Menu

środa, 24 maja 2017

Pink Rose, część 5

- Naprawdę mi się to nie podoba – szepnął Kuro do Crocodile’a, ukradkowo zerkając na Donquixote’a rozpartego w fotelu naprzeciw nich. Jego pewny siebie uśmiech i oczy skryte za dziwacznymi okularami przeciwsłonecznymi tylko potęgowały to uczucie.
- Przejdźmy do interesów – powiedział Tausayi, ignorując przyjaciela i wyzywająco patrząc w oczy Donflaminga.
- Myślałem, że załatwimy to w cztery oczy.
- W takim razie źle myślałeś.
- Oj, nie bądź dla mnie taki oschły, Croco. Nie wiem, po co to całe stroszenie kolców.
- Biznes to biznes. Nie mam zamiaru dawać ci forów tylko dlatego, że wcześniej osobiście cię poznałem. W tym momencie liczy się tylko to, co obaj chcemy osiągnąć.
- Dobrze. Zatem powiem to jeszcze raz. Oczekuję, że pomożesz mi zwodzić Smokera w zamian za informacje. Ty będziesz udawał, że owinąłem sobie ciebie wokół palca, ja zaś na bieżąco będę cię powiadamiał o poczynaniach tego starego dziada.
- Sam zakres tego udawania należy omówić – wtrącił się Kuro. – Oczywistym jest, że i to będzie miało swoje granice.
- Na pewno pozwolicie mi swobodnie przebywać w waszym kasynie i klubie.
- Rozumiem, że przez swobodę masz na myśli korzystanie z nich tak samo jak każdy inny zwyczajny klient?
- Oczywiście. Oprócz tego będę potrzebował od czasu do czasu jakichś informacji. Mimo wszystko Smoker chce, żebym coś od was wyciągnął, między innymi po to, żeby móc zorganizować akcje podobne do tej z dzisiejszej nocy.
- Prawdziwe informacje nie wchodzą w grę. Jedyne, na co możemy się zgodzić, to wspólne ustawianie wydarzeń, które uśpią jego czujność, jednocześnie nie narażając nas na ryzyko. Wszystko to będzie musiało być dokładnie przemyślane i przeanalizowane, tak, by nie działać na naszą niekorzyść.
- Dobry jest. Skąd ty żeś go wytrzasnął, Tausayi? – zapytał Doflamingo, uważnie przypatrując się Kurahadolowi.
- Mówiłeś też coś o ewentualnej pomocy przy sprzątnięciu Smokera – zagadnął Crogall, jednocześnie przeglądając notatki, które robił na bieżąco Kuro.
- O tym będziemy się martwić, jak zajdzie taka potrzeba. Mimo wszystko planuję sam się nim zająć, co nie powinno stanowić dla mnie zbyt dużego problemu.
- Dlaczego więc nie zrobisz tego od razu, zamiast bawić się w to wszystko?
- Muszę zaczekać, aż Malfacile oficjalnie ogłosi mnie swoim następcą. Na razie jestem nim teoretycznie, więc dopóki nie zdobędę na to papierów, jest dla mnie nietykalny.
- A jak zamierzasz go do tego zmusić?
- O to się nie martw. Mam już plan. Więc po prostu przystań na moje warunki, obiecuję, że nie pożałujesz. I nie martw się, nie wykiwam cię. Jesteś tu zbyt ważny, by mi się to udało.
- No nie wiem… Za dużo w tym wszystkim dziur, niepewności – mruknął Kuro, w zamyśleniu pocierając brodę. Tausayi poklepał go uspokajająco po ramieniu, a gdy ten na niego spojrzał, skinął głową, dając mu do zrozumienia, że już podjął ostateczną decyzję.
- W porządku, zgadzam się. Wiedz jednak, że jeśli mnie oszukasz, znajdę cię choćby na końcu świata, a wtedy pożałujesz, że w ogóle pomyślałeś o zadarciu ze mną.
- Uwielbiam, gdy jesteś taki groźny – mruknął pełnym rozkoszy i zadowolenia głosem. – W każdym razie przypieczętujmy naszą umowę – powiedział, wstając, i wyciągając przed siebie rękę. Crocodile również się podniósł i pewnie uścisnął jego dłoń, by chwilę później zostać przyciągniętym do potężnego ciała Donquixote’a. Nim zdążył zareagować, mężczyzna nachylił się nad nim i zachłannie go pocałował, wyraźnie nad nim dominując i kontrolując całą sytuację. Gdy w końcu się od niego oderwał, westchnął głośno i oblizał łapczywie wargi, teraz nieco spuchnięte. Tausayi, wyraźnie oburzony, wymierzył mu siarczysty policzek, co jedynie dodatkowo rozbawiło Doflaminga.
- Przeginasz – warknął Crogall, krzyżując ręce na piersiach i patrząc na niego ostrzegawczo.
- Wiecie co? Ja was zostawię samych. To dla mnie jednak za dużo – bąknął Kuro, pospiesznie się wycofując.
- Zrobiłeś to specjalnie.
- Cóż za błyskotliwe spostrzeżenie, Sherlocku – zadrwił Doflamingo, szczerząc się i łapiąc go za pośladki. – W końcu zostaliśmy sami, możemy więc…
- Zapomnij – przerwał mu stanowczo, i, żeby poprzeć swoje słowa, ścisnął dłonią jego policzki. – Gdybyś się odpowiednio zachowywał, to kto wie, ale na chwilę obecną zasługujesz jedynie na obicie tej twojej parszywej gęby.
- Nje ądź taki niedostętny – wybełkotał i zaczął głaskać go za uchem. Tausayi skrzywił się i płynnym ruchem podciął mu nogi, tak, że mężczyzna bezwładnie wylądował na kanapie znajdującej się za nim. – No dobra, to było niezłe – przyznał, poprawiając zmierzwione podczas upadku włosy. – Kiedyś chyba naprawdę schowam dumę w kieszeń i pozwolę, żebyś mnie porządnie przeleciał.
- Skończyłeś już? – zapytał, na pozór spokojnie, lecz szybko pulsująca żyłka na czole mówiła coś zupełnie innego.
- Dobra, poddaję się. Na dzisiaj dam ci spokój. Poza tym wypadałoby zameldować się u Smokera.
- Jak tylko dowiesz się czegoś przydatnego, daj znać. Umówimy się wtedy na spotkanie.
- Jasne, nie ma sprawy – mruknął, i z ciężkim westchnięciem podniósł się z kanapy. – Zatem do usłyszenia, Croco – powiedział, machając mu na pożegnanie, po czym wyszedł na korytarz. Przez chwilę zastanawiał się, którędy trafić do wyjścia, lecz szybko odzyskał orientację. Cały czas czuł na plecach czyjeś spojrzenie, lecz gdy się obejrzał, nikogo nie zobaczył. To pewnie któryś z jego świty. Pilnują go jak oczka w głowie, zadrwił w myślach i wyciągnął z kieszeni papierosy. Aż dziw, że tak łatwo udało mi się do niego zbliżyć.
Gdy usiadł za kierownicą, pierwsze, co zrobił, to włączył radio na jakiejś stacji puszczającej heavy metal. Uśmiechnął się, słysząc agresywne dźwięki gitar elektrycznych, po czym odpalił silnik i ruszył z piskiem opon. Całą drogę zastanawiał się, co powie Smokerowi, gdy ten zapyta o Bellamy’ego. Najbezpieczniej byłoby najpierw wybadać, ile już wie, a ile chce się dowiedzieć, lecz z tym różnie mogło być. Malfacile mimo wszystko potrafił być przebiegły, choć zdarzało mu się to coraz rzadziej.
Gdy dotarł na miejsce, pewnym krokiem wkroczył do Misty Dragon i ruszył do gabinetu, który w najbliższym czasie miał stać się jego. Nie siląc się na kulturę, szarpnął za klamkę i jak gdyby nigdy nic wparował do środka. Gdy zobaczył młodą czarnowłosą okularnicę dojeżdżającą jego szefa, ryknął głośnym, niekontrolowanym śmiechem. Kobieta pisnęła, momentalnie zrywając się z miejsca i wkładając podniesioną z podłogi sukienkę, po czym pospiesznie wybiegła z pomieszczenia. Smoker warknął pod nosem kilka przekleństw, doprowadzając się do porządku, i spojrzał z nienawiścią na Doflaminga.
- Ile razy mam powtarzać, że masz zapowiadać swoje wizyty?! – krzyknął, uderzając pięścią w blat.
- Wybacz. Gdybym wiedział, że będziesz tak zajęty, na pewno bym cię uprzedził – wykrztusił, z trudem hamując śmiech. – Czyli to jednak prawda, że stary człowiek i może? – dodał, teraz już się nie kontrolując. W pewnym momencie musiał się oprzeć o ścianę, gdyż czuł, że dłużej nie ustoi o własnych siłach.
- Nie dość, że się obijasz, to jeszcze odwalasz takie rzeczy! Zero z ciebie pożytku!
- Oj, nie powiedziałbym – wykrztusił, ocierając łzy z kącików oczu. – Swoją drogą, gratuluję brawurowo przeprowadzonej akcji. Twoje chłopaki spisały się na medal.
- Nawet mi o tym nie przypominaj. Gdy tylko przyjdzie do mnie ten skurwiel Bellamy, zabiję go. Żeby tak spieprzyć proste zadanie!
- Spokojnie, młody już nie wróci.  Zadbałem o to.
- Jak to się stało? – zapytał. Widać było, że prawie całkowicie ochłonął, i jest gotów skupić się na poważniejszych sprawach.
- Akurat obserwowałem wtedy Rain Dinners, więc wywołane przez nich zamieszanie przykuło moją uwagę. Gdy znalazłem się na miejscu, Bellamy już się złamał i był gotów wszystkich wsypać, byleby go nie zabili. Dlatego najpierw pomogłem mu uciec, samemu się nie demaskując, po czym złapałem tę niedorajdę, zabrałem w pewne ustronne miejsce i zabiłem. Nie mogłem go oszczędzić. Gdyby go znowu złapali, bylibyśmy skończeni. Wyśpiewałby wszystko jak na spowiedzi.
- Dobrze, chociaż raz się do czegoś przydałeś – mruknął, odpalając cygaro i mocno się nim zaciągając. Spojrzał na niego uważnie, głęboko się nad czymś zastanawiając. – A jak tam twoje zadanie? Coś ruszyło w tej sprawie?
- Kwestią czasu jest zdobycie zaufania Crocodile’a. Na razie jest w moim towarzystwie ostrożny, ale już niedługo – odparł, siadając naprzeciw niego. – Jednakże nic nie wskazuje na to, by zawdzięczał sukces czemuś więcej niż dobra kadra i umiejętne zarządzanie.
- Próbuj dalej. Jeśli to nic nie da, zacznij skupiać się na jego słabych punktach. Chcę wiedzieć wszystko.
- Ale tak dosłownie wszystko? – zapytał, poruszając sugestywnie brwiami.
- Powiedz mi, jak to jest możliwe, że to właśnie ciebie wybrałem na swojego następcę? – zapytał, załamując ręce i wydmuchując w jego stronę gęsty kłąb dymu. Doflamingo tylko wzruszył obojętnie ramionami, udając, że wszystko mu jedno i tak naprawdę cała ta kwestia z dziedziczeniem wcale go nie obchodzi.
- Widać szalony z ciebie człowiek – stwierdził, uśmiechając się wrednie. – Poza tym póki nie podpisałeś papierów, sam nie możesz być pewny swojego wyboru.
- To akurat prawda – przyznał – choć nie zanosi się, że zmienię zdanie. Jak wielkiego idioty byś z siebie nie robił, nie ukryjesz faktu, że po prostu masz do tego interesu smykałkę. Kto wie? Może nawet uda ci się spełnić moje największe marzenie i po mojej śmierci utrzesz nosa tej podstępnej gadzinie?
Żebyś tylko wiedział, co tak naprawdę się kroi, pomyślał Donquixote, zakładając nogę na nogę i wyobrażając sobie Smokera umierającego na zawał po dowiedzeniu się, że jego najbardziej zaufany współpracownik zawarł pakt z wrogiem i wspólnie z nim planuje go wykiwać.
- Co ci wtedy z jego porażki? Przecież będziesz martwy.
- Ech, pal to wszystko licho. I tak nie zrozumiesz – mruknął, machając ręką. – Świta Crocodile’a niczego nie podejrzewa?
- Skoro nadal mogę się wokół niego pałętać, to chyba nie. – Donquixote starał się za wszelką cenę oszczędzać wypowiadane słowa, by nie palnąć czegoś głupiego. Kto jak kto, ale Smoker potrafił wcielić się w rolę słuchacza, który jednym niewinnym pytaniem sprawiał, że język sam się rozwiązywał.
- Dobrze – stwierdził po chwili milczenia i odpalił kolejne cygaro. Przez chwilę mierzył się wzrokiem z Doflamingiem, a gdy ten nie spuścił wzroku ani nie okazał cienia zawahania, skinął głową, bezgłośnie pozwalając mu odejść. – Pamiętaj, że będę tolerował twoje zachowanie tylko do czasu, aż będziesz przydatny. Jeśli spoczniesz na laurach, przestanę być taki dobroduszny.
- Jasne, tatku. Co chwilę mi o tym przypominasz – odparł, unosząc dłoń w niedbałym geście pożegnania.
Tak naprawdę doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że w oczach Smokera staje się coraz mniej przydatny. Co prawda dzięki dzisiejszemu sprzątnięciu Bellamy’ego nieco zyskał w oczach szefa, lecz to wciąż było za mało. Musiał zacząć działać, jeśli chciał utrzymać się na swojej pozycji. Konkrety. Potrzebował konkretów.
Szybko wyjął z kieszeni telefon i napisał do Tausayia krótką, zwyczajnie brzmiącą wiadomość z prośbą o spotkanie. W odpowiedzi dostał zaproszenie na wieczór do jakiegoś baru, którego nawet nie kojarzył, co nieco go zdziwiło. W jego oczach Crocodile był nieznoszącym opuszczać swojej jamy gadem, którego niewiele obchodziło poza interesami i biznesem. Ten mężczyzna ciągle go zaskakiwał. Musiał przyznać, że niezmiernie go to cieszyło.
Jako że Doflamingo miał jeszcze sporo czasu wolnego, pojechał do swojego mieszkania. Wchodząc do cichego, ogromnego apartamentu, poczuł dziwną nostalgię. Dawno go tu nie było, i to właśnie świadomość, że po tylu tygodniach wrócił do siebie wprawiła go w taki nastrój. Odwiesił swój płaszcz na wieszak i poszedł do kuchni. Bezwiednie otworzył lodówkę, lecz, jak się spodziewał, zastał w niej jedynie poważnie nadpsute resztki jedzenia i dwa piwa. Wyciągnął je z cichym brzękiem i powędrował z nimi do salonu. Usiadł na kanapie, zerwał kapsel z jednej z butelek i pociągnął spory łyk alkoholu, po czym odchylił głowę na oparcie i odetchnął głęboko. Co ja tak właściwie chcę osiągnąć?, zastanowił się, sporządzając w myślach swego rodzaju rachunek sumienia. Ostatecznie wyszło na to, że pragnie dwóch rzeczy. Władzy i Crocodile’a.
Z rozmyślań wyrwał go dzwonek do drzwi. Chcąc nie chcąc zwlekł się z kanapy i poszedł otworzyć.
- Czego? – warknął, nie do końca zdając sobie jeszcze sprawę, z kim ma do czynienia.
- Prezydenta też byś tak powitał? – zakpił z niego Tausayi i przepchnął się obok niego, wchodząc do środka.
- Co ty tu robisz? I skąd znasz ten adres?
- Gdybyś zauważył, że jesteś śledzony, być może nie byłoby mnie tutaj – odparł, wciskając mu w dłonie ogromny karton z pizzą. – No, nie stój w progu jak debil.
- A nie mieliśmy czasem spotkać się w barze? – zapytał, prowadząc go do salonu. Usiadł na dywanie przy niskim stoliku i od razu zabrał się za jedzenie.
- Z doświadczenia wiem, jak kończą się te nasze wypady.
- Dlatego przyszedłeś do mojego mieszkania, gdzie będziemy sam na sam przez cały ten czas i będziemy mogli robić co tylko dusza zapragnie? Sprytnie – stwierdził, uśmiechając się drapieżnie.
- Jak to się mówi, przezorny zawsze ubezpieczony – odparł, wzruszając ramionami, i przysiadł się do niego. – Zgaduję, że nie masz dla mnie żadnych wieści, i to ja będę musiał szepnąć ci coś na ucho?
- Domyślny jak zawsze. Sęk w tym, że nie mam pojęcia, co to by mogło być. Przydałby się ten twój doradca.
- Kuro? Tylko by marudził. Sami to załatwimy – odparł z pewnością w głosie. – Spotkanie ze Smokerem nie wypadło zbyt dobrze, co?
- To nie do końca tak. Po prostu widzę, że jeszcze trochę i straci cierpliwość, a ja zacznę wypadać z biznesu. Jesteś moim ekstra zadaniem, a jak do tej pory niczego się nie dowiedziałem – wyjaśnił i napełnił usta ogromnym kęsem pizzy.
- Zatem przydałoby ci się coś naprawdę dużego. Cóż, możesz powiedzieć Smokerowi o barze, do którego lubię chodzić. Niezbyt ważna informacja, aczkolwiek można zrobić z niej dość dobry pożytek. Dodaj jeszcze że widziałeś mnie tam bez ochrony. Powinno podziałać.
- To ten, w którym się dzisiaj umówiliśmy? – zapytał, uważnie lustrując go wzrokiem.
- Tak. Domyślam się, że Smoker chce znać moje słabości, coś, co pomoże mu w pozbyciu się mnie.
- Nie boisz się, że pewnego dnia cię tam zaatakują?
- Och, mój drogi, ależ ja na to właśnie liczę.
- Ty przebiegła gadzino – mruknął, po czym jednym ruchem odsunął na bok dzielący ich stolik. Nim Tausayi zdążył zareagować, był już przyciskany do podłogi przez Doflaminga, który usiadł mu na biodrach, ręce zaś unieruchomił nad głową. – Nawet nie wiesz, jak mnie nakręcasz tą swoją pewnością siebie.
- Rozumiem, że dobiliśmy targu? – Gdy wypowiadał te słowa, zaczął ocierać się o krocze mężczyzny, prowokując go i coraz bardziej pobudzając.
- Myślę, że skonsultuję ten pomysł z twoim zastępcą. Ciekawi mnie jego zdanie na ten temat – wyszeptał mu przy uchu i zaśmiał się krótko.
- To konsultuj. Przygotuj się jednak na ostrą odmowę i zacznij układać plan B – odparł jak gdyby nigdy nic.
- Czujny jak zawsze. Czyli naprawdę nie da się ciebie zbajerować takimi zagrywkami, co?
- Jesteś żałosny, skoro próbujesz – stwierdził i oblizał wargi. W jego oczach widać było rzucane mężczyźnie wyzwanie.
- A co, jeśli Smokera nie zadowoli taka informacja? – Jego ręce zaczęły powoli odpinać guziki koszuli Crocodile’a, ukazując jego umięśniony, szeroki tors przyozdobiony małymi bliznami.
- Potwierdzi to moje przypuszczenia, że wielki Malfacile Smoker całkowicie zdziadział i nie potrafi już korzystać z pozornie błahych strzępów.
- Skąd je masz? – zmienił temat, dotykając palcem małe, jasne kropki zdobiące jego brzuch.
- Co cię tak nagle wzięło? Wcześniej nie zwracałeś na to uwagi.
- Bo wcześniej robiliśmy to szybko, na wariata, a teraz mam chwilę, żeby się tobą dokładnie nacieszyć.
- Też mi coś.
- Mówisz tak, jakby to dla ciebie nie było nic godnego uwagi, a tymczasem jestem twoim pierwszym mężczyzną. Zatem skąd to udawanie niewzruszonego?
- Skąd wiesz, że jesteś pierwszy?
- Musiałbym być idiotą, żeby tego nie zauważyć – powiedział, jednocześnie kilkoma ruchami odpinając jego spodnie.
- I tak nim jesteś, więc co za różnica.
- Zaraz zniknie ta twoja pewność siebie – stwierdził, zsuwając się niżej. Jego głowa znalazła się na wysokości krocza Tausayia, w którym widać było pokaźną erekcję. Mężczyzna powoli zsunął z niego ubrania, po czym chwycił w dłoń jego penisa i oblizał wargi. Chwilę patrzał w te ciemne, pełne pożądania i zdziwienia oczy, po czym bez zbędnych ceregieli włożył do ust jego męskość, zachłannie ją zasysając do momentu, aż nosem nie zetknął się z jego podbrzuszem. Crocodile wydał z siebie krótki jęk i zacisnął dłonie na włosach Doflaminga. Zamknął oczy, całkowicie poddając się przyjemności dostarczanej przez ciepły, wilgotny język mężczyzny, jednocześnie napawając się jego pomrukami, które czuł całym sobą. Gdy jego głowa zaczęła rytmicznie poruszać się w górę i w dół, zarzucił nogę na jego plecy i lekko się wygiął, by wbić się w niego jeszcze głębiej.
Zwykle Tausayi unikał seksu oralnego, gdyż kobiety, z którymi się spotykał nie potrafiły usatysfakcjonować go w ten sposób. Teraz było jednak inaczej. Doflamingo idealnie wiedział, co i jak robić, by sprawić mu przyjemność. To, jak się na nim zaciskał, jak zasysał główkę jego penisa, jak leniwymi ruchami lizał jego wędzidełko, sprawiało, że spełnienie zbliżało się nieubłaganie, i Crogallowi coraz trudniej było powstrzymywać się od utrzymywania swoich reakcji na wodzy.
- Don… Ja zaraz – wykrztusił, po czym wszystko ustało. Zaskoczony, gwałtownie wciągnął powietrze i spojrzał na mężczyznę zamglonym wzrokiem.
- Obawiam się, że będziesz musiał poprosić – oznajmił, głaszcząc wnętrze jego uda. Crocodile zacisnął dłonie w pięści i rzucił mu wściekłe spojrzenie.
- Chyba śnisz – warknął, próbując wstać, został jednak z siłą z powrotem przyciśnięty do podłogi.
- Coś w tym musi być, skoro leży pode mną tak zajebisty facet – odparł, niby przypadkiem zahaczając wierzchem dłoni o jego penisa. – To jak? Chcesz dojść?
- To też na mnie nie podziała – powiedział, po czym szybkim ruchem zrzucił go z siebie i unieruchomił w tej samej pozycji, w której znajdował się chwilę temu. Widać było, że Doflamingo się tego nie spodziewał i jeszcze nie do końca zdaje sobie sprawę, co się właśnie stało. – Jaka szkoda. Chyba właśnie straciłeś kontrolę nad sytuacją – zaśmiał się, i podsunął się tak, że jego krocze znajdowało się tuż przy twarzy mężczyzny. – A teraz bądź grzecznym chłopcem i dokończ to, co zacząłeś – nakazał, jednocześnie wsuwając penisa w jego usta. Westchnął, znowu czując to oszałamiające ciepło, po czym gwałtownym ruchem zagłębił się w nie po same jądra. Donquixote zacisnął powieki i zakrztusił się, Crocodile’a jednak tylko dodatkowo to nakręciło. Pchnął kilka razy biodrami, po czym spuścił się w jego usta, nie wychodząc z nich, póki nie zobaczył, jak Doflamingo przełyka jego nasienie.
- Pierwszy raz ktoś postawił mi się w ten sposób – powiedział i otarł usta rękawem.
- Sam to zacząłeś – mruknął, nachylając się nad nim i zachłannie go całując. Przez chwilę poczuł smak własnej spermy zmieszanej z pizzą i, co dziwne, nie obrzydziło go to, wręcz przeciwnie. Pod wpływem impulsu zdarł z Doflaminga bluzkę, którą odrzucił w bok, i zaczął palcami badać jego twardy, umięśniony tors pokryty jasnymi włoskami. Zaśmiał się cicho, usłyszawszy groźne warknięcie, gdy uszczypnął mężczyznę w jeden z sutków. – Nie warcz jak pies – wyszeptał mu do ucha, nadal rozbawiony jego reakcją.
- A propos psów, to mam zamiar zerżnąć cię teraz jak sukę – powiedział, mocno napierając na jego plecy i zmuszając, by się na nim położył. Zaczął masować jego pośladki, drażniąc szczególnie te wrażliwsze miejsca.
- Myślisz, że będę grzeczną suką i na to pozwolę? – zapytał, unosząc brwi i uśmiechając się zawadiacko.
- Uwielbiam, gdy stajesz się taki wulgarny. – Tym razem zrzucił z siebie Tausayia, po czym momentalnie przewrócił go na brzuch. Zdjął z niego spodnie wraz z bielizną i zawisnął nad jego nieruchomym ciałem. Ugryzł go mocno w szyję, zostawiając na niej czerwony ślad.
- Mógłbyś ograniczyć się do miejsc, które łatwo ukryć – rzucił ze złością. W odpowiedzi Doflamingo złapał go za włosy i mocno szarpnął do tyłu, odrywając jego piersi od podłogi. Tausayi podparł się rękami i jęknął, gdyż nabranie powietrza w tej pozycji było wręcz bolesne. Spróbował się wyrwać, nie miał teraz jednak żadnych szans w starciu z brutalną siłą tego drugiego.
- Radziłbym ci być grzecznym – ostrzegł go. Ich policzki stykały się ze sobą, Crogall czuł wyraźnie bijące od nich ciepło. Już miał coś powiedzieć, lecz nagłe szarpnięcie sprawiło, że zachłysnął się i na chwilę zakręciło mu się w głowie. Gdy doszedł do siebie, stwierdził, że Donquixote gdzieś go za sobą wlecze. Po chwili okazało się, iż miejscem tym była przestronna sypialnia, w której centrum znajdowało się gigantyczne łóżko, na które został brutalnie rzucony. Crocodile usiadł i uważnie obserwował, jak Don zmysłowymi ruchami pozbywa się reszty ubrań i podchodzi do niego z tajemniczym uśmiechem. – Boisz się? – zapytał, przyciskając palec do jego mostka i zmuszając, by z powrotem się położył.
- Nie bądź śmieszny. Niby czego miałbym się przestraszyć? Ciebie?
- Od samego twojego gadania mógłbym dojść – wymruczał, przewracając Tausayia na brzuch i zmuszając go, by klęknął. Dłońmi rozchylił jego pośladki i westchnął z uwielbieniem, po czym zagłębił język w jego odbycie.
- To obrzydliwe co robisz – wykrztusił, zwieszając głowę i zaciskając oczy. Jego oddech stawał się coraz cięższy i bardziej chrapliwy przez przyjemność, która rozchodziła się po całym jego ciele. – Don… Przestań już.
- Sam sobie zaprzeczasz – powiedział, wchodząc w niego od razu dwoma palcami, jednocześnie przejeżdżając językiem po jego karku. Tausayi zadrżał i położył czoło na materacu, próbując nie krzyknąć pod wpływem rozdzierającego bólu. – Rozluźnij się, skarbie.
- Nie mów tak do mnie – wydyszał, spoglądając na niego nienawistnie. Po chwili musiał jednak z powrotem ukryć twarz w pościeli, gdyż Doflamingo dołączył trzeci palec, rozciągając go coraz bardziej.
- Cóż za piękny widok – westchnął, odsuwając się od Tausayia. Wziął z szafki prezerwatywę i założył ją, po czym klęknął na łóżku i przyłożył penisa do odbytu kochanka. Zagłębił się w nim główką i zatrzymał, ciekawy, jak mężczyzna na to zareaguje.
- Nie drażnij mnie… ty draniu – jęknął, po czym zaczął wychodzić mu naprzeciw, nabijając się na jego męskość. Gdy poczuł, że styka się pośladkami z jego udami, zagryzł wargę i mocno zacisnął mięśnie, próbując nie krzyknąć z rozkoszy.
Jeszcze nigdy nie czuł się tak dobrze. Zaczynał rozumieć, czego tak rozpaczliwie poszukiwał od dłuższego czasu. Nic dziwnego, że kobiety mu nie wystarczały. On potrzebował siły, brutalności, dominacji, a Doflamingo dawał mu każdą tę rzecz, zaspokajając jego potrzeby i sprawiając, że wreszcie mógł poczuć satysfakcję, jakiej pragnął. I to właśnie przyciągało go w tym facecie. Co z tego, że go nie znał? Że nie mógł mu do końca ufać? Nie mógł mu się oprzeć. Nie potrafił.
- Tausayi – mruknął, odchylając głowę do tyłu. Zacisnął dłonie na jego talii i zaczął się w nim poruszać, rozkoszując się ciepłem i ciasnotą jego wnętrza. Nachylił się nad nim i zagłębił zęby w jego ramieniu, jednocześnie napełniając nozdrza zapachem jego skóry, potu i perfum.
- Mocniej – wyjęczał. Jego erekcja podrygiwała pod wpływem rytmicznych pchnięć, a pulsowanie, które w niej czuł, zaczynało stawać się coraz bardziej nieznośne. Nie mogąc dłużej wytrzymać, sięgnął do niej dłonią, lecz w połowie drogi został powstrzymany przez Doflaminga.
- To nie będzie konieczne – oznajmił, przyspieszając i w szaleńczym tempie drażniąc jego prostatę. Crocodile krzyknął krótko, plamiąc kołdrę spermą i wyginając się w łuk. Don położył mu dłoń na szyi i przyciągnął do siebie, liżąc jego policzek i szyję. Po chwili wbił się w niego ostatni raz i spuścił się, dysząc mu do ucha i owiewając je gorącym oddechem. – Mam nadzieję, że nie musisz jeszcze wracać? – zapytał, kładąc się i obejmując Crocodile’a, który nadal nie doszedł do siebie.
- Nie – odparł ochrypłym głosem i ułożył głowę na ramieniu Doflaminga.
- To dobrze, bo mam zamiar kochać się z tobą, póki całkiem nie opadnę z sił – odparł, szeroko się uśmiechając i łącząc ich wargi w długim pocałunku.
* * *
- Obudź się, gadzino. Najwyższy czas, żebyś wstał – powiedział Doflamingo, wycierając mokre po prysznicu włosy i stojąc w progu sypialni. Spojrzał w uchylone, zamglone oczy Tausayia i uśmiechnął się szeroko.
- Która godzina?
- Za piętnaście dziewiąta.
- I dopiero teraz mnie budzisz? – warknął, z trudem wstając i dźwigając się na nogi. Zachwiał się i oparł o ścianę, próbując utrzymać równowagę. – Doprawdy, za grosz w tobie poczucia obowiązku.
- Korzystam póki mogę. Gdy przejmę Misty Dragon, nie będę miał już tyle wolnego – odparł, wzruszając ramionami. Podszedł do niego i jakby od niechcenia oparł dłoń tuż obok jego głowy.
- Wezmę szybki prysznic i wracam do siebie – oznajmił zrezygnowanym głosem, po czym odepchnął go od siebie i niezgrabnie poczłapał do łazienki.
Powiedzieć, że czuł się źle, było jednym z delikatniejszych określeń. Bolało go dosłownie całe ciało, i nawet satysfakcja odczuwana gdzieś w głębi jego umysłu nie była w stanie nawet w jednej czwartej przyćmić niemiłych bodźców. Crocodile usiadł ciężko na brzegu wanny i westchnął przeciągle, analizując rozkład dzisiejszego dnia.
Po południu był umówiony na lunch z właścicielem kasyna znajdującego się nieopodal Rain Dinners, wieczorem zaś powinien omówić z Kuro kilka kwestii dotyczących zarządzania i organizacji jego przybytku. Jutro zaś czekało go nudne przyjęcie u jednego z jego partnerów biznesowych, o którym miał nadzieję, że Smoker nie wie. Tausayi nie był bowiem przygotowany na ewentualne problemy z tym związane, a jakoś niezbyt uśmiechało mu się późniejsze tłumaczenie i próbowanie wyjścia obronną ręką z sytuacji.
Westchnął kolejny raz i w końcu wszedł do kabiny, zasuwając za sobą szklane drzwi i odcinając się od świata. Odkręcił ciepłą wodę i z ulgą przyjął na siebie pierwszą falę delikatnych kropel. Gdy był w połowie prysznica, do łazienki wszedł Doflamingo.
- Położę ci ręcznik na szafce. Potrzebujesz czegoś jeszcze? – zapytał, próbując dostrzec cokolwiek przez szyby zasnute parą.
- Byłbym wdzięczny za jakąś bieliznę – mruknął – o ile masz coś nieużywanego oczywiście.
- Coś się znajdzie.
Crocodile obejrzał się w chwili, gdy mężczyzna wychodził z pomieszczenia. Udało mu się dostrzec niewyraźną jasną plamę, będącą prawdopodobnie jego plecami, których bliskość nadal mógł sobie wyobrazić, zamykając oczy. Uśmiechnął się półgębkiem na to wspomnienie, po czym zakręcił wodę i stanął na małym dywaniku przed lustrem. Spojrzał na swoje obojczyki ozdobione malinkami i pokręcił z rezygnacją głową. Obwiązał ręcznik wokół bioder i rozmasował kark, bardziej, by zająć czymś czas.
- Mam nadzieję, że będą dobre – powiedział Doflamingo, z powrotem pojawiając się w łazience i podając mu wściekle różowe slipy.
- Czy ty w ogóle nosisz kiedyś jakieś normalne ciuchy? – zapytał, oglądając nabytek z niesmakiem.
- Wolałbyś stringi? Bo tak się składa, że też mam, jeszcze z metką – odparł, śmiejąc się. – Sam nie wiem, od kogo to mam. Nie marudź, i tak nikt nie będzie widział, co masz pod spodniami.
- Wystarczy, że ja będę wiedział – warknął, mimo wszystko je przyjmując. – Masz suszarkę?
- Gdzieś była – stwierdził, przeszukując kilka szafek, i wyciągając z jednej urządzenie. – Mogę? – zapytał, stając za nim i odgarniając do tyłu jego włosy. W odpowiedzi Tausayi skinął głową i spojrzał w odbicie wyższego od niego mężczyzny.
I wtedy zaczął zastanawiać się, co tak właściwie między nimi jest. Ich relacja zdecydowanie do oczywistych i klarownych nie należała. Spędzili ze sobą kilka upojnych nocy, ale nic poza tym. Jedyne, co ich jeszcze łączyło, to wspólne interesy, poza tym właściwie niczego o sobie nie wiedzieli. Nie, żeby Crogallowi to przeszkadzało w ten romantyczny sposób. Po prostu nie lubił niejasności i niedopowiedzeń, a cały ten ich „związek” był jedną wielką niewiadomą. Doflamingo, jakby czytając w jego myślach, nachylił się nad nim i musnął wargami jego policzek, po czym uśmiechnął się i na chwilę zapatrzył w odbiciu jego oczu.
- Właściwie nie miałbym nic przeciwko, żeby wyszło z tego coś więcej – szepnął mu koło ucha, jednocześnie nie przestając przeczesywać palcami jego włosów targanych ciepłym, delikatnym powietrzem.
- Co masz na myśli? – zapytał, przymykając powieki i poddając się jego pieszczotom.
- To, że chętnie zatrzymałbym cię na dłużej tylko dla siebie.
- Och, jakie to romantyczne – zakpił i obnażył zęby we wrednym uśmiechu.
- Mówię poważnie. Serio moglibyśmy kiedyś spróbować – powiedział, całując go w szyję.
- Jeśli uważasz, że wystarczy kilka razy się ze mną pieprzyć, żeby stworzyć ze mną związek, to niestety, ale się przeliczyłeś – odparł, odwracając się przodem do niego i obejmując go w pasie. Oparł się pośladkami o blat szafki i przyciągnął do siebie Doflaminga, pozwalając, by patrzył na niego z góry pełnymi zainteresowania oczami. – Musisz się bardziej postarać, żurawiu.
- Przebiegły z ciebie płaz – odgryzł się. – Ale jeśli tak stawiasz sprawę, to ok. Przyjmuję wyzwanie.
- Zuch chłopak – pochwalił go i jakby na potwierdzenie swoich słów poklepał go kilka razy po tyłku. – Tylko nie skompromituj się tak bardzo, jak myślę, że to zrobisz.
- Prędzej ty się skompromitujesz, oddając mi się po kilku dniach.
- Twoja pewność siebie jest rozkoszna – zaśmiał się. – A teraz wybacz, ale naprawdę muszę już iść. Jestem zajętym człowiekiem, w przeciwieństwie do ciebie.
- Właśnie widzę, jakiś zajęty – mruknął, po czym złożył na jego ustach krótki, mocny pocałunek.
* * *
- Pamiętasz o dzisiejszym spotkaniu, prawda? – zapytał Kuro, siadając obok Crocodile’a na kanapie i wznawiając pisanie czegoś na swoim tablecie.
- Tak – odparł, po czym wypuścił nagromadzony w płucach dym papierosowy, tworząc z niego gęsty obłok. To, że się rozleniwił, było mało powiedziane. Pierwszy raz od bardzo dawna tak po prostu nie chciało mu się niczego poza bezczynnym leżeniem i wpatrywaniem się w sufit. No i sączeniem latte, na którą z jakiegoś powodu również miał ochotę.
- Jesteś dziś jeszcze bardziej rozmowny, niż zazwyczaj – zakpił, gdy cisza między nimi zaczęła się przedłużać. – Coś się stało?
- Nie, po prostu mam lenia – wyjaśnił, zawieszając na przyjacielu obojętny wzrok.
- Masz co? Chyba się przesłyszałem. – Potrząsnął kilka razy głową, jakby próbując wyjść z szoku wywołanego jego odpowiedzią. – Kompletnie cię nie poznaję. Czyżby to przez tego faceta…?
- Nie rozśmieszaj mnie. Po co w ogóle mieszasz do tego Donquixote’a?
- Bo jesteście razem, a wiem, jaki wpływ potrafi wywrzeć…
- Nie jesteśmy razem – przerwał mu, wyciągając rękę i wrzucając peta do popielniczki. – Jeszcze jakieś genialne wnioski?
- Za tobą naprawdę trudno nadążyć… - westchnął, przewracając oczami. – W takim razie to nie u niego wczoraj nocowałeś?
- Tego nie powiedziałem – mruknął tajemniczo, powoli nudząc się jednak drażnieniem przyjaciela.
- Więc jesteście seks-przyjaciółmi – bardziej stwierdził, niż zapytał. – Gratuluję. W życiu bym nie pomyślał, że upadniesz tak nisko.
- Mam ci przypomnieć, kto nie tak dawno namawiał mnie do jednonocnej przygody w celu ulżenia sobie? – sarknął, wysoko unosząc brwi. – Poza tym sądzę, że widzisz problem jedynie w tym, że Doflamingo jest mężczyzną. Mam rację?
- To nie tak – zaczął, nieco zbyt gniewnie, i odłożył laptop na stolik. – Po prostu myślałem, że cię znam, a ty po raz kolejny w tak krótkim czasie totalnie mnie zaskakujesz. Jak ty byś się zachował w takiej sytuacji?
- Nijak. Myślę, że w ogóle by mnie to nie obeszło.
- No tak. Zapomniałem, że mam do czynienia z panem Mam-Wszystko-I-Wszystkich-Głęboko-W-Dupie.
- W takim razie weź ze mnie przykład i przestań wtykać nos w moje życie prywatne, albo chociaż intymne.
- I chyba tak zrobię, bo w takim tempie wykończysz mnie szybciej niż malaria biedne afrykańskie dziecko – warknął, poprawiając okulary i z powrotem sięgając po tablet. – Muszę już iść. Nie spóźnij się na spotkanie. I skorzystaj, z łaski swojej, z szofera, którego ci załatwiłem.
- Jeszcze chwila twojego zrzędzenia, a wpakuję ci kulkę w sam środek czoła – ostrzegł, kładąc nogi na miejscu zwolnionym przez Kurahadola. Szlafrok, który założył zaraz po powrocie do apartamentu, nieco się rozsunął, ukazując jego nagie, zgrabne uda.
- Uważaj, bo się przestraszę – prychnął, wkładając buty. – W razie czego dzwoń, będę pod telefonem.
W odpowiedzi Crocodile tylko burknął coś pod nosem, po czym sięgnął po pilot do wieży i włączył znajdującą się w odtwarzaczu płytę z muzyką klasyczną. Chciał choć trochę się zrelaksować przed czekającym go spotkaniem.



środa, 17 maja 2017

Pink Rose, część 4

- Czyli jest tak, jak myśleliśmy – stwierdził Tausayi, gdy Kuro przedstawił mu wyniki analizy. Na anonimie nie znaleziono żadnych śladów, odcisków palców, niczego, co mogłoby naprowadzić ich na coś konkretnego. – Dopóki nie zyskamy stuprocentowej pewności, że Smoker za tym stoi, będziemy tylko baczniej go obserwować. Jak się zdradzi, zastosujemy bardziej drastyczne metody. No chyba że masz na oku jakąś inną grupę.
- Z większością właścicieli kasyn i prezesów zachowujemy przyjazne stosunki, wątpię też, by któryś z nich był na tyle głupi, by z tego rezygnować. Jest kilka małych, nic nieznaczących placówek, z którymi nie nawiązaliśmy jakiejkolwiek współpracy, lecz są za słabe, by podjąć się takiego ryzyka i wypowiedzieć ci wojnę. Jedynie Misty Dragon pasuje idealnie na prześladowcę.
- Wiem, jednak tak jak mówiłem wcześniej, bez dowodów nie zaczniemy konkretnych działań. W tym wypadku błąd może nas sporo kosztować.
- Tak. Mimo wszystko Smoker nie stracił całej swojej reputacji, więc atakowanie go na ślepo nie skończyłoby się dobrze – mruknął Kuro, zdejmując okulary i pocierając nasadę nosa. Był zmęczony, wiedział jednak, że dopóki nie uda mu się przejąć choć odrobinę kontroli nad sytuacją, nie będzie mógł odpocząć. – W ogóle to dostałem wczoraj zdjęcia. Kilka z nich szczególnie zwraca uwagę – powiedział, wyciągając z neseseru szarą kopertę i podając ją Crogallowi. Mężczyzna niespiesznie przejrzał każde z nich, szczególną uwagę zwracając jednak na trzy ostatnie, na których widniała znajoma mu postać. – Co prawda zawsze wchodzi do kasyna głównym wejściem, nie mamy więc pewności, że pracuje dla Smokera, jednak ostatnio zaczął pojawiać się u nas, dlatego szczególnie zwrócił moją uwagę.
- To by tłumaczyło jego nachalność. No nic, znajdź kogoś, kto bez problemu będzie mógł trochę połazić za tym facetem. Ma się dowiedzieć, w jakim celu ten cały Don chodzi do Misty Dragon. Jeśli okaże się, że dla nich pracuje… No cóż, dopilnuję, by odechciało mu się szpiegowania.
- Mówiłeś, że cały czas próbuje nawiązywać z tobą kontakt. Możesz to wykorzystać i spróbować dowiedzieć się czegoś na własną rękę. Oczywiście będziesz musiał być bardzo ostrożny, żeby go nie spłoszyć.
- Jeśli już, to będę musiał to dobrze zaplanować. Owszem, zachowuje się jak debil, ale mam wrażenie, że to tylko pozory mające ukryć jego prawdziwą naturę.
Kuro skinął głową i wyciągnął z kieszeni telefon, który zaczął zawzięcie wibrować. Odebrał i przyłożył go do ucha.
- O co chodzi?... Co to znaczy ktoś ją zostawił?... Chodź tu natychmiast.
- Kto to?
- Mihawk. Jest list do ciebie, obawiam się zresztą jaki…
- Wybaczcie, że tak długo, ale próbowałem coś wyciągnąć od pracowników – powiedział Dracule, wchodząc do pomieszczenia i podając Crocodile’owi kopertę. Przysiadł na oparciu jednego z foteli i czekał na dalsze polecenia.
- Udało ci się czegoś dowiedzieć? – zapytał Kuro, cierpliwie czekając, aż przyjaciel skończy czytać list.
- Obsługa mówi, że nagle na ladzie znalazła się ta koperta, nie widzieli kto ani kiedy ją tam podrzucał. Nie zauważyli również nikogo podejrzanego, tym bardziej ubranego w prochowiec i kapelusz. Wychodzi na to, że użyli teraz innej osoby, najwyraźniej zdając sobie sprawę, jak dużą uwagę zwrócił ich poprzedni doręczyciel.
- Sam anonim niewiele się zmienił. Nawet treść jest zbliżona do tego pierwszego – mruknął Tausayi, podając Kurahadolowi kartkę. Sam fakt, że ktoś mu grozi, nie zrobił na nim wielkiego wrażenia. Był na to gotowy od początku swojej kariery jako szefa Rain Dinners, dziwił się nawet, że musi się z tym zmierzyć dopiero teraz.
- Pewnie nie ma cię to wystraszyć, tylko odwrócić twoją uwagę – stwierdził Mihawk, wstając i szykując się do wyjścia. – Pójdę sprawdzić nagrania, tak dla pewności. A nuż uda mi się coś znaleźć.
- Melduj o wszystkim, co uda ci się odkryć.
W odpowiedzi mężczyzna skinął głową i odszedł pospiesznym krokiem.
- Ciekawe co będzie następne – zastanowił się na głos Crocodile, zapalając cygaro i mocno się nim zaciągając.
- Obawiam się, że będą chcieli dobrać się do pracowników, a dopiero później zająć się tobą. Jeśli jest tak, jak powiedział Mihawk, chcą, byś skupił na sobie całą ochronę, dzięki czemu bez trudu będą mogli terroryzować nasz personel.
- Zatem stwórzmy pozory i dajmy im do wiadomości, że ich plan się sprawdził. Każ Dracule’owi się tym zająć. Niech zwiększy ochronę obiektu, tylko dyskretnie. Ma to wyglądać tak, jakbym większość ludzi przydzielił do pilnowania mnie – powiedział Crogall. W jego oczach dało się zauważyć radosne iskierki. Był zadowolony, że w końcu coś zaczyna się dziać. Mógł na chwilę oderwać się od codziennej rutyny i poczuć dreszcz emocji, czego od dłuższego czasu rozpaczliwie potrzebował. – A jak idzie ci namierzanie zastępcy Smokera?
- Wprowadziłem do Misty Dragon swojego człowieka, już niedługo powinien się tego dowiedzieć.
- Mam nadzieję. Zaczynam się już niecierpliwić, jeśli chodzi o tę sprawę.
- Spokojnie, to kwestia kilku dni – uspokoił go Kuro. Spakował do neseseru większość dokumentów, zostawiając tylko te, które dał na własność Crocodile’owi.
- Masz dużo pracy?
- Nie więcej niż zwykle. A co?
- Nie chciałbyś jeszcze zostać? Nie musisz mnie zabawiać, możesz spokojnie popracować – zaproponował, idąc do kuchni i wyciągając z lodówki kilka pomarańczy.
- Właściwie czemu nie? Rzadko składasz mi takie propozycje, aż żal nie skorzystać – odparł, uśmiechając się lekko, i dołączając do przyjaciela. – Coś się stało?
- Nie, wszystko w porządku. Umówiłem się dziś z kimś.
- Kim ona jest? Bo to kobieta, prawda? – zapytał, nie do końca wiedząc, czego się po nim spodziewać. Ostatnie wyznanie Tausayia nadal pozostawało żywe w jego pamięci, nie dając się tak łatwo z niej wyrzucić.
- Oczywiście, że kobieta – warknął, mierząc Kuro wściekłym wzrokiem.
- Tylko się upewniałem, nie denerwuj się – odparł, poluzowując krawat i odpinając dwa górne guziki koszuli. – Zakładam, że na razie nie wiążesz z nią większych nadziei?
- Szczerze? Jest ładniutka, ale wątpię, żeby cokolwiek mnie z nią łączyło. Pomyślałem po prostu, że czas się trochę zabawić – wyjaśnił, torturując owoce wyciskarką do soku.
- Myślę, że nie tylko o to chodzi.
- Doprawdy?
- Według mnie chcesz samemu sobie udowodnić, że ta noc z Donem była jedną wielką pomyłką, a uczucia i wspomnienia z nią związane to jedno wielkie nieporozumienie wywołane nadmierną ilością alkoholu – wyjaśnił, pewnie patrząc na siadającego naprzeciw niego Crocodile’a.
- Marnujesz się w tym zawodzie, Kuro. Powinieneś zostać detektywem – zadrwił z niego i upił łyk soku, ignorując jego gorzko-kwaśny smak.
- Po prostu jesteś zły, że odkryłem prawdę – zaśmiał się. Uruchomił trzymany w rękach tablet i zaczął sprawdzać przesłane mu niedawno sprawozdania i zestawienia, co chwilę kręcąc głową i notując uwagi obok budzących jego zastrzeżenia danych. – Nie myślałeś kiedyś, żeby otworzyć drugie kasyno? Niekoniecznie tu, ale w jakimś innym mieście.
- To w zupełności mi wystarczy. Nie chcę niczego więcej – odparł, rozprostowując nogi i wyciągając z kieszeni paczkę papierosów. – Chcesz? – zapytał, wyciągając w jego stronę kartonik.
- Wiesz przecież, że nie palę.
- Czasem ci się zdarzy – mruknął obojętnie i wsadził papierosa między wargi. Zapalił go i zaciągnął się nim mocno, pozwalając, by jego smak leniwie zmieszał się ze smakiem pomarańczy.
- Zdecyduj się na jedną rzecz – ofuknął go Kurahadol, widząc, jak Tausayi na zmianę przykłada do ust to szklankę, to znów papierosa. Nie wiedział czemu, ale zawsze denerwowało go takie mieszanie palenia z jedzeniem czy piciem.
- A może Smoker wcale nie ma jeszcze swojego następcy? – zastanowił się na głos, ignorując poprzednią uwagę przyjaciela. – Może to tylko plotka mająca uspokoić konkurencję?
- Wątpię. Smoker może i jest twardy, ale nawet on nie przeskoczy śmierci. Bądźmy szczerzy, ten stary dziad uzależniony od nikotyny, kofeiny i alkoholu nie pociągnie długo, a sytuacja, w jakiej się znalazł, tylko pogarsza jego stan. Z tego, co słyszałem, nigdy nie miał szczególnie zaufanego zastępcy czy doradcy, któremu mógłby powierzyć władzę, dlatego będzie potrzebował czasu, żeby kogoś takiego wyszkolić czy chociażby przetestować.
- To brzmi logicznie, tylko dlaczego nikt nic nie wie o tym jego następcy? Zawsze znajdzie się choć jedna wtajemniczona osoba, a tu nikt nawet się nie domyśla, kim on może być – mruknął, na nowo zbierając włosy w luźny kucyk. – Ta niewiedza doprowadza mnie już do białej gorączki…
- Wiem, że chciałbyś zacząć działać jak najprędzej, ale na razie musisz uzbroić się w cierpliwość. Jeszcze tylko kilka dni, góra tydzień, i wszystko powinno się wyjaśnić.
- Cały czas tak mówisz – stwierdził, spoglądając na zegarek i wstając od stołu. Poszedł do garderoby i naszykował białą koszulę, grafitowe spodnie od garnituru i tego samego koloru kamizelkę, po czym udał się do łazienki. Wziął szybki prysznic, ogolił niemal niewidoczny zarost, wyperfumował ciało, ubrał się i poszedł z powrotem do kuchni. – Wychodzę. Zostań, jeśli chcesz.
- A czy moja obecność nie będzie wam przeszkadzała?
- Nie mam zamiaru jej tu przyprowadzać. Skorzystam z któregoś pokoju na trzecim piętrze.
- Okrutny jak zawsze. Baw się dobrze. I nie przesadź z alkoholem.
- Postaram się – odparł sarkastycznie i narzucił na siebie swój płaszcz.
Gdy stanął pod Rain Dinners, była za dziesięć dziewiąta. Spodziewał się, że Conis przyjdzie spóźniona, ta jednak mile go zaskoczyła, przychodząc pięć minut przed czasem.
- Mam nadzieję, że nie czekałeś zbyt długo? – zapytała na powitanie i uśmiechnęła się nieśmiało.
- Nie, przyszedłem chwilę temu – powiedział, przyglądając się jej uważnie.
Kobieta miała na sobie krótką sukienkę na ramiączkach w przyjemnym kolorze pudrowego różu, skórzaną kurtkę, buty na wysokim obcasie, a w dłoni trzymała małą kopertówkę. Jej makijaż był skromny, dzięki czemu dodawał jej urody, a nie oszpecał. Jasne włosy swobodnie opadały na jej drobne ramiona, falując przy każdym powiewie. Słowem, prezentowała się jeszcze lepiej niż wtedy w księgarni.
- Ładnie wyglądasz, Conis – stwierdził, pozwalając, by złapała go pod ramię. Razem poszli do Rain Dinners i wjechali na drugie piętro, gdzie weszli do klubu i usiedli przy jednym ze stolików.
- Dość specyficzne miejsce jak na randkę – mruknęła, rozglądając się, i z zakłopotaniem obserwując półnagie tancerki wyginające się przy rurach.
- Nie podoba ci się?
- Ależ skąd. Po prostu nigdy nie byłam w takim klubie.
- No cóż, kiedyś musi być ten pierwszy raz – zaśmiał się. – Poczekaj, zamówię nam coś do picia.
- Dobrze. Tylko prosiłabym coś z mniejszą ilością alkoholu.
- Oczywiście – powiedział i podszedł do Pella. – Dla mnie to co zwykle, a dla tej panienki przygotuj coś niskoalkoholowego.
- A dla tego faceta?
- Jakiego faceta? – zapytał Tausayi i zerknął przez ramię. Zamarł, gdy zobaczył siedzącego obok Conis Dona. – Niech go szlag… - warknął i przeczesał włosy nerwowym ruchem.
- Wezwać ochronę?
- Nie, poradzę sobie. Poza tym mam do niego mały interes – odparł i wrócił na swoje miejsce. – Możesz mi wyjaśnić, co tu robisz?
- Siedzę – stwierdził jak gdyby nigdy nic Don. Oparł podbródek na dłoni i uśmiechnął się szeroko, uważnie lustrując wzrokiem Crogalla. – Chciałem się tylko przywitać, Crocodile.
- Crocodile? – zapytała Conis, przekrzywiając głowę i marszcząc brwi.
- Widzę, że nie masz pojęcia, z kim się spotkałaś – zaśmiał się Don. – Otóż Crocodile, właściciel tego kasyna, i ten przystojniak to… –  przerwał na chwilę i udał, że gra na niewidzialnym werblu – ta sama osoba!
- Widzę, że wprowadzanie zamętu to twoja specjalność.
- Czy… Czy to prawda? – jęknęła dziewczyna, patrząc na nich z autentycznym przerażeniem w oczach. Odpowiedź wyczytała z obojętnej miny Tausayia, który nagle stracił zainteresowanie tą mdłą i nudną kobietą. Zasługiwał na coś znacznie lepszego, czego z pewnością by przy niej nie znalazł. – Pójdę już. To nie mogło się udać, a teraz… – wykrztusiła, po czym wstała i ruszyła w stronę wyjścia. Don przez chwilę ją obserwował, po czym zarechotał złośliwie i zapalił wyciągniętego z kieszeni papierosa.
- Naiwne dziewczę – skwitował, a spomiędzy jego warg uleciał spory kłąb dymu.
- Chyba naprawdę jestem zdesperowany… - mruknął Tausayi i potarł skronie. – Po co przyszedłeś?
- Musiałem zareagować. W końcu ktoś chciał mi cię sprzątnąć sprzed nosa. Choć teraz widzę, że nie miałem się o kogo martwić.
- Co ty kombinujesz?
- Jak to co? Próbuję cię poderwać.
- A poza tym?
- Poza tym nie ma już niczego.
- Och, doprawdy? – zapytał, dziękując skinieniem głowy Pellowi, który osobiście przyniósł mu zamówione drinki. – A ja myślę, że jest coś o wiele ważniejszego, niż twoja chuć.
- Na przykład co? – Głos Dona stał się ostrzejszy, nie był już tak beztroski i przepełniony kpiną jak chwilę temu. Zmiana ta była jednak ledwo dostrzegalna, widać było, że mężczyzna jest wprawiony w ukrywaniu swoich prawdziwych uczuć.
- Tego właśnie próbuję się dowiedzieć. Wiem, że nasze pierwsze spotkanie, jak i każde kolejne, nie były przypadkowe.
- Owszem, nie były – powiedział, dokańczając papierosa i zgniatając niedopałek w popielniczce. – Zastanawia mnie teraz, co zrobisz, gdy już odkryjesz prawdę. Gdy okaże się ona dla ciebie niewygodna.
- To, co będę musiał – odparł, ani przez chwilę nie wahając się nad tą odpowiedzią. Upił łyk whisky i oblizał usta, zastanawiając się, jak skłonić go do mówienia. – Pracujesz dla jakiejś grubej ryby, prawda? Nie sądzę, żeby ktoś taki jak ty bratał się z nic nieznaczącymi frajerami o przerośniętym ego.
- Schlebiasz mi, Croco. Naprawdę masz o mnie tak dobre mniemanie?
- Nie, po prostu widzę, że lubisz pieniądze i tanio się nie sprzedajesz. Poza tym, tylko najwięksi są w stanie mi zagrozić, a skoro to ja jestem twoim celem, to oczywistym jest, że nie wynajął cię byle kto. Ciekawi mnie tylko, kim jest ów śmiałek.
- Zatem pracuj jeszcze ciężej, żeby się tego dowiedzieć – parsknął i duszkiem wypił drink przygotowany dla Conis. – Co to za szczyny? Piwo ma więcej alkoholu.
- Prostak z ciebie, wiesz? – stwierdził Tausayi, po raz pierwszy od dłuższego czasu szczerze się śmiejąc. Gdy z powrotem spoważniał, zapalił papierosa i zawiesił wzrok na tańczącej właśnie striptizerce, Pauli, jeśli dobrze pamiętał jej imię. Musiał przyznać, że działała na wszystkich hipnotyzująco w tym swoim obcisłym lateksowym wdzianku, które więcej odkrywało niż zasłaniało.
- Myślisz, że ta lala by się ze mną umówiła? – zapytał Don, ruchem głowy wskazując na Paulę. Założył nogę na nogę i odchylił się w kanapie, przyglądając się kobiecie.
- A skąd mam wiedzieć? Sam ją zapytaj.
- Swoją drogą, nie wierzę, że zabrałeś tę swoją blondyneczkę w takie miejsce – zagadnął, sięgając po szklankę z whisky stojącą na stoliku.
- Liczyłem na szybki, łatwy numerek. Od początku nie miałem zamiaru się wysilać.
- Jakiś ty nieczuły – cmoknął i pokręcił głową z dezaprobatą. – I pomyśleć, że miałem cię za porządnego faceta.
- Ja chociaż nie jestem szpiegiem.
- Taka praca. – Wzruszył ramionami i dopił resztkę trunku. – No ale to nie potrwa długo, a na to przynajmniej liczę.
- Czyżbyś postanowił się przebranżowić?
- Można tak powiedzieć. Pewnie sam się niedługo dowiesz, o ile twoi chłopcy na posyłki są tak dobrzy, jak myślisz, że są.
- Na twoim miejscu zacząłbym doceniać swoich przeciwników. Ta nadmierna pewność siebie w końcu cię zgubi – stwierdził Crocodile, bacznie przyglądając się Donowi spod przymrużonych powiek. – A tak odbiegając od tematu, co jest z tym twoim debilnym płaszczem?
- Sam jesteś debilny – odparł, obruszony jego pytaniem, i teatralnym gestem strzepnął niewidoczne paprochy z ramienia. – Ten płaszcz to jedyne, co się dla mnie liczy. Nawet sobie nie wyobrażasz, ile razem przeszliśmy.
- Skąd ty go w ogóle wytrzasnąłeś? Podprowadziłeś go jakiejś Drag Queen czy jak?
- Ktoś tak ograniczony jak ty na pewno nie zrozumie tej pięknej i wzruszającej historii – powiedział, unosząc wysoko brwi i krzyżując ręce na piersiach.
- Zapewne. Wiesz, coraz trudniej mi uwierzyć, że ktoś twojego pokroju ma mnie szpiegować. To całe udawanie idioty to twoja przykrywka, prawda?
- Mów co chcesz, ale ja zawsze jestem sobą. No chyba że naprawdę muszę kogoś zbajerować, co w większości ogranicza się raczej do kobiet.
W odpowiedzi Crocodile tylko prychnął, próbując powstrzymać się od wybuchnięcia śmiechem. Jakoś trudno mu było wyobrazić sobie, jak Don podrywa jakąkolwiek kobietę, w dodatku skutecznie. Mimo wszystko to całe droczenie się z nim sprawiało mu dziwną przyjemność. Podobnie czuł się tylko wtedy, gdy udało mu się namówić Kuro na wypicie nieco większej ilości alkoholu, niż podpowiadał zdrowy rozsądek.
- Co jest z tym uśmiechem? Wyglądasz, jakbyś nie potrafił tego do końca zrobić – zadrwił z niego Don, przekrzywiając głowę i przyglądając mu się spod przymrużonych powiek.
- Ty za to jesteś świetny w bezustannym głupkowatym szczerzeniu się.
- Taki już mój urok – odparł, wzruszając ramionami. – Zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz. Mianowicie, skąd wzięła się ta blizna na twojej twarzy?
- Nie opowiadam tej historii byle komu.
- Nie jestem byle kim. No chyba że zaciągasz do łóżka każdego faceta, który okaże zainteresowanie tobą.
- Nie bierz mnie pod włos. Jestem za stary, żeby nabrać się na tak marną sztuczkę psychologiczną.
- I dobrze. Tylko idiota da się podpuścić tak marną gadką.
- Dziwak z ciebie – mruknął, odsuwając się od stołu. – Dziękuję za ten interesująco spędzony czas.
- Idziesz już? – jęknął, wyraźnie zawiedziony.
- A dlaczego miałbym zostać?
- Bo gdybyś został na jeszcze jednego drinka, mógłbyś liczyć na przyjemny ciąg dalszy – zaproponował, mrugając do niego porozumiewawczo. Uśmiechnął się łobuzersko, muskając palcem brzeg szklanki po whisky.
- I to miało mnie niby skusić? – zapytał, jednocześnie czując ciepło leniwie rozchodzące się w okolicach jego podbrzusza. Było coś takiego w tym mężczyźnie, że Tausayi miał ochotę złamać kilka reguł i tej nocy. Z trudem przełknął ślinę i instynktownie oblizał wargi, głęboko spoglądając w oczy Dona.
- Tak. I z tego, co widzę, odniosłem pożądany skutek.
- Cóż, zawsze możemy to uznać za rekompensatę za zepsucie randki – stwierdził, z powrotem zajmując miejsce przy stoliku. Don uśmiechnął się jeszcze szerzej, po czym machnął na kelnera, dając mu do zrozumienia, że zamawia dwie whisky.
- A myślałem, że naprawdę jesteś taki świętoszkowaty…
- Widać słabo mnie znasz.
- W takim razie pozwól mi to zmienić.
- Och, i co jeszcze? Może od razu weźmy ślub, kupmy domek na wybrzeżu i otoczmy się gromadką dzieci – zakpił, odbierając od Pella whisky i ignorując jego podejrzliwe spojrzenie.
- Fajna myśl, jednak na moje oko zbyt staroświecka – odparł, uważnie przyglądając się barmanowi, który właśnie odszedł w stronę baru. – Co on się tak na ciebie gapił?
- Jako lojalny pracownik pragnie jak najlepiej spełniać swoje obowiązki – wyjaśnił, upijając łyk złocistego napoju.
- Z taką ekipą to i ja osiągnąłbym tak spektakularny sukces – mruknął niby od niechcenia.
- Otocz się odpowiednimi ludźmi, a sukces masz w kieszeni. Bez tego i najtęższy umysł nie da rady. Nieważne, jak dobry jesteś, bez godnej zaufania i oddanej kadry daleko nie zajdziesz.
- I co? To tyle? Nie trzeba żadnych znajomości, kontaktów z podziemiem, nielegalnej działalności na boku? – zapytał, unosząc brwi.
- Mnie się bez tego udało – odparł – więc w moim przypadku to wszystko.
- Doprawdy, przebiegła z ciebie gadzina.
- Twój szef raczej nie będzie zadowolony z takiej odpowiedzi, co?
- Cóż, lepszej nie dostanie, i to mnie trochę frustruje, ale jeśli padnie przez nią na zawał, będę gotów podzielić się z tobą moim wynagrodzeniem.
- Nie, dzięki. Nie potrzebuję drobnych – zaśmiał się i znowu uniósł szklankę do ust, tym razem ją opróżniając. Don zrobił to samo, po czym spojrzał wymownie na Crocodile’a.
- Zakładam, że drugi raz nie wpuścisz mnie do swojego apartamentu?
- Zapomnij. Jedziemy do hotelu, Flamingu.
- Ja prowadzę – powiedział, wyciągając z kieszeni kluczyki i kręcąc nimi na palcu.
Do wyjścia odprowadzały ich zaciekawione spojrzenia barmanów, którzy wychodzili z siebie, snując domysły na temat tej dwójki.
- Oni są razem, mówię ci – szepnął Lafitte, nachylając się nad Sanjim i chwilę jeszcze gapiąc się w miejsce, w którym zniknął jego szef wraz z towarzyszem.
- Nigdy bym nie powiedział, że Crocodile gra na dwa fronty – mruknął, po czym z czarującym uśmiechem podsunął dwa kieliszki w stronę roześmianych kobiet stojących przy barze.
- Ja też! A najgorsze jest to, że obaj są tak bardzo idealni, że to aż niesprawiedliwe.
- Jak to mówią, nie dla psa kiełbasa.
- Przestaniecie w końcu gadać? Jesteście w pracy, a nie na pogawędce – zbeształ ich Pell, odnosząc natychmiastowy efekt. Nie mogło to jednak zmienić faktu, że sam zachodził w głowę, z kim prowadza się Crogall, tym bardziej, że to właśnie o tym mężczyźnie rozmawiał dziś z Mihawkiem. Oby tylko szef nie wplątał się w nic nieprzyjemnego, pomyślał, obiecując sobie, że popyta tu i tam, by spróbować dowiedzieć się czegoś o tym tajemniczym jegomościu.
* * *
- Byłeś jeszcze lepszy, niż za pierwszym razem – stwierdził Doflamingo, leżąc w łóżku i paląc papierosa. Crocodile tylko prychnął i wstał, zbierając z podłogi ubrania i zakładając je. – Liczyłem, że zostaniesz do rana.
- Wpadłem tu tylko na szybki numerek, na nic więcej nie licz – odparł, zapinając guziki koszuli i patrząc na niego przelotnie. Jego włosy, dotąd idealnie zaczesane do tyłu, teraz opadały mu na twarz, dodając mu uroku i odejmując lat.
- Nie był znów taki szybki. Poza tym będziesz w stanie wyjść stąd o własnych siłach?
- Martw się lepiej o siebie, Don – mruknął tajemniczo, kładąc szczególny nacisk na jego imię, po czym wyszedł. Co prawda ciało nadal go trochę bolało, lecz dopóki nie wyszedł z hotelu, nie dał tego po sobie poznać. Dopiero wsiadając do taksówki i podając kierowcy adres, skrzywił się i odetchnął z ulgą. Sam nie miał pojęcia, co go podkusiło, by przespać się z Donem. Nie dość, że znali się krótko, to jeszcze mężczyzna przyznał się, że ktoś go wynajął do wydobycia z niego informacji. Tausayi ewidentnie igrał z ogniem, i to go właśnie najbardziej kręciło. Poza tym było w Donie coś takiego, co przyciągało jak magnes, kusiło do przekroczenia granic. Pierwszy raz spotkał się z czymś takim, i coraz bardziej temu ulegał. Miał jednak świadomość, że czar pryśnie wraz z poznaniem prawdziwej tożsamości Dona.
Gdy dojechali pod Rain Dinners, Crogall zapłacił taksówkarzowi i poszedł do prywatnego wejścia do kasyna, którym dostał się do windy prowadzącej wprost do jego apartamentu. Drzwi były otwarte, wiedział więc, że Kuro został na noc. Uśmiechnął się blado i poszedł pod prysznic, by zmyć z siebie pot, resztki spermy oraz zapach Dona, który z jakiegoś powodu ciągle się na nim utrzymywał. W kontakcie z gorącą wodą jego ciało zaczęło się rozluźniać, a także ulegać tłumionemu dotąd zmęczeniu. Crocodile westchnął ciężko i oparł czoło o szybę kabiny, czując, że długo tak nie wystoi. Po kilku minutach doszedł do wniosku, że czystszy nie będzie, wyszedł więc spod prysznica i dokładnie wytarł się ręcznikiem, po czym nałożył krótki szlafrok i poszedł wprost do swojej sypialni. Po chwili namysłu rozebrał się i nago położył spać, czując przyjemny chłód jedwabnej pościeli na rozgrzanym ciele.
Ze snu wyrwało go potrząsanie za ramię. Było to tak odległe, że Tausayi w pierwszej chwili chciał to po prostu zignorować, gdy jednak nie ustało, uchylił powieki i spróbował wypatrzyć cokolwiek w ciemności.
- Co jest? – jęknął, po omacku szukając włącznika lampki nocnej. Gdy jej mocne światło rozjaśniło pomieszczenie, mężczyzna dostrzegł poważnie zaniepokojoną minę Kuro. – Coś się stało? Która godzina?
- Po czwartej. Grupka kolesi napadła na tancerki, gdy te wyszły z klubu.
- Zaraz, co? Jak to napadła? – zapytał, momentalnie przytomniejąc. – Co z nimi?
- Jeśli chodzi o tancerki, to wszystko w porządku, są tylko w lekkim szoku. Na szczęście te oprychy były na tyle nierozgarnięte, że zaatakowały je zaraz przed kasynem, więc ochrona usłyszała ich krzyk i pomogła im. Zoro złapał też jednego z nich. Obudziłem cię, bo uznałem, że będziesz chciał osobiście usłyszeć, co ma do powiedzenia – wyjaśnił, a zmarszczki na jego czole tylko się pogłębiły. Widać było, że cała ta sytuacja bardzo go zdenerwowała.
- Bardzo dobrze – mruknął, odrzucając na bok kołdrę i szybko zrywając się z łóżka.
- Tausayi, na litość boską!
- Czego?
- Uprzedzaj, kiedy będziesz miał zamiar paradować nago po domu!
- A ty znowu o tym. Nie patrz jak nie chcesz, proste – prychnął, wchodząc do garderoby i zakładając pierwsze lepsze ubrania.
W drodze Crocodile chwycił swój płaszcz, który zarzucił luźno na ramiona, po czym wsiedli z Kuro do windy, którą zjechali na drugi poziom. Wchodząc do pomieszczenia, gdzie swój gabinet miał Dracule, poczuli mocny zapach męskich perfum.
- Proszę, proszę. A więc to jest ten śmiałek – mruknął Crogall, uważnie przyglądając się młodemu chłopakowi, który siedział przykuty kajdankami do krzesła. Tlenione, sterczące włosy miał w nieładzie, a różową bokserkę i granatową bluzę mocno wymięte i pobrudzone mieszanką pyłu oraz krwi. Mimo swojego marnego położenia, z jego ust nie schodził pewny siebie uśmiech, który jednak nieco zrzedł na widok Crocodile’a. Mężczyzna nie mógł wyzbyć się wrażenia, że chłopak bardzo podobny jest do Dona. – Dla kogo pracujesz?
- Już mówiłem, znalazłem się tam przypadkiem, a ten wariat się na mnie rzucił – odpowiedział, udając niewiniątko, lecz kłamstwo w jego głosie było aż nadto wyraźne.
- Miej chociaż odwagę, by się przyznać. Nikt nie lubi tchórzy – mruknął Crogall, zbliżając się do niego krok po kroku. Gdy stanął za jego plecami, roześmiał się krótko i szarpnął za jego włosy, odciągając jego głowę mocno do tyłu. Chłopak zachłysnął się powietrzem, zaskoczony, i instynktownie się szarpnął. – Postawię sprawę jasno. Najpierw zacznę od twoich dłoni. Złamię każdy palec, jeden po drugim, a gdy skończę, przejdę do rąk. Ręce masz tylko dwie, więc zostaną nam jedynie stopy. Tu będę nieco łaskawszy i zmiażdżę je natychmiast, najpierw prawą, później lewą. Gdy to nie poskutkuje, będę przypiekał twoje złamane kończyny tak długo, aż nie zemdlejesz z bólu. Podoba ci się taki plan? – zapytał. Przez cały ten czas patrzał mu prosto w oczy, co samo w sobie było torturą.
- Tylko tak gadasz – wycharczał. Jego pewność siebie powoli zaczęła znikać, co za wszelką cenę starał się ukryć, lecz strach okazał się silniejszy.
- A zatem przekonajmy się, czy są to tylko czcze słowa – mruknął, wyraźnie uradowany z takiego obrotu spraw. Z wprawą złamał mu kciuk prawej dłoni jednym szybkim ciosem, rozkoszując się krzykiem bólu i zaskoczenia, który na chwilę rozbrzmiał w pomieszczeniu. – I jak? Będziesz gadał?
- Ja nie… nie mogę.
- Szkoda – odparł, łamiąc kolejny palec, a po nim jeszcze drugi. Gdy złapał za czwarty, jeniec nie wytrzymał.
- Dobra, wygrałeś! Wszystko powiem! Tylko nie rób tego więcej! – krzyknął niemal płaczliwym głosem, co zabrzmiało żałośnie. Tausayi poklepał go po ramieniu i uśmiechnął się szeroko.
- Grzeczny chłopiec. Zatem kto cię wynajął?
- Smoker – wyszeptał, co przyszło mu z wyraźnym trudem. Najwyraźniej zdrada zleceniodawcy była dla niego ujmą na honorze, tym bardziej w takich okolicznościach.
- Więc jednak to on – stwierdził Crocodile, zerkając porozumiewawczo na Kuro. – Mów dalej. Co chciał osiągnąć, co planuje, co nim kieruje?
- Jestem tam nowy, jedyne, o czym wiem, to ten napad na wasze tancerki. Mieliśmy je tak nastraszyć, żeby więcej nie przyszły do pracy. Wcześniej kazał mi też zrobić kilka anonimów. To wszystko.
- Aż trudno uwierzyć, że ktoś taki jak on posuwa się do tak prymitywnych metod, w dodatku zatrudniając do tego marnych amatorów twojego pokroju – westchnął, niby przypadkowo przyciskając nogę do jego okaleczonej dłoni. Chłopak jęknął przeciągle, po czym zagryzł wargę aż do krwi, by więcej nie wydać z siebie żadnego dźwięku. – A nie wiesz przypadkiem, kto jest prawą ręką Smokera?
- Nie wiem – odparł szybko. Za szybko.
- Nie umiesz kłamać. Mów, albo przestanę być dla ciebie taki dobry! – krzyknął, uderzając pięścią w ścianę.
- Mogę wsypać każdego, tylko nie jego.
- A to dlaczego?
- Bo to jedyna osoba, którą szczerze podziwiam i szanuję. Nigdy nie zwrócę się przeciwko niemu.
- Zatem zginiesz, broniąc go. Jesteś na to gotowy?
- Jestem – powiedział, patrząc na Crocodile’a z determinacją. Nagle cały jego strach zniknął, jakby samo wspomnienie tej osoby podniosło go na duchu i zmotywowało do dalszej walki.
- No nic, spróbujemy inaczej – stwierdził, przykładając dwa palce do jego szyi, w miejscu, gdzie znajdowała się aorta. – Kuro, pokaż mu zdjęcie naszego nachalnego gościa.
- Czy to on jest następcą Smokera? – zapytał mężczyzna, gdy znalazł odpowiednią kartkę na biurku. Chłopak spróbował się odwrócić, lecz Tausayi mu na to nie pozwolił.
- Patrz uważnie. Nie chcemy przecież, żebyś się pomylił.
- To nie on.
- Ciągle kłamiesz. To zły nawyk, wiesz? – zaśmiał się i zabrał ręce. – Byłbyś tak miły i zdradził mi imię i nazwisko tego jegomościa? Pomogłoby mi to zaoszczędzić kilka minut.
- Mówiłem już, że go nie wydam.
- A jeśli powiem, że dzięki temu uchronisz go od śmierci? Co wtedy zrobisz?
- Pieprz się! – krzyknął, za co Crogall uderzył go prawym prostym w nos, praktycznie go miażdżąc.
- Masz ostatnią szansę. Albo powiesz mi, jak on się nazywa, albo przyprowadzę go tu i zaszlachtuję na twoich oczach. Co wybierasz?
Chłopak, krztusząc się krwią, pokiwał głową i spojrzał na niego wzrokiem przegranego.
- Doflamingo Donquixote – wycharczał.
- Sprawdź go, Kuro. A chłopaka zostaw tu, gdzie siedzi. Jeszcze z nim nie skończyłem – powiedział, po czym wyszedł z pomieszczenia. Wrócił do swojego apartamentu i chwycił komórkę, wybierając odpowiedni numer.
- Wiesz, która jest…
- Mam jednego z waszych chłoptasiów – przerwał mu. – Przyjedź po niego. Nie przyjmuję odmowy.
- Zakładam, że już o wszystkim wiesz… No nic, zaraz tam będę – westchnął i rozłączył się. Tausayi odłożył telefon i wrócił z powrotem do bazy ochroniarskiej, gdzie zastał Roronoę rozmawiającego z Mihawkiem.
- Zoro, idź na zewnątrz. Masz czekać na mężczyznę, którego zaprosiłem, i przyprowadzić go tutaj.
- Czy tym mężczyzną jest Doflamingo Donquixote?
- Na razie się nad tym nie zastanawiaj. Po prostu idź.
Roronoa posłusznie skinął głową, poprawił wiszącą u boku katanę i ruszył w stronę wyjścia.
- Odważny ten twój podopieczny. Podoba mi się – stwierdził Crocodile, gdy został sam na sam z Mihawkiem. – Powiedz mu jednak, że w chwilach takich jak ta powinien wykonać polecenie bez zadawania zbędnych pytań.
- Nie martw się, już ja go naprostuję. Co z tym całym Donquixotem? Nieźle nas wykiwał.
- Nie na tyle jednak, żeby dowiedzieć się czegoś ważnego. Poza tym już od jakiegoś czasu czułem, że nie bez powodu obrał mnie sobie za cel. No a gdy się do tego przyznał, wiedziałem, że muszę się pilnować. W każdym razie nigdy bym nie powiedział, że to właśnie on jest prawą ręką Smokera.
- Tausayi, muszę cię zmartwić. Nie udało mi się na razie nic na niego znaleźć. Facet jest jak jakieś cholerne widmo – oznajmił Kuro, dołączając do nich i uparcie przesuwając palcami po ekranie tabletu. – Skontaktowałem się z paroma osobami, niedługo powinienem czegoś się dowiedzieć.
- Czas zakończyć tę zabawę. Zbyt długo pozwalaliśmy mu na swobodne działanie.
- Oj nie, mój drogi. Prawdziwa zabawa dopiero się rozkręca – powiedział Doflamingo, który akurat pojawił się w towarzystwie młodego ochroniarza. Tausayi spojrzał na niego z niesmakiem i machnął ręką w jego stronę, dając mu znać, by wszedł za nim do gabinetu.
- I jak? Poznajesz? – zapytał, wskazując na skulonego chłopaka.
- Ta, raz, może dwa go widziałem. Nieważny gówniarz.
- Dla ciebie nieważny, ale ty w jego oczach urosłeś do rozmiarów autorytetu.
- Pomówmy lepiej o ważniejszych sprawach. Czego się dowiedziałeś?
- Że to Smoker go wynajął, najpierw do robienia anonimów, a później do napaści na moje tancerki. Zdradził też twoją prawdziwą tożsamość. Nic poza tym.
- To i tak za dużo – westchnął i wyciągnął zza pazuchy pistolet, który wycelował w głowę chłopaka.
- Nie u mnie. Zabieraj go i rób z nim co chcesz, byle nie tu.
- Żadnej z tobą zabawy – jęknął i usiadł na biurku, zakładając nogę na nogę. – Powiedz mi, Croco, chciałbyś dowiedzieć się, co dokładnie zamierza Smoker?
- Nie potrzebuję twojej pomocy. Sam sobie poradzę.
- Nie mówię o pomocy, ale o współpracy. A to różnica.
- Czego chciałbyś w zamian? – zapytał, wkładając między zęby cygaro wyciągnięte z kieszeni płaszcza i zapalając je.
- Niewiele. Będziesz udawał, że nadal o mnie nie wiesz, czasem zdradzisz mi jakiś mały sekret. Ja w tym czasie zrobię na szaro tego starucha.
- Aż tak ci się spieszy, żeby przejąć interes?
- Po prostu znudziło mi się bycie jego chłopcem od brudnej roboty. Poza tym nie mogę patrzeć, jak doprowadza siebie i swoje kasyno do ruiny. Chcę to zakończyć jak najszybciej.
- Więc umowa jest taka. Ja udaję, że nadal wierzę w twoje historyjki, a ty informujesz mnie na bieżąco o działaniach Smokera.
- Dodaj do tego ewentualną pomoc w zabiciu go.
- Niech będzie. Tylko pamiętaj, co najwyżej pomogę ci w zatarciu śladów i takie tam. Nic poza tym.
- O więcej nie śmiałbym prosić – odparł z zawadiackim uśmiechem i wyciągnął przed siebie rękę. – To co? Zgoda?
- Czekaj, nie tak prędko. Najpierw powiedz mi, dlaczego mam ci zaufać. Owszem, propozycja jest kusząca, ale i równie podejrzana.
- Nie musisz mi ufać. Wystarczy, że będziesz ze mną współpracował i pomożesz mi osiągnąć cel.
- Panie Donquixote… Dlaczego pan to robi? – zapytał chłopak, unosząc głowę i spoglądając na niego wzrokiem pełnym smutku i niedowierzania.
- Nie wtrącaj się, szczeniaku. I na ciebie przyjdzie kolej.
- Jesteś niesprawiedliwy. On tak bardzo cię podziwia – powiedział Tausayi, uśmiechając się wrednie. – Był gotowy zginąć, byleby nie zdradzić twojej tożsamości.
- A co mnie to obchodzi? Facet jest idiotą, skoro dał się złapać i tak szybko zmusili go do mówienia.
- Nie był jeszcze najgorszy. Byli tacy, którym wystarczyło, że powiedziałem jakie plany mam wobec nich.
- Podobasz mi się, gdy jesteś taki władczy i groźny – mruknął Doflamingo, mrużąc oczy i podnosząc się. Podszedł do Crogalla i wyciągnął mu z pomiędzy warg cygaro, którym mocno się zaciągnął.
- Zrobimy tak. Zabierzesz chłopaka i zejdziesz mi z oczu do czasu, aż po ciebie zadzwonię. Wtedy dokładniej omówimy warunki naszej współpracy.
- Interesy z tobą to czysta przyjemność – stwierdził, odbierając od Crocodile'a kluczyk i odpinając kajdanki, którymi skrępowany był chłopak. – Jak się nazywasz, młody? – zapytał, zarzucając mu rękę na ramię i przyciągając go do siebie.
- Bellamy – wyszeptał, spuszczając głowę.
- A więc, Bellamy, pojedziemy teraz na małą wycieczkę. Obiecuję, że zabiję cię szybko i bezboleśnie. Zasłużyłeś na to po tym, jak zażarcie mnie broniłeś.
- Ja… Nie, d-dlaczego? – wykrztusił, patrząc na niego szeroko otwartymi ze strachu oczami. Spróbował się od niego odsunąć, lecz Doflamingo mu na to nie pozwolił.
- Zjebałeś robotę, więc musisz ponieść konsekwencje. Poza tym za dużo wiesz, niebezpiecznie pozostawić cię przy życiu.
- To akurat twoja wina, że chłopak dowiedział się, co planujesz – zauważył Tausayi, otwierając drzwi i pokazując ruchem głowy, by wyszli.
- Chciałem go zabić na samym początku, ale mi nie pozwoliłeś, więc to twoja wina, że był żywy i wszystko usłyszał.
- Zawsze mogłeś poprosić, żebyśmy przeszli do innego pomieszczenia. Nie moja wina, że jesteś na tyle głupi, by na to nie wpaść.
- No w sumie racja. Myślę, że sypialnia byłaby najodpowiedniejsza. Tam na pewno byśmy się dogadali.
- Jesteś obrzydliwy – mruknął, mierząc go zdegustowanym wzrokiem. – Wynoś się stąd, zanim się rozmyślę. Kuro, dopilnuj, żeby ci dwaj panowie trafili do wyjścia.
- Mihawk się tym zajmie – odparł, spoglądając podejrzliwie na przybyszów. Poprawił okulary, które jak zwykle zsunęły mu się z nosa, po czym pokazał Crocodile’owi swój tablet.
- A to ci niespodzianka – mruknął mężczyzna, przeglądając dokument. Uśmiechnął się przebiegle, po czym odwrócił się i bez słowa odszedł do swojego apartamentu. Kurahadol pospiesznie ruszył za nim, ostatni raz oglądając się i obserwując odchodzących już Donquixote’a i Bellamy’ego. W ostatniej chwili wszedł do zamykającej się windy i odetchnął głęboko, czując się o wiele spokojniej. – Co o nim sądzisz?
- Nie ufam mu. Wykorzysta cię do granic możliwości, a gdy przestaniesz mu być potrzebny, po prostu z tobą skończy albo wyda cię Smokerowi.
- Na początku też tak myślałem, ale z jakiegoś powodu to szybko minęło. Co nie zmienia faktu, że muszę zachować ostrożność.
- Tylko zachować ostrożność? Smoker wyciągnął go z więzienia, dał nowe życie, bez niego byłby nikim, a ty łudzisz się, że będziesz mógł mu kiedykolwiek zaufać? Nawet jeśli ten cały Donquixote zdradzi swojego szefa, to będzie świadczyło tylko na jego niekorzyść! Bo co stanie mu na przeszkodzie, żeby wykiwać ciebie, skoro nie będzie miał skrupułów, by wbić nóż w plecy człowiekowi, który go uratował?!
- Rzadko się zdarza, żebyś na mnie krzyczał – zauważył Tausayi, uśmiechając się. Wysiadł z windy i zdjął płaszcz, który odwiesił na wieszak. – Owszem, ryzyko jest spore, ale nie od dziś obracam się w takim towarzystwie. Poza tym to chyba lepiej, że Doflamingo nie jest mięczakiem i nie zawaha się przed niczym, by zdobyć władzę. Takich ludzi potrzeba w tym interesie.
- Jesteś obłąkany – prychnął Kuro. Poluzował krawat i odpiął dwa górne guziki koszuli, próbując uspokoić się i zastanowić, jak odwieźć przyjaciela od pomysłu współpracy z Donquixotem.
- Wiem, co ci chodzi po głowie. Ale podjąłem już decyzję, nie masz nic do gadania. Więc albo to zaakceptujesz, albo cię zdegraduję czy coś.
- Mam nadzieję, że na twoją decyzję nie miał wpływu fakt, że ze sobą sypiacie? – zapytał, podchodząc do barku i wyciągając z niego butelkę koniaku. Po chwili zastanowienia napełnił nim kieliszek, który wychylił jednym haustem.
- Sypiamy to za dużo powiedziane. To były raptem dwie noce, z czego jedna po pijaku – odparł obojętnie i zapalił cygaro. – Później spotkam się z nim jeszcze raz. Też masz być wtedy obecny.
- I tak zrobisz, co będziesz chciał, więc po co?
- Żeby wyłapać to, co ja ewentualnie przeoczę. To polecenie służbowe. Nie masz wyjścia.
- Ech… Czasem naprawdę chciałbym ukraść ci kilka milionów i wyprowadzić się gdzieś na wieś, żeby nie musieć tego wszystkiego znosić.
- Gdybyś mnie okradł i opuścił, raczej niedługo cieszyłbyś się wolnością. Życiem w sumie też nie.
- Wiem. I dlatego nadal przy tobie jestem.





Trochę spóźniłam się z rozdziałem, ale było to niezależne ode mnie...
Jako rekompensatę zapowiem, że rozdziały będę dodawała co tydzień (a przynajmniej się postaram), gdyż skończyłam już to opowiadanie i nie muszę się martwić, że w pewnym momencie zabraknie mi materiałów.