Menu

sobota, 26 marca 2016

Świętaa!

Uwaga wszyscy zawodnicy! Mój kalendarz mówi, że już jutro Wielkanoc!
Życzę Wam zatem wszystkiego, co najlepsze! Żeby czekanie na nowe rozdziały się nie dłużyło i żeby każda nowa notka sprawiała Wam jeszcze więcej radochy niż poprzednia! Żeby Wasze marzenia spełniały się trochę bardziej, niż zwykle, i by więcej spraw szło po Waszej myśli! I oczywiście by w Waszym życiu nie zabrakło przystojniaków, których można pedałować z innymi przystojniakami! <No chyba że tylko ja marzę o takich rzeczach, to nie>
No i życzę Wam też udanego lanego poniedziałku! <Co prawda dla mnie idealny lany poniedziałek to taki, podczas którego zmoknę tylko w kąpieli, ale jak ktoś lubi być oblewany lodowatą wodą, to niech też ma>

 
Do życzeń dołącza się też Gilbert ♥

I leci też świąteczny przytulas od Iwana ♥


 
Nawet Cas się przyłączył! 


Jeszcze raz wesołych świąt!

Do następnego wpisu :3

czwartek, 10 marca 2016

Więzień we własnej stolicy, część 5

Gdy dojeżdżaliśmy do Moskwy, poczułem się jak w domu. W oddali majaczyły niewyraźne sylwetki budynków spowite szarym, gęstym dymem, które zlewały się z nieboskłonem i tworzyły przyjemne dla oka złudzenie nieskończoności. Ulica, którą jechaliśmy, wpływała miedzy gmachy, znikając i wijąc się między nimi, gotowa zaprowadzić podróżnego w najmroczniejsze zakątki miasta. Zagłębiając się w to wszystko zapominało się, że nie tak dawno temu światem zatrząsnęła wojna, siejąc zniszczenie i śmierć. Było to niczym bańka mydlana, która w każdej chwili mogła pęknąć. Istna utopia.
- A więc to twoje strony? – zapytał Feliks, wyglądając przez okno i co chwilę ścierając osadzającą się na szybie parę wydobywającą się z jego ust. Jego oczy prześlizgiwały się z domu na dom, z uliczki na uliczkę, z przechodnia na przechodnia, jakby chcąc zapamiętać to wszystko jak najdokładniej.
- Tak. Można powiedzieć, że to tu się wychowałem. Mieliśmy dom nieco na obrzeżu, teraz już go chyba nie ma.
- A co się stało z twoją rodziną?
- Ojciec nie żyje, matka też, nie dożyła nawet końca wojny. Kiedyś mieszkała tu moja ciotka, ale nie wiem, co się z nią stało. Nie dogadujemy się zbyt dobrze, jeśli można to tak nazwać. Pewnie dlatego, że jest siostrą mojego ojca, i ma taki sam charakter jak on.
- Ty to zawsze masz pod górkę, co?
- Nie nazwałbym tak tego. Dla mnie to tylko przeszłość. Co miała zrobić, zrobiła, nie cofnie się już tego.
Feliks nic nie odpowiedział, skinął tylko głową i znowu zapatrzył się na widok za oknem. Miałem mu trochę za złe, że poruszył taki temat, lecz z drugiej strony nie musiałem odpowiadać. A zrobiłem to. Trochę mi nawet ulżyło, choć w pierwszej chwili nie zdałem sobie z tego sprawy. Nie chcąc jednak zepsuć nam dnia, zdusiłem w sobie całą złość. Powoli skręciłem w znaną mi ulicę, przy której od wieków znajdował się zakład krawiecki, i zaparkowałem zaraz przy nim.
- Jesteśmy na miejscu – zakomunikowałem i wysiadłem z samochodu. Powoli podszedłem do drzwi sklepu i pchnąłem je, czemu towarzyszył miły dźwięk dzwonka zawieszonego nad progiem.
W pomieszczeniu było jasno i przejrzyście, choć większość przestrzeni zajmowały duże półki z różnego rodzaju materiałami oraz manekiny, w które powbijane były szpilki. Długa, drewniana lada stała dokładnie naprzeciwko wejścia, zapraszając klienta, by podszedł do niej i zapatrzył się na guziki starannie poukładane w gablotkach. Na ścianie wisiały niekończące się zwoje wstążek mieniących się wieloma kolorami, którym towarzyszyły szpule bladych, pastelowych włóczek. Wszystko to spowite było przyjemnym zapachem starości, który czule łechtał mój zmysł powonienia.
- Witam! – wykrzyknął mężczyzna wychodzący z zaplecza i przyglądający się mi uważnie. – A niech mnie kule biją. Iwan!
- Miło was widzieć, towarzyszu Lebiediew – odpowiedziałem. Lebiediew był moim starym znajomym, odkąd sięgam pamięcią, zawsze do niego przychodziłem, czy to zamówić jakieś ubrania, czy tylko porozmawiać. Ten miły, starszy człowiek z burzą siwiejących włosów na głowie i przenikliwym spojrzeniem był jednym z nielicznych ludzi, którym bezgranicznie ufałem.
- Gdzie się podziewałeś, chłopcze? Dawno cię tu nie było.
- Wiecie, jak to jest w wojsku. Nigdy nie dadzą ci spokoju, no chyba że oddalą cię od obowiązków. Wtedy ma się spokoju aż za dużo.
- Jak zwykle marudzisz. Najchętniej zapracowałbyś się na śmierć.
- Nie ukrywam – zaśmiałem się, opierając się o ladę.
- Więc co dziś dla ciebie szyjemy?
- Nie dla mnie, a dla mojego przyjaciela – powiedziałem, wskazując brodą Feliksa, który stał niepewnie za mną i rozglądał się.
- Oczywiście. Klient nasz pan. Co to ma być?
- Jakieś ciepłe rzeczy. Swetry czy coś takiego. Wymyślisz coś.
- Dobrze. Pozwól ze mną – zwrócił się do chłopaka i uchylił kotarę oddzielającą sklep od zaplecza. Wszedłem tam zaraz za nim, nie chcąc spuszczać go z oka ani na chwilę. – Zdejmij kurtkę i bluzkę, muszę pobrać twoje wymiary.
Feliks niepewnie rozpiął duże guziki kurtki i położył ją na starym, drewnianym krześle, po czym zdjął za duży sweter, którym próbował się choć trochę okryć. Nie udało mu się jednak całkowicie zasłonić swojego nagiego torsu, spokojnie mogłem więc podziwiać jego smukłe żebra obciągnięte mleczną skórą, blade sutki delikatnie odznaczające się na piersiach oraz wąskie ramiona, drżące przez panujący w pomieszczeniu chłód. Moją uwagę przykuwały też jego mocno wystające obojczyki, które tak bardzo lubiłem całować i muskać ustami…
- Uszyj mu też jakiś garnitur – powiedziałem nagle, odrywając zamglony wzrok od chłopaka i kierując go na starca rozwijającego metr i mruczącego coś pod nosem.
- Będzie i garnitur – powiedział, zaczynając mierzyć Feliksa i zapisując wszystkie wymiary w swojej głowie. Zawsze zadziwiało mnie, jak niesamowitą pamięć do liczb ma ten człowiek. Każdy jego klient przeżywał tylko jedną przymiarkę, i choćby przyjść do niego po dziesięciu latach, uszyte przez niego ubrania pasowały jak ulał. Nie przeszkadzało mu w tym nawet stracenie na wadze czy urośnięcie w niektórych miejscach. Jaka szkoda, że prawdopodobnie już niedługo Lebiediew umrze ze starości, a jego sklep wpadnie w obce ręce. – Jak będziesz się tak spinał i wzdrygał, to w życiu dobrze cię nie zmierzę – zaśmiał się, klepiąc Feliksa po plecach i uśmiechając się do niego życzliwie. –Rozluźnij się trochę, to nic strasznego.
- Przepraszam, ja po prostu nie lubię, gdy inni mnie dotykają… - szepnął, spuszczając głowę i lekko się rumieniąc.
- Spokojnie, to przyjaciel. Poza tym ja tu jestem, więc nic ci nie grozi – powiedziałem do chłopaka i podszedłem do niego. Pogłaskałem go po włosach najdelikatniej, jak umiałem, i z ulgą stwierdziłem, że jego mięśnie zaczynają się rozluźniać. Lebiediew podejrzliwie zmierzył nas wzrokiem, by po chwili zaśmiać się cicho pod nosem i kontynuować swoją pracę.
- Możesz się ubrać – zakomunikował po kilku minutach i odłożył używane przez niego narzędzia na biurko. – Przyjedź za tydzień po pierwszą część zamówienia. Garnitur dostaniesz w nieco dalszym terminie.
- Mam nadzieję, że nie zawiedziesz mnie w kwestii doboru wzorów i kolorów? – zapytałem dla pewności.
- A czy kiedykolwiek cię zawiodłem?
- W takim razie widzimy się za tydzień – powiedziałem i uścisnąłem jego dłoń, po czym wyszliśmy z jego sklepu.
- Nie musiałeś aż tyle tego zamawiać – mruknął Feliks. Był wyraźnie speszony zaistniałą sytuacją.
- Wiem, że nie musiałem. Ale chciałem, a to co innego.
- Poza tym ja nie mam pieniędzy…
- Ale ja mam – przerwałem mu.
- Na razie masz. A co, jak ci się skończą? W końcu jesteś zawieszony, pewnie ci nie płacą.
- Mam spore oszczędności, a moja tymczasowa pensja też jest niczego sobie, nawet w porównaniu z tą, którą miałem przed degradacją. Także głowa do góry. Przestań się zamartwiać i ciesz się z tego, co ci daję. Tyle mi wystarczy.
- Jesteś niemożliwy… - mruknął, chowając ręce do kieszeni i pochylając głowę tak, bym nie widział jego twarzy.
- Gdzie chciałbyś pójść?
- A skąd mam wiedzieć? Pierwszy raz tu jestem… Ale zwykły spacer po mieście wystarczy.
- Tylko nie wiń mnie, jeśli się zgubimy. Sam dawno tu nie byłem – powiedziałem, rozglądając się po okolicy. Wszechobecne, ceglane budynki otaczały nas, jakby chcąc stworzyć wokół nas klatkę, która chroni swych więźniów przed resztą świata. Czułem się tu dziwnie, nieswojo. Jakbym przestał już tu pasować. Ale czy kiedykolwiek tu pasowałem? Zawsze czułem się jak intruz, nie ważne gdzie byłem. Nawet we własnym domu miałem się za ciężar, którego należy pozbyć się przy najbliższej okazji. Lecz jednocześnie męczyła mnie myśl, że jak nie tu, to nigdzie. Że zawsze będę tu powracał, aż w końcu umrę i zostanę pochowany na jednym z tutejszych cmentarzy, by na zawsze złączyć się z moskiewską ziemią. Jestem na to skazany. Nikt nie jest w stanie wyciągnąć mnie z tego wiru, który pożera moje ciało niczym wygłodniała hiena. A najgorsze jest to, że wciągnąłem do tego jedyną osobę, na której tak naprawdę mi zależy.
Gdy doszliśmy do głównej ulicy, złapałem Feliksa za ramię i poprowadziłem go w lewą stronę, gdzie można było dojść do mniej zatłoczonych i niezwykle pięknych miejsc. Po drodze znajdował się też park, ten, do którego bardzo często ciągała mnie moja ciotka. Wtedy jeszcze nie rozumiałem, co było jej celem, lecz gdy to pojąłem, znienawidziłem go prawie tak bardzo jak ją.
- Gdzie idziemy? – odezwał się w końcu Feliks, przerywając panującą między nami ciszę.
- Postanowiłem zaprowadzić cię do parku, do którego kiedyś przychodziłem. O tej porze roku jest najbardziej niezwykły, przynajmniej ja tak uważam.
- Lubię parki – mruknął cicho, rozglądając się. Zacząłem odnosić wrażenie, że ta wycieczka cieszy go bardziej, niż daje po sobie poznać.
- Nie jest ci zimno?
- Nie, w porządku.
- To dobrze. Jakby co, to mów – powiedziałem. Skręciliśmy w boczną uliczkę, z której było widać pierwsze drzewa pokryte śnieżnymi pierzynami. Oczami wyobraźni widziałem siebie w wieku dziewięciu lat, biegnącego w przydużym kożuchu i co rusz obracającego się, by pomachać towarzyszącej mi ciotce. Niskiego chłopca, który choć przez chwilę mógł poczuć się szczęśliwy.
Gdy weszliśmy na teren parku, poczułem dziwne ukłucie w tyle głowy, które zmusiło mnie, bym się odwrócił.
I wtedy ją zobaczyłem. Szła kilkanaście kroków za nami. Wpatrywała się we mnie tym swoim tajemniczym, granatowymi oczami, których za nic nie mogłem wrzucić ze swojej pamięci. Była ubrana w czarny, sięgający kostek płaszcz, na nogach zaś miała kozaki na wysokim obcasie, tak bardzo dla niej typowe. Jej platynowe włosy rozwiewał mroźny wiatr, okalając jej twarz o ostrych rysach. Momentalnie się odwróciłem i przyspieszyłem kroku.
- Iwan! – krzyknęła, a jej głos ciął powietrze niczym żyletka.
- Ktoś cię woła – zwrócił mi uwagę Feliks i zatrzymał się. Wiedziałem, że nie mam wyjścia. Musiałem przystanąć.
- Iwan, jak śmiesz mnie ignorować? – zapytała kobieta, dochodząc do nas i wskazując na mnie oskarżycielsko palcem.
- Nie dziw mi się. Poza tym myślałem, że wszystko sobie wyjaśniliśmy.
- Mówiłam ci przecież, że nie mam zamiaru odpuścić. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.
- Przepraszam, że się wtrącę, ale kim pani jest? – zapytał nieśmiało Feliks.
- Nazywam się Natalia Arlovskaya. Jestem ciotką Iwana. A ty to niby kto?
- Niech cię to nie interesuje. Najlepiej zostaw nas w spokoju – warknąłem, popychając Feliksa za moje plecy i osłaniając go własnym ciałem.
- Słyszałam o tym, co się stało. Teraz, gdy wróciłeś do Moskwy, moglibyśmy…
- Natalia, nie rozśmieszaj mnie. Ile razy mam ci jeszcze powtórzyć, że twoje pragnienia są niedorzeczne?! Odpuść w końcu!
- Niby dlaczego? – zapytała, kładąc mi dłoń na ramieniu i lekko je masując. Strąciłem ją gniewnym ruchem i hardo spojrzałem jej w oczy.
- Bo tak się składa, że mam już kogoś, kogo kocham, i to z całą pewnością nie jesteś ty.
- To lepiej uważaj, żebyś tego kogoś nie stracił i nie musiał wracać do mnie na kolanach, prosząc o przebaczenie – syknęła i odwróciła się, chcąc odejść. Zdążyłem ją jednak złapać za nadgarstek, co ją zatrzymało.
- Spróbuj się do niego zbliżyć, a pożałujesz, cholerna ladacznico – szepnąłem, ledwo nad sobą panując. Gdy jej wargi rozciągnęły się w triumfalnym uśmiechu, byłem o włos od uderzenia jej.
- A więc mówisz, że to coś za twoimi plecami jest tą, jak to ująłeś, kochaną przez ciebie osobą? Ciekawe, ile z tobą wytrzyma. Tylko patrzeć, jak cię rzuci. Żałosne.
- Żałosne, to jest pani zachowanie – powiedział Feliks, stając obok mnie. – Jak bardzo trzeba być zdesperowanym, żeby płaszczyć się u stóp mężczyzny, który nie darzy pani nawet sympatią? Nie wiem, co się wydarzyło między wami, ale jedno jest pewne. Osobą, która klęczy i błaga o przebaczenie, jest pani.
Po tych słowach Natalia zamilkła, wpatrując się w nas oniemiałym wzrokiem. Totalnie nie spodziewała się jego reakcji, ja zresztą też. I pewnie byśmy tak stali do jutra, gdyby nie zimne place Feliksa splatające się z moimi, i jego opanowany głos.
- Idziemy. Nic tu po nas.
Skinąłem posłusznie głową i ruszyliśmy w stronę, z której niedawno przyszliśmy. Wiedziałem, że obaj straciliśmy ochotę na spacery.
- Jeszcze tego pożałujecie! – krzyknęła za nami Natalia. Niestety wiedziałem, że najprawdopodobniej spełni swoje groźby.
* * *
- O co chodziło tej kobiecie? – zapytał Feliks, gdy wsiedliśmy do samochodu. Zacisnąłem ręce na kierownicy i wziąłem głęboki oddech, by się uspokoić.
- Natalia nie jest tak do końca moją ciotką. Mój ojciec i ona byli rodzeństwem, ale nie z krwi i kości. Mieli jednego ojca, więc ja i ona nie jesteśmy ze sobą spokrewnieni. Gdy miałem dziewięć lat, ona miała piętnaście. Bardzo mnie lubiła, często spędzała ze mną czas. Później, gdy podrosłem, zaczęła chcieć czegoś więcej. Była nieustępliwa, często mi groziła i robiła wyrzuty sumienia. Raz nawet straszyła, że popełni samobójstwo, jeśli jej nie ulegnę. Ale nieważne, ile razy jej odmawiałem, ona wracała jak bumerang i niszczyła moje życie. A teraz może zniszczyć i twoje – powiedziałem. Byłem wściekły na siebie, że wpadłem na pomysł pójścia do tego cholernego parku. Gdyby nie to, być może ja i Natalia nie spotkalibyśmy się. Jak zwykle wszystko musiało się spieprzyć.
- To nie twoja wina – szepnął Feliks, jakby czytając w moich myślach. Położył dłoń na mojej ręce, próbując dodać mi czegoś w rodzaju otuchy. – Wracajmy już do domu. Straciłem ochotę na włóczenie się po tym mieście.
- Ja też – mruknąłem, i uruchomiłem samochód.
Podróż spędziliśmy w ciszy, zakłócanej jedynie przez warkot silnika i szum wiatru za oknami. Moja złość powoli mijała, zastępowana próbą ułożenia planu działania. Nie powiedziałem Feliksowi wszystkiego o Natalii. Ta kobieta była bardzo niebezpieczna. Była gotowa zabić każdego, kto stanie jej na drodze, byleby dopiąć swego. Czasami zaczynałem się jej naprawdę bać. Jej obsesja na moim punkcie nigdy nie była normalna, w dodatku ciągle się pogłębiała. Muszę ją jakoś powstrzymać, zanim skrzywdzi kolejną ważną mi osobę, pomyślałem, skręcając na drogę prowadzącą do mojego domu.
* * *
Kolejny tydzień minął nam nadzwyczaj spokojnie. Co prawda Feliks pogniewał się na mnie, gdyż nie zgodziłem się na urządzenie Bożego Narodzenia, ale szybko mu przeszło. I dobrze, bo czułem, że gdyby jeszcze trochę ponaciskał, to uległbym jego prośbom i przygotował z nim tę głupią kolację, o którą tak prosił. W sumie to nie miałem pojęcia, dlaczego wszystkim tak zależy na obchodzeniu tych wszystkich świąt. Dla mnie to były tylko puste dni spędzane w gronie rodziny, przepełnione udawaniem, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. I ta cała przesadna, wymuszona radość. Po prostu koszmar.
Podszedłem do szafy stojącej w moim gabinecie i otworzyłem ją. Do moich nozdrzy doleciał zapach kurzu i starości, wydobywający się prawdopodobnie z  zawieszonego tam kożucha, który był w dodatku damski. Kaszląc i klnąc, odsunąłem go, by dostać się do ukrytego tam sejfu. Zamknąłem oczy i potarłem skroń, próbując sobie przypomnieć hasło. Na szczęście moja pamięć do liczb mnie nie zawiodła i podana przeze mnie kombinacja była poprawna. Wyciągnąłem dość gruby plik gotówki, po czym zamknąłem sejf i udałem się do salonu.
- Jadę odebrać zamówienie od Lebiediewa. Mam nadzieję, że będziesz w tym czasie grzecznie siedział w domu i nie sprawisz mi znowu kłopotów.
- Zależy, jakie kłopoty masz na myśli – odparł zaczepnie Feliks, patrząc na mnie znad gazety, którą właśnie czytał.
- Chcę cię po prostu zastać w jednym kawałku jak wrócę. Zrozumiałeś?
- Tak, tak. Spokojnie. Nie jestem już u siebie, także ucieczka nie ma najmniejszego sensu. Wyjść też nie mam jak, bo wszędzie jest po pachy śniegu.
- Dobrze – mruknąłem i poszedłem do przedpokoju, by ubrać się. Gdy miałem już wychodzić, w progu stanął Feliks. – Co jest?
- Zapomniałeś o szaliku. Musisz o siebie dbać, Iwan – powiedział, zarzucając mi go na szyję, przy czym musiał się wspiąć na palce. Dokładnie mnie nim opatulił, po czym skinął z zadowoleniem głową. – Jedź bezpiecznie.
Gdy wypowiedział te słowa, stanąłem jak wryty. Gapiłem się na niego szeroko otwartymi oczami, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. W końcu uśmiechnąłem się, nieco zakłopotany, i położyłem mu dłoń na ramieniu.
- Niedługo wrócę.
* * *
- O, Iwan! Przyszedłeś w samą porę – przywitał mnie Lebiediew, gdy wszedłem do jego sklepu. Miałem wrażenie, że jest nieco spięty, lecz zignorowałem to.
- Witaj. Mam nadzieję, że zamówienie jest już gotowe.
- Naturalnie. Chodź ze mną na zaplecze, pokażę ci je.
- Nie musisz. Po prostu je przynieś, a ja ci zapłacę.
- Nalegam. No wiesz, chcę mieć pewność, że wszystko będzie w porządku. Rozumiesz… - odparł stanowczo. Zbyt stanowczo, jak na niego. Spełniłem więc jego prośbę, zachowując ostrożność i gotowość do działania. Gdy przeszedłem przez lekko uchyloną kotarę, zamurowało mnie.
- Natalia? Co ty tu robisz?
- Miło cię widzieć, Iwan – odparła słodkim głosem, trzepocząc długimi, czarnymi od tuszu rzęsami i uśmiechając się do mnie zalotnie. Niby nieświadomie musnęła placami swój obojczyk, próbując w ten sposób zwrócić moją uwagę na jej piersi odsłonięte dzięki głębokiemu dekoltowi. – Trochę mi zajęło dowiedzenie się, gdzie będę mogła cię spotkać, ale jak widzisz udało się.
- Czego ode mnie chcesz? Czyż nie wyraziłem się jasno?
- Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia. Wiesz, zabolało mnie, że tak bardzo zaangażowałeś się w ten śmieszny związek z tym chłopakiem. Obiecuję jednak, że jeśli go rzucisz, nic mu się nie stanie i będzie mógł w spokoju wrócić do siebie…
- Skończ już. Kompromitujesz się – przerwałem jej, podchodząc do niej i mocno łapiąc ją za ramię. Syknęła cicho, próbując się wyrwać, lecz nie pozwoliłem jej na to. – Posłuchaj. Jeśli dalej będziesz mnie nachodzić i grozić Feliksowi, to obiecuję, że nie dożyjesz do spełnienia swoich słów. Zabiję cię jak psa, dbając o to, byś jak najdłużej się męczyła.
- O, teraz to ty mi grozisz – wymruczała mi do ucha, po czym przygryzła je, śmiejąc się przy tym cicho.
- Nie, nie grożę ci. Po postu cię informuję. Wiesz, że zabiję cię bez mrugnięcia okiem.
- Wiem. I niezmiernie mnie to podnieca.
- Dość już. Wyjdź, i nigdy nie wracaj.
- Nie martw się. Jeszcze zmienisz zdanie – powiedziała, zakładając płaszcz. – Obiecuję ci to.
- Niech cię szlag, Natalia. Idź do diabła!
- Ja przepraszam, ale ta kobieta… - zaczął Lebiediew, gdy zostaliśmy sami.
- Wiem, jaka ona jest. Stach pomyśleć, co by zrobiła, gdybyś się nie zgodził jej pomóc. Dobrze zrobiłeś. Choć mogłeś ją zastrzelić, albo chociaż zadźgać jednym z twoich narzędzi.
- Co ty wygadujesz… - sapnął, zgorszony. – Masz tu swoje rzeczy. Obejrzyj je, a ja w tym czasie wystawię rachunek.
- Jak tam chcesz – powiedziałem, myślami będąc jednak daleko stamtąd.
Ani trochę nie podobał mi się rozwój wydarzeń. Bałem się, że nic nie pójdzie po mojej myśli i wszystko spieprzę. A tego nie chciałem. Musiałem wszystko dokładnie przemyśleć, najlepiej siedząc wygodnie na kanapie i racząc się alkoholem.
Zabawne, jak w jednej chwili wszystko stało się pojebane.


I jak? Podobało się? Mam nadzieję, że tak, bo muszę przyznać, iż namęczyłam się z tym rozdziałem. Tak mentalnie >.>




Ps. Po obejrzeniu zwiastuna filmu "Captain America: Civil War" jestem na niego napalona jak Iwan na Feliksa *-*

 Albo jak Stivi na Tony'ego XD