Od incydentu w wiosce minęły cztery dni. Od tamtego czasu
Iwan był bardzo zajęty, gdyż mieszkańcy stali się jeszcze bardziej butni niż
zwykle, sprawiając coraz więcej problemów. Bałem się, że wyniknie z tego
wszystkiego coś bardzo niedobrego. Złe przeczucia co rusz nawiedzały moją głowę
i nie dawały mi spokoju. Bałem się. Tak cholernie się bałem…
- Witaj Jakow. Wejdź – usłyszałem, jak Iwan zaprasza do
środka jednego ze swoich podwładnych, którego darzył sympatią, co było nie lada
zaszczytem. Ostrożnie przechyliłem się przez barierkę na schodach i spróbowałem
wybadać sytuację. Mężczyźni udali się do salonu. – Wiesz, dlaczego cię
wezwałem?
- Tak, Iwan. Mnie również to martwi – odparł Jakow, od
razu przechodząc do rzeczy. – Jeśli dalej tak pójdzie, mogą być kłopoty. Musimy
nad tym jakoś zapanować.
- Wiem. I dlatego będziemy musieli zorganizować małe
przedstawienie. Liczę, że to ostudzi ich zapał.
Małe przedstawienie? Ciekawe, co Braginski miał na myśli…
Na pewno nic dobrego, tego mogłem być pewny.
- Zajmiesz się wyborem ochotników, czyż nie, Jakow? –
zapytał, dając swym tonem do zrozumienia, że nie przyjmuje odmowy.
- Oczywiście, możesz na mnie liczyć. Ilu sobie życzysz?
- Na początek pięciu. Później, w razie jakichś
wątpliwości tych prostaków, będziemy podwajać tę liczbę. Co o tym myślisz?
- Doskonale – odparł obojętnie i zaśmiał się ledwo
słyszalnie. Pochyliłem się jeszcze bardziej, nie chcąc, by umknęło mi
jakiekolwiek słowo.
- A zatem wypijmy za to, przyjacielu – powiedział Iwan.
Do moich uszu doleciał brzęk szkła, i wiedziałem, że to by było na tyle
poważnych rozmów. Westchnąłem, zawiedziony, i na palcach poszedłem do swojego
pokoju.
Pół godziny później usłyszałem kroki, a w gwałtownie
otwartych drzwiach zobaczyłem Iwana. Jego policzki były lekko zaczerwienione, a
na ustach gościł drwiący uśmieszek.
- Chodź, nasz gość chce cię poznać – powiedział, wyciągając
w moją stronę dłoń.
- A jeśli ja nie chcę go poznać? – zapytałem, krzyżując
ręce na piersiach.
- To mało mnie obchodzi. Masz iść i koniec dyskusji.
- Nie będę tam z wami siedział, kiedy wy pijecie sobie w
najlepsze. Nie dość, że zanudzę się na śmierć, to jeszcze będę musiał słuchać
waszej pijackiej gadki. Podziękuję.
- Nie żartuj sobie. Nie jesteśmy ani trochę pijani. To
jak? Idziesz po dobroci, czy mam cię tam zanieść? – zapytał, opierając się o
framugę, gotowy w każdej chwili zaatakować.
- Pół godziny, nie dłużej – warknąłem, i podszedłem do
niego. Gdy wyszedłem na korytarz, zrównał się ze mną i objął mnie w talii. –
Puszczaj, idioto – szepnąłem, odpychając jego rękę.
- Ty i ten twój temperament. Zachowuj się. Mam nadzieję,
że nie przyniesiesz mi wstydu.
- Zobaczy się…
- A więc to jest ten twój Feliks – wykrzyknął Jakob, gdy
weszliśmy do salonu. Iwan zasiadł wygodnie w fotelu, podczas gdy ja zatrzymałem
się niedaleko nich. Na stole zauważyłem dwie butelki wódki, w tym jedną
opróżnioną prawie w całości, dwa kieliszki, paczkę papierosów i popielniczkę. –
Muszę przyznać, że na pierwszy rzut oka wydaje się milusi.
- Niech cię nie zmyli ta niewinna twarz, przyjacielu. To
istny szatan – powiedział Iwan i zaśmiał się. Przewróciłem oczami i przyjrzałem
się Jakobowi. Do tej pory znałem go tylko z opowieści, więc zdziwiłem się, że
jego wygląd tak bardzo odbiega od moich wyobrażeń. Jak na moje oko miał
czterdzieści lat, był dobrze zbudowany i chyba wyższy od Iwana, choć jego
pozycja utrudniała mi określenie tego. Krótko ostrzyżone czarne włosy
gdzieniegdzie przyprószone były siwizną. Szare oczy rzucały opanowane,
niezdradzające uczuć spojrzenie, a długa blizna zdobiąca jego lewy policzek
nadawała mu powagi. Wbrew pozorom jednak wydawał się przyjaznym, aniżeli
groźnym człowiekiem. – Siadaj, nie stój tak – ofuknął mnie po chwili Iwan,
wyrywając mnie z zamyślenia. Z niezadowoleniem wypisanym na twarzy
usiadłem na kanapie.
- Powiedz mi, młody, dlaczego inni ludzie nie mogą być
ulegli jak ty? – zapytał mnie Jakob, lecz sugestywne chrząknięcie Iwana sprawiło,
że nieco zmienił temat. – W końcu moglibyśmy zbudować razem potężne imperium, w
którym każdemu żyłoby się dobrze.
- Imperium, w którym rządziłyby takie osoby jak wy, co? W
którym zastraszałoby się jednostkę, by była posłuszna i ślepo wykonywała
polecenia? Kto by o takim nie marzył… - mruknąłem, hardo patrząc mu w oczy. Gdy
zaczął głośno się śmiać, wyprostowałem się, nie wiedząc, czego się spodziewać.
- Wy, Polacy, jesteście niezwykli. My chcemy pokazać wam
słuszną drogę, a wy od razu stroszycie kolce i jesteście gotowi walczyć ze
wszelkim złem tego świata, byleby postawić na swoim – powiedział w końcu,
odchylając się w fotelu i zakładając nogę na nogę. – Gdyby to z was wytępić,
byłoby o wiele łatwiej.
- Zapomnij – wtrącił się Iwan. – To wręcz niewykonalne
zadanie. Już ja coś o tym wiem.
- Trafiła kosa na kamień, co? A zatem wypijmy za to!
Młody, nie pijesz z nami?
- Nie, dziękuję – warknąłem, patrząc na nich spode łba.
Oczywiście, jak jeden mąż, ryknęli śmiechem, unieśli kieliszki i błyskawicznie
je opróżnili.
Humory dopisywały im przez kolejne dwie godziny, podczas których zmuszony
byłem wysłuchiwać ich sprośnych żartów, złośliwych uwag i wychwalania ich
dobroczynnej działalności. Jak podejrzewałem, na dwóch butelkach się nie
skończyło, i Iwan wyciągnął jeszcze jakąś małą karafkę z dziwnie wyglądającym
trunkiem. Gdy więc Jakob wraz z Iwanem zniknęli w korytarzu, żegnając się,
odetchnąłem z ulgą i wziąłem się za sprzątanie. Byłem tak zirytowany, że
musiałem jakoś rozładować napięcie. Wyrzuciłem przewrócone butelki i zacząłem
porządnie szorować stół, próbując pozbyć się odoru wódki.
- A moja mała księżniczka już pracuje, hm? – powiedział, stając w progu i
opierając się o niego, najpewniej starając się nie stracić równowagi.
- Ktoś musi. Poza tym strasznie tu
śmierdzi. Ostatni raz urządzacie sobie takie libacje w moim salonie. Nie życzę
sobie więcej takich sytuacji.
- Oj Feluś, daj spokój. Nic się nie stało. Nawet nie jestem pijany.
- Właśnie widzę. Ledwo stoisz na nogach!
- Czyżby? – zapytał, pewnie do mnie podchodząc i przewracając mnie na
kanapę. Nachylił się nade mną, założył mi włosy za ucho i uśmiechnął się tajemniczo.
- Odsuń się ode mnie. Śmierdzisz – powiedziałem, patrząc na niego
nienawistnym wzrokiem. Chwilę później wymierzył mi siarczysty policzek, pod
wpływem którego moja skóra mocno zapiekła.
- Grzeczniej. Wystarczy, że pokazałeś przy Jakobie swój temperament. Teraz
albo schowaj go sobie w kieszeń, albo sam wybiję ci go z głowy.
- Niby jak chcesz to zrobić? Czyżbyś wymyślił jakiś genialny sposób? A może
to alkohol, który z taką pasją dzisiaj żłopaliście, coś ci podszepnął?
- Zaraz się przekonamy – powiedział, łapiąc mnie za szyję i przyciskając do
oparcia. Otworzyłem szeroko usta, próbując zaczerpnąć powietrza, lecz przez
jego place zaciskające się na mojej krtani nie mogłem nic zrobić. Zacząłem charczeć i wyrywać się, lecz to
tylko pogarszało sprawę. Po dolnej wardze pociekła mi stróżka śliny, z każdą
chwilą jeszcze bardziej mocząc moją koszulkę. Gdy przed oczami zaczęła mi się
pojawiać ciemność, nagle wszystko ustało. Z ulgą opadłem na kanapę, łapczywie
wykonując spazmatyczne wdechy i próbując uspokoić chrapliwy oddech. Zakaszlałem
i złapałem się za obolałe gardło. – I jak? Podobało się? – zapytał,
zmniejszając dystans pomiędzy nami. Rozerwał moją bluzkę, której strzępy rzucił
na podłogę, i przycisnął palec wskazujący do mojego mostka.
- Nie waż się mnie dotykać – szepnąłem, lecz jak zwykle nie posłuchał.
Zdarł ze mnie spodnie wraz z bielizną i wdarł się językiem w mój odbyt. Szarpnąłem
się, ale skutecznie mnie unieruchomił, przez co nie pozostało mi nic innego,
jak ulec. Za wszelką cenę starałem się ignorować przyjemność, jaką sprawiał mi
Rosjanin, co nie należało do łatwych zadań. Zacisnąłem powieki, pragnąc, by to
wszystko już się skończyło. Gdy Iwan uniósł się, do moich uszu doleciał szczęk
odpinanego paska, a następnie zgrzytnięcie zamka błyskawicznego. Chciałem się
wycofać, ale nawet jedną ręką był w stanie przyciskać mnie z taką siłą, że nie
mogłem się ruszyć. Wszedł we mnie powoli, nie spiesząc się, i starając się
robić to jak najdokładniej. Jęknąłem, gdy przeciągnął językiem po mojej szyi,
na której prawdopodobnie pojawiły się już siniaki.
- Ależ jesteś dzisiaj rozkosznie ciasny – wydyszał mi do ucha, poruszając
się we mnie i roztaczając wokół nas woń alkoholu. Przytknąłem rękę do ust i
wbiłem w nią zęby, nie chcąc krzyknąć z bólu. Najwyraźniej odzwyczaiłem się od
tego, bo przy każdym następnym pchnięciu czułem się rozrywany od środka.
Przy trzeciej rundzie utrata przytomności wyciągnęła mnie z tego piekła,
przynosząc tymczasowe ukojenie.
* * *
Następnego dnia obudziłem się na kanapie, przykryty kocem
i cały obolały. Obok na ziemi leżał Iwan, z nogami zadartymi na jeden z
podłokietników i z uchylonymi ustami. Wstałem ostrożnie i, starając się go nie
obudzić, poszedłem do łazienki. Przy każdym kroku na moje uda spływała
mieszanka spermy i krwi, co napawało mnie obrzydzeniem. Wszedłem do wanny i
zacząłem spłukiwać to z siebie lodowatą wodą, wściekły, że znowu dałem się
wykorzystać, w dodatku pijanemu mężczyźnie. Fakt, zacząłem darzyć Iwana czymś w
rodzaju sympatii, lecz właśnie takie rzeczy oddalały nas od siebie. Zawsze, gdy
myślałem, że cała ta sytuacja trochę się ustabilizuje, on wszystko psuł. Gdyby
nie ten jego zwierzęcy popęd seksualny, wszystko byłoby inaczej. Kto wie, może
nawet leżałbym teraz sobie w jakiejś spokojnej mogile, nie musząc martwić się o
nic?
- Feliks, jadę na jakiś czas do miasta. Przyjadę po
ciebie o piętnastej. Bądź gotowy na tę godzinę – zawołał Iwan przechodząc obok
łazienki, w której aktualnie urzędowałem. Chwilę potem usłyszałem, jak biega po
schodach, pewnie ubierając się w pośpiechu i szukając potrzebnych rzeczy.
Gdy w końcu do moich uszu doleciał warkot silnika,
owinąłem się w ręcznik i poszedłem do kuchni. Zegar pokazywał godzinę
siódmą, miałem więc jeszcze dużo czasu. Całym moim ciałem czułem, że to dziś
jest ten dzień, w którym plan Iwana i Jakowa zostanie wcielony w życie.
* * *
Za dziesięć piętnasta zszedłem na dół i przygotowałem się
do wyjścia. Gdy kończyłem wiązać szalik, Iwan wrócił ze swojego gabinetu i
zlustrował mnie wzrokiem.
- Jesteś gotowy? – zapytał. Skinąłem głową, na co
otworzył drzwi i zaprowadził mnie do samochodu. Od razu przypomniała mi się
sytuacja sprzed kilku miesięcy, gdy Rosjanin zabierał mnie na egzekucję pani
Zofii. Głośno przełknąłem ślinę i spojrzałem na niego zlęknionym wzrokiem. –
Nie patrz tak na mnie. Nic ci się nie stanie. Również to, czego będziesz
świadkiem, w żadnym stopniu nie jest twoją winą.
Nic nie odpowiedziałem, skinąłem tylko głową i wyjrzałem
przez szybę. Niezręczna cisza, która panowała, jedynie podsuwała mi coraz to
nowsze scenariusze. Żaden z nich nie był jednak ani trochę pocieszający.
- Jak się czujesz? – zapytał w końcu Iwan. Widać było, że
długo się na to zdobywał.
- W porządku, bywało gorzej - odpowiedziałem, z trudem
wypowiadając każde słowo.
- Niech ci będzie – mruknął i pogłaskał mnie po policzku,
na chwilę odrywając dłoń od kierownicy.
Kilka minut później wysiedliśmy na tyłach gmachu ratusza,
w którym urzędowali teraz rosyjscy urzędnicy pilnujący miasta i sprawujący nad
nim władzę. Weszliśmy bocznymi drzwiami do środka i udaliśmy się na drugie
piętro, do jednego z gabinetów. Jak się okazało, był w nim Jakow, a wraz z nim
kilku innych mężczyzn z mundurach, którzy omawiali z nim jakąś sprawę.
- Zostawcie nas samych – rozkazał Iwan, na co żołnierze
posłusznie opuścili pomieszczenie. W jednym z wychodzących rozpoznałem Kostię,
który był obecny podczas zajmowania mojego domu, gdy to piekło dopiero się
zaczynało. On też mnie poznał, gdyż uśmiechnął się do mnie złośliwie i uderzył
mnie ramieniem, gdy przechodził koło mnie.
- Wszystko już gotowe, Iwan. Czekamy tylko na twoje
rozkazy – powiedział Jakob, gdy zostaliśmy we trójkę.
- Dobrze się spisałeś – odparł, wyglądając przez okno i
podziwiając coś nienawistnym wzrokiem.
- Rozumiem, że działamy według wcześniej ustalonego
planu?
- Tak. Chyba nie wątpisz w to, że sobie poradzę…?
- Skądże. Wiem, że w prowadzeniu przesłuchań i tym
podobnych jesteś mistrzem.
- Zatem chodźmy – powiedział Braginski, kładąc dłoń na
moim ramieniu i prowadząc mnie do wyjścia. Zeszliśmy po schodach i
frontowymi drzwiami wyszliśmy na duży, brukowany plac. Wokół niego zebrani byli
mieszkańcy, pilnowani przez żołnierzy, na środku zaś klęczało pięciu mężczyzn
przywiązanych do drewnianych pali, w tym Rafał. – Pilnuj go, Jakob – szepnął
Iwan, niemal wpychając mnie w jego ramiona, po czym zaczął zbliżać się ku
środkowi placu.
- O co tu chodzi? – zapytałem ledwo słyszalnie.
- Zaraz zobaczysz – zaśmiał się Jakob, oplatając
ramionami moją szyję, tym samym nie pozwalając patrzeć mi na nic innego poza
skrępowanymi mężczyznami i zbliżającym się do nich Braginskim.
- Panie i panowie! Oto dziś będziemy świadkami
niezwykłego wydarzenia! – krzyknął Iwan, przechadzając się przed zakładnikami.
– Otóż ta piątka zaczęła stanowić realne zagrożenie dla naszej społeczności.
Okazali się być zdrajcami, podłymi kłamcami, którzy nie docenili naszej dobroci
i chcieli na własną rękę wymierzać sprawiedliwość. Zanim jednak ukaramy ich
stosownie do ich przewinień, chciałbym powiedzieć wam, co takiego zrobili ci
mężczyźni. Przyłapano ich na snuciu planów, które miały zagrozić nie tylko nam,
ale i naszym przyjaciołom. Planowali serię zamachów, w wyniku których mieli
zginąć nie tylko żołnierze, ale i cywile. Pragnęli przelać niewinną krew, by dopchać
się do władzy niczym świnie do koryta. Jako dobry przywódca zatem pragnę
zapewnić wam bezpieczeństwo i ostrzec wszystkich tych, którzy zapragnęliby
zdradzić nas w podobny sposób. Nie będzie litości dla tych, którzy będą dążyli
do zniszczenia ładu, jaki razem zaprowadziliśmy. Zapamiętajcie moje słowa, gdyż
usłyszycie je dopiero przy następnej takiej okazji, która, mam nadzieję, więcej
się nie wydarzy.
- Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy… - zaczął
śpiewać Rafał, a jego głos niósł się po placu rozedrganą falą, po czym załamał
się. Iwan podszedł do niego, uklęknął przy nim i złapał go za szczękę, unosząc
jego głowę do góry.
- Masz tupet, przyjacielu. Chcesz powiedzieć coś jeszcze,
zanim cię zabiję? – zapytał. W odpowiedzi mężczyzna splunął mu w twarz i
uśmiechnął się. – A zatem żegnaj – mruknął i spokojnie wycelował lufę pistoletu
w jego czoło. Chwilę wodził palcem po spuście, aby w końcu go nacisnąć. Ciszę
przerwał odgłos strzału, z drzew z przeraźliwym skrzekiem zerwało się kilka
wron. Stanąłem jak wryty, nie mogąc uwierzyć w to, co się przed chwilą stało.
Cztery kolejne wystrzały dochodziły jakby z oddali, miałem wrażenie, że
wszystko zaczyna przesłaniać gęsta mgła. Poczułem, jak moje wnętrzności
przewracają się do góry nogami, a zapach prochu zmieszanego z krwią tylko
potęgował to uczucie. Gwałtownie wyrwałem się z objęć Jakowa i odbiegłem na
bok, po czym zwymiotowałem. Upadłem na kolana i zasłoniłem oczy dłońmi, nie
chcąc już niczego widzieć.
- Rozejść się! No, ruszać się! – usłyszałem krzyki żołnierzy. W oddali
niósł się słabnący płacz dziecka, również odgłosów kroków było coraz mniej.
- Hej, młody, możesz wstać? –zapytał Jakow, kładąc rękę na moim ramieniu.
Momentalnie ją strąciłem i zerwałem się na równe nogi. – Spokojnie, nic ci
przecież nie zrobię.
- Zostaw mnie – wychrypiałem, cofając się. Byłem przerażony. Instynkt
podpowiadał mi, bym uciekał, lecz ciało nie mogło wyrwać się z ogarniającego
mnie paraliżu. – Mówiłem, że to nie był dobry pomysł! – krzyknął do Iwana,
który zaczął iść w naszą stronę. Gdy napotkałem jego wzrok, zacząłem coraz
szybciej stawiać korki. W końcu potknąłem się i upadłem na pokryty śniegiem
chodnik, lecz nie rezygnowałem z próby ucieczki, odpychając się do tyłu nogami
i nie spuszczając Rosjan z oczu.
- Feliks, uspokój się – powiedział twardym głosem Iwan, przydeptując skraj
mojego płaszcza i zatrzymując mnie. Zacząłem się szarpać, próbując się
wyswobodzić, lecz nic to nie dało. W końcu Braginski nie wytrzymał i wziął mnie
na ręce, niosąc w stronę ratusza. Chwiałem krzyczeć, lecz opuchnięte gardło mi
na to nie pozwalało. Mogłem tylko wić się i liczyć na to, że uda mi się
wyswobodzić. – Przestań się szarpać, albo cię zwiążę – warknął Iwan, a ja
momentalnie zastygłem w bezruchu. – Zajmij się wszystkim, Jakow – rozkazał i
wyszedł tylnym wyjściem, którym jakiś czas temu przyszliśmy. Posadził mnie na przednim
siedzeniu w samochodzie, sam zaś zajął miejsce za kierownicą i ruszył w stronę
mojego domu.
Przez całą drogę trwaliśmy w ciszy, on zaciskając zęby i patrząc ze złością
na drogę, ja zaś trzęsąc się i czekając, kiedy wreszcie poczuję chłód stali na
skroni. Bałem się. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów wizja własnej
śmierci przerażała mnie, a im dłużej jechaliśmy, tym to przerażenie się
potęgowało. Gdy więc zatrzymaliśmy się przed wejściem do dworku, byłem u kresu
wytrzymałości.
- Wysiadaj – powiedział Iwan, a gdy nie zareagowałem, sam wyciągnął mnie
z samochodu i zaniósł do domu. – Nie wiem, co ci odbiło, ale masz
przestać, słyszysz?
Nie słyszałem. Nie chciałem słyszeć. Spojrzałem na niego tępym wzrokiem
pełnym lęku. W myślach słyszałem tylko huk strzałów, wrzask wron i plusk kropel
krwi spadających na chodnik.
- Obudź się w końcu! – krzyknął i wymierzył mi kilka policzków. Podziałało.
- Zostaw mnie – szepnąłem, zaciskając powieki. – Jak mogłeś… to zrobić?
- Musiałem. Poza tym oni chcieli zabić ciebie. Uznali, że jesteś naszym
informatorem. Co innego miałem więc zrobić? Spokojnie czekać, aż się tu
zakradną i pod pretekstem obrony ich zastrzelić? To nie są żarty, Feliks. Oni
naprawdę są gotowi zabić nie tylko rosyjskich żołnierzy, ale i swoich sąsiadów
gotowych ich powstrzymać.
Pokręciłem głową i oparłem czoło na jego piersi. Znałem całą piątkę
skazanych na śmierć mężczyzn. Byli oni zawzięci, czasami wręcz nieobliczalni.
Słynęli ze swych wybuchowych charakterów. Myśl, że mogliby oni zabić swoich,
stawała się dla mnie coraz bardziej prawdopodobna.
- Musiałem cię tam zabrać. Inaczej byś nie zrozumiał. Poza tym ochrona
ciebie jest dla mnie priorytetem – powiedział i delikatnie uniósł moją głowę
tak, bym na niego spojrzał.
- Postaw mnie już na ziemię – poprosiłem, a gdy to uczynił, zdjąłem płaszcz
i buty i poszedłem do łazienki. Opłukałem usta, pozbywając się smaku
wymiocin, i wyszedłem na korytarz.
- Jakow, o czym ty mówisz? – usłyszałem głos Iwana dobiegający z gabinetu.
– Cholera, załatw to jakoś. Użyj wszelkich środków, żeby to zatrzymać. Masz
moje pozwolenie – warknął i rzucił słuchawką.
Niemal wybiegł z pomieszczenia, a gdy mnie zobaczył, podszedł do mnie,
wziął mnie w ramiona i zaniósł do swojej sypialni. Usiadł na łóżku, sadzając
mnie między jego rozsuniętymi nogami, i mocno mnie objął. Musnął czubkiem nosa
mój policzek i głęboko odetchnął. – Przez chwilę myślałem, że nie wyjdziesz już
z tego szoku. Ja… przepraszam, że cię w to wciągnąłem. Ale to naprawdę było
konieczne…
- Rozumiem, nie mów już o tym. Nie chcę o tym teraz myśleć – powiedziałem,
powstrzymując napływające do oczu łzy. Nie chciałem znowu pokazywać słabości.
Choć raz pragnąłem zachować się jak mężczyzna.
- Swoją drogą, w mieście nie jest teraz za ciekawie. Podobno było więcej
osób, które planowały rebelię. Z tego,
co mówił Jakow, wyszły one na ulicę i sieją terror. Zabili już kilku ludzi,
którzy nie chcieli się do niech przyłączyć. Zachowują się jak barbarzyńcy.
- Gdyby nie wy, nic takiego by się nie wydarzyło – szepnąłem ze złością. –
Dalej żylibyśmy w spokoju, ciesząc się z zakończenia wojny.
- Prawda jest taka, że to wy wszystko zepsuliście. Chcieliśmy dać wam
szansę na odbudowę, lecz zamiast tego zaczęliście się cofać, kierowani
nienawiścią i niejasnymi marzeniami. Musisz pogodzić się w końcu z myślą, że to
ludzie, których tak bardzo kochałeś, doprowadzili się do upadku, i to na ich
barkach spoczywa odpowiedzialność za śmierć tych wszystkich osób. Poza tym jaki
jest sens bronić kogoś, kto cię znienawidził i chce dla ciebie jak
najgorzej? Wiesz, co powiedział ten cały Rafał podczas przesłuchania? Że takich
zdrajców jak ty mógłby zabijać całymi dniami. Że gdyby dostał cię w swoje ręce,
torturowałby cię tak długo, aż nie zacząłbyś błagać o litość. Myślisz, że
mogłem mu to darować?
Jego słowa wywołały we mnie ogromny ból. Do tej pory nie zdawałem sobie
sprawy, że zostałem znienawidzony do takiego stopnia. Czułem się zawiedziony
postawą ludzi, za których niedawno oddałbym własne życie. Nie mogłem uwierzyć,
że tak łatwo mnie skreślili. W jednej chwili cały żal i współczucie zniknęły.
Została tylko pustka.
* * *
Kilka dni później do Iwana zadzwonił telefon. Gdy przyszedł
do mnie po skończonej rozmowie, widziałem na jego twarzy dziwne napięcie. Byłem
ciekaw, czego dotyczyła ta rozmowa.
- Feliks, muszę ci coś powiedzieć… - zaczął, mocno
zaciskając dłonie w pięści. – Dzwonili do mnie z Moskwy. Otrzymałem rozkaz, by
wracać. Uznano, że sytuacja wymknęła mi się spod kontroli.
- A co ja mam z tym wspólnego? – zapytałem, czując jednak
lekkie ukłucie żalu, że będziemy musieli się rozstać.
- Chciałem zapytać, czy przemyślałeś swoją decyzję
odnośnie wyjazdu.
- Nie zmienię zdania, Iwan. Przykro mi.
- Tak myślałem… - warknął rozdrażniony, i wyszedł. Po
chwili wparował do mojego pokoju i jak gdyby nigdy nic pocałował mnie, dając
tym jednak do zrozumienia, że to nasz ostatni pocałunek. Poczułem w ustach coś
gorzkiego, lecz zignorowałem to, gdyż był to najpewniej jakiś alkohol.
Zamknąłem powieki, poddając się, i splotłem dłonie na szyi Rosjanina. Gdy się
od siebie oderwaliśmy, spojrzałem mu w oczy i lekko się uśmiechnąłem. – Nigdy
cię nie zapomnę, Feliks – wyszeptał i wyszedł. Bezsilnie opadłem na łóżko,
nadal oszołomiony, i zacząłem wsłuchiwać się w odgłosy dobiegające z
sąsiedniego pokoju.
Zasnąłem z myślą, że gdy się obudzę, zostanę sam, i już
nigdy nie ujrzę jego twarzy, nie usłyszę jego głosu, nie poczuję jego ciepła…
- Żegnaj… - szepnąłem i odpłynąłem w niebyt.
* * *
Odzyskując
świadomość, stwierdziłem, że co i rusz moje ciało dziwnie podskakuje. Szum,
który słyszałem, okazał się pochodzić z rzeczywistego świata. Ostrożnie się
podniosłem, lecz nawet to nie uchroniło mnie od uderzenia głową w coś twardego.
Potarłem miejsce, które zderzyło się ze sztywną powierzchnią, i otworzyłem
oczy. Gdy przyzwyczaiłem się do ciemności, ze zdziwieniem stwierdziłem, że
siedzę na tylnym siedzeniu samochodu.
-
Gdzie ja jestem? – zapytałem, rozglądając się.
-
Spokojnie. Już niedługo będziemy w Moskwie – odparł mężczyzna siedzący za
kierownicą. Gdy się odwrócił, rozpoznałem w nim Iwana. Spojrzawszy w jego oczy
zrozumiałem, że to nie żart.
Setki
kilometrów od domu, zacząłem zastanawiać się, co będzie ze mną dalej.
Koniec.
Cóż, muszę przyznać, że namęczyłam się z tą częścią, ale jak widać dałam radę. I jestem nawet z niej zadowolona.
Jako że to ostatni rozdział "Więźnia...", powinnam wszystko zakończyć i nie zostawiać czytelników z tyloma pytaniami, gdyż sama nie lubię tego typu zakończeń. Ale wyszło właśnie tak, albowiem mam już pewien pomysł...
Mianowicie nie macie się czym martwić, gdyż zamierzam zabrać się za drugą serię, której tytuł najprawdopodobniej będzie brzmiał "Więzień we własnej stolicy". Będzie ona kontynuacją "Więźnia we własnym domu", która utrzymana będzie w lżejszym i (mam nadzieję) bardziej zabawnym tonie. Jeszcze nie wiem, kiedy ukaże się jej pierwszy rozdział, ale mam nadzieję, że jak najszybciej będę mogła zabrać się za pisanie. Mam bowiem wiele pomysłów na to, co się w niej wydarzy, chcę również umieścić w niej więcej postaci drugoplanowych, które co i rusz będą mieszać i mącić między głównymi bohaterami. Oczywiście głównym celem nadchodzącej serii będzie wyjaśnienie tego, co w pierwszej nie zostało wyjaśnione. Poza tym zmiana otoczenia i perspektywy dobrze zrobi zarówno Feliksowi, jak i Iwanowi. :3
Zatem oczekujcie i trzymajcie kciuki za moją literacką bitwę, którą toczyć będę podczas pisania "Więźnia we własnej stolicy"!
No komedii to mi się trochę przyda po tym śmiercionośnym odcinku:-)
OdpowiedzUsuńDramaty były, to teraz czas na komedię. W końcu jakoś trzeba rozładować to całe napięcie. :D
UsuńJej, już myślałam, że to się tak skończyło i dalej nic nie będzie xD Relacja między nimi jeszcze bardziej się zagmatwała, więc jak przeczytałam "Koniec.", to moja reakcja była mniej więcej taka: "Ale jak to koniec? Ale w sensie, że koniec rozdziału, czy opowiadania? Wcześniej nie było końców na zakończenie rozdziału o.O To nie może być koniec, tu jest jeszcze dużo rzeczy nieskończonych \(-.-)/ Powiedz, że będzie dalszy ciąg...", a potem doczytałam twój komentarz o drugiej serii i och! Znów nie mogę się doczekać, szczególnie, że ma być zabawniej! Weny życzę i wyczekuję kontynuacji :D
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że po części miałam zamiar przez chwilę potrzymać czytelnika w napięciu. Poza tym pierwotnie miałam zamiar właśnie tak zakończyć to opowiadanie i nie było mowy o kontynuacji. Także cieszę się, że pomysł na drugą część się przyjął :3
UsuńWena się, oczywiście, przyda, bo nawet ja nie wiem, kiedy wpadnie mi pomysł na sensowne rozpoczęcie 2 serii... Także trzymaj za mnie kciuki! :3
Czy mogłabym oba twoje opowiadania udostępnić na wattpadzie? Oczywiście z podpisem mówiącym o tym, że to nie moja praca, tylko twoja z dołączonym linkiem ma się rozumieć.
OdpowiedzUsuńCóż, muszę przyznać, że zaskoczyło mnie to pytanie. Aczkolwiek nie mam nic przeciwko, właściwie może to być ciekawy eksperyment. Będę wdzięczna za link do Twojego profilu, żebym mogła porównać odbiór na Wattpadzie z tym sprzed lat :)
Usuń