Gdy
dojeżdżaliśmy do Moskwy, poczułem się jak w domu. W oddali majaczyły niewyraźne
sylwetki budynków spowite szarym, gęstym dymem, które zlewały się
z nieboskłonem i tworzyły przyjemne dla oka złudzenie nieskończoności.
Ulica, którą jechaliśmy, wpływała miedzy gmachy, znikając i wijąc się między
nimi, gotowa zaprowadzić podróżnego w najmroczniejsze zakątki miasta. Zagłębiając
się w to wszystko zapominało się, że nie tak dawno temu światem zatrząsnęła
wojna, siejąc zniszczenie i śmierć. Było to niczym bańka mydlana, która w
każdej chwili mogła pęknąć. Istna utopia.
- A więc to
twoje strony? – zapytał Feliks, wyglądając przez okno i co chwilę ścierając
osadzającą się na szybie parę wydobywającą się z jego ust. Jego oczy
prześlizgiwały się z domu na dom, z uliczki na uliczkę, z przechodnia na
przechodnia, jakby chcąc zapamiętać to wszystko jak najdokładniej.
- Tak. Można
powiedzieć, że to tu się wychowałem. Mieliśmy dom nieco na obrzeżu, teraz już
go chyba nie ma.
- A co się
stało z twoją rodziną?
- Ojciec nie
żyje, matka też, nie dożyła nawet końca wojny. Kiedyś mieszkała tu moja ciotka,
ale nie wiem, co się z nią stało. Nie dogadujemy się zbyt dobrze, jeśli można
to tak nazwać. Pewnie dlatego, że jest siostrą mojego ojca, i ma taki sam
charakter jak on.
- Ty to
zawsze masz pod górkę, co?
- Nie
nazwałbym tak tego. Dla mnie to tylko przeszłość. Co miała zrobić, zrobiła, nie
cofnie się już tego.
Feliks nic
nie odpowiedział, skinął tylko głową i znowu zapatrzył się na widok za oknem. Miałem
mu trochę za złe, że poruszył taki temat, lecz z drugiej strony nie musiałem
odpowiadać. A zrobiłem to. Trochę mi nawet ulżyło, choć w pierwszej chwili nie
zdałem sobie z tego sprawy. Nie chcąc jednak zepsuć nam dnia, zdusiłem
w sobie całą złość. Powoli skręciłem w znaną mi ulicę, przy której od
wieków znajdował się zakład krawiecki, i zaparkowałem zaraz przy nim.
- Jesteśmy
na miejscu – zakomunikowałem i wysiadłem z samochodu. Powoli podszedłem do
drzwi sklepu i pchnąłem je, czemu towarzyszył miły dźwięk dzwonka zawieszonego
nad progiem.
W
pomieszczeniu było jasno i przejrzyście, choć większość przestrzeni zajmowały
duże półki z różnego rodzaju materiałami oraz manekiny, w które powbijane były
szpilki. Długa, drewniana lada stała dokładnie naprzeciwko wejścia, zapraszając
klienta, by podszedł do niej i zapatrzył się na guziki starannie poukładane w
gablotkach. Na ścianie wisiały niekończące się zwoje wstążek mieniących się
wieloma kolorami, którym towarzyszyły szpule bladych, pastelowych włóczek.
Wszystko to spowite było przyjemnym zapachem starości, który czule łechtał mój
zmysł powonienia.
- Witam! –
wykrzyknął mężczyzna wychodzący z zaplecza i przyglądający się mi uważnie. – A
niech mnie kule biją. Iwan!
- Miło was
widzieć, towarzyszu Lebiediew – odpowiedziałem. Lebiediew był moim starym
znajomym, odkąd sięgam pamięcią, zawsze do niego przychodziłem, czy to zamówić
jakieś ubrania, czy tylko porozmawiać. Ten miły, starszy człowiek z burzą
siwiejących włosów na głowie i przenikliwym spojrzeniem był jednym z
nielicznych ludzi, którym bezgranicznie ufałem.
- Gdzie się
podziewałeś, chłopcze? Dawno cię tu nie było.
- Wiecie,
jak to jest w wojsku. Nigdy nie dadzą ci spokoju, no chyba że oddalą cię od
obowiązków. Wtedy ma się spokoju aż za dużo.
- Jak zwykle
marudzisz. Najchętniej zapracowałbyś się na śmierć.
- Nie
ukrywam – zaśmiałem się, opierając się o ladę.
- Więc co
dziś dla ciebie szyjemy?
- Nie dla
mnie, a dla mojego przyjaciela – powiedziałem, wskazując brodą Feliksa, który
stał niepewnie za mną i rozglądał się.
-
Oczywiście. Klient nasz pan. Co to ma być?
- Jakieś
ciepłe rzeczy. Swetry czy coś takiego. Wymyślisz coś.
- Dobrze.
Pozwól ze mną – zwrócił się do chłopaka i uchylił kotarę oddzielającą sklep od
zaplecza. Wszedłem tam zaraz za nim, nie chcąc spuszczać go z oka ani na
chwilę. – Zdejmij kurtkę i bluzkę, muszę pobrać twoje wymiary.
Feliks
niepewnie rozpiął duże guziki kurtki i położył ją na starym, drewnianym
krześle, po czym zdjął za duży sweter, którym próbował się choć trochę okryć.
Nie udało mu się jednak całkowicie zasłonić swojego nagiego torsu, spokojnie
mogłem więc podziwiać jego smukłe żebra obciągnięte mleczną skórą, blade sutki
delikatnie odznaczające się na piersiach oraz wąskie ramiona, drżące przez
panujący w pomieszczeniu chłód. Moją uwagę przykuwały też jego mocno
wystające obojczyki, które tak bardzo lubiłem całować i muskać ustami…
- Uszyj mu
też jakiś garnitur – powiedziałem nagle, odrywając zamglony wzrok od chłopaka i
kierując go na starca rozwijającego metr i mruczącego coś pod nosem.
- Będzie i
garnitur – powiedział, zaczynając mierzyć Feliksa i zapisując wszystkie wymiary
w swojej głowie. Zawsze zadziwiało mnie, jak niesamowitą pamięć do liczb ma ten
człowiek. Każdy jego klient przeżywał tylko jedną przymiarkę, i choćby przyjść
do niego po dziesięciu latach, uszyte przez niego ubrania pasowały jak ulał.
Nie przeszkadzało mu w tym nawet stracenie na wadze czy urośnięcie w niektórych
miejscach. Jaka szkoda, że prawdopodobnie już niedługo Lebiediew
umrze ze starości, a jego sklep wpadnie w obce ręce. – Jak będziesz się tak
spinał i wzdrygał, to w życiu dobrze cię nie zmierzę – zaśmiał się, klepiąc
Feliksa po plecach i uśmiechając się do niego życzliwie. –Rozluźnij się trochę, to
nic strasznego.
-
Przepraszam, ja po prostu nie lubię, gdy inni mnie dotykają… - szepnął,
spuszczając głowę i lekko się rumieniąc.
- Spokojnie,
to przyjaciel. Poza tym ja tu jestem, więc nic ci nie grozi – powiedziałem do
chłopaka i podszedłem do niego. Pogłaskałem go po włosach najdelikatniej, jak
umiałem, i z ulgą stwierdziłem, że jego mięśnie zaczynają się rozluźniać.
Lebiediew podejrzliwie zmierzył nas wzrokiem, by po chwili zaśmiać się cicho pod
nosem i kontynuować swoją pracę.
- Możesz się
ubrać – zakomunikował po kilku minutach i odłożył używane przez niego narzędzia
na biurko. – Przyjedź za tydzień po pierwszą część zamówienia. Garnitur
dostaniesz w nieco dalszym terminie.
- Mam
nadzieję, że nie zawiedziesz mnie w kwestii doboru wzorów i kolorów? –
zapytałem dla pewności.
- A czy
kiedykolwiek cię zawiodłem?
- W takim
razie widzimy się za tydzień – powiedziałem i uścisnąłem jego dłoń, po czym
wyszliśmy z jego sklepu.
- Nie
musiałeś aż tyle tego zamawiać – mruknął Feliks. Był wyraźnie speszony
zaistniałą sytuacją.
- Wiem, że
nie musiałem. Ale chciałem, a to co innego.
- Poza tym
ja nie mam pieniędzy…
- Ale ja mam
– przerwałem mu.
- Na razie
masz. A co, jak ci się skończą? W końcu jesteś zawieszony, pewnie ci nie płacą.
- Mam spore
oszczędności, a moja tymczasowa pensja też jest niczego sobie, nawet w
porównaniu z tą, którą miałem przed degradacją. Także głowa do góry. Przestań
się zamartwiać i ciesz się z tego, co ci daję. Tyle mi wystarczy.
- Jesteś
niemożliwy… - mruknął, chowając ręce do kieszeni i pochylając głowę tak, bym
nie widział jego twarzy.
- Gdzie
chciałbyś pójść?
- A skąd mam
wiedzieć? Pierwszy raz tu jestem… Ale zwykły spacer po mieście wystarczy.
- Tylko nie
wiń mnie, jeśli się zgubimy. Sam dawno tu nie byłem – powiedziałem, rozglądając
się po okolicy. Wszechobecne, ceglane budynki otaczały nas, jakby chcąc
stworzyć wokół nas klatkę, która chroni swych więźniów przed resztą świata. Czułem
się tu dziwnie, nieswojo. Jakbym przestał już tu pasować. Ale czy kiedykolwiek
tu pasowałem? Zawsze czułem się jak intruz, nie ważne gdzie byłem. Nawet we
własnym domu miałem się za ciężar, którego należy pozbyć się przy najbliższej
okazji. Lecz jednocześnie męczyła mnie myśl, że jak nie tu, to nigdzie. Że
zawsze będę tu powracał, aż w końcu umrę i zostanę pochowany na jednym z
tutejszych cmentarzy, by na zawsze złączyć się z moskiewską ziemią. Jestem na
to skazany. Nikt nie jest w stanie wyciągnąć mnie z tego wiru, który pożera
moje ciało niczym wygłodniała hiena. A najgorsze jest to, że wciągnąłem do tego
jedyną osobę, na której tak naprawdę mi zależy.
Gdy
doszliśmy do głównej ulicy, złapałem Feliksa za ramię i poprowadziłem go w lewą
stronę, gdzie można było dojść do mniej zatłoczonych i niezwykle pięknych
miejsc. Po drodze znajdował się też park, ten, do którego bardzo często ciągała
mnie moja ciotka. Wtedy jeszcze nie rozumiałem, co było jej celem, lecz gdy to
pojąłem, znienawidziłem go prawie tak bardzo jak ją.
- Gdzie
idziemy? – odezwał się w końcu Feliks, przerywając panującą między nami ciszę.
-
Postanowiłem zaprowadzić cię do parku, do którego kiedyś przychodziłem. O tej
porze roku jest najbardziej niezwykły, przynajmniej ja tak uważam.
- Lubię
parki – mruknął cicho, rozglądając się. Zacząłem odnosić wrażenie, że ta
wycieczka cieszy go bardziej, niż daje po sobie poznać.
- Nie jest
ci zimno?
- Nie, w
porządku.
- To dobrze.
Jakby co, to mów – powiedziałem. Skręciliśmy w boczną uliczkę, z której było
widać pierwsze drzewa pokryte śnieżnymi pierzynami. Oczami wyobraźni widziałem
siebie w wieku dziewięciu lat, biegnącego w przydużym kożuchu i co rusz
obracającego się, by pomachać towarzyszącej mi ciotce. Niskiego chłopca, który
choć przez chwilę mógł poczuć się szczęśliwy.
Gdy
weszliśmy na teren parku, poczułem dziwne ukłucie w tyle głowy, które
zmusiło mnie, bym się odwrócił.
I wtedy ją
zobaczyłem. Szła kilkanaście kroków za nami. Wpatrywała się we mnie tym swoim
tajemniczym, granatowymi oczami, których za nic nie mogłem wrzucić ze swojej
pamięci. Była ubrana w czarny, sięgający kostek płaszcz, na nogach zaś miała
kozaki na wysokim obcasie, tak bardzo dla niej typowe. Jej platynowe włosy
rozwiewał mroźny wiatr, okalając jej twarz o ostrych rysach. Momentalnie się
odwróciłem i przyspieszyłem kroku.
- Iwan! –
krzyknęła, a jej głos ciął powietrze niczym żyletka.
- Ktoś cię
woła – zwrócił mi uwagę Feliks i zatrzymał się. Wiedziałem, że nie mam wyjścia.
Musiałem przystanąć.
- Iwan, jak
śmiesz mnie ignorować? – zapytała kobieta, dochodząc do nas i wskazując na
mnie oskarżycielsko palcem.
- Nie dziw
mi się. Poza tym myślałem, że wszystko sobie wyjaśniliśmy.
- Mówiłam ci
przecież, że nie mam zamiaru odpuścić. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.
-
Przepraszam, że się wtrącę, ale kim pani jest? – zapytał nieśmiało Feliks.
- Nazywam
się Natalia Arlovskaya. Jestem ciotką Iwana. A ty to niby kto?
- Niech cię
to nie interesuje. Najlepiej zostaw nas w spokoju – warknąłem, popychając
Feliksa za moje plecy i osłaniając go własnym ciałem.
- Słyszałam
o tym, co się stało. Teraz, gdy wróciłeś do Moskwy, moglibyśmy…
- Natalia,
nie rozśmieszaj mnie. Ile razy mam ci jeszcze powtórzyć, że twoje pragnienia są
niedorzeczne?! Odpuść w końcu!
- Niby
dlaczego? – zapytała, kładąc mi dłoń na ramieniu i lekko je masując. Strąciłem
ją gniewnym ruchem i hardo spojrzałem jej w oczy.
- Bo tak się
składa, że mam już kogoś, kogo kocham, i to z całą pewnością nie jesteś ty.
- To lepiej
uważaj, żebyś tego kogoś nie stracił i nie musiał wracać do mnie na kolanach,
prosząc o przebaczenie – syknęła i odwróciła się, chcąc odejść. Zdążyłem ją
jednak złapać za nadgarstek, co ją zatrzymało.
- Spróbuj
się do niego zbliżyć, a pożałujesz, cholerna ladacznico – szepnąłem, ledwo nad
sobą panując. Gdy jej wargi rozciągnęły się w triumfalnym uśmiechu, byłem o
włos od uderzenia jej.
- A więc
mówisz, że to coś za twoimi plecami jest tą, jak to ująłeś, kochaną przez
ciebie osobą? Ciekawe, ile z tobą wytrzyma. Tylko patrzeć, jak cię rzuci.
Żałosne.
- Żałosne,
to jest pani zachowanie – powiedział Feliks, stając obok mnie. – Jak bardzo
trzeba być zdesperowanym, żeby płaszczyć się u stóp mężczyzny, który nie darzy
pani nawet sympatią? Nie wiem, co się wydarzyło między wami, ale jedno jest
pewne. Osobą, która klęczy i błaga o przebaczenie, jest pani.
Po tych słowach
Natalia zamilkła, wpatrując się w nas oniemiałym wzrokiem. Totalnie nie
spodziewała się jego reakcji, ja zresztą też. I pewnie byśmy tak stali do
jutra, gdyby nie zimne place Feliksa splatające się z moimi, i jego opanowany
głos.
- Idziemy.
Nic tu po nas.
Skinąłem
posłusznie głową i ruszyliśmy w stronę, z której niedawno przyszliśmy.
Wiedziałem, że obaj straciliśmy ochotę na spacery.
- Jeszcze
tego pożałujecie! – krzyknęła za nami Natalia. Niestety wiedziałem, że
najprawdopodobniej spełni swoje groźby.
* * *
- O co
chodziło tej kobiecie? – zapytał Feliks, gdy wsiedliśmy do samochodu.
Zacisnąłem ręce na kierownicy i wziąłem głęboki oddech, by się uspokoić.
- Natalia
nie jest tak do końca moją ciotką. Mój ojciec i ona byli rodzeństwem, ale nie z
krwi i kości. Mieli jednego ojca, więc ja i ona nie jesteśmy ze sobą
spokrewnieni. Gdy miałem dziewięć lat, ona miała piętnaście. Bardzo mnie
lubiła, często spędzała ze mną czas. Później, gdy podrosłem, zaczęła chcieć
czegoś więcej. Była nieustępliwa, często mi groziła i robiła wyrzuty sumienia.
Raz nawet straszyła, że popełni samobójstwo, jeśli jej nie ulegnę. Ale
nieważne, ile razy jej odmawiałem, ona wracała jak bumerang i niszczyła moje
życie. A teraz może zniszczyć i twoje – powiedziałem. Byłem wściekły na siebie,
że wpadłem na pomysł pójścia do tego cholernego parku. Gdyby nie to, być może
ja i Natalia nie spotkalibyśmy się. Jak zwykle wszystko musiało się spieprzyć.
- To nie
twoja wina – szepnął Feliks, jakby czytając w moich myślach. Położył dłoń na
mojej ręce, próbując dodać mi czegoś w rodzaju otuchy. – Wracajmy już do domu.
Straciłem ochotę na włóczenie się po tym mieście.
- Ja też –
mruknąłem, i uruchomiłem samochód.
Podróż
spędziliśmy w ciszy, zakłócanej jedynie przez warkot silnika i szum wiatru za
oknami. Moja złość powoli mijała, zastępowana próbą ułożenia planu działania.
Nie powiedziałem Feliksowi wszystkiego o Natalii. Ta kobieta była bardzo
niebezpieczna. Była gotowa zabić każdego, kto stanie jej na drodze, byleby
dopiąć swego. Czasami zaczynałem się jej naprawdę bać. Jej obsesja na moim
punkcie nigdy nie była normalna, w dodatku ciągle się pogłębiała. Muszę ją
jakoś powstrzymać, zanim skrzywdzi kolejną ważną mi osobę, pomyślałem,
skręcając na drogę prowadzącą do mojego domu.
* * *
Kolejny
tydzień minął nam nadzwyczaj spokojnie. Co prawda Feliks pogniewał się na mnie,
gdyż nie zgodziłem się na urządzenie Bożego Narodzenia, ale szybko mu przeszło.
I dobrze, bo czułem, że gdyby jeszcze trochę ponaciskał, to uległbym jego
prośbom i przygotował z nim tę głupią kolację, o którą tak prosił. W sumie to
nie miałem pojęcia, dlaczego wszystkim tak zależy na obchodzeniu tych
wszystkich świąt. Dla mnie to były tylko puste dni spędzane w gronie rodziny,
przepełnione udawaniem, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. I ta cała
przesadna, wymuszona radość. Po prostu koszmar.
Podszedłem
do szafy stojącej w moim gabinecie i otworzyłem ją. Do moich nozdrzy doleciał
zapach kurzu i starości, wydobywający się prawdopodobnie z zawieszonego
tam kożucha, który był w dodatku damski. Kaszląc i klnąc, odsunąłem go, by
dostać się do ukrytego tam sejfu. Zamknąłem oczy i potarłem skroń, próbując
sobie przypomnieć hasło. Na szczęście moja pamięć do liczb mnie nie zawiodła i
podana przeze mnie kombinacja była poprawna. Wyciągnąłem dość gruby plik gotówki,
po czym zamknąłem sejf i udałem się do salonu.
- Jadę
odebrać zamówienie od Lebiediewa. Mam nadzieję, że będziesz w tym czasie
grzecznie siedział w domu i nie sprawisz mi znowu kłopotów.
- Zależy,
jakie kłopoty masz na myśli – odparł zaczepnie Feliks, patrząc na mnie znad
gazety, którą właśnie czytał.
- Chcę cię
po prostu zastać w jednym kawałku jak wrócę. Zrozumiałeś?
- Tak, tak.
Spokojnie. Nie jestem już u siebie, także ucieczka nie ma najmniejszego sensu.
Wyjść też nie mam jak, bo wszędzie jest po pachy śniegu.
- Dobrze –
mruknąłem i poszedłem do przedpokoju, by ubrać się. Gdy miałem już wychodzić, w
progu stanął Feliks. – Co jest?
-
Zapomniałeś o szaliku. Musisz o siebie dbać, Iwan – powiedział, zarzucając mi
go na szyję, przy czym musiał się wspiąć na palce. Dokładnie mnie nim opatulił,
po czym skinął z zadowoleniem głową. – Jedź bezpiecznie.
Gdy
wypowiedział te słowa, stanąłem jak wryty. Gapiłem się na niego szeroko
otwartymi oczami, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. W końcu uśmiechnąłem się,
nieco zakłopotany, i położyłem mu dłoń na ramieniu.
- Niedługo
wrócę.
* * *
- O, Iwan!
Przyszedłeś w samą porę – przywitał mnie Lebiediew, gdy wszedłem do jego sklepu.
Miałem wrażenie, że jest nieco spięty, lecz zignorowałem to.
- Witaj. Mam
nadzieję, że zamówienie jest już gotowe.
-
Naturalnie. Chodź ze mną na zaplecze, pokażę ci je.
- Nie
musisz. Po prostu je przynieś, a ja ci zapłacę.
- Nalegam.
No wiesz, chcę mieć pewność, że wszystko będzie w porządku. Rozumiesz… - odparł
stanowczo. Zbyt stanowczo, jak na niego. Spełniłem więc jego prośbę, zachowując
ostrożność i gotowość do działania. Gdy przeszedłem przez lekko uchyloną
kotarę, zamurowało mnie.
- Natalia?
Co ty tu robisz?
- Miło cię
widzieć, Iwan – odparła słodkim głosem, trzepocząc długimi, czarnymi od tuszu rzęsami i uśmiechając się do mnie zalotnie. Niby nieświadomie musnęła placami
swój obojczyk, próbując w ten sposób zwrócić moją uwagę na jej piersi
odsłonięte dzięki głębokiemu dekoltowi. – Trochę mi zajęło dowiedzenie się,
gdzie będę mogła cię spotkać, ale jak widzisz udało się.
- Czego ode
mnie chcesz? Czyż nie wyraziłem się jasno?
- Mam dla
ciebie propozycję nie do odrzucenia. Wiesz, zabolało mnie, że tak bardzo
zaangażowałeś się w ten śmieszny związek z tym chłopakiem. Obiecuję jednak, że
jeśli go rzucisz, nic mu się nie stanie i będzie mógł w spokoju wrócić do
siebie…
- Skończ
już. Kompromitujesz się – przerwałem jej, podchodząc do niej i mocno
łapiąc ją za ramię. Syknęła cicho, próbując się wyrwać, lecz nie pozwoliłem jej
na to. – Posłuchaj. Jeśli dalej będziesz mnie nachodzić i grozić Feliksowi, to
obiecuję, że nie dożyjesz do spełnienia swoich słów. Zabiję cię jak psa, dbając
o to, byś jak najdłużej się męczyła.
- O, teraz
to ty mi grozisz – wymruczała mi do ucha, po czym przygryzła je, śmiejąc się
przy tym cicho.
- Nie, nie
grożę ci. Po postu cię informuję. Wiesz, że zabiję cię bez mrugnięcia okiem.
- Wiem. I
niezmiernie mnie to podnieca.
- Dość już.
Wyjdź, i nigdy nie wracaj.
- Nie martw
się. Jeszcze zmienisz zdanie – powiedziała, zakładając płaszcz. – Obiecuję ci
to.
- Niech cię
szlag, Natalia. Idź do diabła!
- Ja
przepraszam, ale ta kobieta… - zaczął Lebiediew, gdy zostaliśmy sami.
- Wiem, jaka
ona jest. Stach pomyśleć, co by zrobiła, gdybyś się nie zgodził jej pomóc.
Dobrze zrobiłeś. Choć mogłeś ją zastrzelić, albo chociaż zadźgać jednym
z twoich narzędzi.
- Co ty
wygadujesz… - sapnął, zgorszony. – Masz tu swoje rzeczy. Obejrzyj je, a ja
w tym czasie wystawię rachunek.
- Jak tam
chcesz – powiedziałem, myślami będąc jednak daleko stamtąd.
Ani trochę
nie podobał mi się rozwój wydarzeń. Bałem się, że nic nie pójdzie po mojej
myśli i wszystko spieprzę. A tego nie chciałem. Musiałem wszystko dokładnie
przemyśleć, najlepiej siedząc wygodnie na kanapie i racząc się alkoholem.
Zabawne, jak
w jednej chwili wszystko stało się pojebane.
I jak? Podobało się? Mam nadzieję, że tak, bo muszę przyznać, iż namęczyłam się z tym rozdziałem. Tak mentalnie >.>
Ps. Po obejrzeniu zwiastuna filmu "Captain America: Civil War" jestem na niego napalona jak Iwan na Feliksa *-*
Albo jak Stivi na Tony'ego XD