Menu

sobota, 28 listopada 2015

Więzień we własnym domu, część 15

  Nadszedł grudzień. Ziemię zaczął stopniowo pokrywać śnieg, otulając go niczym kołdrą. Wiatr, hulający bez skrępowania pomiędzy drzewami, bez wątpienia był mroźny i niezbyt przyjemny w zetknięciu ze skórą. Co prawda czasami brakowało mi jego ostrego dotyku, lecz gdy słyszałem, jak złowrogo świszczy i huczy, cieszyłem się, że nie mogę wyjść z domu.  Za każdym razem, gdy wyglądałem przez okno, przypominały mi się czasy dzieciństwa, gdy wychodziliśmy z moim tatą na podwórze, by lepić bałwana czy rzucać się śnieżkami. Zawsze, gdy wracaliśmy po tych zabawach do domu, cali mokrzy i ze zmarzniętymi nosami i dłońmi, moja mama czekała już na nas z gorącą herbatą, kręcąc z pobłażaniem głową. Zawsze wtedy przytulałem się do niej, opowiadając podekscytowanym głosem co robiliśmy, a ona słuchała, głaszcząc mnie po głowie i uśmiechając się. Była wtedy jeszcze cieplejsza, niż zwykle, a jej dotyk pozwalał ochłonąć po wyczerpujących zajęciach. Później przychodziła kolej na mojego tatę, lecz dla niego nie była już taka łaskawa. Zawsze dostawał od niej kuksańca między żebra i zarzucała mu, że powinien bardziej na mnie uważać, lecz ostatecznie i tak wszystko to kończyło się całusem w policzek. Jaki ja byłem wtedy szczęśliwy, widząc, jak patrzą na siebie z miłością. Właśnie tak wyglądała dla mnie prawdziwa miłość. Nie, ona dalej tak wygląda.
  Trzask zamykanych drzwi wyrwał mnie z zamyślenia. Zaciekawiony, wyjrzałem przez okno. Zobaczyłem Iwana, który zmierzał w stronę szopy, w której znajdowało się drewno na opał. Oparłem się na parapecie i obserwowałem, jak zarzuca w tył szalik, chwyta opartą o ścianę siekierę i jednym uderzeniem przecina na pół okrągłe polano, czemu towarzyszył stłumiony, głuchy dźwięk. Uśmiechnąłem się, podziwiając jego zręczność i wprawę w tym zajęciu. Mnie zajmowało to o wiele więcej czasu, a wysiłek, jaki musiałem w to wkładać, był ogromny. W końcu Iwan wziął w ręce pokaźny stosik drewna i bez wysiłku zaczął wracać do domu. Gdy mnie zobaczył, uśmiechnął się szeroko, a uśmiech ten był tak niewinny i niemal dziecięcy, że oniemiałem. Gdybym go wcześniej nie znał, pomyślałbym, że to miła i przyjacielska osoba. A to byłby duży błąd.
  - Podglądasz mnie? – zaśmiał się, wracając z salonu, gdzie położył szczapy obok kominka. Jego policzki nadal barwił soczysty róż.
   - Nie, tak tylko patrzałem… Nie masz dzisiaj tej swojej papierkowej roboty?
  - Nie. Jakiś czas temu nadrobiłem wszystkie zaległości i teraz mam wolne. Do czasu oczywiście. A czemu pytasz?
   - Z ciekawości. Wydajesz się dziś po prostu wyluzowany, niemal beztroski.
  - Może to dlatego, że mamy dziś taki piękny dzień. W Rosji zimy są o wiele bardziej surowe, a tu czuję się, jakby zaraz miała nadejść wiosna.
  - Dopiero grudzień, do wiosny daleko – mruknąłem, chcąc nieco ostudzić jego zapał. Niestety, nie udało się.
  - Feliks, ponuraku, trochę radości z życia – powiedział, ciągnąc mnie za policzek.
  - Jak mam się cieszyć z życia, skoro siedzę tu zamknięty i zapomniałem już, jak jest na zewnątrz? Mógłbyś mnie czasem zabrać na jakiś spacer czy coś…
  - Spacer, powiadasz? A co, jeśli zerwiesz się ze smyczy i mi uciekniesz? Co wtedy?
  - Nie żartuj sobie ze mnie, nie jestem psem… - powiedziałem. Spojrzałem na niego spod byka, krzyżując ręce na piersiach. – Poza tym gdzie miałbym uciec, w dodatku zimą?
  - Wy, Polacy, zawsze coś wykombinujecie. Niewiele rzeczy stanowi dla was przeszkodę. No ale skoro tak mówisz, to wyjdziemy gdzieś razem. Ubieraj się.
  - Już, teraz? – zapytałem zdziwiony. Spodziewałem się raczej, że naskłada mi obietnic, po czym będzie ociągał się z dotrzymaniem ich.
  - Na co czekać, księżniczko? Załóż coś ciepłego i idziemy.
  - Dziwak z ciebie, wiesz? – skwitowałem z uśmiechem i pognałem na górę, by uzbroić się w jeszcze więcej warstw ubrań. Wyciągnąłem z szafy płaszcz, szalik, rękawiczki i nauszniki i wróciłem do Iwana, który stał, gotowy do wyjścia. Ubrałem się pospiesznie i skinąłem głową na znak, że możemy ruszać. – Gdzie idziemy?
    - Dawno nie było się w miasteczku, co?
  - A może pójdziemy gdzieś indziej? – zapytałem. Nie chciałem bowiem, by któryś z mieszkańców nas zobaczył, co tylko spotęgowałoby ich nienawiść do mnie.
  - To dobre miejsce. Poza tym nie warto iść teraz do lasu czy w inne takie miejsce, bo do zmroku zostały niecałe trzy godziny. To niebezpieczne.
   - Niech ci będzie… Ale nie rób niczego głupiego, dobra?
  - To raczej powinna być moja kwestia – odparł, chwytając mnie za rękę i prowadząc w stronę głównej bramy. Po chwili splótł swoje palce z moimi i włożył do swojej kieszeni, której ciepło dało się odczuć nawet przez materiał rękawiczki. Początkowo chciałem ją zabrać, ale stwierdziłem, że lepiej się teraz nie narażać. – Powiedz mi, Feliks, myślałeś już o wyjeździe ze mną?
  Tym pytaniem kompletnie mnie zaskoczył. Zdążyłem już o tym zapomnieć. Co prawda podjąłem decyzję, że nigdzie się stąd nie ruszę, ale czułem, że taka odpowiedź go nie zadowoli.
  - Trochę myślałem – zacząłem ostrożnie.
  - I jak? Jakieś decyzje?
  - To nie takie proste… Mówiłem ci już, że nie mogę ot tak zniknąć.
  - A ja mówiłem ci już, że możesz. Ba, że to będzie dla ciebie lepsze niż zostanie tu, z tymi wszystkimi pokręconymi staruchami.
  - Nie mów tak o nich. Nie znasz ich. A tak się składa, że te pokręcone staruchy są dla mnie ważne, więc wiesz…
  - Sęk w tym, że właśnie nie wiem. Co cię tu trzyma? Może ty i czujesz się zobowiązany wobec nich, lecz tak się składa, że zostałeś przez nich niemal wyklęty. Jak myślisz, co się stanie, gdy wyjadę stąd i nie będę cię już mógł ochraniać? Co wtedy?
  - Poradzę sobie, nie martw się.
  - Tak, tak… W takim razie temat ten zostanie nadal otwarty.
  - Powiedzmy sobie szczerze. Nie zamkniesz go, dopóki się nie zgodzę, tylko o to ci chodzi – warknąłem, odwracając głowę w inną stroną, byleby na niego nie patrzeć. Wokół nas panowała cisza, a drzewa rosnące wzdłuż drogi tylko potęgowały ten efekt. Wszechobecna biel nadawała otoczeniu tajemniczego, bajkowego charakteru.
  - A jak myślisz, dlaczego? Dlaczego za wszelką cenę chcę zabrać cię ze sobą? – Gdy nie zareagowałem, kontynuował. – Już ci mówiłem, że należysz do mnie. Chcę doprowadzić cię do szaleństwa, rozpalić w tobie ogień, jakiego nikt nigdy wcześniej nie wskrzesił. Chcę, by twoje zmysły mnie łaknęły, byś pragnął mnie całym sobą. Chcę, byś mnie pokochał – powiedział i uchwycił moją brodę, zmuszając, bym skierował na niego wzrok. Zajrzał głęboko w moje oczy, hipnotyzując mnie swoim spojrzeniem, jego powagą i stanowczością. Po chwili nachylił się nade mną i pocałował mnie. Jego zimne wargi łakomie sięgały po moje, jakby pragnąc przekazać mi to, czego ich właściciel nie potrafił ubrać w słowa. Jęknąłem cicho w jego usta, próbując złapać oddech.
  - Udusisz mnie kiedyś – szepnąłem, gdy oderwał się ode mnie i znowu na mnie spojrzał.
  - Spokojnie, nie dopuszczę do tego. Na razie jesteś mi potrzebny, nie mam więc korzyści z pozbycia się ciebie.
  - Miło… - mruknąłem, po czym zostałem pociągnięty do przodu, a tym samym zmuszony do kontynuowania spaceru.
  Po kilku minutach doszliśmy do miasteczka. Moim oczom ukazały się zaśnieżone domy, wyglądające jeszcze bardziej ponuro niż zwykle. Oblodzone chodniki posypano piachem, który tworzył na nich ścieżki w kolorze brudnego brązu. Brukowana droga zniknęła zaś pod białą pokrywą noszącą niewyraźne, zatarte ślady. W pobliżu nie widać było żywej duszy. Rozejrzałem się uważnie, stąpając ostrożnie po chodniku i zaciskając mocniej palce na dłoni Iwana. Modliłem się w duchu o to, by nikogo nie spotkać po drodze.
  - Proszę, proszę. Kogo to moje oczy widzą – usłyszałem za plecami drwiący głos. Momentalnie się odwróciłem i zobaczyłem Rafała, pięćdziesięcioletniego mężczyznę, który pracował kiedyś w sklepie. Znałem go na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie wyniknie z tego nic dobrego. – Dawno cię u nas nie było. Czyżby szanownemu panu czegoś zbrakło, że zniżyłeś się do naszego poziomu i tu przyszedłeś? A może znowu szukacie sobie we dwójkę jakiejś Bogu ducha winnej kobiety, którą będziecie mogli zamordować? Więc jak, zdrajco? – zapytał, kładąc szczególny nacisk na ostatnie słowo, które zabolało mnie jak diabli. Podszedł do nas i oparł się na miotle, którą zmiatał sprzed domu śnieg.
  - Szukasz kłopotów? – zagadnął Iwan, uśmiechając się do niego ledwo zauważalnie. – Bo jeśli tak, to mogę ci je załatwić.
  - Grozisz mi, rosyjska świnio?
  - Niech pan przestanie i wróci lepiej do domu – poprosiłem, patrząc na niego z żalem.
  - Nie odzywaj się, zdrajco. Ze śmieciami nie gadam – warknął ociekającym jadem głosem, pod wpływem którego cofnąłem się.
  - Co powiedziałeś? – zapytał Iwan. – Bo chyba nie usłyszałem.
  - Twoja strata, szujo.
  - Czyżby? – szepnął, wyciągając z kieszeni pistolet i celując nim w sam środek czoła Rafała. Był na tyle szybki, że mężczyzna przez chwilę nie skojarzył, że coś zagraża jego życiu. Dopiero po kilku sekundach uniósł lekko wzrok, spoglądając z lękiem na lufę pistoletu. Iwan uśmiechnął się szeroko, a był to tak przerażający widok, że sam poczułem się tak, jakbym miał zaraz umrzeć. – Chcesz coś jeszcze dodać, zanim odstrzelę ci łeb?
  - Iwan, przestań! – krzyknąłem, patrząc na niego błagalnym wzrokiem.
  - Bronisz go? Po tym, jak cię nazwał?
  - Tak. Dlatego zostaw go i chodź już.
  - Wybacz, ale ja tak nie potrafię – mruknął i odbezpieczył broń, która szczęknęła cicho. – Przygotuj się na śmierć, kanalio.
  - Proszę! Zrób to dla mnie! Zostaw go! – krzyknąłem znowu, chwytając się kurczowo jego płaszcza. – Nie wybaczę ci, jeśli to zrobisz, rozumiesz? Już nigdy się do ciebie nie odezwę! Nawet na ciebie nie spojrzę!
  Iwan zacisnął szczęki i wziął głęboki oddech. Widać było, jak walczy sam ze sobą.
  - Przeproś go – wydusił w końcu, nie opuszczając jednak broni.
  - Nie trzeba…
  - Trzeba. A jeśli tego nie zrobi, przysięgam, że przedziurawię mu łeb. I nawet ty mnie nie powstrzymasz.
  - Przepraszam – burknął Rafał, wyraźnie przestraszony. Zaczął się cofać, nie spuszczając jednak Rosjanina z oczu. Na koniec spojrzał jeszcze na mnie z odrazą, po czym zniknął w swoim domu.
  - Co za bydlę – warknął Iwan, chowając pistolet. – Wystarczyło go trochę postraszyć, a stał się potulny jak baranek… Nienawidzę takich ludzi.
  - Już dobrze, wracajmy do domu. Gdybym wiedział, że tak to się skończy, nie prosiłbym cię o ten spacer.
   - To nie twoja wina – mruknął, wciąż zły. Szedł tak szybko, że z trudem za nim nadążałem. – Nie mogę tylko zrozumieć, dlaczego nie pozwoliłeś, bym go zabił. To byłby wręcz dobry uczynek.
   - Żadna śmierć nie jest dobra, szczególnie taka. Poza tym nie chcę już więcej widzieć, jak przeze mnie giną ludzie.
   - To nie jest nawet człowiek… Powiedz mi, dlaczego on tak bardzo bał się o swoje życie? Dlaczego na myśl, że za chwilę może zginąć, był gotów po nogach mnie całować, byleby przetrwać?
   - Kwestia okiełznania pierwotnego strachu, tak sądzę…
  - Zatem ty musiałeś nad tym w pełni zapanować, co?
  - Dlaczego tak myślisz? – zapytałem, ciężko dysząc. Tempo, jakie narzucił Iwan, było dla mnie zdecydowanie za szybkie. Chyba zdał sobie z tego sprawę, bo trochę zwolnił.
  - Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? Moi żołnierze dali ci popalić. Mimo tego nie zawahałeś się ani na chwilę i nie odpuściłeś. Byłeś gotowy umrzeć, byleby nie okazać słabości. Pomyślałem wtedy, że jesteś całkowicie innym człowiekiem niż ci, których do tej pory spotykałem na mojej drodze. Oni już dawno uciekliby z podkulonymi ogonami, godząc się na wszystko, co kazalibyśmy im zrobić. Ale nie, ty stałeś tam, dumny i zawzięty, drwiąc z wroga. Nawet teraz nie boisz się o swoje życie, chociaż mógłbym zabić cię w każdej chwili. Żyjesz ze swoim wrogiem pod jednym dachem i masz jeszcze czelność sprzeciwiać się i buntować. Doprawdy, przedziwne z ciebie stworzenie…
  - Taka już moja natura, czas się przyzwyczaić.
  - Nie ja mam się dostosować, ale ty. I w końcu znajdę sposób, by cię do tego zmusić.
  - A więc szukaj, może kiedyś uda ci się cokolwiek wskórać w tym kierunku – powiedziałem, uśmiechając się niewinnie, co wyszło mi jednak jak grymas, gdyż ledwo dychałem. Moja i tak kiepska kondycja, nadwątlona po miesiącach zamknięcia, dała o sobie znać. Iwan cmoknął, niezadowolony, i jak gdyby nigdy nic przerzucił mnie sobie przez ramię. – Co ty wyprawiasz? Postaw mnie na ziemię! – krzyknąłem, zaskoczony.

  - W tym tempie nie wrócimy do domu do jutra. Tak będzie szybciej – wyjaśnił, przytrzymując mnie oczywiście za pośladki, które ściskał mocniej, niż było trzeba. Westchnąłem, dając mu do zrozumienia, że jego absurdalne zachowanie zaczyna mnie już irytować, po czym poddałem się. Wiedziałem, że z tym upartym, aroganckim, samolubnym Rosjaninem nie wygram.


Część 16




Czuję, że wracam do formy! :3

niedziela, 15 listopada 2015

Więzień we własnym domu, część 14.

            W końcu nadszedł czas wyjazdu Torisa. Nie mogę powiedzieć, że całkowicie się z tego cieszyłem, ale odczuwałem dość dużą ulgę. Wreszcie mogłem przestać pilnować się na każdym kroku, a i Iwan na pewno nieco wyluzuje, zwolniony z pokazywania na każdym korku swojej dominacji.
            - Czołem, panie Braginski! – wykrzyknął Toris, machając wolną ręką.
            - Idź już. Przed tobą długa droga, do Moskwy daleko.
            - Pan się nie martwi, zdążę – odpowiedział z uśmiechem i mrugnął do mnie porozumiewawczo. Gdy Iwan odwrócił na chwilę wzrok, mój przyjaciel posłał w moją stronę całusa, ciesząc się przy tym jak dziecko. Lekko zarumieniony, pokręciłem głową.
            - Udanej podróży, panie Laurinaitis – mruknąłem.
            Widok jego oddalającej się sylwetki zasmucił mnie. Gdybyśmy spotkali się w innych okolicznościach, wszystko mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej. Ba, gdyby nie wojna, z pewnością nasze życie byłoby całkowicie inne. Niestety, zwykły człowiek nie ma wpływu na to, co dzieje się na świecie. Może co najwyżej przyglądać się i cierpieć za błędy innych.
            - W końcu jesteśmy sami – zagadnął z ulgą Iwan, przeciągając się. Samochód, którym jechał Toris, zniknął za jednym ze wzgórz. Pozostał już po nim tylko oddalający się z każdą chwilą warkot.
            - Niestety tak – odparłem, wchodząc do domu. Zimny, listopadowy wiatr wychłodził moje ciało do tego stopnia, że lekko drżałem.
            - Co znaczy to niestety? – zapytał Rosjanin, dołączając do mnie i zamykając drzwi. – Aż tak ci ze mną źle?
            - Może…
            - Pytam poważnie, i takiej też oczekuję odpowiedzi – powiedział nieco uniesionym tonem, łapiąc mnie w talii i przyciągając do siebie. Mocno mnie przytulił i przyłożył swój zimny nos do mojej szyi. – To jak? Aż tak ze mną źle?
            - Czasami jesteś nie do wytrzymania…
            - To znaczy kiedy?
            - Kiedy bez pozwolenia wpychasz mi się do łóżka.
            - To między innymi dlatego, żebyś poczuł, że do mnie należysz. Poza tym mówiłem ci już, co do ciebie czuję, i nie spocznę, dopóki ty nie odwzajemnisz tego uczucia.
            - A nie pomyślałeś kiedyś, że to może przynieść odwrotne skutki?
            - Nie. Patrząc po tobie dochodzę do wniosku, że czynię postępy. Twoje opory topnieją, nie patrzysz już na mnie tak, jak na początku. Ja zresztą na ciebie też.
            - Na mnie? – zapytałem, zbity z tropu. Napotykając jego spojrzenie, poczułem się okropnie nieswojo.
            - Tak, na ciebie. Stajesz się dla mnie coraz ważniejszy. Nigdy jeszcze nie chciałem tak bardzo walczyć o drugą osobę. Jestem gotowy zabić każdego, kto spróbuje mi ciebie odebrać.
            - To trochę samolubne…
            - Tylko trochę? Jeśli chodzi o ciebie, jestem samolubny aż za bardzo. Najchętniej zamknąłbym cię w jakimś pomieszczeniu, nie pozwalając, by ktokolwiek cię widział, dotykał cię, rozmawiał z tobą… Nie dopuszczałbym do ciebie nikogo.
            - Już to robisz – zauważyłem.
            - To nawet nie jest połowa z tego, co chciałbym zrobić. Ale nawet ja nie jestem aż tak zły. Wiem, że muszę się opanować, bo inaczej mogę stracić cię na zawsze.
            - I tak mnie stracisz, gdy stąd wyjedziesz.
            - Liczę na to, że do tego czasu zmienisz zdanie. Bo, tak szczerze, co cię tu czeka? Sam widziałeś, jak traktują cię mieszkańcy. Uważają cię za zdrajcę. Nie wiem, co mogą ci zrobić, kiedy przestaniesz być pod moją ochroną.
            Jego słowa trafiły w mój czuły punkt. Rzeczywiście, ostatnio w dość brutalny sposób odczułem stosunek tutejszych ludzi do mojej osoby. Mimo to nadal wierzyłem, że w końcu uda mi się wszystko wytłumaczyć… A może tylko chciałem w to wierzyć?
            - Przemyśl moje słowa, Feliks. Tu nie czeka cię nic dobrego.
            - Pomyślę o tym – obiecałem. Tak naprawdę nie miałem zamiaru się tym zajmować. Wychodziłem z założenia, że skoro tu się urodziłem, to i tu umrę. Miłość do mieszkańców, mojej rodzinnej wioski i dworku, w którym się wychowałem, byłą głęboko zakorzeniona w moim sercu.
            - Cieszę się – mruknął i delikatnie pocałował mój policzek. – A teraz wybacz, ale przez tego gówniarza jestem w tyle z moją robotą. Nieprawdopodobne, jak te papiery potrafią się mnożyć. Przynieś mi, proszę, do mojego gabinetu coś ciepłego do picia. Może być herbata.
            - Jasne – mruknąłem, obserwując, jak wspina się po schodach, po czym poszedłem do kuchni.
            Dziesięć minut później wszedłem do gabinetu Iwana, niosąc filiżankę z parującym napojem. Postawiłem ją na biurku i zerknąłem dyskretnie przez jego ramię, patrząc, czym się zajmuje.
            - Nic ciekawego, nie zawracaj sobie tym głowy – powiedział, nawet nie kierując wzroku w moją stronę. Drgnąłem lekko, po raz kolejny przerażony jego spostrzegawczością. – Robisz coś teraz konkretnego? – zapytał, poprawiając okulary i stukając zawzięcie stalówką pióra po kartkach, kreśląc na nich rzędy liter. O ile znaki cyrylicy w ogóle można nazwać literami…
            - Nie. A co? – zapytałem, zaraz jednak żałując tej odpowiedzi.
            - W takim razie siadaj – rozkazał, odsuwając się od biurka i klepiąc swoje kolana. Gdy zobaczył wahanie na mojej twarzy, westchnął i jak gdyby nigdy nic posadził mnie na nich. – Z tobą jak z dzieckiem…
            - A z tobą niby nie – prychnąłem, rumieniąc się lekko, gdy Iwan oparł głowę na moim ramieniu i wrócił do swojej pracy.
            - Jak będziesz już zmęczony, to powiedz. Może cię wtedy puszczę.
            - Bardzo zabawne… - jęknąłem, szykując się na godziny tkwienia na jego kolanach.
            - Я знаю1 – mruknął rozbawiony, nie przestając pisać.
            - Хотя столько хорошо2 - odpowiedziałem, czym zdziwiłem Iwana.
            - Proszę, proszę. Nie spodziewałem się, że znasz rosyjski.
            - Moi rodzice zawsze powtarzali, że język wroga trzeba znać – odparłem z dumą, czym tylko go rozbawiłem. – Coś cię bawi?
            - Nie, nic…
            - Więc z czego się śmiejesz?
            - Z niczego. Po prostu czasami potrafisz być rozbrajająco słodki – powiedział. – Dobrze, zostawmy już ten temat.
            - Z przyjemnością – mruknąłem, urażony jego słowami.
            W głębi duszy czułem jednak, że łącząca nas więź coraz bardziej się umacnia. Bałem się tego, lecz nie mogłem nic na to poradzić. Najwyraźniej tak już miało być.

1. Wiem.
2. Chociaż tyle dobrze.


Część 15







Wiem, że trochę krótko dzisiaj, ale chciałam wstawić chociaż to. Bo nie wiem, kiedy znowu coś napiszę... W końcu przyszła jesień, więc ciągle łapię przeziębienie, i tylko smarkam, kicham, kaszlę i łykam tabletki :c
Mimo to mam nadzieję, że podobał się wam ten rozdział :)

czwartek, 5 listopada 2015

Anioł Śmierci, część 4

            - Samael… Samael! Żyjesz? – wyrwał mnie ze snu czyjś głos. Mruknąłem, niezadowolony, i przewróciłem się na drugi bok, ignorując to wołanie. Nie miałem najmniejszego zamiaru wstawać. – Samael, spałeś dwa dni. Nie uważasz, że już ci wystarczy?
            - Spadaj, chcę spać… - jęknąłem, machając w powietrzu ręką. – Zostaw mnie w spokoju.
            - Nie mam zamiaru – odparł i złapał moją dłoń. Pocałował delikatnie jej wierzch swoimi zimnymi wargami, a gdy nie zareagowałem, polizał ją czubkiem języka.
            - Odczep się… Kim ty w ogóle jesteś? – zapytałem nieprzytomnie, uchylając powieki. Moim oczom ukazał się Haniel, powoli zaczynałem sobie wszystko przypominać. – Co ty tu jeszcze robisz? Nie powinieneś do Nieba wracać? Szef cię jeszcze nie wzywa?
            - Daj spokój, żartownisiu. Jako Archanioł mam nieco więcej przywilejów – odparł pogodnie. Zauważyłem, że uspokoił się widząc, jak wracam z powrotem do żywych.
            - Nie nudziło ci się przez cały ten czas?
            - Nie, wręcz przeciwnie… Wbrew pozorom trzymanie cię w objęciach i kilka innych rzeczy stanowiło dla mnie nie lada rozrywkę.
            - Kilka innych rzeczy? Co ty żeś mi robił? – zapytałem, oglądając swoje ciało. Na pierwszy rzut oka nie było niczego widać, lecz to mogła być jego kolejna sztuczka.
            - Nic specjalnego, nie martw się – spróbował mnie uspokoić. – Swoją drogą, masz bardzo miękkie włosy. Skórę zresztą też.
            - Nie wierzę, że nadal z tobą rozmawiam… - warknąłem. Byłem zły na siebie za te dwa dni nieuwagi, na jakie pozwoliłem sobie w jego towarzystwie. Prawda była taka, że mogłem w każdej chwili zginąć z ręki Haniela. Dziwiłem się, że nie wykorzystał jeszcze żadnej z nadarzających się okazji.
            - W końcu jestem Archaniołem Miłości, potrzebuję od czasu do czasu odrobiny czułości.
            - Nie denerwuj mnie.
            - Bo co? Znowu spróbujesz mnie pokonać?
     - To byłoby zbyt proste… Pomyślę nad inną formą zemsty – odgryzłem się. Denerwowało mnie to, w jakim świetle postawił mnie Haniel.
            - A zatem będę czekał z niecierpliwością – odparł. Po chwili przysunął się do mnie i zaczął uważnie się we mnie wpatrywać.
            - Czego?
            - Mówiłem ci już, że jesteś bardzo przystojny?
         - Ja rozumiem, że może macie inne zasady w Niebie, ale bardzo cię proszę, nie drażnij mnie.
            - Nie chciałem cię urazić, wybacz… - powiedział, odgarniając mi włosy z czoła.
        - Dlaczego to robisz? Ciągle mnie dotykasz, jesteś dla mnie miły, delikatny… To dziwne.
          - Prawda jest taka, że już od dłuższego czasu cię obserwowałem. Twoja osoba bardzo mnie zaintrygowała, postanowiłem bliżej cię poznać. Jesteś inny, i to nie tylko dlatego, że zwykłe czynności wysysają z ciebie siły. Głęboko w twoich oczach kryje się tęsknota za czymś… Chciałbym odkryć, o czym tak skrycie marzysz.
            - Nonsens. Jestem demonem, nie mam marzeń. Moim jedynym celem jest szerzenie zła, przynoszenie śmierci, bólu i cierpienia…
            - Czy w tym tkwi problem? – zapytał, studiując palcem kształt moich ust. Emanował autentyczną troską, jakiej jeszcze nigdy nie zaznałem. W ogóle cała ta sytuacja była dla mnie nowa, gubiłem się w niej, nie wiedziałem, jak się zachowywać.
            - Nie mogę, zrozum…To dla mnie jedyne wyjście.
            - Znam inne, dzięki któremu nie będziesz już musiał krzywdzić innych.
          - Niby jakie? Myślisz, że nie próbowałem? Że nie szukałem sposobu, by ominąć to wszystko i zacząć żyć od nowa? Jestem Aniołem Śmierci, na moich rękach zawsze będzie krew! – krzyknąłem, przestając nad sobą panować. Nie mogłem uwierzyć, że to, co do tej pory tak dobrze ukrywałem sam przed sobą, teraz wypłynęło na wierzch, raniąc mnie jeszcze bardziej. Ja tylko chciałem być tym, do czego mnie stworzono. Myślałem, że gdy ucieknę z Piekła i uwolnię się od wywieranej na mnie presji, wszystkie moje wątpliwości ustaną. Dziś wiem, jak bardzo się myliłem.
            - Pomogę ci, tylko mi zaufaj. Razem osiągniemy to, o czym od zawsze marzyliśmy – powiedział, stykając swoje czoło z moim i zamykając oczy. Oprócz zimna poczułem coś jeszcze. Nie umiałem tego nazwać, lecz narodziło się to gdzieś na dnie mojego serca, odmieniając je już na zawsze.
            - A ty? O czym marzysz?
            - Może to nieco śmieszne, ale poszukuję miłości…
            - Ty? Poszukujesz miłości? Wybacz, ale to trochę bez sensu.
       - Wiem. Ale ja tylko przynoszę miłość, sam nigdy jej nie zaznałem. Jestem nią przepełniony, obdarowuję nią ludzi, natomiast sam także jej pragnę… Co z tego, że Bóg ciągle nam powtarzał, że kocha nas, aniołów, jak swoje dzieci? To niczego nie zmienia, przynajmniej w moim przypadku. Nie chcę już dłużej patrzeć wyłącznie na szczęście innych, pragnę sam go w końcu doznać – wyszeptał. Z kącików jego ust pociekły pojedyncze łzy, spadając na moje policzki.
            - Rozumiem. Widzę, że łączy nas o wiele więcej, niż na początku myślałem. Domyślam się, że ty także uciekłeś, co? – zapytałem, na co odpowiedział skinieniem. Westchnąłem ciężko i niepewnie położyłem dłoń na jego plecach, pocierając je. Próbowałem go pocieszyć, lecz kompletnie nie miałem pojęcia, jak się za to zabrać.
           - Nie musisz się zmuszać do poprawiania mi humoru – szepnął w końcu, przenosząc głowę na moje ramię. Przytulił się do mnie mocno, mrucząc ledwo słyszalnie z zadowolenia.
            - Nie zmuszam się. Muszę jednak przyznać, że dziwny z ciebie facet… Co innego, gdybyś był… anielicą – zaśmiałem się.
            - Anielice to współczesny wynalazek, i dobrze o tym wiesz. Poza tym w Niebie takie relacje pomiędzy mężczyznami to nic dziwnego, nie wiem jak u was.
            - U nas? Jeśli masz na myśli Piekło, to lepiej żebyś nie wiedział co się tam wyrabia. Ale to trochę dziwne, nie sądzisz? Wśród śmiertelników takie związki są grzechem, podczas gdy wierni słudzy Boga zabawiają się pomiędzy sobą…
            - Nic nie zrozumiałeś. Chodziło mi raczej o relacje czysto przyjacielskie. Wiadomo przecież, że żaden z nas nie posuwa się dalej – zbeształ mnie urażonym tonem. – Jednak demony to prymitywny gatunek.
          - Nie zapominaj, że każdy z nas był kiedyś taki jak wy – przypomniałem mu, szczypiąc go w policzek.
            - Wiem, wiem. Puszczaj – warknął, odpychając od siebie moją dłoń. Mimo wszystko uśmiechnął się szeroko i spojrzał na mnie. Jego oczy skrywały figlarne iskierki.
            - Czego się gapisz?
            - Fajny z ciebie facet, wiesz?
            - Dobra, koniec tych czułości – stwierdziłem, zrzucając go z siebie – bo coś czuję, że zaczynasz przechodzić na ciemną stronę mocy.
       - A skąd pewność, że już nie przeszedłem? – zapytał, z powrotem się do mnie przysuwając i posyłając w moją stronę nieco prowokacyjny uśmiech. Patrząc mi głęboko w oczy, powoli oblizał swoje pełne wargi.
            - Przerażasz mnie, Hanielu – wymamrotałem.
          Moją głowę wypełniły wątpliwości dotyczące słuszności decyzji podjętych przeze mnie w ostatnim czasie.
* * *
            - Haniel, ja rozumiem, że się do mnie przywiązałeś i takie tam, ale kiedy, do jasnej cholery, masz zamiar sobie pójść? – zapytałem nieco rozdrażniony, gdy anioł jak gdyby nigdy nic rozsiadł się na mojej kanapie. Minął tydzień, odkąd zamieszkał w moim mieszkaniu i nic nie wskazywało na to, że ma zamiar to zmienić.
            - Pójść sobie? A po co? – odparł zdziwiony, otwierając szeroko oczy. – Myślałem, że to dla ciebie jasne, że zostaję z tobą. Nie po to tyle się trudziłem, żeby teraz tak po prostu odejść.
            - Ty mnie czasami zadziwiasz… Przecież mógłbyś przychodzić od czasu do czasu w odwiedziny czy coś w tym stylu. I nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek wyraził zgodę na twoje towarzystwo.
            - Może i nie padło to z twoich ust, ale wiem, że tak naprawdę tego chcesz. Poza tym coś ci obiecałem i mam zamiar dotrzymać słowa.
            - Doprawdy…? – mruknąłem, siadając z laptopem na kolanach.
            - Co robisz? – zagadnął, wbijając mi brodę w ramię. Syknąłem cicho i potrząsnąłem nim, lecz to nie poskutkowało. W końcu dałem sobie spokój.
            - Zapewniam sobie fundusze. Za coś trzeba w końcu żyć. Poza tym czeka mnie więcej wydatków, jeśli mam utrzymywać siebie i jeszcze pasożyta.
            - Piszesz powieści – zaśmiał się – czy może jesteś dziennikarzem? Jak to z tobą jest? Swoją drogą to dziwne, że demon jak gdyby nigdy nic podjął się zwykłej, ludzkiej pracy.
            - A kto powiedział, że wykonuję jakąkolwiek pracę? Ludzkie zabezpieczenia są tak prymitywne, że jestem w stanie bez żadnego ryzyka przelać na swoje konto całkiem pokaźne sumki bez wzbudzenia jakichkolwiek podejrzeń.
         - Może gdyby cię złapali, dostałbyś nauczkę i przestał kraść… - mruknął z oburzeniem.
            - Nawet jeśli, to wystarczy wypowiedzieć jakąś banalną formułę i znowu stanę się przykładnym obywatelem. A jak ci się to nie podoba, to znajdź pracę, wyprowadź się i zacznij żyć jak najuczciwszy człowiek na ziemi. Zobaczymy, jak długo pociągniesz.
            - Nie mógłbyś jednak przystopować? Z tego, co widzę…
        - Nie mam zamiaru się ograniczać – przerwałem mu szorstko. – Poza tym czego spodziewałeś się po demonie? Uczciwości?
            - Nie po demonie, ale po tobie.
        - A co to za różnica? Jestem taki, jak wszyscy, może nawet gorszy pod pewnymi względami. Nigdy nie zapominaj, z kim masz do czynienia.
            - Liczę na to, że tym, który będzie musiał zapomnieć, będziesz ty .
         - Jak ty mnie denerwujesz – warknąłem, wstając z kanapy. Zabrałem ze stolika paczkę papierosów i wyszedłem na mały spacer. Moje rozdrażnienie nie było dobrym znakiem. Obawiałem się, że już niedługo da o sobie znać mój głód. Normalnie nie przejmowałbym się tym, lecz od kiedy zaczął towarzyszyć mi Haniel, bałem się tego momentu. Nie miałem pojęcia, co ten pokręcony anioł może wymyślić.
Nerwowym ruchem zapaliłem papierosa, zaciągając się mocno jego intensywnym, gryzącym dymem. Smak ten przypominał mi piekło, które mimo wszystko było moim domem. Czasami naprawdę za nim tęskniłem. Nie na tyle, żeby wrócić tam z podkulonym ogonem, lecz wystarczająco, by poczuć lekki ucisk w piersi. Westchnąłem cicho, karcąc się w myślach za ten głupi sentyment. Nie było potrzeby myśleć o tym miejscu. Inni pewnie już dawno o mnie zapomnieli, spisali mnie na straty, wyrzucili ze swoich umysłów.
- Długo masz jeszcze zamiar bujać w obłokach? – padło pytanie tuż przy moim uchu. Spojrzałem na Haniela, zły na siebie, że po raz kolejny dałem mu się podejść.
- Ile już za mną leziesz?
- Chwilę. Nie trudno było cię znaleźć – zaśmiał się łagodnie. – Co cię trapi?
- Nic, o czym musiałbyś wiedzieć.
- Na pewno? Wyglądasz, jakbyś serio potrzebował pomocy…
- Wydaje ci się – przerwałem mu, przyśpieszając. Z każdą chwilą coraz bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że właśnie tej nocy obudzę się, by polecieć na łowy, wybrać ofiarę, która w ciągu najbliższych kilku dni stanie się moim posiłkiem. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie Haniel, który nie dostępował mnie ani na krok. – Słuchaj, nie mógłbyś spędzić dzisiejszej nocy poza moim mieszkaniem? – zagadnąłem, wymyśliwszy uprzednio jakąś wymówkę.
- Dlaczego? – zapytał. Na jego twarzy malowała się mieszanina smutku i zaciekawienia.
- Mam ochotę się zabawić, sam rozumiesz, a świadomość, że czaisz się gdzieś w pobliżu tylko psułaby mi frajdę.
- Ty? Zabawić się? Z tego, co zaobserwowałem, raczej unikasz ludzi…
- Tak, ale czasami nachodzi mnie ochota, aby trochę z nimi poobcować. Poza tym co ja ci będę tłumaczył. Moje mieszkanie, moje zasady.
- Twój głód dał o sobie znać, prawda? – zapytał po chwili milczenia. Mimo wszystko nie spodziewałem się, że tak szybko się zorientuje, co Haniel bezbłędnie wyczytał z moich oczu. Zatrzymał mnie i mocno uścisnął moje ramię. – Wiem, że jest na to inny sposób. Wytrzymaj jeszcze trochę, na pewno coś wymyślę.
- Puść mnie, ludzie się na nas gapią… - warknąłem, lecz jego wzrok sprawił, że moja ręka bezwiednie zatrzymała się na jego dłoni. Stanąłem jak wryty, kompletnie nie wiedząc, co robić. – O co ci chodzi?
- Proszę cię, jeszcze tylko kilka dni. Jestem już blisko.
- Na razie to tylko wybór ofiary. Sam nie wiem, kiedy nastąpi faktyczny głód. Najprawdopodobniej obudzę się dzisiaj w nocy, nie zatrzymuj mnie więc i pozwól mi lecieć. Do niczego nie dojdzie.
- No dobrze, ale jeśli to będzie właśnie dzisiaj? Nie chcę, żebyś znowu zabijał…
- Nie ma takiej opcji. A teraz zabieraj ode mnie swoje łapy – powiedziałem, uwalniając się od niego.
- Uda nam się, zobaczysz. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby cię uratować.
- Skończ z tymi romantycznymi wyznaniami, bo jeszcze pomyślę, że się we mnie zakochałeś – zadrwiłem z niego i odruchowo zmierzwiłem jego włosy. Uśmiech, który wykwitł na jego ustach, uspokoił mnie i napełnił czymś w rodzaju nadziei.
Tylko na co?