Menu

wtorek, 23 lutego 2016

Więzień we własnej stolicy, część 4

Gdy tylko znaleźliśmy się z Feliksem sam na sam, mocno go przytuliłem i uniosłem do góry, uśmiechając się przy tym jak wariat.
- Puszczaj mnie! – krzyknął, wyrywając się z niezadowoloną miną. – Odbiło ci czy jak?
- Po prostu cieszę się, że w końcu zostaliśmy sami. Czyż to nie wspaniałe?
- Zdecydowanie nie. No, puść mnie w końcu!
- Nie mogę. Nie chcę, żebyś od razu mi uciekł – mruknąłem tonem zaborczego kolekcjonera, który za żadne skarby świata nie chciał podzielić się swoją najcenniejszą zdobyczą.
- Nie ucieknę, obiecuję – powiedział, uspokajając się. – Iwan, nie mogę oddychać!
- Dobrze, ale pamiętaj, że dałeś słowo – ostrzegłem, odstawiając go na ziemię. Na mojej twarzy nadal widniał szeroki uśmiech, sam nie wiem dlaczego. No dobra, będąc sami w domu mogliśmy robić co tylko dusza zapragnie, ale wiedziałem, że cieszy mnie coś innego, o wiele głębiej zakorzenionego w moim umyśle.
- Czemu ty tak bardzo lubisz mnie denerwować…? – zapytał cicho Feliks, opierając się o blat i krzyżując ręce na piersiach.
- Ja? Denerwować cię? Niby czym?
- Ogólnie. Zawsze wszystko robisz po swojemu, nigdy mnie nie słuchasz… Do tego jesteś strasznie namolny.
- To dlatego, że jesteś mój, i chcę cieszyć się tobą jak najwięcej. Coś w tym złego?
- Tak! To takie nienormalne. Obaj jesteśmy facetami, nie powinno być między nami tego wszystkiego.
- Dopóki cię kocham, nie obchodzi mnie coś tak błahego jak płeć. Nie chcę z ciebie rezygnować tylko dlatego, że nie masz dużych piersi i waginy. Poza tym twojego ciała nie zamieniłbym na żadne inne.
- Niby dlaczego? Mógłbyś mieć każdego, a wybrałeś niskiego, wychudzonego chłopaka o bladej cerze i pospolitej urodzie, niewartego nawet uwagi…
- Gdybym cię nie znał, pomyślałbym tak samo. Ale wiesz co? Dopóki jesteś tym Feliksem, którego szczerze pokochałem, nic innego się dla mnie nie liczy.
- Dziękuję – wyszeptał i oparł się o mnie, wtulając głowę w mój obojczyk. – Gdy zginęli moi rodzice, nie miałem nikogo, kto by się mną zaopiekował tak, jak tego potrzebowałem. I mimo tego, co działo się między nami na początku, zacząłem dostrzegać, że dajesz mi to, czego tak bardzo pragnę.
Gdy poczułem, że moją bluzkę zaczynają zdobić mokre plamy, złapałem go pod brodę i uniosłem do góry jego twarz. Miał zaczerwienione oczy, z których leniwie wypływały pojedyncze łzy, a jego wargi drżały lekko. Cmoknąłem cicho i posadziłem go na szafce, po czym wytarłem jego policzki dłonią.
- Hej, nie ma co płakać. Zaopiekuję się tobą. Już nigdy nie będziesz się czuł samotny – obiecałem, patrząc mu głęboko w oczy. Feliks skinął głową i zaczął niepewnie się do mnie przybliżać. Zamarłem, czekając, co zrobi. Gdy delikatnie złączył nasze usta, wydałem z siebie cichy pomruk zadowolenia. To był drugi raz, gdy z własnej woli mnie pocałował. Przymknąłem powieki i lekko polizałem jego wargi, a gdy je rozchylił, pewnie wsunąłem między nie swój język. Ręce, dotąd oparte o blat, włożyłem pod jego sweter, głaszcząc jego żebra i brzuch. Chwilę później ulokowałem je na piersiach, z zachwytem badając jego stwardniałe sutki, tak bardzo czułe na mój dotyk.
Gdy wreszcie oderwaliśmy się od siebie, łapiąc oddechy i próbując zapanować nad targającymi nami emocjami, szczęście niemal rozrywało mnie od środka. Pragnąłem posiąść go tu i teraz, w tej kuchni, na tych szafkach. Pytanie, czy i on tego chciał? Sięgnąłem do jego spodni, bawiąc się przytrzymującą je gumką, i spojrzałem w jego zielone oczy z niemą prośbą.
- Czy musimy…? - szepnął niepewnie, wiercąc się. Pocałowałem go w czoło i oparłem brodę na jego ramieniu.
- Jeśli nie chcesz uprawiać seksu, to pozwól mi cię choć trochę popieścić, zgoda? – zapytałem. Gdy po chwili wahania skinął głową, byłem najszczęśliwszym człowiekiem we wszechświecie. Delikatnie zdjąłem z jego nóg spodnie i bokserki, rozkoszując się widokiem jego prężącego się penisa. Niewiele myśląc, postawiłem Feliksa na ziemi, sam zaś klęknąłem przed nim, rozpinając rozporek i wyciągając własnego członka. Wziąłem do ust jego męskość, ssąc ją mocno i zmysłowymi ruchami przesuwając ją po moim języku, sam zaś zaspokajałem się ręką. Z każdą chwilą coraz wyraźniej czułem jego smak, który mieszał się z moją śliną i podniecał mnie do granic możliwości. W dodatku ciche pojękiwanie Feliksa, tłumione przyłożoną do twarzy dłonią, działało na mnie niczym najlepszy afrodyzjak. Gdy zaś poczułem w ustach jego spermę, sam z głośnym westchnieniem doszedłem, brudząc nasieniem swoją bluzkę. Połknąłem wszystko, po czym oblizałem się łapczywie i spojrzałem na Feliksa, który z trudem utrzymywał się na nogach. W końcu dał za wygraną i osunął się na ziemię, siadając obok mnie. Korzystając z okazji, namiętnie go pocałowałem, po czym przytuliłem go do siebie. – I jak było? – mruknąłem, przygryzając obrąbek jego ucha. Jęknął cicho i wtulił się ze mnie, próbując ukryć rumieńce, którymi spłonął. – Bo mi bardzo się podobało, wiesz?
- Nic już nie mów – warknął, zaciskając dłonie na moich ramionach. Zaśmiałem się, głaszcząc go po włosach, i głęboko wdychając jego zapach, teraz nasycony odrobiną potu.
Tak dobrze nie było mi jeszcze nigdy.
* * *
- Może wybierzemy się dzisiaj do Moskwy? – zapytałem następnego dnia, gdy razem z Feliksem siedzieliśmy przy stole i sączyliśmy kawę.
- Czemu nie? – mruknął, unikając jednak mojego wzroku jak ognia.
- Byłeś gdzieś kiedyś poza swoją wsią?
- Nie. Chociaż gdyby nie wojna, to pewnie gdzieś byśmy jeździli z rodziną.
- Ja byłem kiedyś we Francji, w Paryżu. Tak paskudnego miasta jeszcze w życiu nie widziałem. Wszyscy się nim zachwycają, ale kompletnie nie rozumiem dlaczego.
- Mój tata też tak mówił. Poza tym on wolał zachwalać dzikie i nieokrzesane tereny naszych wschodnich sąsiadów. A gdy było źle, pocieszał nas tymi słowami: Pamiętajcie, że mogliście się urodzić w Związku Radzieckim. Do dziś mnie to bawi – powiedział, uśmiechając się.
- Bez przesady. Mój kraj nie jest aż tak zły. A tym bardziej nieokrzesany.
- Czyżby?
- Sam się przekonasz – prychnąłem, zapalając papierosa. Słowa Feliksa dały mi do myślenia. Być może jego upór w stosunku do mnie nie wynikał tylko z tego, co przeżył i zobaczył, ale i z tego, jak go wychowywano. Ojcowie mają ogromny wpływ na swoich synów, więc jeśli karmiono go takimi bredniami za młodu, to nic dziwnego, że jest teraz tak nieufny w stosunku do mojego narodu. – Feliks, czy wychowywano cię w duchu nienawiści do Rosjan? – zapytałem nagle, totalnie go tym zaskakując. Momentalnie się wyprostował i spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami.
- W nienawiści? Myślisz, że moi rodzice byli głupcami?
- Nic o nich nie myślę, bo ich nie znam, a i ty niewiele mi o nich powiedziałeś. Więc jak to było?
- Według nich nienawiść jest zła w każdej postaci. Jeśli wyrządzono nam krzywdy, należy wybaczyć i nie żywić urazy, gdyż to wyniszcza człowieka i prowadzi do jego zguby.
- Więc dlaczego naród polski tak uparcie walczy?
- Bo wybaczenie krzywd to jedno, a walka o niepodległość i bronienie własnego honoru to drugie. Przebaczenie bowiem wcale nie łączy się z zawieszeniem broni i biernym oglądaniem niszczenia nas.
- Z taką mentalnością to ja się wcale nie dziwię, że tak trudno was złamać – mruknąłem i mocno się zaciągnąłem, aż zakręciło mi się w głowie. Myślałem, że przebywanie z jednym z Polaków pomoże mi jakoś ich zrozumieć, lecz przyniosło to raczej odwrotny efekt. Ktoś powinien napisać kiedyś książkę o tym, jak zrozumieć Polaka. Myślę, że zbiłby na tym fortunę, a ja byłbym pierwszą osobą, która przyczyniłaby się do jego bogactwa.
- Może kiedyś ci się uda. Kto wie…? – pocieszył mnie, wstając i przeciągając się. Po chwili poczułem, jak klepie mnie po głowie, cicho się przy tym śmiejąc. – Twoje włosy do ciebie nie pasują.
- A to dlaczego? – zapytałem, zaskoczony.
- Bo są takie miękkie, miłe i przyjemne w dotyku.
- Ja nie jestem?
- Ani trochę – odparł, coraz śmielej zatapiając palce między moimi kosmykami. – A właśnie! Przypomniało mi się, że miałeś mi powiedzieć pewną tajemnicę dotyczącą Gilberta. Tylko się nie wykręcaj.
- Mhm… - mruknąłem, przymykając oczy i odchylając głowę. Nawet nie wiedziałem, że zwykłe głaskanie po włosach może być takie przyjemne. Nim się obejrzałem, totalnie odleciałem.
- Ziemia do Iwana! Nie udawaj, że śpisz!
- Przestałeś – zauważyłem, uchylając powieki i obserwując nachyloną nade mną, zamgloną twarz Feliksa. – Mógłbyś tak jeszcze chwilę…?
- Nie, dopóki mi nie powiesz o co z nim chodzi.
- Gilbert rucha się z Ludwigiem – powiedziałem prosto z mostu.
- Nie rób sobie ze mnie żartów…
- Nie robię.
- Ale oni są braćmi, prawda…?
- Tak. Rodzonymi w dodatku. Obleśne, no nie?
- I to jak! – wykrzyknął, czerwieniąc się. – Skąd ty o tym w ogóle wiesz?
- Za takie informacje należy się coś ekstra – powiedziałem, podnosząc się z krzesła i prowadząc Feliksa w stronę salonu. Zmusiłem go, by usiadł na kanapie, sam zaś położyłem się na niej, kładąc głowę na jego udach. Naprowadziłem jego dłoń na moje włosy i zamknąłem oczy. Gdy znowu zaczął mnie głaskać, uśmiechnąłem się lekko i cicho westchnąłem. – Czemu ten temat tak bardzo cię interesuje?
- Pierwszy raz spotykam się z czymś takim. W moich stronach coś takiego byłoby nie do przyjęcia.
- Tu też nie jest. Ale powiedz, kto normalny by ich podejrzewał o coś takiego? Są rodzeństwem, więc nikogo nie dziwi że mieszkają razem i są ze sobą blisko. I gdyby nie pewne zebranie dawno temu, sam bym na to nie wpadł.
- Zebranie?
- Ta. Prowadzący zrobił przerwę i w tym czasie te szwaby zaszyły się w łazience, w której uprawiali seks. Na ich nieszczęście szukałem ich wtedy i przez przypadek usłyszałem to i owo. Wydałem się z tym dopiero kilka dni temu, podczas wizyty Gilberta. Szkoda, że nie widziałeś jego miny, jak się o tym dowiedział.
- Coś nieprawdopodobnego… - szepnął. Gdy spojrzałem na niego, zobaczyłem w jego oczach niedowierzanie pomieszane z ciekawością i fascynacją. Wyglądało to trochę komicznie. Poza tym w życiu bym nie pomyślał, że tak bardzo go to zainteresuje. Na co dzień był bardzo nieśmiały jeśli chodzi o tematy dotyczące seksualności, a tu proszę. – O co chodzi? – mruknął, przekręcając głowę w bok i lustrując mnie wzrokiem.
- O nic. Tak się tylko zastanawiam, kiedy w końcu przyznasz, że mnie kochasz.
- Odbiło ci?!
- Wręcz przeciwnie. Myślę, że moja degradacja wyszła na dobre nam obu. Poza tym sam musisz przyznać, że lepiej zrobiło się między nami.
- Lepiej, a może i nie… Nie rozmawiajmy teraz o tym.
- Jak chcesz. Ale i tak będziesz musiał się wypowiedzieć. Nie przepuszczę ci. A teraz zbieraj się. Jedziemy na małe zakupy – powiedziałem i podniosłem się z kanapy.
Ubierając się, z zadowoleniem stwierdziłem, że jego policzki ciągle pokrywają rumieńce. Zaśmiałem się pod nosem i wyszedłem, szczelnie opatulając się długim szalikiem. Pod moimi butami przyjemnie trzeszczał śnieg, który dokładnie pokrył całą ziemię. Włożyłem ręce w kieszenie i przyjrzałem się mu uważnie, próbując znaleźć najmniejszą chociaż skazę w tym morzu bieli. Morzu, które tak bardzo przypominało mi moje dzieciństwo. Też było tak samo jednolite i bez wyrazu, zimne i odpychające, choć za wszelką cenę stwarzające pozory idealnego. Lecz jedno je różniło. O ile moich dziecięcych lat nienawidziłem, tak śnieg kochałem z całego serca.
- Iwan, idziesz? – zapytał Feliks, odganiając ode mnie wszystkie te ponure myśli. Uśmiechnąłem się do niego z wdzięcznością, po czym położyłem rękę na jego ramieniu i poszliśmy w stronę samochodu.
Zapowiadało się miłe, zimowe popołudnie.

Część 5










Ech. Nie dość, że krótko, to jestem kompletnie niezadowolona, jeśli chodzi o ten rozdział. W dodatku nie mam pomysłu, jak naprowadzić akcję na te właściwe tory.
Weno, nie pomagasz :(

niedziela, 14 lutego 2016

14 lutego? Święto? Nie, nie znam... :3

Dziś walentynki. I chociaż nie przepadam za tym świętem (i to nie dlatego, że nie mam drugiej połówki), to postanowiłam jakoś je jednak uczcić. 


- Hej, Śmierć, co tu robisz? Przecież dzisiaj mamy wolne – zapytał Mroczny Grabarz. Nawet jemu pozwolono dzisiaj odpocząć od wpisywania do swoich ksiąg nazwisk ludzi, których żywot właśnie się kończył.
- Nudzi mi się. Co to za dzień bez zabijania?
- Jaki to dzień? Wolny! Nie musimy nic robić, wreszcie mogłem się wyspać!
- Przecież Ty nie musisz spać… Nikt z nas nie musi – mruknął, siadając na jego biurku i zdejmując kaptur z głowy. Westchnął ciężko i pogładził swój pistolet, za pomocą którego wykonywał wyroki. – I co ja mam dzisiaj robić?
- Świętować. No dalej, nie udawaj takiego pracoholika. Uśmiechnij się.
- Mroczny, ja się nie uśmiecham. Jestem Śmierć. Ja zabijam. Nudzę się. Cholera, nawet w Boże Narodzenie Szef nie robi takich akcji! A to w końcu urodziny jego syna!
- Wiem, że nie lubisz walentynek. Nie masz dziewczyny, więc się nie dziwię…
- Ty też nie masz – przerwał mu. – Nikt z nas nie ma. Ale musimy to znosić. Jakby nie można było zabrać chociaż kilku dusz…
- Pamiętasz, jak kilka lat temu Amor zrobił Szefowi awanturę? Zagroził, że jak nie przestaniemy urządzać takich krwawych jatek w jego święto, to sprawi, że po Ziemi będą chodzić sami homoseksualiści i rozmnażanie szlag trafi. No to co mieliśmy zrobić? Przecież ten skrzydlaty nie jest do końca normalny, sam o tym wiesz.
- Jak miał problem, to mógł przyjść z tym do mnie. Wypchałbym mu ten jego wiecznie goły…
- Nie kończ! – krzyknął przerażony Grabarz, wiedząc, do czego zdolny jest zdenerwowany Śmierć. Poklepał go po ramieniu i uśmiechnął się do niego szeroko, jak to tylko on jeden potrafił. – Słuchaj, idę dzisiaj do Sławka na imprezkę. No wiesz, alkohol, te sprawy. Jak chcesz, to też chodź.
- Sławek ciebie pierwszego zaprosił? – zapytał urażonym tonem.
- Jakbyś kupił sobie w końcu telefon, to też byś wiedział. Trochę technologii jeszcze nikogo nie zabiło.
- Nawet nie wiesz, ilu idiotów zginęło podczas prób naprawiania jakichś sprzętów czy suszenia włosów suszarką w kąpieli. Nie wspomnę o graniu na konsoli przy basenie. Albo własnoręcznego budowania zbroi Iron Mana. Było też…
- Dobra, załapałem. To idziesz czy nie?
- A mam inne wyjście?
- Wiesz, że nie – odparł i złapał go za rękę, ciągnąc go do swojej garderoby.
- Nie chcę nic mówić, ale do Piekła to raczej w drugą stronę…
- Chyba nie myślisz, że pokażesz się tam w takim stroju!
- Czego ty chcesz? Zawsze tak chodzę do Sławka…
- Śmierć, pomyśl trochę. Wiesz, ile tam będzie gorących lasek? Wiesz?
- Mroczny, ja jestem aseksualny. A ty jesteś kompletnym debilem. Chyba sobie jednak odpuszczę tę imprezę…
- Ani mi się waż! Przecież schlać się możesz, nie raz to robiliśmy. Poza tym nie zostawisz swojego kumpla w potrzebie, no nie? – zapytał, patrząc na niego oczami słodkiego szczeniaczka. Oczywiście to nie mogło zadziałać na Śmierć, ale Grabarz już tak miał. Ot, kolejny głupi nawyk.
- Tylko nie przesadzaj ze strojeniem mnie, ok?
- Jak zawsze… Jaki lubisz kolor? Tylko mi nie mów, że czarny. Zawsze to mówisz.
- Ale ja lubię czarny – mruknął urażony. – Twoje pytanie jest bez sensu.
- A co powiesz na to? Do twarzy ci będzie.
- Nie chcę wiedzieć, skąd masz tę wściekle różową sukienkę.
- No co? Nawet Lolity do mnie przychodzą, sam rozumiesz. A do nieba nie wpuszczają w takim stroju. No weź ją przymierz…
- Nie ma mowy. Chyba zwariowałeś. Jak chcesz, to sam ją ubierz.
- Przecież wiesz, że mam słabość do koronek i kokardek tylko na kimś. A ty będziesz taki słodki!
- Gdzie to ja mam swój pistolet… - mruknął Śmierć, udając, że szuka go w połach obszernego płaszcza. Grabarz westchnął ciężko i z powrotem zagłębił się między wieszakami.
- Grozisz mi? Przecież wiesz, że mnie nie zabijesz.
- Wiem. Ale jak strzelę ci między oczy, to chwilę zajmie, zanim dojdziesz do siebie.
- Jesteś taki niemiły. Mamy dziś walentynki, chamie!
- I dlatego nie mogę pracować! Przez to głupie święto! Kto to w ogóle wymyślił?!
- Ja, ignorancie – warknął Amor, pojawiając się za jego plecami. Dźgnął go oskarżycielsko w ramię i podszedł do Grabarza. – Potrzebuję czegoś naprawdę ekstra. Najlepiej różowego. I dużo kokardek. I koronek w sumie też. Ogólnie sama słodycz.
- Już się robi, młody. Tak się składa, że mam coś odpowiedniego.
- I pomyśleć, że przez coś takiego nikogo dzisiaj nie zabiorę…
- Co masz na myśli mówiąc „coś takiego”? No, odpowiedz! A może się boisz?
- Kogo mam się bać? Nagiego faceta strojącego się w sukienki i zajmującego się czymś tak nietrwałym i idiotycznym jak miłość? Tylko śmierć jest prawdziwą potęgą!
- No w sumie mógłbyś zacząć nosić bieliznę czy coś – zaśmiał się Mroczny i rzucił mu sukienkę, którą chwilę temu próbował opchnąć Śmierci. – Masz i spadaj. W końcu jako jedyny dzisiaj pracujesz.
- Jeszcze docenicie moją moc i władzę! – wykrzyknął, cały czerwony na twarzy, i wyszedł.
- Kumplujesz się z nim?
- Nie bądź zazdrosny, kostucho. Przecież wiesz, że moje serce należy tylko do ciebie.
- To ty masz serce?
- No pewnie! – powiedział i zatopił dłoń w swojej klatce piersiowej. – Kiedyś tu gdzieś było… Płuco, mostek, tchawica, drugie płuco, żebra… Szlag, nie ma go!
- Spokojnie, mam je tutaj – uspokoił go Śmierć i wyciągnął ze swojej magicznej kieszeni słoik napełniony formaliną, w którym unosiło się czarne, bijące serce.
- Skąd ty to masz?!
- Zabrałem jak spałeś.
- Jesteś niemożliwy! Oddawaj!
- Oddam jak obiecasz, że nie pójdziemy dzisiaj do Sławka.
- Nie pójdziemy! Zrobimy coś innego! A teraz dawaj! Zaraz umrę, do cholery!
- Nie umrzesz, idioto – powiedział, rzucając mu słój. – Mroczny Grabarz jest nieśmiertelny, jak my wszyscy.
- A skąd wiesz?
- No, tak napisali w książeczkach dla dzieci. No wiesz, tych, co to tu dorastają.
- Czytasz je? – zapytał Grabarz ze zdziwioną miną, wkładając z powrotem do swojego ciała serce.
- Raz znalazłem taką, to przeczytałem. Wiesz przecież, że lubię czytać.
- Śmierć, to jest cholerna książeczka dla dzieci. Właściwie to dla dusz dzieci. Zaraz, to ty dzieci też zabierasz?
- Tak. A co?
- Jesteś mordercą! Jak możesz?! To biedne dzieci!
- Szef mi każe, to zabijam. Taką mam pracę.
- A, no chyba że Szef – mruknął, wyraźnie uspokojony. – To co chcesz robić?
- Zjadłbym watę cukrową.
- Watę cukrową… Ty… Wolne naprawdę ci nie służy – jęknął zrezygnowanym głosem Grabarz i chwycił przyjaciela pod ramię. – Zatem prowadź.
- Wiesz, że na Ziemi sprzedają najlepszą? – zapytał i zanim Mroczny zdołał się zorientować, gdzie spędzi swój wolny czas, byli już poza Administracją.
Zapowiadał się długi i męczący dzień.


Koniec


Opowiadanie krótkie, a do stworzenia go natchnął mnie ten oto komiks:


Ps. Szczęśliwego dnia zakochanych!


środa, 3 lutego 2016

Anioł Śmierci, część 5

Uf, udało się wreszcie przysiąść i do tego opowiadania. Nie wiem, jak wielu z was na nie czeka, bo nie było jeszcze żadnego komentarza dotyczącego tej serii, ale mam nadzieję, że takie osoby mimo wszystko są i cieszą się, widząc tę notkę.
Ps. Uważaj, Ado, bo już niedługo będziesz miała co pomijać i tu :D


Szum wiatru. Cichy głos. Ciepło krwi płynącej w żyłach. Chłód ciała leżącego gdzieś obok. I mgła przesłaniająca to wszystko. Mgła pragnienia, która ustąpi dopiero wtedy, gdy poświęcone zostanie niewinne życie. Przeklęty ten, kto zostanie wybrany na ofiarę demona.
Otworzyłem szeroko oczy i wyszeptałem formułę pozwalającą mi na dokładne widzenie w ciemnościach. Rzuciłem przelotne spojrzenie na śpiącego obok mnie Haniela, po czym wstałem i podszedłem do okna. Oparłem się o nie, rozłożyłem z niemałym trudem skrzydła, po czym wyleciałem na nocne niebo. Blady blask księżyca odbijał się srebrnymi refleksami na moich piórach, chcąc jakby złagodzić moje oblicze. Pokręciłem głową i wymówiłem kolejną formułę niezbędną do wypatrzenia odpowiedniej duszy. Jak zwykle na pierwszy rzut oka moje miasto nie miało mi niczego ciekawego do zaoferowania. Ot, pewnie jakieś prostytutki, kryminaliści czy zepsute dostatkiem nastolatki. Trzeba by już niedługo pomyśleć o zmianie lokum, bo jak tak dalej pójdzie, to przyjdzie mi tu zdechnąć z głodu. Skorygowałem łagodnie kierunek lotu, rozglądając się uważnie. Jak zwykle co lepsze kąski wyłapywałem w okolicznych wioskach, a więc na nich skupiłem swoją uwagę. Zadowoliłem się szybciej, niż myślałem. W jednym z domów wypatrzyłem dość jasne światło, którego źródłem okazała się być młoda kobieta. Jej bagaże ustawione obok łóżka świadczyły o tym, że niedawno przyjechała w te strony. Jaka szkoda, że już nigdy stąd nie wyjedzie, pomyślałem, przysiadając na gałęzi jednego z pobliskich drzew. Chwilę obserwowałem pogrążoną w głębokim śnie dziewczynę, po czym poleciałem z powrotem do mojego mieszkania, uśmiechając się pod nosem. Spodziewałem się już niedługo ciekawego przedstawienia.
* * *
- Chodźmy na spacer. Nudzę się – powiedział Haniel, z miną marudnego dziecka ciągnąc mnie za rękaw. Przewróciłem oczami i jednym, potężnym łykiem dopiłem kawę z mojego kubka. Naprawdę nie miałem ochoty nigdzie dzisiaj wychodzić.
- Daj mi spokój. Jak chcesz, to sam idź – mruknąłem, zasłaniając się gazetą, którą właśnie czytałem.
- Ale samemu to żadna frajda. Zobacz, jest taka piękna pogoda… No chodź. Proszę.
- Haniel…
- Proooszę – przerwał mi, obejmując mnie od tyłu i przytykając swój policzek do mojego. – Będę grzeczny, obiecuję.
- Dlaczego muszę to wszystko znosić… - jęknąłem, wstając i odpychając go od siebie. – Gdzie chcesz niby iść, tasiemcu?
- Nad jezioro! – wykrzyknął uradowany. Jak dziecko…
- Niech będzie. Może się w nim utopisz czy coś.
- Hej, nie mów tak! Poza tym anioły nie mogą się utopić. Nie jesteśmy aż tak słabi jak demony.
- Jeszcze to odszczekasz – powiedziałem, zakładając buty
Dziesięć minut później byliśmy już nad pobliskim jeziorem. Ciepłe promienie słoneczne padające na wodę odbijały się w niej jasnymi refleksami, skrząc się i mieniąc niczym najdroższe klejnoty. Weszliśmy na most i usiedliśmy na nim najdalej od brzegu, jak tylko się dało. Odetchnąłem głęboko rześkim, wilgotnym powietrzem. Może ten cały spacer to nie był taki głupi pomysł…?
- Pięknie tu, prawda? – zagadnął Haniel. – Trochę jak w niebie, tyle że tam zamiast wody są tony białego marmuru. Co prawda jest tam też kilka fontann, ale to nie to samo.
- Tęsknisz za tamtym miejscem?
- Czy ja wiem… Wiadomo, że to mój dom i spędziłem tam wiele cudownych chwil, ale z drugiej strony tu też jestem szczęśliwy. Ech, nie tak łatwo to wyjaśnić.
- Spokojnie, rozumiem cię – powiedziałem, opierając się o barierkę, która chroniła przed upadkiem do jeziora. Przymknąłem powieki, zapominając na chwilę o wszystkich problemach. Ogarnął mnie błogi spokój.
- A ty? Chciałbyś wrócić do piekła?
- Ani trochę – skłamałem. – Dobrze jest tak, jak jest. Poza tym kiedyś trzeba wyfrunąć z gniazda.
- To trochę wbrew naszym zasadom, nie sądzisz?
- My już nie mamy zasad. Przestały nas one obowiązywać wraz z dniem, w którym uciekliśmy. Jesteśmy wolni.
- Do bycia wolnym to ci raczej trochę brakuje. Przez to, że musisz żywić się w ten okropny sposób, wciąż jesteś w jakimś stopniu ograniczany przez piekło.
- Co ty tam wiesz… - mruknąłem gniewnie. Nie chciałem, żeby ktoś taki jak on mnie oceniał.
- Nie złość się już tak. Czasami po prostu mówię to, co myślę – powiedział, po czym, nie doczekawszy się z mojej strony żadnej reakcji, dodał: - Wracajmy już. Jakoś tak minęła mi ochota na spacerowanie.
- Jak chcesz – odpowiedziałem, podnosząc się. Nie patrząc, czy idzie za mną, ruszyłem w stronę plaży, w międzyczasie szepcząc pod nosem formułę czyniącą mnie niewidzialnym dla śmiertelników. Gdy zadziałała, rozłożyłem skrzydła i poleciałem do swojego mieszkania.
* * *
Dwa dni później nadeszła noc, w której obudził się we mnie głód. Było koło pierwszej, gdy usiadłem wyprostowany na łóżku i odrzuciłem na bok kołdrę. Uśmiechnąłem się pod nosem i łakomie oblizałem wargi.
- Samael, to już? – usłyszałem niepewne pytanie.
- Zostaw mnie samego – rozkazałem z pogardą, nie zaszczycając go wzrokiem. Nawet nie pamiętałem, kto tak naprawdę znajduje się w moim domu. W tym momencie było to dla mnie obojętne.
- Nie zostawię. Nie możesz lecieć. Wiem, że wytrzymasz jeszcze dwa, trzy dni.
- A niby dlaczego miałbym to robić?
- Bo w głębi serca nie chcesz tego, wiem o tym. Daj mi jeszcze trochę czasu.
- Zamknij się. I dobrze ci radzę, nie próbuj żadnych sztuczek, bo rozszarpię cię bez mrugnięcia okiem – zagroziłem, wstając. Zimny uścisk na nadgarstku sprawił, że moja krew zawrzała z gniewu. – Puść mnie.
- Nie chcę, żebyś to robił… Samael, proszę.
- Puść mnie. Trzeci raz nie powtórzę.
- Nie ma mowy. Dzisiaj zostaniesz tutaj.
- Jak śmiesz mi się sprzeciwiać? A może chcesz tak bardzo umrzeć, że tak się narażasz? No więc? Jak to z tobą jest?
- Obiecałem ci, że znajdę na to sposób. Nie pamiętasz?
- Nawet nie wiem, kim ty jesteś – powiedziałem, patrząc na niego z wyższością. Po chwili pchnąłem go na łóżko i mocno do niego przycisnąłem. Ulokowałem dłonie na jego szyi i zacząłem go dusić, uważając jednak, żeby nie za szybko z nim skończyć. Jego spazmatyczny oddech i łzy szklące się w oczach były pięknym widokiem. – Masz już dość? – wyszeptałem, gryząc jego dłoń zaciskającą się na moim przegubie. Gdy pokiwał głową, zaśmiałem się. – Odważny jesteś – skwitowałem z uśmiechem i musnąłem czubkiem nosa jego policzek. W pewien sposób jego postawa zaimponowała mi. Do tej pory wszyscy, którzy znaleźli się w takiej sytuacji, błagali o litość. Postanowiłem jeszcze trochę się nim pobawić, puściłem więc jego szyję i usiadłem na nim okrakiem, tak, by mi nie uciekł. Gdy tylko mógł normalnie złapać oddech, zaczął ciężko dyszeć, co chwilę kaszląc i krztusząc się powietrzem. – Widzisz, do czego prowadzi upór? I na co ci to było?
- Ja… i tak nie ustąpię – wycharczał, patrząc na mnie hardo spod przymrużonych powiek.
- A chciałem dać ci szansę na przeżycie –westchnąłem, po czym musnąłem jego szyję wargami. – Wiesz? Lubię patrzeć na śmierć powodowaną wykrwawieniem się. To takie… piękne – powiedziałem, po czym zagłębiłem zęby w jego miękkiej skórze, tuż koło szybko pulsującej aorty. Gdy na mój język zaczęła tryskać jego krew, jęknąłem przeciągle i jeszcze mocniej się do niego przyssałem. Nigdy dotąd nie czułem takiego smaku. Idealne połączenie słodkości pomieszanej z goryczą i nieco kwaśnym posmakiem, a wszystko to dopełnione uczuciem przyjemności i spełnienia. Po chwili nadeszła też senność. Senność, którą odczuć można tylko po najlepszej uczcie. Spróbowałem z nią walczyć, by jeszcze przez chwilę móc rozkoszować się tą chwilą, lecz nie dałem rady. Ostatnie, co pamiętam, to przeciągnięcie językiem po chłodnej skórze umazanej tą cudowną krwią.
* * *
Gdy zacząłem się wybudzać, poczułem coś na kształt zawodu. Już dawno tak dobrze mi się nie odpoczywało po posiłku, który musiał być nadzwyczaj sycący. Kto by pomyślał, że w tej przyjezdnej kryje się tak czysta dusza…?
Mruknąłem cicho i otworzyłem oczy, rozglądając się po pomieszczeniu. Panował w nim przyjemny półmrok poprzeplatany czerwoną poświatą zasłon, który zawsze mi się podobał. Jednym słowem, moja pobudka wyglądała idealnie.
- Obudziłeś się już? – zapytał Haniel, ostrożnie zaglądając do sypialni przez uchylone drzwi. Był jakiś taki niepewny i przygaszony. Zachowywał się zupełnie inaczej niż zwykle.
- Jak widać… Coś cię gryzie? Dziwnie wyglądasz – stwierdziłem, spoglądając na zegarek. Data na wyświetlaczu uświadomiła mi, że nie było mnie przez jeden dzień.
- Chodzi o noc, w której… no wiesz – jęknął, uparcie wpatrując się w podłogę.
- Dusza tej kobiety była niezwykle pożywna. Myślę, że starczy mi ona na dłużej. Masz więc dużo czasu, by wymyślić jakiś sposób na powstrzymanie mnie przed zabiciem kolejnej ofiary – powiedziałem, od razu domyślając się o co mu chodzi.
- Kobiety?
- Tak. Tej, którą upatrzyłem sobie jakiś czas temu. Mówiłem ci przecież o tym. Nie pamiętasz już?
- A, no tak. Faktycznie – mruknął niewyraźnie, zagryzając wargę. – Przygotowałem śniadanie. Zjesz?
- Pewnie – odparłem i poszedłem do kuchni. Przez cały czas nie spuszczałem z Haniela wzroku, próbując wybadać, co było powodem jego zdenerwowania. Nie miałem jednak żadnego pomysłu, co to może być, postanowiłem więc zapytać. – Jesteś dzisiaj bardzo spięty. Na pewno wszystko w porządku?
- Tak, jak najbardziej. Źle spałem, to tyle.
- Jakoś ci nie wierzę – powiedziałem. Gdyby ten facet był zwykłym śmiertelnikiem, mógłbym wyczytać wszystko z jego umysłu, a tak musiałem stosować tradycyjne metody.
- To już nie mój problem.
- Haniel… - warknąłem, łapiąc go za brodę i unosząc jego głowę. Nie wiem nawet w którym momencie wstałem i nachyliłem się nad nim. Gdy tylko nasze oczy znalazły się na jednej linii, jego ciałem wstrząsnął potężny dreszcz. Kilka sekund później rozłożył swoje skrzydła i zakrył się nimi, tym samym odpychając mnie od siebie i przewracając razem z krzesłem na podłogę.
- Ja… Przepraszam – wyszeptał, zakrywając twarz dłońmi i wychodząc z kuchni. Chwilę później szczęknęło otwierane okno i Haniela już nie było.
O co może mu chodzić? Czyżby dopiero dotarło do niego to, w jaki sposób się żywię? Przecież wszystkie anioły wiedzą, jak się to odbywa, a już na pewno tak wysoko postawione jak Haniel. A może poleciał wtedy za mną i wszystko widział? Tylko co? Nie mogłem sobie niczego przypomnieć, pamiętałem tylko jak zasypiam, reszta była jak ciemna, czarna dziura. Cholera, za wszelką cenę muszę dowiedzieć się, co stało się tamtej nocy.
Rozłożyłem swoje skrzydła i wyleciałem tym samym oknem co Haniel, szepcząc przy tym formułę czyniącą mnie niewidocznym dla śmiertelników. Dobrze wiedziałem, w którym domu zatrzymała się moja ofiara, tak więc po kilku minutach byłem już na miejscu. Przysiadłem na jednym z rosnących tam drzew i zacząłem obserwować.
- Och, chodźmy już! Nie mogę się doczekać zwiedzania! – krzyknęła radośnie kobieta, wychodząc z domu i ciągnąc za rękaw najprawdopodobniej swoją krewną. Obie śmiały się radośnie, lecz mi nie było do śmiechu. W jednej z nich bowiem rozpoznałem swoją, jak się okazało, niedoszłą ofiarę. Zakląłem cicho pod nosem. Co tu jest grane?! Przecież wyraźnie czułem się nasycony! Poza tym demon nie może ot tak zmienić swojej ofiary. Wybrana podczas polowania, nie ma prawa ujść z życiem. Do tego ten zanik pamięci i dziwne zachowanie Haniela… Nie, niemożliwe… Cholera, to nie może być prawda!
Momentalnie zerwałem się z miejsca i poleciałem do mieszkania, modląc się, bym zastał tam anioła. Gdy wleciałem do sypialni i wyczułem jego obecność, kamień spadł mi z serca.
- Haniel, musimy porozmawiać! – krzyknąłem, wbiegając do salonu, w którym siedział. Spojrzał na mnie smutnym wzrokiem, lecz nic nie odpowiedział. – Wiem, że coś ukrywasz, do cholery! Powiedz mi!
- Ale o czym…? – wyszeptał, a mnie dosłownie szlag trafił. Podszedłem do  niego i złapałem go za ramiona, potrząsając nim lekko.
- Nie udawaj! Widzę, że coś się stało! Moja ofiara wciąż żyje, ja nie czuję głodu, a ty zaczynasz świrować! – krzyknąłem. Byłem tak wściekły, że niechcąco rozdarłem jego bluzkę. Gdy mój wzrok powędrował nieco w dół, zobaczyłem coś, co wstrząsnęło mną do głębi. Na szyi Haniela, tuż nad obojczykiem, widniały dwie ranki po kłach, a także rozległe siniaki, które były skutkiem duszenia. Momentalnie odskoczyłem od niego, przewracając się na podłogę, i jęknąłem cicho. – Kurwa… To… Czemu mi nie powiedziałeś? Dlaczego?!
- A jak miałem ci powiedzieć? Słuchaj, Samael, tamtej nocy nie chciałem cię puścić, więc zacząłeś mnie dusić, po czym napiłeś się mojej krwi i zasnąłeś? Tego chciałeś?
- Na pewno nie chciałem tych wszystkich kłamstw… - szepnąłem, łapiąc się za głowę. – Musisz odejść. Ja… Nie chcę cię znowu zranić. To, w co się zmieniam, może cię w końcu zabić…
- Nigdzie się stąd nie ruszę. Obiecałem, że znajdę sposób, i znalazłem go. A że jestem nim ja, trudno. W tempie, w jakim działa na ciebie moja krew, nie zdążysz mnie zabić. Przynajmniej tak mi się wydaje…
- A pomyślałeś o tym, jak jednak ci się nie uda? Co wtedy? Chcesz, żebym obudził się obok twojego trupa? Haniel, to nie jest normalne… Wszyscy. Byle nie ty…
- Jesteśmy naturalnymi wrogami, pamiętasz? – zapytał cicho, kładąc mi ręce na ramionach. Szybkim ruchem przewróciłem go na plecy i usiadłem na jego biodrach. Moje skrzydła stworzyły wokół nas ciemną kopułę odcinającą nas od świata.
- Tak mnie traktujesz? Jak wroga? Mimo tego, jak bardzo nalegałeś i starałeś się, jestem dla ciebie nikim?
- To nie tak…
- A jak? – zapytałem, opierając czoło o jego obojczyk. Po chwili poczułem jego drżące dłonie na mojej głowie, delikatnie wplatające się między moje długie kosmyki.
- Jeszcze nigdy nie chciałem tak bardzo walczyć o drugą osobę. Wiem, że to dziwne, skoro jestem Archaniołem Miłości, ale jeszcze na nikim mi tak nie zależało. Dla ciebie byłbym gotów pozbawić całą ludzkość miłości, byleby tylko być w stanie ci pomóc.
- Głupi jesteś – mruknąłem, ciesząc się w duchu z jego słów. – Nie powinieneś tak łatwo mi ufać. Wiesz, ile może się zdarzyć?
- Wiem. Ale kto nie ryzykuje, ten nie ma. Nie ważne, kim się rodzimy. Ważne, kim się potem stajemy. A ty stajesz się kimś naprawdę pięknym.
- Haniel… - szepnąłem, podnosząc wzrok i patrząc w jego duże, niebieskie oczy po brzegi wypełnione uczuciami. Pogłaskałem go po policzku, czując przy tym dziwne łaskotanie w brzuchu.
- Samael, nie chcę nic mówić, ale zrobiłeś się twardy w pewnym miejscu – powiedział anioł, z niepewną miną próbując wyswobodzić się z moich objęć. – Puść mnie, idioto! – pisnął w końcu, z przerażeniem wpatrując się w moje krocze.
- Tylko mi nie mów, że jesteś prawiczkiem…
- Anioły są czystymi istotami! To obleśne! – krzyknął, odwracając wzrok. Jego policzki spłonęły rumieńcem, który niemal rozgrzewał powietrze wokół nas.
- I co? Nawet się nie masturbujecie?
- Nie, nie, NIE! To grzech! – Gdy zatkał dłońmi uszy i zaczął kręcić głową, zacząłem się śmiać. Do tej pory nie zdawałem sobie nawet sprawy, z jak ciekawą osobą mam do czynienia.
- Odrobina przyjemności należy się każdemu – mruknąłem mu zalotnie do ucha. – Chcesz, to ci pokażę.
- Spadaj! Tak nie można! To wcale nie jest śmieszne!
- Wręcz przeciwnie, to bardzo poważna sprawa. Siedzę bowiem na prawiczku, bardzo przystojnym i kuszącym, który aż prosi się o pokazanie tego i owego... – Tym razem musnąłem czubkiem nosa jego policzek, po czym pocałowałem go w skroń. – To jak? Będzie ci jeszcze lepiej jak w niebie, zobaczysz.
Silne uderzenie w szczękę zamroczyło na chwilę mój umysł, tak że nie zdałem sobie nawet sprawy, że ląduję na podłodze kawałek dalej od Haniela. Jęknąłem przeciągle, pocierając obolałą twarz, i spojrzałem na niego z wyrzutem.
- Trzeba było mnie posłuchać i zejść ze mnie – warknął, obrażony.
- Haniel, słońce, przecież wiesz, że po prostu nie mogłem ci się oprzeć…
- A więc masz to, na co zasłużyłeś. Swoją drogą, pogłoski o tobie okazały się być prawdziwe.
- Jakie pogłoski? – zapytałem, siadając po turecku i chowając swoje skrzydła.
- Że okropny z ciebie uwodziciel. Wielu aniołów uważa, że nie ma duszy, która byłaby w stanie ci się oprzeć.
- A więc uważaj, bo i z tobą w końcu mi się uda.
- A chcesz, żebym jeszcze bardziej obił ci buźkę? – zapytał zaczepnie, patrząc na mnie wściekłym wzrokiem. Zaśmiałem się, kręcąc przecząco głową.
I właśnie wtedy poczułem, że nic już nie będzie takie same. Nadciągały zmiany, lecz co z nich wyniknie…? Jednego byłem jednak pewien. Czas pokaże, co los ma dla nas w zanadrzu.
Nie mogłem się tego doczekać.





Do następnego wpisu :3