Menu

środa, 29 czerwca 2016

Anioł Śmierci - prolog

Zapach potu. Urywany, gwałtowny oddech. Szybko bijące serce. Rozgrzane ciało. Zaczerwienione policzki. Ciche posapywanie przerywające wieczorną ciszę. Blada dłoń wyciągnięta w moją stronę. Totalny brak sił.
- Haniel, zwolnij trochę – jęknąłem błagalnym głosem. – Jestem już za stary na jogging!
- Samael, to dopiero dwa kilometry! Przecież masz o wiele wytrzymalsze ciało niż ludzkie, nie powinieneś się tym tak bardzo zmęczyć…
- Ale się zmęczyłem, i to jak cholera! – przerwałem mu, zatrzymując się i opierając dłonie na udach. Gdybym wiedział, że tak to się skończy, w życiu bym się nie zgodził.
- A może po prostu jesteś głodny? – zaproponował nieśmiało, nachylając się nade mną. Pokręciłem głową, patrząc na niego, zaniepokojony.
- Zaczynam myśleć, że podoba ci się to, jak wysysam z ciebie krew – mruknąłem, uważnie lustrując go wzrokiem.
- Powiedzmy, że jest o wiele znośniej od kiedy potrafisz się podczas tego kontrolować.
- A może chciałeś powiedzieć przyjemniej? – nie dawałem za wygraną. Haniel tylko się uśmiechnął i pocałował mnie w czoło.
- Wracajmy do domu, z naszej przebieżki i tak nic już nie wyjdzie – powiedział, wypowiadając formułę maskującą i rozkładając skrzydła. Uczyniłem to samo, po czym obaj wzbiliśmy się w powietrze i polecieliśmy do naszego mieszkania.
Gdy byliśmy na miejscu, od razu położyłem się na dywanie w salonie, leniwie machając skrzydłami. Przez okna sączyło się wieczorne światło, które denerwowało mnie swoją jasnością i kolorem dojrzałej pomarańczy.
- Haniel, zasłony – mruknąłem. Chwilę później pokój spowił półmrok, a ja w końcu mogłem otworzyć oczy. – Dziękuję, Aniołku.
- Długo masz zamiar tu leżeć? – zapytał, kucając obok mnie i patrząc na mnie z politowaniem. Wzruszyłem ramionami i przewróciłem się na plecy, przyciągając go do siebie.
- Jeśli będziesz leżał ze mną, to i całą wieczność tu spędzę.
- Bardzo śmieszne, panie romantyczny. A teraz puszczaj.
- Bo co?
Gdy nic nie odpowiedział, zaśmiałem się cicho i przytuliłem go do siebie jeszcze mocniej.
- No widzisz, nawet ty nie masz odpowiedniego argumentu – wymruczałem, trącając jego ucho czubkiem nosa.
- Jesteś… Jesteś za blisko – wydyszał, próbując wyswobodzić się z mojego uścisku.
- Tak jest dobrze.
- Ale Samael…
- Nie ma żadnego ale. Nie chcesz uprawiać ze mną seksu, to chociaż pozwól mi cię poprzytulać – powiedziałem z nieco większym wyrzutem, niż zamierzałem.
- To nie tak, że ja nie chcę…
- A jak? Powiedz mi, bo zaczynam myśleć, że już ci się znudziłem i tylko patrzysz jak mnie rzucić i wrócić do Nieba.
- Oczywiście że nie! – zaprzeczył szybko, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczyma. Odgarnąłem mu z czoła kilka złotych kosmyków, zatrzymując palce dopiero na jego karku. Przyciągnąłem go do siebie, tak, by nasze twarze dzieliły milimetry.
- To jak to z tobą jest, hmm? – zapytałem, od czasu do czasu zerkając na jego uchylone wargi.
- Bo ja… To będzie mój pierwszy raz, i… Boję się – jęknął.
- Przez ostatni miesiąc zdążyłem pokazać ci kilka rzeczy i nauczyłem cię tego i owego. Myślisz, że po co to robiłem? Żeby cię jak najlepiej przygotować. Powinieneś wiedzieć, że twoje dobro stawiam na pierwszym miejscu, i że nie masz się czego obawiać. A to, że pierwszy raz przeżyjesz właśnie ze mną, jest dla mnie największą nagrodą, jaką mogłem sobie kiedykolwiek wymarzyć.
- Wiem, mówiłeś mi to…
- No właśnie. Dlatego zaufaj mi i przestań się w końcu zapierać, bo widzę, że sam tego chcesz. Po prostu boisz się zrobić pierwszy krok.
- A ty byś się nie bał, gdybyś był na moim miejscu?
- Cóż, pierwszym i jedynym, który mnie zdominował, był Vagirio. Reszty sam się domyśl – powiedziałem, krzywiąc się na samo wspomnienie. Haniel syknął cicho i spojrzał na mnie współczująco.
- Rzeczywiście jestem w o wiele lepszej sytuacji – stwierdził, uśmiechając się nieśmiało. – Obiecaj, że gdy stwierdzę, że jednak nie jestem jeszcze gotowy, przestaniesz.
- Twoje dobro na pierwszym miejscu – przypomniałem mu, po czym pocałowałem go. Haniel szybko zaczął odwzajemniać mój pocałunek, w czym zdążył już nabrać wprawy. Jego język delikatnie pieścił moje podniebienie, od czasu do czasu zahaczając o zęby. Jego chłodne wargi rozkosznie ocierały się o moje, sprawiając, że z każdą chwilą czułem się coraz bardziej nienasycony. – Powinniśmy się przenieść do sypialni – wydyszałem, gdy oderwaliśmy się od siebie. W odpowiedzi Haniel skinął głową i wstał, a ja uczyniłem to samo. Bez wahania wziąłem go w ramiona i zaniosłem do pomieszczenia obok, kładąc go na łóżku i uważnie mu się przyglądając. Jego policzki były zaróżowione, wzrok nieco zamglony, a oddech niezwykle szybki i chrapliwy. Westchnąłem cicho i usiadłem na nim okrakiem. – Na razie nie jest tak źle, co? – zapytałem, muskając językiem jego szyję. Moje dłonie zręcznie wpełzły za jego koszulkę, głaszcząc go po napiętych mięśniach brzucha. Gdy zacząłem pieścić jego sutki, Haniel jęknął i wygiął się w łuk. Na chwilę przerwałem swe czynności, by zdjąć z niego bluzkę, a gdy to uczyniłem, zacząłem składać na jego torsie i szyi krótkie pocałunki, od czasu do czasu zdobiąc jego skórę malinkami, które wyraźnie się na niej odznaczały. Gdy doszedłem do pępka, kątem oka zauważyłem, że w spodniach Haniela widać już sporą wypukłość, która aż prosiła się o uwagę. Niechętnie odsunąłem się od niego i wyciągnąłem z szuflady tubkę lubrykantu, którą położyłem na łóżku obok nas. Zdjąłem z Haniela spodnie wraz z bielizną, po czym pozbyłem się swojej bluzki. – Rozsuń nogi – poprosiłem. Anioł spełnił moją prośbę z ociąganiem, wynikającym jednak nie ze strachu, a z zamroczenia spowodowanego nadmiarem przyjemności. Wycisnąłem sporą ilość żelu na palce, które przyłożyłem do jego wejścia. Włożyłem w niego najpierw jeden palec, a gdy poczułem, że się spina, wziąłem do ust jego penisa i zacząłem powoli poruszać głową w przód i w tył. Próbowaliśmy tego już wcześniej, wiedziałem więc, że przyniesie to pożądany efekt. Haniel zaczął się rozluźniać, a ja mogłem po chwili dołączyć drugi, a na końcu trzeci palec.
Tym razem było jednak inaczej. Haniel, zamiast na prześcieradle, zacisnął dłonie na moich włosach, nieśmiało nadając rytm ruchom mojej głowy. Był napalony jeszcze bardziej niż zwykle, ja zresztą tak samo. Każdy z nas czuł, że to właśnie ten moment, w którym obaj przekraczamy tę magiczną granicę.
- Samael – jęknął, dochodząc w moich ustach, i nieświadomie wbijając się w nie jak najgłębiej mógł. Zacharczałem, a moje oczy zaszły łzami, szybko się jednak uspokoiłem. Odsunąłem się od niego, połykając spermę znajdującą się na moim języku, a tę, która zdążyła spłynąć po penisie Haniela, chwilę potem pieczołowicie zlizałem. Widząc to, anioł spojrzał na mnie spłoszonym wzrokiem, ja jednak czule pocałowałem go w policzek, po czym znowu sięgnąłem go szuflady, tym razem wyciągając z niej prezerwatywę. Zdjąłem z siebie spodnie i bokserki, rozerwałem opakowanie i nałożyłem na swój członek kondoma. Przyłożyłem główkę penisa do pośladków Haniela, cały czas uważnie obserwując jego reakcje. – Zrób to – ponaglił mnie, przez co miałem ochotę przestać się ograniczać i zerżnąć go bez zbędnych delikatności. Zamiast tego jednak zarzuciłem sobie jego prawą nogę na ramię, lewą zaś mocno odginając w bok. Zacząłem powoli w niego wchodzić, zatrzymując się za każdym razem, gdy czułem opór, i dając czas Hanielowi na rozluźnienie się. Gdy zmieściłem się w nim cały, westchnąłem głośno i poruszyłem się w nim na próbę.
- Boli? – zapytałem, splatając nasze palce.
- Sam nie wiem… Dziwnie się czuję – wyznał, patrząc na mnie zamglonym wzrokiem. – Pocałuj mnie – poprosił po chwili namysłu. Chętnie spełniłem jego prośbę, jednocześnie zaczynając poruszać się w nim coraz mocniej i szybciej, ciągle pilnując się, by nie stracić nad sobą kontroli. To, w jaki sposób Haniel zaciskał się wokół mojego penisa, doprowadzało mnie do skraju wytrzymałości. Gdy zaś anioł jęknął wprost w moje usta i zaczął coraz śmielej wić się pode mną z rozkoszy, nie wytrzymałem. Przewróciłem go na brzuch w taki sposób, by jego pośladki były mocno wypięte w górę, po czym znowu w niego wszedłem, tym razem jednym szybkim ruchem. Nachyliłem się nad nim, gryząc go w kark i szyję, i mocno się w niego wbijając. Co chwilę uderzałem w jego prostatę, przez co członek Haniela znów zaczął robić się twardy. Bez chwili namysłu chwyciłem go w dłoń, gwałtownie poruszając nią w górę i w dół. Całą sypialnię wypełniały jęki i westchnienia anioła, dodatkowo mnie podniecając.
Gdy poczułem, jak moje podbrzusze zalewa fala gorąca, wbiłem zęby w ramię Haniela aż do krwi, którą zacząłem łapczywie spijać. Kilkanaście sekund później obaj doszliśmy, a nasze krzyki złączyły się w jeden niezrozumiały jęk. Padliśmy wykończeni na materac, ciężko dysząc i próbując ochłonąć. W dodatku zrobiło mi się ciemno przed oczami, na szczęście to szybko minęło. Spojrzałem z czułością na Haniela, który wyglądał, jakby miał stracić przytomność.
- Wszystko w porządku? – zapytałem, odgarniając mu z twarzy wilgotne od potu włosy. W odpowiedzi skinął głową i przysunął się do mnie, wtulając głowę w moją pierś. Objąłem go i zacząłem delikatnie głaskać jego plecy, od czasu do czasu schodząc aż na pośladki.
Ostatkiem sił powstrzymałem się przed poproszeniem go o drugą rundę. Zamiast tego obaj zasnęliśmy, rozkoszując się bliskością naszych ciał, a także tym, co przed chwilą przeżyliśmy.
* * *
- Wstawaj, Samael – usłyszałem niezadowolone mruknięcie blisko mojego ucha. Posłusznie otworzyłem oczy, by zobaczyć nachylającego się nade mną Haniela.
- Cześć, Aniołku. Jak się czujesz?
- Tyłek mnie boli – jęknął, niezadowolony, i wydął policzki. Mimowolnie zaśmiałem się, a gdy spiorunował mnie wzrokiem, przyciągnąłem go do siebie i pocałowałem go. Było mi cholernie dobrze, wspomnienia ostatniej nocy powoli do mnie wracały, pozwalając nacieszyć się tym raz jeszcze. Miałem nadzieję, że Hanielowi podobało się to choć w połowie tak ja mi.
- Nie martw się, z każdym następnym razem ból będzie coraz mniejszy – powiedziałem, zwlekając się z łóżka. – Co sobie życzysz na śniadanie?
- Tosty – mruknął, przykrywając się kołdrą po sam czubek głowy. Podszedłem do niego i postukałem go palcem w ramię, a gdy nieśmiało wyjrzał zza pościeli, uśmiechnąłem się do niego i przybliżyłem usta do jego ucha.
- Kocham cię – szepnąłem.
- Ja ciebie też – odpowiedział po chwili. – A teraz wypad do kuchni, jestem głodny.
- Tak jest, mój rycerzu – odparłem, nisko się mu kłaniając.
W myślach zaś zacząłem układać listę pozycji i urozmaiceń, które chciałem w najbliższej przyszłości zrealizować razem z Hanielem.
Jeszcze tyle przed nami, pomyślałem, z uśmiechem przygotowując śniadanie dla mojego ukochanego.

Koniec.






Dlaczego w Wordzie te rozdziały wydają się takie długie? T^T
Uwaga numer 1: Muszę popracować nad pisaniem scen seksu, bo mam wrażenie, że opisuję je beznadziejnie...
Takim oto sposobem dobrnęliśmy do końca! Sama nie wierzę, że tyle opowiadań udało mi się skończyć. To niesamowite, jak założenie bloga wymusza pewne rzeczy! W każdym razie dziękuję, że chcecie czytać moje twory, i że cieszą się one takim zainteresowaniem. Licznik wejść niedługo dojdzie do 20000 (jeszcze tylko 200 wyświetleń!). Być może to nie jest dużo na tle innych blogów, ale dla mnie to coś wspaniałego. Również wszystkie komentarze (których jest niestety znacznie mniej) są dla mnie mega ważną motywacją.
Ogólnie rzecz ujmując, dziękuję mojemu małemu dobremu duszkowi, który utwierdził mnie w przekonaniu, że założenie bloga to dobry pomysł, a także wielokrotnie stawał się dla mnie prywatnym psychologiem. Tak, to o Tobie, mój kochany kohaiu! (Mam nadzieję, że to czytasz i się nie wygłupiłam XD Jeśli tak, to daj mi jakiś znak).
Pewnie za kilka dni ukaże się pierwszy rozdział mojego nowego opowiadania, które teraz piszę, także oczekujcie!
Ps. Czy tylko ja uważam, że to mega dziwne, że teraz notki pojawiają się na moim blogu co kilka dni? Bo wychodzi na to, że nie mam życia i siedzę całe dnie przed kompem, nie wychodząc w ogóle z domu i nie widując ludzi oprócz rodziców i rodzeństwa, z którymi mieszkam... Co gorsze, bardzo odpowiada mi taki styl życia...
Jaki z tego wniosek? 
Jestem nerdem >.>



niedziela, 26 czerwca 2016

Anioł Śmierci, część 11

- Haniel, ja… - zacząłem, gdy stanęliśmy naprzeciw siebie w salonie. Właściwie nie wiedziałem, co mam powiedzieć, więc po prostu zamknąłem usta i wbiłem wzrok w podłogę. Bałem się odrzucenia. Byłem potworem, przedziwną mieszanką dwóch ras, chorym tworem równie chorego eksperymentu. Już wcześniej nie zasługiwałem na przyjaźń Haniela, a co dopiero teraz. Brzydziłem się samego siebie.
I właśnie dlatego tak bardzo zdziwiła mnie reakcja anioła, który podszedł do mnie, delikatnie uniósł moją głowę i pocałował w usta, patrząc na mnie łagodnym, pełnym miłości i czułości wzrokiem. Pocałunek był krótki, lecz wystarczył, by rozwiać wszystkie moje wątpliwości, a także przyprawić mnie o szybsze bicie serca.
- Tak bardzo się o ciebie bałem, Samael – szepnął. Jego ciepły oddech owiewał moją twarz, łaskocząc mnie w policzki.
- Niepotrzebnie, przecież obiecałem, że… - przerwałem, doznając nagłego olśnienia. Oderwałem się od niego i rzuciłem mu złowrogie spojrzenie, niszcząc dotychczasową atmosferę. – Haniel, przecież ty miałeś grzecznie siedzieć w mieszkaniu i się nie narażać! Coś ty sobie myślał?! Mogłeś zginąć!
- Tak, ale…
- Nie ma żadnego ale! Mówiłem, że masz na mnie czekać, a ty wpieprzyłeś się w sam środek tego bagna, dowodząc w dodatku Zastępem Anielskim! Skąd ty go w ogóle wytrzasnąłeś? – zapytałem, wciąż zły, że Haniel zignorował moje polecenie.
- Wszystko ci wyjaśnię, tylko proszę, uspokój się – powiedział, patrząc na mnie błagalnie. Złapał mnie za rękę i ścisnął ją lekko, nie przestając robić miny w stylu szczeniaczka proszącego o smakołyk. Westchnąłem ciężko i przewróciłem oczami, po czym skinąłem głową, dając mu znak, że już może zacząć się tłumaczyć. – Po tym, jak wyleciałeś i zaczął otaczać cię ten dziwny wir, wiedziałem, że będziesz potrzebował pomocy. Mefisto się ze mną zgodził, choć on sam upierał się, że palcem nie kiwnie, dopóki nie zginiesz. Chciałem go zabić za te słowa, ale postanowiłem, że rozprawię się z nim, gdy będzie już po wszystkim. Zostawiłem go tu, a sam teleportowałem się do Nieba. Ogłosiłem tam alarm, choć anioły zdążyły się już zorientować, że na Ziemi dzieje się coś złego. Zastępem dowodził Rafael, lecz nie było czasu na przekazywanie mu informacji, które posiadałem, tak więc władza została przeniesiona na mnie. Rafael mi ufał, nawet mimo tego, że uciekłem z Nieba, więc bez chwili wahania oddał mi róg i kazał prowadzić armię. Na początku ostrzegłem wszystkich, że wśród wroga jest jeden demon stojący po naszej stronie, co anioły na szczęście przyjęły bez oporów, a przynajmniej nie było tego po nich widać. W drodze wydałem rozkazy, a gdy byliśmy na miejscu, zadąłem w róg i zacząłem cię szukać, nie przestając jednak czuwać nad Zastępem. Gdy zacząłeś się zmieniać, pozostałe przy życiu demony zaczęły uciekać, a my wiedzieliśmy, że wygraliśmy. Najgorsze było jednak to, że nikt nie wiedział, co się z tobą dzieje. Pierwszy raz zetknęliśmy się z czymś takim, niektóre anioły chciały cię zgładzić, obawiając się, że twoje działania nam zaszkodzą, kategorycznie jednak tego zakazałem. Resztę już znasz.
Gdy skończył mówić, chwiejnie podszedłem do kanapy i usiadłem na niej, analizując wszystko od początku. Haniel pomógł mi, co do tego nie miałem wątpliwości, lecz i tak nie mogłem wyrzucić z głowy myśli, że coś mogło pójść nie tak. On mógł zginąć, szeptał cichy głos, a tobie pozostałyby po nim jedynie wspomnienia i martwe, zakrwawione ciało. Oczami wyobraźni widziałem śmierć Haniela na dziesiątki różnych sposobów, również ten, w którym to Vagirio morduje go na moich oczach. Ukryłem twarz w dłoniach, próbując się uspokoić.
- A jednak ci się udało – powiedział ktoś, bezszelestnie wchodząc do pomieszczenia. Usiadł koło mnie Mefisto, szczerząc się złośliwie i patrząc na mnie z politowaniem. – Długo masz jeszcze zamiar rozpaczać, księżniczko?
- Nawet jeśli, to co ci do tego? – warknąłem, momentalnie zapominając o moich wcześniejszych rozmyślaniach.
- No w sumie nic… Do Piekła nie masz zamiaru wracać, co? Właściwie to nikt już tam nie przyjmie takiego dziwadła jak ty, więc i tak nie masz wyjścia – stwierdził beztroskim głosem i zaśmiał się cicho. W tym samym momencie dopadł do niego Haniel, przykładając mu do gardła długi sztylet i patrząc na niego groźnie. Nawet ja się go wtedy przestraszyłem.
- Nigdy. Więcej. Tak. Nie mów – wycedził przez zaciśnięte zęby, wbijając go w kanapę i jeszcze mocniej przyciskając ostrze go jego ciała, póki nie zaczęła po nim spływać krew.
- Jakie to romantyczne. Księżniczka i jej rycerz broniący honoru swej ukochanej – zakpił, nie przejmując się zbytnio zagrożeniem. Położyłem dłoń na ramieniu Haniela i odciągnąłem go lekko od Mefisto.
- Zostaw go, taka już jego natura, że jest wrednym skurwielem – powiedziałem spokojnie. Jego słowa ani trochę mnie nie zabolały, w ogóle się nimi nie przejąłem.
- No już, posłuchaj swojej pani i zejdź ze mnie – mruknął demon, skupiając swój wzrok na Hanielu. Anioł z wyraźnym niezadowoleniem zwlekł się z niego i odrzucił w bok sztylet, który w mgnieniu oka rozpłynął się w powietrzu. – A teraz pozwólcie, że wrócę do Piekła i zrobię w nim porządek. W końcu Lucyfer sam się nie uwolni z klatki – powiedział, otrzepując ubranie, po czym zniknął.
- Co za dupek – warknął pod nosem Haniel, siadając obok mnie i trzęsąc się ze zdenerwowania. Przytuliłem go i pocałowałem w czoło, cicho się śmiejąc. – Z czego się śmiejesz?
- Z ciebie. Naprawdę byłeś jak rycerz broniący mojego honoru.
- Przecież nie mogłem stać obojętnie, gdy on cię obrażał…
- Cóż, skoro tak mówisz, to wypadałoby ci jakoś podziękować – powiedziałem i złączyłem nasze wargi w namiętnym pocałunku. Na początku Haniel chciał się odsunąć, lecz po chwili zmienił zdanie i zaczął niezdarnie odwzajemniać moje pieszczoty. Przysunął się do mnie jeszcze bliżej, ufnie wtulając się w moje ciało i niepewnie wplatając palce w moje włosy. – W końcu nie uciekasz – szepnąłem, gdy oderwaliśmy się od siebie.
- Bo coś sobie dzisiaj uświadomiłem…
- Co takiego? – zachęciłem go, muskając wargami jego żuchwę i szyję.
- Nie mogę już zaprzeczać samemu sobie. Chcę z tobą zgrzeszyć, oddać ci się, na zawsze pozostać u twego boku – powiedział cicho, rumieniąc się. Gdy zacząłem ponownie się do niego przybliżać, położył mi palec na ustach i pokręcił lekko głową. – Jeszcze nie teraz. Na razie jesteś ranny, trzeba cię opatrzyć. No i musisz odpocząć, straciłeś dziś dużo energii.
- Myślisz, że tyle wytrzymam? Tak długo czekałem na tę chwilę, a ty każesz mi wypoczywać… Jesteś niemożliwy – powiedziałem, po czym zacząłem ssać jego palec, patrząc na niego uwodzicielsko. Niestety, Haniel był nieugięty. Wstał, zabrał dłoń z dala od moich ust i poszedł po apteczkę. Zrobiłem naburmuszoną minę i patrzałem na niego spod byka, podczas gdy on ostrożnie zdejmował ze mnie kaftan. Nie miałem zamiaru mu tego ułatwiać, lecz i tak uwinął się z tym nadzwyczaj szybko, jakby miał wprawę w rozbieraniu innych.
- Ależ ze mnie głupek – szepnął, kręcąc głową, i pobiegł po coś do łazienki. Wrócił z miską pełną wody, w której namoczył bawełnianą ściereczkę, by zetrzeć krew z moich policzków, nóg i rąk. Robił to niezwykle delikatnie, uważnie obserwując jak reaguję i czy przypadkiem nie sprawia mi bólu.
- Haniel, sam widzisz, że to to tylko zadrapania – mruknąłem, zaczesując mu włosy za ucho.
- Ale zadane demoniczną bronią. Więc siedź spokojnie i nie wierć się – zbeształ mnie, w dalszym ciągu unikając mojego wzroku. Najwyraźniej nie chciał niepotrzebnie ryzykować, że w końcu mi ulegnie, przez co umrę podczas seksu z nim, wykrwawiając się dzięki odniesionym ranom.
- Uparciuch z ciebie, wiesz? – powiedziałem, drapiąc go w podbródek. Haniel mruknął cicho, po czym odsunął się ode mnie. Nim zdążyłem się zorientować, co robi, złączył dłonie i cicho wypowiedział formułę, która sprawiła, że nie miałem kontroli nad swoim ciałem. Mogłem tylko leżeć i obserwować go.
- Nie ruszaj się. Zalecenie lekarza – zażartował, sięgając po apteczkę. Wyciągnął z niej opakowanie plastrów, a ja z trwogą stwierdziłem, że są one wściekle różowe, w dodatku z nadrukowanymi na nie księżniczkami. Sapnąłem, patrząc na niego wzrokiem mówiącym „nawet nie próbuj”, ale Haniel tylko uśmiechnął się, cmoknął mnie w policzek i zaczął pokrywać moje ciało tymi plastrami, które w myślach nazwałem opatrunkami hańby. Gdy skończył, z zadowoleniem skinął głową i uśmiechnął się szeroko, prezentując swoje śnieżnobiałe zęby. – Wyglądasz przepięknie. W dodatku byłeś niezwykle grzecznym pacjentem. Zasługujesz na nagrodę! – wykrzyknął, uwalniając mnie spod wiążącej formuły.
- Nagrodę? Ty się lepiej pilnuj, żebyś nie zginął za to coś – mruknąłem, wskazując na kolorowe paski przykrywające moje rany.
- A ty nawet nie próbuj ich zrywać – powiedział, nachylając się nade mną i patrząc na mnie groźnie. Zaśmiałem się gardłowo i złapałem go w talii, po czym przewróciłem na plecy i zawisnąłem nad nim, przyciskając go do kanapy. – Co robisz? – wykrztusił, totalnie zaskoczony.
- Odbieram swoją nagrodę za bycie grzecznym pacjentem. A co? Nie widać? – szepnąłem, zmniejszając odległość między naszymi twarzami. Gdy zetknęliśmy się nosami, oblizałem wargi i przekrzywiłem głowę, jakby chcąc go pocałować. Haniel instynktownie się do mnie przysunął, a gdy zdał sobie sprawę z tego, co zrobił, zarumienił się i odwrócił wzrok. – Czerwienisz się. Coś się stało? – zapytałem niskim, zmysłowym głosem, owiewając jego ucho swoim gorącym oddechem, pod wpływem którego zadrżał i cichutko westchnął.
- To przez… ciebie.
- Przecież ja nic nie robię – wyszeptałem, po czym musnąłem koniuszkiem języka płatek jego ucha. Tym razem Haniel jęknął, a jego twarz kolorem zbliżona była do piwonii w pełnym rozkwicie. Widać było, że kompletnie nie wie, co się z nim dzieje, ani jak ma na to wszystko zareagować. – Nie bój się, nie pójdziemy dzisiaj na całość – uspokoiłem go, składając pieszczotliwy pocałunek na jego żuchwie. – Chcę tylko zrobić jedną, małą rzecz. Mogę?
- Ja nawet… nawet nie wiem, co chcesz zrobić – wydyszał, zerkając na mnie niepewnie. Po chwili jednak skinął głową, zrobił to jednak z ogromnym wahaniem. Widać było, że musiał stoczyć w myślach bitwę jeszcze większą od tej, która miała miejsce jakąś godzinę temu.
- Spokojnie, aniołku. To nic strasznego – powiedziałem, ostrożnie wsuwając rękę do jego dresów, które zastąpiły zbroję zaraz po tym, jak weszliśmy do mieszkania. Powolnym ruchem przeciągnąłem po miękkim materiale jego bokserek, wyczuwając pod nimi lekko stwardniałego już penisa. – Unieś lekko biodra, dobrze? – poprosiłem, a gdy to zrobił, zsunąłem z niego spodnie na wysokość kolan. Drżącą z przejęcia dłonią uniosłem jego koszulkę w górę, odsłaniając blady, pięknie wyrzeźbiony tors. Nie mogąc się powstrzymać przejechałem po nim językiem, czując słony smak potu. Gdy doszedłem do jego krocza, zacisnąłem usta na wypukłości w jego bokserkach, uważnie obserwując każdą reakcję Haniela. Anioł wygiął się w łuk, przyciskając do oczu dłonie zaciśnięte w pięści. Wyraźnie słyszałem jego chrapliwy, urywany oddech oraz ciche westchnięcia i jęki wydobywające się spomiędzy zaciśniętych warg. Zsunąłem z niego bieliznę, po czym polizałem jego penisa po całej długości. Gdy ponowiłem tę czynność, Haniel z głośnym jękiem doszedł, plamiąc spermą swój tors. Uśmiechnąłem się pod nosem, zauroczony tym widokiem. Zachłannie zlizałem z jego ciała nasienie, które przyjemnie ochłodziło mój język i gardło. – Pierwszy raz doświadczyłeś orgazmu. Jak było?
- Ja… - wychrypiał, patrząc na mnie zamglonym wzrokiem. Z trudem przełknął ślinę, jego oddech był płytki, a serce biło jak oszalałe. Pocałowałem go czule w czoło, a następnie w usta.
- Muszę przyznać, że szybko poszło. Ale nie martw się, z czasem będziesz w stanie wytrzymać znacznie dłużej.
- Nie wiem, czy dożyję – mruknął, przyciągając mnie do siebie i wtulając twarz w moją szyję. Był taki rozkoszny, czułem, jak jego skóra ogrzewa się pod wpływem rumieńców wykwitających na jego policzkach.
- Spokojnie, Aniołku. Jeszcze wiele przed nami – powiedziałem, ostrożnie przewracając się na plecy i kładąc na sobie Haniela. Z powrotem naciągnąłem na niego bieliznę i spodnie, muskając opuszkami jego chłodne, nagie ciało.
Chwilę później oddech Haniela stał się miarowy, a sam anioł zasnął, cicho pochrapując i ufnie się we mnie wtulając. Zacząłem głaskać go po włosach, głęboko wdychając ich zapach. Powoli wracało do mnie to, co miało miejsce podczas mojego starcia z Vagirio. Świadomość, że byłem kiedyś aniołem, nieco mnie zasmuciła. Niczego nie pamiętałem z tamtego okresu, jedyne moje wspomnienia dotyczyły szerzenia zła, przemocy i ogólnie bycia czarnym charakterem. W Piekle tylko nieliczne demony były Upadłymi Aniołami, lecz one dobrowolnie wybrały, w dodatku wieki temu. Ja byłem nie wiadomo czym. Już nie anioł, lecz jeszcze nie demon. Przedziwna mieszanka, która nigdzie nie zagrzeje miejsca. Zbyt dobra na Piekło, a zarazem zbyt zła na Niebo. Najwyraźniej wygnanie na Ziemi było dla mnie jedynym słusznym rozwiązaniem. Dlatego właśnie tak bardzo cieszyłem się, że mam przy sobie Haniela. Kiedyś w życiu bym tego nie przyznał, lecz byłem ogromnie wdzięczny, że mnie sobie wtedy upatrzył i że tak uparcie się mnie trzymał. Wiedziałem, że bez niego moje życie potoczyłoby się zupełnie inaczej, najpewniej w tę złą stronę.

Teraz byłem jednak wolny. Mój największy wróg zginął, nikt już nie mógł mieć nade mną kontroli. No może poza Hanielem, ale to zupełnie inna sprawa. Nareszcie marzenia stały się rzeczywistością, a ja przestałem być tylko morderczym demonem łaknącym krwi niewinnych. Stałem się istotą zdolną do odczuwania pozytywnych emocji i czerpania przyjemności z własnej egzystencji. A wszystko to dzięki osobie jak gdyby nigdy nic śpiącej na moim ciele i potrafiącej dostrzec we mnie dobro, w które ja sam nigdy bym nie uwierzył.





Postanowiłam, że ostatnią część podzielę na dwa posty. Takie dozowanie emocji. Właśnie dlatego ta notka jest taka krótka. 
Teraz pozostaje mi tylko napisać epilog, który w większości będzie się składał... No, chyba się domyślacie z czego.
W dodatku pracuję już nad nowym opowiadaniem, którego pierwszy rozdział z pewnością się tu ukaże w najbliższym czasie.
A tak w ogóle to teraz notki będą się pojawiać częściej, gdyż wakacje, czas wolny, dużo czasu wolnego... A że jestem człowiekiem, który woli siedzieć w domu i nie mieć zbytniego kontaktu z ludźmi, to będę sporo pisać. No chyba że gdzieś wyjadę, to wtedy nie. Albo stracę wenę i się zatnę >.<
W każdym razie życzę wszystkim miło spędzonych wakacji i duużo dobrej zabawy! :3



środa, 22 czerwca 2016

Anioł Śmierci, część 10

Ze specjalną dedykacją dla Minia Aniani, która wytrwale komentuje "Anioła...", tym samym napędzając mnie do pracy ♥



Gdy odzyskałem przytomność, nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Byłem przywiązany grubymi łańcuchami do łóżka, które znajdowało się w małym, ciemnym pomieszczeniu. Nade mną wisiała duża lampa, przypominająca te, których używa się na salach operacyjnych. Również stolik na kółkach z masą instrumentów medycznych napawał mnie niepokojem. Szarpnąłem się, próbując przerwać więżące mnie żelazo, niewiele to jednak dało.
Gdy do pokoju wszedł Vagirio, warknąłem cicho i jeszcze raz się szarpnąłem.
- Vagirio, ty skurwielu, wypuść mnie!
- Tak, jak się spodziewałem, znowu odzyskałeś świadomość. Ale nie martw się, niedługo będzie już po wszystkim – powiedział spokojnym tonem, choć w jego oczach dostrzegłem błysk zaniepokojenia.
- Odzyskałem świadomość? O czym ty gadasz? Przecież nigdy jej nie straciłem! – krzyknąłem, nadal próbując poluzować łańcuchy.
- Naprawdę? – zapytał sarkastycznie i wsunął dłoń pod mój kark. Znowu poczułem, jak jego palec zagłębia się w moim ciele. Jęknąłem cicho, próbując przezwyciężyć dziwne uczucie rodzące się w mojej głowie, było to jednak zbyt trudne. – I jak, Samaelu? Nadal jesteś pewny, że nie straciłeś świadomości? Nawet w tym momencie?
- O czym ty mówisz, Panie? I dlaczego tu jestem?
- Już dobrze, jesteś tylko trochę… chory. Ale nie martw się, wyleczę cię – powiedział, odchodząc w głąb pomieszczenia. Widziałem tylko złowrogi błysk jego złotych oczu, które przypatrywały mi się, będąc jednocześnie w ciągłym ruchu.
- Chory? Ale na co, Panie? – zapytałem. Gdy nie dostałem odpowiedzi, krzyknąłem głośno, zaciskając dłonie w pięści. – Mów! Co mi zrobiłeś?!
Leżąc na łóżku, skuty łańcuchami, próbowałem pozbyć się mieszanki wspomnień, która tłukła się w mojej głowie. Raz widziałem, jak wypełniam wszystkie rozkazy Vagirio, później przypominał mi się czas spędzony z Hanielem, następnie znowu byłem marionetką Vagirio, i tak w kółko. W pewnym momencie sam już nie wiedziałem, kim tak naprawdę jestem, demonem na usługach Króla Piekła, czy wolnym strzelcem, niesłuchającym nikogo i mającym wolną wolę.
- Vagirio, coś ty mi zrobił? – szepnąłem, nie mogąc dłużej znieść okropnego bólu rozsadzającego mi czaszkę.
- Stworzyłem cię, Samaelu. To dzięki mnie jesteś tym kim jesteś. Gdy się zbuntowałeś, bałem się, że moja praca poszła na marne. Okazało się jednak, że wyzwoliłeś się jedynie spod mojego wpływu. Nadal byłeś demonem, tyle że przestałeś być mi lojalny i zacząłeś widzieć we mnie wroga. Nie mam pojęcia, jak udało ci się uciec, ale drugi raz ci na to nie pozwolę. Zmienię cię całkowicie, i nie będzie już odwrotu. Na zawsze pozostaniesz mój.
Po tych słowach Vagirio odszedł, zostawiając mnie sam na sam z własnymi myślami. Miałem tysiące pytań, które ginęły co chwilę pod naporem coraz to nowszych wspomnień. Czułem się jak komputer, któremu po formatowaniu na nowo wgrywa się wszystkie oprogramowania i dane. Czułem się przez to okropnie. Zdałem sobie wtedy sprawę, jak długo Vagirio mnie wykorzystywał, i jak głupi i bezmyślny byłem. Najbardziej żal mi było jednak Haniela, który tak bardzo starał się mi pomóc. Gdyby wiedział, że jestem tylko maszyną, którą można zaprogramować, zapewne nigdy by się ze mną nie zaprzyjaźnił. Tak bardzo chciałem zobaczyć go jeszcze jeden raz, powiedzieć mu, żeby się o mnie nie martwił, wszystko mu wyjaśnić…
- Samael? – usłyszałem cichy szept. Z ociąganiem zwróciłem głowę w kierunku, z którego doleciał, i mruknąłem potwierdzająco. – Możesz mi wyjaśnić, co się tu do cholery dzieje?
To był Mefisto. Po raz pierwszy w życiu ucieszyłem  się na jego widok.
- Mefisto, musisz mnie uwolnić – powiedziałem. Świadomość, że to właśnie on jest moją ostatnią deską ratunku, była nieco przytłaczająca.
- A niby czemu? Nie jestem na tyle głupi, by narażać się na gniew Króla.
- Ale jesteś na tyle inteligentny, by wiedzieć, że coś tu jest nie tak. Jeśli mi pomożesz, obiecuję, że wszystkiego się dowiesz, a przynajmniej tego, co ja wiem.
- Tyle stuleci czekałem, by cię zabić, a teraz mam pomóc ci przeżyć? – zapytał, marszcząc brwi i wpatrując się we mnie z irytacją.
- Przeżyć? Vagirio zrobi ze mną coś o wiele gorszego, jeśli się stąd nie wydostanę. Poza tym nie mogę ci zagwarantować, że po wszystkim to ty nie będziesz moją pierwszą ofiarą.
- Grozisz mi?
- Nie, ostrzegam. Vagirio zaczął się domyślać, że nie podoba ci się jako Król. Jeśli tylko zdobędzie dowody, nie będzie dla ciebie litościwy, a ja, jako jego pies, wykonam rozkaz. Umrzesz, przedtem zdradzając imiona demonów, które razem z tobą marzą o przywróceniu Lucyfera na tron.
- Skąd ty… Zresztą nieważne. Pomogę ci, ale jeśli mnie oszukasz, zabiję cię. Zrozumiałeś? – warknął, a gdy skinąłem głową, w jego dłoni pojawił się miecz, którym rozciął łańcuchy. Pospiesznie wstałem z łóżka, ignorując zawroty głowy, i pospiesznie pobiegliśmy w stronę wyjścia. – Będziemy musieli wydostać się z zamku staroświeckimi metodami, żeby pozostać w ukryciu. Wszystkie teleportacje są monitorowane i śledzone, więc od razu nas złapią.
- Jakim cudem udało im się zrobić coś takiego?
- Vagirio to cholernie dobry czarownik, ciągle opracowuje nowe formuły. Czyżby nie powiedział o tym swemu ukochanemu kundlowi?
Zbyłem jego wredną uwagę prychnięciem. Gdybyśmy zaczęli się kłócić, wykryto by nas szybciej niż przy teleportacji. Na czas ucieczki musiałem zakopać topór wojenny i zachować spokój. Należało współpracować, na zwady nadejdzie czas później.
Biegliśmy pustym korytarzem, w pośpiechu wypowiadając formuły wyostrzające wzrok i słuch. Na razie mieliśmy szczęście, lecz bałem się, że nie może trwać to długo. Pomyślałem o tym chyba w złym momencie, gdyż jak na zawołanie teleportował się przed nami w pełni uzbrojony demon, szczerząc się i unosząc w górę miecz. W chwili, gdy ja przywoływałem swoją broń, Mefisto rzucił się na wroga, wykonał salto i przebił go od tyłu mieczem.
- Idziesz, księżniczko, czy dalej będziesz udawać, że jesteś przydatny? – zapytał, odpychając nogą martwego demona. Skinąłem tylko głową i pobiegłem za nim.
- Chyba już wiedzą, że uciekliśmy – zauważyłem, z trwogą odnotowując zwiększającą się aktywność demonów wokół nas. Chciały nas osaczyć i wtedy zaatakować, mając pewność, że się im nie wymkniemy.
- Co ty nie powiesz – warknął i zatrzymał się. – Będziemy musieli się teleportować, po czym od razu spieprzać jak najdalej się da. Domyślam się, że chcesz wrócić do swojego kochasia, przeniosę nas więc jakieś pięćdziesiąt kilometrów od waszego mieszkania. Gdy tylko znajdziemy się na Ziemi, wypowiemy formuły maskujące, rozłożymy skrzydła i odlecimy. Później wmieszamy się w tłum. Zrozumiałeś? – zapytał, po czym złapał mnie za ramię i od razu teleportował.
Wylądowaliśmy na jakiejś łące. Słońce wisiało wysoko na niebie, a jego jasność oślepiła mnie. Zachwiałem się, zdezorientowany, i mruknąłem cicho z niezadowolenia.
- Rusz się, idioto! – syknął Mefisto, trącając mnie łokciem. Potrząsnąłem głową i rozłożyłem swoje skrzydła, po czym rzuciłem na siebie formułę maskującą. Wlecieliśmy w las w chwili, w której na łące zaczęły pojawiać się pozostałe demony. Krążyły po niej, węsząc i rzucając wściekłe spojrzenia we wszystkich możliwych kierunkach. Wśród nich dostrzegłem Vagirio, a to nie wróżyło niczego dobrego.
- On tu jest – szepnąłem, zręcznie wymijając drzewa i zrównując się z Mefisto.
- Wiem, cholera. Pójście do twojego mieszkania w takim razie odpada. Że też musiałeś mnie na to namówić!
- To ty się zgodziłeś. Jak użyłem tylko kilku argumentów, by pomóc ci podjąć decyzję.
- Zamknij się. Zawsze byłeś gnidą i pasożytem, ale teraz przeszedłeś samego siebie.
- Daj spokój. Obaj wiemy, że Vagirio rządzący Piekłem to nic dobrego. Jeśli uda nam się go pokonać i zwrócić władzę Lucyferowi, być może dostaniesz awans i wreszcie zostaniesz zauważony.
- Ty, złotousty, zamilcz, albo nie ręczę za siebie – powiedział, przyspieszając i oglądając się za siebie. Żaden z nas nie wyczuwał w pobliżu żadnego demona, nie znaczyło to jednak, że jesteśmy bezpieczni. Atak mógł nastąpić w każdej chwili i dobrze o tym wiedzieliśmy.
- Próbuję być dla ciebie miły – mruknąłem, pocierając skronie.
- Miły? A ty co? Przeszedłeś na stronę tych hipisów z aureolkami nad łbami?
- Zabawny jesteś. To, że trzymam z jednym, wcale nie oznacza, że z resztą też. Poza tym ktoś taki jak ty tego nie zrozumie.
- A czego tu nie rozumieć? Musi być zajebisty w łóżku, skoro tak ci na nim zależy, to proste.
- Uważaj na słowa – warknąłem, podlatując do niego i łapiąc go za szyję. Mefisto tylko się uśmiechnął, a jego tęczówki znowu zaczęły leniwie wirować.
- A więc to tak. Wy jeszcze ani razu…
- Jeszcze słowo, a rozerwę cię na strzępy!
- Dobra, spokojnie. Wyluzuj – powiedział, podnosząc ręce w geście kapitulacji. Jego drwiący wyraz twarzy doprowadzał mnie do szału. – Po prostu pamiętam, jaki byłeś kiedyś, i to dziwne, że jeszcze nie dopiąłeś swego.
- Lecimy, czy się rozmyśliłeś? – zapytałem, puszczając go.
- Lecimy, lecimy. Pytanie tylko gdzie?
- Wracam do siebie. Nie mam zamiaru ukrywać się jak jakiś tchórz.
- Tylko nie licz na to, że po tym, jak wszystko mi wyjaśnisz, nadal będę ci pomagał.
- Nawet by mi to do głowy nie przyszło. Ale nie martw się, jak będzie już po wszystkim, wyślę ci pocztówkę – odparłem, i poleciałem za nim.
* * *
Pół godziny później dolecieliśmy do miasta. Wylądowaliśmy na chodniku, na jednej z najbardziej zatłoczonych ulic, i zdjęliśmy z siebie formułę czyniącą nas niewidzialnymi. Nikt nie zwrócił na nas uwagi, a my poczuliśmy się względnie bezpieczni. Z wyczulonymi zmysłami i oczami dookoła głowy, kierowaliśmy się w stronę mojego mieszkania.
- Samael, On tak łatwo ci nie odpuści – powiedział nagle Mefisto, zerkając na mnie przez ramię. W odpowiedzi skinąłem głową i ciężko westchnąłem.
- Wiem. Będę musiał go zabić, żeby dał mi spokój. Albo zabiję siebie, jeśli będzie trzeba.
- Najlepiej umrzyjcie razem. Świat stanie się wtedy piękniejszy – mruknął, wkładając ręce do kieszeni płaszcza.
- Ech… Dlaczego my się tak nienawidzimy, co?
- Nie pamiętasz…?
- Szczerze? Dawno już zapomniałem.
- Dupek. To takie typowe dla ciebie. Może zacznij pisać pamiętnik, łatwiej będzie ci panować nad własnym żywotem.
- Odczep się, Mefisto. Męczy mnie już to twoje dowcipkowanie.
- Odebrałeś mi moją ukochaną… - szepnął po chwili. Z jego głosu wyczytałem, że jest to dla niego bolesny i bardzo drażliwy temat. Musiałem być niezwykle taktowny, by nie dostać od niego po ryju tu i teraz.
- Wiesz, przykro mi…
- Przestań pieprzyć. Po prostu uwiodłeś ją, zabawiłeś się jej kosztem i rzuciłeś, a ja po czymś takim nie mogłem jej znowu zaufać. Chciałem, by do mnie wróciła, lecz świadomość, że ją zbrukałeś, była nie do zniesienia, tak samo jak jej widok. No i zabiłem ją. Co z tego, że była zwykłą śmiertelniczką? Chciałem, by się przy mnie zestarzała, a nie wykrwawiła z moją ręką w brzuchu – powiedział, nerwowo przeczesując włosy. Po chwili wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Odpalił jednego drżącymi dłońmi, tylko po to, by po dwóch zaciągnięciach się nim wyrzucić go do studzienki kanalizacyjnej. – Gdy zobaczyłem, że mieszkasz z aniołem i że tak dobrze się ze sobą dogadujecie, od razu wiedziałem, iż jesteście razem. Byliście jak papużki nierozłączki, słodcy aż do porzygu. I wtedy pomyślałem, że zabawnie byłoby zrobić ci to, co ty zrobiłeś mi osiemset lat temu.
- Osiemset? Cholera, jak długo jesteś w stanie żywić do mnie urazę? To nienormalne! – przerwałem mu, nie mogąc się dłużej powstrzymywać.
- A gdybym dopiął swego i na twoich oczach zabił Haniela, wybaczyłbyś mi po tygodniu, czy może kipiał nienawiścią przez całe stulecia?
Nic nie odpowiedziałem. Nagle zdałem sobie sprawę, że Mefisto naprawdę kochał kobietę, którą stracił z mojej winy. Oczywiście nie pamiętałem tamtego wydarzenia, choć w mojej głowie pojawiały się jakieś przebłyski związane z tą sprawą.
- Dlaczego więc tego nie zrobiłeś? Przecież tak bardzo chcesz mnie zniszczyć…
- Bo zdałem sobie sprawę, że nie jesteś tym samym demonem, co wtedy. Byłeś inny, i to nie dawało mi spokoju. Dopiero po tym, jak poszedłeś do Niego i znów zacząłeś dreptać koło niego z uwielbieniem wypisanym na twarzy, zdałem sobie sprawę, że to coś znacznie poważniejszego, niż zwykła lojalność.
- Vagirio jakoś mnie zaprogramował. Powiedział, że to on mnie stworzył, lecz nie mam pojęcia jak. Pamiętam, że gdy z nim rozmawiałem, wbił mi palec w szyję, po czym znowu stałem się mu posłuszny. W ogóle nie pamiętałem czasów po mojej ucieczce, Haniela też nie pamiętałem. Teraz, gdy Vagirio mnie złapie, już na zawsze zmieni mnie w posłuszną sobie maszynę. Nie wiem, jak chce tego dokonać, i nie chcę się tego dowiedzieć.
- Więc cały ten czas byłeś pod jego kontrolą? Zawsze uważałem cię za nierozumnego, ale żeby aż tak…?
- To nie jest zabawne. Cały czas wracają do mnie wspomnienia, przypominam sobie rzeczy, o których wolałbym zapomnieć. Po tym, jak uciekłem z Piekła, wiedziałem tylko kim jestem i że Vagirio to mój wróg, przed którym muszę uciec jak najdalej. Dopiero teraz dowiaduję się o tym, kim byłem wcześniej.
- Nieźle cię urządził… Co nie zmienia oczywiście faktu, że nadal jesteśmy wrogami – dodał pospiesznie.
- Spokojnie, nie mam zamiaru się z tobą zaprzyjaźniać – zaśmiałem się.
Chwilę później stanęliśmy przed wysokim budynkiem, w którym mieszkałem. Wpisałem kod otwierający drzwi, po czym razem z Mefisto weszliśmy do środka. Skorzystaliśmy z windy, która w kilka sekund zabrała nas na odpowiednie piętro. Stanęliśmy przez moim mieszkaniem, i gdy miałem złapać za klamkę, drzwi gwałtownie się otworzyły, a ja zostałem powalony na ziemię. Z moich płuc z cichym jękiem wyleciało całe powietrze, aż zakręciło mi się w głowie.
- Nigdy więcej mnie nie zostawiaj! – usłyszałem szloch przy swoim uchu. Ostrożnie otworzyłem oczy i ujrzałem złotą czuprynę kręcącą się w prawo i lewo.
- Haniel! Nic ci nie jest? – zapytałem, delikatnie unosząc jego głowę i zmuszając, by na mnie spojrzał. Jego niebieskie oczy były pełne łez, wyglądał jednak na szczęśliwego. Pociągnął nosem i z powrotem położył głowę na moim obojczyku. – Hej, wstawaj. Nie powinniśmy tak tu leżeć.
- Gdzie byłeś? Tak bardzo się martwiłem! I co to była za akcja z ogłuszeniem mnie?!
- Spokojnie, wszystko ci wyjaśnię. Tylko mnie puść i wejdźmy do środka.
Haniel z ociąganiem się ode mnie oderwał i poczłapał do mieszkania. Razem usiedliśmy na kanapie, Mefisto zaś niepewnie przysiadł na komodzie.
- Lepiej się streszczaj z tą twoją opowieścią, bo chcę jak najszybciej się stąd ulotnić – mruknął demon, krzyżując ręce na piersiach. Haniel spiorunował go nienawistnym wzrokiem i mruknął coś niezrozumiałego pod nosem. Pogłaskałem go po policzku i skinąłem głową, dając mu do zrozumienia, że nie musi się tak denerwować jego obecnością.
- Przepraszam, że cię wtedy uderzyłem, ale musiałem porozmawiać z Vagirio, a ty nie puściłbyś mnie do niego tak po prostu.
- I masz rację – burknął, i zacisnął usta w wąską linię. Nie mogłem pozbyć się wtedy wrażenia, że wygląda nieziemsko słodko, gdy się tak złości.
- Chciałem od niego tylko kilku wyjaśnień, łudziłem się wtedy, że po tym mnie wypuści. Byłem głupi, lecz co się stało, to się nie odstanie. Ale dzięki temu spotkaniu wiem nareszcie mniej więcej, kim jestem.
Opowiedziałem Hanielowi wszystko, co zaszło podczas mojej nieobecności, a także to, co przypomniałem sobie z okresu pierwszego zniewolenia. Nawet Mefisto chłonął te szczegóły, o których nie wspomniałem mu we wcześniejszej rozmowie. A mi najzwyczajniej w świecie ulżyło, że wreszcie komuś to wyznałem. Z moich barków zniknął ogromny ciężar, poczułem się kimś innym, lepszym.
- I co masz zamiar teraz zrobić? – zapytał Haniel, gdy był pewny, że przyswoił i przetworzył wszystkie informacje.
- Nie mam wyjścia, muszę zabić Vagirio. Jeśli tego nie zrobię, już zawsze będę musiał uciekać. I nie martw się, zrozumiem, jeśli będziesz chciał odejść. Nie chcę niepotrzebnie cię narażać.
- Odejść? Teraz, gdy wiem, przez co musiałeś przejść? Nie mam mowy! – wykrzyknął i ze złą miną dźgnął mnie palcem w policzek.
- Chyba się zaraz porzygam – jęknął Mefisto, o którym obaj zapomnieliśmy. Zręcznym uchem zeskoczył z komody i podszedł do nas. – Z twojej wypowiedzi wywnioskowałem jedno. Vagirio boi się Lucyfera.
- Jak to? Przecież…
- Lucyfer uciekł? To chciałeś powiedzieć? Gówno prawda. Ta menda podstępem zwabiła go do lochu i zamknęła w jednej z cel. Codziennie do niego przychodzi i osłabia go formułami, a także tworzy skomplikowane bariery wokół niego, by w żadnym wypadku nie mógł się uwolnić. Sam kiedyś widziałem, jak to robił. Szatan nawet nie wie, jak się nazywa, tak go Vagirio załatwił.
- Czyli żeby uwolnić Lucyfera, najpierw trzeba będzie zabić Vagirio – mruknąłem, składając dłonie w piramidkę. – Cóż za niespodziewany zwrot akcji…
- Być może w trójkę dalibyśmy radę to zrobić – zastanowił się na głos Haniel.
- Nie, załatwię to sam.– powiedziałem pewnym siebie głosem i z powagą spojrzałem na anioła. Gdy otworzył usta, by coś powiedzieć, położyłem palec na jego wargach i pokręciłem głową. – Już postanowiłem. Sam załatwię tego drania. Tylko w ten sposób będę mógł w pełni się zemścić.
- A co, jeśli ci się nie uda? – zapytał Mefisto, unosząc do góry brew.
- Wtedy będziesz musiał znaleźć naprawdę dobrą kryjówkę, bo sam w życiu nie postawisz się Vagirio i nie spróbujesz go zabić.
- Takiś pewny? Nie chcę nic mówić, ale z nas dwóch to ja jestem silniejszy. Jeśli zawiedziesz, a tak najpewniej się stanie, z radością dokończę twoje dzieło.
- Czyżby? Sam przecież mówiłeś, że gdy uzyskasz wyjaśnienia, schowasz się i poczekasz, aż inni wszystko załatwią.
- Zmieniłem zdanie – warknął, groźnie na mnie patrząc. Słysząc jego odpowiedź, głośno się zaśmiałem i spojrzałem na niego z politowaniem.
- Jak zawsze łatwo cię podpuścić. Wystarczy tylko wejść na twoją ambicję i można osiągnąć wszystko czego dusza zapragnie.
- I że niby taki sprytny jesteś, co?
- Nie chcę wam przerywać, ale za chwilę nie będziecie tu jedynymi demonami – powiedział zaniepokojony Haniel, podchodząc do okna. – Na razie wyczuwam trzydziestu, lecz ich liczba ciągle wzrasta.
- No pięknie. Ściągnąłeś na nas połowę Piekła, idioto! – krzyknął Mefisto, łapiąc się za głowę.
- Spokojnie, załatwię to. Nie wychodźcie stąd, ty przede wszystkim, Haniel – powiedziałem, wskazując na niego placem. Po chwili wahania podszedłem do niego i szybko musnąłem jego usta wargami. – Czekaj na mnie – szepnąłem mu na ucho, po czym rozłożyłem skrzydła i wyleciałem z mieszkania, kierując się w stronę powiększającego się z każdą chwilą czarnego obłoku.
Bałem się, lecz nie o siebie, a o Haniela. Doskonale pamiętałem, jak paliłem się do zabicia go, będąc pod kontrolą Vagirio. Wiedziałem, że nawet jeśli przegram, Król Piekła nie da mi tak po prostu umrzeć. On pragnie tylko jednego: zniewolić mnie i zatrzymać przy sobie już na zawsze. Postanowiłem w duchu, że nie dopuszczę do tego. Już nigdy nikt nie zrobi ze mnie swojej zabawki.
- Vagirio, załatwmy to między sobą jak dorośli mężczyźni! – krzyknąłem, unosząc się w powietrzu i czekając, aż ciemny obłok mnie pochłonie, a wraz z nim setki demonów. – Pokaż swoim poddanym, że potrafisz sam załatwić swoje sprawy!
- Jak śmiesz się tak do mnie odzywać, Samaelu! Nie wstyd ci? – zapytał Vagirio. Jego głos był niczym grzmot, dudnił i wypełniał powietrze wokół mnie, był silny i niezwykle głośny. Najgorsze było jednak to, że dobiegał ze wszystkich stron. Wyostrzyłem swój wzrok odpowiednią formułą, a także przywołałem swój miecz. Zacząłem się rozglądać, próbując wypatrzyć Vagirio wśród tłumu demonów spowitych gęstymi, mrocznymi obłokami. Nagle wszystko wokół mnie zaczęło wirować, czułem się jak w samym środku trąby powietrznej. Ciemność poprzetykana była szkarłatnymi błyskami ślepi demonów, które śmiały się gardłowo i szczerzyły swe kły.
- Skończmy to raz na zawsze! Albo ty, albo ja! – krzyknąłem, nadal próbując dostrzec mojego największego wroga.
- Chcesz mnie pokonać? Ty? – mruknął z niedowierzaniem. – Beze mnie nie istniejesz, to ja cię stworzyłem. Gdy ginie mistrz, ginie jego dzieło. Wraz z moją śmiercią umrze prawdziwy ty, zostanie tylko parszywa glina, z której cię ulepiłem.
- Co masz na myśli? Przecież ty tylko namieszałeś mi w głowie!
- Doprawdy…? Wiem, że nigdy nie czułeś się do końca jednym z nas. I dobrze czułeś. Jesteś inny, wyjątkowy. Mój wspaniały, najdoskonalszy eksperyment.
- Wyjdź z ukrycia, tchórzu, i porozmawiaj ze mną twarzą w twarz! – ryknąłem. Powietrze wokół mnie zaczęło falować, unosząc moje włosy i złowrogo szeleszcząc piórami moich skrzydeł.
- Taki groźny… Podobasz mi się – stwierdził Vagirio, w końcu wylatując z obłoku. Miał na sobie czarną zbroję, którą mógł nosić tylko Król Piekła, a w dłoni trzymał broń drzewcową, na której końcu znajdowało się zdobione okrągłe ostrze z wieloma ostrymi ząbkami. Jego złote oczy lśniły złowrogo, przez co wyglądał jeszcze bardziej przerażająco. Uniosłem miecz na wysokość klatki piersiowej, szykując się do ataku. – Schowaj broń, chłopcze, bo jeszcze się skaleczysz – zadrwił ze mnie, lecz nie dałem się mu sprowokować, w dalszym ciągu zachowując maksymalne skupienie.
- Dlaczego tak bardzo zależy ci na tym, by znowu zrobić ze mnie swoją zabawkę? – zapytałem, uważnie go obserwując.
- Sam nie wiem, czy powiedzieć ci całą prawdę… - zastanowił się na głos, przekrzywiając głowę i uśmiechając się złowieszczo. Mimowolnie przełknąłem głośno ślinę. – Niby mógłbym to zrobić, w końcu za chwilę i tak nie będziesz niczego pamiętał, ale z drugiej strony zastanawiam się, czy warto.
- Jesteś bardzo pewny siebie – zauważyłem, mrużąc oczy. – Skoro i tak ze mną wygrasz, to co ci szkodzi, żebyśmy chwilę porozmawiali? Ja choć na chwilę dowiem się prawdy, a ty będziesz czuł satysfakcję, że w końcu podzieliłeś się z kimś swoją mroczną tajemnicą.
- Urodzony z ciebie kusiciel – powiedział, powoli do mnie podlatując. Odruchowo zacząłem się wycofywać, lecz ciche powarkiwanie za moimi plecami zatrzymało mnie. Spojrzałem za siebie, i to był mój błąd. Vagirio złapał mnie, zrobił to jednak na tyle nieudolnie, że dałem radę odepchnąć go od siebie i wbić w jego pierś miecz. Jego postać lekko zafalowała, po czym rozpadła się i pofrunęła razem z wiatrem. No tak, rozmawiałem z klonem.
- Czyżbyś się mnie bał? To do ciebie niepodobne, że wysyłasz w bój swoje kopie, samemu chowając się niczym tchórz. A może wraz z objęciem tronu straciłeś swoją męskość? – zadrwiłem z niego, chcąc sprowokować go do popełnienia błędu, nawet najmniejszego.
- Podpuszczaj mnie dalej, może w końcu ci się uda – mruknął złowrogo. Do moich uszu doleciał dziwny szum, którego źródło poznałem chwilę później. W moją stronę wyleciało pięć klonów Vagirio, wymierzając we mnie swą broń. Co prawda żaden z nich nie był nawet w połowie tak silny jak ich stwórca, lecz wiedziałem, że każdy najmniejszy błąd będzie mnie wiele kosztował. Całe szczęście, że nadal czułem się w pełni sił po posiłku zafundowanym mi przez Vagirio.
Gdy jeden z klonów zaczął lecieć w moją stronę, wiedziałem, że najwyższa pora na atak. Dopadłem do niego w czasie krótszym niż sekunda i przeciąłem go swoim ostrzem. Dwa kolejne udało mi się zajść od tyłu, dzięki czemu nie zdążyły nawet unieść swojej broni. Niestety, ostatnie klony zdążyły się porozumieć i zaatakowały razem, okrążając mnie i pilnując siebie nawzajem. Podczas gdy z jednym krzyżowałem miecz, drugi próbował mnie zranić, nie narażając przy tym własnego życia. I to była ich największa słabość. Nie mogli mnie zabić, przez co musieli się ograniczać. Ich ruchy były przemyślane, ciosy niezbyt silne, a ataki na tyle wolne, że z łatwością je dostrzegałem i w porę parowałem. I właśnie dzięki temu długo nie zajęło mi rozprawienie się z pozostałymi dwoma klonami, które z cichym szumem rozpadły się i zniknęły.
- Vagirio, widzisz sam, że dalsze nasyłanie na mnie swoich klonów nie ma sensu! – krzyknąłem, ocierając pojedyncze krople potu spływające po moich skroniach.
- Mój drogi, chcę tylko sprawdzić, na co cię stać w tej marnej, wolnej od mojego wpływu postaci – powiedział. Jego głos w dalszym ciągu był rozproszony, nawet ze wzmocnionymi zmysłami nie miałem szans na określenie, skąd dokładnie dobiega. Najgorsza była świadomość, że gdzieś tam przygląda mi się Vagirio, śmiejąc się z mojej bezradności.
- Wyjdź, to sam się przekonasz – warknąłem i spróbowałem wlecieć w jedną ze ścian powietrznego wiru. Od razu zostałem jednak odepchnięty przez czyjeś ręce, przez co zachwiałem się i wycofałem z powrotem na środek kręgu. Musiałem szybko coś wymyślić, w każdej chwili Vagirio mógł nasłać na mnie nie klony, a prawdziwe demony, z którymi walka będzie znacznie bardziej cięższa.
Nagle moje rozmyślania przerwał dźwięk rogu, który oszołomił mnie i napełnił moją głowę nieprzyjemnymi wibracjami i dudnieniem. Zacisnąłem uszy, do których zaczął dolatywać gardłowy warkot otaczających mnie demonów. Były wściekłe, starały się za wszelką cenę nie przerwać szyku i nie rzucić się na sprawcę zamieszania. Po chwili przez otaczający mnie mrok zaczęła przedostawać się jasna łuna, która, mimo co chwilę dławiącej jej ciemności, ciągle wracała i rozszerzała się.
- Wytrwać na stanowiskach! – ryknął Vagirio.
Choć na początku nie wiedziałem, co się dzieje, po chwili zrozumiałem i mimowolnie się uśmiechnąłem. Takie wejście mogły mieć tylko Zastępy Nieba. Róg oznaczał ich nadejście, a towarzysząca im jasność miała nas rozproszyć i sprowokować do bezmyślnego działania. Moją teorię potwierdziły świetliste postacie przedzierające się do wnętrza wiru i z walecznym okrzykiem nurkujące do kolejnych demonów, wbijając w ich ciała miecze bądź samemu ginąc w walce. Chwilę potem czarne chmury całkowicie opadły, a ja w końcu mogłem swobodnie się rozejrzeć. Wszędzie widziałem ścierających się żołnierzy, plątanina bieli i czerni tworzyła skomplikowane wzory na tle szarego nieba, nie dając oszacować, która strona obecnie wygrywa. Poleciałem przed siebie, bacznie wypatrując mojego wroga.
Znalazłem go w centrum jednej z najzaciętszych walk. Vagirio z gracją odpierał ataki trzech aniołów, w tym samym czasie pomagając swoim podwładnym uporać się z ich przeciwnikami. Momentalnie zapałałem ogromną nienawiścią i chęcią mordu. Przyłożyłem do ust dwa palce i gwizdnąłem głośno, zwracając uwagę wszystkich pobliskich istot.
- Vagirio, draniu, jesteś mój! – krzyknąłem i rzuciłem się na niego. Skonsternowane anioły zeszły mi z drogi, nawet demony na chwilę zapomniały, co właśnie robiły.
- A już myślałem, że sam będę musiał cię szukać – zaśmiał się. Nasze ostrza zetknęły się z przeraźliwym szczękiem, krzesząc kilka iskier. Wyszczerzyłem zęby, zadowolony, że wreszcie mogę się z nim zmierzyć.
- Zostawcie tę dwójkę samą sobie, nie przeszkadzajcie im! – usłyszałem donośny rozkaz. Gdy się odwróciłem, zobaczyłem Haniela w pełnym orężu, który z gracją unosił się w powietrzu i patrzał władczym spojrzeniem na otaczające go anioły. Przez jego ramię przewieszony był złoty róg, symbol dowództwa.
- Dzięki, słońce! – krzyknąłem w jego stronę i uśmiechnąłem się do niego.
Ta chwila nieuwagi drogo mnie kosztowała. Vagirio skorzystał z okazji i pchnął mnie z taką siłą, że sekundę później wylądowałem na ziemi i wbiłem się metr w głąb asfaltowej ulicy. Całe szczęście, że ktoś pomyślał, aby stworzyć wokół nas magiczną barierę, dzięki której mogliśmy niszczyć, co nam się żywnie podobało, a i tak świat ludzki na tym nie ucierpi. Z cichym westchnięciem wygrzebałem się z pokaźnego dołu i stanąłem obok niego, otrzepując się z fragmentów drogi, obserwując Vagirio, który z gracją wylądował przede mną.
- Nigdy więcej mnie nie ignoruj – warknął i zaczął biec w moją stronę. Dwa metry przede mną poderwał się do skoku i, wykonując salto, wylądował za moimi plecami, od razu atakując. Ledwo zdążyłem się odwrócić i zatrzymać jego broń mieczem, by zaraz potem odskoczyć w tył. Podrzuciłem swoje ostrze, pozwalając, by chwilowo zniknęło, po czym ułożyłem dłonie w trójkąt i dmuchnąłem w nie, jednocześnie szybko wypowiadając w myślach odpowiednią formułę. Z moich płuc zaczęło lecieć nie powietrze, a długi i mocny płomień, który niszczył wszystko, co znalazło się na jego drodze. Widziałem, że dosięgnął i Vagirio, lecz po jego wyciągniętej przed siebie dłoni wywnioskowałem, że bez większego trudu zdążył wytworzyć tarczę, która całkowicie ochroniła go przed moim atakiem. Gdy odwołałem płomienie, potwierdziłem swoje przypuszczenia. Jedynym pocieszeniem był lekko dymiący kosmyk włosów tuż przy uchu Vagirio, który oznaczał, że nie był jednak tak szybki, za jakiego się uważał. – Całkiem ładnie, choć musisz popracować nad tempem wypowiadania formuły – skomentował i opuścił rękę, by zaraz potem machnąć nią przed sobą, wywołując potężny wicher. W ostatniej chwili dobyłem swego miecza i osłoniłem się nim przed tnącym jak setki żyletek wiatrem. Skończyło się na kilku zadrapaniach na policzkach, udach i ramionach.
- Chyba czas zacząć walczyć na poważnie – stwierdziłem z zawadiackim uśmieszkiem i rozłożyłem ręce, szepcząc pod nosem zaklęcie. Po kilku sekundach moje ciało pokrył skórzany kaftan, który nie tylko nie krępował ruchów, ale i wytrzymywał równie silne ataki co zbroja. Dzięki niemu nie musiałem się już tak obawiać o odniesione rany.
- Muszę przyznać, że prezentujesz się teraz o wiele lepiej. Tak… seksownie – mruknął uwodzicielsko Vagirio, uderzając pięścią w otwartą dłoń. Usłyszałem cichy świst, po którym na ziemię zaczął spadać deszcz strzał. Szybkim ruchem odbiłem się od ziemi i wzniosłem na wysokość kilku metrów, z gracją strącając zagrażające mi ostrza i w miarę możliwości kierując je w stronę Vagirio. Gdy atak się skończył, opadłem z powrotem na dół i prychnąłem głośno, pokazując wrogowi, że jego poczynania kompletnie mnie rozczarowały, po czym przeszedłem do kontrataku. Przywołałem spod ziemi dwa ogromne węże, które oplotły Vagirio, krępując go i uniemożliwiając mu jakikolwiek ruch, po czym powtórzyłem atak ogniem. Gdy z moich ust wydobyły się ostatnie płomienie i mogłem ocenić skuteczność swoich czynów, z niezadowoleniem stwierdziłem, że Vagirio zniknął. Rozejrzałem się dookoła, nie mogąc go jednak namierzyć. Jakby zapadł się pod ziemię…
- Cholera! – krzyknąłem, gdy nie zdążyłem wzbić się w powietrze, nim Vagirio zamknął moją nogę w żelaznym uścisku. Zdałem sobie sprawę z zagrożenia o wiele za późno, przez co zostałem wbity w glebę po samą szyję. Demon wynurzył się przede mną i spojrzał na mnie z góry.
- Masz już dość, czy bawimy się dalej? – zapytał słodkim głosem i nachylił się ku mojej twarzy. Korzystając z okazji, zamachnąłem się i uderzyłem go czołem w nos. Usłyszałem cichy trzask łamanej kości i wściekły ryk Vagirio. Wydostałem się w ostatniej chwili, cudem unikając miażdżącego ciosu, którym Vagirio wbił się w ulicę aż po łokieć.
- Do twarzy ci w czerwonym – zaśmiałem się, widząc krew ściekającą po jego brodzie i skapującą na zbroję. Zamiast odpowiedzi, zostałem potraktowany kolejnym atakiem, tym razem z użyciem broni. Bez trudu zablokowałem cios, choć jego siła nieco mną zachwiała. Vagirio od razu z tego skorzystał i zaatakował ponownie, tym razem dosięgając mojej ręki i tworząc na niej płytkie przecięcie. Syknąłem cicho i zamachnąłem się mieczem. Dzięki niewielkiej odległości, jaka nas dzieliła, udało mi się drasnąć policzek demona, dochodząc aż do jego szyi. Zaskoczyłem go tym na tyle, że mogłem kopniakiem posłać go na ziemię, co też od razu uczyniłem. Wymierzyłem ostrze wprost w jego serce i doskoczyłem do niego, jednak Vagirio zdążył stworzyć wokół siebie tarczę, która z głośnym hukiem odrzuciła mnie w tył, wytrącając mi miecz z dłoni. Zakląłem pod nosem i spróbowałem się podnieść, lecz powstrzymał mnie, przykładając mi do gardła ostrze swej broni. Po długim drzewcu spełzł czarny wąż, patrząc mi w oczy i szykując się do ataku.
- Nie martw się, zaatakuje dopiero wtedy, gdy wyrazisz chęć do dalszej walki – powiedział Vagirio, patrząc na mnie z góry z pełnym zadowolenia i triumfu uśmiechem. Jego oczy płonęły, złote tęczówki wirowały jak szalone i kotłowały się niczym wściekły potok. Wyglądał przerażająco, władczo, zacząłem całkowicie wątpić w swoje siły. Byłem przecież zwykłym demonem, nie miałem szans z kimś tak potężnym jak on. Głupiec ze mnie, skoro myślałem, że mam jakąkolwiek szansę na wygraną. – Poddaj się już. Nadajesz się tylko do bycia moją marionetką, wolność ci nie służy.
- A co, jeśli odmówię? Zabijesz mnie? – zapytałem, starając się, by mój wzrok był jak najbardziej hardy i nie zdradzał targających mną wątpliwości.
- Nie, mój drogi. Po prostu obezwładnię cię na jakiś czas. Wiesz, dlaczego jad tego węża jest wyjątkowy? – Gdy nie odpowiedziałem, kontynuował. – Sam go stworzyłem. Powoduje, że ofiara nie może się ruszyć, traci głos, lecz jednocześnie zachowuje całkowitą świadomość. Jej mięśnie są podatne na sugestie, to znaczy można kontrolować je za pomocą prostych formuł. Więc jeśli się nie poddasz, wprowadzę do twojego ciała te toksyny, następnie złapię twego ukochanego i będę go torturował na twoich oczach, a gdy już nie będziesz mógł na to patrzeć i załamiesz się ostatecznie, zabiję go i przystroję cię jego wnętrznościami. Co ty na to?
Słysząc jego słowa znów poczułem, jak wracają mi siły. Świadomość, że przeze mnie może ucierpieć Haniel, podziałała na mnie jak płachta na byka. Zamknąłem oczy, czując, że przez moje ciało przechodzi dziwna moc, poddając się jej i pozwalając działać. Gdy uniosłem powieki, zobaczyłem wokół siebie jasną łunę. W ułamku sekundy zmiażdżyłem czarnego gada i odtrąciłem od siebie broń Vagirio, po czym wstałem i odrzuciłem do tyłu głowę. Z moich ust wyrwał się głośny, przerażający krzyk pełen złości i nienawiści. Wzbiłem się w powietrze, przestając kontrolować to, co się ze mną działo. Czułem tyko przeraźliwy chłód, a przed oczami miałem roześmianą twarz Haniela.
W pewnym momencie otaczająca mnie łuna eksplodowała. Wokół mnie zaczęły wirować czarne pióra, które po chwili zmieniały się w ostrza wycelowane w Vagirio. Nie wiedziałem, co to wszystko oznacza, bałem się, lecz nie mogłem tego powstrzymać. Trwałem zawieszony w powietrzu, a moc wokół mnie rosła bez ustanku w siłę. Podczas kolejnej eksplozji ostrza runęły w stronę Vagirio, i, nic nie robiąc sobie ze wzniesionej przez niego tarczy, wbiły się w jego ciało. Usłyszałem jego krzyk, w którym nie było jednak ani odrobiny bólu, tylko złość i zdumienie. Ja również krzyknąłem, miałem bowiem wrażenie, że ktoś przypala mi skórę na plecach rozżarzonym prętem. Po chwili było po wszystkim, a ja opadłem bezsilnie na ziemię. Klęczałem na niej, łapczywie wciągając powietrze do płuc, i próbując się uspokoić.
- Jak udało ci się przełamać moje zaklęcie? – zapytał Vagirio, przyszpilony do ulicy setką czarnych stalowych piór.
- O czym ty… mówisz? Jakie zaklęcie? – mruknąłem, wciąż nie mogąc przestać się trząść.
Gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem, co się ze mną stało. Moje skrzydła zwisały bezwładnie po obu stronach mojego ciała. Prawe było takie jak zawsze, czarne jak smoła, lewe jednak przybrało barwę śnieżnobiałej bieli.
- Coś ty ze mną zrobił?! – wrzasnąłem, podbiegając do niego i łapiąc go za szyję. – Co się ze mną stało?!
- Jeszcze się nie domyślasz? – zadrwił, mrużąc oczy. – Jak myślisz, dlaczego byłeś taki wyjątkowy? Dlaczego tak bardzo mi na tobie zależało? Przecież nie dlatego, że byłeś najsilniejszym demonem czy coś w ten deseń. Ty stałeś się demonem, to ja cię nim uczyniłem. Biedny, mały aniołek, który dostał się do niewoli i po którego nikt nie chciał wrócić, został poddany eksperymentom i stał się sługą Piekła, jednocześnie nigdy nie sprzeciwiając się Bogu i nigdy go nie zdradzając. Myślisz że dlaczego tak dobrze dogadałeś się z tym blondynkiem? Byłeś kiedyś taki sam jak on! Byłeś takim samym ścierwem! Powinieneś być mi wdzięczny, że cię nie zabiłem, a dałem nowe, lepsze życie!
- Ty… - szepnąłem, coraz mocniej wbijając palce w jego szyję. – Jak mogłeś mi to zrobić? Dlaczego nie dałeś mi wtedy zginąć?!
- Bo nie cierpiałbyś wtedy tak bardzo, jak cierpisz teraz – wycharczał, patrząc na mnie błyszczącymi z radości oczami. Był zadowolony z siebie, cieszył się, że udało mu się wyrządzić tyle złego.
A ja nie mogłem już na niego patrzeć. Każdy skrawek jego ciała doprowadzał mnie do pasji, napawał mnie nienawiścią i obrzydzeniem. W przeraźliwym wrzaskiem wbiłem dłoń w jego pierś i wyrwałem z niej serce Vagirio, które chwilę jeszcze biło między moimi palcami, po czym zatrzymało się. Krzycząc jeszcze głośniej, zacząłem okładać go pięściami po twarzy, miażdżąc ją i odrywając od niej fragmenty ciała, które z cichym mlaśnięciem opadały wokół mnie. Nie poczułem satysfakcji nawet wtedy, gdy zlizałem ze swoich warg cząstki jego mózgu.
- Samael, proszę cię, przestań – usłyszałem cichy szept i natychmiast przestałem. Obejrzałem się przez ramię i zobaczyłem Haniela, który wpatrywał się we mnie z troską. Wstałem i podszedłem do niego na chwiejnych nogach, po czym ufnie się w niego wtuliłem. Zamknąłem oczy, rozkoszując się bliskością jego ciała, jego chłodem oraz zapachem, który koił moje nerwy. Nawet nie wiem kiedy z moich oczu zaczęły płynąć łzy szczęścia i ulgi. – Rafaelu, weź róg i wracaj do Nieba – powiedział Haniel, po czym pocałował mnie w czubek głowy.
- Nie wracasz z nami? Myślałem, że po tej wspólnie przeprowadzonej bitwie w końcu przejrzysz na oczy.

- Jak widzisz, jestem tu potrzebny – mruknął i pogłaskał mnie po plecach. – Wracajmy do domu, Samaelu – szepnął mi na ucho, po czym złapał mnie za rękę i razem polecieliśmy do mojego mieszkania, zostawiając za sobą całą tę bitwę. Nasze role dobiegły w niej końca, mogliśmy zająć się więc własnymi sprawami.





 A się rozpisałam. Aż sama siebie nie poznaję :) Mam nadzieję, że mój trud zostanie doceniony...
Ps. Coś czuję, że następny rozdział będzie zarazem ostatnim...