- Nadal nie mogę uwierzyć, że potrafisz robić
takie rzeczy – powiedział Artur i wepchnął do ust pokaźną ilość risotto, cicho
mucząc przy tym z zadowolenia.
- Gastronomik do czegoś zobowiązuje – odparł
obojętnie. – W każdym razie cieszę się, że ci smakuje. Choć kurczak nie wyszedł
tak, jak powinien, a ryż jest trochę za miękki.
- Nie znasz się – mruknął i odłożył na stolik
pusty już talerz. – Dziękuję za posiłek. Już dawno się tak nie najadłem.
- A co powiesz na dokładkę?
- Nie przeginaj. I tak zjadłem za dużo.
- Nic dziwnego, że tak wyglądasz.
- Niby jak?
- Chudy, wystające kości, zero mięśni. To tak
w skrócie.
- Teraz to gadasz jak koleżanka mojej mamy.
- Najwyraźniej mamy rację – odparł i wyniósł
do kuchni talerze, po czym z powrotem usiadł obok Artura, tym razem jednak
nieco bliżej niego. – To co teraz robimy? – zapytał, niby przypadkiem trącając
dłonią jego udo.
- Możemy tak trochę posiedzieć.
- A tak też możemy? – zagadnął po chwili,
obejmując go w talii i nachylając się ku niemu.
- Em… Nie obraź się, ale raczej nie –
wykrztusił, zaskoczony, i odwrócił głowę, próbując ukryć pokrywające jego
policzki rumieńce.
- Nie musisz się wstydzić, przecież jesteśmy
sami…
- Nie o to chodzi… Ja po prostu… No wiesz.
- Obawiam się, że nie wiem. Będziesz musiał
mi to wyjaśnić – szepnął. Jego usta znalazły się niebezpiecznie blisko ucha
Artura, owiewając je ciepłym oddechem i przyprawiając chłopaka o lekkie
drżenie.
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi – jęknął
błagalnym tonem, jednocześnie próbując wyswobodzić się z uścisku. – Marcel, to
nie jest śmieszne – powiedział, coraz bardziej spanikowany.
Jego męki skrócił szczęk klucza przekręcanego
w zamku i skrzypnięcie drzwi. Marcel odsunął się od Artura w momencie, gdy do
salonu wkroczyła Karolina. Gdy dostrzegła obcego jej chłopaka, stanęła na
chwilę i zmierzyła go zaciekawionym wzrokiem.
- Cześć, mamo. Jakoś wcześnie jesteś.
- Przecież w soboty zawsze pracuję krócej –
odparła, uśmiechając się. – Widzę, że zaprosiłeś kolegę.
- A tak. To Marcel, mój kolega właśnie –
wyjaśnił, nieco zakłopotany.
- Dzień dobry. Marcel Szeptycki – przedstawił
się, wyciągając dłoń w stronę Karoliny, która uścisnęła ją mocno i
zdecydowanie.
- Karolina Walczak. Miło mi wreszcie poznać
kogoś z otoczenia Artura – powiedziała, uważnie przyglądając się chłopakowi. –
Jedliście coś?
- Właściwie to pozwoliłem sobie zrobić obiad.
Sporo zostało, więc proszę zjeść, jeśli jest pani głodna.
- Mógłbyś nauczyć czegoś mojego syna.
Najwyższy czas, żeby w końcu potrafił zrobić coś więcej niż zupkę chińską czy
jakiś podejrzanie wyglądający makaron z sosem – zaśmiała się i poszła do
kuchni. Gdy zobaczyła zawartość garnka, pokiwała z uznaniem głową i po raz
kolejny spojrzała na Marcela.
- Chodzisz do gastronomika, czy jesteś
kucharzem z zamiłowania?
- Właściwie to oba – wyjaśnił, nerwowo
drapiąc się po karku.
- Ach, rozumiem… - mruknęła tajemniczo i
przelotnie zerknęła na Artura. – No nic, nie będę wam zawracać głowy. Artur,
zabierz kolegę do swojego pokoju. A, i przychodzi do mnie za godzinę Anka jakby
co, także nie bądź zdziwiony, jak nie uda mi się jej powstrzymać i do was
wpadnie.
- Tylko nie to – szepnął, przewracając
oczami, co nie uszło uwadze Marcela.
Gdy zostali sam na sam, chłopak usiadł na
łóżku i wygodnie się na nim ułożył.
- Kto to ta Anka? Chyba za nią nie
przepadasz, co?
- Nie to, że nie przepadam… Po prostu jest
dość specyficzną osobą i czasem ciężko za nią nadążyć, a co dopiero wytrzymać z
nią. No ale to przyjaciółka mojej mamy, także nie mam nic do gadania i muszę
znosić wszystkie jej wybryki.
- Ja muszę znosić koleżanki mojej młodszej
siostry, a to też do łatwych zadań nie należy – odpowiedział, na samą myśl o
tym krzywiąc się. – Swoją drogą, jesteście bardzo podobni, w sensie ty i twoja
mama.
- Tak, wszyscy nam to mówią. – Westchnął
ciężko i po chwili wahania położył się obok Marcela. W końcu to moje łóżko,
pomyślał, dodając tym sobie nieco otuchy.
Nim się zorientował i zdążył powstrzymać,
zasnął, a ostatnie, co dotarło do jego świadomości, to coś ciepłego i
szorstkiego głaszczącego jego twarz i włosy.
* * *
Gdy Artur zasnął na dobre, Marcel zaśmiał się
cicho i powoli wstał, uważając, by nie obudzić chłopaka. Chwilę obserwował jego
spokojną twarz, po czym westchnął ciężko i zaczesał mu za ucho kilka kosmyków.
Z trudem powstrzymał się przed skorzystaniem z okazji i pocałowaniem go. Co
prawda zyskał dziś pewność, że nie jest mu obojętny, lecz mimo wszystko było
jeszcze za wcześnie na takie działania. Udało mu się wspiąć na mur dzielący go
od Artura, lecz przed nim jeszcze długa droga.
- Że też musiałeś zasnąć – mruknął,
podchodząc do biurka i sięgając po leżący na nim blok. Wyrwał z niego kartkę,
na której widniał jego portret, i wyszedł z pokoju. – Do widzenia pani –
powiedział, przechodząc przez salon.
- Już wychodzisz? – zdziwiła się, podchodząc
do niego i stając przy nim w przedpokoju. Gdy zauważyła, że nie ma z nim jej
syna, postanowiła trochę go wypytać. – Mogę zapytać, skąd znasz Artura? Jakoś
nigdy mi o tobie nie wspominał – zaczęła, starając się, by brzmieć jak
najbardziej przyjaźnie.
- Poznaliśmy się przez przypadek, nie
pamiętam już nawet jak to dokładnie było – wyjaśnił, wkładając buty. Czuł się
głupio, że nie mówi jej całej prawdy, ale wizja wściekłego Artura wydawała mu
się jeszcze gorsza. Poza tym nie chciał, by jego mama dowiedziała się prawdy od
obcego jej chłopaka.
- Och, rozumiem. Widzę, że dobrze się
dogadujecie. Cieszę się, że Artur znalazł w końcu przyjaciela.
- A ja cieszę się, że poznałem kogoś takiego
jak on – odparł, chwytając za klamkę. – Do widzenia – pożegnał się z nią
jeszcze raz i wyszedł.
- Nie zapomniałeś czegoś? – zawołała za nim
Karolina, pokazując trzymaną w ręce kartkę.
- Tak, dziękuję – mruknął, z uśmiechem
odbierając rysunek, i zbiegł po schodach. Przez cały czas nie mógł się wyzbyć
uczucia, że ta kobieta wie o wiele więcej, niż przyznaje. – Chyba zaczynam mieć
jakąś manię prześladowczą normalnie – szepnął pod nosem, gdy wyszedł z klatki
schodowej. Włożył ręce do kieszeni i niespiesznym krokiem udał się w stronę
swojego domu.
Po drodze spotkał Adama, który szedł z jakąś
wysoką brunetką, chyba niezbyt zainteresowaną jego towarzystwem. Cały czas
wzrok miała utkwiony w ekranie telefonu, a na zaczepki chłopaka odpowiadała
uśmiechem i kiwnięciem głową.
- Cześć Adaś – powiedział Marcel, zachodząc
mu drogę.
- Cześć. Jak widzisz…
- A kim jest ta piękność obok ciebie? –
zapytał, przerywając mu w połowie zdania, i nawet nie starając się, by ukryć
sarkazm.
- To jest ta… kuzynka moja – odparł. Widać
było, że przyszło mu to z trudem.
- A kuzynka ma jakieś imię? – Tym razem
zwrócił się do dziewczyny, która podniosła niezbyt przytomny wzrok znad
telefonu i kiwnęła głową, dając znak, by powtórzył pytanie. – Nic, nieważne –
mruknął, zdenerwowany, i parsknął cicho.
- Marcel, zachowuj się – zbeształ go
nieśmiało Adam, posyłając mu jednocześnie błagalne spojrzenie.
- Wybacz, ale nie lubię, jak się mnie olewa.
Na razie – pożegnał się i odszedł. Sam nie wiedział, po co w ogóle ich
zagadywał. Chyba tylko z przyzwyczajenia, by dopiec koledze.
Chwilę później na jego komórkę przyszedł sms.
Marcel wyciągnął urządzenie z kieszeni i odczytał go, uśmiechając się w połowie
zdania.
>>Jak ta frajerka na mnie naskarży
rodzicom to obiecuję że ci pierdolnę<<
>>Chciałbyś, pantoflarzu<<
Marcel domyślił się, że Adam musi użerać się
z nadętą siostrą swojej matki, jej mężem-bucem i ich idealną córką Kornelią, do
której zawsze go porównywali. Nie raz już wysłuchiwał żalenia się Adama i
czasem nawet mu współczuł, w końcu on też by nie chciał, żeby stawiać mu za
wzór do naśladowania pustą nastolatkę. Całe szczęście, że moja siostra jest
głupsza ode mnie, pomyślał, uśmiechając się.
Gdy w końcu znalazł się w domu, od razu poszedł
do swojego pokoju. Ostrożnie położył na biurku swój cenny skarb, a gdy
zobaczył, która jest godzina, sięgnął po laptopa i położył się razem z nim na
łóżku. Miał zamiar spędzić ten sobotni wieczór najmniej produktywnie, jak tylko
się da.
* * *
- Artur, otworzysz drzwi? – krzyknęła
Karolina, nadal uparcie próbując ułożyć włosy. Było niedzielne popołudnie,
właśnie przyszedł jej potencjalny chłopak, a ona jak na złość nie mogła się z
niczym wyrobić.
- To chyba nie jest Anka, co? Jakoś tak mam
jej dość na jakiś czas – stwierdził, przekręcając klucz w zamku. Gdy otworzył
drzwi, zobaczył mężczyznę w średnim wieku trzymającego bukiet róż. Na jego
twarzy widniał uśmiech, który nie sięgał jednak małych, ciemnych oczu, a
dokładnie uczesane tlenione włosy wyglądały jak hełm wykonany z adamantium. –
Eee, dzień dobry? – przywitał się niepewnie.
- Ty pewnie jesteś Artur. Przyszedłem do
twojej mamy – wyjaśnił, patrząc na chłopaka z góry i nawet nie starając się
ukryć obojętności, jaką go darzył.
- Zaraz przyjdzie – mruknął i zatrzasnął mu
drzwi przed nosem. Pospiesznie pobiegł do łazienki i spojrzał na swoją mamę
poważnym, niezadowolonym wzrokiem. – Co to za koleś? – zapytał, krzyżując ręce
na piersiach.
- Sergiusz. Tak jakoś wyszło, że mam z nim
randkę – odparła, poprawiając sukienkę. – Tylko mi nie mów, że go nie
wpuściłeś…
- Ty go widziałaś w ogóle? Toż to jakiś
podejrzany typ! – szepnął gorączkowo, cały czas nie odstępując jej na krok. –
Źle mu z oczu patrzy. Lepiej na niego uważaj, albo w ogóle go spław.
- Synu, czy ja ci wybieram znajomych?
- Jeszcze tego by brakowało…
- Więc proszę, byś odwdzięczył się tym samym
– rzuciła, zakładając płaszcz. – Nie wiem, kiedy wrócę. W każdym razie bądź
grzeczny i niczego nie kombinuj – ostrzegła, mierzwiąc mu włosy. Otworzyła
drzwi i wyszła na korytarz, starając się ignorować utkwione w niej przenikliwe
spojrzenie Artura. – Cześć – przywitała się z Sergiuszem i pozwoliła, by
pocałował ją w policzek i wręczył jej bukiet.
Gdy drzwi się za nimi zamknęły, Artur pomknął
do salonu i stanął przy oknie, obserwując wychodzącą parę. Ciekawe, czy to
chociaż jego samochód, pomyślał, gdy jego mama wsiadła do całkiem nowego, drogo
wyglądającego opla. Pewnie kradziony, a on jest jakimś oszustem, który chce
oskubać moją mamę ze wszystkich oszczędności i jeszcze namówić ją na wzięcie
kredytu.
Zły na cały świat, postanowił włączyć laptopa
Karoliny i trochę w nim poszperać w poszukiwaniu informacji. Za pierwszym razem
odgadł hasło, którym była jej data urodzin, i wszedł w historię przeglądarki.
Ku jego zdziwieniu była ona do cna wyczyszczona, czego w życiu by się nie
spodziewał.
- Nieładnie, mamo, nieładnie – mruknął i
wszedł na facebooka. Liczył, że i tym razem uda mu się włamać na jej konto,
lecz dał sobie spokój po kilkunastu próbach. Zamiast tego zalogował się na
swojego facebooka i wszedł na profil Karoliny. Od razu znalazł tam Sergiusza
Wakosa, który na zdjęciu wydał mu się jeszcze podlejszy, niż na żywo. – Na
pewno kryminalista – stwierdził i wpisał jego imię i nazwisko w wyszukiwarkę. Gdy
nie udało mu się niczego znaleźć, westchnął ciężko i wyłączył komputer,
wcześniej zacierając za sobą wszystkie ślady. Zdesperowany, wziął telefon i
napisał smsa do Marcela.
>>Mam kłopot. Moja mama poszła na
randkę z jakimś kryminalistą…<<
>>To czemu jej nie ostrzegłeś?!<<
>>Mówiłem jej, ale ona wie swoje… Poza
tym nie mam jeszcze dowodów, że to oszust, więc trudno ją będzie
przekonać<<
>>Co ty, kompleks matki masz?<<
>>Jakbyś go zobaczył, to też byś
stwierdził, że bandzior jakiś…A to, że się o nią martwię nie znaczy, że jestem
maminsynkiem<<
>>Tak sobie mów. Wyluzuj, serio.
Będziesz się martwić, jak naprawdę coś zacznie być nie tak. Poza tym twoja mama
wygląda na kogoś kto ma głowę na karku<<
>>No to pomogłeś jak cholera.
Dzięki.<<
>>Nie obrażaj się, Arczi. Zobaczysz,
wszystko się wyjaśni. Tylko przestań świrować<<
- Łatwo ci mówić – warknął i z hukiem położył
telefon na biurku. Zaczął chodzić w tę i z powrotem, zastanawiając się, czy
jego podejrzenia aby na pewno są tak słuszne, jak na początku zakładał.
* * *
- I jak ci smakowała kolacja? – zapytał
Sergiusz, gdy razem z Karoliną wyszli z restauracji. Na dworze zrobiło się już
ciemno, szli więc chodnikiem skąpanym w pomarańczowym świetle lamp.
- Było cudownie – zapewniła go.
Musiała przyznać, że Sergiusz okazał się być
jeszcze wspanialszym człowiekiem, niż na początku zakładała. I choć nie był w
jej typie, to nadrabiał to szarmanckością, poczuciem humoru i tym, że w ciszy i
skupieniu słuchał każdego jej słowa. Oczarował ją, a tego Karolina już dawno nie
doświadczyła.
- Twój syn chyba mnie nie lubi – stwierdził
po chwili. Wydawało się, że wypowiedzenie tych słów na głos zdjęło z jego
barków ciężar, który dźwigał przez cały ten czas.
- Ależ skąd. Po prostu to dla niego nowa
sytuacja. Poza tym nie mówiłam mu wcześniej o tobie, pewnie był zaskoczony, gdy
cię zobaczył, i dlatego tak zareagował.
- Mam nadzieję, że się do mnie przekona, bo
nie mam zamiaru z ciebie rezygnować z powodu fochów dzieciaka – powiedział,
siląc się na lekki i zabawny ton.
- Czy to znaczy, że mogę liczyć na kolejne
zaproszenie na randkę? – zapytała ze śmiechem. Sergiusz otworzył przed nią
drzwi auta i gestem zaprosił ją do środka, po czym sam usiadł za kierownicą.
Złapał dłonie Karoliny i spojrzał jej głęboko w oczy.
- Jeśli zgodzisz się jeszcze kiedyś się ze
mną spotkać, uczyni mnie to najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. – Jego głos
był niezwykle niski i zmysłowy, wypełnił ciasne wnętrze samochodu przyjemnymi
wibracjami. Karolina wstrzymała oddech i pozwoliła, by mężczyzna złożył na jej
ustach delikatny pocałunek, który z czasem oboje zaczęli pogłębiać. Gdy w końcu
się od siebie oderwali, ich oddechy były szybkie i gwałtowne. – Chcesz pojechać
do mnie?
- Może innym razem – szepnęła, pokonując
rodzącą się w jej głowie pokusę, by mimo wszystko przyjąć zaproszenie.
Uśmiechnęła się przepraszająco i jeszcze raz go pocałowała, pragnąc mu pokazać,
że wcale go nie odrzuca, wręcz przeciwnie.
- Rozumiem. Chcesz już wracać do domu?
- Jest dopiero osiemnasta, szkoda by było
rozstać się tak wcześnie…
- Znam jedno miejsce, w którym będziemy mogli
miło spędzić jeszcze trochę czasu – powiedział tajemniczo i przekręcił kluczyk
w stacyjce.
- Zatem w drogę! – wykrzyknęła radośnie i
zapięła pas.
* * *
- Jeszcze raz dziękuję ci za tak wspaniały
wieczór – powiedziała Karolina, wysiadając z samochodu. Ostatnie dwie godziny
spędziła razem z Sergiuszem w przytulnej kawiarni, gdzie rozmawiali jeszcze
więcej niż podczas kolacji. Naprawdę poczuła, że z tego mogłoby wyjść coś
więcej niż zwykła przyjaźń. Gdzieś w głębi serca pragnęła, by tak się właśnie
stało.
- To ja dziękuję. Już dawno tak dobrze się
nie bawiłem. Mam nadzieję, że następnym razem będziemy mieć jeszcze więcej
czasu.
- Ja również – odparła i z szerokim uśmiechem
podeszła do niego. Złapała go za kołnierz płaszcza i przyciągnęła do siebie, a
gdy ten nie wykonał żadnego ruchu, szybko cmoknęła go w usta i poszła w stronę
swojego bloku. Obejrzała się za siebie w chwili, gdy mężczyzna wyjeżdżał z
parkingu. Cicho nucąc coś pod nosem, zaczęła wspinać się po schodach, a
wchodząc do mieszkania niemal skakała z radości.
- I jak było? – zapytał Artur, stając w progu
i uważnie ją obserwując.
- Wspaniale! Twoja intuicja cię jednak
zawiodła, Sherlocku.
- Mhm. To fajnie – mruknął i wrócił do
pokoju.
Teraz, gdy jego mama wróciła do domu w jednym
kawałku, mógł wreszcie odetchnąć z ulgą. Co z tego, że nie miał żadnych dowodów
na to, że ten cały Sergiusz nie jest czarnym charakterem? W końcu będzie musiał
popełnić błąd, a wtedy Artur pokaże wszystkim, że miał rację. Mam tylko
nadzieję, że ten świr wcześniej nie skrzywdzi mojej mamy, pomyślał,
nieświadomie zaciskając dłonie w pięści.
- Artur, możesz pozwolić tu na chwilę? –
krzyknęła Karolina, gdy już się przebrała i zdążyła nieco uspokoić.
- Co jest? – zapytał chłopak, wchodząc
niepewnie do kuchni.
- Chodzi o Sergiusza. Rozumiem, zaskoczył cię
dzisiaj, ale to nie powód, żeby wymyślać jakieś wyssane z palca teorie na jego
temat. Być może widzisz w nim swego rodzaju zagrożenie, ale, uwierz mi, to
dobry człowiek. Jestem pewna, że jeśli bliżej go poznasz, dojdziesz do tego
samego wniosku.
- Na początku zawsze jest miło i przyjemnie,
powinnaś o tym wiedzieć – powiedział, zanim zdążył ugryźć się w język.
- Tak, masz rację. Z twoim ojcem tak właśnie
było. Ale wtedy mieliśmy po osiemnaście lat, byliśmy niedoświadczonymi
gówniarzami myślącymi, że życie to niekończąca się bajka, w której wszystko
dzieje się tak, jak chcemy. Teraz jest zupełnie inaczej.
- A jak to jakiś naciągacz? Albo handlarz
żywym towarem? Albo damski bokser? Widziałem go przez chwilę, a już mu nie
ufam. To chyba coś znaczy!
- Tyle razy powtarzałeś, że powinnam sobie
kogoś znaleźć, wziąć się za siebie, a jak już to zrobiłam, zaczynasz wariować i
wymyślać głupoty.
- Ale…
- Nie ma żadnego ale. Dopóki Sergiusz nie da
mi powodu, żebym z nim zerwała, nie zrobię tego. Nie musisz go lubić, proszę
cię tylko o jedno. Nie wtrącaj się i nie próbuj na siłę wszystkiego zniszczyć.
- Tylko żebyś później nie mówiła, że miałem rację
– warknął i poszedł do swojego pokoju.
Było mu źle z tym, że pokłócił się z mamą,
tym bardziej o jakiegoś obcego faceta. Gdyby chodziło o coś innego, pewnie aż
tak bardzo by się tym nie przejął, lecz świadomość, że ktoś trzeci pojawił się
w jej życiu i bezczelnie zaczął wszystko psuć, była niezwykle nieznośna.
Dodatkowy ból sprawiał mu też brak zrozumienia ze strony Marcela. Nie wiedział
czemu, ale wydawał mu się on osobą, która powinna go wesprzeć, pomóc, a on
tylko nazwał go przewrażliwionym maminsynkiem i zbył go. Po raz pierwszy od
dłuższego czasu Artur poczuł, że został zupełnie sam.
* * *
Następny tydzień nie przyniósł ze sobą żadnej
poprawy. Co prawda z mamą Artur rozmawiał normalnie, czuł jednak bijącą od niej
ostrożność. Mimo wszystko powstrzymywał się przed poruszaniem tematu Sergiusza
i udawał, że wszystko jest w porządku. Nie chciał znowu się kłócić. Wolał w
ciszy poczekać na rozwój wydarzeń.
Gdy zaś nadszedł piątek, dzień zakończenia
roku szkolnego, Artur obudził się z myślą, że to właśnie dziś nastąpi przełom.
Pełen optymizmu, włożył garnitur, zjadł śniadanie i poszedł do szkoły. Przez
cały apel myślami był zupełnie gdzie indziej, dopiero szturchnięcie w ramię i
szept Łukasza przywrócił go do rzeczywistości.
- Wyczytali cię do odbioru nagrody, geniuszu.
- Co? A, nagroda. Jasne – mruknął i,
czerwieniąc się ze wstydu, wyszedł na środek placu.
- O czym tak zawzięcie myślałeś? – zapytał
Łukasz, gdy Artur wrócił na swoje miejsce.
- O takich tam pierdołach. Wszystko lepsze
niż wysłuchiwanie tego – stwierdził, pokazując głową w stronę prowadzących
uroczystość.
- No popatrz. A ja cię miałem za grzecznego i
porządnego ucznia – zaśmiał się, nawet na niego nie patrząc. Po chwili
wyciągnął telefon i bez krępacji przyłożył go sobie do ucha. – Na apelu jestem…
Pewnie go wyciszył, nic mu nie zadzwoniło… Nie, wibracji też nie usłyszałem, o
ile to by było w ogóle możliwe… To przychodź, co mnie to obchodzi. Będę miał
chociaż okazję, żeby cię pierdolnąć w ten twój pusty łeb… Zawsze tak mówisz. A
teraz wybacz, ale nie mogę już gadać. Spotkamy się jak tu przyleziesz –
powiedział, po czym rozłączył się. Uśmiechnął się niewinnie i wzruszył
ramionami udając bezradność, gdy napotkał karcące spojrzenie nauczyciela.
- A ty jak zwykle niczym się nie przejmujesz
– stwierdził Artur, zastanawiając się, z kim rozmawiał Łukasz. Nie zapytał
jednak o to, w końcu to nie była jego sprawa.
Pół godziny później apel w końcu się
skończył. Kolejne pięć minut spędzili w klasie ze swoim wychowawcą, który
szybko rozdał im świadectwa, życzył udanych wakacji i wypuścił ich, by cieszyli
się zasłużoną mniej lub bardziej dwumiesięczną labą. Artur wyszedł razem z
Łukaszem, który opowiadał mu o swoich planach na najbliższy miesiąc. Gdy wyszli
przed szkołę, powitał ich Marcel, który zwracał uwagę dosłownie każdej
mijającej go dziewczyny.
- Znając ciebie, to nagadałeś czegoś
wychowawcy i wypuścił się wcześniej, co? – zagadnął Łukasz, gdy podawali sobie
dłonie na powitanie.
- Co roku sprzedaję mu tę samą historyjkę, i
za każdym razem wierzy, więc wiesz – odparł, wzruszając ramionami, i podchodząc
do Artura. Zarzucił mu rękę na ramiona i uśmiechnął się do niego szeroko. – A
ty, słońce, mógłbyś odbierać telefon.
- Nawet nie wiedziałem, że dzwoniłeś –
mruknął, wyciągając komórkę i zauważając, że ma cztery nieodebrane połączenia i
dwa razy tyle smsów. – A tak poza tym to mógłbyś się odsunąć?
- Niby czemu? – zapytał, przybliżając się
jeszcze bardziej i czochrając włosy Artura.
- Marcel, ty namolna cholero – warknął,
wbijając mu łokieć w brzuch, przy czym zauważył, że musi być on bardzo
umięśniony, gdyż czuł się, jakby napierał na beton. Było to jednak na tyle
skuteczne, że chłopak jęknął cicho i odskoczył od niego, rozmasowując obolałe
ciało.
- Dobra, ja spadam. Mam lepsze rzeczy do
roboty – oznajmił Łukasz. – Na razie. – Machnął ręką na pożegnanie i szybko
poszedł w stronę swojego domu, po drodze zagadując swojego znajomego.
- Nie wiedziałem, że się znacie.
- Znam wielu ludzi – powiedział, wzruszając
ramionami. – A tak w ogóle to mam nadzieję, że znajdziesz teraz dla mnie trochę
czasu?
- Niby nie mam nic do roboty…
- W takim razie idziemy do ciebie się
przebrać, a potem porobimy coś fajnego – przerwał mu, łapiąc go pod ramię. Gdy
przechodzili przez bramkę, Artur zauważył, że grupka dziewczyn z jego klasy
patrzy na nich z zaciekawieniem, szepcząc coś do siebie. Chłopak od razu się
speszył i wyrwał swoją rękę z uścisku. – Coś nie tak?
- Po prostu nie chcę, żeby uważali mnie za
większego dziwaka, niż jestem w rzeczywistości.
- Niech sobie myślą co chcą, nie przejmuj się
tym.
- Łatwo ci mówić… Ja nie jestem przystojny,
popularny ani dobry w sporcie, nie potrafię dogadać się z ludźmi, a inni nie
traktują mnie jak chodzącego bóstwa – mruknął, wkładając dłonie do kieszeni
spodni.
- Ze mną jakoś się dogadałeś, więc nie jest
tak źle. A tak poza tym to dzięki za komplementy. No i nie wiedziałem, że
uważasz mnie za przystojne bóstwo – odparł, uśmiechając się szelmowsko, i
wypinając dumnie pierś.
- W życiu nawet nie pomyślałem o tobie w ten
sposób! Po prostu wyciągnąłem wnioski, obserwując cię…
- Więc tak to się teraz nazywa… No dobra,
niech ci będzie.
- Ty to jak zawsze musisz przekręcać wszystko
na swoje.
- Taki już jestem, nic na to nie poradzisz –
stwierdził, wzruszając ramionami. – Co to za facet się kręci przy twoim bloku?
Dziwny jakiś jest.
- To Sergiusz – szepnął, odruchowo łapiąc
Marcela za rękaw i przyciągając do siebie. – Moja mama jest w pracy, po co więc
tu przylazł? Pewnie coś kombinuje.
- On chyba do ciebie – powiedział, widząc,
jak mężczyzna idzie w ich stronę.
- Mam nadzieję, że mnie obronisz, jak będzie
chciał zaciągnąć mnie do samochodu i wyciąć mi organy?
- Ciebie? Zawsze.
- Cześć, Artur. Chciałbym zamienić z tobą
słówko. To nie potrwa długo.
- Słucham.
- Wolałbym to załatwić w cztery oczy…
- Poczekam pod blokiem – powiedział Marcel,
odchodząc od nich, jednocześnie nie spuszczając Artura z oczu.
- O co chodzi?
- Powiem wprost. Nie życzę sobie, żebyś
wchodził między mnie a Karolinę. Już parę razy odmówiła mi pewnych rzeczy tylko
ze względu na ciebie, a coraz mniej zaczyna mi się to podobać.
- Moja mama jest dorosła i ma swój rozum.
Jeśli pana spławia, to tylko dlatego, że sama tego chce. Najwyraźniej nie jest
pan tak doby, za jakiego się uważa.
- Po kim ty taki wyszczekany jesteś, co?
Ojciec nie nauczył cię szacunku do starszych? No tak, zapomniałem. Nawet go nie
znasz – zadrwił z niego, uśmiechając się złośliwie. – W każdym razie nie
wtrącaj się, bo jak tak dalej pójdzie, to marnie skończysz.
- Naprawdę łudzi się pan, że moja mama przez
cały czas będzie wierzyć w te wszystkie kłamstwa, jakie sączy jej pan do głowy?
- Szczerze? Jestem tego pewny. Dopóki mi się
nie znudzi, będę przy niej miły aż do porzygu, a ona łyknie to bez mrugnięcia
okiem. Później może sobie myśleć co chce. Ważne, że teraz całkowicie straciła
dla mnie głowę i daje mi dupy bez zbędnych oporów.
- Ty… - szepnął, mocno zaciskając zęby, i
patrząc na niego z chęcią mordu w oczach. Zrobił krok w jego stronę i zacisnął
dłoń na jego marynarce, ledwo się powstrzymując przed uderzeniem go.
Sergiusz tylko się uśmiechnął i spojrzał na niego
z politowaniem, jeszcze bardziej rozwścieczając tym chłopaka. W końcu Artur nie
wytrzymał i zamachnął się, chcąc zadać mu cios, jego ręka została jednak
pochwycona w połowie drogi i wygięta na plecy. Mężczyzna prychnął cicho i
odepchnął go od siebie, po czym wygładził wygięty materiał marynarki.
- Jakiś problem? – zapytał Marcel, stając za
Sergiuszem. Był gotowy na odparcie ewentualnego ataku, choć nie spodziewał się,
iż ten nastąpi.
- Nie, skądże. Doszliśmy już do porozumienia,
prawda? – odparł, patrząc porozumiewawczo na Artura. Chłopak tylko prychnął i
odwrócił się do niego plecami, po czym ruszył w stronę swojego bloku.
- Co za sukinsyn – szepnął, gdy razem z
Marcelem weszli do mieszkania. Zacisnął dłoń w pięść i uderzył nią w ścianę,
dając w ten sposób upust złości.
- Co on ci takiego powiedział?
- Przyznał, że rzuci moją mamę gdy mu się
znudzi… A na razie mam się nie wtrącać i dać mu w spokoju ją wykorzystywać. Jak
on śmie!? Nie wybaczę mu tego! – krzyknął, wzburzony, i jeszcze raz uderzył w
ścianę, tym razem o wiele mocniej.
- Artur, spokojnie, bo zrobisz sobie krzywdę
– spróbował go uspokoić, niewiele to jednak dało. W końcu przyciągnął do siebie
trzęsącego się z nerwów przyjaciela i mocno go do siebie przytulił, jakby chcąc
przejąć wszystkie kłębiące się w nim negatywne emocje.
Na początku Artur stał sztywno w jego
objęciach, po chwili jednak przełamał się i położył głowę na jego ramieniu,
dłonie zaś zacisnął na plecach Marcela. Wziął kilka głębokich oddechów
nasyconych zapachem chłopaka i westchnął cicho. Na powrót odzyskał panowanie
nad sobą, jednak z nieznanych sobie przyczyn pragnął pozostać w tej pozycji jak
najdłużej to możliwe.
- Coś wymyślimy, tylko się uspokój, dobra?
- Moja mama mi nie uwierzy. Nie bez dowodów –
szepnął, prostując się i ostrożnie odsuwając od Marcela.
- Widziałem, co zaszło między wami, mogę…
- Pomyśli, że namówiłem cię do tego, żebyś
potwierdził moją wersję wydarzeń – przerwał mu, krzywo się uśmiechając. –
Niepotrzebnie zacząłem wtedy tę kłótnię.
- Czyli pozostaje nam zdobyć dowody
świadczące o winie tego całego Sergiusza i po sprawie – stwierdził, wzruszając
ramionami, i uśmiechnął się pokrzepiająco. Artur przewrócił oczami i pokręcił
głową.
- I to niby jest takie proste? Facet nie jest
głupi, na pewno nie da się złapać tak łatwo.
- No chyba że sprowokujemy go do popełnienia
błędu.
- Co masz na myśli?
- Dowiesz się w swoim
czasie. A teraz chodźmy się przebrać, szkoda czasu na zamartwianie się –
powiedział, zacierając ręce, i klepiąc Artura po plecach z dziwnym błyskiem w
oczach, co zdecydowanie nie wróżyło niczego dobrego.
Tu miały być ładne segzi zdjencia, ale wstawiam takie cuś XD
Kisnę z tego XD
Jak widzicie dodałam kolejną notkę! I to nie z jakimiś pierdołami! I to dość długą, bo wg Worda to aż 10 stron i, uwaga, 4328 wyrazów! Normalnie biję rekordy długości postów :D
Ogólnie większość tego rozdziału pisałam w stanie podgorączkowym, leżąc w łóżku i wypluwając płuca, no ale... W każdym razie myślę, że nie jest źle, zaczynają się dziać zue rzeczy, będzie akcja, szczelaniny, pościgi i takie tam...
Miałam tu napisać coś jeszcze, ale zapomniałam...
W każdym razie zaczęłam się zastanawiać, jak ma wyglądać pierwszy pocałunek Arcziego i Marcelosa. Co prawda jeszcze trochę potrwa, zanim do tego dojdzie (T^T), no ale trzeba w końcu zacząć planować cokolwiek... Także możecie napisać, jak według was powinna wyglądać ta scena, żeby było idealnie, może mnie to natchnie i będzie mi łatwiej później z tym ruszyć.
To chyba tyle jak na razie. Połowy ważnych rzeczy pozapominałam, a miałam napisać chyba jakąś ważną wzmiankę apropos tego opowiadania, tak mi się przynajmniej wydaje.
No nic, trzymajcie się Towarzysze i do następnej notki!
PS. Dziękuję mojej podkładce pod mysz firmy Vakoss za podsunięcie pomysłu na nazwisko dla zuego Sergiusza XD