- Naprawdę mi się to nie podoba – szepnął
Kuro do Crocodile’a, ukradkowo zerkając na Donquixote’a rozpartego w fotelu
naprzeciw nich. Jego pewny siebie uśmiech i oczy skryte za dziwacznymi
okularami przeciwsłonecznymi tylko potęgowały to uczucie.
- Przejdźmy do interesów – powiedział
Tausayi, ignorując przyjaciela i wyzywająco patrząc w oczy Donflaminga.
- Myślałem, że załatwimy to w cztery oczy.
- W takim razie źle myślałeś.
- Oj, nie bądź dla mnie taki oschły,
Croco. Nie wiem, po co to całe stroszenie kolców.
- Biznes to biznes. Nie mam zamiaru dawać
ci forów tylko dlatego, że wcześniej osobiście cię poznałem. W tym momencie
liczy się tylko to, co obaj chcemy osiągnąć.
- Dobrze. Zatem powiem to jeszcze raz.
Oczekuję, że pomożesz mi zwodzić Smokera w zamian za informacje. Ty będziesz
udawał, że owinąłem sobie ciebie wokół palca, ja zaś na bieżąco będę cię
powiadamiał o poczynaniach tego starego dziada.
- Sam zakres tego udawania należy omówić –
wtrącił się Kuro. – Oczywistym jest, że i to będzie miało swoje granice.
- Na pewno pozwolicie mi swobodnie
przebywać w waszym kasynie i klubie.
- Rozumiem, że przez swobodę masz na myśli
korzystanie z nich tak samo jak każdy inny zwyczajny klient?
- Oczywiście. Oprócz tego będę potrzebował
od czasu do czasu jakichś informacji. Mimo wszystko Smoker chce, żebym coś od
was wyciągnął, między innymi po to, żeby móc zorganizować akcje podobne do tej
z dzisiejszej nocy.
- Prawdziwe informacje nie wchodzą w grę.
Jedyne, na co możemy się zgodzić, to wspólne ustawianie wydarzeń, które uśpią
jego czujność, jednocześnie nie narażając nas na ryzyko. Wszystko to będzie
musiało być dokładnie przemyślane i przeanalizowane, tak, by nie działać na
naszą niekorzyść.
- Dobry jest. Skąd ty żeś go wytrzasnął,
Tausayi? – zapytał Doflamingo, uważnie przypatrując się Kurahadolowi.
- Mówiłeś też coś o ewentualnej pomocy
przy sprzątnięciu Smokera – zagadnął Crogall, jednocześnie przeglądając
notatki, które robił na bieżąco Kuro.
- O tym będziemy się martwić, jak zajdzie
taka potrzeba. Mimo wszystko planuję sam się nim zająć, co nie powinno stanowić
dla mnie zbyt dużego problemu.
- Dlaczego więc nie zrobisz tego od razu,
zamiast bawić się w to wszystko?
- Muszę zaczekać, aż Malfacile oficjalnie
ogłosi mnie swoim następcą. Na razie jestem nim teoretycznie, więc dopóki nie
zdobędę na to papierów, jest dla mnie nietykalny.
- A jak zamierzasz go do tego zmusić?
- O to się nie martw. Mam już plan. Więc
po prostu przystań na moje warunki, obiecuję, że nie pożałujesz. I nie martw
się, nie wykiwam cię. Jesteś tu zbyt ważny, by mi się to udało.
- No nie wiem… Za dużo w tym wszystkim
dziur, niepewności – mruknął Kuro, w zamyśleniu pocierając brodę. Tausayi
poklepał go uspokajająco po ramieniu, a gdy ten na niego spojrzał, skinął
głową, dając mu do zrozumienia, że już podjął ostateczną decyzję.
- W porządku, zgadzam się. Wiedz jednak,
że jeśli mnie oszukasz, znajdę cię choćby na końcu świata, a wtedy pożałujesz,
że w ogóle pomyślałeś o zadarciu ze mną.
- Uwielbiam, gdy jesteś taki groźny –
mruknął pełnym rozkoszy i zadowolenia głosem. – W każdym razie przypieczętujmy
naszą umowę – powiedział, wstając, i wyciągając przed siebie rękę.
Crocodile również się podniósł i pewnie uścisnął jego dłoń, by chwilę później
zostać przyciągniętym do potężnego ciała Donquixote’a. Nim zdążył zareagować,
mężczyzna nachylił się nad nim i zachłannie go pocałował, wyraźnie nad nim
dominując i kontrolując całą sytuację. Gdy w końcu się od niego oderwał,
westchnął głośno i oblizał łapczywie wargi, teraz nieco spuchnięte. Tausayi,
wyraźnie oburzony, wymierzył mu siarczysty policzek, co jedynie dodatkowo
rozbawiło Doflaminga.
- Przeginasz – warknął Crogall, krzyżując
ręce na piersiach i patrząc na niego ostrzegawczo.
- Wiecie co? Ja was zostawię samych. To
dla mnie jednak za dużo – bąknął Kuro, pospiesznie się wycofując.
- Zrobiłeś to specjalnie.
- Cóż za błyskotliwe spostrzeżenie,
Sherlocku – zadrwił Doflamingo, szczerząc się i łapiąc go za pośladki. – W
końcu zostaliśmy sami, możemy więc…
- Zapomnij – przerwał mu stanowczo, i,
żeby poprzeć swoje słowa, ścisnął dłonią jego policzki. – Gdybyś się
odpowiednio zachowywał, to kto wie, ale na chwilę obecną zasługujesz jedynie na
obicie tej twojej parszywej gęby.
- Nje ądź taki niedostętny – wybełkotał i
zaczął głaskać go za uchem. Tausayi skrzywił się i płynnym ruchem podciął mu
nogi, tak, że mężczyzna bezwładnie wylądował na kanapie znajdującej się za nim.
– No dobra, to było niezłe – przyznał, poprawiając zmierzwione podczas upadku
włosy. – Kiedyś chyba naprawdę schowam dumę w kieszeń i pozwolę, żebyś mnie
porządnie przeleciał.
- Skończyłeś już? – zapytał, na pozór
spokojnie, lecz szybko pulsująca żyłka na czole mówiła coś zupełnie innego.
- Dobra, poddaję się. Na dzisiaj dam ci
spokój. Poza tym wypadałoby zameldować się u Smokera.
- Jak tylko dowiesz się czegoś
przydatnego, daj znać. Umówimy się wtedy na spotkanie.
- Jasne, nie ma sprawy – mruknął, i z
ciężkim westchnięciem podniósł się z kanapy. – Zatem do usłyszenia, Croco
– powiedział, machając mu na pożegnanie, po czym wyszedł na korytarz. Przez
chwilę zastanawiał się, którędy trafić do wyjścia, lecz szybko odzyskał
orientację. Cały czas czuł na plecach czyjeś spojrzenie, lecz gdy się obejrzał,
nikogo nie zobaczył. To pewnie któryś z
jego świty. Pilnują go jak oczka w głowie, zadrwił w myślach i wyciągnął z
kieszeni papierosy. Aż dziw, że tak łatwo
udało mi się do niego zbliżyć.
Gdy usiadł za kierownicą, pierwsze, co
zrobił, to włączył radio na jakiejś stacji puszczającej heavy metal. Uśmiechnął
się, słysząc agresywne dźwięki gitar elektrycznych, po czym odpalił silnik i
ruszył z piskiem opon. Całą drogę zastanawiał się, co powie Smokerowi, gdy ten
zapyta o Bellamy’ego. Najbezpieczniej byłoby najpierw wybadać, ile już wie, a
ile chce się dowiedzieć, lecz z tym różnie mogło być. Malfacile mimo wszystko
potrafił być przebiegły, choć zdarzało mu się to coraz rzadziej.
Gdy dotarł na miejsce, pewnym krokiem
wkroczył do Misty Dragon i ruszył do gabinetu, który w najbliższym czasie miał
stać się jego. Nie siląc się na kulturę, szarpnął za klamkę i jak gdyby nigdy
nic wparował do środka. Gdy zobaczył młodą czarnowłosą okularnicę dojeżdżającą
jego szefa, ryknął głośnym, niekontrolowanym śmiechem. Kobieta pisnęła, momentalnie
zrywając się z miejsca i wkładając podniesioną z podłogi sukienkę, po czym
pospiesznie wybiegła z pomieszczenia. Smoker warknął pod nosem kilka
przekleństw, doprowadzając się do porządku, i spojrzał z nienawiścią na
Doflaminga.
- Ile razy mam powtarzać, że masz
zapowiadać swoje wizyty?! – krzyknął, uderzając pięścią w blat.
- Wybacz. Gdybym wiedział, że będziesz tak
zajęty, na pewno bym cię uprzedził – wykrztusił, z trudem hamując śmiech. –
Czyli to jednak prawda, że stary człowiek i może? – dodał, teraz już się nie
kontrolując. W pewnym momencie musiał się oprzeć o ścianę, gdyż czuł, że dłużej
nie ustoi o własnych siłach.
- Nie dość, że się obijasz, to jeszcze
odwalasz takie rzeczy! Zero z ciebie pożytku!
- Oj, nie powiedziałbym – wykrztusił,
ocierając łzy z kącików oczu. – Swoją drogą, gratuluję brawurowo
przeprowadzonej akcji. Twoje chłopaki spisały się na medal.
- Nawet mi o tym nie przypominaj. Gdy
tylko przyjdzie do mnie ten skurwiel Bellamy, zabiję go. Żeby tak spieprzyć
proste zadanie!
- Spokojnie, młody już nie wróci. Zadbałem o to.
- Jak to się stało? – zapytał. Widać było,
że prawie całkowicie ochłonął, i jest gotów skupić się na poważniejszych
sprawach.
- Akurat obserwowałem wtedy Rain Dinners,
więc wywołane przez nich zamieszanie przykuło moją uwagę. Gdy znalazłem się na
miejscu, Bellamy już się złamał i był gotów wszystkich wsypać, byleby go nie
zabili. Dlatego najpierw pomogłem mu uciec, samemu się nie demaskując, po czym
złapałem tę niedorajdę, zabrałem w pewne ustronne miejsce i zabiłem. Nie mogłem
go oszczędzić. Gdyby go znowu złapali, bylibyśmy skończeni. Wyśpiewałby
wszystko jak na spowiedzi.
- Dobrze, chociaż raz się do czegoś
przydałeś – mruknął, odpalając cygaro i mocno się nim zaciągając. Spojrzał
na niego uważnie, głęboko się nad czymś zastanawiając. – A jak tam twoje
zadanie? Coś ruszyło w tej sprawie?
- Kwestią czasu jest zdobycie zaufania
Crocodile’a. Na razie jest w moim towarzystwie ostrożny, ale już niedługo –
odparł, siadając naprzeciw niego. – Jednakże nic nie wskazuje na to, by
zawdzięczał sukces czemuś więcej niż dobra kadra i umiejętne zarządzanie.
- Próbuj dalej. Jeśli to nic nie da,
zacznij skupiać się na jego słabych punktach. Chcę wiedzieć wszystko.
- Ale tak dosłownie wszystko? – zapytał,
poruszając sugestywnie brwiami.
- Powiedz mi, jak to jest możliwe, że to
właśnie ciebie wybrałem na swojego następcę? – zapytał, załamując ręce i
wydmuchując w jego stronę gęsty kłąb dymu. Doflamingo tylko wzruszył obojętnie
ramionami, udając, że wszystko mu jedno i tak naprawdę cała ta kwestia z
dziedziczeniem wcale go nie obchodzi.
- Widać szalony z ciebie człowiek –
stwierdził, uśmiechając się wrednie. – Poza tym póki nie podpisałeś papierów,
sam nie możesz być pewny swojego wyboru.
- To akurat prawda – przyznał – choć nie
zanosi się, że zmienię zdanie. Jak wielkiego idioty byś z siebie nie robił, nie
ukryjesz faktu, że po prostu masz do tego interesu smykałkę. Kto wie? Może
nawet uda ci się spełnić moje największe marzenie i po mojej śmierci utrzesz
nosa tej podstępnej gadzinie?
Żebyś tylko wiedział, co tak naprawdę się kroi, pomyślał Donquixote, zakładając
nogę na nogę i wyobrażając sobie Smokera umierającego na zawał po dowiedzeniu
się, że jego najbardziej zaufany współpracownik zawarł pakt z wrogiem
i wspólnie z nim planuje go wykiwać.
- Co ci wtedy z jego porażki? Przecież
będziesz martwy.
- Ech, pal to wszystko licho. I tak nie
zrozumiesz – mruknął, machając ręką. – Świta Crocodile’a niczego nie
podejrzewa?
- Skoro nadal mogę się wokół niego
pałętać, to chyba nie. – Donquixote starał się za wszelką cenę oszczędzać
wypowiadane słowa, by nie palnąć czegoś głupiego. Kto jak kto, ale Smoker
potrafił wcielić się w rolę słuchacza, który jednym niewinnym pytaniem sprawiał,
że język sam się rozwiązywał.
- Dobrze – stwierdził po chwili milczenia
i odpalił kolejne cygaro. Przez chwilę mierzył się wzrokiem z Doflamingiem, a
gdy ten nie spuścił wzroku ani nie okazał cienia zawahania, skinął głową,
bezgłośnie pozwalając mu odejść. – Pamiętaj, że będę tolerował twoje zachowanie
tylko do czasu, aż będziesz przydatny. Jeśli spoczniesz na laurach, przestanę
być taki dobroduszny.
- Jasne, tatku. Co chwilę mi o tym
przypominasz – odparł, unosząc dłoń w niedbałym geście pożegnania.
Tak naprawdę doskonale zdawał sobie sprawę
z tego, że w oczach Smokera staje się coraz mniej przydatny. Co prawda dzięki
dzisiejszemu sprzątnięciu Bellamy’ego nieco zyskał w oczach szefa, lecz to
wciąż było za mało. Musiał zacząć działać, jeśli chciał utrzymać się na swojej
pozycji. Konkrety. Potrzebował konkretów.
Szybko wyjął z kieszeni telefon i napisał
do Tausayia krótką, zwyczajnie brzmiącą wiadomość z prośbą o spotkanie. W
odpowiedzi dostał zaproszenie na wieczór do jakiegoś baru, którego nawet nie
kojarzył, co nieco go zdziwiło. W jego oczach Crocodile był nieznoszącym
opuszczać swojej jamy gadem, którego niewiele obchodziło poza interesami i
biznesem. Ten mężczyzna ciągle go zaskakiwał. Musiał przyznać, że niezmiernie
go to cieszyło.
Jako że Doflamingo miał jeszcze sporo
czasu wolnego, pojechał do swojego mieszkania. Wchodząc do cichego, ogromnego
apartamentu, poczuł dziwną nostalgię. Dawno go tu nie było, i to właśnie
świadomość, że po tylu tygodniach wrócił do siebie wprawiła go w taki nastrój.
Odwiesił swój płaszcz na wieszak i poszedł do kuchni. Bezwiednie otworzył
lodówkę, lecz, jak się spodziewał, zastał w niej jedynie poważnie nadpsute
resztki jedzenia i dwa piwa. Wyciągnął je z cichym brzękiem i
powędrował z nimi do salonu. Usiadł na kanapie, zerwał kapsel z jednej
z butelek i pociągnął spory łyk alkoholu, po czym odchylił głowę na oparcie i odetchnął
głęboko. Co ja tak właściwie chcę
osiągnąć?, zastanowił się, sporządzając w myślach swego rodzaju rachunek
sumienia. Ostatecznie wyszło na to, że pragnie dwóch rzeczy. Władzy i
Crocodile’a.
Z rozmyślań wyrwał go dzwonek do drzwi.
Chcąc nie chcąc zwlekł się z kanapy i poszedł otworzyć.
- Czego? – warknął, nie do końca zdając
sobie jeszcze sprawę, z kim ma do czynienia.
- Prezydenta też byś tak powitał? – zakpił
z niego Tausayi i przepchnął się obok niego, wchodząc do środka.
- Co ty tu robisz? I skąd znasz ten adres?
- Gdybyś zauważył, że jesteś śledzony, być
może nie byłoby mnie tutaj – odparł, wciskając mu w dłonie ogromny karton z
pizzą. – No, nie stój w progu jak debil.
- A nie mieliśmy czasem spotkać się w
barze? – zapytał, prowadząc go do salonu. Usiadł na dywanie przy niskim stoliku
i od razu zabrał się za jedzenie.
- Z doświadczenia wiem, jak kończą się te
nasze wypady.
- Dlatego przyszedłeś do mojego
mieszkania, gdzie będziemy sam na sam przez cały ten czas i będziemy mogli
robić co tylko dusza zapragnie? Sprytnie – stwierdził, uśmiechając się
drapieżnie.
- Jak to się mówi, przezorny zawsze
ubezpieczony – odparł, wzruszając ramionami, i przysiadł się do niego. –
Zgaduję, że nie masz dla mnie żadnych wieści, i to ja będę musiał szepnąć ci
coś na ucho?
- Domyślny jak zawsze. Sęk w tym, że nie
mam pojęcia, co to by mogło być. Przydałby się ten twój doradca.
- Kuro? Tylko by marudził. Sami to
załatwimy – odparł z pewnością w głosie. – Spotkanie ze Smokerem nie wypadło
zbyt dobrze, co?
- To nie do końca tak. Po prostu widzę, że
jeszcze trochę i straci cierpliwość, a ja zacznę wypadać z biznesu. Jesteś
moim ekstra zadaniem, a jak do tej pory niczego się nie dowiedziałem – wyjaśnił
i napełnił usta ogromnym kęsem pizzy.
- Zatem przydałoby ci się coś naprawdę
dużego. Cóż, możesz powiedzieć Smokerowi o barze, do którego lubię chodzić.
Niezbyt ważna informacja, aczkolwiek można zrobić z niej dość dobry pożytek.
Dodaj jeszcze że widziałeś mnie tam bez ochrony. Powinno podziałać.
- To ten, w którym się dzisiaj umówiliśmy?
– zapytał, uważnie lustrując go wzrokiem.
- Tak. Domyślam się, że Smoker chce znać
moje słabości, coś, co pomoże mu w pozbyciu się mnie.
- Nie boisz się, że pewnego dnia cię tam
zaatakują?
- Och, mój drogi, ależ ja na to właśnie
liczę.
- Ty przebiegła gadzino – mruknął, po czym
jednym ruchem odsunął na bok dzielący ich stolik. Nim Tausayi zdążył zareagować,
był już przyciskany do podłogi przez Doflaminga, który usiadł mu na biodrach,
ręce zaś unieruchomił nad głową. – Nawet nie wiesz, jak mnie nakręcasz tą swoją
pewnością siebie.
- Rozumiem, że dobiliśmy targu? – Gdy
wypowiadał te słowa, zaczął ocierać się o krocze mężczyzny, prowokując go i
coraz bardziej pobudzając.
- Myślę, że skonsultuję ten pomysł z twoim
zastępcą. Ciekawi mnie jego zdanie na ten temat – wyszeptał mu przy uchu i
zaśmiał się krótko.
- To konsultuj. Przygotuj się jednak na
ostrą odmowę i zacznij układać plan B – odparł jak gdyby nigdy nic.
- Czujny jak zawsze. Czyli naprawdę nie da
się ciebie zbajerować takimi zagrywkami, co?
- Jesteś żałosny, skoro próbujesz –
stwierdził i oblizał wargi. W jego oczach widać było rzucane mężczyźnie wyzwanie.
- A co, jeśli Smokera nie zadowoli taka
informacja? – Jego ręce zaczęły powoli odpinać guziki koszuli Crocodile’a, ukazując
jego umięśniony, szeroki tors przyozdobiony małymi bliznami.
- Potwierdzi to moje przypuszczenia, że
wielki Malfacile Smoker całkowicie zdziadział i nie potrafi już korzystać z
pozornie błahych strzępów.
- Skąd je masz? – zmienił temat, dotykając
palcem małe, jasne kropki zdobiące jego brzuch.
- Co cię
tak nagle wzięło? Wcześniej nie zwracałeś na to uwagi.
- Bo wcześniej robiliśmy to szybko, na
wariata, a teraz mam chwilę, żeby się tobą dokładnie nacieszyć.
- Też mi coś.
- Mówisz tak, jakby to dla ciebie nie było
nic godnego uwagi, a tymczasem jestem twoim pierwszym mężczyzną. Zatem skąd to
udawanie niewzruszonego?
- Skąd wiesz, że jesteś pierwszy?
- Musiałbym być idiotą, żeby tego nie
zauważyć – powiedział, jednocześnie kilkoma ruchami odpinając jego spodnie.
- I tak nim jesteś, więc co za różnica.
- Zaraz zniknie ta twoja pewność siebie –
stwierdził, zsuwając się niżej. Jego głowa znalazła się na wysokości krocza
Tausayia, w którym widać było pokaźną erekcję. Mężczyzna powoli zsunął z niego ubrania, po czym chwycił w dłoń jego penisa i oblizał wargi. Chwilę
patrzał w te ciemne, pełne pożądania i zdziwienia oczy, po czym bez zbędnych
ceregieli włożył do ust jego męskość, zachłannie ją zasysając do momentu, aż
nosem nie zetknął się z jego podbrzuszem. Crocodile wydał z siebie krótki jęk i
zacisnął dłonie na włosach Doflaminga. Zamknął oczy, całkowicie poddając się
przyjemności dostarczanej przez ciepły, wilgotny język mężczyzny, jednocześnie
napawając się jego pomrukami, które czuł całym sobą. Gdy jego głowa zaczęła
rytmicznie poruszać się w górę i w dół, zarzucił nogę na jego plecy i lekko się
wygiął, by wbić się w niego jeszcze głębiej.
Zwykle Tausayi unikał seksu oralnego, gdyż
kobiety, z którymi się spotykał nie potrafiły usatysfakcjonować go w ten
sposób. Teraz było jednak inaczej. Doflamingo idealnie wiedział, co i jak
robić, by sprawić mu przyjemność. To, jak się na nim zaciskał, jak zasysał
główkę jego penisa, jak leniwymi ruchami lizał jego wędzidełko, sprawiało, że
spełnienie zbliżało się nieubłaganie, i Crogallowi coraz trudniej było powstrzymywać
się od utrzymywania swoich reakcji na wodzy.
- Don… Ja zaraz – wykrztusił, po czym
wszystko ustało. Zaskoczony, gwałtownie wciągnął powietrze i spojrzał na
mężczyznę zamglonym wzrokiem.
- Obawiam się, że będziesz musiał poprosić
– oznajmił, głaszcząc wnętrze jego uda. Crocodile zacisnął dłonie w pięści i
rzucił mu wściekłe spojrzenie.
- Chyba śnisz – warknął, próbując wstać,
został jednak z siłą z powrotem przyciśnięty do podłogi.
- Coś w tym musi być, skoro leży pode mną
tak zajebisty facet – odparł, niby przypadkiem zahaczając wierzchem dłoni o
jego penisa. – To jak? Chcesz dojść?
- To też na mnie nie podziała –
powiedział, po czym szybkim ruchem zrzucił go z siebie i unieruchomił w tej
samej pozycji, w której znajdował się chwilę temu. Widać było, że Doflamingo
się tego nie spodziewał i jeszcze nie do końca zdaje sobie sprawę, co się
właśnie stało. – Jaka szkoda. Chyba właśnie straciłeś kontrolę nad sytuacją –
zaśmiał się, i podsunął się tak, że jego krocze znajdowało się tuż przy twarzy
mężczyzny. – A teraz bądź grzecznym chłopcem i dokończ to, co zacząłeś – nakazał,
jednocześnie wsuwając penisa w jego usta. Westchnął, znowu czując to oszałamiające
ciepło, po czym gwałtownym ruchem zagłębił się w nie po same jądra. Donquixote
zacisnął powieki i zakrztusił się, Crocodile’a jednak tylko dodatkowo to
nakręciło. Pchnął kilka razy biodrami, po czym spuścił się w jego usta, nie
wychodząc z nich, póki nie zobaczył, jak Doflamingo przełyka jego nasienie.
- Pierwszy raz ktoś postawił mi się w ten
sposób – powiedział i otarł usta rękawem.
- Sam to zacząłeś – mruknął, nachylając
się nad nim i zachłannie go całując. Przez chwilę poczuł smak własnej spermy
zmieszanej z pizzą i, co dziwne, nie obrzydziło go to, wręcz przeciwnie. Pod wpływem
impulsu zdarł z Doflaminga bluzkę, którą odrzucił w bok, i zaczął palcami badać
jego twardy, umięśniony tors pokryty jasnymi włoskami. Zaśmiał się cicho,
usłyszawszy groźne warknięcie, gdy uszczypnął mężczyznę w jeden z sutków. – Nie
warcz jak pies – wyszeptał mu do ucha, nadal rozbawiony jego reakcją.
- A propos psów, to mam zamiar zerżnąć cię
teraz jak sukę – powiedział, mocno napierając na jego plecy i zmuszając, by się
na nim położył. Zaczął masować jego pośladki, drażniąc szczególnie te wrażliwsze
miejsca.
- Myślisz, że będę grzeczną suką i na to
pozwolę? – zapytał, unosząc brwi i uśmiechając się zawadiacko.
- Uwielbiam, gdy stajesz się taki
wulgarny. – Tym razem zrzucił z siebie Tausayia, po czym momentalnie przewrócił
go na brzuch. Zdjął z niego spodnie wraz z bielizną i zawisnął nad jego
nieruchomym ciałem. Ugryzł go mocno w szyję, zostawiając na niej czerwony ślad.
- Mógłbyś ograniczyć się do miejsc, które
łatwo ukryć – rzucił ze złością. W odpowiedzi Doflamingo złapał go za
włosy i mocno szarpnął do tyłu, odrywając jego piersi od podłogi. Tausayi
podparł się rękami i jęknął, gdyż nabranie powietrza w tej pozycji było
wręcz bolesne. Spróbował się wyrwać, nie miał teraz jednak żadnych szans w
starciu z brutalną siłą tego drugiego.
- Radziłbym ci być grzecznym – ostrzegł
go. Ich policzki stykały się ze sobą, Crogall czuł wyraźnie bijące od nich
ciepło. Już miał coś powiedzieć, lecz nagłe szarpnięcie sprawiło, że zachłysnął
się i na chwilę zakręciło mu się w głowie. Gdy doszedł do siebie, stwierdził,
że Donquixote gdzieś go za sobą wlecze. Po chwili okazało się, iż miejscem tym
była przestronna sypialnia, w której centrum znajdowało się gigantyczne łóżko,
na które został brutalnie rzucony. Crocodile usiadł i uważnie obserwował, jak
Don zmysłowymi ruchami pozbywa się reszty ubrań i podchodzi do niego z
tajemniczym uśmiechem. – Boisz się? – zapytał, przyciskając palec do jego
mostka i zmuszając, by z powrotem się położył.
- Nie bądź śmieszny. Niby czego miałbym
się przestraszyć? Ciebie?
- Od samego twojego gadania mógłbym dojść
– wymruczał, przewracając Tausayia na brzuch i zmuszając go, by klęknął. Dłońmi
rozchylił jego pośladki i westchnął z uwielbieniem, po czym zagłębił język
w jego odbycie.
- To obrzydliwe co robisz – wykrztusił,
zwieszając głowę i zaciskając oczy. Jego oddech stawał się coraz cięższy i
bardziej chrapliwy przez przyjemność, która rozchodziła się po całym jego
ciele. – Don… Przestań już.
- Sam sobie zaprzeczasz – powiedział,
wchodząc w niego od razu dwoma palcami, jednocześnie przejeżdżając językiem po
jego karku. Tausayi zadrżał i położył czoło na materacu, próbując nie
krzyknąć pod wpływem rozdzierającego bólu. – Rozluźnij się, skarbie.
- Nie mów tak do mnie – wydyszał,
spoglądając na niego nienawistnie. Po chwili musiał jednak z powrotem ukryć
twarz w pościeli, gdyż Doflamingo dołączył trzeci palec, rozciągając go coraz
bardziej.
- Cóż za piękny widok – westchnął,
odsuwając się od Tausayia. Wziął z szafki prezerwatywę i założył ją, po czym
klęknął na łóżku i przyłożył penisa do odbytu kochanka. Zagłębił się w nim
główką i zatrzymał, ciekawy, jak mężczyzna na to zareaguje.
- Nie drażnij mnie… ty draniu – jęknął, po
czym zaczął wychodzić mu naprzeciw, nabijając się na jego męskość. Gdy poczuł,
że styka się pośladkami z jego udami, zagryzł wargę i mocno zacisnął
mięśnie, próbując nie krzyknąć z rozkoszy.
Jeszcze nigdy nie czuł się tak dobrze.
Zaczynał rozumieć, czego tak rozpaczliwie poszukiwał od dłuższego czasu. Nic
dziwnego, że kobiety mu nie wystarczały. On potrzebował siły, brutalności,
dominacji, a Doflamingo dawał mu każdą tę rzecz, zaspokajając jego potrzeby i
sprawiając, że wreszcie mógł poczuć satysfakcję, jakiej pragnął. I to właśnie
przyciągało go w tym facecie. Co z tego, że go nie znał? Że nie mógł mu do końca
ufać? Nie mógł mu się oprzeć. Nie potrafił.
- Tausayi – mruknął, odchylając głowę do
tyłu. Zacisnął dłonie na jego talii i zaczął się w nim poruszać, rozkoszując
się ciepłem i ciasnotą jego wnętrza. Nachylił się nad nim i zagłębił zęby w
jego ramieniu, jednocześnie napełniając nozdrza zapachem jego skóry, potu i
perfum.
- Mocniej – wyjęczał. Jego erekcja
podrygiwała pod wpływem rytmicznych pchnięć, a pulsowanie, które w niej czuł,
zaczynało stawać się coraz bardziej nieznośne. Nie mogąc dłużej wytrzymać, sięgnął
do niej dłonią, lecz w połowie drogi został powstrzymany przez Doflaminga.
- To nie będzie konieczne – oznajmił,
przyspieszając i w szaleńczym tempie drażniąc jego prostatę. Crocodile krzyknął
krótko, plamiąc kołdrę spermą i wyginając się w łuk. Don położył mu dłoń na
szyi i przyciągnął do siebie, liżąc jego policzek i szyję. Po chwili wbił
się w niego ostatni raz i spuścił się, dysząc mu do ucha i owiewając je
gorącym oddechem. – Mam nadzieję, że nie musisz jeszcze wracać? – zapytał, kładąc
się i obejmując Crocodile’a, który nadal nie doszedł do siebie.
- Nie – odparł ochrypłym głosem i ułożył
głowę na ramieniu Doflaminga.
- To dobrze, bo mam zamiar kochać się z
tobą, póki całkiem nie opadnę z sił – odparł, szeroko się uśmiechając i
łącząc ich wargi w długim pocałunku.
* * *
- Obudź się, gadzino. Najwyższy czas,
żebyś wstał – powiedział Doflamingo, wycierając mokre po prysznicu włosy i
stojąc w progu sypialni. Spojrzał w uchylone, zamglone oczy Tausayia i
uśmiechnął się szeroko.
- Która godzina?
- Za piętnaście dziewiąta.
- I dopiero teraz mnie budzisz? – warknął,
z trudem wstając i dźwigając się na nogi. Zachwiał się i oparł o ścianę,
próbując utrzymać równowagę. – Doprawdy, za grosz w tobie poczucia obowiązku.
- Korzystam póki mogę. Gdy przejmę Misty
Dragon, nie będę miał już tyle wolnego – odparł, wzruszając ramionami. Podszedł
do niego i jakby od niechcenia oparł dłoń tuż obok jego głowy.
- Wezmę szybki prysznic i wracam do siebie
– oznajmił zrezygnowanym głosem, po czym odepchnął go od siebie i niezgrabnie
poczłapał do łazienki.
Powiedzieć, że czuł się źle, było jednym z
delikatniejszych określeń. Bolało go dosłownie całe ciało, i nawet satysfakcja
odczuwana gdzieś w głębi jego umysłu nie była w stanie nawet w jednej czwartej
przyćmić niemiłych bodźców. Crocodile usiadł ciężko na brzegu wanny i westchnął
przeciągle, analizując rozkład dzisiejszego dnia.
Po południu był umówiony na lunch z
właścicielem kasyna znajdującego się nieopodal Rain Dinners, wieczorem zaś
powinien omówić z Kuro kilka kwestii dotyczących zarządzania i organizacji jego
przybytku. Jutro zaś czekało go nudne przyjęcie u jednego z jego partnerów
biznesowych, o którym miał nadzieję, że Smoker nie wie. Tausayi nie był bowiem
przygotowany na ewentualne problemy z tym związane, a jakoś niezbyt uśmiechało
mu się późniejsze tłumaczenie i próbowanie wyjścia obronną ręką z sytuacji.
Westchnął kolejny raz i w końcu wszedł do
kabiny, zasuwając za sobą szklane drzwi i odcinając się od świata. Odkręcił
ciepłą wodę i z ulgą przyjął na siebie pierwszą falę delikatnych kropel. Gdy
był w połowie prysznica, do łazienki wszedł Doflamingo.
- Położę ci ręcznik na szafce.
Potrzebujesz czegoś jeszcze? – zapytał, próbując dostrzec cokolwiek przez szyby
zasnute parą.
- Byłbym wdzięczny za jakąś bieliznę –
mruknął – o ile masz coś nieużywanego oczywiście.
- Coś się znajdzie.
Crocodile obejrzał się w chwili, gdy
mężczyzna wychodził z pomieszczenia. Udało mu się dostrzec niewyraźną jasną
plamę, będącą prawdopodobnie jego plecami, których bliskość nadal mógł sobie
wyobrazić, zamykając oczy. Uśmiechnął się półgębkiem na to wspomnienie, po czym
zakręcił wodę i stanął na małym dywaniku przed lustrem. Spojrzał na swoje
obojczyki ozdobione malinkami i pokręcił z rezygnacją głową. Obwiązał ręcznik
wokół bioder i rozmasował kark, bardziej, by zająć czymś czas.
- Mam nadzieję, że będą dobre – powiedział
Doflamingo, z powrotem pojawiając się w łazience i podając mu wściekle różowe
slipy.
- Czy ty w ogóle nosisz kiedyś jakieś
normalne ciuchy? – zapytał, oglądając nabytek z niesmakiem.
- Wolałbyś stringi? Bo tak się składa, że
też mam, jeszcze z metką – odparł, śmiejąc się. – Sam nie wiem, od kogo to mam.
Nie marudź, i tak nikt nie będzie widział, co masz pod spodniami.
- Wystarczy, że ja będę wiedział –
warknął, mimo wszystko je przyjmując. – Masz suszarkę?
- Gdzieś była – stwierdził, przeszukując
kilka szafek, i wyciągając z jednej urządzenie. – Mogę? – zapytał, stając za
nim i odgarniając do tyłu jego włosy. W odpowiedzi Tausayi skinął głową i
spojrzał w odbicie wyższego od niego mężczyzny.
I wtedy zaczął zastanawiać się, co tak
właściwie między nimi jest. Ich relacja zdecydowanie do oczywistych i
klarownych nie należała. Spędzili ze sobą kilka upojnych nocy, ale nic poza
tym. Jedyne, co ich jeszcze łączyło, to wspólne interesy, poza tym właściwie
niczego o sobie nie wiedzieli. Nie, żeby Crogallowi to przeszkadzało w ten
romantyczny sposób. Po prostu nie lubił niejasności i niedopowiedzeń, a cały
ten ich „związek” był jedną wielką niewiadomą. Doflamingo, jakby czytając w
jego myślach, nachylił się nad nim i musnął wargami jego policzek, po czym
uśmiechnął się i na chwilę zapatrzył w odbiciu jego oczu.
- Właściwie nie miałbym nic przeciwko,
żeby wyszło z tego coś więcej – szepnął mu koło ucha, jednocześnie nie
przestając przeczesywać palcami jego włosów targanych ciepłym, delikatnym
powietrzem.
- Co masz na myśli? – zapytał, przymykając
powieki i poddając się jego pieszczotom.
- To, że chętnie zatrzymałbym cię na
dłużej tylko dla siebie.
- Och, jakie to romantyczne – zakpił i
obnażył zęby we wrednym uśmiechu.
- Mówię poważnie. Serio moglibyśmy kiedyś
spróbować – powiedział, całując go w szyję.
- Jeśli uważasz, że wystarczy kilka razy
się ze mną pieprzyć, żeby stworzyć ze mną związek, to niestety, ale się
przeliczyłeś – odparł, odwracając się przodem do niego i obejmując go w pasie.
Oparł się pośladkami o blat szafki i przyciągnął do siebie Doflaminga,
pozwalając, by patrzył na niego z góry pełnymi zainteresowania oczami. – Musisz
się bardziej postarać, żurawiu.
- Przebiegły z ciebie płaz – odgryzł się.
– Ale jeśli tak stawiasz sprawę, to ok. Przyjmuję wyzwanie.
- Zuch chłopak – pochwalił go i jakby na
potwierdzenie swoich słów poklepał go kilka razy po tyłku. – Tylko nie
skompromituj się tak bardzo, jak myślę, że to zrobisz.
- Prędzej ty się skompromitujesz, oddając
mi się po kilku dniach.
- Twoja pewność siebie jest rozkoszna –
zaśmiał się. – A teraz wybacz, ale naprawdę muszę już iść. Jestem zajętym
człowiekiem, w przeciwieństwie do ciebie.
- Właśnie widzę, jakiś zajęty – mruknął,
po czym złożył na jego ustach krótki, mocny pocałunek.
* * *
- Pamiętasz o dzisiejszym spotkaniu,
prawda? – zapytał Kuro, siadając obok Crocodile’a na kanapie i wznawiając
pisanie czegoś na swoim tablecie.
- Tak – odparł, po czym wypuścił
nagromadzony w płucach dym papierosowy, tworząc z niego gęsty obłok. To, że się
rozleniwił, było mało powiedziane. Pierwszy raz od bardzo dawna tak po prostu
nie chciało mu się niczego poza bezczynnym leżeniem i wpatrywaniem się w sufit.
No i sączeniem latte, na którą z jakiegoś powodu również miał ochotę.
- Jesteś dziś jeszcze bardziej rozmowny,
niż zazwyczaj – zakpił, gdy cisza między nimi zaczęła się przedłużać. – Coś się
stało?
- Nie, po prostu mam lenia – wyjaśnił, zawieszając
na przyjacielu obojętny wzrok.
- Masz co? Chyba się przesłyszałem. –
Potrząsnął kilka razy głową, jakby próbując wyjść z szoku wywołanego jego
odpowiedzią. – Kompletnie cię nie poznaję. Czyżby to przez tego faceta…?
- Nie rozśmieszaj mnie. Po co w ogóle
mieszasz do tego Donquixote’a?
- Bo jesteście razem, a wiem, jaki wpływ
potrafi wywrzeć…
- Nie jesteśmy razem – przerwał mu,
wyciągając rękę i wrzucając peta do popielniczki. – Jeszcze jakieś genialne
wnioski?
- Za tobą naprawdę trudno nadążyć… -
westchnął, przewracając oczami. – W takim razie to nie u niego wczoraj
nocowałeś?
- Tego nie powiedziałem – mruknął
tajemniczo, powoli nudząc się jednak drażnieniem przyjaciela.
- Więc jesteście seks-przyjaciółmi –
bardziej stwierdził, niż zapytał. – Gratuluję. W życiu bym nie pomyślał, że
upadniesz tak nisko.
- Mam ci przypomnieć, kto nie tak dawno
namawiał mnie do jednonocnej przygody w celu ulżenia sobie? – sarknął, wysoko
unosząc brwi. – Poza tym sądzę, że widzisz problem jedynie w tym, że Doflamingo
jest mężczyzną. Mam rację?
- To nie tak – zaczął, nieco zbyt
gniewnie, i odłożył laptop na stolik. – Po prostu myślałem, że cię znam, a ty
po raz kolejny w tak krótkim czasie totalnie mnie zaskakujesz. Jak ty byś się
zachował w takiej sytuacji?
- Nijak. Myślę, że w ogóle by mnie to nie
obeszło.
- No tak. Zapomniałem, że mam do czynienia
z panem Mam-Wszystko-I-Wszystkich-Głęboko-W-Dupie.
- W takim razie weź ze mnie przykład i
przestań wtykać nos w moje życie prywatne, albo chociaż intymne.
- I chyba tak zrobię, bo w takim tempie
wykończysz mnie szybciej niż malaria biedne afrykańskie dziecko – warknął,
poprawiając okulary i z powrotem sięgając po tablet. – Muszę już iść. Nie
spóźnij się na spotkanie. I skorzystaj, z łaski swojej, z szofera, którego
ci załatwiłem.
- Jeszcze chwila twojego zrzędzenia, a
wpakuję ci kulkę w sam środek czoła – ostrzegł, kładąc nogi na miejscu
zwolnionym przez Kurahadola. Szlafrok, który założył zaraz po powrocie do
apartamentu, nieco się rozsunął, ukazując jego nagie, zgrabne uda.
- Uważaj, bo się przestraszę – prychnął,
wkładając buty. – W razie czego dzwoń, będę pod telefonem.
W odpowiedzi Crocodile tylko burknął coś
pod nosem, po czym sięgnął po pilot do wieży i włączył znajdującą się w
odtwarzaczu płytę z muzyką klasyczną. Chciał choć trochę się zrelaksować przed
czekającym go spotkaniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz