Menu

piątek, 27 maja 2016

Anioł Śmierci, część 8

- Haniel! Gdzie jesteś? – zawołałem, gdy zaraz po przebudzeniu nie wyczułem jego obecności w  mieszkaniu. Zaniepokojony, sprawdziłem wszystkie pomieszczenia, w żadnym go jednak nie znalazłem. Czyżby Mefisto wrócił tu w nocy i go porwał? A może doszło między nimi do walki i Haniel leży gdzieś teraz, ciężko ranny i umierający? Musiałem to sprawdzić. Otworzyłem na oścież okno, wypowiedziałem kilka formuł, rozłożyłem skrzydła i wzbiłem się w powietrze, rozglądając się za aniołem.
Przez pierwsze dziesięć minut latałem bez celu, próbując namierzyć Haniela. Nigdzie nie widziałem po nim nawet śladu, bałem się, że może być już za późno. Tak na dobrą sprawę mógł on być daleko stąd, a ja marnowałem tylko czas krążąc nad miastem, jednak coś mówiło mi, że tak nie jest. Nim się spostrzegłem, znalazłem się nad jeziorem, gdzie dostrzegłem skuloną postać siedzącą na moście. Nie musiałem się jej przyglądać, by rozpoznać w niej Haniela. Od razu skierowałem się w jego stronę i wylądowałem tuż obok niego. Obaj użyliśmy formuły maskującej, byłem więc pewny, że żaden śmiertelnik nam nie przeszkodzi.
- Coś ty sobie myślał znikając tak nagle? – zapytałem nieco ostrzejszym tonem, niż planowałem. – Wiesz, jak się martwiłem?
- Musiałem się przewietrzyć. Mogłem zostawić ci jakąś wiadomość. Wybacz, nie pomyślałem o tym – odparł beznamiętnym głosem, nawet na mnie nie patrząc. Jego wzrok nadal utkwiony był w tafli wody, która łagodnie falowała za sprawą ciepłego wiatru.
- Haniel, o co chodzi? Rozmawiałeś z Mefisto? Groził ci? Chciał ci coś zrobić?
- Z Mefisto? Nie. Nie widziałem go. Skąd w ogóle ten pomysł?
- Wnioskuję z twojego zachowania, że coś się stało. Normalnie nie znikasz i nie masz takiej miny. Cholera, mieliśmy być ze sobą szczerzy! – krzyknąłem, powoli przestając wytrzymywać to dziwne napięcie między nami.
- Powiedz mi, czy ty naprawdę tego nie pamiętasz? Tego, jak zachowujesz się, gdy jesteś głodny? – wyszeptał w końcu, patrząc na mnie zbolałym spojrzeniem. Jego oczy przepełnione były wątpliwościami i strachem.
- Nie wiedziałem, że nadal nie pogodziłeś się z tym, co ostatnio ci zrobiłem. Obiecuję, że gdy następnym razem będę musiał się pożywić, wyniosę się na pewien czas jak najdalej od ciebie.
- Już był ten następny raz. Ostatniej nocy. Cholerne kilkanaście godzin temu… Ja nie mam ci tego za złe, powiedz mi tylko, że ty naprawdę nie masz wtedy nad sobą kontroli… Że to nie ty robisz mi te okropne rzeczy…
- Najpierw wstań – poprosiłem go, wyciągając w jego stronę rękę. – Wrócimy do domu i tam porozmawiamy.
Gdy niepewnie uścisnął moją dłoń, zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie mój pokój, jednocześnie koncentrując moc wokół nas. Chciałem w ten sposób sprawdzić, czy to na pewno ja pożywiłem się Hanielem ostatniej nocy, ciągle miałem bowiem nadzieję, że ktoś podszył się pode mnie, sprowadził na Haniela halucynacje czy coś w tym stylu. Zamiast jednak potwierdzić moje płonne nadzieje, teleportowałem nas do mieszkania. Wyczyn ten kosztował sporo energii, lecz miałem jej w sobie tyle, że prawie wcale nie odczułem skutków wykonania tej skomplikowanej czynności. Był to ostateczny dowód na to, że znowu zrobiłem krzywdę aniołowi, którego chciałem przecież chronić. Myśl, że to ja jestem dla niego największym zagrożeniem, była niezwykle bolesna.
- Więc jak to było? – zapytałem, gdy cisza między nami zaczęła się przedłużać.
- Obudziłem się, gdy zacząłeś dotykać mojej szyi. Na początku myślałem, że znowu się ze mną droczysz, ale później stałeś się agresywny. Kazałeś mi się zamknąć, mówiłeś, że tym razem mnie zabijesz, związałeś mnie… Myślałem, że zaczniesz mnie torturować, lecz w pewnym momencie po prostu napiłeś się mojej krwi i zasnąłeś.
- Zdejmij z siebie formułę – zażądałem. Haniel z ociąganiem wykonał moje polecenie. Gdy jego maskowanie zniknęło, ujrzałem na jego policzku sporej wielkości siniaka, a także drobny ślad na jego dolnej wardze. Coraz bardziej wściekły na samego siebie, zdarłem z niego bluzę i uniosłem jego ręce na wysokość twarzy, przyglądając się jego sinym nadgarstkom. Mojej uwadze nie umknęło także duże zadrapanie na jego piersi i kilka mniejszych, powstałych najprawdopodobniej podczas zdzierania z niego bluzki. – Niech to szlag! – krzyknąłem, uderzając pięścią w ścianę, aż posypał się tynk. – Przecież nie poszedłem jeszcze na polowanie! Nie wybrałem ofiary!
- Powiedziałem ci to. Stwierdziłeś tylko, że masz mnie, więc nie ma większej różnicy, czy polowałeś.
- To zaczyna się robić chore! Przecież musi być jakiś sposób, abym mógł się kontrolować! Nawet jeśli niczego nie pamiętam, to nadal ja, i jestem tak samo winny, jakbym był świadomy!
- Myślę, że to niezupełnie ty. To tak, jakby na czas posilania się kontrolę nad twoim ciałem przejmowało twoje demoniczne alter ego – powiedział, z powrotem ubierając swoją bluzę, którą wcześniej w złości odrzuciłem na drugi koniec pokoju. – Mówiłem ci już, że zgadzam się na to, iż ja jestem ofiarą, lecz nie zmienia to faktu, że się boję. Mimo to nie chcę cię opuścić, i wierzę, że uda ci się okiełznać twoją drugą naturę.
- A co, jeśli kiedyś stwierdzę, że to właśnie ta druga strona mnie bardziej mi odpowiada? Nie zapominaj, że jestem demonem. Mogę nawet udawać miłego, byleby mieć przy sobie pewne źródło pożywienia, dzięki któremu nie będę musiał polować. Może jesteś tylko moją żywą lodówką? Może za każdym razem, gdy udaję twojego przyjaciela, flaki mi się wywracają z obrzydzenia? Może nie jesteś pierwszym aniołem, którego nabrałem na coś takiego?
Policzek wymierzony mi przez Haniela uciszył mnie i otrzeźwił mój umysł. Drobne pieczenie i ciepło rozchodzące się z uderzonego miejsca pozwoliły mi znowu racjonalnie myśleć, lecz nie uśmierzyło to bólu, który czułem w głębi serca. Wziąłem głęboki oddech, licząc w myślach do dziesięciu i uspakajając się.
- Nigdy więcej nie mów takich rzeczy, zrozumiałeś? – powiedział Haniel przez zaciśnięte zęby. – A teraz weź się w garść. Musimy wymyślić jakiś sposób pozwalający ci kontrolować twoje alter ego.
- Nie, tylko ja muszę to zrobić – szepnąłem. Gwałtownym ruchem obróciłem go do siebie tyłem i z całej siły uderzyłem w tył głowy, pozbawiając go w ten sposób przytomności. W ostatniej chwili złapałem go i położyłem na łóżku. Chwilę przyglądałem się jego bezwładnemu ciału, po czym wybiegłem z mieszkania. Na wszelki wypadek użyłem najsilniejszej formuły kryjącej, jaką znałem, mając nadzieję, że w razie czego zdoła mnie ona ukryć przed Hanielem. Następnie przyłożyłem dwa palce do skroni i telepatycznie poprosiłem Mefisto, by spotkał się ze mną w kawiarni przy parku, której obraz mu pokazałem. Sam zaś zająłem jeden ze stolików, rozglądając się i będąc w każdej chwili gotowym na ucieczkę.
- Samael, cóż za zaszczyt – usłyszałem drwiący głos Mefisto, gdy kończyłem pić trzecią filiżankę herbaty. – Zdaje się, że chciałeś o czymś porozmawiać.
- Usiądź – powiedziałem, wskazując krzesło naprzeciwko mnie. Upiłem kolejny łyk naparu, uważnie przyglądając się demonowi. Mefisto wyglądał zupełnie inaczej, niż zwykle. By wtopić się w tłum, ubrał ciemne jeansy, białą koszulę oraz czarną kamizelkę, a swoje włosy zebrał w luźny kucyk. Z jego zachowania i pewności siebie wywnioskowałem, że ta maskarada odpowiada mu i czerpie z tego swego rodzaju przyjemność. Mimo że często nawiązywał kontakt z ludźmi, nie musiał przy tym kryć swej prawdziwej natury, dlatego to spotkanie było dla niego pewną odskocznią od codzienności.
- Wiesz, że nawet to otoczenie nie uchroni cię przed ewentualną śmiercią? Nawet jeśli coś kombinujesz, i tak nie masz w tej chwili przewagi – zauważył, uśmiechając się złośliwie. Zabrał z mojej dłoni filiżankę i jak gdyby nigdy nic wypił resztę herbaty, jaka się w niej znajdowała. – Nawet tym nie uśpisz mojej czujności, choć muszę przyznać, że trafiłeś w mój gust.
- Nie przyszedłem walczyć. Tak, jak powiedziałem w mojej wiadomości, chcę tylko rozmowy. Dlatego proszę, żebyś mnie niepotrzebnie nie prowokował.
- Och, nie zgrywaj takiego twardziela. Dobrze wiesz, że nawet jeśli cię, jak to określiłeś, sprowokuję, to i tak gówno mi zrobisz. A teraz przejdźmy do rzeczy. Ja, w przeciwieństwie do zdrajców takich jak ty, mam sporo roboty na głowie.
- Tak, rozumiem. W końcu dusze do piekła same się nie zagonią – zadrwiłem z niego.
- Mów wreszcie o co ci chodzi – warknął, nachylając się nad stolikiem i mierząc mnie wściekłym wzrokiem. Czerwień w jego tęczówkach zaczęła leniwie wirować, upodabniając się tym samym do stygnącego potoku lawy. Przez chwilę dostrzegłem też jeden z jego sztyletów ukryty po wewnętrznej stronie kamizelki.
- Chcę się zobaczyć z Vagirio.
- Czy to znaczy, że wracasz?
- Nie interesuj się tym. Od ciebie oczekuję tylko tego, że zaprowadzisz mnie przed Jego oblicze. Na więcej nie licz.
- Skąd mam wiedzieć, że czegoś nie kombinujesz? A może razem z tym twoim aniołkiem planujesz zrobić coś niegrzecznego? Mało ci, że sypiasz ze swoim największym wrogiem? Chcesz jeszcze doprowadzić własną rasę do upadku? – syknął, uderzając pięścią w stół. Brzęk porcelany rozniósł się wokół nas, nie zwracając jednak niczyjej uwagi. – Gdybym tylko mógł dostać cię w swoje ręce, od razu pożałowałbyś, że w ogóle się narodziłeś. Wydrapałbym ci oczy, zdarłbym z ciebie skórę, powyrywałbym ci wszystkie paznokcie i zęby, wbiłbym ci pręt w kości i dłubałbym w nich tak długo, aż przestałbyś czuć jakikolwiek ból, a to wszystko w asyście twoich krzyków, jęków i błagania o śmierć.
- Twoja bujna wyobraźnia zawsze budziła we mnie obrzydzenie – stwierdziłem, nie przejmując się zbytnio jego słowami. – A teraz zaprowadź mnie do Niego. Trzeci raz nie poproszę.
- Masz szczęście, że dostałem wyraźne rozkazy – powiedział, wstając, i pokazując mi ruchem głowy, abym podążał za nim.
Wyszliśmy na zatłoczony chodnik pełen ludzi spieszących się do swoich spraw i niezwracających uwagi na to, co dzieje się wokół nich. Uważnie się rozejrzałem, sprawdzając, czy aby przypadkiem nie ma w pobliżu Haniela, lecz nie wyczułem go. Równie dobrze mógł się ukryć przed moim wzrokiem, modliłem się jednak w duchu, by tak się nie stało. Miałem nadzieję, że nie odzyskał jeszcze przytomności.
- Złap mnie za ramię – rozkazał Mefisto, nie przestając iść. Położyłem dłoń na wskazanym miejscu, czekając, co się wydarzy. Oby wszystko poszło zgodnie z planem, pomyślałem, po czym teleportowałem się razem z moim towarzyszem.
Z centrum miasta przenieśliśmy się do przedsionka Piekła. Było to miejsce ponure, pełne wyschniętej trawy i gdzieniegdzie rosnących drzew, oświetlone blaskiem pięciu księżyców, wśród których największy, nazywany Cruento, rzucał czerwoną poświatę.
- Mamy gościa – zakomunikował Mefisto, po czym obok nas pojawiły się dwa demony, niezbyt jednak silne, gdyż ich forma nie wywarła na mnie żadnego wrażenia.
- Pies wrócił do swego pana – zadrwił jeden z nich, szczerząc kły.
- Zamknij się i uprzedź Go, że przybyłem – powiedziałem, robiąc krok w jego stronę i demonstrując swą moc poprzez ujawnienie mojej prawdziwej aury. Mężczyzna od razu się wycofał, garbiąc się i opuszczając głowę, po czym zniknął. Zabawne, jak prosta była teleportacja w Piekle. Byle demon potrafił zrobić to bez trudu. W ogóle wszystko tu było prostsze. Już dawno zapomniałem, jak to jest.
- Ledwo wróciłeś, już zaczynasz się rządzić – zaśmiał się Mefisto, łapiąc mnie za szyję i przenosząc do nieznanego mi pomieszczenia. – Gdy tylko dostaniesz znać, będziesz mógł wejść i spotkać się z Nim.
- Dziękuję za pozwolenie – mruknąłem, odtrącając jego rękę i mierząc go wściekłym wzrokiem. Rozejrzałem się po okrągłej komnacie, w której, oprócz bogato zdobionych drzwi, przed którymi stałem, nie znajdowało się nic. Zarówno podłoga, jak i ściany pokryte były grubo ciosanymi kamieniami, na środku sufitu zaś znajdowała się szklana kopuła, przez którą wpadało mdłe światło.
- Powiedz, po co przyszedłeś? Bo na pewno nie prosić o przebaczenie…
- Już ci mówiłem, żebyś się tym nie interesował. Po prostu wracaj do swoich zajęć i staraj się, by nie znaleźli powodu, by cię ukarać.
- Martw się lepiej o siebie. Na twoim miejscu nie byłbym taki pewien, że wszystko pójdzie zgodnie z twoją myślą. Powinieneś wiedzieć najlepiej z nas, jaki On jest. W końcu to ty byłeś jego pupilkiem. Naprawdę liczysz, że cię stąd wypuści?
- Niech cię o to głowa nie boli – powiedziałem i pstryknąłem go palcem w sam środek czoła. Zanim jednak Mefisto zdążył jakkolwiek zareagować, drzwi zaczęły się otwierać. Za nimi stała smukła postać ubrana w czerń i uśmiechająca się łagodnie.
- Możesz wejść, Samaelu – powiedział mężczyzna i zaprosił mnie do środka ruchem ręki.
- Do zobaczenia potem – pożegnałem się z Mefisto i wszedłem do długiego korytarza.
- Pan oczekuje cię za następnymi drzwiami – powiedział łagodnym głosem demon, który mnie tu zaprosił, po czym zniknął. Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem przed siebie. Moja pewność siebie zaczęła powoli znikać, ustępując miejsca niepokojowi i obawom. I tylko myśl o Hanielu dodawała mi odwagi. Lecz czy tyle wystarczy?
Niepewnie nacisnąłem klamkę i wszedłem do pomieszczenia, w który miałem się spotkać z Nim. Było tam dość jasno, i tak jak wszędzie indziej ściany i podłoga pokryte były szarym kamieniem. Jedyny wyjątek stanowił prosty drewniany tron stojący na środku pokoju, zajęty przez siedzącego na nim mężczyznę.
- Znowu się spotykamy, Samaelu – powiedział Vagirio, wstając. Miał ponad dwa metry wzrostu, był szczupły i chorobliwie blady. Długie czarne włosy opadały na jego plecy, złote oczy zaś uważnie mi się przyglądały. Obszerna, jedwabna szata cicho szeleściła przy każdym jego ruchu. Gdy rozwinął swoje ogromne, czarne skrzydła, wyglądał naprawdę przerażająco i władczo. – Czyżbyś w końcu zdecydował się wrócić?
- Nie. Przyszedłem w innym celu – odpowiedziałem. Czułem się przy nim niezwykle nieswojo, i mimo wszystko nie chciałem go rozzłościć.
- W innym celu? – zapytał, przechadzając się po pokoju z dłońmi splecionymi za plecami. Ani na chwilę nie przestał się we mnie wpatrywać. – Czyżbyś chciał prosić o pomoc?
- Nie o pomoc, a o radę.
- Skąd pewność, że ci jej udzielę?
- Przez wzgląd na dawną… znajomość?
- Widzę, że poczucie humoru nadal cię nie opuściło. Powiedz mi, co cię trapi, a zastanowię się, czy dać ci to, czego chcesz.
- Chodzi o moją demoniczną naturę, która objawia się podczas głodu. Chcę poznać sekret, jak ją kontrolować.
Gdy skończyłem mówić, Vagirio wybuchnął głośnym, złowieszczym śmiechem. Podszedł do mnie od tyłu i pogładził swym długim, kościstym palcem mój policzek.
- Nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek o to poprosisz. Zaskoczyłeś mnie – wyszeptał. Jego usta muskały moje ucho przy każdym wypowiedzianym przez niego słowie. – Niestety, nie mogę ci pomóc. Znam oczywiście sposób na okiełznanie twojej demonicznej natury, ale nie zdradzę ci go.
- Dlaczego? – zapytałem zdziwionym głosem.
- Żaden artysta nie pozwoli na zniszczenie dzieła swojego życia. A tak się składa, że to właśnie ty jesteś moim największym osiągnięciem. Jak myślisz, dlaczego od zawsze byłeś moim ulubieńcem? Dlaczego teraz nie chcę cię ukarać? Dlaczego w ogóle jeszcze żyjesz, mimo że zdradziłeś? Cały czas miałem cię na oku, nigdy tak naprawdę się ode mnie nie uwolniłeś. Śledziłem każdy twój ruch. Wiedziałem, że twój powrót jest kwestią czasu. Niestety, jednego nie przewidziałem.
- A mianowicie?
- Że spotkasz na swojej drodze anioła. Nadal go od ciebie czuć, wiesz? Śmierdzisz jego dziewiczą duszą. To nie do pomyślenia, żeby ktoś taki kładł swe brudne łapska na mojej własności.
- Nie należę do ciebie, już nie – warknąłem, strącając jego dłoń z mojej twarzy.
- Ależ tak, zawsze byłeś mój, i to nigdy się nie zmieni. Nie uwolnisz się ode mnie, zawsze będziesz do mnie wracać – powiedział, łapiąc mnie za włosy i mocno odginając moją głowę do tyłu. Przejechał językiem po mojej szyi, śmiejąc się przy tym gardłowo. – Twoje ciało pamięta, nie oszukasz go. Możesz mówić, co chcesz, ale prawdy nie zmienisz. Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że przyszedłeś. Brakowało mi ciebie. A teraz, gdy rządzę Piekłem, przyda mi się ktoś zaufany.
- Nie ma nawet mowy, żebym tu został – wykrztusiłem, patrząc na niego z nienawiścią.
- Nie masz nic do gadania. Wystarczy jeden mój ruch, a staniesz się mi posłuszny tak, jak dawniej.
- Nawet się nie waż! Nie dotykaj mnie! – krzyknąłem, próbując wyswobodzić się z jego uścisku. – Zostaw mnie!
- Cii, spokojnie. Zaraz będzie po wszystkim – zapewnił mnie czułym głosem. Przyłożył palec do mojego karku i przebił się nim przez moją skórę. Krzyknąłem z bólu i szarpnąłem się, nic to jednak nie dało. Gdy poczułem nacisk na jeden z moich kręgów szyjnych, jęknąłem cicho i opadłem na kolana. Przez moment widziałem jedynie ciemność, a moje serce biło jak oszalałe, lecz po chwili wszystko ustało. Powoli spojrzałem na Vagirio, zastanawiając się, co się stało. Spróbowałem przypomnieć sobie, jak się tu znalazłem, lecz miałem w głowie kompletną pustkę. Jedyne, co wiedziałem, to to, że muszę powiedzieć na głos zdanie, które uparcie tłukło się w moim umyśle.

- Jestem do twojej dyspozycji, Panie – szepnąłem, po czym upadłem na posadzkę i straciłem przytomność.






niedziela, 15 maja 2016

Anioł Śmierci, część 7

Następnego dnia obudziłem się niezwykle zaniepokojony. Co prawda z Hanielem było już wszystko w porządku, lecz raczej nie o to chodziło. Czułem, że nadchodzą kłopoty, lecz w żaden sposób nie mogłem określić, co to może być. Jak się okazało, nie tylko ja odnosiłem takie wrażenie.
- Samael, czujesz to? – zapytał Haniel, gwałtownie siadając na łóżku i bacznie nasłuchując.
- Zależy o co ci chodzi.
- Ktoś nas obserwuje. Użył silnej formuły, lecz nie na tyle, by całkowicie ukryć swoją obecność.
- Możesz określić co to jest?
- Na pewno nie jest to inny anioł, gdyż nie byłbym w stanie go wyczuć nawet wtedy, gdybym stał obok niego. Moje zmysły nie są tak wyostrzone w przypadku moich pobratymców.
- W takim razie to demon, gdyż ja kompletnie go nie wyczuwam. Mogę jedynie stwierdzić, że chyba nie ma zbyt przyjaznych zamiarów. Czuję to. Przerażająca wręcz chęć mordu i łaknienie przelania krwi… Chyba wiem, kto to jest. Zostań tu, pójdę się rozejrzeć – powiedziałem, w pospiechu naciągając na siebie spodnie i rozkładając skrzydła, zbyt gwałtownie jednak, gdyż z ich trzonów trysnęła krew, zostawiając małe kropki na twarzy anioła, a moje plecy przez kilka długich sekund przeszywał niewyobrażalny ból. Nie dbałem jednak o to. Jeśli moje obawy się spełnią, będę miał o wiele poważniejsze zmartwienia na głowie.
Nie oglądając się za siebie, wyleciałem przez otwarte okno i wzbiłem się w powietrze, w pośpiechu wypowiadając formułę czyniącą niewidzialnym, a także pozwalającą mi zobaczyć każdego demona w obszarze pięciu metrów, bez względu na to, jak potężnego ukrycia on użył. Chwilę krążyłem wokół wieżowca, po czym go ujrzałem.
Dwumetrowy mężczyzna o długich, czerwonych włosach i oczach zasnutych białą mgłą unosił się nieco wyżej, niż ja. Jego ogromne, czarne jak smoła skrzydła z donośnym szumem poruszały się w górę i w dół, z gracją utrzymując go w powietrzu. Na jego ustach gościł drwiący uśmiech, który pozwalał na ujrzenie jego kłów. W dłoni trzymał srebrny miecz, który z wyglądu przypominał japońską katanę.
- Mefisto – wysyczałem przez zaciśnięte zęby.
- Tak, ja również cieszę się, że cię widzę – odparł sarkastycznie.
- Czego chcesz?
- Widzę, że zaprzyjaźniłeś się z jednym z tych niebiańskich ścierw. Już raz zdradziłeś naszego Pana. Dlaczego robisz to po raz drugi?
- On cię wysłał?
- Może tak, może nie…
- Mów! – krzyknąłem, czując, jak zaczynam tracić nad sobą panowanie.
- Spokojnie, bo jeszcze zbytnio się podekscytujesz. Mam dla ciebie wiadomość. Możesz wrócić i zająć swoje poprzednie stanowisko. Musisz tylko klęknąć przed Nim, ukorzyć się, przyznać, że popełniłeś błąd, i prosić Go o wybaczenie.
- Chyba żartujesz. Naprawdę myślicie, że jestem na tyle głupi, by się na to zgodzić? – Zaśmiałem się. Jeśli myśleli, że wrócę do nich na kolanach, jak pies, to grubo się mylili.
- To ty jesteś głupi. Zdradziłeś Go. Zdradziłeś nas. Najchętniej zabiłbym cię od razu, ale skoro taka jest Jego wola, to wypełnię ją najlepiej, jak będę potrafił.
- To był pomysł Vagirio, czy Lucyfera?
- Jak śmiesz wypowiadać jego imię? – syknął, podlatując do mnie i zamykając moją szyję w mocnym uścisku.
- Odpowiedz.
- Lucyfer nie ma z tym nic wspólnego. Od twojego odejścia wiele się zmieniło, wiesz? Już nie jest tak, jak dawniej. Teraz to On rządzi, urósł w siłę i nie musi się już obawiać Szatana. Tylko dzięki temu możesz wrócić i nie ponieść żadnych konsekwencji. Najwyraźniej On stęsknił się za swoją kurwą – powiedział, patrząc na mnie z nienawiścią. Jego oczy po odwołaniu formuły płonęły ognistą czerwienią, miejscami przeplatającą się z czernią. Nie bałem się jednak tego spojrzenia. Wiedziałem, że Mefisto nie może mi nic zrobić, przynajmniej na razie. Dostał wyraźne rozkazy i musiał się ich trzymać. Nie wiedziałem jednak, czego może ode mnie chcieć Vagirio. Zanim uciekłem z piekła, był on prawą ręką Lucyfera, we dwójkę sprawowali władzę w piekle. Często miałem też okazję zobaczyć, co spotyka zdrajców, i jedno musiałem przyznać. Ani Lucyfer, ani Vagirio nie cackali się z takimi delikwentami.
- Jak to się stało, że On doszedł do władzy? Zawsze był wierny Lucyferowi. Czyżby chciał pobawić się w ustawianie po kątach kretynów podobnych tobie?
- Zabawny jak zawsze – mruknął, puszczając mnie. – Wróć do Piekła, a dowiesz się, o co chodzi. I tak za dużo ci powiedziałem. Pamiętaj jednak, że nie będziemy czekać w nieskończoność.
- Uważaj, bo skorzystam z Jego oferty…
- A co do twojego towarzysza… Chyba mogę się z nim zabawić, co?
- Spróbuj go tknąć, a pożałujesz.
- Ciekawe, jak On zareaguje na wieść, że zabawiasz się z aniołem…
- Jakoś nie bardzo mnie to obchodzi. A teraz, jeśli nie chcesz zginąć, biegnij do swojego Pana i opowiedz mu o wszystkim. Tylko spiesz się. Z tego, co pamiętam, jest bardzo niecierpliwy.
- Do zobaczenia, Samaelu – powiedział, z nienawiścią wypowiadając moje imię, po czym zniknął.
- Kto to był? – zapytał Haniel, nagle pojawiając się obok mnie.
- Skąd się tu wziąłeś?
- Byłem tu przez cały czas. Ten demon był silny, lecz nie tak bardzo jak ja. Bez trudu zdołałem się przed nim ukryć. Nawet przez chwilę nie poczuł mojej obecności.
- Rozumiem… Wróćmy do domu, tam porozmawiamy – mruknąłem i zacząłem lecieć w stronę okna prowadzącego do mojej sypialni. Gdy już się w niej znaleźliśmy, usiadłem na łóżku i ciężko westchnąłem. Haniel po chwili wahania zajął miejsce obok mnie. – Słyszałeś naszą rozmowę, powinieneś więc już wszystko wiedzieć.
- Nigdy nie słyszałem o kimś takim jak Mefisto. Kim on jest?
- Unikający Światła. Dziwię się, że go nie znasz. To demon, który zawiera pakty z ludźmi, zdobywając w ten sposób ich dusze jako zapłaty. Oprócz tego to sadystyczny dupek.
- Ach, więc to on był tym problemem… - szepnął, na chwilę się zamyślając.
- Co masz na myśli?
- Nie, nic. Nieważne. Jeszcze jedna rzecz mnie nurtuje. Co Mefisto miał na myśli mówiąc, że Vagirio stęsknił się za swoją kurwą? – zapytał, krzywiąc się podczas wypowiadania ostatniego słowa.
- Nie mam pojęcia. Pewnie chciał ze mnie zadrwić – skłamałem gładko. Haniel skinął głową, czym potwierdził, że mi uwierzył. – Wiesz, obawiam się, że będziesz musiał mnie opuścić. Nie chcę narażać cię na niebezpieczeństwo – powiedziałem, zaczesując mu włosy za ucho.
- Nie ma mowy. Nie opuszczę cię, wiedząc, że masz kłopoty. Pomogę ci. Jeśli będzie trzeba, rozniosę w puch całe Piekło – odparł z determinacją i uparciem w głosie.
- Głupi jesteś. Wiesz przecież, że to niemożliwe. Nie chcę, żebyś przeze mnie zginął.
- Cieszę się, że to mówisz. To znaczy, że nie jestem ci już obojętny.
- Bo nie jesteś – powiedziałem, delikatnie chwytając go za brodę i nachylając się w jego stronę. Zobaczyłem, jak próbuje odgrodzić się ode mnie skrzydłami, lecz zablokowałem je swoimi własnymi. Gdy nasze twarze dzieliły już tyko milimetry, uśmiechnąłem się do niego łagodnie. – Nadal będziesz się upierał, że tego nie chcesz? – szepnąłem i musnąłem jego usta wargami. – Przecież to nic złego. Poza tym złamałeś już tyle zasad, że jedna w tę czy w tę nie zrobi już różnicy.
- Ale… Ja nie mogę…
- Ależ możesz – wymruczałem, wplatając pale w jego włosy. Ponownie zetknąłem nasze usta, tym razem na dłużej, zastanawiając się, jak zareaguje na to Haniel.
Na reakcję nie musiałem czekać długo. Anioł uderzył mnie pięścią w brzuch, po czym momentalnie się ode mnie odsunął.
- Przepraszam, ale sam mnie do tego zmusiłeś – powiedział, patrząc na mnie wzrokiem przepełnionym bólem.
- Musisz używać aż tyle siły? – wydyszałem, kuląc się i mierząc go wściekłym wzrokiem. – Poza tym sam mnie prowokujesz, więc przestań zgrywać takiego niedostępnego.
- Musiałeś źle odebrać moje zachowanie. Wśród nas to normalne, że zachowujemy się wobec siebie przyjacielsko, lecz żaden z nas nigdy nawet nie pomyślał o tym, by posunąć się dalej. Poza tym mamy teraz na głowie większe zmartwienie, niż twoje ponadprzeciętne libido. Zainteresował się tobą sam władca Piekła, więc coś jest na rzeczy. Coś poważnego. Musimy się zastanowić, co z tym zrobić.
- Daj spokój – mruknąłem, kładąc się na brzuchu i leniwie poruszając skrzydłami. – Ta banda frajerów może mi naskoczyć. Vagirio może i jest teraz szefem, ale na pewno nie zmusi mnie do tego, bym do niego wrócił z podkulonym ogonem.
- A jeśli jednak znajdzie sposób? Co wtedy zrobisz? – zapytał, błądząc palcami po moich plecach.
- Dopiero wtedy zacznę się martwić całą tą sytuacją.
- Żebyś tylko tego później nie żałował.
- Nie martw się o mnie. I, cokolwiek by się nie działo, nie rób niczego głupiego. Dbaj przede wszystkim o własne życie. Zrozumiałeś?
- Zrozumiałem. W końcu mówimy w tym samym języku – odparł.
- Mówiłem poważnie. I tobie radzę tak samo do tego podejść. Nie chcę cię mieć na sumieniu – powiedziałem, po czym zacząłem chować skrzydła. Bolało jak cholera, lecz nie dałem tego po sobie poznać.
- I nie będziesz miał – odpowiedział, składając czuły pocałunek na mojej skórze między łopatkami.
* * *
Obudziłem się chwilę po północy. Moje ciało trawił ogromny głód, który musiałem zaspokoić od razu, bez wcześniejszych przygotowań, a to nie wróżyło niczego dobrego. Dziwne, że przespałem polowanie. Lecz jeszcze dziwniejsze było to, że moją głowę zaprzątała tylko jedna osoba: anioł o złotych włosach i oczach koloru nieba, który ostatnim razem okazał się być idealnym posiłkiem, a który szczęśliwym trafem spał tuż koło mnie. Uśmiechnąłem się upiornie i zawisnąłem nad nim, upajając się jego zapachem i miarowym biciem serca pompującym krew bogatą w cząstki jego czystej, dziewiczej duszy. Oblizałem łakomie wargi i nachyliłem się nad jego szyją, by przyłożyć czubek nosa do miejsca, gdzie zawzięcie pulsowała jego aorta.
- O co chodzi? – zapytał zaspanym głosem.
- Zamknij się, a nie zrobię ci zbyt dużej krzywdy – szepnąłem mu do ucha. Pod wpływem mojego głosu momentalnie znieruchomiał.
- Nie powinieneś najpierw wybrać sobie ofiary?
- A co to za różnica? Mam ciebie, to powinno wystarczyć. Ostatnio nie wytrzymałem zbyt długo, lecz teraz postaram się wypić cię do cna, ale to po tym, jak trochę cię pomęczę.
- Samael, wiem, że…
- Cii. Mówiłem, że masz być cicho – syknąłem, ściskając go za policzki lewą dłonią. Czułem pod placami jego kości obciągnięte zimną, gładką skórą, a także jego szybki oddech. Usiadłem na nim okrakiem z głośnym westchnieniem i cmoknąłem kilka razy, zastanawiając się, od czego by tu zacząć. – Na co masz ochotę, hm? – zapytałem, puszczając jego twarz i rozdzierając jego koszulkę, której strzępami przywiązałem go w nadgarstkach do ramy łóżka. – Bo ja chętnie wykorzystałbym twoje piękne ciało.
- Nawet się nie waż tego robić – warknął, patrząc na mnie hardym wzrokiem.
- Oj, nie patrz tak na mnie. Będzie ci dobrze, zobaczysz. Jeszcze zaczniesz błagać o więcej – mruknąłem, przygryzając delikatnie jego dolną wargę i ciągnąc ją lekko. – Dlaczego tak się zapierasz?
- Bo nawet jeśli miałbym się komuś oddać, to na pewno nie tobie – powiedział przez zaciśnięte zęby.
- Przecież to ja, twój ukochany Samael – szepnąłem mu koło ucha.
- Nie, jego tu nie ma. Jest tylko tępy demon zamroczony głodem.
Gdy uderzyłem go w twarz, jego głowa lekko drgnęła w lewą stronę, a na czoło zsunęło się kilka kosmyków. Oczy jednak miał takie same, pełne nienawiści i dziwnego smutku. Jakaś część mnie drgnęła na ten widok, lecz szybko ją stłumiłem. Nie podobało mi się, co ten anioł ze mną robił. Wydawało mi się, że mam nad nim całkowitą kontrolę, lecz tak naprawdę czułem się, jakby ktoś pociągał za sznurki i nie pozwalał mi na całkowicie swobodne działanie. Pierwszy raz doświadczałem czegoś takiego.
- Zaczynasz mnie denerwować – warknąłem, po czym zrobiłem głębokie zadrapanie na jego piersi. Chciałem go złamać, zniszczyć go, zobaczyć pragnienie śmierci w jego oczach, lecz mogłem już tylko myśleć o zaspokojeniu swojego głodu. Pokręciłem głową, próbując wyrwać się z tego transu, lecz było już za późno. Zapach jego krwi otumanił mnie, niemal słyszałem, jak woła, bym jej wreszcie zakosztował. – Jeszcze będziesz mój! – ryknąłem i przyssałem się do jego rany, rozkoszując się posoką nasyconą jego własną, anielską duszą.
Skończyło się to tak, jak ostatnim razem. Zasnąłem, ostatkiem sił przerywając krępujący go materiał, i kładąc głowę na zagłębieniu jego szyi.
Przez ułamek sekundy czułem, że moja demoniczna natura nie jest już tak silna, jak kiedyś. Później pogrążyłem się w czerni.





poniedziałek, 9 maja 2016

Anioł Śmierci, część 6

Choć tak wiele się ostatnio wydarzyło, dni mijały nam jak najbardziej normalnie. To wychodziliśmy na spacer po mieście, to zostawaliśmy w domu oglądając telewizję i objadając się niezdrowymi przekąskami, lecz zasada była jedna. Czas spędzamy razem bez względu na wszystko. Momentami było to uciążliwe, gdyż Haniel potrafił strasznie się rozgadać, lecz w końcu zacząłem przywykać i do tego. W ogóle bardzo się zmieniłem, odkąd go poznałem. Stałem się bardziej otwarty, zacząłem postrzegać świat w nieco optymistyczniejszych barwach, a i ta dziwna pustka, którą odczuwałem, powoli łagodniała.
- O czym tak zażarcie myślisz? – zagadnął Haniel, przysiadając się do mnie z ogromną miską popcornu.
- Myślę o tym, jak bardzo potrafisz być irytujący.
- Wypraszam sobie! Jako anioł jestem najrozkoszniejszą istotą, jaka tylko istnieje! Powinieneś czuć się zaszczycony, że jeszcze chcę się z tobą zadawać – mruknął, próbując się nie roześmiać. Za wszelką cenę chciał stwarzać pozory śmiertelnie poważnego, lecz garść prażonej kukurydzy wepchnięta do ust zniweczyła jego plany. Gdy spojrzałem na jego wypchane policzki, wybuchnąłem histerycznym niemal śmiechem, do którego chwilę potem dołączył Haniel. Co prawda prawie się przy tym udławił, ale kto by zwracał uwagę na tak nieistotne szczegóły…?
- Dobrze, że chociaż pajacowanie wychodzi ci bezbłędnie – powiedziałem, gdy zdołałem się uspokoić.
- Włączasz ten film, czy mam sobie iść? – zapytał słodkim głosem, wskazując na spoczywający na moich kolanach laptop.
- No włączam, włączam… Nie wiem tylko, dlaczego tak bardzo uparłeś się akurat na to? Myślałem, że ktoś taki jak ty będzie wolał raczej ckliwe romanse.
- A ja nie wiem, jak mogłeś NIGDY nie oglądać „Punishera”!
- No ale tam się tylko zabijają. I w sumie nic więcej. Nie to, że mam coś przeciwko przemocy, ale to trochę nie w twoim stylu, nie sądzisz?
- Właśnie nie! Bardzo dużo tam miłości, chęci pomszczenia kochanej osoby… To ma głębszy przekaz, noo! – wykrzyknął, wznosząc ręce do góry i wydymając policzki, pokazując mi w ten sposób, że właśnie w tym miejscu powinienem przyznać się do błędu.
- Się zobaczy – stwierdziłem i włączyłem film, którym tak bardzo zachwycał się mój kompan.
Muszę przyznać, że jedyne, co mi się w nim podobało, to liczne trupy, krew i mordobicie.
* * *
- I jak ci się podobało? – zapytał Haniel, gdy nasza czterogodzinna przygoda z Punisherem dobiegła końca.
- W paru miejscach prawie zasnąłem, ale tak poza tym nie było źle. No i nie był to kolejny z tych twoich horrorów, a to już ogromny plus.
- W takim razie następnym razem ty będziesz wybierał, a ja będę marudził – powiedział, przeciągając się i mrucząc z zadowolenia, gdy jego kręgosłup kilka razy podejrzanie trzasnął. Ja zaś wstałem i poszedłem do sypialni, zdejmując po drodze bluzkę i przecierając oczy.
- Idę spać. Też się zaraz połóż, w końcu jest już trzecia w nocy.
- Muszę się tylko napić – odpowiedział i podreptał do kuchni.
Zaśmiałem się cicho, gdy usłyszałem, jak krztusi się pitym napojem, i położyłem się. Z ulgą rozprostowałem nogi i wtuliłem się w poduszkę, czując, jak powoli odpływam w niebyt.
- Nie masz swojego łóżka? – mruknąłem, gdy chwilę potem położył się koło mnie Haniel, mocno mnie przytulając i momentalnie ochładzając swoim ciałem.
- Z tobą mi lepiej. I cieplej. Dobranoc.
- Dobranoc – odpowiedziałem, przewracając się na drugi bok i wtulając twarz w jego włosy.
Zasnąłem kilka minut później, rozkoszując się delikatnymi palcami Haniela głaszczącymi mnie po plecach.
* * *
- Haniel, złaź ze mnie – wydyszałem, czując nacisk na klatkę piersiową, który znacznie utrudniał mi oddychanie. Tak, jak myślałem, anioł spał na mnie, przygniatając każdą część mojego ciała do łóżka. Gdyby nie fakt, że ten tasiemiec jest ode mnie większy, pewnie nie przeszkadzałoby mi to tak bardzo, ale niestety, nie miałem takiego szczęścia. – Haniel, do cholery! – krzyknąłem, próbując go z siebie zrzucić, bezskutecznie. Budzenie go też mi nie wychodziło. No i co ja miałem teraz zrobić? W końcu zebrałem w sobie resztki sił i naprężyłem wszystkie moje mięśnie. Krzywiąc się z wysiłku, udało mi się oderwać go od siebie, po czym przechylić w stronę krawędzi łóżka. No ale jak zwykle wszystko musiał szlag trafić. Gdy Haniel był bliski spadnięciu na podłogę, w ostatniej chwili złapał mnie i pociągnął ze sobą, przez co teraz to ja przygniatałem jego. Na moje nieszczęście jego ręce momentalnie oplotły się wokół mojej talii, z niewiarygodną siłą unieruchamiając mnie i nie pozwalając nawet na najmniejszy ruch. – Haniel, ty debilu! – wrzasnąłem, na co anioł cicho mruknął i zaczął leniwie uchylać powieki.
- Coś się stało? – zapytał zaspanym głosem, gotowy z powrotem odpłynąć w niebyt.
- Puść mnie w końcu! No ileż można…?!
- Przecież cię nie trzymam – wymamrotał, przewracając się na bok, ze mną w pakiecie. Jego uścisk ani na chwilę nie zelżał.
- Ja rozumiem, że brak ci bliskości i takie tam, ale czemu to akurat muszę być ja? – jęknąłem, zrezygnowany.
- Bo jesteś taki milusi…
- Bredzisz. Puszczaj mnie, ale już. A jak nie, to wychędożę ten twój anielski tyłek na tyle skutecznie, że już się do mnie nie zbliżysz! – zagroziłem, na co Haniel nieco się rozbudził.
- No dobra, dobra… Pospać mi nawet nie dasz… - jęknął, urażony, spychając mnie z siebie z pogardą, i wracając na łóżko.
- A śpij ty ile chcesz. Mnie to na rękę, bo nie muszę się z tobą użerać. Ale nie używaj mnie jako swojej poduszki!
- Jesteś zbyt głośny – upomniał mnie dziwnie poważnym tonem.
- Och, czyżby księżniczka miała zły humor, bo ją obudzili za wcześnie? – zakpiłem z niego, czekając z niecierpliwością, jak zareaguje.
- Nie, ja po prostu… Źle się czuję – wymamrotał, znowu tym dziwnym głosem.
- Co się dzieje?
- Nie wiem. Kręci mi się w głowie. I coś dziwnego dzieje się w moim brzuchu…
- Cholera, może to przez ten wczorajszy popcorn. Mówiłem, żebyś się tak nie opychał.
- Nie, to… To chyba nie to.
- Przyniosę ci wody, nie wstawaj – powiedziałem, i poszedłem do kuchni. Zmartwił mnie jego stan, pierwszy raz go takim widziałem. Jeśli poważnie się rozchorował, to co ja z nim zrobię? Nie znam się przecież na leczeniu aniołów, bo  i skąd?
Gdy wszedłem do kuchni, coś było nie tak. Moją uwagę od razu przykuła butelka, która jeszcze wczoraj nie stała na blacie, a także dziwny zapach unoszący się spod lodówki. Podchodząc bliżej, zorientowałem się, że na szafce stoi nic innego, jak wódka, której pojedyncze krople zdążyły już jakiś czas temu zaschnąć na podłodze.
- Haniel, ty idioto… - mruknąłem pod nosem, łapiąc się za głowę. Poszedłem do sypialni i usiadłem na łóżku, uważnie przypatrując się aniołowi. Tak, to zdecydowanie to, pomyślałem. – Haniel, słońce, powiedz mi, czego się wczoraj napiłeś?
- Nie pamiętam… Nie każ mi myśleć. To boli – stęknął, zasłaniając oczy dłonią.
- No widzisz. Tak się cudownie złożyło, że zostawiłeś po sobie bajzel, dzięki któremu wiem już, co ci dolega.
- Czy ja umieram?
- Obawiam się, że tak. Została ci godzina, góra dwie.
- Tylko nie to… - jęknął, a po policzkach zaczęły płynąć mu łzy. – Ja nie chcę. Zrób coś…
I wtedy zrobiło mi się go autentycznie żal. Leżał, jak taki szczeniaczek, łkając i gapiąc się na mnie załzawionymi oczyma o kolorze nieba, co chwilę prosząc o pomoc. I wtedy postanowiłem powiedzieć mu prawdę.
- Ech, no dobrze, nie umrzesz. Tylko żartowałem. Ale połóż się i prześpij jeszcze, to ci dobrze zrobi.
- Nie umrę? Dzięki Bogu… W takim razie co mi jest?
- Masz kaca, kretynie. Napiłeś się wczoraj mojej wódki, którą trzymałem w lodówce na specjalną okazję. Co prawda to były tylko trzy łyki, ale dałeś radę. Poza tym nawet teraz jesteś jeszcze trochę pod wpływem.
- To by tłumaczyło, dlaczego ta wczorajsza woda miała taki ohydny smak, i dlaczego nie mogłem się nią napić… - stwierdził z ulgą, a ja po raz kolejny załamałem ręce. Ja po wypiciu całego litra byłem tylko odrobinę wstawiony, a to nieszczęście upiło się trzema łykami… Co za żenada.
- Śpij już, pajacu. Jak będzie ci się chciało rzygać, to wiesz, gdzie jest łazienka. A spróbuj zafajdać mi pościel, to się doigrasz – powiedziałem tonem srogiego ojca. Po chwili wahania pogłaskałem go po policzku, i wyszedłem. Na wszelki wypadek użyłem formuły wyostrzającej mój słuch, żeby móc kontrolować, co się z nim dzieje, lecz już po chwili usłyszałem jego wolny, spokojny oddech, a także miarowe bicie serca, uspokajające się z każdą sekundą.
Dopiero teraz dotarło do mnie, że gdyby powód jego choroby okazał się poważniejszy, tak naprawdę nie wiedziałbym, co robić, przez co Haniel z pewnością by umarł. Próbowałem wmówić sobie, że bym się tym nawet nie przejął, lecz marnie mi to szło. Właściwie czułem wyrzuty sumienia na samą myśl o tym. Przez ten czas, który razem spędziliśmy, zdążyłem go polubić, traktowałem go jak młodszego brata. Nie chciałem, by cokolwiek mu się stało, a tego nie czułem nawet do innych demonów, które kiedyś były mi przecież bardzo bliskie. To tak, jakby być gotowym zamordować całą swoją rodzinę, lecz jednocześnie drżeć ze strachu o kogoś, kogo zna się od niedawna i kto pozostaje dla ciebie przez cały czas tajemnicą. Bo Haniel był właśnie taką tajemnicą. Zjawił się znikąd, przyczepił się do mnie jak rzep do psiego ogona, zobaczył we mnie kogoś, kogo nie powinien, a przy tym nie oczekiwał niczego w zamian. Chyba że wieczne przytulanie, niańczenie go i utrzymywanie można było nazwać zapłatą.
- W co ja się wpakowałem? – zapytałem sam siebie, kręcąc głową, by w ten sposób odpędzić od siebie wszystkie te dziwne myśli. W końcu postanowiłem, że ugotuję dla mojego współlokatora lekki rosołek, który i mnie często pomagał w takich sytuacjach. Na szczęście wszystkie potrzebne składniki miałem w lodówce, więc od razu mogłem wziąć się do pracy. Szybkimi ruchami pokroiłem warzywa potrzebne do sporządzenia bulionu, a także użyłem jednej ze słabszych formuł, by odmrozić skrzydełko kurczaka znalezione w odmętach zamrażarki, które również wylądowało w garnku. Po chwili w całej kuchni unosił się przyjemny zapach wywaru, który powoli się przygotowywał, a ja zająłem się zrobieniem masy na lane kluski. Wbiłem trzy jajka do miseczki, dodałem mąki i soli, po czym mieszałem to wszystko dopóki nie uzyskałem gładkiej konsystencji. W czasie, gdy zupa cicho bulgotała, gotując się, zrobiłem sobie kawę. Cały czas słyszałem wolny oddech Haniela, który świadczył o tym, że anioł spokojnie śpi i nic mu nie grozi. Gdy mój wzrok padł na wódkę nadal stojącą na szafce, zaśmiałem się i upiłem jej trochę, stwierdzając tym samym, że nie ma opcji, bym i ja zdołał upoić się tylko kilkoma łykami.
Gdy zupa była gotowa, wyłowiłem z niej niepotrzebne już zielsko i wlałem do niej masę, która zamieniła się w cienkie kluseczki o nieregularnym kształcie. Spróbowałem, jak mi to wyszło, i, zadowolony z efektu, wyłączyłem palnik, po czym poszedłem zajrzeć do sypialni.
- Jak się czujesz? – zapytałem, widząc wpatrzone we mnie niebieskie oczy.
- Już lepiej – wychrypiał – ale chce mi się pić.
- Chodź, dam ci wody. I zjesz sobie trochę rosołu. Pomoże ci.
- Dziękuję – powiedział, odrzucając na bok kołdrę i niepewnie stawiając stopy na podłodze. Spróbował wstać, lecz skończyło się na tym, że z powrotem usiadł na łóżku. Nie mogąc na to patrzeć, podszedłem do niego i zarzuciłem sobie jego ręce na szyję.
- Złap się mocno. I postaraj się na mnie nie zwymiotować – poprosiłem błagalnym tonem, ostrożnie podnosząc go z łóżka i niosąc do kuchni. Co prawda mogłem mu przynieść wszystko do łóżka, ale wolałem, żeby chłopak się trochę rozruszał, tak po prostu. Posadziłem go na krześle i podałem mu szklankę, którą napełniłem wodą. Haniel od razu całą ją wypił, zrobił to jednak nieostrożnie, gdyż z kącików jego ust poleciały dwa małe strumienie, mocząc jego podkoszulek. Z cichym westchnieniem wyciągnąłem miskę z szafki i nalałem do niej gorącego rosołu, który postawiłem przez zmarkotniałym Hanielem. – Masz, jedz. Tylko się nie poparz.
- Dzięki. Głupio mi, że musisz się tak o mnie martwić. Sprawiam ci kłopot.
- Daj spokój. Zwykle to ty mi pomagałeś. A poza tym przyzwyczaiłem się już do twojego zawracania dupy – powiedziałem, siadając koło niego i uważnie go obserwując. Gdy był zajęty jedzeniem, uniosłem dłoń na wysokość czoła i odwołałem wcześniej użytą formułę, bez której jakby na chwilę ogłuchłem, zanim przyzwyczaiłem się do normalnej głośności.
- Co zrobiłeś? – mruknął, na chwilę odrywając się od miski.
- Nic. Odwołałem formułę. Nie przejmuj się tym. W ogóle co ci strzeliło do głowy, żeby się wódki napić?
- Nie specjalnie przecież… Chciało mi się pić, ale czegoś zimnego, to zajrzałem do lodówki. No i była woda, to się napiłem. A że niedobra, to szybko ją odstawiłem i poszedłem spać. Skąd mogłem wiedzieć, że tak to się skończy?
- A przeczytać etykietkę nie łaska? Wyraźnie napisane: wódka.
- Nie pomyślałbym, że trzymasz takie szataństwo w domu.
- A ja bym nie pomyślał, że tak łatwo cię upić.
- To był mój pierwszy raz, więc się nie dziw…
- Nie dość, żeś prawiczek, to jeszcze niepijący. Palić pewnie też nigdy nie próbowałeś, co? W ogóle robiłeś cokolwiek, oprócz wykonywania swojej pracy?
- Daj już spokój. Wiesz przecież, że mam inne zasady – mruknął i wrócił do sączenia zupy. – Skąd to wytrzasnąłeś?
- Zrobiłem. A co? Niedobra?
- Nie, wręcz przeciwnie. Nie wiedziałem, że umiesz gotować.
- Z nudów robi się wiele rzeczy – stwierdziłem, wzruszając ramionami.
- Wiesz, nie musisz tak nade mną siedzieć – powiedział w końcu, patrząc na mnie jak zbity pies.
- Muszę. Nie wiadomo, co ci znów strzeli to tego głupiego łba.
- W takim razie zanieś mnie z powrotem do łóżka – rozkazał, a ja, widząc jego zbolałą minę, zaśmiałem się. Włożyłem do zlewu pustą miskę, po czym klęknąłem przed Hanielem i wyciągnąłem w jego stronę rękę w teatralnym geście.
- Pani pozwoli – powiedziałem, kłaniając mu się nisko, i chwyciłem jego dłonie.
- Przestań się wygłupiać, to nie jest śmieszne – jęknął, lecz jego usta rozciągnęły się w delikatnym, ledwo zauważalnym uśmiechu. Z gracją objął moją szyję i grzecznie poczekał, aż chwycę go w ramiona. Był cholernie ciężki, lecz nie dałem tego po sobie poznać, udając, że niosę go z lekkością, jakby nic nie ważył. W końcu położyłem go do łóżka, po czym zacząłem odchodzić. – Zostań ze mną – poprosił, a ja nie mogłem się nie zgodzić. Położyłem się obok niego, pozwalając, by ułożył głowę na moim ramieniu i przytulił się do mnie tak, by całkowicie do mnie przylegać.
- Zimno ci?
- Trochę.
- Ech, poczekaj chwilę – powiedziałem, wstając i zdejmując bluzkę oraz spodnie. Gdy zacząłem się z powrotem kłaść, ze zdziwieniem spostrzegłem, że Haniel także zaczął się rozbierać. Kiedy przylgnął do mnie swym nagim, zimnym ciałem, przeszył mnie dreszcz podniecenia, szybko zdusiłem go jednak w sobie.

Ni czas to, ni miejsce, pomyślałem, przykrywając nas kołdrą i starając się, by Hanielowi było jak najlepiej.




Tak, jak obiecałam, cisnę teraz Anioła Śmierci. Co prawda dzisiaj miałam wenę na coś lekkiego, stąd taki śmieszkowy charakter tego rozdziału, ale w najbliższej przyszłości mam zamiar wprowadzić moje pomysły, które mają być raczej bardziej rozbudowaną i poważną fabułą <może mi się uda ta sztuka>.
Jak widać popracowałam też dzisiaj nad wyglądem mojego bloga, a także wprowadziłam menu, które <mam nadzieję> ułatwi odnajdywanie niektórych rzeczy i wprowadzi tu nieco porządku. Choć równie dobrze może się na nic nie przydać XD
Pozdrawiam wszystkich i do następnej notki :3