Menu

środa, 30 grudnia 2015

Więzień we własnej stolicy, część 2

Od naszego przyjazdu do Moskwy minął tydzień. Feliks wyraźnie się uspokoił, zaczął też chyba tolerować to, w jakiej sytuacji się znalazł. Do tej pory nie mogłem go zrozumieć. Gdybym to ja był na jego miejscu, już dawno dałbym sobie spokój z tym całym gadaniem, jacy to jego sąsiedzi byli szlachetni i poszkodowani. Zaczynało mnie to już drażnić, zwłaszcza że nie mogłem wybić mu tych głupstw z głowy. Miałem nadzieję, że sam w końcu o nich zapomni. Pragnąłem, bym tylko ja zaprzątał jego myśli, by w końcu w pełni mi się oddał i był już na zawsze mój. Od kiedy po raz pierwszy zacząłem rozumieć otaczający mnie świat, wiedziałem, że coś takiego jak miłość nie ma prawa istnieć i jest tylko wymysłem ludzi zbyt słabych, by na własną rękę zawalczyć o swoje. Gdy zakochałem się jednak w Feliksie zrozumiałem, że miłość to coś więcej i wcale nie musi ona iść w parze ze słabością. Szkoda tylko, że nie odkryłem tego wcześniej.
Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Miałem złe przeczucie, więc pobiegłem otworzyć.
- Zostań tu – mruknąłem do mijanego w korytarzu Feliksa.
- Jak chcesz – odpowiedział i wrócił do swojej sypialni. Grzeczny chłopiec, pomyślałem, stając przed drzwiami. Otworzyłem je i niemal jęknąłem z rozpaczy.
- Iwan, a więc to prawda, że wróciłeś! Ładnie to tak ukrywać się przed kumplem? – zapytał przybysz, klepiąc mnie po ramieniu i wpraszając się do mojego domu. Byłem tak zaskoczony, że dopiero po chwili byłem zdolny cokolwiek powiedzieć, a nie zdarzało mi się to często.
- Gilbert, co ty tu robisz? Skąd wiesz o moim przyjeździe? I co to za wielka torba?
- Czyżbyś zapomniał, że w stolicy wieści szybko się rozchodzą? – mruknął, mrugając do mnie porozumiewawczo i wieszając się na moim ramieniu. – Poza tym pomyślałem, że po wycofaniu cię z twojego kochanego żołnierskiego świata będziesz samotny i załamany, więc postanowiłem trochę u ciebie pomieszkać.
- Pomieszkać? Chyba sobie żartujesz. I myślisz, że się na to zgodzę?
- Nie masz innego wyjścia. No już, przyznaj, że beze mnie byłbyś strasznie samotny.
- Nie jestem tu sam, i tak się składa, że w tej chwili jesteś tu niepożądanym gościem.
- Jak zawsze zimny – jęknął Gilbert, teatralnym gestem przykładając dłoń do czoła. – A ja tak się starałem.
- Do jutra masz stąd zniknąć. W przeciwnym razie zadzwonię po twojego brata, a to nie będzie dla ciebie miłe.
- Tylko nie do niego! Nie zrobisz mi tego! – krzyknął, oburzony moją groźbą. Prawda była taka, że ten rozpuszczony i kłopotliwy facet, mający się za chodzący ideał i pępek wszechświata, przy swoim bracie, w dodatku młodszym, stawał się potulny niczym baranek. Gdy tylko ten pojawiał się w pobliżu i rzucał mu groźne spojrzenie, Gilbert w mgnieniu oka zamykał jadaczkę i niemal padał przed nim na kolana. Zawsze zastanawiałem się, o co w tym chodzi.
- A założymy się? Myślę, że nie byłby on zadowolony, gdyby dowiedział się, co wyprawiasz.
- Po prostu nie mieszaj do tego Ludwiga, a wszyscy będą zadowoleni – bąknął, zdejmując buty i kurtkę. – Gdzie mogę się zakwaterować?
- Kanapa w salonie musi ci wystarczyć.
- A co się stało z moim pokojem?
- To nigdy nie był twój pokój. Poza tym należy on teraz do kogoś innego – poinformowałem go ze stoickim spokojem, obserwując, jak jego głupawy uśmieszek na chwilę rzednie.
- Jak to zajęty? Przez kogo?
- Feliks, pozwól tu na chwilę!
- Nie chcę mieć z twoimi głupimi przyjaciółmi niczego wspólnego – wymamrotał, stając koło mnie i mierząc przybysza znudzonym wzrokiem.
- Sam jesteś głupi, konusie! – krzyknął urażony Gilbert, pokazując na niego palcem wskazującym i rechocząc złośliwie. – Sięgasz mi ledwo do ramienia i jeszcze pyskujesz? Za wysokie progi, kolego.
- Ja chociaż nie wyglądam jak przerośnięty królik – prychnął.
- A chcesz poczuć moją pięść? Zapewniam cię, że to z pewnością nie będzie przyjemne.
- Jeszcze jedno słowo, a twój brat pojawi się tu szybciej, niż się spodziewasz – warknąłem, dosłownie kipiąc chęcią mordu. Gilbert skrzywił się i stanął niemal na baczność.
- Dobrze już, nie denerwuj się tak. Poza tym to jego wina, nie moja.
- Nie istotne, kto zaczął, gdyż i tak pójdzie na ciebie. A teraz idź trochę odpocząć i znikaj stąd, zanim stracę cierpliwość.
- Łamiesz mi serce, Iwan. Ale i tak cię kocham – zaszczebiotał i poszedł do salonu, w połowie drogi odwracając się i posyłając w moją stronę całusa. Pokręciłem głową, zniesmaczony, i spojrzałem na Feliksa.
- Nie przejmuj się nim.
- Dlaczego miałbym to robić? – odparł, odwrócił się na pięcie i zniknął w swoim pokoju. Wiedziałem jednak, że ostatnie słowa wypowiedziane przez Gilberta wytrąciły go z równowagi, może nawet wzbudziły w nim cień zazdrości. Postanowiłem zapytać go o to wieczorem, teraz zaś dołączyłem do mojego gościa. Rozsiadłem się na kanapie i zapaliłem papierosa.
- A więc w takich gustujesz, co? – mruknął, sugestywnie poruszając brwiami. Nic nie odpowiedziałem, co tylko go nakręciło. – Możesz mieć kogo tylko zechcesz. Co widzisz w tym gówniarzu? No, powiedz.
- I tak nie zrozumiesz. Nie mam zamiaru na darmo strzępić języka.
- Doprawdy? Masz mnie za bezrozumną dziwkę myślącą wyłącznie kutasem?
- Tak, tak właśnie myślę. W końcu pieprzysz się z rodzonym bratem, a to o czymś świadczy.
- Skąd ci to przyszło do głowy?
- Choćby stąd, że byliście na tyle nieuważni, żeby pieprzyć się w łazience podczas przerwy pomiędzy jednym a drugim spotkaniem jakiś rok temu. Pamiętasz, prawda? Ludwig musiał cię tam nieźle rżnąć, skoro tak głośno jęczałeś. A potem jak gdyby nigdy nic siedzieliście obok siebie i słuchaliście paplania o gospodarce i innych takich… I pomyśleć, że przed tym myślałem czasami o tym, żeby cię przelecieć.
- Liczę, że zachowasz to dla siebie – warknął w końcu, mierząc mnie wściekłym wzrokiem.
- Och, co to za zła mina? Boisz się, że się komuś wygadam?
- A  jak myślisz? Zdajesz sobie sprawę, ile musieliśmy się natrudzić, żeby zdobyć zaufanie Ruskich? Niemcom nie jest tak łatwo w tych stronach.
- Spokojnie, wyluzuj. Ze względu na szacunek, jakim darzę twojego młodszego, będę milczał. Nie wykluczone jednak, że wykorzystam to kiedyś, by cię szantażować. Jeśli mi podpadniesz, rzecz jasna.
- Braginski, ty skurwysynu, jak dobrze cię znowu widzieć – zaśmiał się Gilbert i z hukiem postawił butelkę wódki na stole.
- Ciebie też – odparłem po chwili i poklepałem go po ramieniu. Zadawałem sobie sprawę, że łączące nas relacje były dość dziwne. Była to istna mieszanka wybuchowa sympatii, nienawiści, niechęci, zrozumienia… a kiedyś nawet nuty pożądania. Na początku uważałem, że nie można zaufać dwójce niemieckich sierot sympatyzujących z komunistami, lecz wspólne szkolenia, jakie przeszliśmy, pozwoliły mi zobaczyć w nich towarzyszy. Szczególnie w Ludwigu, choć w żaden sposób tego nie okazywałem. Gdyby jednak zdradzili, bez mrugnięcia okiem zabiłbym ich. Taki już urok wojny, która trwać będzie do skończenia świata i jeden dzień dłużej.
- Powiedz, co nabroiłeś? Nie bez powodu wysyła się tak dobrego dowódcę na przymusowe wakacje – zagadnął, wyciągając z wysokiego regału dwa kieliszki i przysiadając się do mnie. Położył nogi na stoliku i spojrzał na mnie wyczekująco.
- Można powiedzieć, że moi podwładni okazali się być bardziej uparci, niż przypuszczałem – zacząłem, sięgając po kolejnego papierosa. Zapaliłem go, nie spiesząc się, i mocno zaciągnąłem się gryzącym dymem. – Wiesz, jak to jest. Ty ich przyciskasz, a oni zamiast ulec, jeszcze bardziej się szamoczą i skowyczą o niepodległości i wolności.
- Jednym słowem, twoje metody zawiodły. Kto by pomyślał, że z tych Polaczków taki zawzięty naród…? Co prawda zawsze sprawiali kłopoty, lecz teraz powinni cieszyć się z tego, że ktoś chce im pomóc.
- Problem w tym, że oni nie postrzegają tego jako pomocy – mruknąłem, wrzucając peta do kryształowej popielniczki i odstawiając ją na stolik. – Ich tok rozumowania jest jakiś… inny. To tak, jakbyś mówił jedno, a oni odbierali to całkowicie na opak. Mówisz, że jesteś przyjacielem, a oni widzą w tobie wroga. Mówisz, że chcesz ich chronić, a oni czują się zagrożeni. Mówisz, że ci na nich zależy, a oni myślą, że są ci obojętni…
- A więc o to chodzi. Czyżby twój ukochany nie odwzajemniał twoich uczuć? Masz z nim jeszcze gorzej niż z ludźmi z jego wioski?
- Niczego takiego nie powiedziałem.
- Nie musiałeś – powiedział i jednym ruchem odkorkował butelkę. Napełnił kieliszki po brzegi przezroczystym trunkiem i podał mi jeden z nich. – Doskonale wiem, jak to jest przeżywać nieodwzajemnioną miłość.
- Niby skąd? – zapytałem, patrząc na niego jak na wariata.
- Jak miałem czternaście lat, zakochałem się w mojej koleżance. Była jedyną, która dała mi kosza. W dodatku była dla mnie taka oschła…
- Głupi jesteś – zaśmiałem się, nie wierząc, że jego odpowiedź była aż tak niedorzeczna. – Miej ty godność i rozum człowieka, szwabie.
- A czymże jest godność i rozum w tych czasach? – westchnął, po czym ryknął śmiechem, który wycisnął z jego oczu pojedyncze łzy. Pokręciłem głową, zrezygnowany, i za jednym zamachem opróżniłem swój kieliszek. Po chwili Gilbert uczynił to samo, krzywiąc się przy tym lekko.
- No tak. Skąd ktoś taki jak ty miałby to wiedzieć – stwierdziłem pod nosem i odchyliłem się wygodnie w kanapie.
- Co tam mamroczesz? Nic nie zrozumiałem – bąknął, przysuwając się do mnie. – No, powtórz. A może się boisz?
- Ja? Bać się ciebie? Chyba śnisz – odparłem, hardo zaglądając w jego szkarłatne tęczówki, w których po chwili odmalowała się niepewność i uległość. Na ten widok uśmiechnąłem się nieco i uszczypnąłem go w policzek, zostawiając na nim dość spory, czerwony ślad. – Oj Gilbert, Gilbert. Dzieciak z ciebie.
- Ale za to jaki przystojny! – wykrzyknął i napełnił nasze kieliszki.
- Musicie pić od samego rana? – usłyszałem nagle znudzony głos Feliksa, który stanął w progu i mierzył nas wzrokiem.
- To tak tylko na rozgrzanie się – odpowiedziałem i jak gdyby nigdy nic łyknąłem swoją porcję alkoholu.
- A może się do nas dołączysz? – zaproponował Gilbert
- Nie, dzięki. Nie zniżę się do tego poziomu.
- Księżniczka się znalazła. Po prostu nie umiesz pić i tyle.
- Nawet jeśli, to co z tego? Nie podpuścisz mnie w ten sposób, króliku.
- Osz ty mała…
- Ostrzegam cię, Gilbercie, że telefon jak najbardziej działa i w każdej chwili mogę z niego zrobić użytek.
- Jesteś dla mnie taki niesprawiedliwy! Przecież to on ewidentnie zaczął!
- Chyba określiłem się dość jasno – powiedziałem dobitnie i wstałem. Wziąłem napoczętą butelkę i poszedłem z nią do gabinetu. – Przyjdź do mnie, jak tylko skończysz przygotowania do obiadu – powiedziałem do Feliksa, gdy koło niego przechodziłem, i powędrowałem korytarzem do swojej pustelni, nucąc pod nosem melodię piosenki, której tytułu zapomniałem dawno temu.

    Część 3

Ok, ludzie. Jako że w ostatnich dniach wena mi sprzyjała, po czym wyczerpała się nagle i bezlitośnie, więc wrzucam tylko to. Myślałam, że będzie dobrze, więc szykowałam się na wstawienie jakiegoś dłuugiego (dla odmiany) postu, no ale nie wyszło T~T. Mam więc nadzieję, że to na jakiś czas was zadowoli, bo nie mam pojęcia kiedy znowu będę mogła wrócić do pisania. Także proszę o cierpliwość :3
A teraz GERMANCEST TIME! ♥





Nie no, kocham ten paring ♥ Chyba wezmę się kiedyś za opisanie tego ich incydentu w toalecie, którego świadkiem był Iwan :D

środa, 23 grudnia 2015

Więzień we własnej stolicy, część 1

   Gdy dojechaliśmy na miejsce, na dworze panowała szarość. Pierwsze promienie słoneczne przedzierały się dopiero nad horyzontem, próbując dosięgnąć czegoś swymi rozmytymi mackami. Odetchnąłem głęboko, napełniając płuca mroźnym powietrzem, gęstym i gryzącym od zanieczyszczających je pyłów. Spojrzałem na okazały budynek, przed którym się zatrzymaliśmy, a moje serce zabiło szybciej. Nie miałem pojęcia, czy to ze strachu, czy z radości, lecz jednego byłem pewien. Nie czeka mnie tam nic, czego bym sobie życzył.
Poprawiłem długi szalik i zamknąłem drzwi samochodu na klucz. Zerknąłem przelotnie na postać śpiącą na tylnym siedzeniu i wszedłem do budynku, w którym miałem odebrać rozkazy dotyczące mojej dalszej służby. Nie zwracając uwagi na kilku urzędników przechadzających się po korytarzu, wspiąłem się szerokimi schodami na pierwsze piętro. Zdecydowanie zapukałem w jedne z drzwi i, usłyszawszy zaproszenie, wszedłem do skrywanego za nimi gabinetu.
- Siadaj, Iwan – mruknął znad biurka mężczyzna w średnim wieku i z gęstymi, siwymi wąsami, które co chwilę przygładzał palcami. – Przejdę od razu do rzeczy, dlatego darujmy sobie te wszystkie grzeczności i formułki. Domyślasz się pewnie, że rozkazy, które ci dam, nie będą zbyt optymistyczne?
- Tak. Nie spodziewam się dobrych wieści – odparłem, hardo patrząc mu w oczy.
- W związku z tym, co wydarzyło się na dowodzonym przez ciebie terenie, byłem zmuszony interweniować. Zawiodłeś. Dlatego powiem wprost: na jakiś czas zrezygnujesz z pełnienia służby i zaszyjesz się gdzieś, aż sprawa ucichnie. Cała Moskwa aż huczy, każdy mówi tylko o tym, jak to w jednej z wioch objętych naszą ochroną wybuchło powstanie. Oczywiście zdajesz sobie sprawę, że przez to nasza reputacja nieco ucierpiała?
- Tak. Nie wiem jednak, w czym pomoże zamknięcie mnie i pozbawienie możliwości do działania. Czy nie lepiej, żebym oczyścił się poprzez…
- Jak już mówiłem, odsuwam cię od jakiejkolwiek służby – przerwał mi, zaciskając dłoń w pięść. – Może i tu, u nas, twoja twarda ręka sprawdza się doskonale, ale tym dzikusom potrzeba czegoś innego. Jeśli się ich odpowiednio nie podejdzie, to nici ze współpracy czy posłuszeństwa. Dlatego wyjedź gdzieś i nie wychylaj się.
- Dobrze. Czy to wszystko?
- Tak. Możesz iść. I pamiętaj, że jeśli znowu mnie zawiedziesz, nie będę już taki łaskawy. Nawet twój geniusz czy nasza przyjaźń cię nie uratują. Nie tym razem.
- Będę pamiętał – odpowiedziałem i wyszedłem. Choć na mojej twarzy malował się spokój, to tak naprawdę krew w moich żyłach wrzała od ogarniającej mnie wściekłości. Zwolnienie mnie ze służby było najgorszą karą, jaka mogła mnie spotkać. Od zawsze pragnąłem oddać się całkowicie wojsku i wszystkiemu, co z nim związane. Nigdy nie sądziłem, że spotka mnie coś takiego, i to za tak błahe przewinienie. Znałem ludzi, którzy nadal pięli się po szczeblach kariery wojskowej, mimo że zbrodnie, jakich się dopuścili, były straszne nawet dla mnie. Po raz kolejny utwierdziłem się w przekonaniu, że coś takiego jak sprawiedliwość nie istnieje.
Gdy doszedłem do samochodu, wsiadłem do niego i pospiesznie ruszyłem, włączając się do ruchu. Feliks nadal spał, najwyraźniej dawka narkotyku, jaką go naszprycowałem, była nieco za duża. Dobrze chociaż, że jakiś czas temu się obudził, miałem bowiem pewność, iż żyje i w końcu dojdzie do siebie. Martwiło mnie jednak co innego. Nie wiedziałem, w jakie miejsce się udać i przeczekać moje zawieszenie. Miałem mieszkanie tu, w Moskwie, lecz zatrzymanie się w nim zdecydowanie nie było dobrym pomysłem. Odgarnąłem włosy z czoła i westchnąłem ciężko. Nie miałem innego wyjścia, jak pojechać do mojego domu znajdującego się jakieś pięćdziesiąt kilometrów od stolicy. Co prawda był on nowocześnie urządzony i całkiem wygodny, lecz jedyna ludzka osada znajdująca się w jego pobliżu była dwadzieścia minut samochodem, i to w dobrych warunkach pogodowych. Choć z drugiej strony była to niewątpliwie zaleta, gdyż dzięki temu byłbym z Feliksem sam na sam dwadzieścia cztery godziny na dobę, i nikt by nam nie przeszkadzał. No trudno, jakoś się przemęczę, pomyślałem i skierowałem się w stronę naszego nowego domu.
* * *
Gdy byliśmy na miejscu i wyciągałem Feliksa z samochodu, ten zaczął się wybudzać, gdyż mruknął cicho i pokręcił głową, próbując otworzyć oczy.
- Cii, spokojnie. Już jesteśmy – uspokoiłem go i pocałowałem w czoło. Wniosłem go do domu, który wcześniej otworzyłem kluczem wyciągniętym z doniczki zawieszonej wysoko przy wejściu, i położyłem na łóżku w sypialni. Zdjąłem z niego ubrania i przykryłem go szczelnie kocem, który znalazłem w szafie. Jego drobne ciało lekko zadrżało, co wyglądało bardzo podniecająco. Delikatnie musnąłem wargami jego usta, po czym poszedłem rozejrzeć się po posiadłości. Ostatni raz byłem tu rok temu. Od tego czasu wiele się tu zmieniło, było na pewno czyściej i przytulniej, a to dzięki temu, iż zleciłem comiesięczne sprzątanie. Zapewne gdyby nie moja wysoka pozycja, nie miałbym co liczyć na uczciwość w tej sprawie.
Uśmiechnąłem się pod nosem i wszedłem do drugiej sypialni, której widok jak zwykle pobudził moje zasoby pamięci. Przed moimi oczami zaczęły pojawiać się urywki z licznych upojnych nocy, jakie tu spędziłem. Zabawne, że to właśnie takie rzeczy pamiętałem najlepiej. Twarze kobiet i mężczyzn, z którymi kiedykolwiek się kochałem, były głęboko zakorzenione w moim umyśle, wystarczyło tylko sięgnąć do jednej z szufladek, strzepnąć z niej kurz i gotowe. Jednak kilka miesięcy temu coś się we mnie zmieniło. Sam nie mogę uwierzyć w to, jaką osobę zrobił ze mnie ten gówniarz. Wystarczyło kilka dni, bym zapragnął go jak nikogo innego, jedna noc, by wzniecić w sobie pożądanie nie do ugaszenia, jeden miesiąc, by wiedzieć, że wpadłem po uszy. Tak. Wystarczył miesiąc, żebym wiedział, że zakochałem się jak głupi. Tylko dlaczego? Co jest w nim takiego wyjątkowego, że straciłem resztki godności i złamałem daną sobie kiedyś obietnicę?
Dość głośny huk wyrwał mnie z zamyślenia. Pobiegłem do sąsiedniego pokoju i z niepokojem stwierdziłem, że na podłodze obok łóżka leży Feliks, szarpiąc się i próbując wyswobodzić z oplatającego go koca.
- Daj, pomogę ci – powiedziałem, podchodząc do niego.
- Nie podchodź do mnie! – krzyknął, machając jak wściekły rękami. – Gdzie ja, do cholery, jestem? Już myślałem, że to tylko głupi sen, a tu budzę się w jakimś obcym pokoju, w dodatku całkowicie nagi!
- Uspokój się, zaraz wszystko ci wytłumaczę – mruknąłem i usiadłem na brzegu łóżka. Obojętnym wzrokiem obserwowałem, jak dźwiga się z podłogi i idzie po swoje ubrania. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak podniecający jest widok jego pośladków, gdy schylał się po swoje spodnie… - Zacznijmy może od tego, że jesteśmy teraz w Związku Radzieckim, pięćdziesiąt kilometrów od Moskwy, w domu na totalnym odludziu, zdani tylko na siebie.
- Ja cię zabiję. Zabiję cię, słyszysz? Zatłukę jak psa! – krzyknął po chwili odrętwienia wywołanego moimi słowami. – Coś ty sobie myślał zabierając mnie tutaj?
- Miałem na myśli głównie twoje bezpieczeństwo.
- Moje bezpieczeństwo czy raczej własną samolubność? – syknął, podchodząc do mnie. Po raz pierwszy zobaczyłem na jego twarzy tyle wściekłości i nienawiści. W pewnym sensie zabolało mnie to.
- Posłuchaj. Tak się składa, że mieszkańcy twojej ukochanej wiochy zapragnęli urządzić sobie małe powstanie. Gdybym cię stamtąd nie zabrał, mógłbyś już zostać zamordowanym przez tę bandę. Chciałbyś tego? Chciałbyś oddać życie, by tamtym choć trochę ulżyło? By na chwilę ostudzić ich gniew?
- To nie zmienia faktu, że nie uszanowałeś mojej wolnej woli, porwałeś mnie i wywiozłeś do innego kraju!
- A właśnie, że to wszystko zmienia! Przejrzyj w końcu na oczy, Feliks! To już nie są ci sami ludzie, co kiedyś. Wyparli się ciebie, uznali za wroga, zapragnęli twojej krwi. Myślisz, że byłbyś tam szczęśliwy?
- A myślisz, że będę szczęśliwy, trwając w tym zamknięciu? Że moim marzeniem jest być twoim niewolnikiem i prywatną zabawką? Tak myślisz?
- To na pewno lepsze niż zginięcie z rąk tych bydlaków – warknąłem. Feliks podszedł do mnie i uderzył mnie w twarz, a siła jego ciosu zadziwiła mnie. Nie spodziewałem się, że będzie on taki silny. Chwilę potem poczułem na wardze krew, którą zlizałem powolny ruchem. Wstałem i spojrzałem z góry na chłopaka, który nawet nie drgnął. W jego oczach nie przemknęła nawet iskra strachu, co w pewien sposób mnie ucieszyło. – Skończyłeś już? – zapytałem jak gdyby nigdy nic.
- Żebyś wiedział – wysyczał przez zaciśnięte zęby.
- To teraz ja mam ci coś do powiedzenia. Nie obchodzi mnie, czego chcesz, dopóki nie dbasz o swoje życie. Gdy zaczniesz doceniać to, że żyjesz, wtedy dostaniesz trochę swobody. Na razie to ja będę decydował o twoim losie, czy tego chcesz, czy nie.
- Niby dlaczego?
- Bo cię kocham i mi na tobie zależy.
- Przestań gadać bzdury! – krzyknął i chwycił w pięści moją koszulę. Potrząsnął mną i spojrzał mi w oczy. Jego wargi drżały ze zdenerwowania, które opanowywało całe jego ciało. Niewiele myśląc, przytuliłem go, wplatając palce w jego włosy i opierając czoło na czubku jego głowy. Próbował się wyrwać, lecz nie pozwoliłem mu na to.
- Mówię poważnie. Zrozum to w końcu – szepnąłem, przyciągając go do siebie w talii. Drugą rękę przeniosłem z jego włosów na brodę, zmuszając go, by na mnie spojrzał. – Chcę, żebyś był szczęśliwy i znowu zaczął cieszyć się każdym dniem. Chcę patrzeć na twój uśmiech. Chcę słyszeć twój śmiech. Chcę zobaczyć w twoich oczach spokój i radość. Chcę, żebyś w końcu był mój.
- Jesteś strasznym dziwakiem… - mruknął zrezygnowanym głosem. W końcu skapitulował.
- Zobaczysz, będzie nam tu dobrze – powiedziałem i delikatnie go pocałowałem.
Nasza przygoda właśnie się zaczęła.


I oto jest! Pierwszy rozdział "Więźnia we własnej stolicy"! Ciekawe, czy spodziewaliście się takiego zwrotu akcji, jakim jest zmiana perspektywy, z której piszę?
Ps. Dzięki za natchnienie i "dobre rady", Devona! Mam nadzieję, że o takie uderzenie Ci chodziło :D

A teraz, jako że jutro święta, chciałam życzyć wam zdrowych, wesołych świąt Bożego Narodzenia! Spełnienia marzeń, dużo prezentów pod choinką i oczywiście spędzenia tych dni w rodzinnej atmosferze! Odpoczywajcie i cieszcie się chwilą :)




Wesołych świąt! :3


niedziela, 13 grudnia 2015

Więzień we własnym domu, część 16

  Od incydentu w wiosce minęły cztery dni. Od tamtego czasu Iwan był bardzo zajęty, gdyż mieszkańcy stali się jeszcze bardziej butni niż zwykle, sprawiając coraz więcej problemów. Bałem się, że wyniknie z tego wszystkiego coś bardzo niedobrego. Złe przeczucia co rusz nawiedzały moją głowę i nie dawały mi spokoju. Bałem się. Tak cholernie się bałem…
  - Witaj Jakow. Wejdź – usłyszałem, jak Iwan zaprasza do środka jednego ze swoich podwładnych, którego darzył sympatią, co było nie lada zaszczytem. Ostrożnie przechyliłem się przez barierkę na schodach i spróbowałem wybadać sytuację. Mężczyźni udali się do salonu. – Wiesz, dlaczego cię wezwałem?
  - Tak, Iwan. Mnie również to martwi – odparł Jakow, od razu przechodząc do rzeczy. – Jeśli dalej tak pójdzie, mogą być kłopoty. Musimy nad tym jakoś zapanować.
  - Wiem. I dlatego będziemy musieli zorganizować małe przedstawienie. Liczę, że to ostudzi ich zapał.
  Małe przedstawienie? Ciekawe, co Braginski miał na myśli… Na pewno nic dobrego, tego mogłem być pewny.
  - Zajmiesz się wyborem ochotników, czyż nie, Jakow? – zapytał, dając swym tonem do zrozumienia, że nie przyjmuje odmowy.
  - Oczywiście, możesz na mnie liczyć. Ilu sobie życzysz?
  - Na początek pięciu. Później, w razie jakichś wątpliwości tych prostaków, będziemy podwajać tę liczbę. Co o tym myślisz?
  - Doskonale – odparł obojętnie i zaśmiał się ledwo słyszalnie. Pochyliłem się jeszcze bardziej, nie chcąc, by umknęło mi jakiekolwiek słowo.
  - A zatem wypijmy za to, przyjacielu – powiedział Iwan. Do moich uszu doleciał brzęk szkła, i wiedziałem, że to by było na tyle poważnych rozmów. Westchnąłem, zawiedziony, i na palcach poszedłem do swojego pokoju.
  Pół godziny później usłyszałem kroki, a w gwałtownie otwartych drzwiach zobaczyłem Iwana. Jego policzki były lekko zaczerwienione, a na ustach gościł drwiący uśmieszek.
  - Chodź, nasz gość chce cię poznać – powiedział, wyciągając w moją stronę dłoń.
  - A jeśli ja nie chcę go poznać? – zapytałem, krzyżując ręce na piersiach.
  - To mało mnie obchodzi. Masz iść i koniec dyskusji.
  - Nie będę tam z wami siedział, kiedy wy pijecie sobie w najlepsze. Nie dość, że zanudzę się na śmierć, to jeszcze będę musiał słuchać waszej pijackiej gadki. Podziękuję.
  - Nie żartuj sobie. Nie jesteśmy ani trochę pijani. To jak? Idziesz po dobroci, czy mam cię tam zanieść? – zapytał, opierając się o framugę, gotowy w każdej chwili zaatakować.
  - Pół godziny, nie dłużej – warknąłem, i podszedłem do niego. Gdy wyszedłem na korytarz, zrównał się ze mną i objął mnie w talii. – Puszczaj, idioto – szepnąłem, odpychając jego rękę.
  - Ty i ten twój temperament. Zachowuj się. Mam nadzieję, że nie przyniesiesz mi wstydu.
  - Zobaczy się…
  - A więc to jest ten twój Feliks – wykrzyknął Jakob, gdy weszliśmy do salonu. Iwan zasiadł wygodnie w fotelu, podczas gdy ja zatrzymałem się niedaleko nich. Na stole zauważyłem dwie butelki wódki, w tym jedną opróżnioną prawie w całości, dwa kieliszki, paczkę papierosów i popielniczkę. – Muszę przyznać, że na pierwszy rzut oka wydaje się milusi.
  - Niech cię nie zmyli ta niewinna twarz, przyjacielu. To istny szatan – powiedział Iwan i zaśmiał się. Przewróciłem oczami i przyjrzałem się Jakobowi. Do tej pory znałem go tylko z opowieści, więc zdziwiłem się, że jego wygląd tak bardzo odbiega od moich wyobrażeń. Jak na moje oko miał czterdzieści lat, był dobrze zbudowany i chyba wyższy od Iwana, choć jego pozycja utrudniała mi określenie tego. Krótko ostrzyżone czarne włosy gdzieniegdzie przyprószone były siwizną. Szare oczy rzucały opanowane, niezdradzające uczuć spojrzenie, a długa blizna zdobiąca jego lewy policzek nadawała mu powagi. Wbrew pozorom jednak wydawał się przyjaznym, aniżeli groźnym człowiekiem. – Siadaj, nie stój tak – ofuknął mnie po chwili Iwan, wyrywając mnie z zamyślenia. Z niezadowoleniem wypisanym na twarzy usiadłem na kanapie.
  - Powiedz mi, młody, dlaczego inni ludzie nie mogą być ulegli jak ty? – zapytał mnie Jakob, lecz sugestywne chrząknięcie Iwana sprawiło, że nieco zmienił temat. – W końcu moglibyśmy zbudować razem potężne imperium, w którym każdemu żyłoby  się dobrze.
  - Imperium, w którym rządziłyby takie osoby jak wy, co? W którym zastraszałoby się jednostkę, by była posłuszna i ślepo wykonywała polecenia? Kto by o takim nie marzył… - mruknąłem, hardo patrząc mu w oczy. Gdy zaczął głośno się śmiać, wyprostowałem się, nie wiedząc, czego się spodziewać.
  - Wy, Polacy, jesteście niezwykli. My chcemy pokazać wam słuszną drogę, a wy od razu stroszycie kolce i jesteście gotowi walczyć ze wszelkim złem tego świata, byleby postawić na swoim – powiedział w końcu, odchylając się w fotelu i zakładając nogę na nogę. – Gdyby to z was wytępić, byłoby o wiele łatwiej.
  - Zapomnij – wtrącił się Iwan. – To wręcz niewykonalne zadanie. Już ja coś o tym wiem.
  - Trafiła kosa na kamień, co? A zatem wypijmy za to! Młody, nie pijesz z nami?
  - Nie, dziękuję – warknąłem, patrząc na nich spode łba. Oczywiście, jak jeden mąż, ryknęli śmiechem, unieśli kieliszki i błyskawicznie je opróżnili.
  Humory dopisywały im przez kolejne dwie godziny, podczas których zmuszony byłem wysłuchiwać ich sprośnych żartów, złośliwych uwag i wychwalania ich dobroczynnej działalności. Jak podejrzewałem, na dwóch butelkach się nie skończyło, i Iwan wyciągnął jeszcze jakąś małą karafkę z dziwnie wyglądającym trunkiem. Gdy więc Jakob wraz z Iwanem zniknęli w korytarzu, żegnając się, odetchnąłem z ulgą i wziąłem się za sprzątanie. Byłem tak zirytowany, że musiałem jakoś rozładować napięcie. Wyrzuciłem przewrócone butelki i zacząłem porządnie szorować stół, próbując pozbyć się odoru wódki.
  - A moja mała księżniczka już pracuje, hm? – powiedział, stając w progu i opierając się o niego, najpewniej starając się nie stracić równowagi.
  - Ktoś musi. Poza tym strasznie tu śmierdzi. Ostatni raz urządzacie sobie takie libacje w moim salonie. Nie życzę sobie więcej takich sytuacji.
  - Oj Feluś, daj spokój. Nic się nie stało. Nawet nie jestem pijany.
  - Właśnie widzę. Ledwo stoisz na nogach!
  - Czyżby? – zapytał, pewnie do mnie podchodząc i przewracając mnie na kanapę. Nachylił się nade mną, założył mi włosy za ucho i uśmiechnął się tajemniczo.
  - Odsuń się ode mnie. Śmierdzisz – powiedziałem, patrząc na niego nienawistnym wzrokiem. Chwilę później wymierzył mi siarczysty policzek, pod wpływem którego moja skóra mocno zapiekła.
  - Grzeczniej. Wystarczy, że pokazałeś przy Jakobie swój temperament. Teraz albo schowaj go sobie w kieszeń, albo sam wybiję ci go z głowy.
  - Niby jak chcesz to zrobić? Czyżbyś wymyślił jakiś genialny sposób? A może to alkohol, który z taką pasją dzisiaj żłopaliście, coś ci podszepnął?
  - Zaraz się przekonamy – powiedział, łapiąc mnie za szyję i przyciskając do oparcia. Otworzyłem szeroko usta, próbując zaczerpnąć powietrza, lecz przez jego place zaciskające się na mojej krtani nie mogłem nic zrobić.  Zacząłem charczeć i wyrywać się, lecz to tylko pogarszało sprawę. Po dolnej wardze pociekła mi stróżka śliny, z każdą chwilą jeszcze bardziej mocząc moją koszulkę. Gdy przed oczami zaczęła mi się pojawiać ciemność, nagle wszystko ustało. Z ulgą opadłem na kanapę, łapczywie wykonując spazmatyczne wdechy i próbując uspokoić chrapliwy oddech. Zakaszlałem i złapałem się za obolałe gardło. – I jak? Podobało się? – zapytał, zmniejszając dystans pomiędzy nami. Rozerwał moją bluzkę, której strzępy rzucił na podłogę, i przycisnął palec wskazujący do mojego mostka.
  - Nie waż się mnie dotykać – szepnąłem, lecz jak zwykle nie posłuchał. Zdarł ze mnie spodnie wraz z bielizną i wdarł się językiem w mój odbyt. Szarpnąłem się, ale skutecznie mnie unieruchomił, przez co nie pozostało mi nic innego, jak ulec. Za wszelką cenę starałem się ignorować przyjemność, jaką sprawiał mi Rosjanin, co nie należało do łatwych zadań. Zacisnąłem powieki, pragnąc, by to wszystko już się skończyło. Gdy Iwan uniósł się, do moich uszu doleciał szczęk odpinanego paska, a następnie zgrzytnięcie zamka błyskawicznego. Chciałem się wycofać, ale nawet jedną ręką był w stanie przyciskać mnie z taką siłą, że nie mogłem się ruszyć. Wszedł we mnie powoli, nie spiesząc się, i starając się robić to jak najdokładniej. Jęknąłem, gdy przeciągnął językiem po mojej szyi, na której prawdopodobnie pojawiły się już siniaki.
  - Ależ jesteś dzisiaj rozkosznie ciasny – wydyszał mi do ucha, poruszając się we mnie i roztaczając wokół nas woń alkoholu. Przytknąłem rękę do ust i wbiłem w nią zęby, nie chcąc krzyknąć z bólu. Najwyraźniej odzwyczaiłem się od tego, bo przy każdym następnym pchnięciu czułem się rozrywany od środka.
  Przy trzeciej rundzie utrata przytomności wyciągnęła mnie z tego piekła, przynosząc tymczasowe ukojenie.
* * *
  Następnego dnia obudziłem się na kanapie, przykryty kocem i cały obolały. Obok na ziemi leżał Iwan, z nogami zadartymi na jeden z podłokietników i z uchylonymi ustami. Wstałem ostrożnie i, starając się go nie obudzić, poszedłem do łazienki. Przy każdym kroku na moje uda spływała mieszanka spermy i krwi, co napawało mnie obrzydzeniem. Wszedłem do wanny i zacząłem spłukiwać to z siebie lodowatą wodą, wściekły, że znowu dałem się wykorzystać, w dodatku pijanemu mężczyźnie. Fakt, zacząłem darzyć Iwana czymś w rodzaju sympatii, lecz właśnie takie rzeczy oddalały nas od siebie. Zawsze, gdy myślałem, że cała ta sytuacja trochę się ustabilizuje, on wszystko psuł. Gdyby nie ten jego zwierzęcy popęd seksualny, wszystko byłoby inaczej. Kto wie, może nawet leżałbym teraz sobie w jakiejś spokojnej mogile, nie musząc martwić się o nic?
  - Feliks, jadę na jakiś czas do miasta. Przyjadę po ciebie o piętnastej. Bądź gotowy na tę godzinę – zawołał Iwan przechodząc obok łazienki, w której aktualnie urzędowałem. Chwilę potem usłyszałem, jak biega po schodach, pewnie ubierając się w pośpiechu i szukając potrzebnych rzeczy.
  Gdy w końcu do moich uszu doleciał warkot silnika, owinąłem się w ręcznik i poszedłem do kuchni. Zegar pokazywał godzinę siódmą, miałem więc jeszcze dużo czasu. Całym moim ciałem czułem, że to dziś jest ten dzień, w którym plan Iwana i Jakowa zostanie wcielony w życie.
* * *
  Za dziesięć piętnasta zszedłem na dół i przygotowałem się do wyjścia. Gdy kończyłem wiązać szalik, Iwan wrócił ze swojego gabinetu i zlustrował mnie wzrokiem.
  - Jesteś gotowy? – zapytał. Skinąłem głową, na co otworzył drzwi i zaprowadził mnie do samochodu. Od razu przypomniała mi się sytuacja sprzed kilku miesięcy, gdy Rosjanin zabierał mnie na egzekucję pani Zofii. Głośno przełknąłem ślinę i spojrzałem na niego zlęknionym wzrokiem. – Nie patrz tak na mnie. Nic ci się nie stanie. Również to, czego będziesz świadkiem, w żadnym stopniu nie jest twoją winą.
  Nic nie odpowiedziałem, skinąłem tylko głową i wyjrzałem przez szybę. Niezręczna cisza, która panowała, jedynie podsuwała mi coraz to nowsze scenariusze. Żaden z nich nie był jednak ani trochę pocieszający.
  - Jak się czujesz? – zapytał w końcu Iwan. Widać było, że długo się na to zdobywał.
  - W porządku, bywało gorzej - odpowiedziałem, z trudem wypowiadając każde słowo.
  - Niech ci będzie – mruknął i pogłaskał mnie po policzku, na chwilę odrywając dłoń od kierownicy.
  Kilka minut później wysiedliśmy na tyłach gmachu ratusza, w którym urzędowali teraz rosyjscy urzędnicy pilnujący miasta i sprawujący nad nim władzę. Weszliśmy bocznymi drzwiami do środka i udaliśmy się na drugie piętro, do jednego z gabinetów. Jak się okazało, był w nim Jakow, a wraz z nim kilku innych mężczyzn z mundurach, którzy omawiali z nim jakąś sprawę.
  - Zostawcie nas samych – rozkazał Iwan, na co żołnierze posłusznie opuścili pomieszczenie. W jednym z wychodzących rozpoznałem Kostię, który był obecny podczas zajmowania mojego domu, gdy to piekło dopiero się zaczynało. On też mnie poznał, gdyż uśmiechnął się do mnie złośliwie i uderzył mnie ramieniem, gdy przechodził koło mnie.
  - Wszystko już gotowe, Iwan. Czekamy tylko na twoje rozkazy – powiedział Jakob, gdy zostaliśmy we trójkę.
  - Dobrze się spisałeś – odparł, wyglądając przez okno i podziwiając coś nienawistnym wzrokiem.
  - Rozumiem, że działamy według wcześniej ustalonego planu?
  - Tak. Chyba nie wątpisz w to, że sobie poradzę…?
  - Skądże. Wiem, że w prowadzeniu przesłuchań i tym podobnych jesteś mistrzem.
  - Zatem chodźmy – powiedział Braginski, kładąc dłoń na moim ramieniu i prowadząc mnie do wyjścia. Zeszliśmy po schodach i frontowymi drzwiami wyszliśmy na duży, brukowany plac. Wokół niego zebrani byli mieszkańcy, pilnowani przez żołnierzy, na środku zaś klęczało pięciu mężczyzn przywiązanych do drewnianych pali, w tym Rafał. – Pilnuj go, Jakob – szepnął Iwan, niemal wpychając mnie w jego ramiona, po czym zaczął zbliżać się ku środkowi placu.
  - O co tu chodzi? – zapytałem ledwo słyszalnie.
  - Zaraz zobaczysz – zaśmiał się Jakob, oplatając ramionami moją szyję, tym samym nie pozwalając patrzeć mi na nic innego poza skrępowanymi mężczyznami i zbliżającym się do nich Braginskim.
  - Panie i panowie! Oto dziś będziemy świadkami niezwykłego wydarzenia! – krzyknął Iwan, przechadzając się przed zakładnikami. – Otóż ta piątka zaczęła stanowić realne zagrożenie dla naszej społeczności. Okazali się być zdrajcami, podłymi kłamcami, którzy nie docenili naszej dobroci i chcieli na własną rękę wymierzać sprawiedliwość. Zanim jednak ukaramy ich stosownie do ich przewinień, chciałbym powiedzieć wam, co takiego zrobili ci mężczyźni. Przyłapano ich na snuciu planów, które miały zagrozić nie tylko nam, ale i naszym przyjaciołom. Planowali serię zamachów, w wyniku których mieli zginąć nie tylko żołnierze, ale i cywile. Pragnęli przelać niewinną krew, by dopchać się do władzy niczym świnie do koryta. Jako dobry przywódca zatem pragnę zapewnić wam bezpieczeństwo i ostrzec wszystkich tych, którzy zapragnęliby zdradzić nas w podobny sposób. Nie będzie litości dla tych, którzy będą dążyli do zniszczenia ładu, jaki razem zaprowadziliśmy. Zapamiętajcie moje słowa, gdyż usłyszycie je dopiero przy następnej takiej okazji, która, mam nadzieję, więcej się nie wydarzy.
  - Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy… - zaczął śpiewać Rafał, a jego głos niósł się po placu rozedrganą falą, po czym załamał się. Iwan podszedł do niego, uklęknął przy nim i złapał go za szczękę, unosząc jego głowę do góry.
  - Masz tupet, przyjacielu. Chcesz powiedzieć coś jeszcze, zanim cię zabiję? – zapytał. W odpowiedzi mężczyzna splunął mu w twarz i uśmiechnął się. – A zatem żegnaj – mruknął i spokojnie wycelował lufę pistoletu w jego czoło. Chwilę wodził palcem po spuście, aby w końcu go nacisnąć. Ciszę przerwał odgłos strzału, z drzew z przeraźliwym skrzekiem zerwało się kilka wron. Stanąłem jak wryty, nie mogąc uwierzyć w to, co się przed chwilą stało.
  Cztery kolejne wystrzały dochodziły jakby z oddali, miałem wrażenie, że wszystko zaczyna przesłaniać gęsta mgła. Poczułem, jak moje wnętrzności przewracają się do góry nogami, a zapach prochu zmieszanego z krwią tylko potęgował to uczucie. Gwałtownie wyrwałem się z objęć Jakowa i odbiegłem na bok, po czym zwymiotowałem. Upadłem na kolana i zasłoniłem oczy dłońmi, nie chcąc już niczego widzieć.
  - Rozejść się! No, ruszać się! – usłyszałem krzyki żołnierzy. W oddali niósł się słabnący płacz dziecka, również odgłosów kroków było coraz mniej.
  - Hej, młody, możesz wstać? –zapytał Jakow, kładąc rękę na moim ramieniu. Momentalnie ją strąciłem i zerwałem się na równe nogi. – Spokojnie, nic ci przecież nie zrobię.
  - Zostaw mnie – wychrypiałem, cofając się. Byłem przerażony. Instynkt podpowiadał mi, bym uciekał, lecz ciało nie mogło wyrwać się z ogarniającego mnie paraliżu. – Mówiłem, że to nie był dobry pomysł! – krzyknął do Iwana, który zaczął iść w naszą stronę. Gdy napotkałem jego wzrok, zacząłem coraz szybciej stawiać korki. W końcu potknąłem się i upadłem na pokryty śniegiem chodnik, lecz nie rezygnowałem z próby ucieczki, odpychając się do tyłu nogami i nie spuszczając Rosjan z oczu.
  - Feliks, uspokój się – powiedział twardym głosem Iwan, przydeptując skraj mojego płaszcza i zatrzymując mnie. Zacząłem się szarpać, próbując się wyswobodzić, lecz nic to nie dało. W końcu Braginski nie wytrzymał i wziął mnie na ręce, niosąc w stronę ratusza. Chwiałem krzyczeć, lecz opuchnięte gardło mi na to nie pozwalało. Mogłem tylko wić się i liczyć na to, że uda mi się wyswobodzić. – Przestań się szarpać, albo cię zwiążę – warknął Iwan, a ja momentalnie zastygłem w bezruchu. – Zajmij się wszystkim, Jakow – rozkazał i wyszedł tylnym wyjściem, którym jakiś czas temu przyszliśmy. Posadził mnie na przednim siedzeniu w samochodzie, sam zaś zajął miejsce za kierownicą i ruszył w stronę mojego domu.
  Przez całą drogę trwaliśmy w ciszy, on zaciskając zęby i patrząc ze złością na drogę, ja zaś trzęsąc się i czekając, kiedy wreszcie poczuję chłód stali na skroni. Bałem się. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów wizja własnej śmierci przerażała mnie, a im dłużej jechaliśmy, tym to przerażenie się potęgowało. Gdy więc zatrzymaliśmy się przed wejściem do dworku, byłem u kresu wytrzymałości.
  - Wysiadaj – powiedział Iwan, a gdy nie zareagowałem, sam wyciągnął mnie z samochodu i zaniósł do domu. – Nie wiem, co ci odbiło, ale masz przestać, słyszysz?
  Nie słyszałem. Nie chciałem słyszeć. Spojrzałem na niego tępym wzrokiem pełnym lęku. W myślach słyszałem tylko huk strzałów, wrzask wron i plusk kropel krwi spadających na chodnik.
  - Obudź się w końcu! – krzyknął i wymierzył mi kilka policzków. Podziałało.
  - Zostaw mnie – szepnąłem, zaciskając powieki. – Jak mogłeś… to zrobić?
  - Musiałem. Poza tym oni chcieli zabić ciebie. Uznali, że jesteś naszym informatorem. Co innego miałem więc zrobić? Spokojnie czekać, aż się tu zakradną i pod pretekstem obrony ich zastrzelić? To nie są żarty, Feliks. Oni naprawdę są gotowi zabić nie tylko rosyjskich żołnierzy, ale i swoich sąsiadów gotowych ich powstrzymać.
  Pokręciłem głową i oparłem czoło na jego piersi. Znałem całą piątkę skazanych na śmierć mężczyzn. Byli oni zawzięci, czasami wręcz nieobliczalni. Słynęli ze swych wybuchowych charakterów. Myśl, że mogliby oni zabić swoich, stawała się dla mnie coraz bardziej prawdopodobna.
  - Musiałem cię tam zabrać. Inaczej byś nie zrozumiał. Poza tym ochrona ciebie jest dla mnie priorytetem – powiedział i delikatnie uniósł moją głowę tak, bym na niego spojrzał.
  - Postaw mnie już na ziemię – poprosiłem, a gdy to uczynił, zdjąłem płaszcz i buty i poszedłem do łazienki. Opłukałem usta, pozbywając się smaku wymiocin, i wyszedłem na korytarz.
  - Jakow, o czym ty mówisz? – usłyszałem głos Iwana dobiegający z gabinetu. – Cholera, załatw to jakoś. Użyj wszelkich środków, żeby to zatrzymać. Masz moje pozwolenie – warknął i rzucił słuchawką.  Niemal wybiegł z pomieszczenia, a gdy mnie zobaczył, podszedł do mnie, wziął mnie w ramiona i zaniósł do swojej sypialni. Usiadł na łóżku, sadzając mnie między jego rozsuniętymi nogami, i mocno mnie objął. Musnął czubkiem nosa mój policzek i głęboko odetchnął. – Przez chwilę myślałem, że nie wyjdziesz już z tego szoku. Ja… przepraszam, że cię w to wciągnąłem. Ale to naprawdę było konieczne…
  - Rozumiem, nie mów już o tym. Nie chcę o tym teraz myśleć – powiedziałem, powstrzymując napływające do oczu łzy. Nie chciałem znowu pokazywać słabości. Choć raz pragnąłem zachować się jak mężczyzna.
  - Swoją drogą, w mieście nie jest teraz za ciekawie. Podobno było więcej osób,  które planowały rebelię. Z tego, co mówił Jakow, wyszły one na ulicę i sieją terror. Zabili już kilku ludzi, którzy nie chcieli się do niech przyłączyć. Zachowują się jak barbarzyńcy.
  - Gdyby nie wy, nic takiego by się nie wydarzyło – szepnąłem ze złością. – Dalej żylibyśmy w spokoju, ciesząc się z zakończenia wojny.
  - Prawda jest taka, że to wy wszystko zepsuliście. Chcieliśmy dać wam szansę na odbudowę, lecz zamiast tego zaczęliście się cofać, kierowani nienawiścią i niejasnymi marzeniami. Musisz pogodzić się w końcu z myślą, że to ludzie, których tak bardzo kochałeś, doprowadzili się do upadku, i to na ich barkach spoczywa odpowiedzialność za śmierć tych wszystkich osób. Poza tym jaki jest sens bronić kogoś, kto cię znienawidził i chce dla ciebie jak najgorzej? Wiesz, co powiedział ten cały Rafał podczas przesłuchania? Że takich zdrajców jak ty mógłby zabijać całymi dniami. Że gdyby dostał cię w swoje ręce, torturowałby cię tak długo, aż nie zacząłbyś błagać o litość. Myślisz, że mogłem mu to darować?
  Jego słowa wywołały we mnie ogromny ból. Do tej pory nie zdawałem sobie sprawy, że zostałem znienawidzony do takiego stopnia. Czułem się zawiedziony postawą ludzi, za których niedawno oddałbym własne życie. Nie mogłem uwierzyć, że tak łatwo mnie skreślili. W jednej chwili cały żal i współczucie zniknęły. Została tylko pustka.
* * *
  Kilka dni później do Iwana zadzwonił telefon. Gdy przyszedł do mnie po skończonej rozmowie, widziałem na jego twarzy dziwne napięcie. Byłem ciekaw, czego dotyczyła ta rozmowa.
  - Feliks, muszę ci coś powiedzieć… - zaczął, mocno zaciskając dłonie w pięści. – Dzwonili do mnie z Moskwy. Otrzymałem rozkaz, by wracać. Uznano, że sytuacja wymknęła mi się spod kontroli.
  - A co ja mam z tym wspólnego? – zapytałem, czując jednak lekkie ukłucie żalu, że będziemy musieli się rozstać.
  - Chciałem zapytać, czy przemyślałeś swoją decyzję odnośnie wyjazdu.
  - Nie zmienię zdania, Iwan. Przykro mi.
  - Tak myślałem… - warknął rozdrażniony, i wyszedł. Po chwili wparował do mojego pokoju i jak gdyby nigdy nic pocałował mnie, dając tym jednak do zrozumienia, że to nasz ostatni pocałunek. Poczułem w ustach coś gorzkiego, lecz zignorowałem to, gdyż był to najpewniej jakiś alkohol. Zamknąłem powieki, poddając się, i splotłem dłonie na szyi Rosjanina. Gdy się od siebie oderwaliśmy, spojrzałem mu w oczy i lekko się uśmiechnąłem. – Nigdy cię nie zapomnę, Feliks – wyszeptał i wyszedł. Bezsilnie opadłem na łóżko, nadal oszołomiony, i zacząłem wsłuchiwać się w odgłosy dobiegające z sąsiedniego pokoju.
  Zasnąłem z myślą, że gdy się obudzę, zostanę sam, i już nigdy nie ujrzę jego twarzy, nie usłyszę jego głosu, nie poczuję jego ciepła…
  - Żegnaj… - szepnąłem i odpłynąłem w niebyt.
* * *
  Odzyskując świadomość, stwierdziłem, że co i rusz moje ciało dziwnie podskakuje. Szum, który słyszałem, okazał się pochodzić z rzeczywistego świata. Ostrożnie się podniosłem, lecz nawet to nie uchroniło mnie od uderzenia głową w coś twardego. Potarłem miejsce, które zderzyło się ze sztywną powierzchnią, i otworzyłem oczy. Gdy przyzwyczaiłem się do ciemności, ze zdziwieniem stwierdziłem, że siedzę na tylnym siedzeniu samochodu.
  - Gdzie ja jestem? – zapytałem, rozglądając się.
  - Spokojnie. Już niedługo będziemy w Moskwie – odparł mężczyzna siedzący za kierownicą. Gdy się odwrócił, rozpoznałem w nim Iwana. Spojrzawszy w jego oczy zrozumiałem, że to nie żart.
  Setki kilometrów od domu, zacząłem zastanawiać się, co będzie ze mną dalej.



Koniec. 




Cóż, muszę przyznać, że namęczyłam się z tą częścią, ale jak widać dałam radę. I jestem nawet z niej zadowolona. 
Jako że to ostatni rozdział "Więźnia...", powinnam wszystko zakończyć i nie zostawiać czytelników z tyloma pytaniami, gdyż sama nie lubię tego typu zakończeń. Ale wyszło właśnie tak, albowiem mam już pewien pomysł...
Mianowicie nie macie się czym martwić, gdyż zamierzam zabrać się za drugą serię, której tytuł najprawdopodobniej będzie brzmiał "Więzień we własnej stolicy". Będzie ona kontynuacją "Więźnia we własnym domu", która utrzymana będzie w lżejszym i (mam nadzieję) bardziej zabawnym tonie. Jeszcze nie wiem, kiedy ukaże się jej pierwszy rozdział, ale mam nadzieję, że jak najszybciej będę mogła zabrać się za pisanie. Mam bowiem wiele pomysłów na to, co się w niej wydarzy, chcę również umieścić w niej więcej postaci drugoplanowych, które co i rusz będą mieszać i mącić między głównymi bohaterami. Oczywiście głównym celem nadchodzącej serii będzie wyjaśnienie tego, co w pierwszej nie zostało wyjaśnione. Poza tym zmiana otoczenia i perspektywy dobrze zrobi zarówno Feliksowi, jak i Iwanowi. :3
Zatem oczekujcie i trzymajcie kciuki za moją literacką bitwę, którą toczyć będę podczas pisania "Więźnia we własnej stolicy"! 






sobota, 28 listopada 2015

Więzień we własnym domu, część 15

  Nadszedł grudzień. Ziemię zaczął stopniowo pokrywać śnieg, otulając go niczym kołdrą. Wiatr, hulający bez skrępowania pomiędzy drzewami, bez wątpienia był mroźny i niezbyt przyjemny w zetknięciu ze skórą. Co prawda czasami brakowało mi jego ostrego dotyku, lecz gdy słyszałem, jak złowrogo świszczy i huczy, cieszyłem się, że nie mogę wyjść z domu.  Za każdym razem, gdy wyglądałem przez okno, przypominały mi się czasy dzieciństwa, gdy wychodziliśmy z moim tatą na podwórze, by lepić bałwana czy rzucać się śnieżkami. Zawsze, gdy wracaliśmy po tych zabawach do domu, cali mokrzy i ze zmarzniętymi nosami i dłońmi, moja mama czekała już na nas z gorącą herbatą, kręcąc z pobłażaniem głową. Zawsze wtedy przytulałem się do niej, opowiadając podekscytowanym głosem co robiliśmy, a ona słuchała, głaszcząc mnie po głowie i uśmiechając się. Była wtedy jeszcze cieplejsza, niż zwykle, a jej dotyk pozwalał ochłonąć po wyczerpujących zajęciach. Później przychodziła kolej na mojego tatę, lecz dla niego nie była już taka łaskawa. Zawsze dostawał od niej kuksańca między żebra i zarzucała mu, że powinien bardziej na mnie uważać, lecz ostatecznie i tak wszystko to kończyło się całusem w policzek. Jaki ja byłem wtedy szczęśliwy, widząc, jak patrzą na siebie z miłością. Właśnie tak wyglądała dla mnie prawdziwa miłość. Nie, ona dalej tak wygląda.
  Trzask zamykanych drzwi wyrwał mnie z zamyślenia. Zaciekawiony, wyjrzałem przez okno. Zobaczyłem Iwana, który zmierzał w stronę szopy, w której znajdowało się drewno na opał. Oparłem się na parapecie i obserwowałem, jak zarzuca w tył szalik, chwyta opartą o ścianę siekierę i jednym uderzeniem przecina na pół okrągłe polano, czemu towarzyszył stłumiony, głuchy dźwięk. Uśmiechnąłem się, podziwiając jego zręczność i wprawę w tym zajęciu. Mnie zajmowało to o wiele więcej czasu, a wysiłek, jaki musiałem w to wkładać, był ogromny. W końcu Iwan wziął w ręce pokaźny stosik drewna i bez wysiłku zaczął wracać do domu. Gdy mnie zobaczył, uśmiechnął się szeroko, a uśmiech ten był tak niewinny i niemal dziecięcy, że oniemiałem. Gdybym go wcześniej nie znał, pomyślałbym, że to miła i przyjacielska osoba. A to byłby duży błąd.
  - Podglądasz mnie? – zaśmiał się, wracając z salonu, gdzie położył szczapy obok kominka. Jego policzki nadal barwił soczysty róż.
   - Nie, tak tylko patrzałem… Nie masz dzisiaj tej swojej papierkowej roboty?
  - Nie. Jakiś czas temu nadrobiłem wszystkie zaległości i teraz mam wolne. Do czasu oczywiście. A czemu pytasz?
   - Z ciekawości. Wydajesz się dziś po prostu wyluzowany, niemal beztroski.
  - Może to dlatego, że mamy dziś taki piękny dzień. W Rosji zimy są o wiele bardziej surowe, a tu czuję się, jakby zaraz miała nadejść wiosna.
  - Dopiero grudzień, do wiosny daleko – mruknąłem, chcąc nieco ostudzić jego zapał. Niestety, nie udało się.
  - Feliks, ponuraku, trochę radości z życia – powiedział, ciągnąc mnie za policzek.
  - Jak mam się cieszyć z życia, skoro siedzę tu zamknięty i zapomniałem już, jak jest na zewnątrz? Mógłbyś mnie czasem zabrać na jakiś spacer czy coś…
  - Spacer, powiadasz? A co, jeśli zerwiesz się ze smyczy i mi uciekniesz? Co wtedy?
  - Nie żartuj sobie ze mnie, nie jestem psem… - powiedziałem. Spojrzałem na niego spod byka, krzyżując ręce na piersiach. – Poza tym gdzie miałbym uciec, w dodatku zimą?
  - Wy, Polacy, zawsze coś wykombinujecie. Niewiele rzeczy stanowi dla was przeszkodę. No ale skoro tak mówisz, to wyjdziemy gdzieś razem. Ubieraj się.
  - Już, teraz? – zapytałem zdziwiony. Spodziewałem się raczej, że naskłada mi obietnic, po czym będzie ociągał się z dotrzymaniem ich.
  - Na co czekać, księżniczko? Załóż coś ciepłego i idziemy.
  - Dziwak z ciebie, wiesz? – skwitowałem z uśmiechem i pognałem na górę, by uzbroić się w jeszcze więcej warstw ubrań. Wyciągnąłem z szafy płaszcz, szalik, rękawiczki i nauszniki i wróciłem do Iwana, który stał, gotowy do wyjścia. Ubrałem się pospiesznie i skinąłem głową na znak, że możemy ruszać. – Gdzie idziemy?
    - Dawno nie było się w miasteczku, co?
  - A może pójdziemy gdzieś indziej? – zapytałem. Nie chciałem bowiem, by któryś z mieszkańców nas zobaczył, co tylko spotęgowałoby ich nienawiść do mnie.
  - To dobre miejsce. Poza tym nie warto iść teraz do lasu czy w inne takie miejsce, bo do zmroku zostały niecałe trzy godziny. To niebezpieczne.
   - Niech ci będzie… Ale nie rób niczego głupiego, dobra?
  - To raczej powinna być moja kwestia – odparł, chwytając mnie za rękę i prowadząc w stronę głównej bramy. Po chwili splótł swoje palce z moimi i włożył do swojej kieszeni, której ciepło dało się odczuć nawet przez materiał rękawiczki. Początkowo chciałem ją zabrać, ale stwierdziłem, że lepiej się teraz nie narażać. – Powiedz mi, Feliks, myślałeś już o wyjeździe ze mną?
  Tym pytaniem kompletnie mnie zaskoczył. Zdążyłem już o tym zapomnieć. Co prawda podjąłem decyzję, że nigdzie się stąd nie ruszę, ale czułem, że taka odpowiedź go nie zadowoli.
  - Trochę myślałem – zacząłem ostrożnie.
  - I jak? Jakieś decyzje?
  - To nie takie proste… Mówiłem ci już, że nie mogę ot tak zniknąć.
  - A ja mówiłem ci już, że możesz. Ba, że to będzie dla ciebie lepsze niż zostanie tu, z tymi wszystkimi pokręconymi staruchami.
  - Nie mów tak o nich. Nie znasz ich. A tak się składa, że te pokręcone staruchy są dla mnie ważne, więc wiesz…
  - Sęk w tym, że właśnie nie wiem. Co cię tu trzyma? Może ty i czujesz się zobowiązany wobec nich, lecz tak się składa, że zostałeś przez nich niemal wyklęty. Jak myślisz, co się stanie, gdy wyjadę stąd i nie będę cię już mógł ochraniać? Co wtedy?
  - Poradzę sobie, nie martw się.
  - Tak, tak… W takim razie temat ten zostanie nadal otwarty.
  - Powiedzmy sobie szczerze. Nie zamkniesz go, dopóki się nie zgodzę, tylko o to ci chodzi – warknąłem, odwracając głowę w inną stroną, byleby na niego nie patrzeć. Wokół nas panowała cisza, a drzewa rosnące wzdłuż drogi tylko potęgowały ten efekt. Wszechobecna biel nadawała otoczeniu tajemniczego, bajkowego charakteru.
  - A jak myślisz, dlaczego? Dlaczego za wszelką cenę chcę zabrać cię ze sobą? – Gdy nie zareagowałem, kontynuował. – Już ci mówiłem, że należysz do mnie. Chcę doprowadzić cię do szaleństwa, rozpalić w tobie ogień, jakiego nikt nigdy wcześniej nie wskrzesił. Chcę, by twoje zmysły mnie łaknęły, byś pragnął mnie całym sobą. Chcę, byś mnie pokochał – powiedział i uchwycił moją brodę, zmuszając, bym skierował na niego wzrok. Zajrzał głęboko w moje oczy, hipnotyzując mnie swoim spojrzeniem, jego powagą i stanowczością. Po chwili nachylił się nade mną i pocałował mnie. Jego zimne wargi łakomie sięgały po moje, jakby pragnąc przekazać mi to, czego ich właściciel nie potrafił ubrać w słowa. Jęknąłem cicho w jego usta, próbując złapać oddech.
  - Udusisz mnie kiedyś – szepnąłem, gdy oderwał się ode mnie i znowu na mnie spojrzał.
  - Spokojnie, nie dopuszczę do tego. Na razie jesteś mi potrzebny, nie mam więc korzyści z pozbycia się ciebie.
  - Miło… - mruknąłem, po czym zostałem pociągnięty do przodu, a tym samym zmuszony do kontynuowania spaceru.
  Po kilku minutach doszliśmy do miasteczka. Moim oczom ukazały się zaśnieżone domy, wyglądające jeszcze bardziej ponuro niż zwykle. Oblodzone chodniki posypano piachem, który tworzył na nich ścieżki w kolorze brudnego brązu. Brukowana droga zniknęła zaś pod białą pokrywą noszącą niewyraźne, zatarte ślady. W pobliżu nie widać było żywej duszy. Rozejrzałem się uważnie, stąpając ostrożnie po chodniku i zaciskając mocniej palce na dłoni Iwana. Modliłem się w duchu o to, by nikogo nie spotkać po drodze.
  - Proszę, proszę. Kogo to moje oczy widzą – usłyszałem za plecami drwiący głos. Momentalnie się odwróciłem i zobaczyłem Rafała, pięćdziesięcioletniego mężczyznę, który pracował kiedyś w sklepie. Znałem go na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie wyniknie z tego nic dobrego. – Dawno cię u nas nie było. Czyżby szanownemu panu czegoś zbrakło, że zniżyłeś się do naszego poziomu i tu przyszedłeś? A może znowu szukacie sobie we dwójkę jakiejś Bogu ducha winnej kobiety, którą będziecie mogli zamordować? Więc jak, zdrajco? – zapytał, kładąc szczególny nacisk na ostatnie słowo, które zabolało mnie jak diabli. Podszedł do nas i oparł się na miotle, którą zmiatał sprzed domu śnieg.
  - Szukasz kłopotów? – zagadnął Iwan, uśmiechając się do niego ledwo zauważalnie. – Bo jeśli tak, to mogę ci je załatwić.
  - Grozisz mi, rosyjska świnio?
  - Niech pan przestanie i wróci lepiej do domu – poprosiłem, patrząc na niego z żalem.
  - Nie odzywaj się, zdrajco. Ze śmieciami nie gadam – warknął ociekającym jadem głosem, pod wpływem którego cofnąłem się.
  - Co powiedziałeś? – zapytał Iwan. – Bo chyba nie usłyszałem.
  - Twoja strata, szujo.
  - Czyżby? – szepnął, wyciągając z kieszeni pistolet i celując nim w sam środek czoła Rafała. Był na tyle szybki, że mężczyzna przez chwilę nie skojarzył, że coś zagraża jego życiu. Dopiero po kilku sekundach uniósł lekko wzrok, spoglądając z lękiem na lufę pistoletu. Iwan uśmiechnął się szeroko, a był to tak przerażający widok, że sam poczułem się tak, jakbym miał zaraz umrzeć. – Chcesz coś jeszcze dodać, zanim odstrzelę ci łeb?
  - Iwan, przestań! – krzyknąłem, patrząc na niego błagalnym wzrokiem.
  - Bronisz go? Po tym, jak cię nazwał?
  - Tak. Dlatego zostaw go i chodź już.
  - Wybacz, ale ja tak nie potrafię – mruknął i odbezpieczył broń, która szczęknęła cicho. – Przygotuj się na śmierć, kanalio.
  - Proszę! Zrób to dla mnie! Zostaw go! – krzyknąłem znowu, chwytając się kurczowo jego płaszcza. – Nie wybaczę ci, jeśli to zrobisz, rozumiesz? Już nigdy się do ciebie nie odezwę! Nawet na ciebie nie spojrzę!
  Iwan zacisnął szczęki i wziął głęboki oddech. Widać było, jak walczy sam ze sobą.
  - Przeproś go – wydusił w końcu, nie opuszczając jednak broni.
  - Nie trzeba…
  - Trzeba. A jeśli tego nie zrobi, przysięgam, że przedziurawię mu łeb. I nawet ty mnie nie powstrzymasz.
  - Przepraszam – burknął Rafał, wyraźnie przestraszony. Zaczął się cofać, nie spuszczając jednak Rosjanina z oczu. Na koniec spojrzał jeszcze na mnie z odrazą, po czym zniknął w swoim domu.
  - Co za bydlę – warknął Iwan, chowając pistolet. – Wystarczyło go trochę postraszyć, a stał się potulny jak baranek… Nienawidzę takich ludzi.
  - Już dobrze, wracajmy do domu. Gdybym wiedział, że tak to się skończy, nie prosiłbym cię o ten spacer.
   - To nie twoja wina – mruknął, wciąż zły. Szedł tak szybko, że z trudem za nim nadążałem. – Nie mogę tylko zrozumieć, dlaczego nie pozwoliłeś, bym go zabił. To byłby wręcz dobry uczynek.
   - Żadna śmierć nie jest dobra, szczególnie taka. Poza tym nie chcę już więcej widzieć, jak przeze mnie giną ludzie.
   - To nie jest nawet człowiek… Powiedz mi, dlaczego on tak bardzo bał się o swoje życie? Dlaczego na myśl, że za chwilę może zginąć, był gotów po nogach mnie całować, byleby przetrwać?
   - Kwestia okiełznania pierwotnego strachu, tak sądzę…
  - Zatem ty musiałeś nad tym w pełni zapanować, co?
  - Dlaczego tak myślisz? – zapytałem, ciężko dysząc. Tempo, jakie narzucił Iwan, było dla mnie zdecydowanie za szybkie. Chyba zdał sobie z tego sprawę, bo trochę zwolnił.
  - Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? Moi żołnierze dali ci popalić. Mimo tego nie zawahałeś się ani na chwilę i nie odpuściłeś. Byłeś gotowy umrzeć, byleby nie okazać słabości. Pomyślałem wtedy, że jesteś całkowicie innym człowiekiem niż ci, których do tej pory spotykałem na mojej drodze. Oni już dawno uciekliby z podkulonymi ogonami, godząc się na wszystko, co kazalibyśmy im zrobić. Ale nie, ty stałeś tam, dumny i zawzięty, drwiąc z wroga. Nawet teraz nie boisz się o swoje życie, chociaż mógłbym zabić cię w każdej chwili. Żyjesz ze swoim wrogiem pod jednym dachem i masz jeszcze czelność sprzeciwiać się i buntować. Doprawdy, przedziwne z ciebie stworzenie…
  - Taka już moja natura, czas się przyzwyczaić.
  - Nie ja mam się dostosować, ale ty. I w końcu znajdę sposób, by cię do tego zmusić.
  - A więc szukaj, może kiedyś uda ci się cokolwiek wskórać w tym kierunku – powiedziałem, uśmiechając się niewinnie, co wyszło mi jednak jak grymas, gdyż ledwo dychałem. Moja i tak kiepska kondycja, nadwątlona po miesiącach zamknięcia, dała o sobie znać. Iwan cmoknął, niezadowolony, i jak gdyby nigdy nic przerzucił mnie sobie przez ramię. – Co ty wyprawiasz? Postaw mnie na ziemię! – krzyknąłem, zaskoczony.

  - W tym tempie nie wrócimy do domu do jutra. Tak będzie szybciej – wyjaśnił, przytrzymując mnie oczywiście za pośladki, które ściskał mocniej, niż było trzeba. Westchnąłem, dając mu do zrozumienia, że jego absurdalne zachowanie zaczyna mnie już irytować, po czym poddałem się. Wiedziałem, że z tym upartym, aroganckim, samolubnym Rosjaninem nie wygram.


Część 16




Czuję, że wracam do formy! :3