Menu

wtorek, 27 października 2015

Więzień we własnym domu, część 13

            Tak, jak się spodziewałem, mężczyźni wrócili wieczorem. Na dworze było już całkiem ciemno, nocne niebo rozświetlały jedynie gwiazdy. Z mokrymi po kąpieli włosami i rozgrzanym ciałem zszedłem na dół.
            - Jedzenie macie na szafce. Nałóżcie je sobie, najlepiej będzie, jak się nim udławicie – oznajmiłem im jak gdyby nigdy nic i ruszyłem z powrotem na górę.
            - Wróć – wycedził przez zęby Iwan, próbując ignorować cicho chichoczącego Torisa. – Jak dobrze pamiętam, takie czynności należą do twoich obowiązków.
            - Dlaczego on może tak do ci… pana mówić, a ja nie? – zapytał rozbawionym tonem, zdejmując buty i kurtkę. Rosjanin zaszczycił go jedynie mocnym uderzeniem w tył głowy.
            - Co ci szkodzi? Jestem zmęczony, raz możesz mi odpuścić…
            - Najpierw wykonasz należycie swoje obowiązki, a później odpoczniesz – przerwał mi, odwieszając długi szal na wieszaku, a po chwili dołączając do niego i płaszcz. Westchnąłem ciężko i poczłapałem do kuchni. Wyciągnąłem dwa talerze, napełniłem je pokaźnymi porcjami jedzenia i z hukiem postawiłem je na stole. – Tak lepiej – stwierdził oschłym tonem. – Możesz odejść.
            - Dzięki za pozwolenie – mruknąłem pod nosem, wspinając się po schodach. Dzisiaj miałem jeszcze większą ochotę niż zwykle by go uderzyć.
            Zamknąłem za sobą drzwi i położyłem się na łóżku, sięgając po leżącą obok mnie książkę, jednak ani trochę nie mogłem się skupić. Targające mną emocje wzięły górę, zaprzątając mój umysł i nie pozwalając, bym o nich zapomniał.
Gdy usłyszałem, że ma do nas przyjechać inny dowódca, miałem cichą nadzieję, że Iwan choć trochę mi odpuści. Do tej pory albo mnie wykorzystywał, albo traktował jak osobistą zabawkę. Niestety, przy Torisie było jeszcze gorzej. Rosjanin za wszelką cenę chciał pokazać swoją władzę oraz to, że nad wszystkimi ma kontrolę. Za każdym razem, gdy poniżał mnie przy moim przyjacielu, miałem ochotę spalić się ze wstydu. Gdyby robił to przy kimś obcym, nie obchodziłoby mnie to, lecz świadomość, że bliska mi osoba to ogląda, była frustrująca. To dlatego czasami wręcz przesadnie się mu stawiałem. Resztki godności, jakie we mnie pozostały, dochodziły wtedy do głosu, a ja naiwnie liczyłem, że tym razem uda mi się z nim wygrać. Nigdy jednak tak się nie działo.
Westchnąłem ciężko i przewróciłem się na plecy. Zamknąłem oczy, przywołując pod powiekami obraz mojej zmarłej rodziny. Już dawno o nich nie myślałem, było mi przykro, że przez moje problemy zapomniałem o nich. Tęskniłem za nimi, za moim dawnym życiem. Co z tego, że wojna się skończyła, skoro wraz z jej odejściem odeszli moi bliscy, wewnętrzny spokój a nawet wolność?
Kroki, które usłyszałem, a następnie trzask drzwiami wywołały we mnie natychmiastową reakcję. Zerwałem się z łóżka i pognałem w stronę sypialni Iwana.
- Mogę wejść? – zapytałem, ostrożnie uchylając drzwi. Braginski stał do nich tyłem, widziałem, jak odrzuca na bok zdjęty przed chwilą krawat.
- Zależy w jakim celu… - mruknął. – Wejdź, nie stój tak w przejściu.
Skinąłem głową i wszedłem do środka, pospiesznie układając w głowie słowa, które lada chwila miałem wypowiedzieć.
- Chodzi o to, że ja… - przerwałem, kręcąc nerwowo głową. Dlaczego, do diabła, tak bardzo się denerwowałem?!
- Może ty masz czas, ale ja wręcz przeciwnie, dlatego wysłów się w końcu – zbeształ mnie, w dalszym ciągu na mnie nie patrząc.
- Bo moi rodzice i rodzeństwo… Ja chciałbym ich odwiedzić – wydusiłem, przestępując z nogi na nogę. Pojedyncze kropelki potu wstąpiły na moje czoło, zaraz jednak znikając pod wpływem mojej dłoni.
- Mam cię zabić? – zapytał zupełnie poważnie, świdrując mnie wzrokiem.
- Nie ważne, zapomnij! – krzyknąłem i wyszedłem, zawiedziony jego odpowiedzią. Chciałem pójść na ich groby, położyć na nich kwiaty, zmówić modlitwę, poczuć choć odrobinę ich obecność… Ale on jak zwykle wszystko zniszczył.
Zbiegłem do kuchni i nalałem do szklanki wodę, którą wypiłem duszkiem. Nie mogłem uwierzyć, że jego słowa tak bardzo mnie zabolały. Może faktycznie śmierć jest jedynym rozwiązaniem? Może tak naprawdę tylko to mi pozostało?
- Coś się stało? – usłyszałem cichy głos za swoimi plecami. Odwróciłem się i spojrzałem w zmartwione oczy Torisa.
- Nic, nieważne… - burknąłem.
- A właśnie że ważne. Widzę przecież, że to coś więcej niż zwykła irytacja…
Spuściłem głowę, za wszelką cenę starając się nie wygadać. Być może kiedyś bez wahania powierzyłbym mu swój problem, ale teraz… Sam już nie wiedziałem, co myśleć.
- To przez tego dupka, prawda? Znowu powiedział ci coś przykrego?
Na te słowa cały skamieniałem i stanąłem jak wryty. To był jednak mój błąd, gdyż Toris uśmiechnął się blado i złapał mnie za rękę.
- Teraz już mi się nie wywiniesz. Powiesz, o co chodzi, chociażbym miał wydobyć to z ciebie siłą – powiedział, ciągnąc mnie w stronę swojego pokoju. Nim zdążyłem zaprotestować, już siedziałem na skraju jego łóżka. – No więc? O co tym razem poszło?
- To głupie…
- Nie dowiem się, jeśli nie powiesz.
            - Chodzi o to, że chciałem poprosić go, żeby pozwolił mi pójść na cmentarz…
            - Jak to pozwoli? – zapytał, przekrzywiając głowę.
            I tak, nim się spostrzegłem, opowiedziałem mu całą historię od samego początku do mojej ostatniej kłótni z Iwanem. Oczywiście przemilczałem fakt, że Braginski wykorzystywał mnie też cieleśnie. Nie miałem odwagi, by wypowiedzieć to na głos, a co dopiero przed Torisem. Gdy już wszystko ze mnie uleciało, poczułem się o kilka ton lżejszy.
            - Zabiję go… - wyszeptał cicho, zaciskając dłonie w pięści. Determinacja w jego oczach mówiła, że rzeczywiście był gotowy to zrobić.
            - Przestań, to nic nie da. Poza tym ostatnio nie jest tak źle, naprawdę. Jakoś to wytrzymam.
            - Ale Feliks! Tak nie może przecież być. Do tej pory myślałem, że on tylko tutaj mieszka, cieszyłem się, że cię nie zabili. Fakt, to nie w ich stylu, ale w tej sytuacji to było dla mnie mało istotne… Ale teraz, kiedy już wiem, nie mogę tego tak po prostu zostawić!
            - Chciałeś odpowiedzi, więc ją dostałeś. Ale uwierz mi, że nie ma potrzeby, żebyś cokolwiek próbował zdziałać. Kiedy wyjedziesz, wszystko się ułoży. Iwan też na pewno już niedługo się stąd wyniesie…
            - Sam w to nie wierzysz – prychnął. Widziałem, że czuje się bezsilny. Z jednej strony chciał mi pomóc, lecz z drugiej musiał uszanować moją decyzję. Uśmiechnąłem się do niego pocieszająco i położyłem dłoń na jego ramieniu.
            - Zobaczysz, jeszcze będę się z tego śmiał na starość – zażartowałem, jednak to ani trochę nie złagodziło jego napięcia. Postanowiłem więc zastosować metodę, która kiedyś sprawdzała się w takich chwilach idealnie. Przysunąłem się do niego i mocno przytuliłem, opierając czoło na jego piersiach. Pod koszulą wyczułem twarde mięśnie, na które zapewne długo pracował. – Dam radę, nie martw się.
            - Pewnie, że dasz… Tylko po co? – zapytał w końcu, tym razem o wiele łagodniej.
            - Chociażby żeby stać się silniejszym.
            - Jeszcze ci mało?
            - Są ludzie, których spotkało o wiele więcej złych rzeczy… Poza tym to mój dom i nie dam się stąd tak łatwo wykurzyć.
            - Nic się nie zmieniłeś, wiesz? – powiedział zamyślonym głosem, delikatnie odwzajemniając mój uścisk. – Szkoda, że ja już dawno dałem się zatracić w tym wszystkim…
            - Dla mnie wciąż gdzieś tam siedzi mój dawny Toris.
            - Chciałbym, żeby tak było. Źle się czuję z tym, kim teraz jestem.
            - Pomyśl o tym jak o konieczności. A poza tym uważam, że nie każdy zdobyłby się na ten czyn.
            - Jaki czyn? Zdradę własnego narodu? Ucieczkę przed zagrożeniem? Pławienie się w luksusach i patrzenie na nędzę innych?
            - Fakt, zrobiłeś coś złego, ale tego żałujesz. To jest już pierwszy krok…
            - Nie widziałeś, jak patrzyli na mnie dzisiaj mieszkańcy wioski… To tak bardzo bolało, ale musiałem udawać radosnego, zaciekawionego… Jestem żałosny, nienawidzę siebie za to, co zrobiłem. Nigdy tego nie zrozumiesz, bo nie jesteś tchórzem. Nie boisz się walczyć o swoje.
            - Nie mów tak – poprosiłem go, jeszcze mocniej się do niego przyciskając. – Nie możesz czuć nienawiści, to cię zniszczy. Nie chcę tego.
            - Postaram się. Dla ciebie. To będzie moje zadośćuczynienie za to, że cię wtedy zostawiłem – powiedział cicho. – Cieszę się, że znowu mogliśmy się spotkać.
            - Ja też się cieszę, naprawdę – wyszeptałem, podnosząc się. – Muszę już iść. Śpij dobrze.
            - Ty też. I dzięki za tę rozmowę. Miło jest wiedzieć, że ktoś nie uważa cię za śmiecia.
            Pokiwałem głową i wyszedłem, zostawiając go sam na sam z myślami. Wiedziałem, że nie jest mu łatwo, ale nie sądziłem, że jest w aż tak złym stanie. Musiałem przyznać, że maska, którą zakładał każdego dnia, nawet mnie wyprowadziła w pole.
            - Gdzie byłeś? – zapytał Iwan, wyrastając przede mną w luźnych, długich spodniach i z ręcznikiem na głowie. Na jego nagim torsie widać było kilka kropel wody pozostałych po odbytej niedawno kąpieli.
            - Jak to gdzie? W domu – odburknąłem i wszedłem do swojej sypialni, zamykając mu drzwi przed nosem. To go jednak nie zniechęciło, bo dwie sekundy później otworzył je i wparował do pomieszczenia.
            - Feliks, zaczynasz mnie wkurwiać – oznajmił mi przez zaciśnięte zęby. – Zapytam jeszcze raz. Gdzie byłeś?
            - A gdzie mogłem być? Na pewno nie na zewnątrz, bo za każdym razem dokładnie zamykasz wejście!
            - A więc u Torisa.
            - Tak, tak… Bo jak nie na dworze, to u Torisa. Jedyna słuszna opcja… Jesteś idiotą.
            Potężny policzek, który wymierzył mi Iwan po tych słowach, pozbawił mnie równowagi, w wyniku czego runąłem do tyłu. Całe szczęście, że znajdowało się tam łóżko, bo w przeciwnym razie mogłoby się to dla mnie źle skończyć.
            - Albo naucz się lepiej kłamać, albo mów prawdę – powiedział, odrzucając w bok ręcznik – bo tylko się pogrążasz. Co z nim robiłeś?
            - No nie wiem… Może rozmawiałem? To robią normalni ludzie.
            - Rozmawiałeś…? A to ciekawe – zaśmiał się. Nachylił się nade mną i oparł dłonie po obu stronach mojej głowy. Wyraz jego twarzy przerażał mnie. – Powiedz, co ja mam zrobić, żebyś w końcu zaczął mnie słuchać? Twoje nieposłuszeństwo przekracza wszelkie granice, a stosowane kary odnoszą krótkotrwały efekt. Raz jesteś aniołkiem, a chwilę potem jakby diabeł w ciebie wstępował. Nie wspominając już o tym, jak przyjemnie zaczynało być przed przyjazdem tego całego Torisa.
            - To twoja wina – wydusiłem. Moje ciało ogarnął dziwny paraliż, wręcz bałem się wykonać jakikolwiek ruch.
            - Moja? A to niby dlaczego?
            - Gdybyś traktował mnie jak człowieka, byłoby zupełnie inaczej…
            - Wolę traktować cię jak kogoś wyjątkowego. Bo gdybyś miał być tylko człowiekiem w moich oczach, prawdopodobnie już byś nie żył. A tego bym nie chciał.
            - Możesz… mnie już puścić? – wyjąkałem, kuląc się i starając omijać jego wzrok jak tylko się dało.
            - Mam o wiele ciekawszą propozycję – powiedział, wstając. Zgasił światło i po omacku wrócił do swojej poprzedniej pozycji. Musnął czubkiem nosa mój policzek, śmiejąc się przy tym cicho. Teraz już nie tylko drżałem, ale cały trząsłem się ze strachu. – Co się stało? Czyżbyś się bał? – zadrwił ze mnie, wkładając kolano między moje nogi i ocierając nim o moje krocze. – Nie martw się, gwarantuję ci, że znajdziesz się tej nocy w siódmym niebie – wyszeptał, wdmuchując do mojego ucha swój gorący oddech. Następnie zniżył głowę i podciągnął zębami moją koszulkę, łaskocząc mnie przy tym brodą. Każdy jego pocałunek, jaki czułem na skórze, przyprawiał mnie o dreszcze. Mój strach zniknął równie szybko, jak się pojawił. – Mówiłem ci już, że masz piękne ciało? – zapytał zmysłowo i objął ustami wypukłość, która pojawiła się w moich spodniach. Zaczął naciskać ją językiem przesuwając nim w górę i w dół, od czasu do czasu zahaczając o nią także zębami. Moje ręce naprowadził na swoją głowę, które pod wpływem impulsu wplotłem w jego włosy. Za wszelką cenę starałem się powstrzymywać od jakichkolwiek reakcji, lecz moje ciało powoli przestawało mnie słuchać. Nagle wszystko ustało. Jęknąłem, niemal boleśnie, próbując powstrzymać nieznośne pulsowanie w moim członku. – Jeśli chcesz, żebym kontynuował, musisz poprosić – powiedział Iwan.
            - Niedoczekanie twoje – warknąłem, skręcając się z palącej mnie chęci spełnienia.
            - To tylko pięć prostych słów – szepnął, przygryzając mój sutek. – Iwan. Proszę. Pozwól. Mi. Dojść – wyliczył. Po każdym wypowiedzianym słowie całował inną część mojego ciała, a robił to z niezwykłym zaangażowaniem, które przyprawiało mnie o zawroty głowy. Wiedziałem, że nie odpuści, dopóki nie spełnię jego zachcianki.
            - Powiem, ale… pod jednym… warunkiem – jęknąłem w końcu, gdy dał mi chwilę odpocząć.
            - Śmiesz jeszcze stawiać warunki, gdy jesteś w tak marnym położeniu? A więc słucham – powiedział, wyraźnie zaintrygowany. Byłem pewny, że gdyby nie panująca ciemność, zobaczyłbym jego wredny uśmieszek.
            - Pozwolisz mi iść na cmentarz.
            - A więc o to ci wtedy chodziło… Niech będzie. Ale musisz być grzecznym chłopcem, bo w przeciwnym razie pójdę tam z tobą, a tego byś raczej nie chciał, co? – zapytał, jeszcze mocniej na mnie napierając. Jego szybki oddech niemal palił moją skórę.
            - Jasne, że nie.
            - A teraz czas, żebyś wywiązał się ze swojej części – mruknął.
            Wciągnąłem gwałtownie powietrze i ledwo zauważalnie drgnąłem. Już sama myśl, że mam powiedzieć coś takiego, napawała mnie ogromnym wstydem. Musiałem to jednak zrobić, gdyż taka była umowa. Zacisnąłem powieki i wymamrotałem:
            - Iwan, prszę, pzwlmi djść…
            - Co? Nic nie zrozumiałem… Mów głośniej i wyraźniej – poprosił mnie, palcami jednej ręki bawiąc się gumką moich spodni. Ich materiał ocierał się o moją męskość, doprowadzając mnie do szału.
            - Iwan, proszę… Nie mogę tego powiedzieć! – krzyknąłem zrozpaczony. Spróbowałem wydostać się z jego objęć, lecz powstrzymał mnie.
            - Nie możesz się już wycofać. Przykro mi – powiedział i polizał moją szyję od żuchwy aż do obojczyków. Jęknąłem przeciągle, gdyż jego palec nieznacznie dotknął główki mojego penisa. Byłem u kresu wytrzymałości. Nagle wpadłem na pewien pomysł. Podniosłem ręce, po omacku umieściłem je na karku Iwana i przyciągnąłem go do siebie.
            - Iwan, proszę, pozwól mi dojść – wyszeptałem i delikatnie przygryzłem obrąbek jego ucha. Po pomruku, jaki wydobył się z jego gardła wywnioskowałem, że jest zadowolony.
            Nim się spostrzegłem, zdarł ze mnie spodnie i wziął do ust mojego penisa. Zaczął szybko go stymulować, jego język rozkosznie ocierał się o moją żołądź. Przez te kilka minut zwłoki, które mi zafundował, doszedłem niemal od razu, spryskując jego jamę ustną spermą. Opadłem bezsilnie na materac, z trudem łapiąc oddech. Policzki paliły mnie ze wstydu, pragnąłem zapaść się pod ziemię. Nie dość, że musiałem powiedzieć coś takiego, to jeszcze… Nie, nie chcę nawet o tym myśleć.
            - No widzisz? A tak upierałeś się, że nie przejdzie ci to przez gardło… Robisz postępy – zaśmiał się. – Jeszcze trochę, a spełni się moje marzenie.
            - Jakie marz… - Nie dokończyłem, gdyż zachłannie mnie pocałował. Był jednak bardziej delikatny i namiętny niż do tej pory, tak jakby miał przed sobą swoją ukochaną, aniżeli zakładnika. Nim się spostrzegłem, dałem się temu ponieść i nieśmiało go odwzajemniłem.
            Nagle przez mgiełkę rozkoszy dotarł do mnie dźwięk skrzypiącej podłogi i towarzyszących temu mozolnych kroków. No tak, kompletnie zapomniałem o tym, że nie jesteśmy sami.
            - Iwan, zostaw mnie chociaż przez chwilę – poprosiłem najciszej jak umiałem. Nie chciałem, żeby Toris cokolwiek usłyszał.
            - Dlaczego? Nie widzę przeszkód, żebyśmy kontynuowali – szepnął, przewracając mnie na brzuch. Wbił palce w moje pośladki, masując je, jednocześnie składając delikatne pocałunki na mojej szyi i ramionach. Mocno zakryłem usta dłońmi, modląc się, by żaden jęk nie wydarł się spomiędzy moich warg. – Będziesz się musiał bardzo postarać, żeby twój przyjaciel nas nie usłyszał.
            - Panie Braginski, mam do pana sprawę! – krzyknął Toris, pukając w drzwi prowadzące do sypialni Iwana. – Wiem, że jest trochę późno, ale to nie da mi spokoju, jeśli nie doczekam się od pana odpowiedzi!
            - Zabiję tego przygłupa – wyszeptał przez zaciśnięte zęby Rosjanin i zaczął się podnosić.
            - Zaczekaj, idioto. Nie sądzisz, że wychodzenie do niego o tej porze z mojego pokoju to trochę głupi pomysł?
            - Nie zależy mi na tym, co on sobie pomyśli.
            - Ale mi zależy – warknąłem, idąc w kierunku moich ubrań porozrzucanych na podłodze. – Ani mi się waż stąd wychodzić dopóki go nie spławię. Dam ci znać, kiedy będziesz mógł się wynieść.
            - Wiem, że nie śpisz! – krzyknął jeszcze raz Toris, nie przestając uderzać w drzwi.
            - Toris, o co ci chodzi? Ludzie próbują tu spać… - mruknąłem, udając zaspanego.
            - Przepraszam, ale muszę porozmawiać z Braginskim. To ważne…
            - Daj sobie spokój. Pewnie już śpi, więc żadnym sposobem go nie obudzisz…
            - To może wejdę tam i pomogę mu wstać?
            - Zwariowałeś? Jesteś samobójcą czy jak? Jutro to załatwisz. A teraz idź spać.
            - Ale Feliks, ja muszę dzisiaj…
            - Nie, nie musisz – powiedziałem, ciągnąc go w stronę schodów. – Nie rób mi więcej kłopotów, proszę.
            - Kłopotów? Jakich kłopotów? – zapytał zdezorientowany, patrząc na mnie podejrzliwym wzrokiem.
            - Hej, wy dwaj! Co wy, do cholery, robicie? – zawołał Iwan, kompletnie nas zaskakując. Przecież miał siedzieć w moim pokoju do odwołania!
            - O, dobrze się składa! Mam do pana sprawę…
            - Co masz? Myślisz, że mnie to obchodzi w tej chwili? Znikaj stąd, albo pożałujesz. Porozmawiamy jutro, o ile na to zasłużysz.
            - Ale to naprawdę ważne…
            - Zamknij się – szepnąłem przez zaciśnięte zęby, uderzając go szybkim ruchem w brzuch i udając, że wcale tego nie zrobiłem. Oczy Iwana, choć utkwione w Torisie, dosięgały i moją osobę, od czasu do czasu lustrując mnie uważnie wzrokiem. – Idź już do siebie, chyba że życie ci niemiłe.
            - Ale…
            - Nie słyszałeś? Kolega dobrze ci radzi i myślę, że powinieneś go posłuchać – rzucił Iwan, postępując krok naprzód. Toris cały zbladł i ruszył w kierunku schodów.
            - Może faktycznie poczekam. Dobranoc!
            I już go nie było. Chwilę potem dało się słyszeć trzask drzwi, któremu zapewne towarzyszył szczęk klucza przekręcanego w zamku.
            - No, nareszcie możemy kontynuować… - mruknął Braginski, podchodząc do mnie.
            - Nie mam nastroju, przykro mi. Dokończymy innym razem – powiedziałem i spróbowałem przemknąć obok niego.
Prawie mi się udało. W ostatniej chwili zostałem złapany w pasie i poniesiony do sypialni.

            A już liczyłem na to, że awantura, jaką wywołał Toris, uchroni mnie chociaż tej nocy.


Część 14





środa, 14 października 2015

Więzień we własnym domu, część 12

            - Feliks, chodź tu! – usłyszałem wołanie dobiegające z dołu. Niechętnie odłożyłem książkę i poszedłem zobaczyć, o co chodzi. – Nasz gość przyjechał.
            - A już myślałem, że zamkniesz mnie na ten czas w moim pokoju, jak to masz w zwyczaju – mruknąłem niechętnie.
            - Rozsądniej jest cię pokazać. Ukrywanie twojej obecności byłoby kłopotliwe przez cały ten czas – odparł jak gdyby nigdy nic, kompletnie nie wyczuwając sarkazmu w moim głosie. – Tylko niczego nie kombinuj, bo wiesz, jak to się skończy – zagroził mi po raz kolejny.
            - Przecież wiem, głupi nie jestem…
       Ciche pukanie do drzwi przerwało naszą wymianę zdań, po czym Iwan nacisnął klamkę. W progu ujrzałem wysokiego mężczyznę o dłuższych brązowych włosach i zielonych oczach. Miał delikatne rysy twarzy, jego usta wykrzywiał nieco zawadiacki uśmiech. Ubrany był w skórzaną kurtkę, ciemne bojówki i kamasze pokryte błotem. Zdecydowanie nie wyglądał na kogoś równego rangą Iwanowi.
          - Ty pewnie jesteś Iwan Braginski. Miło poznać. To list dla ciebie – powiedział, podając mu kopertę.
          - Po pierwsze, zwracaj się do mnie z należnym mi szacunkiem. Jesteś komandarmem drugiego stopnia – powiedział, kładąc nacisk na cyfrę – a więc twoja ranga jest niższa. Po drugie, powinieneś nosić mundur, gdy jesteś na służbie. Po trzecie, nawet nie myśl, że będziesz traktował przyjazd tutaj jak wakacje – zbeształ go, wyrywając z jego dłoni wymięty papier. – A to? Nie wstyd ci, że dajesz komuś takie dokumenty?
            - Ja… To znaczy… - wyjąkał, wystraszony. Nie spodziewał się takiej reakcji ze strony Braginskiego.
            - Toris Laurinaitis, tak? – mruknął znad listu, czytając go pośpiesznie, po czym zmiął go i włożył do kieszeni. – Mam nadzieję, że nie będziesz mi zbytnio przeszkadzał przez ten tydzień. A teraz Feliks zaprowadzi cię do twojego tymczasowego pokoju. Daję ci pół godziny na rozpakowanie się i ubranie stosownych ciuchów – powiedział i wrócił do gabinetu, mrucząc coś pod nosem.
            - Boże, ale straszny facet. Jak ty z nim wytrzymujesz? – zapytał. Nie umiałem mu jednak odpowiedzieć, mogłem jedynie stać jak zaczarowany i gapić się na niego z lekko otwartymi ustami.
            - Coś ci się stało?
       - Nie, przepraszam… Chodź za mną – wyszeptałem i ruszyłem w głąb dworku. Pokazałem mu drzwi prowadzące do jego pokoju, po czym odwróciłem się na pięcie, by jak najszybciej stamtąd uciec.
            - Feliks, poczekaj – syknął, łapiąc mnie za nadgarstek i ciągnąc do pomieszczenia. – Wiedziałem, że mnie poznałeś! Nie chciałem tam ryzykować, ale tutaj powinno być w porządku. A więc plotki okazały się prawdziwe! Nie mogę uwierzyć, że nic ci się nie stało.
            - A ja nie mogę uwierzyć, kim się stałeś – odpowiedziałem, patrząc na niego nieco smutnym wzrokiem.
            Toris był moim przyjacielem z dzieciństwa. Starszy ode mnie o cztery lata, zawsze opiekował się mną jak starszy brat. Darzyłem go ogromną sympatią, dlatego wieść o jego nagłym wyjeździe sprawiła mi nie lada ból. Przez wszystkie te lata nie miałem pojęcia, co się z nim działo, a w chwilach, gdy potrzebowałem go najbardziej, mogłem tylko zastanawiać się, czy i jego nie straciłem na zawsze. I właśnie teraz, gdy całkowicie pogodziłem się z myślą, że już nigdy go nie zobaczę, pojawił się w moim domu jak gdyby nigdy nic.
            - Jak w ogóle do tego doszło, że wstąpiłeś do Armii Czerwonej? – zapytałem, odwracając wzrok.
            - Nie mówmy o tym, dobrze? Nie chcę, żebyś miał mnie za jeszcze większego zdrajcę. To i tak wystarczająco boli…
            - Jak chcesz. Wybacz, ale nie chcę, żeby Iwan dowiedział się o łączących nas relacjach – powiedziałem, szykując się do wyjścia. Jego ręka jednak w dalszym ciągu mnie powstrzymywała.
            - Wiem, że postąpiłem niesprawiedliwie, nic ci nie mówiąc o moim wyjeździe, ale myślałem, że tak będzie dla ciebie lepiej!
               - Wiem. Nie mam ci tego za złe. A teraz proszę, puść mnie.
         - Nie chcę – powiedział i szarpnięciem przyciągnął mnie do siebie. – Przez te wszystkie lata martwiłem się o ciebie. Czasami nawet myślałem, że mogło stać się najgorsze – szepnął, mocno mnie przytulając. – Wiem, że stając po ich stronie popełniłem niewyobrażalny grzech, ale proszę, spójrz na mnie jak na przyjaciela choć przez chwilę…
            - Dla mnie w dalszym ciągu jesteś przyjacielem… - stwierdziłem zgodnie z prawdą. Po chwili wahania położyłem dłonie na jego plecach, zaciskając palce na śliskim materiale kurtki. Napełniłem płuca jego zapachem, tak dobrze mi znanym, lecz jednocześnie całkowicie obcym. Z kącików moich oczy popłynęły pojedyncze łzy ulgi.
          - Cieszę się, że choć przez tydzień będę znów mógł cię widzieć – wyszeptał, w końcu mnie puszczając. Skinąłem głową i nerwowym ruchem naciągnąłem rękawy na dłonie, zaciskając ich skraje w pięściach.
            - Tylko proszę, nie mów nic Iwanowi. On nie może się o tym dowiedzieć.
            - Co on ci robi? Widzę, że jesteś przez niego zastraszony.
            - To nic takiego, naprawdę. Po prostu udawaj przy nim, że się nie znamy.
        - I tak dowiem się prawdy – powiedział pewnym siebie głosem. Dawny Toris, nieśmiały, łagodny i troskliwy, zniknął, ustępując miejsca dumnemu, twardemu mężczyźnie. Niesamowite, co wojna potrafi zrobić z człowiekiem.
            Pokręciłem głową i szybko wyszedłem, nie chcąc, by dłużej mnie zatrzymywał. Cała ta sytuacja wytrąciła mnie z równowagi, aż drżałem ze zdenerwowania. Pospiesznie wbiegłem do swojej sypialni, ciesząc się, że nie wpadłem po drodze na Iwana. Jeszcze tego by mi tylko brakowało…
          - Długo zajęło ci pokazanie mu pokoju – usłyszałem cichy głos, pod wpływem którego podskoczyłem ze strachu. Rosjanin podszedł do mnie, wstając ze stojącego w kącie krzesła. Cofnąłem się instynktownie, tym samym opierając się o drzwi. Wyjął lewą rękę z kieszeni i oparł ją kilka centymetrów od mojej głowy. – Nie będę owijał w bawełnę. W liście, który otrzymałem, było napisane między innymi to, że Toris pochodzi z tego zadupia. Teraz mam też pewność, że znacie się. Powiem krótko. Nie waż się do niego zbliżać. Jeśli zobaczę was razem w jakiejkolwiek osobistej relacji, pożałujesz.
            - Ale… Ale dlaczego? – jęknąłem, pragnąc odsunąć się od niego jak najdalej. Aura, którą emanował, była więcej niż przerażająca.
            - Jesteś mój, rozumiesz? Mój – wyszeptał mi wprost do ucha, mocno przyciskając mnie do twardego drewna. Spojrzał mi głęboko w oczy, upewniając się, że jego słowa wyryły się głęboko w moim umyśle. Po chwili pocałował mnie, brutalnie wpychając język pomiędzy moje wargi i przygryzając je co chwilę.
            Gdy w końcu się ode mnie odsunął, z trudem łapałem oddech, a obraz przed moimi oczami stał się lekko zamglony.
            - Mam nadzieję, że zrozumiałeś – mruknął, bacznie lustrując mnie wzrokiem. Ze złością odepchnąłem go od siebie i usiadłem na łóżku, zakrywając twarz dłońmi.
        - Idź do diabła! – krzyknąłem. Wiedziałem, że znalazłem się między młotem a kowadłem. Najgorsze było jednak to, że nic nie mogłem na to poradzić. Jedynym wyjściem było przeczekać ten tydzień, modląc się, że nie wydarzy się nic złego.
* * *
            Jesień. Czas, gdy natura przygotowuje się do snu, chcąc odpocząć po pracowitej wiośnie i lecie. Zawsze czerpałem z niej przyjemność, zachwycając się wszystkimi zachodzącymi podczas tej pory roku zmianami. To był dla mnie czas odprężenia, a zarazem głębokiej refleksji. Lecz tym razem wszystko się zmieniło. Do mojego świata wkroczyli dwaj mężczyźni, wywracając go o sto osiemdziesiąt stopni. Najpierw Iwan, człowiek, którego poznałem na samym początku jesieni, a później Toris, mój przyjaciel z dzieciństwa, mieszkający w moim domu od czterech dni. Do tej pory myślałem, że ten pierwszy był darem piekieł, lecz w porównaniu z tym, co działo się po przyjeździe drugiego, poprzednie miesiące były sielanką. Nie mogłem już znieść napiętej atmosfery panującej między nami. Iwan traktował Torisa jak gorszego od siebie, uważnie go obserwując, natomiast Toris starał nie dać się zastraszyć, jednocześnie okazując mi nazbyt duże zainteresowanie oraz sympatię. Starałem się ignorować zarówno jego zaczepki, jak i wysyłane mi przez Braginskiego sygnały ostrzegawcze, lecz było to niezwykle trudne. Na moje nieszczęście obaj byli uparci, żaden nie miał zamiaru odpuszczać, lecz to ja miałem być tym, którego spotka za to kara. Jakbym miał na to jakikolwiek wpływ!
         - To co będziemy dzisiaj robić, panie Braginski? – zapytał beztrosko Toris, pozwalając, bym zabrał jego talerz, na którym przed chwilą znajdowało się jego śniadanie. Spojrzał na mnie i puścił mi perskie oczko, na co dyskretnie kopnąłem go pod stołem i odszedłem, udając, że niczego nie zauważyłem.
        - Pójdziemy w teren, może tam niczego nie spieprzysz – mruknął, wyciągając papierosa i podpalając go. – Feliks, podaj mi popielniczkę – rozkazał. Zrezygnowany, podałem mu ją. Iwan sięgnął po nią, korzystając z okazji i przeciągając palcami po mojej dłoni, nadając temu gestowi nieco erotycznego charakteru. Zmierzyłem go nienawistnym wzrokiem i poszedłem do kuchni, pragnąc znaleźć się jak najdalej od tych pajaców.
            - Nareszcie. Nudziło mnie już odwalania tej całej papierkowej roboty za pana.
            - Nie tym tonem. Zapomniałeś, do kogo się zwracasz? Poza tym i tak miałem przez ciebie dwa razy więcej pracy. Co z ciebie za dowódca, skoro nie znasz się nawet na dokumentach? Umiesz chociaż buty wiązać?
       - Udam, że tego nie słyszałem – mruknął, udając nadąsanego. Słysząc to, przewróciłem oczami i pacnąłem się w czoło. Zauważyłem, że mój przyjaciel obrał sobie za cel denerwowanie na każdym kroku swojego opiekuna. Nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, że zdobywał potrzebne doświadczenie, i to właśnie dzięki człowiekowi, którego tak nie lubił.
            - Mogę powtórzyć, jeśli chcesz – odparł z wrednym uśmieszkiem i wstał. – Za pięć minut widzę cię na dole, gotowego do wyjścia.

            - Ta jest! – krzyknął za nim, po czym pokazał jego plecom język. Po raz kolejny zacząłem się zastanawiać, gdzie podział się stary Toris, którego pamiętałem.


Część 13




Ciekawi mnie, kto jeszcze poszerzy to nieszczęsne, zwariowane grono...?

środa, 7 października 2015

Więzień we własnym domu, część 11

       Do moich uszu dobiegł narastający z każdą chwilą szum, któremu towarzyszył dziwny świst. Niepewnie otworzyłem oczy, próbując cokolwiek dostrzec. W pokoju panował mrok, w okno uderzały krople deszczu, których zaczynało być coraz więcej. Usiadłem niepewnie i spojrzałem na zegarek; dochodziła osiemnasta. Nagle pomieszczenie rozjaśniła ogromna błyskawica, uparcie sięgająca ziemi, której towarzyszył nieco spóźniony grzmot. Przetarłem oczy, zastanawiając się, czy ja aby jeszcze nie śnię. Burza o tej porze roku mogła się zdarzyć, ale było to dość rzadkie zjawisko, tym bardziej, że ostatnimi czasy temperatury nie były dość wysokie. Wzruszyłem ramionami i podszedłem do okna.
       Ciche pukanie do drzwi wyrwało mnie z zamyślenia. Odwróciłem się w tamtą stronę i ujrzałem wchodzącego do mojej sypialni Iwana. Skrzywił się, gdy niebo przeciął kolejny piorun.
       - Mogę z tobą chwilę posiedzieć? – zapytał, lekko się rumieniąc. No tak, przecież on bał się burzy, przypomniałem sobie. Skinąłem głową i usiadłem na łóżku. Szybko do mnie dołączył, zajmując miejsce obok. Splótł dłonie na kolanach i zaczął nerwowo się nimi bawić, próbując w ten sposób ukryć swój strach, jak i zakłopotanie.
       - Wiesz, że nie masz się czego wstydzić…? – zagadnąłem łagodnie, patrząc na niego z przyjaznym uśmiechem.
      - Pewnie, że nie. W końcu każdy szanujący się dowódca ma równie głupie lęki – warknął ze złością i odwrócił głowę. Wreszcie wziął głęboki oddech i nieco się uspokoił. – Od dziecka bałem się burzy. Moi rodzice jednak nigdy nie pomogli mi przezwyciężyć tego lęku, wręcz przeciwnie. Gdy pierwszy raz do nich poszedłem i ze łzami w oczach wyznałem, że się boję, zaczęli robić mi wyrzuty, mówić, że jestem mężczyzną i że mam się tak zachowywać. Ale ja miałem wtedy sześć lat, pojmowałem świat całkiem inaczej niż teraz. Od tamtej pory mój lęk jeszcze bardziej się nasilił. Nie dość, że każda błyskawica i towarzyszący jej grzmot przerażały mnie, to jeszcze modliłem się, żeby nikt nie wszedł do mojego pokoju. Myślałem, że z wiekiem to samo przejdzie, ale przeliczyłem się. Czasami już sam nie wiem, co mam robić…
       - Po prostu przestań myśleć, że ktoś taki jak ty musi pozostać bez żadnej skazy. Każdy się czegoś boi, bez względu na płeć, wiek czy pochodzenie. No i wiesz, możesz przecież walczyć ze swoim strachem. Wbrew pozorom burza to nie jest nic strasznego. Moja mama zawsze mi powtarzała, że to jest takie samo zjawisko jak deszcz, grad czy tęcza. I że również w nim można doszukać się piękna. Zobacz, błyskawice wyglądają tak pięknie na tle czarnego jak smoła nieba… Lecz przy tym ryczą jak rozwścieczony lew. A wszystko to trwa trzy, cztery sekundy, po czym znika, by po chwili znowu wrócić, i znowu zniknąć…
       - W twoich ustach to brzmi naprawdę jak nic groźnego… Czy myślisz, że i mnie mogłoby się to spodobać?
       - Sam się przekonaj – powiedziałem, wstając. Złapałem go za rękę i zaciągnąłem pod okno. – Nie patrz na to, czego się boisz, lecz na to, czego jeszcze nie znasz – wyszeptałem mu koło ucha, stając przy tym na palcach i opierając się na parapecie, by nie stracić równowagi. Iwan powoli otworzył oczy i zapatrzył się w dal, czekając w napięciu.
       Gdy kolejna błyskawica przecięła niebo, jego mięśnie napięły się nieznacznie, lecz nie odwrócił wzroku. Wręcz przeciwnie, uparcie się w nią wpatrywał, jakby rzucając jej wyzwanie.
       - Wiesz co? Przez te wszystkie lata utożsamiałem to wszystko z moimi rodzicami… Dzięki tobie chyba stopniowo zaczynam się od tego uwalniać. Dziękuję.
        - Każda burza w końcu ustaje, to naturalna kolej rzeczy – stwierdziłem, uśmiechając się nieśmiało. Pogłaskałem delikatnie jego policzek, czując głęboko w sercu, że właśnie tego Iwan potrzebuje.
       - Feliks… Mógłbym dzisiaj z tobą spać? – zapytał, przykrywając dłonią moją rękę i przytrzymując ją na swojej twarzy. – Obiecuję, że niczego ci nie zrobię – dodał szybko.
           - Ja… sam nie wiem.
         - Proszę. Zrób to dla mnie – nie dawał za wygraną. Jego oczy intensywnie się we mnie wpatrywały, emanując niemym błaganiem.
Nim się spostrzegłem, uległem mu. Szeroki, szczery uśmiech wyginający jego usta sprawił mi, nie wiedzieć czemu, swego rodzaju przyjemność.
- A czy w pakiecie jest także wspólna kąpiel? – zapytał.
- Po moim trupie.
* * *
       Następnego dnia Iwan zamknął się w gabinecie, pozostawiając mnie samemu sobie. Czasami, gdy przechodziłem korytarzem, słyszałem odgłos przerzucanych kartek czy zawzięte skrobanie pióra. Domyśliłem się, że Rosjanin musi nadrobić zaległą pracę, która nagromadziła się przez jego nieustanne miganie się od obowiązków. Owszem, Braginski był człowiekiem obowiązkowym, lecz czasami po prostu się zapominał.
      Błąkając się po domu, do moich uszu dobiegł dźwięk telefonu, a zaraz po nim wzburzony głos Iwana. Nie mogłem zrozumieć ani słowa, więc podszedłem bliżej.
        - A co ja mam z tym wspólnego? – zapytał zdziwiony, stukając nerwowo podeszwą buta w podłogę. – Nie może zatrzymać się gdzie indziej?... Jest tylu dobrych żołnierzy, a wybrali właśnie mnie! Co ja, niańka jestem?... Wiem, że to rozkaz, i wypełnię go… Jutro? Wcześnie mnie informują… Tak, oczywiście… Obserwować, też mi coś… Tak, ty też – rzucił do słuchawki, po czym odłożył ją na widełki. Gdy drzwi otworzyły się gwałtownie, podskoczyłem ze strachu i spojrzałem na niego niepewnie. – A ty co?
         - Ja…? Przechodziłem tylko tędy. Mogłeś mnie zabić, wiesz?
       - Tak, niech i tak będzie – mruknął, nie bardzo mnie słuchając. – Jurto przyjeżdża do nas młody dowódca, zatrzyma się tu na jakiś czas. Mam go podszkolić i takie tam. Przygotujesz mu pokój.
         - Bo ja nie mam co robić tylko szykować pokoje jak jakaś pokojówka…
      - To rozkaz! – krzyknął, po czym znowu zniknął w gabinecie, zatrzaskując mi drzwi przed nosem. Cała ta sytuacja wyprowadziła go z równowagi, najwyraźniej nie uśmiechało mu się uczyć młodszego od siebie żołnierza. Sądziłem jednak, że dobrze sprawdzi się w tej roli, a moje przeczucia rzadko mnie zawodziły.
            Co prawda było dopiero po piętnastej, ale postanowiłem od razu załatwić
sprawę z pokojem. Dworek był duży, więc nie było z tym problemu. Wybrałem pomieszczenie na parterze, nieco oddalone od innych. Panowała tam zawsze cisza i spokój, przez okna podziwiać można było uroki tutejszego rejonu. Sama sypialnia była bardzo przestrzenna i przytulna. Duże łóżko, szafa, komoda, biurko i mały stolik wykonane były z jasnego drewna, a ciemne fotele i dywan idealnie do nich pasowały. Ściany koloru kawy z mlekiem rozjaśniały otoczenie, jakby zatrzymując wewnątrz siebie światło słoneczne i emanując nim. Westchnąłem cicho, uśmiechając się pod wpływem powracających wspomnień. Często bawiłem się tu z moimi młodszymi siostrami, choć rodzice od czasu do czasu zwracali nam za to uwagę. Przez większość czasu jednak przymykali na to oko, patrząc, jak dorastamy w szczęściu mimo trwającej wojny.
            Z jeszcze szerszym uśmiechem sięgnąłem po pościel starannie ułożoną wewnątrz skrzyni łóżka, wyciągnąłem z szafy czyste poszewki i wziąłem się do roboty. Kilka minut później posłanie było już gotowe. Rozejrzałem się, patrząc, czy jest coś jeszcze do zrobienia. W pokoju panował porządek, położyłem więc tylko na jednym z foteli ręczniki i wyszedłem, zamykając z ociąganiem drzwi.
            Po raz kolejny zapragnąłem, by stare czasy powróciły, a wojna zwróciła mi moich bliskich.


Część 12



Wiem, że krótko, ale szkoła skutecznie tępi jakiekolwiek przejawy mojej kreatywności... 
O wenie nie wspomnę :c