- Haniel! Gdzie jesteś? – zawołałem, gdy
zaraz po przebudzeniu nie wyczułem jego obecności w mieszkaniu.
Zaniepokojony, sprawdziłem wszystkie pomieszczenia, w żadnym go jednak nie
znalazłem. Czyżby Mefisto wrócił tu w nocy i go porwał? A może doszło między
nimi do walki i Haniel leży gdzieś teraz, ciężko ranny i umierający? Musiałem
to sprawdzić. Otworzyłem na oścież okno, wypowiedziałem kilka formuł,
rozłożyłem skrzydła i wzbiłem się w powietrze, rozglądając się za aniołem.
Przez pierwsze dziesięć minut latałem bez
celu, próbując namierzyć Haniela. Nigdzie nie widziałem po nim nawet śladu,
bałem się, że może być już za późno. Tak na dobrą sprawę mógł on być daleko
stąd, a ja marnowałem tylko czas krążąc nad miastem, jednak coś mówiło mi, że
tak nie jest. Nim się spostrzegłem, znalazłem się nad jeziorem, gdzie
dostrzegłem skuloną postać siedzącą na moście. Nie musiałem się jej przyglądać,
by rozpoznać w niej Haniela. Od razu skierowałem się w jego stronę i
wylądowałem tuż obok niego. Obaj użyliśmy formuły maskującej, byłem więc pewny,
że żaden śmiertelnik nam nie przeszkodzi.
- Coś ty sobie myślał znikając tak nagle? –
zapytałem nieco ostrzejszym tonem, niż planowałem. – Wiesz, jak się martwiłem?
- Musiałem się przewietrzyć. Mogłem zostawić
ci jakąś wiadomość. Wybacz, nie pomyślałem o tym – odparł beznamiętnym głosem,
nawet na mnie nie patrząc. Jego wzrok nadal utkwiony był w tafli wody, która
łagodnie falowała za sprawą ciepłego wiatru.
- Haniel, o co chodzi? Rozmawiałeś z Mefisto?
Groził ci? Chciał ci coś zrobić?
- Z Mefisto? Nie. Nie widziałem go. Skąd w
ogóle ten pomysł?
- Wnioskuję z twojego zachowania, że coś się
stało. Normalnie nie znikasz i nie masz takiej miny. Cholera, mieliśmy być
ze sobą szczerzy! – krzyknąłem, powoli przestając wytrzymywać to dziwne
napięcie między nami.
- Powiedz mi, czy ty naprawdę tego nie
pamiętasz? Tego, jak zachowujesz się, gdy jesteś głodny? – wyszeptał w końcu,
patrząc na mnie zbolałym spojrzeniem. Jego oczy przepełnione były
wątpliwościami i strachem.
- Nie wiedziałem, że nadal nie pogodziłeś się
z tym, co ostatnio ci zrobiłem. Obiecuję, że gdy następnym razem będę
musiał się pożywić, wyniosę się na pewien czas jak najdalej od ciebie.
- Już był ten następny raz. Ostatniej nocy.
Cholerne kilkanaście godzin temu… Ja nie mam ci tego za złe, powiedz mi tylko,
że ty naprawdę nie masz wtedy nad sobą kontroli… Że to nie ty robisz mi te
okropne rzeczy…
- Najpierw wstań – poprosiłem go, wyciągając
w jego stronę rękę. – Wrócimy do domu i tam porozmawiamy.
Gdy niepewnie uścisnął moją dłoń, zamknąłem
oczy i wyobraziłem sobie mój pokój, jednocześnie koncentrując moc wokół nas.
Chciałem w ten sposób sprawdzić, czy to na pewno ja pożywiłem się Hanielem
ostatniej nocy, ciągle miałem bowiem nadzieję, że ktoś podszył się pode mnie,
sprowadził na Haniela halucynacje czy coś w tym stylu. Zamiast jednak
potwierdzić moje płonne nadzieje, teleportowałem nas do mieszkania. Wyczyn ten
kosztował sporo energii, lecz miałem jej w sobie tyle, że prawie wcale nie
odczułem skutków wykonania tej skomplikowanej czynności. Był to ostateczny
dowód na to, że znowu zrobiłem krzywdę aniołowi, którego chciałem przecież
chronić. Myśl, że to ja jestem dla niego największym zagrożeniem, była
niezwykle bolesna.
- Więc jak to było? – zapytałem, gdy cisza
między nami zaczęła się przedłużać.
- Obudziłem się, gdy zacząłeś dotykać mojej
szyi. Na początku myślałem, że znowu się ze mną droczysz, ale później stałeś
się agresywny. Kazałeś mi się zamknąć, mówiłeś, że tym razem mnie zabijesz, związałeś
mnie… Myślałem, że zaczniesz mnie torturować, lecz w pewnym momencie po prostu
napiłeś się mojej krwi i zasnąłeś.
- Zdejmij z siebie formułę – zażądałem.
Haniel z ociąganiem wykonał moje polecenie. Gdy jego maskowanie zniknęło,
ujrzałem na jego policzku sporej wielkości siniaka, a także drobny ślad na jego
dolnej wardze. Coraz bardziej wściekły na samego siebie, zdarłem z niego bluzę
i uniosłem jego ręce na wysokość twarzy, przyglądając się jego sinym
nadgarstkom. Mojej uwadze nie umknęło także duże zadrapanie na jego piersi i
kilka mniejszych, powstałych najprawdopodobniej podczas zdzierania z niego
bluzki. – Niech to szlag! – krzyknąłem, uderzając pięścią w ścianę, aż posypał
się tynk. – Przecież nie poszedłem jeszcze na polowanie! Nie wybrałem ofiary!
- Powiedziałem ci to. Stwierdziłeś tylko, że
masz mnie, więc nie ma większej różnicy, czy polowałeś.
- To zaczyna się robić chore! Przecież musi
być jakiś sposób, abym mógł się kontrolować! Nawet jeśli niczego nie pamiętam,
to nadal ja, i jestem tak samo winny, jakbym był świadomy!
- Myślę, że to niezupełnie ty. To tak, jakby
na czas posilania się kontrolę nad twoim ciałem przejmowało twoje demoniczne
alter ego – powiedział, z powrotem ubierając swoją bluzę, którą wcześniej w
złości odrzuciłem na drugi koniec pokoju. – Mówiłem ci już, że zgadzam się na
to, iż ja jestem ofiarą, lecz nie zmienia to faktu, że się boję. Mimo to nie
chcę cię opuścić, i wierzę, że uda ci się okiełznać twoją drugą naturę.
- A co, jeśli kiedyś stwierdzę, że to właśnie
ta druga strona mnie bardziej mi odpowiada? Nie zapominaj, że jestem demonem.
Mogę nawet udawać miłego, byleby mieć przy sobie pewne źródło pożywienia,
dzięki któremu nie będę musiał polować. Może jesteś tylko moją żywą lodówką?
Może za każdym razem, gdy udaję twojego przyjaciela, flaki mi się wywracają z
obrzydzenia? Może nie jesteś pierwszym aniołem, którego nabrałem na coś
takiego?
Policzek wymierzony mi przez Haniela uciszył
mnie i otrzeźwił mój umysł. Drobne pieczenie i ciepło rozchodzące się z
uderzonego miejsca pozwoliły mi znowu racjonalnie myśleć, lecz nie uśmierzyło
to bólu, który czułem w głębi serca. Wziąłem głęboki oddech, licząc w myślach
do dziesięciu i uspakajając się.
- Nigdy więcej nie mów takich rzeczy,
zrozumiałeś? – powiedział Haniel przez zaciśnięte zęby. – A teraz weź się w
garść. Musimy wymyślić jakiś sposób pozwalający ci kontrolować twoje alter ego.
- Nie, tylko ja muszę to zrobić – szepnąłem.
Gwałtownym ruchem obróciłem go do siebie tyłem i z całej siły uderzyłem w tył
głowy, pozbawiając go w ten sposób przytomności. W ostatniej chwili złapałem go
i położyłem na łóżku. Chwilę przyglądałem się jego bezwładnemu ciału, po czym
wybiegłem z mieszkania. Na wszelki wypadek użyłem najsilniejszej formuły
kryjącej, jaką znałem, mając nadzieję, że w razie czego zdoła mnie ona ukryć
przed Hanielem. Następnie przyłożyłem dwa palce do skroni i telepatycznie
poprosiłem Mefisto, by spotkał się ze mną w kawiarni przy parku, której obraz
mu pokazałem. Sam zaś zająłem jeden ze stolików, rozglądając się i będąc w każdej
chwili gotowym na ucieczkę.
- Samael, cóż za zaszczyt – usłyszałem
drwiący głos Mefisto, gdy kończyłem pić trzecią filiżankę herbaty. – Zdaje się,
że chciałeś o czymś porozmawiać.
- Usiądź – powiedziałem, wskazując krzesło
naprzeciwko mnie. Upiłem kolejny łyk naparu, uważnie przyglądając się demonowi.
Mefisto wyglądał zupełnie inaczej, niż zwykle. By wtopić się w tłum, ubrał
ciemne jeansy, białą koszulę oraz czarną kamizelkę, a swoje włosy zebrał w
luźny kucyk. Z jego zachowania i pewności siebie wywnioskowałem, że ta
maskarada odpowiada mu i czerpie z tego swego rodzaju przyjemność. Mimo że
często nawiązywał kontakt z ludźmi, nie musiał przy tym kryć swej prawdziwej
natury, dlatego to spotkanie było dla niego pewną odskocznią od codzienności.
- Wiesz, że nawet to otoczenie nie uchroni
cię przed ewentualną śmiercią? Nawet jeśli coś kombinujesz, i tak nie masz w
tej chwili przewagi – zauważył, uśmiechając się złośliwie. Zabrał z mojej dłoni
filiżankę i jak gdyby nigdy nic wypił resztę herbaty, jaka się w niej
znajdowała. – Nawet tym nie uśpisz mojej czujności, choć muszę przyznać, że
trafiłeś w mój gust.
- Nie przyszedłem walczyć. Tak, jak
powiedziałem w mojej wiadomości, chcę tylko rozmowy. Dlatego proszę, żebyś mnie
niepotrzebnie nie prowokował.
- Och, nie zgrywaj takiego twardziela. Dobrze
wiesz, że nawet jeśli cię, jak to określiłeś, sprowokuję, to i tak gówno mi
zrobisz. A teraz przejdźmy do rzeczy. Ja, w przeciwieństwie do zdrajców
takich jak ty, mam sporo roboty na głowie.
- Tak, rozumiem. W końcu dusze do piekła same
się nie zagonią – zadrwiłem z niego.
- Mów wreszcie o co ci chodzi – warknął,
nachylając się nad stolikiem i mierząc mnie wściekłym wzrokiem. Czerwień w
jego tęczówkach zaczęła leniwie wirować, upodabniając się tym samym do
stygnącego potoku lawy. Przez chwilę dostrzegłem też jeden z jego sztyletów
ukryty po wewnętrznej stronie kamizelki.
- Chcę się zobaczyć z Vagirio.
- Czy to znaczy, że wracasz?
- Nie interesuj się tym. Od ciebie oczekuję
tylko tego, że zaprowadzisz mnie przed Jego oblicze. Na więcej nie licz.
- Skąd mam wiedzieć, że czegoś nie
kombinujesz? A może razem z tym twoim aniołkiem planujesz zrobić coś
niegrzecznego? Mało ci, że sypiasz ze swoim największym wrogiem? Chcesz jeszcze
doprowadzić własną rasę do upadku? – syknął, uderzając pięścią w stół. Brzęk
porcelany rozniósł się wokół nas, nie zwracając jednak niczyjej uwagi. – Gdybym
tylko mógł dostać cię w swoje ręce, od razu pożałowałbyś, że w ogóle się
narodziłeś. Wydrapałbym ci oczy, zdarłbym z ciebie skórę, powyrywałbym ci
wszystkie paznokcie i zęby, wbiłbym ci pręt w kości i dłubałbym w
nich tak długo, aż przestałbyś czuć jakikolwiek ból, a to wszystko
w asyście twoich krzyków, jęków i błagania o śmierć.
- Twoja bujna wyobraźnia zawsze budziła we
mnie obrzydzenie – stwierdziłem, nie przejmując się zbytnio jego słowami. – A
teraz zaprowadź mnie do Niego. Trzeci raz nie poproszę.
- Masz szczęście, że dostałem wyraźne rozkazy
– powiedział, wstając, i pokazując mi ruchem głowy, abym podążał za nim.
Wyszliśmy na zatłoczony chodnik pełen ludzi
spieszących się do swoich spraw i niezwracających uwagi na to, co dzieje się
wokół nich. Uważnie się rozejrzałem, sprawdzając, czy aby przypadkiem nie ma w
pobliżu Haniela, lecz nie wyczułem go. Równie dobrze mógł się ukryć przed moim
wzrokiem, modliłem się jednak w duchu, by tak się nie stało. Miałem nadzieję,
że nie odzyskał jeszcze przytomności.
- Złap mnie za ramię – rozkazał Mefisto, nie
przestając iść. Położyłem dłoń na wskazanym miejscu, czekając, co się wydarzy.
Oby wszystko poszło zgodnie z planem, pomyślałem, po czym teleportowałem
się razem z moim towarzyszem.
Z centrum miasta przenieśliśmy się do
przedsionka Piekła. Było to miejsce ponure, pełne wyschniętej trawy i
gdzieniegdzie rosnących drzew, oświetlone blaskiem pięciu księżyców, wśród
których największy, nazywany Cruento, rzucał czerwoną poświatę.
- Mamy gościa – zakomunikował Mefisto, po
czym obok nas pojawiły się dwa demony, niezbyt jednak silne, gdyż ich forma nie
wywarła na mnie żadnego wrażenia.
- Pies wrócił do swego pana – zadrwił jeden z
nich, szczerząc kły.
- Zamknij się i uprzedź Go, że przybyłem –
powiedziałem, robiąc krok w jego stronę i demonstrując swą moc poprzez
ujawnienie mojej prawdziwej aury. Mężczyzna od razu się wycofał, garbiąc się i
opuszczając głowę, po czym zniknął. Zabawne, jak prosta była teleportacja w
Piekle. Byle demon potrafił zrobić to bez trudu. W ogóle wszystko tu było
prostsze. Już dawno zapomniałem, jak to jest.
- Ledwo wróciłeś, już zaczynasz się rządzić –
zaśmiał się Mefisto, łapiąc mnie za szyję i przenosząc do nieznanego mi
pomieszczenia. – Gdy tylko dostaniesz znać, będziesz mógł wejść i spotkać się z
Nim.
- Dziękuję za pozwolenie – mruknąłem,
odtrącając jego rękę i mierząc go wściekłym wzrokiem. Rozejrzałem się po
okrągłej komnacie, w której, oprócz bogato zdobionych drzwi, przed którymi
stałem, nie znajdowało się nic. Zarówno podłoga, jak i ściany pokryte były
grubo ciosanymi kamieniami, na środku sufitu zaś znajdowała się szklana kopuła,
przez którą wpadało mdłe światło.
- Powiedz, po co przyszedłeś? Bo na pewno nie
prosić o przebaczenie…
- Już ci mówiłem, żebyś się tym nie
interesował. Po prostu wracaj do swoich zajęć i staraj się, by nie znaleźli
powodu, by cię ukarać.
- Martw się lepiej o siebie. Na twoim miejscu
nie byłbym taki pewien, że wszystko pójdzie zgodnie z twoją myślą. Powinieneś
wiedzieć najlepiej z nas, jaki On jest. W końcu to ty byłeś jego pupilkiem.
Naprawdę liczysz, że cię stąd wypuści?
- Niech cię o to głowa nie boli –
powiedziałem i pstryknąłem go palcem w sam środek czoła. Zanim jednak
Mefisto zdążył jakkolwiek zareagować, drzwi zaczęły się otwierać. Za nimi stała
smukła postać ubrana w czerń i uśmiechająca się łagodnie.
- Możesz wejść, Samaelu – powiedział
mężczyzna i zaprosił mnie do środka ruchem ręki.
- Do zobaczenia potem – pożegnałem się z
Mefisto i wszedłem do długiego korytarza.
- Pan oczekuje cię za następnymi drzwiami –
powiedział łagodnym głosem demon, który mnie tu zaprosił, po czym zniknął.
Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem przed siebie. Moja pewność siebie
zaczęła powoli znikać, ustępując miejsca niepokojowi i obawom. I tylko myśl o
Hanielu dodawała mi odwagi. Lecz czy tyle wystarczy?
Niepewnie nacisnąłem klamkę i wszedłem do
pomieszczenia, w który miałem się spotkać z Nim. Było tam dość jasno, i
tak jak wszędzie indziej ściany i podłoga pokryte były szarym kamieniem. Jedyny
wyjątek stanowił prosty drewniany tron stojący na środku pokoju, zajęty przez
siedzącego na nim mężczyznę.
- Znowu się spotykamy, Samaelu – powiedział
Vagirio, wstając. Miał ponad dwa metry wzrostu, był szczupły i chorobliwie
blady. Długie czarne włosy opadały na jego plecy, złote oczy zaś uważnie mi się
przyglądały. Obszerna, jedwabna szata cicho szeleściła przy każdym jego ruchu.
Gdy rozwinął swoje ogromne, czarne skrzydła, wyglądał naprawdę przerażająco i
władczo. – Czyżbyś w końcu zdecydował się wrócić?
- Nie. Przyszedłem w innym celu –
odpowiedziałem. Czułem się przy nim niezwykle nieswojo, i mimo wszystko nie
chciałem go rozzłościć.
- W innym celu? – zapytał, przechadzając się
po pokoju z dłońmi splecionymi za plecami. Ani na chwilę nie przestał się we
mnie wpatrywać. – Czyżbyś chciał prosić o pomoc?
- Nie o pomoc, a o radę.
- Skąd pewność, że ci jej udzielę?
- Przez wzgląd na dawną… znajomość?
- Widzę, że poczucie humoru nadal cię nie
opuściło. Powiedz mi, co cię trapi, a zastanowię się, czy dać ci to, czego
chcesz.
- Chodzi o moją demoniczną naturę, która
objawia się podczas głodu. Chcę poznać sekret, jak ją kontrolować.
Gdy skończyłem mówić, Vagirio wybuchnął
głośnym, złowieszczym śmiechem. Podszedł do mnie od tyłu i pogładził swym
długim, kościstym palcem mój policzek.
- Nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek o to
poprosisz. Zaskoczyłeś mnie – wyszeptał. Jego usta muskały moje ucho przy
każdym wypowiedzianym przez niego słowie. – Niestety, nie mogę ci pomóc. Znam
oczywiście sposób na okiełznanie twojej demonicznej natury, ale nie zdradzę ci
go.
- Dlaczego? – zapytałem zdziwionym głosem.
- Żaden artysta nie pozwoli na zniszczenie dzieła
swojego życia. A tak się składa, że to właśnie ty jesteś moim największym
osiągnięciem. Jak myślisz, dlaczego od zawsze byłeś moim ulubieńcem? Dlaczego
teraz nie chcę cię ukarać? Dlaczego w ogóle jeszcze żyjesz, mimo że zdradziłeś?
Cały czas miałem cię na oku, nigdy tak naprawdę się ode mnie nie uwolniłeś.
Śledziłem każdy twój ruch. Wiedziałem, że twój powrót jest kwestią czasu.
Niestety, jednego nie przewidziałem.
- A mianowicie?
- Że spotkasz na swojej drodze anioła. Nadal
go od ciebie czuć, wiesz? Śmierdzisz jego dziewiczą duszą. To nie do
pomyślenia, żeby ktoś taki kładł swe brudne łapska na mojej własności.
- Nie należę do ciebie, już nie – warknąłem,
strącając jego dłoń z mojej twarzy.
- Ależ tak, zawsze byłeś mój, i to nigdy się
nie zmieni. Nie uwolnisz się ode mnie, zawsze będziesz do mnie wracać –
powiedział, łapiąc mnie za włosy i mocno odginając moją głowę do tyłu.
Przejechał językiem po mojej szyi, śmiejąc się przy tym gardłowo. – Twoje ciało
pamięta, nie oszukasz go. Możesz mówić, co chcesz, ale prawdy nie zmienisz.
Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że przyszedłeś. Brakowało mi ciebie. A
teraz, gdy rządzę Piekłem, przyda mi się ktoś zaufany.
- Nie ma nawet mowy, żebym tu został –
wykrztusiłem, patrząc na niego z nienawiścią.
- Nie masz nic do gadania. Wystarczy jeden
mój ruch, a staniesz się mi posłuszny tak, jak dawniej.
- Nawet się nie waż! Nie dotykaj mnie! –
krzyknąłem, próbując wyswobodzić się z jego uścisku. – Zostaw mnie!
- Cii, spokojnie. Zaraz będzie po wszystkim –
zapewnił mnie czułym głosem. Przyłożył palec do mojego karku i przebił się nim
przez moją skórę. Krzyknąłem z bólu i szarpnąłem się, nic to jednak nie
dało. Gdy poczułem nacisk na jeden z moich kręgów szyjnych, jęknąłem cicho
i opadłem na kolana. Przez moment widziałem jedynie ciemność, a moje serce biło
jak oszalałe, lecz po chwili wszystko ustało. Powoli spojrzałem na Vagirio,
zastanawiając się, co się stało. Spróbowałem przypomnieć sobie, jak się tu
znalazłem, lecz miałem w głowie kompletną pustkę. Jedyne, co wiedziałem,
to to, że muszę powiedzieć na głos zdanie, które uparcie tłukło się w moim umyśle.
- Jestem do twojej dyspozycji, Panie –
szepnąłem, po czym upadłem na posadzkę i straciłem przytomność.