Menu

poniedziałek, 31 października 2016

Życie online, część 12


- Nadal nie mogę uwierzyć, że potrafisz robić takie rzeczy – powiedział Artur i wepchnął do ust pokaźną ilość risotto, cicho mucząc przy tym z zadowolenia.
- Gastronomik do czegoś zobowiązuje – odparł obojętnie. – W każdym razie cieszę się, że ci smakuje. Choć kurczak nie wyszedł tak, jak powinien, a ryż jest trochę za miękki.
- Nie znasz się – mruknął i odłożył na stolik pusty już talerz. – Dziękuję za posiłek. Już dawno się tak nie najadłem.
- A co powiesz na dokładkę?
- Nie przeginaj. I tak zjadłem za dużo.
- Nic dziwnego, że tak wyglądasz.
- Niby jak?
- Chudy, wystające kości, zero mięśni. To tak w skrócie.
- Teraz to gadasz jak koleżanka mojej mamy.
- Najwyraźniej mamy rację – odparł i wyniósł do kuchni talerze, po czym z powrotem usiadł obok Artura, tym razem jednak nieco bliżej niego. – To co teraz robimy? – zapytał, niby przypadkiem trącając dłonią jego udo.
- Możemy tak trochę posiedzieć.
- A tak też możemy? – zagadnął po chwili, obejmując go w talii i nachylając się ku niemu.
- Em… Nie obraź się, ale raczej nie – wykrztusił, zaskoczony, i odwrócił głowę, próbując ukryć pokrywające jego policzki rumieńce.
- Nie musisz się wstydzić, przecież jesteśmy sami…
- Nie o to chodzi… Ja po prostu… No wiesz.
- Obawiam się, że nie wiem. Będziesz musiał mi to wyjaśnić – szepnął. Jego usta znalazły się niebezpiecznie blisko ucha Artura, owiewając je ciepłym oddechem i przyprawiając chłopaka o lekkie drżenie.
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi – jęknął błagalnym tonem, jednocześnie próbując wyswobodzić się z uścisku. – Marcel, to nie jest śmieszne – powiedział, coraz bardziej spanikowany.
Jego męki skrócił szczęk klucza przekręcanego w zamku i skrzypnięcie drzwi. Marcel odsunął się od Artura w momencie, gdy do salonu wkroczyła Karolina. Gdy dostrzegła obcego jej chłopaka, stanęła na chwilę i zmierzyła go zaciekawionym wzrokiem.
- Cześć, mamo. Jakoś wcześnie jesteś.
- Przecież w soboty zawsze pracuję krócej – odparła, uśmiechając się. – Widzę, że zaprosiłeś kolegę.
- A tak. To Marcel, mój kolega właśnie – wyjaśnił, nieco zakłopotany.
- Dzień dobry. Marcel Szeptycki – przedstawił się, wyciągając dłoń w stronę Karoliny, która uścisnęła ją mocno i zdecydowanie.
- Karolina Walczak. Miło mi wreszcie poznać kogoś z otoczenia Artura – powiedziała, uważnie przyglądając się chłopakowi. – Jedliście coś?
- Właściwie to pozwoliłem sobie zrobić obiad. Sporo zostało, więc proszę zjeść, jeśli jest pani głodna.
- Mógłbyś nauczyć czegoś mojego syna. Najwyższy czas, żeby w końcu potrafił zrobić coś więcej niż zupkę chińską czy jakiś podejrzanie wyglądający makaron z sosem – zaśmiała się i poszła do kuchni. Gdy zobaczyła zawartość garnka, pokiwała z uznaniem głową i po raz kolejny spojrzała na Marcela.
- Chodzisz do gastronomika, czy jesteś kucharzem z zamiłowania?
- Właściwie to oba – wyjaśnił, nerwowo drapiąc się po karku.
- Ach, rozumiem… - mruknęła tajemniczo i przelotnie zerknęła na Artura. – No nic, nie będę wam zawracać głowy. Artur, zabierz kolegę do swojego pokoju. A, i przychodzi do mnie za godzinę Anka jakby co, także nie bądź zdziwiony, jak nie uda mi się jej powstrzymać i do was wpadnie.
- Tylko nie to – szepnął, przewracając oczami, co nie uszło uwadze Marcela.
Gdy zostali sam na sam, chłopak usiadł na łóżku i wygodnie się na nim ułożył.
- Kto to ta Anka? Chyba za nią nie przepadasz, co?
- Nie to, że nie przepadam… Po prostu jest dość specyficzną osobą i czasem ciężko za nią nadążyć, a co dopiero wytrzymać z nią. No ale to przyjaciółka mojej mamy, także nie mam nic do gadania i muszę znosić wszystkie jej wybryki.
- Ja muszę znosić koleżanki mojej młodszej siostry, a to też do łatwych zadań nie należy – odpowiedział, na samą myśl o tym krzywiąc się. – Swoją drogą, jesteście bardzo podobni, w sensie ty i twoja mama.
- Tak, wszyscy nam to mówią. – Westchnął ciężko i po chwili wahania położył się obok Marcela. W końcu to moje łóżko, pomyślał, dodając tym sobie nieco otuchy.
Nim się zorientował i zdążył powstrzymać, zasnął, a ostatnie, co dotarło do jego świadomości, to coś ciepłego i szorstkiego głaszczącego jego twarz i włosy.
* * *
Gdy Artur zasnął na dobre, Marcel zaśmiał się cicho i powoli wstał, uważając, by nie obudzić chłopaka. Chwilę obserwował jego spokojną twarz, po czym westchnął ciężko i zaczesał mu za ucho kilka kosmyków. Z trudem powstrzymał się przed skorzystaniem z okazji i pocałowaniem go. Co prawda zyskał dziś pewność, że nie jest mu obojętny, lecz mimo wszystko było jeszcze za wcześnie na takie działania. Udało mu się wspiąć na mur dzielący go od Artura, lecz przed nim jeszcze długa droga.
- Że też musiałeś zasnąć – mruknął, podchodząc do biurka i sięgając po leżący na nim blok. Wyrwał z niego kartkę, na której widniał jego portret, i wyszedł z pokoju. – Do widzenia pani – powiedział, przechodząc przez salon.
- Już wychodzisz? – zdziwiła się, podchodząc do niego i stając przy nim w przedpokoju. Gdy zauważyła, że nie ma z nim jej syna, postanowiła trochę go wypytać. – Mogę zapytać, skąd znasz Artura? Jakoś nigdy mi o tobie nie wspominał – zaczęła, starając się, by brzmieć jak najbardziej przyjaźnie.
- Poznaliśmy się przez przypadek, nie pamiętam już nawet jak to dokładnie było – wyjaśnił, wkładając buty. Czuł się głupio, że nie mówi jej całej prawdy, ale wizja wściekłego Artura wydawała mu się jeszcze gorsza. Poza tym nie chciał, by jego mama dowiedziała się prawdy od obcego jej chłopaka.
- Och, rozumiem. Widzę, że dobrze się dogadujecie. Cieszę się, że Artur znalazł w końcu przyjaciela.
- A ja cieszę się, że poznałem kogoś takiego jak on – odparł, chwytając za klamkę. – Do widzenia – pożegnał się z nią jeszcze raz i wyszedł.
- Nie zapomniałeś czegoś? – zawołała za nim Karolina, pokazując trzymaną w ręce kartkę.
- Tak, dziękuję – mruknął, z uśmiechem odbierając rysunek, i zbiegł po schodach. Przez cały czas nie mógł się wyzbyć uczucia, że ta kobieta wie o wiele więcej, niż przyznaje. – Chyba zaczynam mieć jakąś manię prześladowczą normalnie – szepnął pod nosem, gdy wyszedł z klatki schodowej. Włożył ręce do kieszeni i niespiesznym krokiem udał się w stronę swojego domu.
Po drodze spotkał Adama, który szedł z jakąś wysoką brunetką, chyba niezbyt zainteresowaną jego towarzystwem. Cały czas wzrok miała utkwiony w ekranie telefonu, a na zaczepki chłopaka odpowiadała uśmiechem i kiwnięciem głową.
- Cześć Adaś – powiedział Marcel, zachodząc mu drogę.
- Cześć. Jak widzisz…
- A kim jest ta piękność obok ciebie? – zapytał, przerywając mu w połowie zdania, i nawet nie starając się, by ukryć sarkazm.
- To jest ta… kuzynka moja – odparł. Widać było, że przyszło mu to z trudem.
- A kuzynka ma jakieś imię? – Tym razem zwrócił się do dziewczyny, która podniosła niezbyt przytomny wzrok znad telefonu i kiwnęła głową, dając znak, by powtórzył pytanie. – Nic, nieważne – mruknął, zdenerwowany, i parsknął cicho.
- Marcel, zachowuj się – zbeształ go nieśmiało Adam, posyłając mu jednocześnie błagalne spojrzenie.
- Wybacz, ale nie lubię, jak się mnie olewa. Na razie – pożegnał się i odszedł. Sam nie wiedział, po co w ogóle ich zagadywał. Chyba tylko z przyzwyczajenia, by dopiec koledze.
Chwilę później na jego komórkę przyszedł sms. Marcel wyciągnął urządzenie z kieszeni i odczytał go, uśmiechając się w połowie zdania.
>>Jak ta frajerka na mnie naskarży rodzicom to obiecuję że ci pierdolnę<<
>>Chciałbyś, pantoflarzu<<
Marcel domyślił się, że Adam musi użerać się z nadętą siostrą swojej matki, jej mężem-bucem i ich idealną córką Kornelią, do której zawsze go porównywali. Nie raz już wysłuchiwał żalenia się Adama i czasem nawet mu współczuł, w końcu on też by nie chciał, żeby stawiać mu za wzór do naśladowania pustą nastolatkę. Całe szczęście, że moja siostra jest głupsza ode mnie, pomyślał, uśmiechając się.
Gdy w końcu znalazł się w domu, od razu poszedł do swojego pokoju. Ostrożnie położył na biurku swój cenny skarb, a gdy zobaczył, która jest godzina, sięgnął po laptopa i położył się razem z nim na łóżku. Miał zamiar spędzić ten sobotni wieczór najmniej produktywnie, jak tylko się da.
* * *
- Artur, otworzysz drzwi? – krzyknęła Karolina, nadal uparcie próbując ułożyć włosy. Było niedzielne popołudnie, właśnie przyszedł jej potencjalny chłopak, a ona jak na złość nie mogła się z niczym wyrobić.
- To chyba nie jest Anka, co? Jakoś tak mam jej dość na jakiś czas – stwierdził, przekręcając klucz w zamku. Gdy otworzył drzwi, zobaczył mężczyznę w średnim wieku trzymającego bukiet róż. Na jego twarzy widniał uśmiech, który nie sięgał jednak małych, ciemnych oczu, a dokładnie uczesane tlenione włosy wyglądały jak hełm wykonany z adamantium. – Eee, dzień dobry? – przywitał się niepewnie.
- Ty pewnie jesteś Artur. Przyszedłem do twojej mamy – wyjaśnił, patrząc na chłopaka z góry i nawet nie starając się ukryć obojętności, jaką go darzył.
- Zaraz przyjdzie – mruknął i zatrzasnął mu drzwi przed nosem. Pospiesznie pobiegł do łazienki i spojrzał na swoją mamę poważnym, niezadowolonym wzrokiem. – Co to za koleś? – zapytał, krzyżując ręce na piersiach.
- Sergiusz. Tak jakoś wyszło, że mam z nim randkę – odparła, poprawiając sukienkę. – Tylko mi nie mów, że go nie wpuściłeś…
- Ty go widziałaś w ogóle? Toż to jakiś podejrzany typ! – szepnął gorączkowo, cały czas nie odstępując jej na krok. – Źle mu z oczu patrzy. Lepiej na niego uważaj, albo w ogóle go spław.
- Synu, czy ja ci wybieram znajomych?
- Jeszcze tego by brakowało…
- Więc proszę, byś odwdzięczył się tym samym – rzuciła, zakładając płaszcz. – Nie wiem, kiedy wrócę. W każdym razie bądź grzeczny i niczego nie kombinuj – ostrzegła, mierzwiąc mu włosy. Otworzyła drzwi i wyszła na korytarz, starając się ignorować utkwione w niej przenikliwe spojrzenie Artura. – Cześć – przywitała się z Sergiuszem i pozwoliła, by pocałował ją w policzek i wręczył jej bukiet.
Gdy drzwi się za nimi zamknęły, Artur pomknął do salonu i stanął przy oknie, obserwując wychodzącą parę. Ciekawe, czy to chociaż jego samochód, pomyślał, gdy jego mama wsiadła do całkiem nowego, drogo wyglądającego opla. Pewnie kradziony, a on jest jakimś oszustem, który chce oskubać moją mamę ze wszystkich oszczędności i jeszcze namówić ją na wzięcie kredytu.
Zły na cały świat, postanowił włączyć laptopa Karoliny i trochę w nim poszperać w poszukiwaniu informacji. Za pierwszym razem odgadł hasło, którym była jej data urodzin, i wszedł w historię przeglądarki. Ku jego zdziwieniu była ona do cna wyczyszczona, czego w życiu by się nie spodziewał.
- Nieładnie, mamo, nieładnie – mruknął i wszedł na facebooka. Liczył, że i tym razem uda mu się włamać na jej konto, lecz dał sobie spokój po kilkunastu próbach. Zamiast tego zalogował się na swojego facebooka i wszedł na profil Karoliny. Od razu znalazł tam Sergiusza Wakosa, który na zdjęciu wydał mu się jeszcze podlejszy, niż na żywo. – Na pewno kryminalista – stwierdził i wpisał jego imię i nazwisko w wyszukiwarkę. Gdy nie udało mu się niczego znaleźć, westchnął ciężko i wyłączył komputer, wcześniej zacierając za sobą wszystkie ślady. Zdesperowany, wziął telefon i napisał smsa do Marcela.
>>Mam kłopot. Moja mama poszła na randkę z jakimś kryminalistą…<<
>>To czemu jej nie ostrzegłeś?!<<
>>Mówiłem jej, ale ona wie swoje… Poza tym nie mam jeszcze dowodów, że to oszust, więc trudno ją będzie przekonać<<
>>Co ty, kompleks matki masz?<<
>>Jakbyś go zobaczył, to też byś stwierdził, że bandzior jakiś…A to, że się o nią martwię nie znaczy, że jestem maminsynkiem<<
>>Tak sobie mów. Wyluzuj, serio. Będziesz się martwić, jak naprawdę coś zacznie być nie tak. Poza tym twoja mama wygląda na kogoś kto ma głowę na karku<<
>>No to pomogłeś jak cholera. Dzięki.<<
>>Nie obrażaj się, Arczi. Zobaczysz, wszystko się wyjaśni. Tylko przestań świrować<<
- Łatwo ci mówić – warknął i z hukiem położył telefon na biurku. Zaczął chodzić w tę i z powrotem, zastanawiając się, czy jego podejrzenia aby na pewno są tak słuszne, jak na początku zakładał.
* * *
- I jak ci smakowała kolacja? – zapytał Sergiusz, gdy razem z Karoliną wyszli z restauracji. Na dworze zrobiło się już ciemno, szli więc chodnikiem skąpanym w pomarańczowym świetle lamp.
- Było cudownie – zapewniła go.
Musiała przyznać, że Sergiusz okazał się być jeszcze wspanialszym człowiekiem, niż na początku zakładała. I choć nie był w jej typie, to nadrabiał to szarmanckością, poczuciem humoru i tym, że w ciszy i skupieniu słuchał każdego jej słowa. Oczarował ją, a tego Karolina już dawno nie doświadczyła.
- Twój syn chyba mnie nie lubi – stwierdził po chwili. Wydawało się, że wypowiedzenie tych słów na głos zdjęło z jego barków ciężar, który dźwigał przez cały ten czas.
- Ależ skąd. Po prostu to dla niego nowa sytuacja. Poza tym nie mówiłam mu wcześniej o tobie, pewnie był zaskoczony, gdy cię zobaczył, i dlatego tak zareagował.
- Mam nadzieję, że się do mnie przekona, bo nie mam zamiaru z ciebie rezygnować z powodu fochów dzieciaka – powiedział, siląc się na lekki i zabawny ton.
- Czy to znaczy, że mogę liczyć na kolejne zaproszenie na randkę? – zapytała ze śmiechem. Sergiusz otworzył przed nią drzwi auta i gestem zaprosił ją do środka, po czym sam usiadł za kierownicą. Złapał dłonie Karoliny i spojrzał jej głęboko w oczy.
- Jeśli zgodzisz się jeszcze kiedyś się ze mną spotkać, uczyni mnie to najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. – Jego głos był niezwykle niski i zmysłowy, wypełnił ciasne wnętrze samochodu przyjemnymi wibracjami. Karolina wstrzymała oddech i pozwoliła, by mężczyzna złożył na jej ustach delikatny pocałunek, który z czasem oboje zaczęli pogłębiać. Gdy w końcu się od siebie oderwali, ich oddechy były szybkie i gwałtowne. – Chcesz pojechać do mnie?
- Może innym razem – szepnęła, pokonując rodzącą się w jej głowie pokusę, by mimo wszystko przyjąć zaproszenie. Uśmiechnęła się przepraszająco i jeszcze raz go pocałowała, pragnąc mu pokazać, że wcale go nie odrzuca, wręcz przeciwnie.
- Rozumiem. Chcesz już wracać do domu?
- Jest dopiero osiemnasta, szkoda by było rozstać się tak wcześnie…
- Znam jedno miejsce, w którym będziemy mogli miło spędzić jeszcze trochę czasu – powiedział tajemniczo i przekręcił kluczyk w stacyjce.
- Zatem w drogę! – wykrzyknęła radośnie i zapięła pas.
* * *
- Jeszcze raz dziękuję ci za tak wspaniały wieczór – powiedziała Karolina, wysiadając z samochodu. Ostatnie dwie godziny spędziła razem z Sergiuszem w przytulnej kawiarni, gdzie rozmawiali jeszcze więcej niż podczas kolacji. Naprawdę poczuła, że z tego mogłoby wyjść coś więcej niż zwykła przyjaźń. Gdzieś w głębi serca pragnęła, by tak się właśnie stało.
- To ja dziękuję. Już dawno tak dobrze się nie bawiłem. Mam nadzieję, że następnym razem będziemy mieć jeszcze więcej czasu.
- Ja również – odparła i z szerokim uśmiechem podeszła do niego. Złapała go za kołnierz płaszcza i przyciągnęła do siebie, a gdy ten nie wykonał żadnego ruchu, szybko cmoknęła go w usta i poszła w stronę swojego bloku. Obejrzała się za siebie w chwili, gdy mężczyzna wyjeżdżał z parkingu. Cicho nucąc coś pod nosem, zaczęła wspinać się po schodach, a wchodząc do mieszkania niemal skakała z radości.
- I jak było? – zapytał Artur, stając w progu i uważnie ją obserwując.
- Wspaniale! Twoja intuicja cię jednak zawiodła, Sherlocku.
- Mhm. To fajnie – mruknął i wrócił do pokoju.
Teraz, gdy jego mama wróciła do domu w jednym kawałku, mógł wreszcie odetchnąć z ulgą. Co z tego, że nie miał żadnych dowodów na to, że ten cały Sergiusz nie jest czarnym charakterem? W końcu będzie musiał popełnić błąd, a wtedy Artur pokaże wszystkim, że miał rację. Mam tylko nadzieję, że ten świr wcześniej nie skrzywdzi mojej mamy, pomyślał, nieświadomie zaciskając dłonie w pięści.
- Artur, możesz pozwolić tu na chwilę? – krzyknęła Karolina, gdy już się przebrała i zdążyła nieco uspokoić.
- Co jest? – zapytał chłopak, wchodząc niepewnie do kuchni.
- Chodzi o Sergiusza. Rozumiem, zaskoczył cię dzisiaj, ale to nie powód, żeby wymyślać jakieś wyssane z palca teorie na jego temat. Być może widzisz w nim swego rodzaju zagrożenie, ale, uwierz mi, to dobry człowiek. Jestem pewna, że jeśli bliżej go poznasz, dojdziesz do tego samego wniosku.
- Na początku zawsze jest miło i przyjemnie, powinnaś o tym wiedzieć – powiedział, zanim zdążył ugryźć się w język.
- Tak, masz rację. Z twoim ojcem tak właśnie było. Ale wtedy mieliśmy po osiemnaście lat, byliśmy niedoświadczonymi gówniarzami myślącymi, że życie to niekończąca się bajka, w której wszystko dzieje się tak, jak chcemy. Teraz jest zupełnie inaczej.
- A jak to jakiś naciągacz? Albo handlarz żywym towarem? Albo damski bokser? Widziałem go przez chwilę, a już mu nie ufam. To chyba coś znaczy!
- Tyle razy powtarzałeś, że powinnam sobie kogoś znaleźć, wziąć się za siebie, a jak już to zrobiłam, zaczynasz wariować i wymyślać głupoty.
- Ale…
- Nie ma żadnego ale. Dopóki Sergiusz nie da mi powodu, żebym z nim zerwała, nie zrobię tego. Nie musisz go lubić, proszę cię tylko o jedno. Nie wtrącaj się i nie próbuj na siłę wszystkiego zniszczyć.
- Tylko żebyś później nie mówiła, że miałem rację – warknął i poszedł do swojego pokoju.
Było mu źle z tym, że pokłócił się z mamą, tym bardziej o jakiegoś obcego faceta. Gdyby chodziło o coś innego, pewnie aż tak bardzo by się tym nie przejął, lecz świadomość, że ktoś trzeci pojawił się w jej życiu i bezczelnie zaczął wszystko psuć, była niezwykle nieznośna. Dodatkowy ból sprawiał mu też brak zrozumienia ze strony Marcela. Nie wiedział czemu, ale wydawał mu się on osobą, która powinna go wesprzeć, pomóc, a on tylko nazwał go przewrażliwionym maminsynkiem i zbył go. Po raz pierwszy od dłuższego czasu Artur poczuł, że został zupełnie sam.
* * *
Następny tydzień nie przyniósł ze sobą żadnej poprawy. Co prawda z mamą Artur rozmawiał normalnie, czuł jednak bijącą od niej ostrożność. Mimo wszystko powstrzymywał się przed poruszaniem tematu Sergiusza i udawał, że wszystko jest w porządku. Nie chciał znowu się kłócić. Wolał w ciszy poczekać na rozwój wydarzeń.
Gdy zaś nadszedł piątek, dzień zakończenia roku szkolnego, Artur obudził się z myślą, że to właśnie dziś nastąpi przełom. Pełen optymizmu, włożył garnitur, zjadł śniadanie i poszedł do szkoły. Przez cały apel myślami był zupełnie gdzie indziej, dopiero szturchnięcie w ramię i szept Łukasza przywrócił go do rzeczywistości.
- Wyczytali cię do odbioru nagrody, geniuszu.
- Co? A, nagroda. Jasne – mruknął i, czerwieniąc się ze wstydu, wyszedł na środek placu.
- O czym tak zawzięcie myślałeś? – zapytał Łukasz, gdy Artur wrócił na swoje miejsce.
- O takich tam pierdołach. Wszystko lepsze niż wysłuchiwanie tego – stwierdził, pokazując głową w stronę prowadzących uroczystość.
- No popatrz. A ja cię miałem za grzecznego i porządnego ucznia – zaśmiał się, nawet na niego nie patrząc. Po chwili wyciągnął telefon i bez krępacji przyłożył go sobie do ucha. – Na apelu jestem… Pewnie go wyciszył, nic mu nie zadzwoniło… Nie, wibracji też nie usłyszałem, o ile to by było w ogóle możliwe… To przychodź, co mnie to obchodzi. Będę miał chociaż okazję, żeby cię pierdolnąć w ten twój pusty łeb… Zawsze tak mówisz. A teraz wybacz, ale nie mogę już gadać. Spotkamy się jak tu przyleziesz – powiedział, po czym rozłączył się. Uśmiechnął się niewinnie i wzruszył ramionami udając bezradność, gdy napotkał karcące spojrzenie nauczyciela.
- A ty jak zwykle niczym się nie przejmujesz – stwierdził Artur, zastanawiając się, z kim rozmawiał Łukasz. Nie zapytał jednak o to, w końcu to nie była jego sprawa.
Pół godziny później apel w końcu się skończył. Kolejne pięć minut spędzili w klasie ze swoim wychowawcą, który szybko rozdał im świadectwa, życzył udanych wakacji i wypuścił ich, by cieszyli się zasłużoną mniej lub bardziej dwumiesięczną labą. Artur wyszedł razem z Łukaszem, który opowiadał mu o swoich planach na najbliższy miesiąc. Gdy wyszli przed szkołę, powitał ich Marcel, który zwracał uwagę dosłownie każdej mijającej go dziewczyny.
- Znając ciebie, to nagadałeś czegoś wychowawcy i wypuścił się wcześniej, co? – zagadnął Łukasz, gdy podawali sobie dłonie na powitanie.
- Co roku sprzedaję mu tę samą historyjkę, i za każdym razem wierzy, więc wiesz – odparł, wzruszając ramionami, i podchodząc do Artura. Zarzucił mu rękę na ramiona i uśmiechnął się do niego szeroko. – A ty, słońce, mógłbyś odbierać telefon.
- Nawet nie wiedziałem, że dzwoniłeś – mruknął, wyciągając komórkę i zauważając, że ma cztery nieodebrane połączenia i dwa razy tyle smsów. – A tak poza tym to mógłbyś się odsunąć?
- Niby czemu? – zapytał, przybliżając się jeszcze bardziej i czochrając włosy Artura.
- Marcel, ty namolna cholero – warknął, wbijając mu łokieć w brzuch, przy czym zauważył, że musi być on bardzo umięśniony, gdyż czuł się, jakby napierał na beton. Było to jednak na tyle skuteczne, że chłopak jęknął cicho i odskoczył od niego, rozmasowując obolałe ciało.
- Dobra, ja spadam. Mam lepsze rzeczy do roboty – oznajmił Łukasz. – Na razie. – Machnął ręką na pożegnanie i szybko poszedł w stronę swojego domu, po drodze zagadując swojego znajomego.
- Nie wiedziałem, że się znacie.
- Znam wielu ludzi – powiedział, wzruszając ramionami. – A tak w ogóle to mam nadzieję, że znajdziesz teraz dla mnie trochę czasu?
- Niby nie mam nic do roboty…
- W takim razie idziemy do ciebie się przebrać, a potem porobimy coś fajnego – przerwał mu, łapiąc go pod ramię. Gdy przechodzili przez bramkę, Artur zauważył, że grupka dziewczyn z jego klasy patrzy na nich z zaciekawieniem, szepcząc coś do siebie. Chłopak od razu się speszył i wyrwał swoją rękę z uścisku. – Coś nie tak?
- Po prostu nie chcę, żeby uważali mnie za większego dziwaka, niż jestem w rzeczywistości.
- Niech sobie myślą co chcą, nie przejmuj się tym.
- Łatwo ci mówić… Ja nie jestem przystojny, popularny ani dobry w sporcie, nie potrafię dogadać się z ludźmi, a inni nie traktują mnie jak chodzącego bóstwa – mruknął, wkładając dłonie do kieszeni spodni.
- Ze mną jakoś się dogadałeś, więc nie jest tak źle. A tak poza tym to dzięki za komplementy. No i nie wiedziałem, że uważasz mnie za przystojne bóstwo – odparł, uśmiechając się szelmowsko, i wypinając dumnie pierś.
- W życiu nawet nie pomyślałem o tobie w ten sposób! Po prostu wyciągnąłem wnioski, obserwując cię…
- Więc tak to się teraz nazywa… No dobra, niech ci będzie.
- Ty to jak zawsze musisz przekręcać wszystko na swoje.
- Taki już jestem, nic na to nie poradzisz – stwierdził, wzruszając ramionami. – Co to za facet się kręci przy twoim bloku? Dziwny jakiś jest.
- To Sergiusz – szepnął, odruchowo łapiąc Marcela za rękaw i przyciągając do siebie. – Moja mama jest w pracy, po co więc tu przylazł? Pewnie coś kombinuje.
- On chyba do ciebie – powiedział, widząc, jak mężczyzna idzie w ich stronę.
- Mam nadzieję, że mnie obronisz, jak będzie chciał zaciągnąć mnie do samochodu i wyciąć mi organy?
- Ciebie? Zawsze.
- Cześć, Artur. Chciałbym zamienić z tobą słówko. To nie potrwa długo.
- Słucham.
- Wolałbym to załatwić w cztery oczy…
- Poczekam pod blokiem – powiedział Marcel, odchodząc od nich, jednocześnie nie spuszczając Artura z oczu.
- O co chodzi?
- Powiem wprost. Nie życzę sobie, żebyś wchodził między mnie a Karolinę. Już parę razy odmówiła mi pewnych rzeczy tylko ze względu na ciebie, a coraz mniej zaczyna mi się to podobać.
- Moja mama jest dorosła i ma swój rozum. Jeśli pana spławia, to tylko dlatego, że sama tego chce. Najwyraźniej nie jest pan tak doby, za jakiego się uważa.
- Po kim ty taki wyszczekany jesteś, co? Ojciec nie nauczył cię szacunku do starszych? No tak, zapomniałem. Nawet go nie znasz – zadrwił z niego, uśmiechając się złośliwie. – W każdym razie nie wtrącaj się, bo jak tak dalej pójdzie, to marnie skończysz.
- Naprawdę łudzi się pan, że moja mama przez cały czas będzie wierzyć w te wszystkie kłamstwa, jakie sączy jej pan do głowy?
- Szczerze? Jestem tego pewny. Dopóki mi się nie znudzi, będę przy niej miły aż do porzygu, a ona łyknie to bez mrugnięcia okiem. Później może sobie myśleć co chce. Ważne, że teraz całkowicie straciła dla mnie głowę i daje mi dupy bez zbędnych oporów.
- Ty… - szepnął, mocno zaciskając zęby, i patrząc na niego z chęcią mordu w oczach. Zrobił krok w jego stronę i zacisnął dłoń na jego marynarce, ledwo się powstrzymując przed uderzeniem go.
Sergiusz tylko się uśmiechnął i spojrzał na niego z politowaniem, jeszcze bardziej rozwścieczając tym chłopaka. W końcu Artur nie wytrzymał i zamachnął się, chcąc zadać mu cios, jego ręka została jednak pochwycona w połowie drogi i wygięta na plecy. Mężczyzna prychnął cicho i odepchnął go od siebie, po czym wygładził wygięty materiał marynarki.
- Jakiś problem? – zapytał Marcel, stając za Sergiuszem. Był gotowy na odparcie ewentualnego ataku, choć nie spodziewał się, iż ten nastąpi.
- Nie, skądże. Doszliśmy już do porozumienia, prawda? – odparł, patrząc porozumiewawczo na Artura. Chłopak tylko prychnął i odwrócił się do niego plecami, po czym ruszył w stronę swojego bloku.
- Co za sukinsyn – szepnął, gdy razem z Marcelem weszli do mieszkania. Zacisnął dłoń w pięść i uderzył nią w ścianę, dając w ten sposób upust złości.
- Co on ci takiego powiedział?
- Przyznał, że rzuci moją mamę gdy mu się znudzi… A na razie mam się nie wtrącać i dać mu w spokoju ją wykorzystywać. Jak on śmie!? Nie wybaczę mu tego! – krzyknął, wzburzony, i jeszcze raz uderzył w ścianę, tym razem o wiele mocniej.
- Artur, spokojnie, bo zrobisz sobie krzywdę – spróbował go uspokoić, niewiele to jednak dało. W końcu przyciągnął do siebie trzęsącego się z nerwów przyjaciela i mocno go do siebie przytulił, jakby chcąc przejąć wszystkie kłębiące się w nim negatywne emocje.
Na początku Artur stał sztywno w jego objęciach, po chwili jednak przełamał się i położył głowę na jego ramieniu, dłonie zaś zacisnął na plecach Marcela. Wziął kilka głębokich oddechów nasyconych zapachem chłopaka i westchnął cicho. Na powrót odzyskał panowanie nad sobą, jednak z nieznanych sobie przyczyn pragnął pozostać w tej pozycji jak najdłużej to możliwe.
- Coś wymyślimy, tylko się uspokój, dobra?
- Moja mama mi nie uwierzy. Nie bez dowodów – szepnął, prostując się i ostrożnie odsuwając od Marcela.
- Widziałem, co zaszło między wami, mogę…
- Pomyśli, że namówiłem cię do tego, żebyś potwierdził moją wersję wydarzeń – przerwał mu, krzywo się uśmiechając. – Niepotrzebnie zacząłem wtedy tę kłótnię.
- Czyli pozostaje nam zdobyć dowody świadczące o winie tego całego Sergiusza i po sprawie – stwierdził, wzruszając ramionami, i uśmiechnął się pokrzepiająco. Artur przewrócił oczami i pokręcił głową.
- I to niby jest takie proste? Facet nie jest głupi, na pewno nie da się złapać tak łatwo.
- No chyba że sprowokujemy go do popełnienia błędu.
- Co masz na myśli?
- Dowiesz się w swoim czasie. A teraz chodźmy się przebrać, szkoda czasu na zamartwianie się – powiedział, zacierając ręce, i klepiąc Artura po plecach z dziwnym błyskiem w oczach, co zdecydowanie nie wróżyło niczego dobrego.

Tu miały być ładne segzi zdjencia, ale wstawiam takie cuś XD
Kisnę z tego XD




Jak widzicie dodałam kolejną notkę! I to nie z jakimiś pierdołami! I to dość długą, bo wg Worda to aż 10 stron i, uwaga, 4328 wyrazów! Normalnie biję rekordy długości postów :D
Ogólnie większość tego rozdziału pisałam w stanie podgorączkowym, leżąc w łóżku i wypluwając płuca, no ale... W każdym razie myślę, że nie jest źle, zaczynają się dziać zue rzeczy, będzie akcja, szczelaniny, pościgi i takie tam...
Miałam tu napisać coś jeszcze, ale zapomniałam...
W każdym razie zaczęłam się zastanawiać, jak ma wyglądać pierwszy pocałunek Arcziego i Marcelosa. Co prawda jeszcze trochę potrwa, zanim do tego dojdzie (T^T), no ale trzeba w końcu zacząć planować cokolwiek... Także możecie napisać, jak według was powinna wyglądać ta scena, żeby było idealnie, może mnie to natchnie i będzie mi łatwiej później z tym ruszyć. 
To chyba tyle jak na razie. Połowy ważnych rzeczy pozapominałam, a miałam napisać chyba jakąś ważną wzmiankę apropos tego opowiadania, tak mi się przynajmniej wydaje.
No nic, trzymajcie się Towarzysze i do następnej notki!
PS. Dziękuję mojej podkładce pod mysz firmy Vakoss za podsunięcie pomysłu na nazwisko dla zuego Sergiusza XD

poniedziałek, 24 października 2016

Im człowiek starszy, tym Śmierć straszniejszy...



Mężczyzna odziany w czerń usiadł na ławce. Wyciągnął z kieszeni jedwabną chusteczkę i starł nią resztki krwi z policzka. Dla mijających go ludzi był tylko cieniem, migoczącą plamą w najdalszym zakątku oka. Jedynie mały sześcioletni chłopiec stanął naprzeciw niego. Z szeroko otwartymi oczyma i rozchylonymi wargami przyglądał mu się, próbując ogarnąć go swym małym rozumkiem. Mężczyzna wstał i podszedł do niego powolnym krokiem, a gdy zrównał się z nim, złapał go za rączkę.
- Czy chcesz pójść ze mną? – zapytał, a jego źrenice zwężyły się jak u kota.
Chłopiec skinął głową i mocno zacisnął palce na dużej i zimnej dłoni.
- A gdzie twoja mamusia i tatuś? Zostawili cię samego? – Zaciekawienie w jego głosie było jak najbardziej udawane, gdyż od kilkunastu sekund miał swobodny dostęp do jego umysłu, dzięki czemu wiedział o chłopcu wszystko.
- Mama posła kupić chleb dla kaczuszek – wyjaśnił i zaśmiał się, jakby samo wyobrażenie tej czynności sprawiało mu radość.
- Ach tak. A tatuś został w domu z twoją młodszą siostrzyczką, czyż nie? – zagadnął, pociągając go lekko i dając do zrozumienia, by zaczął iść. Chłopiec przytaknął ochoczo i zaczął podskakiwać, jakby zwyczajne stawianie kroków było dla niego zbyt proste i nudne. – I co? Nie będzie im smutno bez ciebie?
- E tam. Jestem jus duzy, mogę pobawić się sam. – Jego śmiech znowu rozbrzmiał na ulicy, będąc niczym kaskada pereł sypiących się na złote płytki ksylofonu.
- A ja myślę, że całkiem mały z ciebie brzdąc. Ledwo od ziemi odrastasz – mruknął i zmierzwił mu włosy, co jeszcze bardziej rozbawiło malca. Przez chwilę szli w ciszy, lecz w końcu chłopczyk nie wytrzymał i zadał nurtujące go pytanie.
- Dlaczego jesteś smutny?
- A dlaczego miałbym być smutny w tak miłym towarzystwie? – odparł pytaniem na pytanie i spojrzał na niego. – Nie martw się mną, nie ma takiej potrzeby.
- Mamusia mówiła, ze jak ktoś jest szczęśliwy, to się uśmiecha – nie dawał za wygraną. Mężczyzna stanął i kucnął przed chłopcem, dzięki czemu ich twarze były na tym samym poziomie.
- Musisz wiedzieć, że nie zawsze uśmiech oznacza szczęście, tak samo jak jego brak nie świadczy jednoznacznie o smutku – powiedział, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Poza tym ja nie potrafię się uśmiechnąć, wiesz? Tak już mam.
- A teraz potrafisz? – zapytał, unosząc kąciki jego ust palcami, po czym zachichotał, gdyż powstały grymas prezentował się komicznie. – Mój pies też tak wyglądał, jak mu to robiłem! – wykrzyknął, zachwycony, i klasnął w dłonie. – Czy Biszkopt może pójsć z nami?
- Przepraszam, ale na razie nie mam Biszkopta na mojej liście. Pewnie wrócę po niego za jakiś czas, nie martw się.
- Ale zobaczę go jescze?
- Każde rozstanie ostatecznie kończy się ponownym spotkaniem – stwierdził nostalgicznie. – Powiedz mi, teleportowałeś się już kiedyś?
- Telportowałem?
- No wiesz, jesteś tu, a za chwilę znajdujesz się w zupełnie innym miejscu.
- Tak! Telportowałem się samochodem, raz nawet pociągiem! – pisnął, zachwycony, że może się tym pochwalić.
- E tam samochód. Pokażę ci coś lepszego. Chcesz?
- Tak, tak! Pokaż mi! Pokaż!
- Zatem złap mnie mocno za rękę i w żadnym wypadku nie puszczaj – nakazał, podając mu dłoń i czekając, aż mocno ją uściśnie. – Policz do trzech.
- Laz, dwa, tsy! – krzyknął, i zacisnął oczy, czekając, co się wydarzy.
- Możesz otworzyć – szepnął mężczyzna. Chłopiec powoli uchylił powieki, po czym wydał z siebie ciche westchnienie.
- Gdzie jesteśmy?
- To Administracja. Pracuje tu mój przyjaciel, który musi spisać każdego, kto tu przybywa. Jak już to zrobi, pokażę ci jeszcze fajniejsze miejsce – wyjaśnił i zaprowadził brzdąca do biurka.
- Jaki fajny! – Mówiąc to niemal zachłysnął się powietrzem, przez co zakaszlał cicho, a jego oczy zaszkliły się.
- Cześć, młody. Nazywam się Mroczny, a ty?
- Bruno – odpowiedział, starając się, by jak najlepiej wymówić r w swoim imieniu, co nadal przychodziło mu z lekkim trudem.
- Cześć, Bruno. Masz ty jakieś nazwisko? Pewnie masz, skoro taki fajny z ciebie chłopak.
- Schulz – powiedział po chwili zastanowienia. – A czemu możesz mówić, jak masz buzię zsytą? – zrewanżował się pytaniem, po którym Mroczny wybuchnął gromkim śmiechem.
- To taka moja magia, wiesz? – mruknął tajemniczo i wykonał swój sławny uśmiech.
- A naucysz tego pana jak się uśmiechać? – poprosił, wskazując rączką na Śmierć, który stał za nim, nadal trzymając jego dłoń.
- Od tysięcy lat próbuję, ale twardy z niego zawodnik.
- To chyba długo – stwierdził z powagą i pokiwał głową z uznaniem. – Musisz się bardziej starać – zbeształ mężczyznę i uśmiechnął się do niego, jakby miał nadzieję, że złamie tym krążącą nad nim antyuśmiechową klątwę.
Śmierć pokiwał tylko głową i wziął Bruna na ręce, sadzając go sobie na przedramieniu.
- Wpisz mu w dacie urodzenia siódmy marca dwa tysiące dziesiątego – powiedział do Mrocznego, który od razu spełnił jego polecenie.
- Następną datę znam… A zamiast zawodu napiszę dziecko – szepnął bardziej do siebie niż do znajdujących się w pomieszczeniu osób. – No, skończyłem. Pewnie jesteś ciekawy, co cię teraz… czeka? – zawahał się, widząc chłopca przytulonego do piersi Śmierci i śpiącego w najlepsze w jego ramionach.
- Czasem się to zdarza, gdy dusza nie wie, że umarła. No wiesz, zachowują swoje ludzkie odruchy.
- Tak, wiem. Po prostu… słodko razem wyglądacie – jęknął rozczulonym głosem. – Aż trudno uwierzyć, że gdzieś tam na Ziemi rodzice opłakują tego dzieciaka.
- Przecież w końcu do niego dołączą, nie ma co rozpaczać.
- Łatwo ci mówić, skoro wiesz, co tak naprawdę dzieje się po śmierci.
- Może i coś w tym jest – mruknął i spojrzał na śpiącego w najlepsze Bruna. – Zaraz wrócę – powiedział i wszedł do garderoby, gdzie pstryknięciem palców zmienił ubranie chłopca na białą tunikę, która obowiązywała podczas Sądu, po czym poszedł dalej, aż pod drzwi prowadzące do siedziby Boga. Zapukał w nie delikatnie, a gdy się otworzyły, wszedł do środka. – Szefie, przyprowadziłem Brunona Schulza – oświadczył, stając na środku pomieszczenia.
- Posadź go w fotelu i wyjdź.
- Jak chcesz – odparł obojętnie i ułożył chłopca na miękkim siedzisku. Odgarnął mu z twarzy jasne kosmyki i pogłaskał go przelotnie po policzku, po czym wyszedł.
Gdy z powrotem wrócił do Mrocznego, wyciągnął z kieszeni swój notes i skreślił w nim jedno z nazwisk.
- Nadal nie mogę uwierzyć, że uwielbiasz to robić – zagadnął go Grabarz, kładąc nogi na biurku i obserwując go zza opadających na oczy włosów.
- Robić co?
- Zabierać dzieci.
- One, w przeciwieństwie do dorosłych, są szczere i nikogo nie udają. No i nie widzą we mnie jedynie potwora.
- Ja też go w tobie nie widzę, a jestem dorosły – stwierdził i zaśmiał się ledwo słyszalnie.
- Ty to co innego. Jesteś moim przyjacielem, a przyjaciele akceptują siebie takimi, jakimi są.
- Miło, że tak uważasz – powiedział i przywołał go do siebie ruchem dłoni. Gdy zobaczył na jego twarzy zawahanie, przewrócił oczami i ponaglił go ruchem głowy. – No już, chodź tu. To zajmie tylko chwilę.
- Co zajmie tylko chwilę? – zapytał, lecz, zamiast odpowiedzieć, Mroczny przyciągnął go do siebie i złożył delikatny pocałunek na jego policzku. – To było…
- Wspaniałe? Przyjemne? Doskonałe? Bezbłędne? Rewelacyjne? Pierwszorzędne?
- Po prostu… miłe – przerwał mu wyliczanie i odsunął się od niego na stosowną odległość. – Muszę już iść, praca czeka – powiedział i, zanim Mroczny zdążył odpowiedzieć, teleportował się w kolejne miejsce.


Koniec.

Żeby nie było tak smutno, że dzieciorka uśmierciłam, wstawiam gupi obrazek na rozluźnienie XD

A tak serio to wreszcie spełniłam swoje marzenie i ziściłam wizję dotyczącą tworu, który powstał dawno temu. Także ten, przedstawiam państwu kolejną serię, a tak to przynajmniej nazwijmy. Bo, przyznaję szczerze, nie rozwinie się z tych opowiadań nić większego. Ot, taki zbiór opek, w których opisywać będę jakieś tam sytuacje. Także nie spodziewajcie się po tym wyszukanej fabuły i wgl, bo nie będzie tu tego. No, takie wyjaśnienie chyba wystarczy.
A tak w ogóle to zawsze narzekam na WOS, a dzięki niemu zaczęłam pisać tego one shota, co z kolei doprowadziło do oficjalnego powstania tej serii.
I sorka wszystkim, którzy uparcie wypatrują "Życia Online", a się doczekać nie mogą i wiecznie dostają takie cosie zamiast wymarzonego opka :D Ale to zajęło mi jakieś 40 minut, a nad "Życiem..." to ja muszę jednak dłużej posiedzieć, żeby coś sensownego wycisnąć.