Menu

wtorek, 27 grudnia 2016

Z pamiętnika Iwana. Wpis piąty

22 marca 1932r.
Дорогой дневник!
Ojciec wrócił z samego rana. Gdy mnie budził, czułem od niego odór alkoholu, był jednak trzeźwy. Kazał mi się ubrać i przyjść do jego gabinetu, gdzie czekał na mnie razem ze swoim przyjacielem. Widziałem go pierwszy raz w życiu. Miał na imię Wadim, a z wyglądu przypominał bobra, głównie przez długie przednie zęby i dziwaczne wąsy. Od razu, gdy go zobaczyłem, wiedziałem, że nie czeka mnie nic dobrego. Ojciec kazał mi zamknąć drzwi i usiąść na krześle, które postawił na środku pokoju. Później Wadim zaczął opowiadać, co przeszedł w wojsku, co czuł, gdy pierwszy raz mordował człowieka, a także mówił, jak skutecznie wyciągać informacje z pojmanych jeńców. Jedną taką metodę pokazał mi osobiście. Wyciągnął z kieszeni małą tabliczkę i zaczął drapać ją moimi paznokciami. Dźwięk temu towarzyszący doprowadzał mnie do szału, a rozchodzące się po ciele dreszcze czuję do teraz. Gdy chciałem wyrwać dłoń z jego uścisku, ojciec uderzył mnie w twarz i wykrzyczał, że mam stać się silny, by nikt nigdy mnie nie złamał. Że mam być nie do zatrzymania. I wtedy pierwszy raz w życiu naprawdę tego zapragnąłem. Chciałem być silny. Chciałem być nie do zatrzymania. Chciałem stać się maszyną do zabijania. Gdybym taki był, ani Wadim, ani mój ojciec nie byliby mnie w stanie skrzywdzić. To ja miałbym nad nimi władzę. Patrzyłbym na nich z góry, drapał ich paznokciami tę cholerną tabliczkę, policzkował za każdy najmniejszy przejaw buntu. To takie niesprawiedliwe. Dlaczego muszę być gorszy od nich tylko dlatego, że jestem młodszy? Dlaczego nie mogę obudzić się pewnego dnia w nowym, lepszym ciele? Mam dość. Niech to się w końcu skończy!
Po kilku godzinach matka przyniosła im do gabinetu tacę z obiadem. Na sam widok jedzenia zaburczało mi w brzuchu, do teraz czuję upokorzenie na samą myśl o tym. Oczywiście oni to wykorzystali. Chcieli, żebym błagał, by się ze mną podzielili. Podtykali mi pod nos kawałki mięsa i ziemniaków, ale byli głupi, jeśli pomyśleli, że ulegnę. Nie raz musiałem wytrzymać kilka dni bez jedzenia, co więc znaczyło te kilka godzin? W pewnym momencie Wadim postawił mi na kolanach talerz z resztkami i powiedział, że jeśli tylko chcę, mogę go wylizać. Jak pies. Wtedy nie wytrzymałem i naplułem na tę jego obleśną gębę. Spodziewałem się kary, lecz ojciec milczał, patrząc wymownie na Wadima. A on zaczął się śmiać. Powiedział, że niezła ze mnie sztuka, ale trzeba popracować nad moim charakterem. Później odprawili mnie do mojego pokoju.
Do wieczora miałem spokój. Ojciec znowu gdzieś pojechał, niespecjalnie mnie nawet ciekawi gdzie. Matka oczywiście skorzystała z okazji i przyprowadziła sobie jakiegoś młodego chłopaka do towarzystwa. Coraz mniej mnie to brzydzi. Jeśli w ten sposób udaje jej się uciec, choć na chwilę, z tego świata, niech robi to jak najczęściej. Ludzie nie powinni żyć tu, na Ziemi. To miejsce jest zbyt złe, a zło to pożera każdą, nawet najczystszą duszę, biorąc ją w niewolę i pogrążając w mroku. Być może lepiej byłoby nam się nigdy nie narodzić.

        Wpis szósty

sobota, 24 grudnia 2016

Wesołych Świąt!


Moi drodzy! Jako że dziś dwudziesty czwarty grudnia, chciałam życzyć Wam wszystkim zdrowych, radosnych świąt Bożego Narodzenia! Żebyście ten czas spędzili w gronie najbliższych Wam osób, zapominając o tym, co złe! Żeby wszystkie Wasze marzenia się spełniły, smutki i troski zniknęły, a na ich miejsce pojawiły się radość i spokój!
Życzę Wam też szczęśliwego Nowego Roku i oczywiście udanego Sylwestra! No i żeby nadchodzący rok 2017 był jeszcze lepszy niż obecny!
Jeszcze raz wszystkiego co najlepsze!
Wesołych Świąt!




Jeszcze raz Wesołych Świąt!
Do następnej notki, Towarzysze! ♥

wtorek, 6 grudnia 2016

Życie online, część 15

Dziś Mikołajki, a więc święta coraz bliżej! A że bardzo się w tym roku cieszę z nadchodzącego Bożego Narodzenia, to już od dziś wprowadzę trochę świątecznego klimatu Bo kto mi zabroni? :D


Następnego dnia Marcel obudził się niezwykle zmęczony. Przez pół nocy po prostu przewracał się na łóżku, nie mogąc zasnąć, a gdy już mu się to udało, śniły mu się dziwne obrazy i dźwięki, które uparcie katowały jego umysł. Wiedział, co było powodem tego wszystkiego. Jego ojciec, którego krzątanie się słyszał od kilku minut. Najpewniej wrócił nad ranem, zdrzemnął się godzinę lub dwie, po czym zaczął przygotowywać śniadanie dla wszystkich. Zawsze to robił. I gdyby nie czekająca ich rozmowa, Marcel pewnie już gnałby na dół, żeby się z nim przywitać.
Po chwili do jego uszu doleciało szybkie tupanie i trzask drzwi. Domyślił się, że to Asia, która o bożym świecie zapominała, gdy wracał ojciec. Chłopak tylko westchnął, przetarł zmęczone oczy i przewrócił się na drugi bok, mając nadzieję, że uda mu się z powrotem zasnąć. Spojrzał jeszcze na wyświetlacz telefonu. Ze smutkiem stwierdził, że nie dostał żadnego smsa. W głębi serca liczył na to, że Artur ochłonął i postanowił jakoś załagodzić sytuację, lecz tak się nie stało. Jak zwykle był uparty, i tylko cud byłby w stanie nakłonić go do zmiany taktyki. Może to i lepiej. Pewnie gdyby napisał, to już zacząłbym obarczać go swoimi problemami, pomyślał, wygodniej się układając i zrzucając z siebie kołdrę, gdyż zaczęło robić mu się za ciepło.
Po kilku minutach westchnął głośno i położył się na plecach. Wiedział, że nie ma szans na ponowne zaśnięcie, a brak ruchu zaczął go irytować. Wygramolił się z łóżka, narzucił na siebie pierwszą lepszą koszulkę i niepewnie wyszedł z pokoju. Im bliżej był kuchni, tym wyraźniej słyszał podekscytowany głos Asi, a także krótkie komentarze wtrącane niskim, przyjemnym głosem. Mimowolnie się uśmiechnął, przekraczając próg pomieszczenia, w którym znajdował się jego siostra i ojciec.
- Cześć – przywitał się, jednocześnie próbując wybadać, czy matka już go o wszystkim poinformowała. Nawet jeśli, to nie dał tego po sobie poznać.
- Marcel! Już myślałem, że nigdy nie wstaniesz! – odparł entuzjastycznie i zamknął go w mocnym uścisku. Był niższy od syna o kilka centymetrów, przez co cała scena wyglądała nieco komicznie. – Czy mi się wydaje, czy znowu urosłeś?
- Myślę, że to ty zmalałeś – mruknął, klepiąc go po plecach i rozkoszując się jego bliskością i ciepłem. Na chwilę zapomniał o wszystkich problemach, liczyło się tylko to, że wreszcie mogli się zobaczyć. – Brakowało mi ciebie, tato – powiedział, czując nagłą potrzebę wypowiedzenia tych słów na głos.
- Mi ciebie też. Wszystkich was mi brakowało – przyznał, odsuwając się od niego z szerokim uśmiechem. – Zrobiłem śniadanie. Zjesz z nami?
- Jasne. Jak mógłbym odmówić?
Usiedli razem przy stole, na którym stały już trzy kubki i talerze, dzbanek z herbatą, a także pieczywo, wędliny, ser i dżemy. Marcel w milczeniu zrobił sobie kanapkę, lecz gdy tylko na nią spojrzał, doszedł do wniosku, że nie będzie w stanie jej przełknąć. Niepewnie przeniósł wzrok na ojca, przez co zestresował się jeszcze bardziej. A jeśli i on mnie nie zaakceptuje? Co wtedy?, myślał gorączkowo, stukając nerwowo palcami w udo.
- Coś nie tak? – zapytał w końcu mężczyzna, uważnie przyglądając się Marcelowi.
- Nie, nic takiego.
- Asiu, słońce, mogłabyś nas zostawić na chwilę samych? – poprosił, głaszcząc ją po włosach i uśmiechając się przepraszająco. Dziewczyna skinęła głową i poszła do swojego pokoju, wcześniej pokazując Marcelowi, że trzyma za niego kciuki.
- Tato, bo ja…
- Wiem. Mama mi powiedziała. – Jego głos był spokojny i opanowany, nie zdradzał żadnych emocji. – Była bardzo wzburzona, gdy o tym mówiła.
- A więc jeszcze jej nie przeszła złość – stwierdził, spuszczając głowę i uśmiechając się smutno. – Że też musiała nas wtedy zobaczyć…
- Przez cały czas chciałeś to przed nami ukrywać?
- Myślę, że w końcu bym się przyznał, ale na pewno nie teraz. Wiem, pewnie zawiodłeś się na mnie, i rozumiem to. Ale ja naprawdę nie chcę się zmienić. Nie mogę. Nawet jeśli będzie to oznaczało, że mnie wydziedziczysz, wyrzekniesz się mnie… Chociaż świadomość, że teraz się mną brzydzicie jest dołująca, to ja rozumiem. Naprawdę. Ja…
- Marcel, powoli. Uspokój się. I przestań wygadywać takie bzdury – powiedział, kręcąc głową. Podrapał się po brodzie i pociągnął potężny łyk herbaty, po czym wziął głęboki oddech i spojrzał na niego pobłażliwie. – Wiesz, jaka jest mama. Ma swoje zasady, których twardo się trzyma, a każde odstępstwo od normy traktuje z niechęcią. Ale to nie oznacza, że teraz się ciebie brzydzi, jak to ująłeś. Po prostu potrzebuje czasu, szczerej rozmowy, wytłumaczenia kilku rzeczy. Boli mnie jednak to, że zwątpiłeś i we mnie. Skąd w ogóle pomysł, że się ciebie wyrzeknę?
- Bo ja… Nawet nie wiesz, jak cholernie się bałem, że i ty mnie nie zaakceptujesz. To byłoby dla mnie za dużo – wychrypiał, zaciskając dłonie w pięści. – Po prostu nie wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć. Do tej pory udawałem normalnego, skąd mogłem wiedzieć, jak zareagujesz?
- Oczywiście jestem zaskoczony, jeszcze nie do końca w to wierzę. Ale to jest twoje życie, nie mogę decydować o tym, w kim się zakochasz. Przede wszystkim zależy mi na twoim szczęściu, cała reszta się nie liczy. I nie martw się, porozmawiam z mamą. Przemówię jej do rozsądku.
- Dziękuję – powiedział i siąknął kilka razy nosem. Gdy spojrzał na ojca, który jak gdyby nigdy nic uśmiechał się do niego z całą swoją dobrodusznością i miłością, nie wytrzymał i z jego oczu popłynęły łzy ulgi. Zaśmiał się głośno, wycierając twarz dłońmi. Czuł się wspaniale. Wszystkie jego obawy zniknęły, na powrót odzyskał spokój i harmonię. Ciężar, który do tej pory dźwigał na barkach, wyparował, on sam zaś miał wrażenie, że zaraz zacznie unosić się nad ziemią.
- I czego beczysz, matole? – zapytał, śmiejąc się razem z nim, po czym wychylił się i spojrzał ponad jego ramieniem. – Możesz już wyjść, Asiu.
- Skąd wiedziałeś, że tam jestem? – zapytała, rumieniąc się, i usiadła koło niego.
- To taka moja super moc – odparł wymijająco i zmierzwił jej włosy. – Nieładnie tak podsłuchiwać.
- Wiem, ale martwiłam się o Marcela – przyznała, patrząc na nich przepraszająco. – Dobrze, że nie jesteś na niego zły.
- Mówiłem ci już coś na ten temat – mruknął Marcel. – Nie wypada, żeby martwiła się o mnie taka gówniara.
- Dorosły się odezwał – prychnęła i pokazała mu język. – Przywiozłeś mi coś z Japonii, prawda, tato?
- Prawda, prawda. Jakżebym śmiał przyjechać z pustymi rękami?
- A właśnie, gdzie jest mama? – zapytał chłopak, gdyż dopiero teraz zdał sobie sprawę z jej nieobecności.
- Pojechała do swojej koleżanki, bo jej dziecko zachorowało i potrzebowała pomocy. Wróci po południu.
- Rozumiem – odparł i zabrał się za jedzenie, gdyż z głodu czuł już ssanie w żołądku. – Wyglądasz na zmęczonego. Spałeś w ogóle?
- Wyspałem się w samolocie – odparł na odchodnym, po czym razem z Asią zniknęli w jednym z sąsiednich pomieszczeń. Po chwili dało się słyszeć pełne zachwytu okrzyki, będące reakcją nastolatki na przywiezione jej podarunki. Marcel tylko przewrócił oczami i zrobił sobie jeszcze jedną kanapkę, z którą poszedł do swojego pokoju. Przez moment zastanawiał się, czy napisać do Artura, lecz doszedł do wniosku, że jeszcze trochę poczeka. A nuż napisze do mnie pierwszy, pomyślał, na samą myśl się uśmiechając.
* * *
Artur obudził się cały zlany potem. Usiadł gwałtownie na łóżku i złapał się za głowę, próbując pozbyć się wrażenia, że jego ciało wciąż płonie. Znowu przyśnił mu się koszmar, który nawiedzał go od czasu do czasu, ten o palącym się domu i nim uwięzionym w środku. To tylko sen. To tylko sen, powtarzał w myślach niczym mantrę. Na nogach miękkich jak wata poszedł do łazienki i ochlapał twarz lodowatą wodą, co nieco go otrzeźwiło. Spojrzał w lustro, a nie widząc żadnych śladów czy blizn na skórze, odetchnął głęboko i w końcu zaczął się uspokajać. Na szczęście jego mama kilka godzin temu poszła do pracy, nie była więc świadkiem tego wszystkiego i nie zyskała kolejnego powodu do zamartwiania się. Za dużo się tym wszystkim przejmuję, pomyślał, związując włosy w krótki kucyk. Jego pierwszym zmartwieniem był oczywiście Sergiusz i to, jak go zdemaskować. Dodatkowo Karolina w dalszym ciągu się z nim spotykała i widać było, że coraz bardziej się do niego przywiązuje. I gdyby tego było mało, Artur musiał pokłócić się z Marcelem, przez co nie mógł przestać myśleć o tym, jak się z nim pogodzić. Pewnie gdyby byli zwykłymi przyjaciółmi, wszystko poszłoby o wiele łatwiej. Gwoździem do trumny okazał się jednak test, który Artur zrobił wczoraj, a właściwie przemyślenia, które wywołał. Bo sam quiz był idiotyczny i trzeba by być naprawdę głupim, żeby ślepo wierzyć w jego wynik. Mimo to właśnie dzięki niemu chłopak po raz pierwszy odważył się zastanowić nad własną orientacją. Te wszystkie reakcje na bliskość Marcela, radość, którą czuł na sam jego widok, to, jak mu na nim zależało, a także pustka, którą teraz odczuwał jasno wskazywały, że Artur zaczyna przechodzić na ciemną stronę mocy.
- Jak ja mogłem tak łatwo do tego dopuścić? – wymamrotał, wpatrując się w swoje odbicie w lustrze. – I, co ciekawsze, jak szybko Marcel się mną znudzi?
Z głową pełną czarnych scenariuszy, Artur poczłapał do kuchni, gdzie zaparzył sobie mocną kawę. Z kubkiem pełnym aromatycznego napoju usiadł na kanapie i włączył telewizor. Na jednym z kanałów puszczali właśnie „Supernatural”, chłopak znalazł więc doskonałe zajęcie na najbliższy czas. Najpierw pooglądam, a później wybiorę się na zakupy i zrobię coś dobrego na obiad. A jak wróci mama, jeszcze raz zapytam ją o radę, pomyślał, sięgając po telefon i szukając na Internecie jakiegoś prostego przepisu, którego nawet on nie będzie w stanie spieprzyć.
Gdy dochodziła czternasta, Artur stwierdził, że czas wziąć się do roboty. Włożył jeansy i luźną koszulkę na ramiączkach, wziął portfel i wyszedł do sklepu. Przez całą drogę rozglądał się na boki, mając nadzieję, że natknie się na Marcela, nie było mu to jednak dane. Nawet przechadzając się z koszykiem między półkami liczył, że ujrzy zaraz tę roześmianą, do bólu znajomą twarz. Jakie to głupie. Muszę z tym skończyć!, zbeształ się w myślach i pokręcił głową, wracając do wyboru makaronu. W chwili, gdy poczuł na ramieniu czyjąś dłoń, podskoczył w miejscu i o mało nie wrzasnął.
- Spokojnie, nie bój się. To tylko ja – uspokoił go Łukasz, uśmiechając się przyjaźnie i na wszelki wypadek nieco się wycofując. – Przyszedłem się przywitać.
- Mogłeś to jakoś inaczej rozegrać. O mało zawału nie dostałem! – powiedział, podpierając się pod boki i uspakajając oddech.
- Gdybym wiedział, na pewno zmieniłbym taktykę – zaśmiał się. – Co tam słychać? Dawno się nie widzieliśmy.
- No tak, jakieś dwa dni. Rzeczywiście szmat czasu – odparł, uśmiechając się. – Jeśli liczysz na jakieś ciekawe szczegóły z mojego życia, to muszę cię zmartwić, bo raczej nudny i przeciętny ze mnie chłopak.
- Nie taki nudny, skoro sam Marcel Szeptycki się z tobą przyjaźni.
- Sam się zastanawiam, jak do tego w ogóle doszło – mruknął, momentalnie markotniejąc. – Wygląda na to, że znacie się już trochę. Powiedz, on zawsze taki jest?
- Taki, to znaczy jaki?
- No wiesz, otwarty na innych, a przy tym strasznie namolny.
- Tylko, jeśli naprawdę kogoś polubi i zależy mu na drugiej osobie. A z tego, co zaobserwowałem, jesteś dla niego kimś mega szczególnym. Dlatego proszę cię, jeśli nie traktujesz go poważnie, powiedz mu to wprost i nie przedłużaj jego cierpień.
- Nie wiem, o czym mówisz – odpowiedział wymijająco, jednak mina Łukasza mówiła jednoznacznie, iż wie, że to kłamstwo. – Miło się gadało, ale muszę już iść. Na razie.
- Miłych wakacji! – zawołał za nim i dołączył do kolegów, którzy zaczęli się już niecierpliwić.
A jeśli on wie?, zastanowił się Artur, stojąc w kolejce do kasy i nerwowo tupiąc nogą. Znowu zaczął mieć wrażenie, że Łukasz jest kimś więcej niż tylko zwykłym znajomym. Ta jego tajemniczość zaczynała irytować chłopaka.
Wychodząc ze sklepu, Artur odetchnął gorącym, suchym powietrzem. Pogoda była piękna, i wszystko wskazywało na to, że utrzyma się taka przez kilka najbliższych dni. Pewnie gdyby nie moje fochy, całe dnie spędzalibyśmy z Marcelem na dworze, pomyślał, uśmiechając się na samą myśl o tym. Jeszcze dzisiaj do niego napiszę. Czas zacząć zachowywać się jak dorosły facet, postanowił i zatrzymał się na skraju chodnika, czekając, aż będzie mógł przejść na drugą stronę. Nagle znowu poczuł, że ktoś łapie go za ramię, tym razem jednak nie przestraszył się tak bardzo i mógł w pełni panować nad swoim ciałem.
- Czego znowu? – warknął, odwracając się, po czym zamarł.
- Chodź, przejedziemy się – powiedział Sergiusz, wzmacniając uścisk.
- Dzięki za propozycję, ale nie skorzystam.
- Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo działasz mi na nerwy – odparł, ciągnąc go w stronę stojącego nieopodal samochodu. Otworzył tylne drzwi i wrzucił zdezorientowanego chłopaka do środka, sam zaś usiadł za kierownicą. Artur szarpnął za klamkę, ta była jednak zablokowana. – Gdzieś się wybierasz? – zapytał kpiąco, obserwując go w lusterku. Odpalił silnik i z piskiem opon ruszył z parkingu. Całe to zajście nie zwróciło nawet niczyjej uwagi. Ludzie jak gdyby nigdy nic dalej pakowali swoje zakupy do bagażników, jakby porwanie młodego chłopaka w biały dzień stanowiło najzwyklejszą rzecz pod Słońcem.
- Czego chcesz?
- Już raz powiedziałem, o co mi chodzi. Niestety, nie posłuchałeś, a szkoda – westchnął, uśmiechając się pod nosem. Lekko przechylił się w prawą stronę i zaczął grzebać w schowku, w którego wyciągnął napełnioną do połowy strzykawkę.
- Co masz zamiar z tym zrobić? – zapytał Artur, coraz bardziej się bojąc. Siedział jak sparaliżowany i obserwował każdy ruch mężczyzny, nie mogąc jednak w żaden sposób zareagować.
- Zamknij się w końcu – jęknął. Gdy stanęli na światłach, Sergiusz odwrócił się i z całej siły wbił igłę w ramię chłopaka. Szybko wtłoczył całą zawartość strzykawki do jego organizmu, zanim Artur zdążył się szarpnąć i pokrzyżować jego zamiary.
- Co mi wstrzyknąłeś?! – krzyknął, panikując jeszcze bardziej.
- Coś, żebyś trochę się uspokoił – odparł obojętnie, co chwilę zerkając w lusterko i przyglądając mu się. – Zaraz zacznie działać, nie martw się. Mam w tym spore doświadczenie.
- Jesteś chory. Odbiło ci?!
- Ostrzegałem cię! – krzyknął, uderzając dłońmi w kierownicę. – Gdybyś mnie tak nie denerwował, zostawiłbym cię w spokoju.
- Przecież nic ci nie zrobiłem, więc o co ci chodzi?
- A wczoraj? Liczyłem na miłe popołudnie z twoją mamuśką, ale nie, musiałeś się wtrącić. Olała mnie i pobiegła do ciebie! Zrobiłeś to specjalnie!
- Chciała tylko upewnić się, że wszystko ze mną w porządku. Nawet nie wiesz, jak było jej przykro, że sobie poszedłeś. Nie dość, że cały czas ją wykorzystujesz, to jeszcze sprawiasz, że jest smutna. Nienawidzę cię. Jesteś śmieciem – powiedział, lecz jego głos stawał się coraz słabszy.
- Czyżby? Zaprosiłem ją do siebie. Ale nie, bo chciała, żebyś zjadł z nami ten pierdolony obiad. Ciągle tylko Artur i Artur. Najchętniej zakopałbym cię żywcem – wyznał, skręcając gwałtownie na skrzyżowaniu. Artur, pod wpływem tego ruchu, opadł na siedzenie, o mało nie staczając się na podłogę samochodu. Jęknął cicho i spróbował się podnieść, lecz okazało się to niemożliwe. Jego ciało stało się ciężkie, w ogóle nie miał nad nim żadnej kontroli. Mógł tylko leżeć i patrzeć tępo przed siebie. – Ale wiesz co? Dość tego. Dostatecznie mnie upokorzyłeś. Nie dam się tak dłużej traktować.
- I co… teraz? – wymamrotał, z trudem wypowiadając kolejne słowa.
- Teraz pojedziemy w pewne urocze miejsce, gdzie trochę cię poturbuję, po czym wyjadę i już nigdy więcej się nie zobaczymy.
- Zapłacisz z-za… to.
- A co? Pójdziesz na policję?
- Żebyś wiedział.
- W takim razie ja wypuszczę do sieci pewien rewelacyjny filmik, dzięki któremu twoja mamuśka stanie się sławna. Co ty na to?
- Jaki… filmik? – zapytał. Ciężko mu się myślało, w ogóle nie mógł się skupić czy łączyć dostarczanych mu informacji w spójną całość.
- Jak uprawiamy seks. A że nadepnąłeś mi na odcisk, to dopilnuję, żeby nigdy nie zniknął z Internetu.
- Zabiję… zabiję cię – wyszeptał. Sergiusz gwałtownie zahamował, przez co chłopak wylądował na podłodze. Jego ciało wcisnęło się między siedzenia, a ból temu towarzyszący przebił się do umysłu Artura przez spowijające go odrętwienie.
- Jesteśmy na miejscu – powiedział, wysiadając z auta i otwierając tylne drzwi. Wyciągnął Artura i rzucił go na ziemię, po czym złapał za jego nogę i przeciągnął go po trawie kilka metrów dalej. Chłopak nieprzytomnie się rozejrzał, obraz wirował mu jednak przed oczami, uniemożliwiając stwierdzenie, gdzie się znajdują. – I co? Nadal będziesz zgrywał takiego twardziela? – zapytał, ciągnąc go za włosy.
- Pieprz się – jęknął, próbując skupić na nim wzrok.
- Ktoś się tu za dużo filmów naoglądał – stwierdził, prostując się i wymierzając solidnego kopniaka w jego brzuch. Artur zakaszlał i spróbował skulić się do pozycji embrionalnej, lecz w dalszym ciągu nie potrafił się poruszyć. – Masz teraz nauczkę, że starszych należy słuchać.
- Nie sądziłem, że… jesteś aż ta-akim wariatem – wymamrotał. Jak przez mgłę widział stojącego nad nim Sergiusza, który nogą przewrócił go na plecy. Zaczął naciskać stopą na mostek Artura, tym samym utrudniając mu oddychanie.
- Po prostu potrafię wziąć sprawy w swoje ręce – odparł, wzruszając ramionami. – Poza tym nie myśl sobie, że jestem tylko jakimś frajerem podrywającym pierwsze lepsze laski. To tylko taki sposób na spędzanie wolnego czasu. W każdym razie nie martw się, więcej już mnie nie zobaczysz – zapewnił go i zabrał nogę z jego klatki piersiowej. Artur zaczął łapczywie napełniać płuca powietrzem, przy czym zauważył, że jest w stanie poruszyć palcami u stóp i dłoni.
- Idź do diabła – powiedział, gdy nieco się uspokoił, i spojrzał na niego pełnym nienawiści wzrokiem.
- Kiedyś na pewno tam trafię – zaśmiał się, po czym spojrzał na zegarek, który nosił na nadgarstku. – No, na mnie  już czas. Pozdrów ode mnie Karolinę – powiedział, po czym kopnął Artura w głowę, tym samym pozbawiając go przytomności.
* * *
Gdy Artur zaczął odzyskiwać przytomność, pierwsze, co poczuł, to bolesne łupanie z przodu czaszki. Powoli otworzył oczy, z przerażeniem stwierdzając, że nic nie widzi. Chciał wstać, lecz jego ciało nadal było obolałe i słabe. Ciężko dysząc, przeciągnął dłońmi po twarzy i spróbował się uspokoić. Wyciągnął z kieszeni komórkę i z ulgą stwierdził, że jego problemy ze wzrokiem wywołane są ciemnością panującą na zewnątrz. Uważnie przyjrzał się wyświetlaczowi, by stwierdzić, że jest dobrze po północy. Cholera, ile już tu leżę?, zastanowił się, ostrożnie dźwigając się do siadu. Włączył latarkę w komórce i zaczął się rozglądać. Na szczęście znał tę okolicę, był to wjazd do lasku dąbrowskiego, leżącego pół kilometra od miasta. Muszę po kogoś zadzwonić, pomyślał, czując, jak znowu zaczyna tracić przytomność. Instynktownie wybrał numer Marcela i ostatkiem sił przyłożył telefon do ucha.
- Cześć, Artur. Co jest, że dzwonisz o tej porze?
- Pomóż mi. Ja… jestem na wjeździe do lasku… Tym głównym – wyjęczał.
- A co ty tam robisz? Co się stało?
- Pomóż mi… To… Nie mogę… już – wyszeptał, po czym zemdlał.
- Artur! – krzyknął do słuchawki, lecz nie dostał odpowiedzi. Rozłączył się i szybko wybiegł z pokoju, narzucając na siebie pierwsze lepsze ciuchy.
- A ty dokąd? – zapytała jego mama, widząc, jak chłopak miota się po przedpokoju, wkładając buty i szukając kluczyków do samochodu.
- Muszę iść. Arturowi coś się stało – odparł, spanikowany, i wybiegł z domu. Wsiadł do auta i pojechał we wskazanym kierunku, łamiąc przy tym kilka przepisów. Po drodze dzwonił do Artura, ten jednak ani razu nie odebrał. Cholera, co się dzieje?, myślał gorączkowo, wjeżdżając na leśną ścieżkę. Po chwili blask reflektorów padł na bezwładne ciało leżące kawałek dalej, w którym rozpoznał Artura. – Hej! Obudź się! Artur! – krzyknął, podbiegając do niego. Poklepał go po policzku, a gdy chłopak uchylił powieki, odetchnął z ulgą. – Hej, słyszysz mnie? Nie śpij. Zabiorę cię do szpitala.
- Przyjechałeś – wymamrotał, wyciągając drżące ręce w jego stronę.
- Jasne, że przyjechałem – odparł, ostrożnie podnosząc go z ziemi i niosąc do samochodu. Ułożył go na fotelu pasażera najwygodniej, jak to było możliwe, i wskoczył za kierownicę. – Wytrzymaj jeszcze chwilę. I nie odlatuj. Mów do mnie – poprosił, jadąc w stronę szpitala i obserwując, czy chłopak nie zasypia.
- To był Sergiusz… On… Nie mogę iść na policję.
- Dlaczego?
- Nagrał ją…
- Artur, zostań ze mną! – krzyknął, widząc, jak powieki chłopaka niebezpiecznie drgają ku dołowi. – Powiedz, kogo nagrał, kto, kiedy, po prostu mów!
- Sergiusz. Moją mamę – mruknął, a jego głowa zaczęła opadać na klatkę piersiową.
- A gdzie cię dorwał? I kiedy? Artur!
Chłopak jednak przestał odpowiadać. Dzięki pasom jako tako utrzymywał się w fotelu, dodatkowo Marcel przez większość czasu przytrzymywał go, nie pozwalając, by osunął się w którąś stronę.
W końcu zatrzymali się przed szpitalem. Marcel wyszedł z auta, po czym wziął nieprzytomnego Artura na ręce i zaniósł go na izbę przyjęć.
- Niech ktoś nam pomoże! – krzyknął do kobiety siedzącej w recepcji. Ta szybko chwyciła słuchawkę i rzuciła do niej kilka poleceń, po czym Marcela otoczyli sanitariusze. Wzięli od niego Artura i ułożyli go na łóżku, które ze sobą przywieźli, po czym zniknęli w jednej z sal. Chłopak chciał iść za nimi, lecz recepcjonistka go powstrzymała, łapiąc go za ramię i przytrzymując na miejscu. – Pobili go… On nie umrze, prawda? – zapytał, cały trzęsąc się z nerwów. – Muszę zadzwonić do jego mamy. Ona nie wie. Cholera! – jęknął, po czym wybiegł ze szpitala, ignorując krzyczącą za nim pielęgniarkę. Odszukał w samochodzie telefon, który upuścił Artur, nie wiedząc nawet, skąd o tym wie. Był w szoku. Drżącymi palcami znalazł numer do Karoliny, po czym wybrał go i czekał, aż kobieta odbierze.
- Artur! Gdzie ty jesteś?!
- Dzień dobry, to ja. Artura… Pobił go. Jest w szpitalu. Przywiozłem go.
- Marcel? Uspokój się i powiedz mi jeszcze raz, co się stało.
- Niech pani przyjedzie do szpitala jak najszybciej. Proszę – wyjęczał, chodząc w kółko i nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Instynktownie wrócił z powrotem do budynku, po czym opadł na jedno z krzeseł. – Będę czekał w recepcji.
Kobieta rozłączyła się, niczego więcej nie mówiąc. Marcel przycisnął urządzenie do piersi i zamknął oczy, próbując się uspokoić.
- Proszę pana! – krzyknęła pielęgniarka, podbiegając do niego i zadając masę pytań. Chłopak nie rozumiał jednak ani jednego, mógł tylko tępo na nią patrzeć i kręcić głową.
- Jego mama zaraz tu będzie – wydusił w końcu, powoli dochodząc do siebie. Gdy zobaczył wchodzącą do recepcji Karolinę, rzucił się w jej stronę i spróbował jej wszystko wyjaśnić, nie mógł wydobyć jednak ani słowa.
- Marcel, przestań panikować. Usiądź tam, zaraz do ciebie dołączę – powiedziała, kierując się do pielęgniarki i wypełniając potrzebny formularz. Gdy wszystko było gotowe, dołączyła do chłopaka i położyła rękę na jego ramieniu. – A teraz weź kilka głębokich wdechów i powiedz mi, co się wydarzyło.
- Ja sam dokładnie nie wiem. Artur do mnie zadzwonił, powiedział, że leży na wjeździe do lasku, a jak wiozłem go tutaj, powiedział, że Sergiusz go pobił, i że nie może iść na policję, bo on panią nagrał. Później stracił przytomność. On miał krew na czole! – krzyknął, tym samym całkowicie wyrywając się z szoku. Zerwał się z miejsca i zaczął krążyć w tę i z powrotem, mamrocząc coś pod nosem.
- To niemożliwe – jęknęła Karolina. – Jesteś pewny, że oskarżył Sergiusza?
- Tak. On już wcześniej mu groził, jak wracaliśmy z zakończenia roku.
- Więc dlaczego mi o tym nie powiedział?!
- Mówił, że i tak pani mu nie uwierzy, i nie chciał się z panią więcej kłócić. Chciał zdobyć dowód obciążający Sergiusza, a dopiero później o wszystkim powiedzieć.
- I ja dopuściłam do czegoś takiego – szepnęła, ukrywając twarz w dłoniach.
- To nie pani wina – pocieszył ją. – On panią manipulował.
- Co nie znaczy, że powinnam wierzyć jakiemuś obcemu facetowi zamiast własnemu synowi!
- Dzień dobry, pani jest może matką tego pobitego chłopaka? – zapytał lekarz, wychodząc z sali i podchodząc do nich. Karolina skinęła głową i wstała, czekając na wyjaśnienia. – Na jego ciele widać ślady pobicia, podejrzewam też wstrząśnienie mózgu. Znalazłem również niepokojącą rankę na ramieniu, najprawdopodobniej ślad po igle. Obawiam się, że do jego organizmu wprowadzono narkotyk. Testy pozwolą wykryć, co to było.
- Ale Artur przeżyje, prawda? – zapytał Marcel z nadzieją w głosie.
- Jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo, teraz czekamy tylko na wyniki badań, by móc podjąć odpowiednie kroki.
- Całe szczęście – westchnęła Karolina.
- Będę też zmuszony poinformować policję o pobiciu, tym bardziej, że w grę wchodzą narkotyki. Wykluczyłem gwałt, wątpię też, by pani syn mógł stać się ofiarą kradzieży, tym bardziej dziwi mnie więc, skąd ta napaść.
- Cóż, nic nie wiemy, więc w Arturze cała nadzieja – wtrącił Marcel. Mężczyzna skinął tylko głową, po czym znowu zniknął w sali.
- Dlaczego skłamałeś?
- Artur wie coś więcej, dopóki nas nie wtajemniczy, powinniśmy milczeć.
- W co ja nas wpakowałam? – jęknęła, opadając na krzesełko i modląc się, by rzeczywiście Artur szybko się z tego wylizał.



Nie pogardziłabym, gdyby przyszedł do mnie taki Mikołaj ^‿^

Jak nie było mnie prawie miesiąc, tak teraz dodaję coś co chwilę. Fajne uczucie.
W sumie to tak zapewniłam w odpowiedzi na komentarz Arco Iris, że nie będzie dramatów, ale po przeczytaniu tego rozdziału trzeci raz zaczynam wątpić, czy do końca mi to wyszło...
Mam tak w ogóle nadzieję, że nikogo nie zawiodłam takim zwrotem akcji. Jest jeszcze jedna ważna sprawa, którą muszę załatwić, ale to w kolejnym rozdziale...
To chyba tyle. Pozdrawiam i do następnej notki, Towarzysze!
PS. Jak już wcześniej pisałam, jestem bardzo nakręcona na tegoroczne święta, więc na jakiś czas ustawiłam sypiące się z kursora śnieżynki. Wybaczcie, jeśli będzie was to denerwowało. Jakoś wytrzymacie :D
A teraz jeszcze coś, przed czym nie mogę się powstrzymać. Przedstawiam Wam tatę Marcela:
Szaleję na punkcie tego zdjęcia. Na punkcie pana ze zdjęcia w sumie też ^^