Ojciec wrócił z samego rana. Gdy
mnie budził, czułem od niego odór alkoholu, był jednak trzeźwy. Kazał mi się ubrać
i przyjść do jego gabinetu, gdzie czekał na mnie razem ze swoim przyjacielem. Widziałem
go pierwszy raz w życiu. Miał na imię Wadim, a z wyglądu przypominał bobra,
głównie przez długie przednie zęby i dziwaczne wąsy. Od razu, gdy go
zobaczyłem, wiedziałem, że nie czeka mnie nic dobrego. Ojciec kazał mi zamknąć
drzwi i usiąść na krześle, które postawił na środku pokoju. Później Wadim
zaczął opowiadać, co przeszedł w wojsku, co czuł, gdy pierwszy raz mordował
człowieka, a także mówił, jak skutecznie wyciągać informacje z pojmanych
jeńców. Jedną taką metodę pokazał mi osobiście. Wyciągnął z kieszeni małą
tabliczkę i zaczął drapać ją moimi paznokciami. Dźwięk temu towarzyszący
doprowadzał mnie do szału, a rozchodzące się po ciele dreszcze czuję do teraz.
Gdy chciałem wyrwać dłoń z jego uścisku, ojciec uderzył mnie w twarz i
wykrzyczał, że mam stać się silny, by nikt nigdy mnie nie złamał. Że mam być
nie do zatrzymania. I wtedy pierwszy raz w życiu naprawdę tego zapragnąłem.
Chciałem być silny. Chciałem być nie do zatrzymania. Chciałem stać się
maszyną do zabijania. Gdybym taki był, ani Wadim, ani mój ojciec nie byliby
mnie w stanie skrzywdzić. To ja miałbym nad nimi władzę. Patrzyłbym na nich z
góry, drapał ich paznokciami tę cholerną tabliczkę, policzkował za każdy
najmniejszy przejaw buntu. To takie niesprawiedliwe. Dlaczego muszę być gorszy
od nich tylko dlatego, że jestem młodszy? Dlaczego nie mogę obudzić się pewnego
dnia w nowym, lepszym ciele? Mam dość. Niech to się w końcu skończy!
Po kilku godzinach matka przyniosła
im do gabinetu tacę z obiadem. Na sam widok jedzenia zaburczało mi w brzuchu,
do teraz czuję upokorzenie na samą myśl o tym. Oczywiście oni to wykorzystali.
Chcieli, żebym błagał, by się ze mną podzielili. Podtykali mi pod nos kawałki
mięsa i ziemniaków, ale byli głupi, jeśli pomyśleli, że ulegnę. Nie raz
musiałem wytrzymać kilka dni bez jedzenia, co więc znaczyło te kilka godzin? W
pewnym momencie Wadim postawił mi na kolanach talerz z resztkami i powiedział,
że jeśli tylko chcę, mogę go wylizać. Jak pies. Wtedy nie wytrzymałem i
naplułem na tę jego obleśną gębę. Spodziewałem się kary, lecz ojciec milczał, patrząc
wymownie na Wadima. A on zaczął się śmiać. Powiedział, że niezła ze mnie
sztuka, ale trzeba popracować nad moim charakterem. Później odprawili mnie do
mojego pokoju.
Do wieczora miałem spokój.
Ojciec znowu gdzieś pojechał, niespecjalnie mnie nawet ciekawi gdzie. Matka
oczywiście skorzystała z okazji i przyprowadziła sobie jakiegoś młodego
chłopaka do towarzystwa. Coraz mniej mnie to brzydzi. Jeśli w ten sposób udaje
jej się uciec, choć na chwilę, z tego świata, niech robi to jak najczęściej.
Ludzie nie powinni żyć tu, na Ziemi. To miejsce jest zbyt złe, a zło to pożera
każdą, nawet najczystszą duszę, biorąc ją w niewolę i pogrążając w mroku. Być
może lepiej byłoby nam się nigdy nie narodzić.
Moi drodzy! Jako że dziś dwudziesty czwarty grudnia, chciałam życzyć Wam wszystkim zdrowych, radosnych świąt Bożego Narodzenia! Żebyście ten czas spędzili w gronie najbliższych Wam osób, zapominając o tym, co złe! Żeby wszystkie Wasze marzenia się spełniły, smutki i troski zniknęły, a na ich miejsce pojawiły się radość i spokój!
Życzę Wam też szczęśliwego Nowego Roku i oczywiście udanego Sylwestra! No i żeby nadchodzący rok 2017 był jeszcze lepszy niż obecny!
Dziś Mikołajki, a więc święta coraz bliżej! A że bardzo się w tym roku cieszę z nadchodzącego Bożego Narodzenia, to już od dziś wprowadzę trochę świątecznego klimatu Bo kto mi zabroni? :D
Następnego dnia Marcel obudził się niezwykle
zmęczony. Przez pół nocy po prostu przewracał się na łóżku, nie mogąc zasnąć, a
gdy już mu się to udało, śniły mu się dziwne obrazy i dźwięki, które uparcie
katowały jego umysł. Wiedział, co było powodem tego wszystkiego. Jego ojciec,
którego krzątanie się słyszał od kilku minut. Najpewniej wrócił nad ranem,
zdrzemnął się godzinę lub dwie, po czym zaczął przygotowywać śniadanie dla
wszystkich. Zawsze to robił. I gdyby nie czekająca ich rozmowa, Marcel pewnie
już gnałby na dół, żeby się z nim przywitać.
Po chwili do jego uszu doleciało szybkie
tupanie i trzask drzwi. Domyślił się, że to Asia, która o bożym świecie
zapominała, gdy wracał ojciec. Chłopak tylko westchnął, przetarł zmęczone oczy
i przewrócił się na drugi bok, mając nadzieję, że uda mu się z powrotem zasnąć.
Spojrzał jeszcze na wyświetlacz telefonu. Ze smutkiem stwierdził, że nie dostał
żadnego smsa. W głębi serca liczył na to, że Artur ochłonął i postanowił jakoś
załagodzić sytuację, lecz tak się nie stało. Jak zwykle był uparty, i tylko cud
byłby w stanie nakłonić go do zmiany taktyki. Może to i lepiej. Pewnie gdyby
napisał, to już zacząłbym obarczać go swoimi problemami, pomyślał, wygodniej
się układając i zrzucając z siebie kołdrę, gdyż zaczęło robić mu się za ciepło.
Po kilku minutach westchnął głośno i położył
się na plecach. Wiedział, że nie ma szans na ponowne zaśnięcie, a brak ruchu
zaczął go irytować. Wygramolił się z łóżka, narzucił na siebie pierwszą lepszą
koszulkę i niepewnie wyszedł z pokoju. Im bliżej był kuchni, tym wyraźniej
słyszał podekscytowany głos Asi, a także krótkie komentarze wtrącane niskim,
przyjemnym głosem. Mimowolnie się uśmiechnął, przekraczając próg pomieszczenia,
w którym znajdował się jego siostra i ojciec.
- Cześć – przywitał się, jednocześnie
próbując wybadać, czy matka już go o wszystkim poinformowała. Nawet jeśli, to
nie dał tego po sobie poznać.
- Marcel! Już myślałem, że nigdy nie
wstaniesz! – odparł entuzjastycznie i zamknął go w mocnym uścisku. Był niższy
od syna o kilka centymetrów, przez co cała scena wyglądała nieco komicznie. –
Czy mi się wydaje, czy znowu urosłeś?
- Myślę, że to ty zmalałeś – mruknął, klepiąc
go po plecach i rozkoszując się jego bliskością i ciepłem. Na chwilę zapomniał
o wszystkich problemach, liczyło się tylko to, że wreszcie mogli się zobaczyć.
– Brakowało mi ciebie, tato – powiedział, czując nagłą potrzebę wypowiedzenia
tych słów na głos.
- Mi ciebie też. Wszystkich was mi brakowało
– przyznał, odsuwając się od niego z szerokim uśmiechem. – Zrobiłem śniadanie.
Zjesz z nami?
- Jasne. Jak mógłbym odmówić?
Usiedli razem przy stole, na którym stały już
trzy kubki i talerze, dzbanek z herbatą, a także pieczywo, wędliny, ser i
dżemy. Marcel w milczeniu zrobił sobie kanapkę, lecz gdy tylko na nią spojrzał,
doszedł do wniosku, że nie będzie w stanie jej przełknąć. Niepewnie przeniósł
wzrok na ojca, przez co zestresował się jeszcze bardziej. A jeśli i on mnie nie
zaakceptuje? Co wtedy?, myślał gorączkowo, stukając nerwowo palcami w udo.
- Coś nie tak? – zapytał w końcu mężczyzna,
uważnie przyglądając się Marcelowi.
- Nie, nic takiego.
- Asiu, słońce, mogłabyś nas zostawić na
chwilę samych? – poprosił, głaszcząc ją po włosach i uśmiechając się
przepraszająco. Dziewczyna skinęła głową i poszła do swojego pokoju, wcześniej
pokazując Marcelowi, że trzyma za niego kciuki.
- Tato, bo ja…
- Wiem. Mama mi powiedziała. – Jego głos był
spokojny i opanowany, nie zdradzał żadnych emocji. – Była bardzo wzburzona, gdy
o tym mówiła.
- A więc jeszcze jej nie przeszła złość –
stwierdził, spuszczając głowę i uśmiechając się smutno. – Że też musiała nas
wtedy zobaczyć…
- Przez cały czas chciałeś to przed nami
ukrywać?
- Myślę, że w końcu bym się przyznał, ale na
pewno nie teraz. Wiem, pewnie zawiodłeś się na mnie, i rozumiem to. Ale ja
naprawdę nie chcę się zmienić. Nie mogę. Nawet jeśli będzie to oznaczało, że
mnie wydziedziczysz, wyrzekniesz się mnie… Chociaż świadomość, że teraz się mną
brzydzicie jest dołująca, to ja rozumiem. Naprawdę. Ja…
- Marcel, powoli. Uspokój się. I przestań
wygadywać takie bzdury – powiedział, kręcąc głową. Podrapał się po brodzie i
pociągnął potężny łyk herbaty, po czym wziął głęboki oddech i spojrzał na niego
pobłażliwie. – Wiesz, jaka jest mama. Ma swoje zasady, których twardo się
trzyma, a każde odstępstwo od normy traktuje z niechęcią. Ale to nie oznacza,
że teraz się ciebie brzydzi, jak to ująłeś. Po prostu potrzebuje czasu,
szczerej rozmowy, wytłumaczenia kilku rzeczy. Boli mnie jednak to, że zwątpiłeś
i we mnie. Skąd w ogóle pomysł, że się ciebie wyrzeknę?
- Bo ja… Nawet nie wiesz, jak cholernie się
bałem, że i ty mnie nie zaakceptujesz. To byłoby dla mnie za dużo – wychrypiał,
zaciskając dłonie w pięści. – Po prostu nie wiedziałem, co o tym wszystkim
myśleć. Do tej pory udawałem normalnego, skąd mogłem wiedzieć, jak zareagujesz?
- Oczywiście jestem zaskoczony, jeszcze nie
do końca w to wierzę. Ale to jest twoje życie, nie mogę decydować o tym, w kim
się zakochasz. Przede wszystkim zależy mi na twoim szczęściu, cała reszta się
nie liczy. I nie martw się, porozmawiam z mamą. Przemówię jej do rozsądku.
- Dziękuję – powiedział i siąknął kilka razy
nosem. Gdy spojrzał na ojca, który jak gdyby nigdy nic uśmiechał się do niego z
całą swoją dobrodusznością i miłością, nie wytrzymał i z jego oczu popłynęły
łzy ulgi. Zaśmiał się głośno, wycierając twarz dłońmi. Czuł się wspaniale.
Wszystkie jego obawy zniknęły, na powrót odzyskał spokój i harmonię. Ciężar,
który do tej pory dźwigał na barkach, wyparował, on sam zaś miał wrażenie, że
zaraz zacznie unosić się nad ziemią.
- I czego beczysz, matole? – zapytał, śmiejąc
się razem z nim, po czym wychylił się i spojrzał ponad jego ramieniem. – Możesz
już wyjść, Asiu.
- Skąd wiedziałeś, że tam jestem? – zapytała,
rumieniąc się, i usiadła koło niego.
- To taka moja super moc – odparł wymijająco
i zmierzwił jej włosy. – Nieładnie tak podsłuchiwać.
- Wiem, ale martwiłam się o Marcela –
przyznała, patrząc na nich przepraszająco. – Dobrze, że nie jesteś na niego
zły.
- Mówiłem ci już coś na ten temat – mruknął
Marcel. – Nie wypada, żeby martwiła się o mnie taka gówniara.
- Dorosły się odezwał – prychnęła i pokazała
mu język. – Przywiozłeś mi coś z Japonii, prawda, tato?
- Prawda, prawda. Jakżebym śmiał przyjechać z
pustymi rękami?
- A właśnie, gdzie jest mama? – zapytał
chłopak, gdyż dopiero teraz zdał sobie sprawę z jej nieobecności.
- Pojechała do swojej koleżanki, bo jej
dziecko zachorowało i potrzebowała pomocy. Wróci po południu.
- Rozumiem – odparł i zabrał się za jedzenie,
gdyż z głodu czuł już ssanie w żołądku. – Wyglądasz na zmęczonego. Spałeś w
ogóle?
- Wyspałem się w samolocie – odparł na
odchodnym, po czym razem z Asią zniknęli w jednym z sąsiednich pomieszczeń. Po
chwili dało się słyszeć pełne zachwytu okrzyki, będące reakcją nastolatki na
przywiezione jej podarunki. Marcel tylko przewrócił oczami i zrobił sobie
jeszcze jedną kanapkę, z którą poszedł do swojego pokoju. Przez moment
zastanawiał się, czy napisać do Artura, lecz doszedł do wniosku, że jeszcze
trochę poczeka. A nuż napisze do mnie pierwszy, pomyślał, na samą myśl się
uśmiechając.
* * *
Artur obudził się cały zlany potem. Usiadł
gwałtownie na łóżku i złapał się za głowę, próbując pozbyć się wrażenia, że
jego ciało wciąż płonie. Znowu przyśnił mu się koszmar, który nawiedzał go od
czasu do czasu, ten o palącym się domu i nim uwięzionym w środku. To tylko sen.
To tylko sen, powtarzał w myślach niczym mantrę. Na nogach miękkich jak wata
poszedł do łazienki i ochlapał twarz lodowatą wodą, co nieco go otrzeźwiło.
Spojrzał w lustro, a nie widząc żadnych śladów czy blizn na skórze, odetchnął
głęboko i w końcu zaczął się uspokajać. Na szczęście jego mama kilka godzin
temu poszła do pracy, nie była więc świadkiem tego wszystkiego i nie zyskała
kolejnego powodu do zamartwiania się. Za dużo się tym wszystkim przejmuję,
pomyślał, związując włosy w krótki kucyk. Jego pierwszym zmartwieniem był oczywiście
Sergiusz i to, jak go zdemaskować. Dodatkowo Karolina w dalszym ciągu się z nim
spotykała i widać było, że coraz bardziej się do niego przywiązuje. I gdyby
tego było mało, Artur musiał pokłócić się z Marcelem, przez co nie mógł
przestać myśleć o tym, jak się z nim pogodzić. Pewnie gdyby byli zwykłymi
przyjaciółmi, wszystko poszłoby o wiele łatwiej. Gwoździem do trumny okazał się
jednak test, który Artur zrobił wczoraj, a właściwie przemyślenia, które
wywołał. Bo sam quiz był idiotyczny i trzeba by być naprawdę głupim, żeby ślepo
wierzyć w jego wynik. Mimo to właśnie dzięki niemu chłopak po raz pierwszy
odważył się zastanowić nad własną orientacją. Te wszystkie reakcje na bliskość
Marcela, radość, którą czuł na sam jego widok, to, jak mu na nim zależało, a
także pustka, którą teraz odczuwał jasno wskazywały, że Artur zaczyna
przechodzić na ciemną stronę mocy.
- Jak ja mogłem tak łatwo do tego dopuścić? –
wymamrotał, wpatrując się w swoje odbicie w lustrze. – I, co ciekawsze, jak
szybko Marcel się mną znudzi?
Z głową pełną czarnych scenariuszy, Artur
poczłapał do kuchni, gdzie zaparzył sobie mocną kawę. Z kubkiem pełnym
aromatycznego napoju usiadł na kanapie i włączył telewizor. Na jednym z kanałów
puszczali właśnie „Supernatural”, chłopak znalazł więc doskonałe zajęcie na
najbliższy czas. Najpierw pooglądam, a później wybiorę się na zakupy i zrobię
coś dobrego na obiad. A jak wróci mama, jeszcze raz zapytam ją o radę,
pomyślał, sięgając po telefon i szukając na Internecie jakiegoś prostego
przepisu, którego nawet on nie będzie w stanie spieprzyć.
Gdy dochodziła czternasta, Artur stwierdził,
że czas wziąć się do roboty. Włożył jeansy i luźną koszulkę na ramiączkach,
wziął portfel i wyszedł do sklepu. Przez całą drogę rozglądał się na boki,
mając nadzieję, że natknie się na Marcela, nie było mu to jednak dane. Nawet
przechadzając się z koszykiem między półkami liczył, że ujrzy zaraz tę
roześmianą, do bólu znajomą twarz. Jakie to głupie. Muszę z tym skończyć!,
zbeształ się w myślach i pokręcił głową, wracając do wyboru makaronu. W chwili,
gdy poczuł na ramieniu czyjąś dłoń, podskoczył w miejscu i o mało nie wrzasnął.
- Spokojnie, nie bój się. To tylko ja –
uspokoił go Łukasz, uśmiechając się przyjaźnie i na wszelki wypadek nieco się
wycofując. – Przyszedłem się przywitać.
- Mogłeś to jakoś inaczej rozegrać. O mało
zawału nie dostałem! – powiedział, podpierając się pod boki i uspakajając
oddech.
- Gdybym wiedział, na pewno zmieniłbym
taktykę – zaśmiał się. – Co tam słychać? Dawno się nie widzieliśmy.
- No tak, jakieś dwa dni. Rzeczywiście szmat
czasu – odparł, uśmiechając się. – Jeśli liczysz na jakieś ciekawe szczegóły z
mojego życia, to muszę cię zmartwić, bo raczej nudny i przeciętny ze mnie
chłopak.
- Nie taki nudny, skoro sam Marcel Szeptycki
się z tobą przyjaźni.
- Sam się zastanawiam, jak do tego w ogóle
doszło – mruknął, momentalnie markotniejąc. – Wygląda na to, że znacie się już
trochę. Powiedz, on zawsze taki jest?
- Taki, to znaczy jaki?
- No wiesz, otwarty na innych, a przy tym
strasznie namolny.
- Tylko, jeśli naprawdę kogoś polubi i zależy
mu na drugiej osobie. A z tego, co zaobserwowałem, jesteś dla niego kimś mega
szczególnym. Dlatego proszę cię, jeśli nie traktujesz go poważnie, powiedz mu
to wprost i nie przedłużaj jego cierpień.
- Nie wiem, o czym mówisz – odpowiedział
wymijająco, jednak mina Łukasza mówiła jednoznacznie, iż wie, że to kłamstwo. –
Miło się gadało, ale muszę już iść. Na razie.
- Miłych wakacji! – zawołał za nim i dołączył
do kolegów, którzy zaczęli się już niecierpliwić.
A jeśli on wie?, zastanowił się Artur, stojąc
w kolejce do kasy i nerwowo tupiąc nogą. Znowu zaczął mieć wrażenie, że Łukasz
jest kimś więcej niż tylko zwykłym znajomym. Ta jego tajemniczość zaczynała
irytować chłopaka.
Wychodząc ze sklepu, Artur odetchnął gorącym,
suchym powietrzem. Pogoda była piękna, i wszystko wskazywało na to, że utrzyma
się taka przez kilka najbliższych dni. Pewnie gdyby nie moje fochy, całe dnie
spędzalibyśmy z Marcelem na dworze, pomyślał, uśmiechając się na samą myśl o
tym. Jeszcze dzisiaj do niego napiszę. Czas zacząć zachowywać się jak dorosły
facet, postanowił i zatrzymał się na skraju chodnika, czekając, aż będzie mógł
przejść na drugą stronę. Nagle znowu poczuł, że ktoś łapie go za ramię, tym razem
jednak nie przestraszył się tak bardzo i mógł w pełni panować nad swoim ciałem.
- Czego znowu? – warknął, odwracając się, po
czym zamarł.
- Chodź, przejedziemy się – powiedział
Sergiusz, wzmacniając uścisk.
- Dzięki za propozycję, ale nie skorzystam.
- Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo
działasz mi na nerwy – odparł, ciągnąc go w stronę stojącego nieopodal
samochodu. Otworzył tylne drzwi i wrzucił zdezorientowanego chłopaka do środka,
sam zaś usiadł za kierownicą. Artur szarpnął za klamkę, ta była jednak
zablokowana. – Gdzieś się wybierasz? – zapytał kpiąco, obserwując go w
lusterku. Odpalił silnik i z piskiem opon ruszył z parkingu. Całe to zajście
nie zwróciło nawet niczyjej uwagi. Ludzie jak gdyby nigdy nic dalej pakowali
swoje zakupy do bagażników, jakby porwanie młodego chłopaka w biały dzień stanowiło
najzwyklejszą rzecz pod Słońcem.
- Czego chcesz?
- Już raz powiedziałem, o co mi chodzi.
Niestety, nie posłuchałeś, a szkoda – westchnął, uśmiechając się pod nosem.
Lekko przechylił się w prawą stronę i zaczął grzebać w schowku, w którego
wyciągnął napełnioną do połowy strzykawkę.
- Co masz zamiar z tym zrobić? – zapytał
Artur, coraz bardziej się bojąc. Siedział jak sparaliżowany i obserwował każdy
ruch mężczyzny, nie mogąc jednak w żaden sposób zareagować.
- Zamknij się w końcu – jęknął. Gdy stanęli
na światłach, Sergiusz odwrócił się i z całej siły wbił igłę w ramię chłopaka.
Szybko wtłoczył całą zawartość strzykawki do jego organizmu, zanim Artur zdążył
się szarpnąć i pokrzyżować jego zamiary.
- Co mi wstrzyknąłeś?! – krzyknął, panikując
jeszcze bardziej.
- Coś, żebyś trochę się uspokoił – odparł
obojętnie, co chwilę zerkając w lusterko i przyglądając mu się. – Zaraz zacznie
działać, nie martw się. Mam w tym spore doświadczenie.
- Jesteś chory. Odbiło ci?!
- Ostrzegałem cię! – krzyknął, uderzając
dłońmi w kierownicę. – Gdybyś mnie tak nie denerwował, zostawiłbym cię w
spokoju.
- Przecież nic ci nie zrobiłem, więc o co ci
chodzi?
- A wczoraj? Liczyłem na miłe popołudnie z
twoją mamuśką, ale nie, musiałeś się wtrącić. Olała mnie i pobiegła do ciebie!
Zrobiłeś to specjalnie!
- Chciała tylko upewnić się, że wszystko ze
mną w porządku. Nawet nie wiesz, jak było jej przykro, że sobie poszedłeś. Nie
dość, że cały czas ją wykorzystujesz, to jeszcze sprawiasz, że jest smutna.
Nienawidzę cię. Jesteś śmieciem – powiedział, lecz jego głos stawał się coraz
słabszy.
- Czyżby? Zaprosiłem ją do siebie. Ale nie,
bo chciała, żebyś zjadł z nami ten pierdolony obiad. Ciągle tylko Artur i
Artur. Najchętniej zakopałbym cię żywcem – wyznał, skręcając gwałtownie na
skrzyżowaniu. Artur, pod wpływem tego ruchu, opadł na siedzenie, o mało nie
staczając się na podłogę samochodu. Jęknął cicho i spróbował się podnieść, lecz
okazało się to niemożliwe. Jego ciało stało się ciężkie, w ogóle nie miał nad
nim żadnej kontroli. Mógł tylko leżeć i patrzeć tępo przed siebie. – Ale
wiesz co? Dość tego. Dostatecznie mnie upokorzyłeś. Nie dam się tak dłużej
traktować.
- I co… teraz? – wymamrotał, z trudem
wypowiadając kolejne słowa.
- Teraz pojedziemy w pewne urocze miejsce,
gdzie trochę cię poturbuję, po czym wyjadę i już nigdy więcej się nie
zobaczymy.
- Zapłacisz z-za… to.
- A co? Pójdziesz na policję?
- Żebyś wiedział.
- W takim razie ja wypuszczę do sieci pewien rewelacyjny
filmik, dzięki któremu twoja mamuśka stanie się sławna. Co ty na to?
- Jaki… filmik? – zapytał. Ciężko mu się
myślało, w ogóle nie mógł się skupić czy łączyć dostarczanych mu informacji w
spójną całość.
- Jak uprawiamy seks. A że nadepnąłeś mi na
odcisk, to dopilnuję, żeby nigdy nie zniknął z Internetu.
- Zabiję… zabiję cię – wyszeptał. Sergiusz
gwałtownie zahamował, przez co chłopak wylądował na podłodze. Jego ciało
wcisnęło się między siedzenia, a ból temu towarzyszący przebił się do umysłu Artura
przez spowijające go odrętwienie.
- Jesteśmy na miejscu – powiedział,
wysiadając z auta i otwierając tylne drzwi. Wyciągnął Artura i rzucił go na
ziemię, po czym złapał za jego nogę i przeciągnął go po trawie kilka metrów
dalej. Chłopak nieprzytomnie się rozejrzał, obraz wirował mu jednak przed
oczami, uniemożliwiając stwierdzenie, gdzie się znajdują. – I co? Nadal
będziesz zgrywał takiego twardziela? – zapytał, ciągnąc go za włosy.
- Pieprz się – jęknął, próbując skupić na nim
wzrok.
- Ktoś się tu za dużo filmów naoglądał –
stwierdził, prostując się i wymierzając solidnego kopniaka w jego brzuch. Artur
zakaszlał i spróbował skulić się do pozycji embrionalnej, lecz w dalszym ciągu
nie potrafił się poruszyć. – Masz teraz nauczkę, że starszych należy słuchać.
- Nie sądziłem, że… jesteś aż ta-akim
wariatem – wymamrotał. Jak przez mgłę widział stojącego nad nim Sergiusza,
który nogą przewrócił go na plecy. Zaczął naciskać stopą na mostek Artura, tym
samym utrudniając mu oddychanie.
- Po prostu potrafię wziąć sprawy w swoje
ręce – odparł, wzruszając ramionami. – Poza tym nie myśl sobie, że jestem tylko
jakimś frajerem podrywającym pierwsze lepsze laski. To tylko taki sposób na
spędzanie wolnego czasu. W każdym razie nie martw się, więcej już mnie nie zobaczysz
– zapewnił go i zabrał nogę z jego klatki piersiowej. Artur zaczął łapczywie
napełniać płuca powietrzem, przy czym zauważył, że jest w stanie poruszyć
palcami u stóp i dłoni.
- Idź do diabła – powiedział, gdy nieco się
uspokoił, i spojrzał na niego pełnym nienawiści wzrokiem.
- Kiedyś na pewno tam trafię – zaśmiał się,
po czym spojrzał na zegarek, który nosił na nadgarstku. – No, na mnie już czas. Pozdrów ode mnie Karolinę – powiedział,
po czym kopnął Artura w głowę, tym samym pozbawiając go przytomności.
* * *
Gdy Artur zaczął odzyskiwać przytomność,
pierwsze, co poczuł, to bolesne łupanie z przodu czaszki. Powoli otworzył oczy,
z przerażeniem stwierdzając, że nic nie widzi. Chciał wstać, lecz jego ciało
nadal było obolałe i słabe. Ciężko dysząc, przeciągnął dłońmi po twarzy i
spróbował się uspokoić. Wyciągnął z kieszeni komórkę i z ulgą stwierdził, że
jego problemy ze wzrokiem wywołane są ciemnością panującą na zewnątrz. Uważnie
przyjrzał się wyświetlaczowi, by stwierdzić, że jest dobrze po północy.
Cholera, ile już tu leżę?, zastanowił się, ostrożnie dźwigając się do siadu.
Włączył latarkę w komórce i zaczął się rozglądać. Na szczęście znał tę okolicę,
był to wjazd do lasku dąbrowskiego, leżącego pół kilometra od miasta. Muszę po
kogoś zadzwonić, pomyślał, czując, jak znowu zaczyna tracić przytomność.
Instynktownie wybrał numer Marcela i ostatkiem sił przyłożył telefon do ucha.
- Cześć, Artur. Co jest, że dzwonisz o tej
porze?
- Pomóż mi. Ja… jestem na wjeździe do lasku…
Tym głównym – wyjęczał.
- A co ty tam robisz? Co się stało?
- Pomóż mi… To… Nie mogę… już – wyszeptał, po
czym zemdlał.
- Artur! – krzyknął do słuchawki, lecz nie
dostał odpowiedzi. Rozłączył się i szybko wybiegł z pokoju, narzucając na
siebie pierwsze lepsze ciuchy.
- A ty dokąd? – zapytała jego mama, widząc,
jak chłopak miota się po przedpokoju, wkładając buty i szukając kluczyków do
samochodu.
- Muszę iść. Arturowi coś się stało – odparł,
spanikowany, i wybiegł z domu. Wsiadł do auta i pojechał we wskazanym kierunku,
łamiąc przy tym kilka przepisów. Po drodze dzwonił do Artura, ten jednak ani
razu nie odebrał. Cholera, co się dzieje?, myślał gorączkowo, wjeżdżając na
leśną ścieżkę. Po chwili blask reflektorów padł na bezwładne ciało leżące
kawałek dalej, w którym rozpoznał Artura. – Hej! Obudź się! Artur! – krzyknął,
podbiegając do niego. Poklepał go po policzku, a gdy chłopak uchylił powieki,
odetchnął z ulgą. – Hej, słyszysz mnie? Nie śpij. Zabiorę cię do szpitala.
- Przyjechałeś – wymamrotał, wyciągając
drżące ręce w jego stronę.
- Jasne, że przyjechałem – odparł, ostrożnie
podnosząc go z ziemi i niosąc do samochodu. Ułożył go na fotelu pasażera
najwygodniej, jak to było możliwe, i wskoczył za kierownicę. – Wytrzymaj
jeszcze chwilę. I nie odlatuj. Mów do mnie – poprosił, jadąc w stronę szpitala
i obserwując, czy chłopak nie zasypia.
- To był Sergiusz… On… Nie mogę iść na
policję.
- Dlaczego?
- Nagrał ją…
- Artur, zostań ze mną! – krzyknął, widząc,
jak powieki chłopaka niebezpiecznie drgają ku dołowi. – Powiedz, kogo nagrał,
kto, kiedy, po prostu mów!
- Sergiusz. Moją mamę – mruknął, a jego głowa
zaczęła opadać na klatkę piersiową.
- A gdzie cię dorwał? I kiedy? Artur!
Chłopak jednak przestał odpowiadać. Dzięki
pasom jako tako utrzymywał się w fotelu, dodatkowo Marcel przez większość czasu
przytrzymywał go, nie pozwalając, by osunął się w którąś stronę.
W końcu zatrzymali się przed szpitalem.
Marcel wyszedł z auta, po czym wziął nieprzytomnego Artura na ręce i zaniósł go
na izbę przyjęć.
- Niech ktoś nam pomoże! – krzyknął do
kobiety siedzącej w recepcji. Ta szybko chwyciła słuchawkę i rzuciła do niej
kilka poleceń, po czym Marcela otoczyli sanitariusze. Wzięli od niego Artura i
ułożyli go na łóżku, które ze sobą przywieźli, po czym zniknęli w jednej z sal.
Chłopak chciał iść za nimi, lecz recepcjonistka go powstrzymała, łapiąc go za
ramię i przytrzymując na miejscu. – Pobili go… On nie umrze, prawda? – zapytał,
cały trzęsąc się z nerwów. – Muszę zadzwonić do jego mamy. Ona nie wie.
Cholera! – jęknął, po czym wybiegł ze szpitala, ignorując krzyczącą za nim
pielęgniarkę. Odszukał w samochodzie telefon, który upuścił Artur, nie wiedząc
nawet, skąd o tym wie. Był w szoku. Drżącymi palcami znalazł numer do Karoliny,
po czym wybrał go i czekał, aż kobieta odbierze.
- Artur! Gdzie ty jesteś?!
- Dzień dobry, to ja. Artura… Pobił go. Jest
w szpitalu. Przywiozłem go.
- Marcel? Uspokój się i powiedz mi jeszcze
raz, co się stało.
- Niech pani przyjedzie do szpitala jak
najszybciej. Proszę – wyjęczał, chodząc w kółko i nie wiedząc, co ze sobą
zrobić. Instynktownie wrócił z powrotem do budynku, po czym opadł na jedno z
krzeseł. – Będę czekał w recepcji.
Kobieta rozłączyła się, niczego więcej nie
mówiąc. Marcel przycisnął urządzenie do piersi i zamknął oczy, próbując się
uspokoić.
- Proszę pana! – krzyknęła pielęgniarka,
podbiegając do niego i zadając masę pytań. Chłopak nie rozumiał jednak ani
jednego, mógł tylko tępo na nią patrzeć i kręcić głową.
- Jego mama zaraz tu będzie – wydusił w
końcu, powoli dochodząc do siebie. Gdy zobaczył wchodzącą do recepcji Karolinę,
rzucił się w jej stronę i spróbował jej wszystko wyjaśnić, nie mógł wydobyć
jednak ani słowa.
- Marcel, przestań panikować. Usiądź tam,
zaraz do ciebie dołączę – powiedziała, kierując się do pielęgniarki i
wypełniając potrzebny formularz. Gdy wszystko było gotowe, dołączyła do
chłopaka i położyła rękę na jego ramieniu. – A teraz weź kilka głębokich
wdechów i powiedz mi, co się wydarzyło.
- Ja sam dokładnie nie wiem. Artur do mnie
zadzwonił, powiedział, że leży na wjeździe do lasku, a jak wiozłem go tutaj,
powiedział, że Sergiusz go pobił, i że nie może iść na policję, bo on panią
nagrał. Później stracił przytomność. On miał krew na czole! – krzyknął, tym
samym całkowicie wyrywając się z szoku. Zerwał się z miejsca i zaczął krążyć w
tę i z powrotem, mamrocząc coś pod nosem.
- To niemożliwe – jęknęła Karolina. – Jesteś
pewny, że oskarżył Sergiusza?
- Tak. On już wcześniej mu groził, jak
wracaliśmy z zakończenia roku.
- Więc dlaczego mi o tym nie powiedział?!
- Mówił, że i tak pani mu nie uwierzy, i
nie chciał się z panią więcej kłócić. Chciał zdobyć dowód obciążający
Sergiusza, a dopiero później o wszystkim powiedzieć.
- I ja dopuściłam do czegoś takiego –
szepnęła, ukrywając twarz w dłoniach.
- To nie pani wina – pocieszył ją. – On panią
manipulował.
- Co nie znaczy, że powinnam wierzyć jakiemuś
obcemu facetowi zamiast własnemu synowi!
- Dzień dobry, pani jest może matką tego pobitego chłopaka? – zapytał lekarz, wychodząc z sali i podchodząc do nich. Karolina
skinęła głową i wstała, czekając na wyjaśnienia. – Na jego ciele widać ślady
pobicia, podejrzewam też wstrząśnienie mózgu. Znalazłem również niepokojącą
rankę na ramieniu, najprawdopodobniej ślad po igle. Obawiam się, że do jego
organizmu wprowadzono narkotyk. Testy pozwolą wykryć, co to było.
- Ale Artur przeżyje, prawda? – zapytał
Marcel z nadzieją w głosie.
- Jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo,
teraz czekamy tylko na wyniki badań, by móc podjąć odpowiednie kroki.
- Całe szczęście – westchnęła Karolina.
- Będę też zmuszony poinformować policję o
pobiciu, tym bardziej, że w grę wchodzą narkotyki. Wykluczyłem gwałt, wątpię
też, by pani syn mógł stać się ofiarą kradzieży, tym bardziej dziwi mnie więc,
skąd ta napaść.
- Cóż, nic nie wiemy, więc w Arturze cała
nadzieja – wtrącił Marcel. Mężczyzna skinął tylko głową, po czym znowu zniknął
w sali.
- Dlaczego skłamałeś?
- Artur wie coś więcej, dopóki nas nie
wtajemniczy, powinniśmy milczeć.
- W co ja nas wpakowałam? – jęknęła, opadając
na krzesełko i modląc się, by rzeczywiście Artur szybko się z tego wylizał.
Nie pogardziłabym, gdyby przyszedł do mnie taki Mikołaj ^‿^
Jak nie było mnie prawie miesiąc, tak teraz dodaję coś co chwilę. Fajne uczucie.
W sumie to tak zapewniłam w odpowiedzi na komentarz Arco Iris, że nie będzie dramatów, ale po przeczytaniu tego rozdziału trzeci raz zaczynam wątpić, czy do końca mi to wyszło...
Mam tak w ogóle nadzieję, że nikogo nie zawiodłam takim zwrotem akcji. Jest jeszcze jedna ważna sprawa, którą muszę załatwić, ale to w kolejnym rozdziale...
To chyba tyle. Pozdrawiam i do następnej notki, Towarzysze!
PS. Jak już wcześniej pisałam, jestem bardzo nakręcona na tegoroczne święta, więc na jakiś czas ustawiłam sypiące się z kursora śnieżynki. Wybaczcie, jeśli będzie was to denerwowało. Jakoś wytrzymacie :D
A teraz jeszcze coś, przed czym nie mogę się powstrzymać. Przedstawiam Wam tatę Marcela:
Szaleję na punkcie tego zdjęcia. Na punkcie pana ze zdjęcia w sumie też ^^