takiego co wiecznie się uśmiecha i zawsze potrafi rozluźnić atmosferę, ale mimo wszystko było w nim coś takiego, co kazało zachować ostrożność.
            - Widzę, że ktoś tu jest bojowo nastawiony – zaśmiał się i chwycił go za brodę. Rzucił nim o przeciwległą ścianę i przyparł go do niej, kompletnie go tym zaskakując. Unieruchomił mu ręce nad głową i przygryzł płatek jego ucha, a wszystko to z niebywale przyjaznym uśmiechem na ustach. Był o kilka centymetrów niższy od Dawida, ale jego wygimnastykowane ciało dawało radę nadrobić tę drobną różnice pomiędzy nimi. – To co? Zabawimy się? – zapytał, jeszcze mocniej na  niego napierając. Cała ta sytuacja zaczynała coraz bardziej mu się podobać.
* * *

            Gdy Arek wrócił do domu, jedyne co zastał, to krótka wiadomość od Dawida. Wziął ją pospiesznie i przeczytał na głos, z każdym słowem denerwując się coraz bardziej.            - Odezwał się. Poszedłem na spotkanie z nim. Nie wiem, kiedy wrócę. Nie czekaj na mnie, a tym bardziej nie zamartwiaj się. Wszystko będzie w porządku. Dawid.
            Arek zamarł, kompletnie nie wiedząc, co ma teraz począć. Ufał swojemu bratu, ale wrażenie, że coś jest cholernie nie tak, nie dawało mu spokoju już od kilku dni. Postanowił jednak, że poczeka na jego powrót i wtedy się wszystkiego dowie. Bał się, że może to nieco dłużej potrwać, ale był gotowy na wszystko. A w szczególności na to, żeby pójść do tego Kamila i porządnie obić mu buźkę. Kiedyś na pewno by się na to nie zdecydował. Jako dziecko był słaby i zawsze musiał polegać na Dawidzie. Nie umiał sam się obronić, to jego brat był dla niego swoistą tarczą. W dniu, gdy ich adopcyjny ojciec zgwałcił Dawida, Arek podjął decyzję, że któregoś dnia odwdzięczy się mu za te wszystkie lata. Nie chciał już dłużej być dla niego ciężarem. Gdyby od początku miał tyle siły, co teraz, z całą pewnością nie byłoby im tak trudno. Arek często winił się za te wszystkie krzywdy wyrządzone im na przestrzeni lat. Do tej pory męczyły go nocne koszmary, w których dominowała bezsilność i strach.
           Nie, dosyć tego, pomyślał, zrywając się z krzesła. Miał dosyć wiecznego roztrząsania przeszłości, był tym zmęczony. Chciał w końcu zacząć żyć teraźniejszością, zostawić w tyle to, co było kiedyś. Było to cholernie trudne, ale czuł, że w końcu mu się uda. Poszedł do łazienki, by wziąć szybki, orzeźwiający prysznic i uciąć sobie krótką drzemkę. Zmęczenie wzięło górę, poza tym i tak nie zanosiło się, by Dawid prędko do niego wrócił.
                                                              
                                                                  * * *
    
           - Skończyłeś już w końcu…? – jęknął cicho Dawid, gdy Kamil doszedł w nim po raz czwarty, zdobiąc swoim nasieniem jego pośladki i uda. Był wykończony, a niedoświadczenie jego oprawcy w tych sprawach dodatkowo dawało mu się we znaki. Łapczywie wziął głęboki oddech, korzystając z chwili wytchnienia.
            - Sam nie wiem. Muszę przyznać, że seks z tobą jest boski – wydyszał mu do ucha. Zręcznym ruchem przewrócił go na plecy i spojrzał mu w oczy, zamglone i przepełnione cierpieniem. – Wiem, że nie jestem tak doświadczony jak braciszek. Wybacz.
            Dawid nic nie odpowiedział, jedynie odwrócił głowę. Wspomnienie Arka jeszcze bardziej go zasmuciło. Ciekawe, co ja mu powiem, zastanawiał się. Bądź co bądź trudno ukryć ślady po czterokrotnym gwałcie.
            - No dobra, niech ci będzie. Zdjęcia są twoje. Zrób z nimi co chcesz, oby tylko nie zostało po nich śladu – powiedział Kamil, schodząc z mężczyzny i siadając na skraju łóżka, na którym przed chwilą się kochali.
            - Cóż za łaska – stęknął, z trudem dźwigając się na nogi. Ubrał się powoli, angażując w to jak najmniej mięśni, które z każdym ruchem wołały o litość. W końcu podszedł do stolika i dokładnie pozbierał z niego fotografie, które schował do kieszeni spodni, następnie dokładnie wykasował wszystkie ich kopie z komputera. Jego usta drgnęły lekko w czymś na kształt uśmiechu. To nareszcie koniec.
            - Ech… Szkoda, że już idziesz. Mógłbyś wpadać do mnie od czasu do czasu – zagadnął go Kamil, w dalszym ciągu paradując za nim nago.
            - Niedoczekanie twoje – warknął Dawid i ruszył w stronę drzwi. Chciał jak najszybciej znaleźć się w swoim mieszkaniu, by zmyć z siebie wszelkie ślady po tym człowieku. Nic nie ucieszy go dzisiaj bardziej, niż długi prysznic i kilka godzin spędzonych na śnie w jego własnym łóżku.
            - Nigdy nic nie wiadomo. Papa!
            Dawid ze złością zatrzasnął za sobą drzwi i ruszył w dół po schodach, które na jego nieszczęście zdawały się nie mieć końca. Czekała go jeszcze podróż do domu, co z pewnością do łatwych zadań się nie zaliczało. Nie w tym stanie. Co prawda mógł zadzwonić po Arka, który zabrałby go do domu swoim motorem, ale nie miał zamiaru pokazywać mu się w tym stanie. Ostatecznie podjął decyzję, że jakoś dojdzie pieszo, ewentualnie doczołga się.
             Niemal godzinę później Dawid stał już pod drzwiami mieszkania i siłował się z zamkiem, starając się otworzyć go jak najciszej. Gdyby obudził teraz Arka, byłoby kiepsko. Dochodziła północ, toteż chłopak powinien już spać, a przynajmniej taką miał nadzieję. Ostrożnie wszedł do środka i do razu skierował się w stronę łazienki. W żadnym z pomieszczeń nie paliło się światło, co było dobrym znakiem. Nieziemsko zmęczony, Dawid wszedł pod prysznic i odkręcił wodę, kierując na swoje nagie ciało ciepłe krople delikatnie pieszczące go. Zamknął oczy i rozluźnił się, walcząc ze słabnącym już bólem.
            - Dawid, co tak długo? – usłyszał stłumiony głos brata. Jego panika nasiliła się, gdy Arek wszedł do środka i usiadł na spuszczonej klapie sedesu. Teraz dzieliła ich już tylko zamglona szyba kabiny.
            - Wstąpiłem jeszcze po drodze napić się czegoś, tak dla odprężenia – skłamał, odwracając się do niego tyłem, jakby to miału mu pomóc. Arek wyczuje, że coś jest nie tak i bez patrzenia mu w oczy.
            - Jakoś tego po tobie nie czuć – skwitował, nerwowo poprawiając się na swoim miejscu.
            - Daj spokój. Przecież nie poszedłem się tam najebać, tylko zrelaksować.
            - Kłamiesz – powiedział spokojnie, podchodząc do kabiny. Szybkim ruchem otworzył jej drzwiczki i zakręcił wodę. – Boże, Dawid… Tylko nie to – jęknął na widok jego zmaltretowanego ciała. Musnął opuszkiem palca jego plecy pokryte siniakami i zadrapaniami, a także malinkami i śladami po zębach.
            - To nie twoja sprawa – warknął Dawid, odpychając go i sięgając po ręcznik. Owinął się nim dokładnie i uciekł do swojego pokoju. Na jego nieszczęście poczuł łzy na policzkach, a to nie wróżyło niczego dobrego.
            - A właśnie, że moja! Jak mogłeś na to pozwolić? Mówiłeś, że nie wiesz, czego on od ciebie chce, a tak naprawdę od samego początku świadomie pakowałeś się w to bagno! Przecież wiesz, że coś bym wymyślił, gdybyś tylko powiedział mi o tym…
            - I co byś niby zrobił? Pobił go i siłą zabrał te zdjęcia? Zadzwonił na policję? A może tylko byś się zastanawiał, pozwalając na to, by wszyscy dowiedzieli się o łączących nas relacjach? – wyrzucił z siebie, coraz bardziej tracąc nad sobą kontrolę. Czuł, że ogarnia go bezsilność i desperacja, bał się, że popadnie ze skrajności w skrajność.
            - Na pewno nie pozwoliłbym, żeby ktoś znowu cię przeze mnie skrzywdził… - wyszeptał, przytulając go i nie pozwalając, by mu się wyrwał.
            - Tamto nie było twoją winą, idioto. Ile jeszcze mam ci o tym przypominać?
            - Mocno cię boli? Proszę, powiedz mi co ten bydlak ci zrobił…
            - Tylko nie złość się na mnie, dobrze? – jęknął, wieszając się na nim, by dać chwilę wytchnienia swoim mięśniom.
            - Na ciebie? Nigdy w życiu – odparł, chwytając go w ramiona i układając na łóżku. Położył się obok niego i przyciągnął do siebie, ogrzewając go ciepłem własnego ciała.
            - Cóż mogę powiedzieć… Kamil nie miał doświadczenia w tych sprawach, może dlatego tak okropnie to przeżyłem. Nie licząc obciągania mu i znoszenia wpychania mi do odbytu jego palców, on zgwałcił mnie jakieś… cztery razy. Co prawda robił krótkie przerwy, ale tylko po to, żeby usztywnić swojego tłustego fiuta… Boże, Arek, wciąż czuję na ciele jego dotyk… To takie okropne… Nie chcę tego.
            - Cii, już po wszystkim. Jesteś ze mną…
            - Proszę, zmyj to ze mnie… - przerwał mu płaczliwym głosem. Nie mógł już dłużej udawać, że to, co stało się godzinę temu, nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. – Jeśli mam już to robić z mężczyzną, to nie chcę, żeby był to ktokolwiek inny niż ty. Nie chcę, słyszysz?
            - Powinieneś teraz odpocząć… - spróbował sprzeciwić mu się Arek, nieświadomie łapczywie oblizując wargi. Pogłaskał jego policzek i pocałował, próbując go uspokoić. Nic jednak z tego. Dawid wpił się mocno w jego usta i przylgnął go niego, rozpinając jego koszulę. Ręcznik, którym był przewiązany, z cichym szelestem spadł na podłogę. – Dawid… - jęknął, stopniowo poddając się pożądaniu. Tej nocy było jednak inaczej, bardziej delikatnie i romantycznie. Po raz pierwszy od dłuższego czasu Dawid przejął inicjatywę, wkładając w swoje czynności od dawna tłumioną miłość i pasję. Po wszystkim zasnęli w swoich objęciach, choć na chwilę zapominając o całym otaczającym ich świecie.

        Część 6

Nareszcie poczułam przypływ weny, który przedarł się nawet przez wszechobecne gorąco. Oczywiście obserwowanie spadających gwiazd także zrobiło swoje :) Ciekawi mnie tylko, jak długo utrzyma się ten mój zapał do pisania.Oby nie roztopił się gdzieś po drodze :3
Za ewentualne literówki przepraszam, ale nie miałam już siły ich sprawdzać -_-