Menu

poniedziałek, 20 lutego 2017

Życie online, część 17



- Karola, jak miło cię w końcu zobaczyć! – wykrzyknęła Anka, szczęśliwa, że jej przyjaciółka w końcu zgodziła się na spotkanie. Weszła do mieszkania i przytuliła ją niezgrabnie, po czym podała jej reklamówkę i niedbale zrzuciła ze stóp swoje szpilki. Razem weszły do salonu, gdzie na stole czekały już wcześniej przygotowane kieliszki oraz ogromna miska popcornu. – Skąd to zaproszenie? Już myślałam, że o mnie zapomniałaś.
- Wybacz, musiałam trochę odpocząć od tego wszystkiego – wyjaśniła, żwawo gestykulując rękami. – W każdym razie wróciłam do żywych.
- Do żywych to ty dopiero będziesz wracać, ale jutro – stwierdziła, wyciągając z torby dwie butelki wina i uśmiechając się szeroko.
- Ten jeden raz nie będę na to narzekać.
- A gdzie twój syn? Jego też dawno nie miałam okazji pomęczyć.
- Wyszedł z kolegą, pewnie wróci wieczorem. W każdym razie mamy całą sobotę dla siebie.
- No i to rozumiem. Chociaż w sumie, chętnie bym zobaczyła jego przyjaciela. Tym bardziej, że to pierwsza miłość Artura.
- Ale chyba nie myślisz, że oni… - zaczęła, lecz przerwał jej śmiech przyjaciółki.
- Karola, proszę cię, nie zaczynaj. Zaprzyjaźnili się, są ze sobą blisko, i bardzo dobrze. A nawet jeśli okaże się, że są razem, to co z tego? Sama mówiłaś, że Marcel jest naprawdę w porządku i tak dalej, więc w czym problem?
- No bo to mimo wszystko mój syn. Ty też byś pewnie była na początku w szoku, gdyby twoje dziecko oznajmiło ci, że woli chłopaków.
- Dlatego nie mam dzieci – odparła z uśmiechem i odkorkowała wino. – Ja wiem, że ty się już nakręciłaś na to, że Artur znajdzie sobie wspaniałą żonę, z którą się rozmnoży, zbuduje dom, posadzi drzewo, kupi psa… No ale w życiu różnie bywa. Dlatego lepiej bądź przygotowana na wszystko.
- O czym my w ogóle gadamy? – mruknęła, biorąc od Anki napełniony kieliszek i upijając łyk alkoholu. Rozsiadła się wygodniej na kanapie i sięgnęła po pilota, uruchamiając wcześniej nastawiony film. Jako że oglądały go już wcześniej wiele razy, mogły bez przeszkód rozmawiać i plotkować na przeróżne tematy. Minęły dwie godziny, a Karolina na dobre się rozluźniła, co ucieszyło Ankę. Kobieta już od dłuższego czasu starała się jakoś pocieszyć przyjaciółkę, lecz niezbyt jej to wychodziło, gdyż ta zamknęła się w sobie i zbywała ją przy każdej okazji. Teraz jednak wyraźnie widać było, że ta jej żałoba minęła, a Karolina znowu zaczyna być dawną sobą.
- A jak tam Darek? – zagadnęła, sugestywnie poruszając brwiami.
- Żyje, pracuje, ma się dobrze.
- Wiesz, że nie o to pytam. Ostatnio chciałam wpaść do ciebie do restauracji, ale widziałam, jak dobrze wam się gada, to sobie powiedziałam, że ten jeden raz nie będę przeszkadzać.
- Nie no, po prostu się przed nim wygadałam o tej całej akcji z Sergiuszem, chyba bardziej dla świętego spokoju – przyznała w końcu, uśmiechając się tajemniczo. – Tylko nie myśl sobie, że teraz między nami jest nie wiadomo co. Przyjaźnimy się, to wszystko.
- Będziecie śliczną parą – odparła, zarzucając jej rękę na ramiona i przyciskając ją do siebie. – Dziwię się tylko, że aż tyle wam to zajmuje.
- Wiedziałam, że tak zareagujesz – westchnęła i uszczypnęła ją w policzek. – Kiedy ty się w końcu nauczysz, że nie każda znajomość kończy się romansem, randkowaniem i ogólnie byciem razem?
- Sorka, ale książki nie kłamią – powiedziała, udając powagę, lecz na widok Karoliny przewracającej oczami zaczęła głośno się śmiać.
- Myślałam, że masz mocniejszą głowę – stwierdziła złośliwie, opróżniły bowiem dopiero pierwszą butelkę wina. Gdy miała już zacząć uspokajać przyjaciółkę, usłyszała dźwięk otwieranych drzwi i kroki dwóch osób.
- My tylko na chwilę – zakomunikował Artur, niepewnie zaglądając do salonu, jakby bojąc się, co tam ujrzy.
- Aaartur! – zawołała Anka, podchodząc do niego i mierzwiąc jego włosy, co przyszło jej z lekkim trudem, gdyż chłopak był od niej znacznie wyższy. – Jak ja cię dawno nie widziałam!
- Tak, ja pani też – mruknął, próbując jak najbardziej się od niej odsunąć, jednocześnie wpadając na stojącego za nim Marcela i opierając się o niego całym swoim ciałem. Kobieta chwilę się im przyglądała, po czym wydała z siebie dziwny, nieartykułowany dźwięk i uśmiechnęła się promiennie.
- Zakładam, że ten przystojniak za tobą to Marcel – zagadnęła, szczerząc się coraz bardziej.
- We własnej osobie – odparł, chwytając Artura za ramiona i ustawiając go do pionu.
- Coś się stało, że wróciliście? – zapytała Karolina, dołączając do nich i próbując dyskretnie odciągnąć od nich przyjaciółkę.
- Zapomniałem portfela, a że byliśmy niedaleko, to przyszedłem go wziąć.
- Lucky! – zawołała Anka, schodząc Arturowi z drogi.
- Zachowuj się – szepnęła jej na ucho Karolina, próbując nadepnąć jej na stopę, lecz jedyne, co osiągnęła, to głuche tupnięcie piętą o panele. Marcel wzdrygnął się i spojrzał na nie niepewnie, po czym uśmiechnął się, zakłopotany.
- To my już idziemy – oznajmił Artur, gdy wrócił do przedpokoju, po czym niemal wybiegł z mieszkania, ciągnąc za sobą Marcela.
- No dobra, nigdy nie kręciły mnie jakoś szczególnie takie rzeczy, ale tym razem muszę to przyznać. Ci dwaj wyglądają razem prze-słod-ko! – zaszczebiotała. – Gratuluję zięcia.
- Tobie już totalnie na mózg siadło.
- Żebyś ty widziała, jak on złapał w ramiona twojego syna! Ja ci mówię, coś w tym jest.
- Doprawdy? A kto jakieś dwie godziny temu przekonywał mnie, że mam obsesję, zwidy i cholera wie co jeszcze? I że to tylko wytwór mojego przewrażliwionego matczynego umysłu?
- Ale wtedy ich jeszcze nie widziałam – odparła. – Słuchaj, wiem, że przez większość czasu plotę głupoty i nie można moich słów brać na poważnie, ale raz na jakiś czas zdarza mi się taki przebłysk, że wiem, co mówię. I teraz to było to.
- Tak, jasne – mruknęła, niezbyt przekonana. – Powiem tak. Dopóki Artur sam mnie o tym nie poinformuje, nie uwierzę.
- Tylko pamiętaj, że chcę być pierwszą osobą, która usłyszy to od ciebie.
- Jeszcze się zastanowię – odparła Karolina i poszła do kuchni. – Masz ochotę na pizzę?
- To chyba oczywiste… - powiedziała, dołączając do niej i sadowiąc się na blacie.
* * *
- A więc to była ta Anka, której tak się obawiasz? – zapytał Marcel, gdy obaj wyszli z bloku. Sam wciąż nie mógł pozbyć się wrażenia, że jej oczy nadal są w nim utkwione, jakby chcąc poznać jego największe sekrety.
- I właśnie dlatego ci mówiłem, żebyś nie lazł za mną na górę.
- Oj tam, nie było tak źle. No i babka jest całkiem do rzeczy, co wynagradza jej specyficzne zachowanie.
- Nie wierzę, że to powiedziałeś.
- Tylko się na mnie nie złość. Przecież wiesz, że dla mnie to ty jesteś najpiękniejszy.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo chciałbym cię teraz uderzyć – powiedział przez zaciśnięte zęby i spojrzał na niego morderczym wzrokiem.
- Ja też bym dużo rzeczy chciał.
- Tak, tak. Wiem. Na każdym kroku mi o tym przypominasz. To co? Idziemy do tego Macka?
- A nie wolałbyś pójść jednak do mnie? Ugotowałbym nam coś dobrego, zdrowego…
- To po co się wracałem po ten portfel? Poza tym twoi rodzice…
- Z moimi rodzicami nie będzie problemu, zapewniam cię. Jeszcze ich nie pogięło do tego stopnia, żeby mi zabraniać się z tobą spotykać czy zapraszać cię do siebie. Poza tym mój tata cię lubi, zapomniałeś?
- Widzieliśmy się raz z życiu, więc trudno tu mówić o lubieniu.
- Widzę, że tylko szukasz pretekstu, żeby tam nie iść – stwierdził, nieco urażony, i schował ręce w kieszenie. – No ale dobra, nie będę cię przecież zmuszał.
- W takim razie co to za mina? Wyglądasz jak urażona panienka.
- Też byś tak wyglądał, jakbym ci zaczął insynuować, że twój dom to grota pełna bazyliszków, do której nie masz zamiaru się zapuszczać.
- Przecież nigdy nie powiedziałem, że nie chcę tam przychodzić. Po prostu mam wrażenie, że przeze mnie kłócisz się z rodzicami, i że moje wizyty tylko doleją oliwy do ognia.
- To zamknę cię w swoim pokoju i nie pozwolę wychodzić, żebyś ich nie spotkał. Co ty na to?
- Nie dasz mi spokoju, póki się nie zgodzę, prawda?
- Jakbyś czytał mi w myślach! – wykrzyknął, zachwycony, i złapał go za rękaw bluzy. – No chodź, będzie fajnie, zobaczysz.
- Tylko żeby później nie było – mruknął, dając się pociągnąć do przodu przez rozradowanego Marcela.
Tak naprawdę Artur nie miał nic przeciwko spotkaniom z Marcelem. Nie chodziło już nawet o to, że będąc z nim sam na sam w pokoju chłopak będzie próbował się do niego dobierać na przeróżne sposoby. Przyzwyczaił się do tego. Problem w tym, że Artur serio nie chciał sprawiać mu problemów. Owszem, tata Marcela nie miał nic przeciwko ich związkowi, lecz jego mama to całkiem inna historia. Kobieta nadal w głębi serca liczyła, że jej syn znajdzie sobie dziewczynę z dobrej rodziny, z którą się ożeni, co Artur widział w niemal każdym jej spojrzeniu. Oczywiście żaden z nich nie myślał o tym, by zerwać przez coś takiego, nie zmieniało to jednak faktu, że cała sytuacja wydawała się aż nadto niezręczna.
Gdy stanęli przed furtką prowadzącą do domu Marcela, Artur wziął głęboki oddech i z wyraźnym wahaniem wszedł na teren posesji. Gdy doszli do drzwi, okazały się one zamknięte, a z dziurki od klucza wystawała mała karteczka.
- Mamy szczęście. Rodzice pojechali do kina – oznajmił Marcel, wkładając liścik do kieszeni i otwierając drzwi. – Zadowolony?
- Nie żeby coś, ale mi ulżyło – odparł cicho, wchodząc do środka i zdejmując buty.
- Swoją drogą, kiedy powiesz twojej mamie? – zagadnął, gdy jego głowa zniknęła w lodówce, wypatrując składników potrzebnych do przygotowania obiadu.
- Jak będzie ku temu okazja, to jej powiem.
- Bo wiesz, mimo wszystko zasługuje na to, by wiedzieć. Należy jej się to.
- Wiem. A teraz byłbym wdzięczny, gdybyś skończył gadać o tych sprawach.
- Z tobą czasami gorzej jak z dzieckiem – zaśmiał się, wykładając na blat składniki. – Zrobię zapiekankę. Pasuje?
- Cokolwiek byś nie zrobił, i tak będzie dobre, więc wiesz – stwierdził, wzruszając ramionami. W odpowiedzi Marcel wyszczerzył się i sięgnął po fartuch, którego paski jak zwykle mocno zawiązał na swojej talii. Artur zlustrował go wzrokiem i przełknął głośno ślinę.
- Co tak patrzysz? Źle wyglądam? – zapytał, próbując ukryć rozbawienie.
- Zamknij się. Przecież dobrze wiesz, o co chodzi.
- Z ciebie naprawdę jest mały, słodki dzieciak – powiedział, nachylając się nad nim i stykając ich czoła. – W tej sytuacji powinieneś powiedzieć, że wyglądam naprawdę seksownie w tym fartuchu, albo przynajmniej coś w tym stylu.
- I ty naprawdę myślisz, że przejdzie mi to przez gardło?
- Nie takie rzeczy będziesz w nim miał, więc myślę, że dasz radę.
- Mam nadzieję, że nie miałeś niczego konkretnego na myśli…
- Kto wie – mruknął wymijająco i, jakby na potwierdzenie swoich słów, pocałował chłopaka w kącik ust. – Chodź, pomożesz mi trochę. Tylko uważaj, żebyś mi domu nie puścił z dymem.
- Bardzo śmieszne.
Mimo złośliwości starszego, Artur posłusznie do niego dołączył. Powoli dobry humor Marcela zaczął mu się udzielać, co świadczyło o tym, że ten dzień może być już tylko lepszy.
* * *
- Coś długo twoi rodzice są w tym kinie – zauważył Artur, gdy siedział między nogami Marcela, opierając się o jego tors, i razem z chłopakiem oglądał kreskówkę.
- Pewnie wyskoczyli na zakupy i zahaczyli o jakąś knajpę. Zawsze tak robią – wytłumaczył, po raz kolejny muskając nosem jego szyję. – Ale to chyba dobrze, co?
- Aż za dobrze – wymruczał, powoli tonąc w przyjemności, jaką dostarczał mu Marcel. Przymknął powieki i jeszcze bardziej się w niego wtulił, chłonąc całym sobą każdy, nawet najmniejszy bodziec.
Do dziś dziwiło go, jak szybko zaakceptował to wszystko. Tak bardzo się opierał, a wystarczyło, by przyznał się przed nim oraz przed samym sobą do tej miłości, by wszystko wydało się sto razy bardziej proste. A może od zawsze takie było? Może to on stwarzał problemy, których tak naprawdę nie było? Pewnie odgadłby i to, gdyby nie ciepłe dłonie gładzące jego brzuch i uparcie zmierzające coraz wyżej. Westchnął cicho i zagryzł wargę, oddając się temu bez najmniejszego sprzeciwu.
- Lubię, gdy jesteś taki uległy – wyszeptał mu tuż przy uchu Marcel, na co Artur gwałtownie otworzył oczy. Zlustrował uważnie jego twarz, która znajdowała się blisko jego. Mógłby bez problemu policzyć wszystkie, nawet najmniejsze piegi zdobiące jego nos i policzki, a które tak bardzo mu się podobały. Wiedziony instynktem, uniósł rękę i przyciągnął go do siebie, łącząc ich wargi w gorącym, leniwym pocałunku. Pozwolił przejąć kontrolę Marcelowi, całkowicie mu się oddając, krzycząc całym ciałem, że w tej chwili należy tylko do niego. – Zostań dzisiaj na noc – poprosił, na chwilę się od niego odrywając. Widząc wahanie w jego oczach, zaczął składać pieszczotliwe pocałunki na jego żuchwie, skrupulatnie kierując się w dół, do szyi. Palcami delikatnie drażnił jego sutki, pilnując się jednak, by nie spłoszyć chłopaka zbyt nachalnymi, śmiałymi gestami. Nadal nie posunęli się dalej niż pocałunki czy wzajemne pieszczoty, lecz Marcel z każdym dniem utwierdzał się w przekonaniu, że kwestią czasu jest, by przekroczyli tę granicę, najgrubszą ze wszystkich.
- Zdajesz sobie sprawę, że oni się domyślą? – zapytał, z trudem skupiając się na wypowiadanych słowach. Tak bardzo chciał ulec, wiedział jednak, że powinien zachować resztki racjonalizmu.
- Mam to gdzieś. Tak długo się o ciebie starałem, a teraz, gdy wreszcie cię mam, nie mogę nawet się tobą nacieszyć. Dość tego.
- Będę musiał zabrać z domu swoje rzeczy – powiedział po chwili zastanowienia. Myśl, że w innym wypadku zgodziłby się na tę propozycję bez mrugnięcia okiem, przerażała go. Sam siebie już nie poznawał.
- To żaden problem.
- No chyba że u mamy nadal będzie Anka. Do tego czasu na pewno sporo już wypiły, a kilka razy widziałem ją pijaną. Nic przyjemnego, uwierz mi.
- Spokojnie, pójdę z tobą, żeby w razie czego cię obronić.
- W sumie to niezła myśl. Zajmie się tobą, a mnie zostawi w spokoju. Może być.
- Jakiś ty okrutny i bezwzględny – mruknął, i ugryzł go w ramię. – Idziemy teraz czy później?
- Za chwilę – wymamrotał, z powrotem zamykając oczy i ziewając przeciągle.
* * *
- Tylko pamiętaj, że cię uprzedzałem – wyszeptał Artur, gdy stanęli przed drzwiami jego mieszkania. Ostrożnie je otworzył i na palcach wszedł do środka. Zajrzał powoli do salonu, gdzie ujrzał swoją matkę i jej przyjaciółkę śpiące. Odetchnął z ulgą, po czym udał się do swojego pokoju. Wpakował do plecaka potrzebne rzeczy, w drodze powrotnej wstępując jeszcze do łazienki. Gdy był gotowy, wyrwał z notesu kartkę, na której napisał wiadomość, że idzie do Marcela i wróci jutro, i zostawił ją na stoliku.
- Twoja mama lubi zaszaleć, co? – zapytał Marcel, stając w progu i lustrując pomieszczenie rozbawionym wzrokiem. – Moja w życiu by nie wzięła udziału w czymś takim.
- Bo się pewnie w młodości wyszalała.
- Jakoś nie mogę sobie jej wyobrazić w takiej sytuacji.
- Dobra, chodź, zanim się obudzą – powiedział, wcześniej robiąc zdjęcie telefonem.
- Nie wnikam, po co ci ta fota – zagadnął Marcel, gdy schodzili po schodach. Artur tylko uśmiechnął się przebiegle i wzruszył ramionami.
- To żadna tajemnica. Jak uda mi się takie zrobić, to drukuję je i wieszam na lodówce. Mama jest wtedy wniebowzięta.
- Wiesz, zazdroszczę ci trochę. Zachowujecie się z mamą jak kumple z akademika, a przynajmniej z tym mi się to kojarzy. Z moją mogę tylko wypić herbatę z eleganckiej filiżanki i porozmawiać o poważnych sprawach.
- Ty masz przynajmniej normalną rodzinę. Słuchaj, nie ma co narzekać. I tak masz lepiej ode mnie, uwierz mi. Zacznij w końcu doceniać to, co masz.
- Przecież nie narzekam. Tak tylko mówię – odparł, nieco speszony. – Przyspieszmy lepiej. Coś mi się wydaje, że zaraz zacznie padać.
Jak na potwierdzenie jego słów, w powietrzu rozniósł się stłumiony pomruk, zapowiadający zbliżającą się burzę. Chłopcy mimowolnie się wzdrygnęli. Poczuli się pewniej dopiero wtedy, gdy znaleźli się w domu. Mieli szczęście, gdyż kilka minut później zaczęło padać. Ciężkie krople obijały się o szyby i dach, powodując niezwykły szum.
- A może zamiast kucharzem, zostań pogodynką? – zażartował Artur, wyglądając przez jedno z okien. Gdy dostrzegł odbicie stojącego za nim Marcela, mimowolnie się uśmiechnął.
- I co się tak szczerzysz? – zapytał, kładąc dłonie na jego biodrach i przyciągając go do siebie. Oparł brodę o jego głowę i lekko zmierzwił mu włosy, które były teraz o wiele krótsze dzięki fryzjerowi.
- Bo wyglądałeś jak jakiś psychol, który chce mnie zamordować, i którego twarz jest moim ostatnim widokiem w życiu.
- Od kiedy z ciebie taki żartowniś, co? – mruknął, boleśnie wbijając mu palce między żebra.
- Puść mnie! – wykrzyknął, próbując się wyrwać. Oprócz bólu czuł też okropne łaskotki, przez co zaczął niemal krztusić się ze śmiechu. W pewnym momencie zderzył się ręką z czymś miękkim, a ciche sapnięcie tylko wzmogło jego podejrzenia. Odwrócił się i zobaczył Marcela trzymającego się za nos, z którego kapała krew. – I widzisz, co narobiłeś? – powiedział, przez chwilę nie mając pojęcia, co zrobić. – Chodź do łazienki.
- Niezły masz cios – mruknął, uśmiechając się na tyle, na ile pozwalała mu przytknięta do twarzy dłoń.
- Tak się właśnie kończą twoje durne zabawy – stwierdził, prowadząc go do umywalki i przysuwając do niej krzesło, które zabrał po drodze z kuchni. – Siadaj – nakazał, po czym położył mu dłoń na karku, zmuszając, by chłopak lekko pochylił głowę, sam zaś odkręcił wodę. – Umyj się trochę i zaciśnij palce na skrzydełkach nosa.
- Gdzie to w ogóle jest? – zapytał, ostrożnie zmywając krew z brody i ust.
- I kto tu jest dzieckiem – jęknął, zamaczając dłoń i kładąc ją w odpowiednim miejscu. – Zaraz powinna przestać lecieć – stwierdził po chwili. Wolną ręką odgarnął mu z czoła włosy, cały czas uważnie go obserwując. – Boli cię?
- Spokojnie, nie takie rzeczy się znosiło – odparł, wzruszając ramionami. – Poza tym po tak świetnie przeprowadzonej pierwszej pomocy nie ma prawa boleć.
- A mówiłem, żebyś mnie puścił.
- Mimo wszystko było warto.
- Marcel, jesteś tu?!
- W łazience! – odkrzyknął, słysząc wołanie swojego ojca. – Co ja mu powiem?
- Nie wiem, że się wywaliłeś czy coś.
- Marcel, co ci się stało?
- Przewróciłem się – wyjaśnił szybko, uśmiechając się nerwowo. – Nic takiego, zresztą Artur mi pomógł.
- Tak, sytuacja opanowana – dodał Artur, cały spięty. – Dzień dobry tak w ogóle.
- Tak, dzień dobry – odpowiedział, patrząc na nich, wyraźnie skonsternowany. – W takim razie pójdę już.
- Powiedz mamie, że Artur dzisiaj u mnie nocuje.
- Jasne, nie ma sprawy. Mam nadzieję, że dożyjecie do rana?
- Postaramy się. Ale jeśli jednak nam się nie uda, powiedz Asi, że mój magiczny karton przekazuję jej.
W odpowiedzi mężczyzna tylko się zaśmiał, po czym, kręcąc głową, odszedł.
- I to tyle z niepokazywania mnie twoim rodzicom – skwitował Artur, pocierając kark. – Pokaż ten swój nos – rozkazał, unosząc za brodę jego głowę. – Dobra, możesz już wstać. Tylko umyj się porządnie.
- Tak lepiej? – zapytał, uprzednio kilka razy niezdarnie wycierając się dłonią.
- Robisz to specjalnie – burknął, ścierając z jego skóry pozostałą krew. Zrobił to jednak delikatnie i starannie, a skupienie wyrażone zmarszczonymi brwiami i lekko rozchylonymi wargami tylko utwierdzało w przekonaniu, że chciał to uczynić jak najlepiej. Gdy skinął głową na znak, że skończył, Marcel złapał jego dłoń i złożył na jej wierzchu krótki pocałunek.
- Dziękuję – wyszeptał, patrząc mu głęboko w oczy, po czym jak gdyby nigdy nic wstał i ruszył w stronę wyjścia. – Idziesz, czy masz zamiar tu zostać?
- Idę – wykrztusił i szybko go dogonił. Wziął głęboki oddech, próbując się uspokoić, a przede wszystkim pozbyć zdradzieckich rumieńców, które wykwitły na jego twarzy. – O co chodziło z tym kartonem? – zapytał, gdy przekroczyli próg pokoju Marcela. Mimo, iż był tu już kilka razy, znowu zadziwiło go, jak duże jest to pomieszczenie.
- Trzymam w szafie karton ze skarbami, nic specjalnego – odparł, wzruszając ramionami, można było jednak wyczuć, że mimowolnie się spiął. – To jest raczej coś w rodzaju takiego… rodzinnego żartu.
- Ach tak? I co tam trzymasz? Muszelki i zasuszone kwiatki?
- Sam jesteś kwiatek – burknął, zdejmując bluzę i rzucając ją na krzesło. Usiadł na małej, wiklinowej kanapie, i zaczął przełączać kanały w telewizorze. Artur położył pod ścianą swój plecak, po czym zajął miejsce obok chłopaka. Spojrzał na niego przelotnie, po czym westchnął cicho. – Co jest?
- A nic. Tak się tylko zastanawiam, jak dałem się w to wszystko wciągnąć.
- Jeśli masz zamiar cały czas tak marudzić, to możesz wrócić do domu. Nic na siłę.
- Przez „to wszystko” miałem na myśli ogólnie nasz związek – wyjaśnił, próbując zabrzmieć jak najbardziej obojętnie.
- Nie rozumiem. Myślałem, że już się pogodziłeś z faktem, że totalnie na mnie lecisz.
- Właściwie tak… Zresztą, nie o to tu chodzi.
- To o co? – zapytał, przysuwając się do niego. Ich ciała się ze sobą stykały, ciasno do siebie przylegając i ogrzewając się nawzajem. Marcel położył dłoń na jego kolanie i ścisnął je, jakby chcąc pokazać chłopakowi, że może o wszystkim mu powiedzieć.
- Obaj doskonale zdajemy sobie sprawę, do czego ma doprowadzić to całe nocowanie – zaczął, uparcie wpatrując się gdzieś w bok. – I chociaż też tego chcę, choć przyznanie się do tego jest gorsze od najgorszych tortur, to mimo wszystko mam masę wątpliwości.
- Zatem pozwól, że je rozwieję – powiedział, gdy cisza, która zapadła, zaczęła się przedłużać.
- Przecież ja nawet nie wiem co i jak! – jęknął z wyraźną rezygnacją. – Jeszcze się naczytałem jakichś pierdół i ciarki mnie na samą myśl przechodzą.
- Arczi, słońce, spokojnie – uspokoił go, głaszcząc dłonią jego policzek. – Zacznijmy od tego, co cię tak przeraża.
- No pomyślmy. Może to, że mam uprawiać seks analny… z tobą… dziś – wysyczał, patrząc na niego z chęcią mordu w oczach. – Może ty zdążyłeś do tego przywyknąć, ale ja? Nawet z nikim przedtem nie chodziłem!
- Nawet ja tak nie panikowałem, a byłem młodszy – zaśmiał się, po czym przytulił go mocno do siebie. – Posłuchaj – wyszeptał mu przy uchu. – Domyślam się, że twoje wyobrażenie wygląda mniej więcej tak. Gdy tylko zapadnie noc, rzucę się na ciebie, rozbiorę, zgwałcę, sprawię masę bólu i nic poza tym, po czym zwalę się obok ciebie i zasnę, a ty będziesz leżał obok, cicho pochlipując i próbując pozbyć się spermy cieknącej spomiędzy ud.
- Tę ostatnią część mogłeś sobie darować – stwierdził z obrzydzeniem.
- No w sumie… W każdym razie obiecuję, że nie dopuszczę do tego, aby stała ci się krzywda. No i, hej! Znam się na rzeczy.
- Przyznaj się, ile naiwniaków przede mną udało ci się zbałamucić?
- I co? Może zaczniemy jeszcze plotkować o moich miłosnych podbojach jak jakieś baby? – prychnął, po czym pokiwał z rozbawieniem głową. – Było minęło. Teraz mam ciebie.
- Chyba zaraz zwymiotuję – jęknął, i udał, że próbuje zatrzymać odruch wymiotny. W odpowiedzi Marcel wplótł palce w jego włosy i zaczął mocno je tarmosić, tak, że głowa chłopaka kiwała się na wszystkie strony.
- Takiś mądry, panie hrabio? Toć to nieładnie.
- Nieładny to ty jesteś – zaripostował, po czym został szarpnięty w dół, tak, że jego czoło zetknęło się z udami Marcela. – Puść mnie, bo znowu oberwiesz, tym razem mocniej! – zagroził, próbując na oślep dosięgnąć rękami jego twarz, było to jednak trudne przez wzgląd na pozycję, w której się znajdował.
- Nie szarp się, bo zrobisz sobie krzywdę. Znieś karę z godnością, jaka przystoi mężczyźnie.
- Ty pozbawiona moralności i wszelkich zasad powłoko tylko przypominająca człowieka, puść mnie, zanim się uduszę! – wycharczał, teraz walcząc już tylko o złapanie oddechu. Gdy nacisk na jego głowę zniknął, momentalnie poderwał się z powrotem do siadu i głośno wciągnął powietrze.
- Wybacz, nie wiedziałem, że używam aż tyle siły.
- Zabiję cię. Przyrzekam, że pewnego dnia to zrobię.
- E tam. Za bardzo mnie kochasz, żeby to zrobić – powiedział, po czym znowu złapał go za włosy, tym razem delikatniej, i przyciągnął go do siebie. – Przyznaj, że beze mnie byłoby cholernie nudno.
- Nie da się ukryć. Wprost uwielbiam ten survival, który mi fundujesz – sarknął, mimowolnie wpatrując się w jego zielone oczy.
- Straszna z ciebie maruda, wiesz?
- Nic na to nie poradzę. Jak ci się coś nie podoba, znajdź sobie lepszego…
Nie dane mu było jednak dokończyć, gdyż Marcel połączył ich usta, całując go zachłannie i pozwalając, by z jego gardła wyrywać się mogły jedynie krótkie, stłumione pojękiwania. Oderwali się od siebie po kilku minutach, ciężko dysząc. Ich policzki były lekko zarumienione, co świadczyć mogło zarówno o pożądaniu, jakie ich trawiło, jak i lekkim niedotlenieniu.
- Masz szczęście, że moi rodzice są w domu i wolę nie ryzykować, bo wziąłbym się za ciebie tu i teraz – powiedział Marcel, muskając nosem jego szyję.
- Nie wierzę. Jednak masz resztki przyzwoitości – zaśmiał się, po czym jak gdyby nigdy nic mocno się do niego przytulił.
* * *
- Arczi, śpisz jeszcze? – zapytał Marcel. Wpatrywał się w niego już od dobrych kilku minut i doszedł do wniosku, że chłopak prędko się nie obudzi, postanowił więc mu pomóc. Co prawda była dopiero dziesiąta, lecz postanowił dobrze wykorzystać czas, który będą mogli razem spędzić. Tym bardziej, że jego rodzice pojechali odebrać Asię z obozu, i wrócą pewnie wieczorem, jak nie później. – No dalej, obudź się. – Tym razem zaczął trącać palcem jego policzek, a gdy to mu się znudziło, włożył rękę pod kołdrę i rozpoczął macanie torsu i brzucha Artura. Chłopak zamruczał i przeciągnął się leniwie, po czym zaczął stopniowo otwierać oczy.
- Łapy przy sobie – powiedział, jeszcze nie do końca przytomny, i przewrócił się na bok, plecami do Marcela. Ten od razu to wykorzystał, przytulając go i drażniąc oddechem jego kark.
- Koniec spania.
- Jeszcze pięć minut – poprosił, wtulając się w niego i splatając palce ich dłoni.
- Kiedy jest tyle ciekawszych rzeczy, które moglibyśmy teraz robić.
- Na przykład?
- No wiesz, taka mała powtórka z rozrywki – wyjaśnił, wsuwając nogę między jego uda i pocierając nią jego krocze.
- Jeszcze ci mało, zboczeńcu? – jęknął, tym razem nieco bardziej rozbudzony. Spojrzał na niego i przewrócił oczami, po czym zaczął się podnosić.
- A ty gdzie? Miałeś się tylko obudzić, a nie wyłazić z łóżka.
- Mimo wszystko nie chcę, żeby twoja mama zastała nas w takim stanie. Bo nie zdziwiłbym się, gdyby przyszła tu z kontrolą.
- Spokojnie, nie ma jej. Pojechała z tatą po Asię, prędko nie wrócą.
- Hmm, cóż za zbieg okoliczności – mruknął i położył się z powrotem. – Ale i tak z twoich planów nic nie będzie.
- Dlaczego? – zapytał z żalem w głosie, tym razem bawiąc się gumką jego bokserek.
- Szczerze? Wszystko mnie boli, a ty jesteś cholernym oszustem.
- A kiedy ja cię niby oszukałem? – wykrzyknął, lecz widząc minę Artura, momentalnie się zreflektował. – No dobra, nie było pytania. Ale powiedz mi, co tym razem ci nie pasuje?
- Nic. Po prostu nie przeżyję czegoś takiego drugi raz. A przynajmniej nie dzisiaj – dodał po chwili wahania.
- To może chociaż wspólna kąpiel?
- Przysięgam, że jeżeli się nie zamkniesz i nie zabierzesz łapy z moich gaci, to własnoręcznie cię uduszę i dopilnuję, żeby nie mogli zidentyfikować twoich zwłok.
- Och, ja też kocham cię najmocniej na świecie, Arczi – powiedział, śmiejąc się i ignorując utkwiony w sobie wzrok pałający chęcią mordu.
* * *
- Szkoda, że już wracasz – stwierdził Marcel, gdy odprowadzał Artura do jego domu. Najchętniej nie wypuściłby go już nigdy z pokoju, a przynajmniej do czasu, aż obaj nie próbowaliby się pozabijać.
- Mówisz tak, jakbym wracał do oddalonej o tysiąc kilometrów wioski bez internetu i zasięgu.
- Widzisz, co ta miłość robi z człowiekiem?
- Jak chcesz, możesz trochę u mnie posiedzieć – zaproponował, wzruszając ramionami. Gdy doszli do jego bloku, wpisał kod do domofonu i razem weszli do środka, powoli pnąc się na drugie piętro. – Wróciłem! – krzyknął, wchodząc do mieszkania. Nim obaj zdążyli zdjąć buty, do przedpokoju wpadła Anka, a zaraz za nią Karolina.
- Dzień dobry – przywitał się z nimi Marcel, czując jednak nasilające się obawy, wzrok obu kobiet bowiem nie wróżył niczego dobrego.
- Anka, ja się jednak wycofuję.
- Nie ma tak, zakład to zakład. Tak łatwo nie zrezygnuję z tych dwóch dych – odparła z powagą i z powrotem spojrzała na zdezorientowanych nastolatków. – A wy dwaj marsz do salonu. No już, nie ociągać się – ponagliła ich, widząc, jak znieruchomieli.
- Ej, co tu się odwala? – zapytał Marcel szeptem, nachylając się nad Arturem i próbując choć w najmniejszym stopniu zrozumieć zaistniałą sytuację.
- A bo ja wiem? Chyba im na mózgi padło.
- Siadać – rozkazała Anka, wskazując palcem kanapę. Gdy to zrobili, stanęła naprzeciw nich i skrzyżowała ręce na piersiach. Po chwili przyciągnęła do siebie Karolinę i spojrzała na nią wymownie, cicho przy tym chrząkając.
- To ja może zacznę – powiedziała, wyraźnie zmieszana. – Otóż dużo wczoraj rozmawiałyśmy… Dzisiaj w sumie też. Sprawa jest delikatna, aczkolwiek należy ją w końcu wyjaśnić. Jeśli nasze przypuszczenia okażą się nieprawdziwe, to nie…
- Dobra, starczy tego dobrego – przerwała jej. – Jesteście razem czy nie?
Po tym pytaniu w pomieszczeniu zapadła cisza. Artur zbladł i patrzył szeroko otwartymi oczami to na matkę, to na jej przyjaciółkę. W jego głowie panowała totalna pustka, nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. Jeśli zaprzeczę, od razu domyślą się, że kłamię. A jeśli potwierdzę… Nie, nie przejdzie mi to przez gardło. Co ja mam robić? Że też te baby muszą się wszystkiego domyślić!, myślał gorączkowo, coraz bardziej się stresując.
Gdy już miał się przemóc i spróbować jakoś wykręcić się od odpowiedzi, odezwał się Marcel, a jego słowa omal nie przyprawiły Artura o zawał.
- Tak, chodzimy ze sobą.
- Nie wierzę, że tak po prostu im to powiedziałeś! – wykrzyknął Artur, robiąc się cały czerwony na twarzy.
- Wiedziałam! – wrzasnęła Anka triumfalnie. – Mówiłam ci, że coś jest na rzeczy! I jeszcze to twoje upieranie się, że za tym nocowaniem nie kryje się nic innego…
- I pomyśleć, że mogłam jeszcze trochę pożyć w tej błogiej nieświadomości – jęknęła Karolina, ciężko opadając na kanapę.
- Mamo, ale ty chyba nie jesteś na mnie zła, co? – zapytał Artur cicho, zerkając na nią ukradkiem.
- Zła nie, ale w szoku i owszem.
- Ja już chyba pójdę – wtrącił Marcel, podnosząc się i drapiąc nerwowo po karku. – Musicie porozmawiać, te sprawy…
- Ja też już się zmywam, i tak się zasiedziałam. I nie zapomnij o kasie dla mnie.
Gdy oboje wyszli, o czym świadczyło delikatne trzaśnięcie drzwi i cisza zalegająca w mieszkaniu, Artur odetchnął głęboko i w końcu spojrzał na swoją matkę. Otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, lecz nie przychodziło mu do głowy żadne logiczne zdanie.
- Ja nie mam nic przeciwko wam, naprawdę – zaczęła Karolina, nadal wpatrując się w swoje dłonie. – Muszę się z tym po prostu oswoić, to wszystko. I głupio mi, że to wyszło w ten sposób.
- I tak w końcu byś się dowiedziała, ale pewnie o wiele później. Wiesz, jak to ze mną jest. Zawsze odkładam takie rzeczy na potem.
- Cały ty – stwierdziła, uśmiechając się. – Skoro już zostałam wtajemniczona, to może opowiesz mi, jak w ogóle do tego doszło? – zaproponowała, patrząc na niego pełnym miłości i zrozumienia wzrokiem, dzięki któremu wszelkie jego wątpliwości zostały rozwiane.
- Pewnie. Należy ci się to – odparł, w duchu dziękując za to, że jego matka jest tak wspaniałą osobą.
* * *
Gdy skończyli rozmawiać, na dworze panował wieczór. I tak chłodny dzień stawał się coraz zimniejszy, wpuszczając do mieszkania przez otwarte okna przyjemne, rześkie powietrze. Artur odetchnął głęboko, przeciągając się, i wyszedł na balkon, mimowolnie się uśmiechając. Na początku obawiał się, że między nim a jego mamą stworzy się dystans, oddalając ich od siebie z dnia na dzień coraz bardziej, teraz zdawał sobie jednak sprawę, jak głupie to były myśli. Czuł się teraz jak nowo narodzony, i chociaż nadal nieco się krępował w obecności swojej rodzicielki, to i tak było to sto razy lepsze od tego, czego się spodziewał.
Zabrał z salonu poduszkę, z którą wrócił z powrotem na balkon, i usiadł, opierając się plecami o barierkę. Wyciągnął z kieszeni telefon i odczytał smsa, którego dostał już jakiś czas temu.
>>I jak rozmowa? Wszystko ok?<<
>>Tak, było w porządku. Chociaż dziwnie było opowiadać mamie o twoim podrywaniu mnie<<
>>Szkoda, że mnie przy tym nie było<<
>>A z naszej wczorajszej nocy też się wyspowiadałeś?<<
Artur na samą myśl o tym zaczerwienił się, po czym wybuchnął niekontrolowanym śmiechem.
>>Pogięło cię? Tego to nawet moja mama by nie przeżyła. Na razie żyje w słodkiej nieświadomości<<
>>I kto tu jest oszustem?<<
>>Nadal ty. W każdym razie nawet sobie nie wyobrażasz, jak ogromną czuję teraz ulgę<<
>>Cieszę się. Spotkamy się jutro?<<
>>Pewnie. Tylko nie nachodź mnie od samego rana. Chcę się porządnie wyspać<<
>>Zobaczę, co da się zrobić<<
Na twarzy Artura znowu wykwitł szeroki uśmiech. Rozprostował nogi na tyle, na ile pozwalał mu ciasny balkon, po czym przymknął oczy i głęboko odetchnął wieczornym powietrzem.
Teraz może być już tylko lepiej, pomyślał, obserwując spod przymrużonych powiek niebo pełne zaróżowionych przez zachodzące słońce chmur. 
Koniec.




Witam po tak dłuugiej nieobecności! To już ponad miesiąc. Mam nadzieję, że nie macie mi za złe tej przerwy, no ale czasu coraz mniej, matura się zbliża, trzeba się uczyć i pisać nie ma kiedy. No i miałam też dość poważny zastój, więc... W każdym razie nie będę teraz wstawiać żadnych większych serii, jedynie od czasu do czasu dodam jakiegoś one shota, żeby tu pusto nie było. Także przygotujcie się na to, że trochę na wymarciu będzie ten blog. Dobra wiadomość jest taka, że jak zdam maturę i skończę szkołę, to z powrotem się wezmę za to wszystko. Także proszę o wyrozumiałość, jak i cierpliwość.
A co do "Życia online", to jest to ostatni rozdział. Mam pomysł na epilog, ale pojawi się on kiedyś tam, jak mnie najdzie wena czy coś. Mam nadzieję, że jak na razie taka końcówka Was satysfakcjonuje. Trochę było skakania, jest wieczór, nagle już ranek, no ale chciałam zakończyć to w tym jednym rozdziale. Poza tym, przyznam szczerze, trochę mnie męczyło już to opowiadanie. Dlatego postanowiłam, że nie będę na siłę go przedłużała.
To chyba wszystko, co miałam tu napisać.
Dzięki, że jesteście! ♥
Pozdrawiam wszystkich i do następnej notki, Towarzysze!