Menu

poniedziałek, 5 czerwca 2017

Ważne ifno!

Jak widzieliście, wrzuciłam przed chwilą ostatni rozdział "Pink Rose", który jest zarazem ostatnim rozdziałem czegokolwiek na tym blogu. Długo nad tym myślałam i doszłam do wniosku, że to jest właśnie ten czas, w którym powinnam to zakończyć. 
Cały ten blog miał być dla mnie przede wszystkim swego rodzaju terapią(?). Chyba tak mogę to nazwać. Dzięki niemu wiele rzeczy udało mi się zaakceptować, kilka zmienić, z kilkoma się pogodzić. Te niemalże dwa lata były dla mnie jednym z fajniejszych okresów, i cieszę się, że pewna paskuda namówiła mnie do całego tego przedsięwzięcia. 
Teraz jednak nadeszła pora na rozpoczęcie nowego etapu, i na chwilę obecną wiem, że na prowadzenie tego pseudo bloga czasu mieć nie będę. Kto wie, czy i ochoty... 
W każdym razie dziękuję Wam wszystkim za wspólnie spędzony czas. Było mi naprawdę miło.
A teraz pozwólcie, że się odmelduję.
Do widzenia, Towarzysze!

Pink Rose, część 7

- Myślę, że powinieneś iść – powiedział Doflamingo, gdy już wysłuchał całej tyrady na temat Crocodile’a i tego, gdzie może sobie wsadzić swoje zaproszenie.
Od ostatniego spotkania z Tausayiem minęły dwa dni, i choć przez ten czas się do siebie nie odezwali, miał zamiar należycie wywiązać się ze swojego obowiązku. Wiedział, że nie będzie to łatwe, lecz miał już plan i był prawie pewny, że wszystko pójdzie po jego myśli.
- Niby czemu? – warknął Smoker, niemal plując trzymanym w płucach dymem. – Wiadomo, że coś kombinuje i na dobre mi to nie wyjdzie.
- Z drugiej strony, jeśli zaczniesz go olewać, może jeszcze bardziej się zdenerwować i zaatakować otwarcie i z całą mocą, a tego raczej nie przetrzymasz.
- Więc lepiej, żebym podał mu się na talerzu? Nie po to zacząłem tę wojnę, żeby teraz tak po prostu oddać walkę walkowerem.
- Źle na to wszystko patrzysz, staruszku – mruknął, odchylając się w fotelu.
- Co masz na myśli?
- Pomyśl trochę. Czy Crocodile faktycznie zapraszałby cię do siebie, żeby cię sprzątnąć? Bo myślę, że raczej nie jest na tyle głupi…
- Niemniej to jego teren i może na nim robić co mu się żywnie podoba.
- Wiesz, czego się dowiedziałem, obserwując go? Że ma łeb na karku, a jego decyzje są zawsze dobrze przemyślane. Jest na to za cwany, żeby tak po prostu zastrzelić cię w swoim kasynie. Prędzej wsadziłby cię w samolot i pozwolił, byś zginął w katastrofie lotniczej.
- Do czego zmierzasz?
- A do tego, że u niego nic ci nie grozi. Powinieneś raczej bać się tego, co może stać się później. Crocodile to wytrawny gracz i najpierw dokładnie cię prześwietli, wybada sytuację, a dopiero później zainterweniuje, gdy już zdobędzie pewność, że wszystko potoczy się tak, jak zaplanuje.
- Więc jeśli tam pójdę…
- Będzie myślał, że zdobył przewagę, a ty to wykorzystasz i sprawisz, że zatańczy, jak mu zagrasz – dokończył za niego, uśmiechając się przebiegle.
Smoker chwilę się zastanawiał, po czym w zadumie skinął głową i spojrzał uważnie na Donquixote’a.
- Zdajesz sobie sprawę, że i tak wiele zaryzykuję, idąc tam?
- Kto nie ryzykuje, ten nie ma. Musisz porzucić tę ostrożność, bo między innymi to ona doprowadziła cię do zguby. Twoja stara szkoła na niewiele się zda w dzisiejszych czasach. Musisz iść do przodu, jeśli nadal chcesz utrzymać się w tym interesie.
- Mam nadzieję, że to całe zachęcanie mnie jest spowodowane twoją lojalnością i chęcią pomocy – powiedział twardo i mocno zaciągnął się cygarem.
- Tak się składa, że chcę odziedziczyć kasyno, a nie ruinę, która po nim zostanie – odparł, wzruszając ramionami. – Jeśli chcesz, pójdę tam z tobą jako twoje wsparcie.
- Wtedy dowiedzą się, że dla mnie pracujesz.
- Już to zrobili. A szkoda, bo to nieźle by zaskoczyło Crocodile’a, gdybym pojawił się tam z tobą i oznajmił, że jesteś moim szefem. Może nawet facet straciłby trochę pewności siebie.
- W takim razie zgadzam się. Będziesz robił jednocześnie za mojego ochroniarza i doradcę.
- Nie no, teraz to na pewno należy mi się jakaś premia – powiedział, śmiejąc się, lecz tylko dlatego, by ukryć pełen satysfakcji uśmiech.
Smoker tylko machnął na niego ręką i jednym haustem wypił znajdującą się w szklance szkocką, po czym chwycił telefon i pokazał Doflamingowi, by wyszedł. Mężczyzna uczynił to z przyjemnością, gwiżdżąc tylko sobie znaną piosenkę. Już nie mógł się doczekać czekającego ich przedstawienia. Wyciągnął własną komórkę i napisał do Tausayia krótką wiadomość.
>>Ryba połknęła haczyk.<<
* * *
- Witam. Cieszę się, że przyjąłeś moje zaproszenie, Smoker – przywitał go Crocodile, pewnie wymieniając z nim uścisk dłoni. Przelotnie spojrzał na szeroko uśmiechniętego Doflaminga i skrzywił się nieznacznie, zaskoczony jego obecnością. Mężczyzna wcześniej słowem nawet nie wspomniał, że pojawi się na tym spotkaniu.
- To Doflamingo Donquixote, pracuje dla mnie. Ale wy już się chyba znacie, prawda? – zapytał, nawet nie próbując ukryć czającej się w głosie złośliwości.
- Niestety – warknął, mierząc ich obu chłodnym wzrokiem. Ruchem ręki zaprosił ich do windy, którą udali się na poziom drugi. – Kazałem przygotować lożę, żeby przyjemniej nam się rozmawiało – oznajmił, kładąc szczególny nacisk na drugą część zdania. – Uznałem, że gabinet będzie zbyt oficjalnym miejscem.
- Wolałbym jednak, żebyś się streszczał i pominął wszelkie grzeczności - powiedział Smoker, nawet nie spoglądając w stronę rywala. Zakaszlał ciężko, po czym wytarł usta jedwabną chusteczką. Wysiedli z windy i wkroczyli do klubu, gdzie siedział już Kuro w towarzystwie Mihawka i Zora, uważnie obserwujących każdy najmniejszy ruch i gotowych do działania.
- Dla mnie to też nie jest przyjemność – odparł, również przestając kryć swoją niechęć do Smokera. Usiedli naprzeciw siebie w wyznaczonej loży i przez chwilę w ciszy mierzyli się wzrokiem. – Powiem wprost. Rozumiem twój żal, jednak sądzę, że posunąłeś się za daleko. Do tej pory byłem dla ciebie łaskawy, lecz wiedz, że nie potrwa to ani sekundy dłużej.
- Ty? Łaskawy dla mnie? – zaśmiał się i odpalił wyciągnięte z kieszeni cygaro. – Było raczej odwrotnie. Ale jeśli tak stawiasz sprawę, ja też skończę żartować, i, zapewniam cię, nie skończy się to dla ciebie dobrze.
- Zrozum wreszcie, że nie masz ze mną szans. Nawet cię nie stać na wojnę ze mną. Po co więc to wszystko? Lepiej od razu się poddaj, póki jestem skłonny puścić w niepamięć całą tę naszą sprzeczkę.
- I tu się mylisz. To, że moje kasyno zaczęło podupadać, nie znaczy wcale, że…
- Przestań mydlić mi oczy, dokładnie cię sprawdziłem. Powoli stajesz się bankrutem, a te „inne źródła dochodu”, o których chciałeś teraz wspomnieć, to jeszcze większa ruina, niż twoje pożal się Boże kasyno. Zacznij w końcu logicznie myśleć, bo to, co teraz wyprawiasz, jest godne pożałowania!
- Może i tak – powiedział w końcu – ale jestem gotów poświęcić wszystko, żeby tylko cię pogrążyć i zakończyć twoją dobrą passę. Twoje dni są policzone! - wykrzyknął, po czym znowu zaczął kaszleć. Crocodile spojrzał na Kuro, jakby to miało pomóc mu w odzyskaniu emocjonalnej równowagi.
- Smoker, co ci jest? – zapytał Doflamingo, spoglądając na niego z niepokojem. Dodatkowo jego obawy nasilił widok chustki splamionej krwią pochodzącą z ust mężczyzny. Do tej pory myślał, że te napady kaszlu spowodowane są raczej wieloletnim paleniem papierosów, lecz teraz zaczął mieć co do tego poważne wątpliwości.
- Nic – wycharczał, opierając dłonie o stolik.
- Widzę, że twój stan zdrowia jest równie żałosny, co cała reszta - skomentował Tausayi, z obrzydzeniem obserwując krztuszącego się Smokera.
- Niech cię diabli wezmą, ty przebrzydły… - Nie dane mu było jednak skończyć, gdyż ponownie wstrząsnęły nim spazmy, tym razem o wiele silniejsze. Pochylił się do przodu i mimowolnie zwymiotował krwią, po czy, upadł na podłogę, nadal kaszląc i plując.
- Wezwij karetkę – zwrócił się do Kuro Crocodile, gwałtownie wstając. – To chyba nie jest twoja sprawka?! – krzyknął do Doflaminga, nie przejmując się, że jego szef mimo wszystko nadal ich słyszy.
- Nie. Pierwszy raz widzę, żeby tak się zachowywał – odparł, pochylając się nad niemal nieprzytomnym Smokerem.
- Na coś chorował? Cholera, przecież coś takiego nie dzieje się bez powodu – mruknął, przeczesując włosy. – Że też nie mógł zdychać u siebie.
- Smoker, co ci jest? Hej, słyszysz mnie? – zapytał Donquixote, szturchając swojego szefa w ramię. Jedyne, co usłyszał w odpowiedzi, to niewyraźny jęk i słabnące już pokasływanie.
- Zostaw go, ma krwotok wewnętrzny. Nie pomożesz mu – powiedział Kuro, spoglądając na zegarek. – Karetka zaraz tu będzie, ale wątpię, że zdążą. Facet jest już jedną nogą w grobie.
- Jakby mnie to martwiło – prychnął Doflamingo, prostując się i uważnie oglądając swój garnitur. – Ma szczęście, że mnie nie zarzygał. Jeszcze tego by mi tylko brakowało.
- Chyba już przyjechali. Zoro, przyprowadź ich tutaj – nakazał Kuro, po czym spojrzał na Tausayia. – Lepiej, żeby się nie okazało, że ta kreatura otruła Smokera. Nie chcę, żeby pociągnął cię na dno razem ze sobą.
- Gdy potwierdzi się, że nie mam z tym nic wspólnego, będziesz mnie przepraszał na kolanach – warknął Mingo, po czym zamilknął, gdyż do pomieszczenia weszli ratownicy medyczni.
Crocodile tylko westchnął. Gdyby wiedział, że tak to się skończy, zrezygnowałby z tego spotkania szybciej, niż w ogóle pomyślał o zorganizowaniu go.
* * *
- I co ze Smokerem? – zapytał Tausayi, gdy spotkał się kilka godzin później z Doflamingiem. Siedzieli właśnie w apartamencie tego pierwszego, pijąc mocną kawę i analizując, co tak właściwie zaszło tego dnia.
- Lekarz nie chciał zbytnio ze mną gadać, bo nie jestem z rodziny. Wiem tylko, że umarł na stole operacyjnym i że cierpiał na marskość wątroby, której zresztą nie chciał leczyć.
- Serio? W życiu bym nie pomyślał, że to go właśnie zabije.
- Będą robić jeszcze sekcję zwłok, żeby się upewnić, że to na pewno nie było morderstwo, ale wynik jest raczej oczywisty.
- I co teraz zrobisz? – zapytał, uważnie mu się przyglądając znad trzymanego kubka.
- Jak to co? Przejmę Misty Dragon, zapewnię Smokerowi wypasiony pochówek, choć skurwiel nie zasłużył, i życie będzie toczyć się dalej. Całe szczęście, że nie miał żadnej rodziny, bo chyba bym nie zniósł użerania się z bandą sępów.
- Sam nie jesteś od nich lepszy – skwitował, uśmiechając się lekko i odpinając mankiety koszuli, by podwinąć rękawy. – Poza tym wiesz, że będziesz musiał oddać mi za sprzątanie klubu?
- Ja? Niby dlaczego?
- Bo to twój szef zarzygał mi krwią podłogę i stolik.
- Mój były szef – poprawił go, po czym przesiadł się, by usiąść blisko niego. – Wiesz, co to wszystko oznacza? W końcu nie musimy się kryć.
- Równie dobrze możemy tu i teraz zakończyć naszą współpracę.
- Niezbyt satysfakcjonujące – mruknął, wodząc palcem po jego ramieniu. – Wolałbym ją raczej pogłębić.
- Pytanie tylko, czy będzie mi się to opłacało. Nie lubię robić czegoś, co nie przynosi mi żadnych korzyści.
- Dla mnie mógłbyś zrobić wyjątek – powiedział, wyciągając mu kubek z dłoni i odstawiając go na stolik. – Tausayi, mówię poważnie. Nie chcę kończyć naszej znajomości – zapewnił go, kładąc szczególny nacisk na ostatnie słowo.
- I co mam ci odpowiedzieć?
- Najlepiej coś z głębi twojego zimnego, kamiennego serca.
- Ja… - zaczął, po czym od razu zamknął usta. Bo co miał mu powiedzieć? Że przez ten absurdalnie krótki czas zdążył się do niego przywiązać? Że mimo wszystko chce, żeby nadal byli ze sobą blisko, a może i jeszcze bliżej? Przecież to niedorzeczne. Prędzej sam wyrwie sobie język, niż wypowie tego typu wyznanie.
- Uznam, że te rumieńce na twoich policzkach oznaczają „tak, ja też chcę z tobą zostać” – zaśmiał się, łapiąc go pod brodę i odwracając twarzą do siebie.
- Nie kpij sobie ze mnie, bo źle się to dla ciebie skończy – ostrzegł go, niby przypadkiem wbijając łokieć między jego żebra. – I przestań się szczerzyć jak idiota.
- Tobie też przydałby się uśmiech – powiedział, unosząc palcami kąciki jego ust, za co został kopnięty piętą prosto w piszczel. – Cholera, za co to? – jęknął, rozmasowując obolałą nogę i patrząc na niego z wyrzutem.
- Ostrzegałem – mruknął tylko i wstał, by odnieść puste już kubki do kuchni, choć była to tylko wymówka. Tak naprawdę chciał na chwilę oddalić się od mężczyzny, by móc w spokoju przemyśleć kilka spraw. Oparł się o blat i spuścił głowę, pozwalając, by kurtyna ciemnych włosów całkowicie odcięła go od świata zewnętrznego.
- O czym myślisz? – usłyszał nagle, podejrzanie blisko swojego ucha. Odwrócił się w stronę Doflaminga, który stał obok niego w identycznej pozycji, co on, uważnie go obserwując.
- Nieważne.
- Czyżby? – nie dawał za wygraną. Wyprostował się i stanął za nim, po czym delikatnie odwrócił go i unieruchomił, przyciskając własnym ciałem do szafki. - Według mnie to nawet bardzo ważne.
- Po prostu zastanawiam się, czy to aby na pewno dobry pomysł – wyznał w końcu, mocno odchylając głowę i wpatrując się w sufit. Doflamingo delikatnie musnął wargami jego grdykę, po czym przeniósł je nieco wyżej, w stronę ostro zarysowanej żuchwy.
- Nie przekonamy się, póki nie spróbujemy. – Jego niski, zmysłowy głos sprawił, że włoski na karku Tausayia stanęły dęba. Westchnął cicho i pozwolił, by Donquixote nadal pieścił jego szyję, jednocześnie zachłannie głaszcząc go po udach, brzuchu aż do klatki piersiowej i z powrotem.
- Jeśli kiedykolwiek sprawisz, że pożałuję swojej decyzji, nie będzie miejsca we wszechświecie, w którym się przede mną schowasz – wyszeptał w końcu. Uchylił powieki i uważnie mu się przyjrzał, oczekując odpowiedzi, lecz zamiast słów dostał pocałunek, który na chwilę obecną idealnie mu ją zastąpił.
Później liczyły się już tylko przyjemność i pożądanie.
* * *
- Czuję, że się na mnie gapisz – wymamrotał Tausayi, przewracając się na bok i nieumyślnie wtulając się w Doflaminga. – Która godzina?
- Dochodzi dziewiąta.
- Więc albo się jeszcze prześpij, albo wynocha. Głowa mnie boli przez ciebie.
- I jak się to niby łączy? – zaśmiał się, odgarniając mu z twarzy kilka kosmyków. – Jeszcze nie słyszałem, żeby ktokolwiek potrafił wywołać ból swoim wzrokiem.
- To teraz słyszysz – burknął, spoglądając na niego i krzywiąc się nieznacznie.
- Straszna z ciebie maruda zaraz po przebudzeniu.
- Ty za to jesteś tak samo upierdliwy, bez względu na porę dnia czy godzinę.
- Och, czyżby? Gdy się kochamy, mówisz zupełnie co innego.
- A nie przyszło ci do głowy, że kłamię, by nie urazić twojego ego?
- Prawda jest taka, że masz głęboko w poważaniu moje ego. Poza tym reakcje twojego ciała są dostatecznym dowodem na to, kto tu jest kłamcą.
- Nie musisz już przypadkiem iść? W końcu przejęcie kasyna nie będzie takie proste – odparł, z powrotem przewracając się na plecy. – Pewnie jesteś teraz baardzo zajęty.
- Na razie mam spokój. Ale gdy tylko przyjdą wyniki sekcji zwłok, ostro zabiorę się do roboty. Także radzę, żebyś dobrze się mną teraz nacieszył, bo nie wiem, czy będziemy mogli się spotkać w najbliższym czasie.
- Jakby mi to przeszkadzało – powiedział, wzruszając ramionami i podnosząc się do siadu. Oparł się o wezgłowie łóżka i spojrzał z góry na Doflaminga, który zaczął wodzić palcami po jego przykrytych kołdrą nogach.
- Mógłbyś od czasu do czasu zrzucić tę maskę bezuczuciowego twardziela, wiesz? – stwierdził, ciągnąc za jedwabny materiał i powoli odsłaniając coraz więcej nagiego ciała Tausayia. Po chwili ułożył się wygodnie na brzuchu i z pewną dozą rozbawienia spojrzał na erekcję swojego kochanka. – No chyba że tylko w taki sposób potrafisz przekazać, jak bardzo za mną szalejesz.
- Och nie. Oprócz tego piszę wiersze i piosenki, które wygłaszam później pod balkonem ukochanego. Ale to tylko, gdy jest pełnia. Bo inaczej cały romantyzm szlag trafia – zakpił, unosząc wysoko brwi.
- Brzmi kusząco – wymruczał, jednocześnie zaciskając palce na twardym penisie Tausayia. Powoli przybliżył do niego swoje usta, po czym złożył delikatny pocałunek na jego główce. – Choć wolałbym, żebyś szeptał mi takie rzeczy wprost do ucha.
- Może kiedyś. Ale będziesz musiał mnie o to ładnie poprosić – odparł, wplatając palce między jego jasne włosy i delikatnie je przeczesując.
- Tak wystarczy? – zapytał, po czym zaczął powoli wypełniać usta jego penisem.
Crocodile westchnął tylko i odchylił głowę, całkowicie poddając się przyjemności.
Po raz kolejny musiał przyznać sam przed sobą, że Doflamingo Donquixote może jednak wcale nie jest taki zły, jak się wydaje, i zostanie z nim na zawsze nie jest najgorszym pomysłem. A w to przynajmniej chciał wierzyć. Wszystko, byleby pozostać w tej utopii odrobinę dłużej.

Koniec.




czwartek, 1 czerwca 2017

Pink Rose, część 6

- Dziękuję, że zechciałeś się ze mną spotkać – powiedział Shanks Akagami, podnosząc się z krzesła i wyciągając dłoń na przywitanie w stronę Crocodile’a. Ten uścisnął ją pewnie, potrząsając lekko, i zajął miejsce naprzeciw mężczyzny.
Tausayi musiał przyznać, że spośród wszystkich właścicieli kasyn, których poznał, to właśnie jego darzył największą sympatią. Było w nim coś takiego, że człowiek po prostu nie mógł się nie uśmiechnąć, a pomimo posiadanego statusu, Shanks nie unosił się pychą i zawsze pozostawał sobą. Crogall do dziś pamiętał, jak mężczyzna przy ich pierwszym spotkaniu poklepał go przyjacielsko po plecach i powiedział, by nie robił takiej smutnej miny, bo on nie gryzie i nie trzeba się go bać. I nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyby nie fakt, że do tej pory to jego uważano za przerażającego i dystansowano się od niego. To Crocodile miał przejąć kontrolę nad tamtym spotkaniem i pokazać swoją władzę, tymczasem stracił swoją pozycję w kilka sekund.
- Mówiłeś, że masz do mnie jakąś sprawę. O co chodzi? – zapytał, od razu przechodząc do rzeczy. Odebrał menu, które podał mu kelner, i zaczął je pobieżnie przeglądać, z góry wiedząc jednak, co zamówi.
Shanks tylko się uśmiechnął, po czym podał swoje zamówienie, a także poprosił o dobór dobrego wina. Tausayi również podał kelnerowi, czego sobie życzy, by zaraz potem spojrzeć na Akagamiego wyczekującym wzrokiem.
- Jak nie wiesz, o co chodzi, to chodzi o pieniądze – zacytował, wzruszając ramionami, i akceptując pokazane mu wino, nawet na nie nie patrząc. Co jak co, ale gust tutejszych kelnerów znał i wiedział, że go nie zawiodą.
- Myślałem, że dobrze ci się wiedzie – mruknął, sięgając po napełniony kieliszek i próbując trunku o doskonałym bukiecie.
- Coraz lepiej, ale to załamanie spowodowane rozpoczęciem twojej działalności nie chce tak łatwo dać o sobie zapomnieć – wyjaśnił, uśmiechając się łagodnie i zaczesując za ucho kosmyk rudych włosów. – Mam pomysł, żeby trochę rozkręcić interes, ale potrzebuję pieniędzy. Kredyt wezmę w ostateczności, bo wolałbym uniknąć oskubania mnie. Zabójcze odsetki, sam rozumiesz…
- Liczysz więc na darmową pożyczkę?
- Ależ skąd, nie straciłem jeszcze godności. Po prostu wiem, że twoja oferta będzie korzystniejsza.
- Dobra odpowiedź – skwitował, i skinął głową w podziękowaniu, gdy postawiono przed nim talerz z przystawką. – Co planujesz? To musi być coś większego, skoro potrzebujesz wsparcia finansowego.
- A, zrobię sobie taką małą dobudówkę do mojego hotelu z częścią rekreacyjno-sportową i innymi bajerami. No wiesz, spa, siłownia, mini aquapark, jakaś dodatkowa gastronomika. Moi ludzie robili jakiś czas temu sondaże, z których wyszło, że gościom po prostu tego brakuje w pobliżu i odwiedzają konkurencję.
- Dobrze, że i ty nie usiadłeś na dupie i nie zacząłeś się nad sobą użalać… - stwierdził, pełen uznania dla jego planów.
- Masz kogoś konkretnego na myśli?
- Tak, ale to dość delikatny temat i nie wiem, czy mądrze będzie o nim rozpowiadać.
- Rozumiem, nie chcesz, żeby to się rozniosło… I słusznie. Dlatego obiecuję, że zachowam to dla siebie – zapewnił go, posyłając mu jeden z tych swoich rozbrajających, zawadiackich uśmiechów.
- Powiedz, Shanks, za co ja cię tak lubię? – zapytał, lustrując go pełnym rozbawienia wzrokiem. Mężczyzna wzruszył tylko ramionami i jeszcze szerzej się uśmiechnął, co chwilę temu wydałoby się niemożliwe do osiągnięcia.
- Najwyraźniej masz słabość do starszych, przystojnych, zabawnych, inteligentnych…
- Zwariowanych, uroczych i ogólnie idealnych facetów. Znam tę twoją litanię na pamięć, nie musisz mi jej przypominać – wtrącił, po czym włożył do ust ostatni kęs sałatki z krewetkami. Wytarł wargi bawełnianą serwetką i upił kolejny łyk wina, cały czas obserwując zadowolonego Shanksa. – Chodziło mi wtedy o Smokera.
- Jakoś mnie nie dziwi, że ten dinozaur się poddał – powiedział. – Tacy jak on nie mają szans, jeśli nie chcą iść z duchem czasu.
- I tu się mylisz, bowiem wielki Malfacile Smoker wypowiedział mi wojnę. Co prawda nie otwarcie i w dość prymitywny sposób, ale liczą się fakty. Stary kopie, wije się i gryzie po kostkach, byleby znowu doczołgać się na szczyt.
- Trochę szkoda oglądać, jak dawna legenda upada – zaśmiał się i opróżnił swój kieliszek. – A w jakiż to sposób Smoker próbuje ci zagrozić? Nie mówi ci dzień dobry na ulicy czy może piorunuje cię wzrokiem?
- I tu cię zaskoczę. Wysłał mi kilka anonimów, jego ludzie napadli na mój personel, a także nasłał na mnie swojego przydupasa, który miał mnie szpiegować i wykraść jakieś cenne informacje.
- Ty to masz ciekawe życie – stwierdził, wyginając usta w podkówkę i kiwając głową. – Może porzucę swoje pacyfistyczne poglądy i też zacznę bawić się tymi samymi klockami, co wy.
- Ty budzący postrach? Mam się śmiać czy śmiać?
- Pewnie, żartuj ile wlezie. Ciekawe tylko co zrobisz, jak i ode mnie dostaniesz list z kilkoma groźbami – powiedział, mrużąc oczy i starając się wyglądać na jak najbardziej poważnego. Niezbyt mu to jednak wyszło, przez co z gardła Crocodile’a wydobył się cichy, perlisty śmiech.
W tym samym czasie na ich stole wylądowało danie główne, a kelner, który im je przyniósł, wyglądał na nieco skonsternowanego przez urywek rozmowy, który niechcąco usłyszał.
- Wróćmy lepiej do interesów – zaproponował Tausayi, zabierając się za jedzenie. – Ile chciałbyś pożyczyć?
- Dwieście tysięcy.
- Nie tak dużo.
- Rozumiem więc, że się zgadzasz?
- Tak. W końcu przyjaciół trzeba wspierać – odparł po chwili zastanowienia. – Uzgodnię to jeszcze z Kuro i dam ci znać, gdy opracujemy umowę i będziemy mogli zacząć negocjacje.
- Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć – powiedział, a na jego twarzy odmalowała się wyraźna ulga. – A teraz pozwól, że zapytam, co robisz w związku ze Smokerem?
- Podjąłem już stosowne kroki – wyjaśnił wymijająco. – Jakie, tego akurat zdradzić nie mogę. W każdym razie Smoker nawet się nie spodziewa, że jego własne plany obrócą się przeciw niemu.
- Jak zawsze straszny – mruknął, po raz kolejny osuszając kieliszek. Jak zwykle pił dużo i w zastraszającym wręcz tempie, lecz dzięki zadziwiająco mocnej głowie mógł sobie na to pozwolić. – Nie wiem, jak mogłem kiedyś wziąć tę minę za przejaw stresu.
- Wierz mi, do dziś nie rozwiązałem tej zagadki.
- A jak twoje interesy?
- Coraz lepiej.
- Twoja rozmowność mnie powala – stwierdził, przewracając oczami. - Powinieneś wziąć przykład z Kuro w kwestiach towarzyskich.
- Rozważę to – powiedział, i obaj wiedzieli, że jest to najzwyklejsze w świecie kłamstwo. – Wybacz, ale muszę już iść. Dziękuję za wspólny posiłek. Odezwę się, gdy wszystko będzie gotowe.
- Och, to ja dziękuję, że się ze mną spotkałeś. – Obaj wstali i uścisnęli sobie dłonie, a Shanks standardowo poklepał Tausayia po ramieniu. – Miłej zabawy ze Smokerem.
- Będzie miła, oj będzie – mruknął, uśmiechając się tajemniczo. Zapiął górny guzik marynarki i wyszedł z restauracji, od razu kierując się w stronę samochodu. Gdy tylko jego szofer zobaczył, że się zbliża, wyskoczył z auta i otworzył przed nim tylne drzwi. – Mam ręce, wiesz? – powiedział, zajmując miejsce, i z nieodgadnionym spojrzeniem zerkając na dość młodego chłopaka, który zaczerwienił się jak burak i zasiadł za kierownicą.
- Dokąd teraz? – zapytał niezbyt pewnym głosem.
- Rain Dinners – rzucił, po czym wpatrzył się w widok za szybą, rezygnując z dalszego dręczenia swojego nowego szofera.
* * *
- Jutro się tym zajmiemy, dobrze? – wychrypiał do telefonu Kuro, gdy Crocodile poinformował go o tym, co uzgodnili z Shanksem. Wyraźnie słyszalne zmęczenie w jego głosie sprawiło, że Tausayi zgodził się na to od razu, a także dał mu wolne do jutra, nakazując, by porządnie się wyspał. Należało mu się to.
Gdy skończyli rozmawiać, odłożył telefon na stolik i poszedł do garderoby, by przebrać się w luźniejsze ciuchy. Założył jasne dopasowane jeansy i luźną szarą koszulkę, po czym udał się do łazienki. Stanął przed lustrem i zebrał włosy w niechlujny kucyk, uśmiechając się na wspomnienie dzisiejszego poranka. Zaczął zastanawiać się, jakby to było stworzyć z Doflamingiem normalny związek, chodzić z nim na randki, zamieszkać z nim, budzić się koło niego każdego ranka… Myśli te wydały mu się abstrakcyjne i tak bardzo do nich niepasujące, że mentalnie sam siebie skarcił za ten chwilowy zanik mózgu i jakichkolwiek funkcji myślowych. Pokręcił z niedowierzaniem głową i poszedł do swojego gabinetu, gdzie usiadł przy biurku i włączył laptopa. Pobieżnie przejrzał zestawienia finansowe, lecz ile można było się gapić w jedno i to samo? Poza tym niczego więcej do roboty nie miał. Z głośnym westchnieniem poszedł do kuchni i zrobił sobie wymarzoną latte, z którą usiadł na kanapie. Sącząc kawę, wziął się za czytanie książki, którą niedawno kupił. Zapewniając samego siebie, że robi to z czystej ciekawości, wybrał „Czarny Zakon”, który tak zachwalał Donquixote. I, o zgrozo, naprawdę go to wciągnęło.
Gdy był w połowie, rozdzwoniła się jego komórka. Odebrał odruchowo, nie ukrywając jednak niezadowolenia, że mu przerwano.
- Tak? – rzucił oschłym tonem, nie wiedząc nawet, z kim rozmawia.
- Spotkajmy się za pół godziny w twoim ulubionym barze. – To był Doflamingo. Coś w jego głosie sprawiło, że Tausayi, zamiast się rozłączyć, postanowił dowiedzieć się, co odbiło mu tym razem.
- A co? Już się stęskniłeś? – zapytał z przekąsem.
- Powiedzmy. To ważne, Croco. Po prostu to zrób.
- Zastanawiam się, czy próbujesz grać na moich uczuciach, czy naprawdę chodzi o coś ważnego.
- Dowiesz się, obiecuję.
- Niech ci będzie – mruknął, po czym rozłączył się i niespiesznie wstał z kanapy. Narzucił na siebie czarny, zapinany na guziki sweter, na stopy nałożył zamszowe mokasyny w tym samym kolorze, i wyszedł z apartamentu.
Jako że dochodziła szesnasta, w jego przybytku wiało pustkami. Zarówno kasyno, jak i klub były jeszcze zamknięte, panowała więc przyjemna cisza i spokój. Choć i tak Tausayi musiał przyznać, że to właśnie panujący tu szum i tłok w godzinach szczytu był tym, co lubił najbardziej. Wsiadł do samochodu i spojrzał na zegarek, stwierdzając, że dwadzieścia minut to multum czasu na dojazd na miejsce spotkania. I wiele się nie pomylił, przybył bowiem kilka minut przed czasem. Wszedł do środka i ze zdziwieniem stwierdził, że Doflamingo już jest, siedząc przy jednym z najbardziej odizolowanych stolików. Nie wiedzieć czemu, podświadomie założył, iż mężczyzna każe na siebie czekać.
- Teraz powiesz mi, o co chodzi? – zapytał w ramach przywitania i usiadł naprzeciw niego.
- Jeszcze nie. Powiem, gdy będzie już po wszystkim. Inaczej nasze plany szlag trafi.
- Czyżby Smoker wykonał ruch? – Pewność w jego głosie sprawiła, że Don nie musiał nawet odpowiadać. Skinął jedynie głową, co i tak wydało się mu zbędne. – Więc albo wywabiłeś mnie specjalnie, bym nie przeszkodził ludziom Smokera, albo…
Chciałeś mnie ochronić, pomyślał, nie wypowiadając jednak tego stwierdzenia na głos. Zamiast tego spojrzał głęboko w jego stalowo błękitne oczy, jakby tam miała pojawić się odpowiedź na dręczące go pytania.
- Porozmawiajmy o czymś innym.
- Od początku kreowałeś się na twardziela, a tu proszę. Byłoby ci przykro, gdyby coś mi się stało?
- Przydasz mi się żywy, trupa nie potrzebuję – mruknął po chwili, ciągle zerkając na zegarek znajdujący się na jego lewym nadgarstku.
- Mniejsza o to. Jest jeszcze jedna rzecz, która mnie interesuje. Naprawdę zabiłeś swojego ojca?
Po tym pytaniu między nimi zaległa długa, nieznośna cisza. Doflamingo wpatrywał się w niego z obojętnością, zastanawiając się, czy powiedzieć mu prawdę.
Wspomnienia z tamtego okresu były wciąż żywe w jego pamięci, choć tak naprawdę niczego nie żałował i nie miał wyrzutów sumienia. I nawet jeśli wielu ludzi mówiło wtedy, że do końca swoich dni będzie musiał dźwigać to brzemię, on wcale tego tak nie widział. Dla Doflaminga było to tylko kolejne wspomnienie, które z czasem wyblaknie i ustąpi miejsca setkom innym.
- Tak – odparł w końcu, decydując się na chwilę szczerości. Poza tym wolał gadać o tym, niż być ciągniętym za język w sprawie działań Smokera.
- Kuro stwierdził, że jesteś psychiczny i że lepiej trzymać się od ciebie z daleka, ale ja wiem, że takich rzeczy z reguły nie robi się bez powodu. Gdyby tak było, nie zaszedłbyś tak daleko.
- W takim razie nie uwierzysz, jeśli powiem ci, iż po prostu miałem taki kaprys?
- Otóż to – mruknął, uśmiechając się. Wyciągnął z kieszeni jeansów paczkę papierosów i zapalił jednego, po czym odwrócił się i skinął na barmana, dając mu znać, by przyniósł im dwie butelki piwa. Ten od razu spełnił jego żądanie, co spotkało się z kilkoma ukradkowymi, pełnymi dezaprobaty i zdziwienia spojrzeniami pozostałych klientów. Crocodile nie przejął się tym jednak; zamiast tego zwinnym ruchem włożył barmanowi dwadzieścia dolarów do tylnej kieszeni jego spodni, po czym z powrotem spojrzał na Donquixote’a. – Więc? Jak to było?
- Znasz to uczucie, gdy wszyscy wokół uważają kogoś za najlepszego człowieka na ziemi, ale ty znasz o nim prawdę i wiesz, że jest dokładnie odwrotnie? - zapytał, odchylając się na krześle. Pociągnął łyk piwa, a gdy Crocodile nadal nic nie powiedział, kontynuował. – Tak właśnie było z moim ojcem. Gdy przeprowadziliśmy się do nowego domu, nasze życie miało się zmienić. I faktycznie tak było. Z bezrobotnego, wiecznie pijącego i bijącego żonę i dzieci, zmienił się we wzorowego pracownika, męża i ojca. Najgorsze było to, że wszyscy serio się na to nabrali. Nawet brat i matka.
- Pewnie byłeś sfrustrowany, no i na pewno wściekły jak diabli.
- A żebyś wiedział. Dodatkowo wkurwiał mnie fakt, że jak tylko próbowałem porozmawiać o tym z kimkolwiek, to albo mnie zbywali, albo mówili, że każdy zasługuje na drugą szansę i może się zmienić.
- Gówno prawda – mruknął pod nosem, czym wywołał krótkie, rozbawione parsknięcie ze strony Doflaminga.
- Też tak mówiłem. Wiesz, kiedy miarka się przebrała? – zapytał, unosząc brwi. Tausayi tylko pokręcił głową i napił się piwa. – Kiedy po dwóch latach udawania znowu podniósł rękę na moją matkę.
- Niech zgadnę. Byłeś tak wściekły, że, niewiele myśląc, zabrałeś broń z jego gabinetu i zastrzeliłeś go, broniąc swojej rodzicielki.
- Z tym ostatnim to akurat nie trafiłeś. Zabiłem, bo w końcu puściły mi nerwy. To mogło się stać nawet wtedy, gdyby siedział przed telewizorem i relaksował się po ciężkim dniu w pracy. Albo pomagał mojemu bratu w lekcjach. Nawet gdyby spał.
- Zaraz, zaraz. Ty masz brata? – zapytał, i to była jedyna rzecz, która go zdziwiła. Nie to, że Doflamingo zabił ojca w wieku siedemnastu lat. Ani że z jego opowieści wynikało, iż był bardzo niestabilnym emocjonalnie nastolatkiem.
- Tak, młodszego. Ale nie utrzymujemy ze sobą kontaktu. Wciąż mi nie wybaczył, że zastrzeliłem ojczulka. Podejrzewam, że wyparł wszystkie złe wspomnienia, ale może to i lepiej. Chociaż jest szczęśliwy.
- Coraz bardziej mnie zadziwiasz, Mingo – stwierdził, zakładając nogę na nogę i przyglądając się mu uważnie.
Zanim Donquixote zdążył odpowiedzieć, rozdzwonił się jego telefon. Pospiesznie go odebrał i chwilę słuchał tego, co mówi osoba po drugiej stronie, po czym mruknął coś w odpowiedzi i się rozłączył.
- Wygląda na to, że już po wszystkim – oznajmił zaraz po tym, jak opróżnił butelkę z reszty alkoholu.
- Coś myślę, że zaraz sam się dowiem, o co chodzi – powiedział, odbierając swoją własną komórkę. Na wyświetlaczu widniał numer Mihawka, stąd wiedział, że chodzi o coś poważnego. Mężczyzna bowiem dzwonił do niego tylko w nagłych wypadkach, gdy nie miał innego wyjścia. – Słucham? – rzucił do słuchawki, idealnie udając obojętny ton.
- Wybuchł pożar w kasynie. Straż już się z nim uporała, straty na szczęście nie są duże, ale i tak powinieneś jak najszybciej przyjechać.
- Rozumiem. Zaraz będę – obiecał. Utkwił wyczekujące spojrzenie w Doflamingu, czekając na jakiekolwiek wyjaśnienia, a gdy się ich nie doczekał, po prostu wstał i wyszedł. Wsiadł do swojego samochodu i ruszył z piskiem opon, po chwili nie wytrzymując i przerywając ciszę swoim głośnym, złowieszczym śmiechem.
* * *
- To już nie są żarty! – wykrzyknął Kuro, gdy razem z Mihawkiem i Tausayiem siedzieli w biurze ochrony, przeglądając nagrania z kamer. – Wiesz, co by było, gdyby zrobili to w godzinach otwarcia? Albo gdyby zorganizowali to lepiej i puścili cały budynek z dymem? A gdybyś tu był? Gdyby coś ci się stało?!
- Masz do mnie pretensje, że przekonałem policję, iż wszczęcie śledztwa nie jest konieczne, czy że bagatelizuję sprawę Smokera? Bo już sam się w tym pogubiłem…
- Myślę, że Kuro ma rację – mruknął Mihawk, splatając ręce na piersiach i przysiadając na blacie biurka. – Jeśli nie chcesz podjąć otwartych, legalnych działań, zgódź się przynajmniej na jakąkolwiek obronę. Albo skonfrontuj się ze Smokerem i daj mu jasno do zrozumienia, że jeśli nie przestanie, źle się to dla niego skończy. Nie daj mu wejść sobie na głowę i za bardzo się rozpanoszyć.
- Zanim podejmę decyzję, co dalej, wolałbym najpierw skontaktować się z Donquixotem.
- Niby po co? Całkiem postradałeś rozum?! Na twoim miejscu zerwałbym z nim wszelki kontakt! – krzyknął Kurahadol, coraz bardziej tracąc nad sobą panowanie. Rozpiął dwa górne guziki koszuli i odetchnął głęboko, próbując się uspokoić. – Chodzi mi o to, że nie możesz być pewny, czy on rzeczywiście jest po twojej stronie.
- Nigdy o tym nie zapomniałem.
- W takim razie dlaczego mam nieodparte wrażenie, że za bardzo mu ufasz?
- Może dlatego, że od początku byłeś do niego wrogo nastawiony i nie potrafiłeś dostrzec korzyści płynących z naszego porozumienia…? Zrozum, nie jestem głupi i potrafię dbać o swoje interesy. Nie zrobię niczego, co mogłoby nam zagrozić.
- Kuro, trochę więcej wiary w naszego szefa – wtrącił Dracule, przekrzywiając głowę i lustrując obu mężczyzn uważnym wzrokiem.
- A róbcie co chcecie! Żeby tylko później nie było – warknął, machając na nich ręką i szykując się do wyjścia. – Załatwię wszystko w związku z naprawą szkód.
- W takim razie uprzedzę Shanksa, że trochę jeszcze potrwa, zanim opracujemy tę umowę dla niego – zdecydował Crocodile. Teraz ich priorytetem było jak najszybsze postawienie Rain Dinners na nogi. Później przyjdzie czas na pierdoły.
* * *
- Ponoć mnie wzywałeś. O co chodzi? – zapytał Doflamingo, wchodząc do gabinetu Smokera i przysiadając na skraju biurka. Jego szef siedział na kanapie, uważnie go obserwując i popalając cygaro.
- Moi ludzie widzieli cię dziś w barze z Crocodilem.
- To chyba nic dziwnego, w końcu próbuję go rozpracować.
- Akurat w czasie, w którym zleciłem puszczenie jego kasyna z dymem?
- Zwykły zbieg okoliczności…
- Przestań chrzanić – przerwał mu. Jego głos był spokojny i opanowany, a tego Donquixote się po nim nie spodziewał. Zwykle Smoker w takich sytuacjach darł się niemiłosiernie, uzewnętrzniając całą swoją złość. Zaniepokoiło go to, postanowił więc jeszcze bardziej wzmożyć swoją czujność. – Zdaję sobie sprawę, że to nie był żaden przypadek. Inaczej nie namawiałbyś go tak bardzo na spotkanie.
- Dobra, masz mnie. Po prostu nie chciałem, żebyś zwęglił moje jedyne źródło informacji – wyjaśnił, jakby od niechcenia, i uśmiechnął się. – Wiesz, mimo wszystko poważnie podchodzę do swojej pracy.
- I co? Crogall niczego się nie domyślił? Nie wydało mu się to podejrzane?
- A niby dlaczego miałby to zrobić? Nadal nie wie, że dla ciebie pracuję.
- Są trzy opcje. Albo faktycznie jest tak, jak mówisz, albo Crocodile jednak o tobie wie i bezczelnie cię wykorzystuje, albo trzecia, moja ulubiona, zgadaliście się przeciw mnie i knujecie za moimi plecami. Może nawet zacząłeś dla niego pracować
- Pracować dla niego? Nie bądź śmieszny. Po co miałbym dobrowolnie stać się jego przydupasem, skoro u ciebie mam pewną, całkiem niezłą posadę, a już niedługo odziedziczę ten interes? Musiałbym być głupi, żeby z tego zrezygnować.
- Znam cię nie od dziś i wiem, że potrafisz być nieprzewidywalny, a dla osiągnięcia sukcesu zrobisz niemal wszystko. Chyba jedyne, co cię w miarę trzyma w ryzach to fakt, że nadal nie podpisałem papierów, dzięki którym po mojej śmierci przejmiesz Misty Dragon. Gdyby nie to, już dawno wbiłbyś mi nóż w plecy.
- Na twoim miejscu nie mnie bym się teraz obawiał – mruknął, wyciągając z kieszeni papierosy oraz paczkę dropsów. Przez chwilę zastanawiał się, co wybrać. Ostatecznie padło na fajki. Nałóg znów okazał się silniejszy. – Crocodile raz dwa powiąże cię z tym podpaleniem, i na pewno nie puści ci tego płazem. Rozpętałeś wojnę, staruszku.
- Sam się o nią prosiłem – warknął. W jego oczach dało się zauważyć groźny błysk, widać było, że wręcz nie może się doczekać nadchodzących wydarzeń. - Zobaczysz, jeszcze trochę i go stąd wypędzę. Zniszczę tego skurwysyna i pokażę mu, że ze mną się nie zadziera!
- No i wrócił stary papa Smoker – zaśmiał się Doflamingo, wypuszczając z ust kłęby gryzącego dymu. – Swoją drogą, co wynikło z tej waszej akcji? Udało wam się spalić chociaż jakiegoś fikusa stojącego w kasynie?
- Jakiego znowu fikusa? O czym ty pierdolisz? – zapytał, wstając i podchodząc do swojego biurka. Zepchnął z niej Doflaminga, po czym wziął do rąk jedną z leżących tam teczek i z powrotem zajął miejsce na kanapie.
- Nieważne. To jak? Jakie wyrządziliście szkody?
- Niech sam ci opowie, najlepiej po tym, jak skończycie się pieprzyć.
- Czyżbyś był zazdrosny?
- Pamiętaj, że cię obserwuję – ostrzegł go, zaszczycając krótkim spojrzeniem znad przeglądanych właśnie papierów. – I nie zapominaj, że to ja cię stworzyłem. Gdyby nie ja, nadal byłbyś nikim.
- Zdejmij buty, to cię po nogach za to wycałuję – parsknął, jednocześnie odczytując smsa, którego właśnie dostał. – Muszę iść. Masz jeszcze jakąś sprawę, czy to wszystko na dziś?
- Zadzwonię, jeśli będę cię potrzebował.
- Cholerny staruch – wyszeptał pod nosem, gdy tylko zamknął drzwi do gabinetu Smokera. Powoli zaczynał mieć dość tego wszystkiego, a jego chęć, by strzelić swojemu szefowi w głowę, tylko rosła. Jeszcze tylko trochę, pomyślał, wsiadając do taksówki i każąc zawieźć się pod Rain Dinners.
Gdy był już na miejscu, zapłacił taksówkarzowi i pewnym krokiem podszedł do głównego wejścia. Zanim zdążył złapać za klamkę, drzwi otworzyły się i został zaproszony do środka przez tego samego zielonowłosego chłopaka, który odprowadzał go ostatnim razem.
- Pan Crogall już czeka – mruknął, nawet nie patrząc, czy Doflamingo za nim idzie. Obaj wsiedli do windy, która otworzyła się ponownie dopiero wtedy, gdy zatrzymała się na drugim poziomie. – Proszę wejść – nakazał, zatrzymując się przed jednym z pomieszczeń, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł.
- Widzę, że wreszcie postanowiłeś się pojawić – stwierdził Crocodile, gdy tylko ujrzał wchodzącego do pomieszczenia Donquixote’a. Jak zwykle był schludnie i elegancko ubrany, a pewność siebie, którą emanował, była doskonale wyczuwalna.
- Zakładam, że chodzi o interesy – powiedział, wymownie spoglądając na Kurahadola, siedzącego nieco z boku i obserwującego przybysza z morderczym błyskiem w oczach. – O co chodzi?
- A jak myślisz? – warknął Kuro, widocznie rozdrażniony lekkim tonem Doflaminga.
- Chcę wiedzieć, co planuje Smoker – wyjaśnił Tausayi, ignorując przyjaciela i przejmując kontrolę nad spotkaniem. – Muszę podjąć jakieś działania po tym, czego dopuścił się twój szef, ale najpierw wolałbym mieć jakiekolwiek rozeznanie w sytuacji.
- Szczerze? Nawet ja nie wiem niczego konkretnego. Na razie Malfacile czeka na twoją reakcję, a jeśli ta nie będzie zadowalająca, wymyśli kolejny sposób, żeby cię zastraszyć i zmusić do wyjazdu. Jedno jest pewne – nie ma zamiaru się poddać. Albo ty, albo on. – Skończywszy mówić, podszedł do kozetki, na której siedział Crocodile, i zajął miejsce blisko niego. Niby przypadkiem zaczął ocierać się o jego udo, jednocześnie kładąc rękę na oparciu i bawiąc się idealnie uczesanymi włosami mężczyzny. – Więc? Co zrobisz? – szepnął blisko jego ucha.
- Hej! Myślisz, że gdzie ty jesteś? – krzyknął Kuro, nie mogąc dłużej powstrzymywać swojej złości. – Odsuń się od niego!
- Rozmawiamy, więc bądź tak łaskaw i przestań nam przeszkadzać. Najlepiej stąd wyjdź – powiedział Doflamingo, mierząc się z nim wzrokiem, a gdy to nie ostudziło zapału mężczyzny, powoli się podniósł i stanął naprzeciw niego, patrząc z góry w jego oczy.
- Żebyś znowu mógł robić, co ci się żywnie podoba i owijać sobie Tausayia wokół palca? Po moim trupie – warknął, robiąc krok w przód i pokazując, że nie ma zamiaru się przed nim ugiąć.
- Chłopcze, nie rozśmieszaj mnie. Jeśli będę chciał go zmanipulować, zrobię to przed twoim nosem i zorientujesz się dopiero po fakcie.
- W takim razie pozbędę się ciebie, zanim zdążysz w ogóle pomyśleć o oszukaniu go.
- To jest ten moment, w którym powinienem zacząć się bać?
- Przekonasz się, gdy Smoker dostanie kilka dowodów świadczących o tym, że go zdradziłeś z jego znienawidzonym wrogiem – odparł, wbijając palec wskazujący w pierś mężczyzny.
- Tylko postaraj się być przekonujący, bo niełatwo będzie mnie pogrążyć.
- Specjalnie dla ciebie się postaram, ty… - zaczął, lecz przerwał mu ostry dźwięk wyciąganego z pochwy miecza. Obaj mężczyźni zapomnieli na chwilę o swoim starciu i spojrzeli w bok, gdzie ujrzeli Tausayia przeciągającego dłonią po ostrzu katany.
- Wybaczcie, że wam przerywam – powiedział oschłym tonem – ale wydaje mi się, ze spotkaliśmy się tu w zupełnie innym celu. Poprawcie mnie, jeśli się mylę.
- Musiałem zareagować. Nie pozwolę, żeby bezkarnie mnie oczerniano.
- Doprawdy? – zapytał, błyskawicznym ruchem wymierzając ostrze w szyję Doflaminga. Miejsce, gdzie pulsowała jego aorta, dzieliło od chłodnego metalu jedynie kilka centymetrów. – Nie obchodzi mnie, jakimi obdarzacie się uczuciami. Od decyzji, którą muszę podjąć, wiele zależy, i nie mam zamiaru marnować czasu na wasze dziecinne sprzeczki. Czy to jasne? – Jego głos i aura, którą emanował, sprawiły, że Doflamingo mimowolnie głośno przełknął ślinę i spuścił wzrok. – Zadałem pytanie!
- Jasne – mruknął Donquixote, nieco ochryple, po czym pewnie złapał ostrze i odsunął od siebie.
- Ciebie też się to tyczy, Kuro. I wiedz, że nie potraktuję cię ulgowo tylko dlatego, że dla mnie pracujesz i jesteś moim przyjacielem.
- Nawet bym na to nie liczył – odparł, ocierając pojedyncze kropelki potu, które wstąpiły na jego czoło.
- Skoro już się uspokoiliście, możemy wrócić do interesów. Siadajcie - rozkazał tonem nieznoszącym sprzeciwu, sam zaś odłożył katanę na miejsce i zaczął powoli przechadzać się po pomieszczeniu. – O ile anonimy i ten nieudany napad mogłem przeboleć, tak teraz… - zaczął, jakby nieświadomie wypowiadając swoje myśli na głos. – Nie możemy dać mu kolejnej szansy na atak. Myślałem, że będziemy mogli przygotować się na kolejny krok Smokera, ale skoro Donquixote nic nie wie, nie możemy czekać. Kuro, jak idzie remont kasyna?
- Myślę, że pojutrze wszystko powinno być gotowe. Straż szybko zareagowała, więc szkody są naprawdę niewielkie, biorąc pod uwagę to, co mogło się stać.
- Dobrze. W takim razie za cztery dni urządzimy tu małe przyjęcie dla Smokera.
- I co? Liczysz, że nie wyczuje podstępu i z radością przyjmie zaproszenie? – zakpił Doflamingo, krzywo się uśmiechając.
- Twoim zadaniem będzie przekonać go, że tak właśnie powinien zrobić.
- Zaraz, zaraz. Jak to przyjęcie? – zapytał Kurahadol, podrywając się z fotela i podchodząc do Tausayia.
- Zwykłe spotkanie w celu wyjaśnienia sobie kilku rzeczy.
- A jak na tym spotkaniu – zaczął, kreśląc w powietrzu cudzysłów – zechce cię zastrzelić?
- Wtedy zwolnisz wszystkich ochroniarzy z Mihawkiem na czele, bo ich zadaniem będzie nie dopuścić do sytuacji zagrażającej mojemu życiu.
- No dobrze, a o czym w takim razie chcesz z nim porozmawiać? Bo nie sądzę, żebyś chciał wyciągnąć do niego rękę na zgodę…
- O to już się nie musisz martwić. A teraz idź do Dracule’a i przekaż mu nasze wstępne postanowienia. Później omówimy resztę.
- Myślę, że nie powinniście zostawać sam na sam – mruknął, mierząc Doflaminga nieufnym, nienawistnym wzrokiem.
- Mówiłeś coś? – zapytał Crocodile, przez co Kuro wyszedł, złorzecząc pod nosem.
- Ależ ten twój chłoptaś na posyłki wnerwiający – stwierdził Donquixote, klepiąc pustą przestrzeń na kanapie i zapraszając Crogalla, by usiadł obok niego. Mężczyzna z cichym westchnieniem opadł na miękką poduszkę i zamknął oczy, rozkoszując się chwilą ciszy. – Smoker zaczyna podejrzewać mnie o zdradę.
- To mnie wcale nie dziwi.
- Jest bezpieczny tylko dlatego, że nadal nie przepisał mi kasyna. Gdyby nie to…
- Zdradzić ci pewną tajemnicę? – przerwał mu, uchylając powieki i patrząc w jego oczy wzrokiem pełnym politowania. – Twój szef stracił swojego asa już jakieś dwa tygodnie temu. Wszystkie dokumenty są gotowe i tylko czekają, aż Malfacile zdechnie. Kłamał, żebyś mu się nie zerwał z łańcucha.
- To sprawdzone informacje?
- Nie mówiłbym ci o tym, gdyby tak nie było.
- Sukinsyn – zaklął, zaciskając dłonie w pięści. – Wiedziałem, żeby go sprawdzić! Cholera, że też tak łatwo dałem się nabrać!
- Po prostu zacząłeś go lekceważyć. Masz nauczkę na przyszłość, że należy doceniać każdego przeciwnika.
- Na przykład ciebie?
- Przede wszystkim mnie – mruknął, przysuwając się do niego i stykając ich czoła. – Teraz, gdy już wiesz, nie musisz się bać, że popełnisz jakiś błąd. Wóz albo przewóz.
- Widzę, że tylko czekałeś, aż mi o tym powiesz – powiedział, sunąc dłonią po zewnętrznej stronie jego uda. – Czasem aż się boję jak daleko jesteś w stanie się posunąć, byleby osiągnąć cel.
- Masz zamiar dalej to ciągnąć, gdy już przejmiesz Misty Dragon? – zapytał, muskając delikatnie jego usta wargami i owiewając je ciepłym, nieco przyspieszonym oddechem.
- Co?
- Ten nasz chory związek, jeśli można to tak w ogóle nazwać.
- O ile nie minie mi na to ochota, to tak – odparł, bawiąc się zapięciem jego paska. – A na to się raczej nie zanosi.
- A co zrobisz, jeśli to ja się tobą znudzę? – Tym razem jego dłoń zacisnęła się na koszuli Doflaminga, zmuszając go, by przywarł do niego jeszcze bardziej.
- Jak to co? Rozkocham cię w sobie po raz drugi. – Pewność w jego głosie na chwilę odebrała Tausayiowi zdolność logicznego myślenia. Mógł tylko patrzeć w te chłodne, błękitne oczy, i zastanawiać się, kiedy dał się tak bardzo omamić ich właścicielowi.
W chwili, gdy miał odpowiedzieć, Donquixote złączył ich wargi i przesunął jedną z dłoni na tył jego głowy, delikatnie przeczesując czarne włosy i niszcząc mu fryzurę. Tausayi jednak o to nie dbał. Zamiast tego zaczął odchylać się do tyłu, aż w końcu całkowicie kładąc się na kanapie i pozwalając, by jego kochanek zawisnął nad nim i niemal boleśnie przycisnął do miękkiego oparcia. Złakniony bliskości mężczyzny, splótł palce na jego karku, jakby bojąc się, że lada chwila zniknie, zostawiając go samego. Jęknął cicho, gdy oderwali się od siebie, by zaczerpnąć tchu.
- Co ty ze mną robisz, Mingo? – wychrypiał, i oblizał lekko spuchnięte wargi.
- Na razie nic specjalnego, ale możemy to zmienić – szepnął uwodzicielsko, muskając nosem wrażliwą skórę za jego uchem.
- Za chwilę wróci Kuro, i raczej nie spodoba mu się ten widok.
- Jakby mnie to obchodziło – prychnął, zabierając się za rozpinanie koszuli Crocodile’a.
- To chociaż zamknij drzwi. Nawet sobie nie zdajesz sprawy, jak bardzo upierdliwy i zrzędliwy potrafi być ten człowiek.
- Zawracanie dupy. – Mimo widocznego niezadowolenia, zwlekł się z kanapy i podszedł do drzwi. W chwili, gdy miał przekręcić klucz w zamku, te z impetem się otworzyły, uderzając Doflaminga w czoło i niemal go przewracając. – Kurwa, co jest?! – krzyknął, mierząc wściekłym wzrokiem Kurahadola, który właśnie wparował do pomieszczenia.
- Nie było mnie jakieś dziesięć minut! – wrzasnął, niemal histerycznie, przyglądając się raz Tausayiowi, raz pocierającemu głowę Doflamingowi. – Róbcie to na osobności, jeśli tak bardzo musicie!
- Robiliśmy to na osobności, dopóki żeś nie przylazł – warknął Donquixote. – Zresztą nieważne. Dokończymy to kiedy indziej. – Tym razem skierował swoje słowa do Tausayia, który skinął głową i odprowadził go wzrokiem. Gdy został z Kuro sam, westchnął ciężko i usiadł, zapinając koszulę i doprowadzając się do porządku.
- Wiedziałem, że tak będzie – stwierdził, zapalając papierosa.
- Powiedz mi, co ty w nim widzisz?
- Sam nie wiem, nawet się tak naprawdę nie znamy. Na chwilę obecną jedyne, co nas łączy, to seks.
- Jeśli tylko o to chodzi, to zapewniam cię, że znajdziesz sobie kogoś o wiele lepszego. Po prostu daj sobie z nim spokój, wyjdzie ci to na dobre. Choć raz mnie posłuchaj.
- Mihawk jest u siebie? – zapytał, pokazując w ten sposób, że dyskusję uważa za zakończoną i nie ma zamiaru do niej wracać. Kurahadol jedynie przytaknął, po czym w ciszy podążył za Crocodilem.
Mimo całego niepokoju i niechęci do Donquixote’a, zaczął wmawiać sobie, że jego przyjaciel wie co robi, i że musi mu po prostu zaufać.