Menu

środa, 7 października 2015

Więzień we własnym domu, część 11

       Do moich uszu dobiegł narastający z każdą chwilą szum, któremu towarzyszył dziwny świst. Niepewnie otworzyłem oczy, próbując cokolwiek dostrzec. W pokoju panował mrok, w okno uderzały krople deszczu, których zaczynało być coraz więcej. Usiadłem niepewnie i spojrzałem na zegarek; dochodziła osiemnasta. Nagle pomieszczenie rozjaśniła ogromna błyskawica, uparcie sięgająca ziemi, której towarzyszył nieco spóźniony grzmot. Przetarłem oczy, zastanawiając się, czy ja aby jeszcze nie śnię. Burza o tej porze roku mogła się zdarzyć, ale było to dość rzadkie zjawisko, tym bardziej, że ostatnimi czasy temperatury nie były dość wysokie. Wzruszyłem ramionami i podszedłem do okna.
       Ciche pukanie do drzwi wyrwało mnie z zamyślenia. Odwróciłem się w tamtą stronę i ujrzałem wchodzącego do mojej sypialni Iwana. Skrzywił się, gdy niebo przeciął kolejny piorun.
       - Mogę z tobą chwilę posiedzieć? – zapytał, lekko się rumieniąc. No tak, przecież on bał się burzy, przypomniałem sobie. Skinąłem głową i usiadłem na łóżku. Szybko do mnie dołączył, zajmując miejsce obok. Splótł dłonie na kolanach i zaczął nerwowo się nimi bawić, próbując w ten sposób ukryć swój strach, jak i zakłopotanie.
       - Wiesz, że nie masz się czego wstydzić…? – zagadnąłem łagodnie, patrząc na niego z przyjaznym uśmiechem.
      - Pewnie, że nie. W końcu każdy szanujący się dowódca ma równie głupie lęki – warknął ze złością i odwrócił głowę. Wreszcie wziął głęboki oddech i nieco się uspokoił. – Od dziecka bałem się burzy. Moi rodzice jednak nigdy nie pomogli mi przezwyciężyć tego lęku, wręcz przeciwnie. Gdy pierwszy raz do nich poszedłem i ze łzami w oczach wyznałem, że się boję, zaczęli robić mi wyrzuty, mówić, że jestem mężczyzną i że mam się tak zachowywać. Ale ja miałem wtedy sześć lat, pojmowałem świat całkiem inaczej niż teraz. Od tamtej pory mój lęk jeszcze bardziej się nasilił. Nie dość, że każda błyskawica i towarzyszący jej grzmot przerażały mnie, to jeszcze modliłem się, żeby nikt nie wszedł do mojego pokoju. Myślałem, że z wiekiem to samo przejdzie, ale przeliczyłem się. Czasami już sam nie wiem, co mam robić…
       - Po prostu przestań myśleć, że ktoś taki jak ty musi pozostać bez żadnej skazy. Każdy się czegoś boi, bez względu na płeć, wiek czy pochodzenie. No i wiesz, możesz przecież walczyć ze swoim strachem. Wbrew pozorom burza to nie jest nic strasznego. Moja mama zawsze mi powtarzała, że to jest takie samo zjawisko jak deszcz, grad czy tęcza. I że również w nim można doszukać się piękna. Zobacz, błyskawice wyglądają tak pięknie na tle czarnego jak smoła nieba… Lecz przy tym ryczą jak rozwścieczony lew. A wszystko to trwa trzy, cztery sekundy, po czym znika, by po chwili znowu wrócić, i znowu zniknąć…
       - W twoich ustach to brzmi naprawdę jak nic groźnego… Czy myślisz, że i mnie mogłoby się to spodobać?
       - Sam się przekonaj – powiedziałem, wstając. Złapałem go za rękę i zaciągnąłem pod okno. – Nie patrz na to, czego się boisz, lecz na to, czego jeszcze nie znasz – wyszeptałem mu koło ucha, stając przy tym na palcach i opierając się na parapecie, by nie stracić równowagi. Iwan powoli otworzył oczy i zapatrzył się w dal, czekając w napięciu.
       Gdy kolejna błyskawica przecięła niebo, jego mięśnie napięły się nieznacznie, lecz nie odwrócił wzroku. Wręcz przeciwnie, uparcie się w nią wpatrywał, jakby rzucając jej wyzwanie.
       - Wiesz co? Przez te wszystkie lata utożsamiałem to wszystko z moimi rodzicami… Dzięki tobie chyba stopniowo zaczynam się od tego uwalniać. Dziękuję.
        - Każda burza w końcu ustaje, to naturalna kolej rzeczy – stwierdziłem, uśmiechając się nieśmiało. Pogłaskałem delikatnie jego policzek, czując głęboko w sercu, że właśnie tego Iwan potrzebuje.
       - Feliks… Mógłbym dzisiaj z tobą spać? – zapytał, przykrywając dłonią moją rękę i przytrzymując ją na swojej twarzy. – Obiecuję, że niczego ci nie zrobię – dodał szybko.
           - Ja… sam nie wiem.
         - Proszę. Zrób to dla mnie – nie dawał za wygraną. Jego oczy intensywnie się we mnie wpatrywały, emanując niemym błaganiem.
Nim się spostrzegłem, uległem mu. Szeroki, szczery uśmiech wyginający jego usta sprawił mi, nie wiedzieć czemu, swego rodzaju przyjemność.
- A czy w pakiecie jest także wspólna kąpiel? – zapytał.
- Po moim trupie.
* * *
       Następnego dnia Iwan zamknął się w gabinecie, pozostawiając mnie samemu sobie. Czasami, gdy przechodziłem korytarzem, słyszałem odgłos przerzucanych kartek czy zawzięte skrobanie pióra. Domyśliłem się, że Rosjanin musi nadrobić zaległą pracę, która nagromadziła się przez jego nieustanne miganie się od obowiązków. Owszem, Braginski był człowiekiem obowiązkowym, lecz czasami po prostu się zapominał.
      Błąkając się po domu, do moich uszu dobiegł dźwięk telefonu, a zaraz po nim wzburzony głos Iwana. Nie mogłem zrozumieć ani słowa, więc podszedłem bliżej.
        - A co ja mam z tym wspólnego? – zapytał zdziwiony, stukając nerwowo podeszwą buta w podłogę. – Nie może zatrzymać się gdzie indziej?... Jest tylu dobrych żołnierzy, a wybrali właśnie mnie! Co ja, niańka jestem?... Wiem, że to rozkaz, i wypełnię go… Jutro? Wcześnie mnie informują… Tak, oczywiście… Obserwować, też mi coś… Tak, ty też – rzucił do słuchawki, po czym odłożył ją na widełki. Gdy drzwi otworzyły się gwałtownie, podskoczyłem ze strachu i spojrzałem na niego niepewnie. – A ty co?
         - Ja…? Przechodziłem tylko tędy. Mogłeś mnie zabić, wiesz?
       - Tak, niech i tak będzie – mruknął, nie bardzo mnie słuchając. – Jurto przyjeżdża do nas młody dowódca, zatrzyma się tu na jakiś czas. Mam go podszkolić i takie tam. Przygotujesz mu pokój.
         - Bo ja nie mam co robić tylko szykować pokoje jak jakaś pokojówka…
      - To rozkaz! – krzyknął, po czym znowu zniknął w gabinecie, zatrzaskując mi drzwi przed nosem. Cała ta sytuacja wyprowadziła go z równowagi, najwyraźniej nie uśmiechało mu się uczyć młodszego od siebie żołnierza. Sądziłem jednak, że dobrze sprawdzi się w tej roli, a moje przeczucia rzadko mnie zawodziły.
            Co prawda było dopiero po piętnastej, ale postanowiłem od razu załatwić
sprawę z pokojem. Dworek był duży, więc nie było z tym problemu. Wybrałem pomieszczenie na parterze, nieco oddalone od innych. Panowała tam zawsze cisza i spokój, przez okna podziwiać można było uroki tutejszego rejonu. Sama sypialnia była bardzo przestrzenna i przytulna. Duże łóżko, szafa, komoda, biurko i mały stolik wykonane były z jasnego drewna, a ciemne fotele i dywan idealnie do nich pasowały. Ściany koloru kawy z mlekiem rozjaśniały otoczenie, jakby zatrzymując wewnątrz siebie światło słoneczne i emanując nim. Westchnąłem cicho, uśmiechając się pod wpływem powracających wspomnień. Często bawiłem się tu z moimi młodszymi siostrami, choć rodzice od czasu do czasu zwracali nam za to uwagę. Przez większość czasu jednak przymykali na to oko, patrząc, jak dorastamy w szczęściu mimo trwającej wojny.
            Z jeszcze szerszym uśmiechem sięgnąłem po pościel starannie ułożoną wewnątrz skrzyni łóżka, wyciągnąłem z szafy czyste poszewki i wziąłem się do roboty. Kilka minut później posłanie było już gotowe. Rozejrzałem się, patrząc, czy jest coś jeszcze do zrobienia. W pokoju panował porządek, położyłem więc tylko na jednym z foteli ręczniki i wyszedłem, zamykając z ociąganiem drzwi.
            Po raz kolejny zapragnąłem, by stare czasy powróciły, a wojna zwróciła mi moich bliskich.


Część 12



Wiem, że krótko, ale szkoła skutecznie tępi jakiekolwiek przejawy mojej kreatywności... 
O wenie nie wspomnę :c


1 komentarz: