Ziemia. Planeta zniszczona przez człowieka, zawładnięta
przez zło, toczona chorobą. Arena, na której
rozgrywa się odwieczny bój pomiędzy Bogiem a Szatanem. Szala
zwycięstwa ostatnimi czasy znacznie przechyliła się na stronę Diabła, człowiek
chętniej oddaje się pod jego skrzydła, gardząc dobrem i potrzebami innych. Lecz
zło nigdy nie spocznie na laurach, będzie atakować tak długo, aż nie zniszczy
doszczętnie tego, co kiedyś zbudował Stwórca. Takie jest właśnie jego zadanie.
Nienawiść bowiem jest ogromną siłą, od której w pewnym momencie nie ma już
ucieczki. Wciąga, na zawsze zatruwając serce i zniewalając duszę.
Lecz ja nie mam duszy. Jestem Aniołem Zniszczenia i
Śmierci, który uciekł z Piekła, by zaspokoić swój głód i rządzę mordu.
Ludzie, których wybieram sobie na ofiary, nie muszą się martwić, czy pójdą do
Nieba czy do Piekła. Ich dusze stają się moim pokarmem, a im czystsze one są,
tym większą rozkosz mi dostarczają. Lecz dusze splamione grzechami także są
mile widziane, albowiem to dzięki nim zyskuję moc i potęgę.
Ale
w głębi serca chciałbym przestać, zaznać spokoju, uciec od tego wszystkiego. Marzę,
by na mojej drodze stanął ktoś, kto umiałby mnie powstrzymać. Wątpię, że
znajdzie się ktoś taki. W końcu jestem demonem, a moją naturę nie tak łatwo
powstrzymać.
* *
*
Usiadłem gwałtownie na łóżku, zbudzony z koszmaru. Na
moim nagim ciele perlił się pot, wzdłuż kręgosłupa przechodziły mnie
nieprzyjemne dreszcze, serce biło jak oszalałe. Z trudem łapiąc oddech,
odrzuciłem na bok kołdrę i podszedłem do okna. Wysoko na niebie wisiał księżyc,
który w asyście gwiazd próbował dorównać słońcu i oświetlić uśpioną ziemię.
Oparłem czoło o zimną szybę i zacisnąłem dłonie w pięści, powoli się
uspokajając. Wiedziałem, że wraz z pojawieniem się dręczących mnie złych snów,
wkrótce nadejdzie i głód. Tak było zawsze. Najpierw nasilające się koszmary,
potem żądza krwi, a na końcu zaspokojenie potrzeby kolejnym mordem, po którym
nastąpi chwila pozornego spokoju. Jeszcze mocniej zacisnąłem palce, aż moje
knykcie całkowicie pobielały. Musiałem wybrać sobie jakąś ofiarę, by nie
skończyło się to tak, jak ostatnio. Szybkim ruchem naciągnąłem na siebie
pierwsze lepsze spodnie, otworzyłem okno i zamknąłem oczy. Skupiłem się mocno
na swoich plecach, z których po chwili zaczęły wychodzić duże, czarne skrzydła.
Jęknąłem z bólu i odchyliłem do tyłu głowę, gdy rozpostarły się na całą
szerokość, całkowicie uwalniając się z mojego ciała. Z miejsca, skąd wyrastały,
pociekły pojedyncze krople krwi, zastygając zaraz i zdobiąc moją skórę
szkarłatnymi kryształkami. Wciąż lekko oszołomiony, stanąłem na szerokim
parapecie i odetchnąłem głęboko, po czym runąłem w dół. Chwilę potem zacząłem
nabierać wysokości, a gdy wzniosłem się już ponad miastem, swobodnie nad nim
szybując, uniosłem dłoń na wysokość twarzy i zmówiłem krótką formułkę,
dzięki której moje oczy stały się całe czerwone. Dzięki nim widziałem ludzi
jako światła. Im jaśniejsze było takie światło, tym czystszą duszę posiadał
jego właściciel. Były też takie dusze, których blask ledwo się tlił, był
naznaczony wieloma czarnymi rysami. Lecz nie tego dzisiaj szukałem. Łaknąłem
najczystszego pierwiastka duchowego człowieka, jakiego do tej pory widziałem.
Chciałem, by jego blask mnie oślepił. Chciałem kosztować go, niszcząc
jednocześnie jego nieskalaną świątynię. Chciałem na te kilka sekund zatopić się
w niebiańskiej wręcz rozkoszy.
Rozejrzałem się uważnie, próbując zlokalizować
interesujący mnie punkt. Niestety, miasto, w którym obecnie mieszkałem, było
zepsute, pełne kreatur tylko z wyglądu przypominających ludzi. By znaleźć
choć jednego człowieka, który nadawałby się na ofiarę dla demona, musiałem udać
się dalej, do pobliskiej wioski. Słyszałem, że żyje tam wiele dobrych istot,
lecz do tej pory nie miałem okazji, by to sprawdzić. Zwykle zadowalałem się
średnio jasną duszą, których mogłem znaleźć w moim sąsiedztwie całkiem
sporo. Zawróciłem więc, lecąc w kierunku południa, gdzie dało się zauważyć
niewyraźne jeszcze kształty wiejskich gospodarstw oraz tlące się wewnątrz nich
rozbłyskające z coraz większą siłą światła. Jak mogłem do tej pory nie zwrócić
na nie uwagi?, pomyślałem, nabierając prędkości i w szybkim tempie zbliżając
się do nich. Zszedłem na nieco niższy pułap, rozkoszując się bijącą mnie po
oczach jasnością jednej z dusz. Uniosłem dłonie ułożone w małe koło tak, że
zewnętrzne palce stykały się z moim czołem, i spojrzałem w głąb domu, w którym
znajdowała się moja ofiara. Maksymalnie się na niej skupiłem. Ujrzałem śpiącą
spokojnie w łóżku młodą dziewczynę. Jej ciało obleczone było w cienką koszulę
nocną, przez którą prześwitywały kobiece krągłości. Na moje oko miała
siedemnaście lat. Ot, zwykła nastolatka powoli wkraczająca w dorosłe życie,
która nie zaznała jeszcze okropności tego świata. I właśnie o to mi chodziło.
Byłem pewny, że wrócę już niedługo, by zaspokoić potrzeby własnego ciała.
Wprost nie mogłem się tego doczekać.
Łakomie oblizałem wargi, po czym machnąłem ręką przed
twarzą, by usunąć efekty demonicznej formuły zmieniającej moje oczy. Poczułem,
jak z moich białek i źrenic spełza czerwień, by zamknąć się w tęczówkach i
przybrać czarną barwę. Jeszcze raz omiotłem spojrzeniem dom wybranej przeze
mnie dziewczyny, lecz wiedziałem, że nie jest to konieczne. Gdy demon bowiem
wybierze już swoją ofiarę, nie ma możliwości, by ta przed nim uciekła. Znajdzie
ją wszędzie, nawet z zamkniętymi oczami.
Tak, jak było do przewidzenia, zamiast kończyć wcześniej zaczęte opowiadania, wymyśliłam sobie nowe... Czekam na kolejny przypływ weny niosący ze sobą pomysł na jeszcze inną fabułę, nowych bohaterów, i na dobitkę więcej nieskończonych historii. Wtedy to już w ogóle będę miała dylemat za co się zabrać >.<
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz