Menu

wtorek, 27 października 2015

Więzień we własnym domu, część 13

            Tak, jak się spodziewałem, mężczyźni wrócili wieczorem. Na dworze było już całkiem ciemno, nocne niebo rozświetlały jedynie gwiazdy. Z mokrymi po kąpieli włosami i rozgrzanym ciałem zszedłem na dół.
            - Jedzenie macie na szafce. Nałóżcie je sobie, najlepiej będzie, jak się nim udławicie – oznajmiłem im jak gdyby nigdy nic i ruszyłem z powrotem na górę.
            - Wróć – wycedził przez zęby Iwan, próbując ignorować cicho chichoczącego Torisa. – Jak dobrze pamiętam, takie czynności należą do twoich obowiązków.
            - Dlaczego on może tak do ci… pana mówić, a ja nie? – zapytał rozbawionym tonem, zdejmując buty i kurtkę. Rosjanin zaszczycił go jedynie mocnym uderzeniem w tył głowy.
            - Co ci szkodzi? Jestem zmęczony, raz możesz mi odpuścić…
            - Najpierw wykonasz należycie swoje obowiązki, a później odpoczniesz – przerwał mi, odwieszając długi szal na wieszaku, a po chwili dołączając do niego i płaszcz. Westchnąłem ciężko i poczłapałem do kuchni. Wyciągnąłem dwa talerze, napełniłem je pokaźnymi porcjami jedzenia i z hukiem postawiłem je na stole. – Tak lepiej – stwierdził oschłym tonem. – Możesz odejść.
            - Dzięki za pozwolenie – mruknąłem pod nosem, wspinając się po schodach. Dzisiaj miałem jeszcze większą ochotę niż zwykle by go uderzyć.
            Zamknąłem za sobą drzwi i położyłem się na łóżku, sięgając po leżącą obok mnie książkę, jednak ani trochę nie mogłem się skupić. Targające mną emocje wzięły górę, zaprzątając mój umysł i nie pozwalając, bym o nich zapomniał.
Gdy usłyszałem, że ma do nas przyjechać inny dowódca, miałem cichą nadzieję, że Iwan choć trochę mi odpuści. Do tej pory albo mnie wykorzystywał, albo traktował jak osobistą zabawkę. Niestety, przy Torisie było jeszcze gorzej. Rosjanin za wszelką cenę chciał pokazać swoją władzę oraz to, że nad wszystkimi ma kontrolę. Za każdym razem, gdy poniżał mnie przy moim przyjacielu, miałem ochotę spalić się ze wstydu. Gdyby robił to przy kimś obcym, nie obchodziłoby mnie to, lecz świadomość, że bliska mi osoba to ogląda, była frustrująca. To dlatego czasami wręcz przesadnie się mu stawiałem. Resztki godności, jakie we mnie pozostały, dochodziły wtedy do głosu, a ja naiwnie liczyłem, że tym razem uda mi się z nim wygrać. Nigdy jednak tak się nie działo.
Westchnąłem ciężko i przewróciłem się na plecy. Zamknąłem oczy, przywołując pod powiekami obraz mojej zmarłej rodziny. Już dawno o nich nie myślałem, było mi przykro, że przez moje problemy zapomniałem o nich. Tęskniłem za nimi, za moim dawnym życiem. Co z tego, że wojna się skończyła, skoro wraz z jej odejściem odeszli moi bliscy, wewnętrzny spokój a nawet wolność?
Kroki, które usłyszałem, a następnie trzask drzwiami wywołały we mnie natychmiastową reakcję. Zerwałem się z łóżka i pognałem w stronę sypialni Iwana.
- Mogę wejść? – zapytałem, ostrożnie uchylając drzwi. Braginski stał do nich tyłem, widziałem, jak odrzuca na bok zdjęty przed chwilą krawat.
- Zależy w jakim celu… - mruknął. – Wejdź, nie stój tak w przejściu.
Skinąłem głową i wszedłem do środka, pospiesznie układając w głowie słowa, które lada chwila miałem wypowiedzieć.
- Chodzi o to, że ja… - przerwałem, kręcąc nerwowo głową. Dlaczego, do diabła, tak bardzo się denerwowałem?!
- Może ty masz czas, ale ja wręcz przeciwnie, dlatego wysłów się w końcu – zbeształ mnie, w dalszym ciągu na mnie nie patrząc.
- Bo moi rodzice i rodzeństwo… Ja chciałbym ich odwiedzić – wydusiłem, przestępując z nogi na nogę. Pojedyncze kropelki potu wstąpiły na moje czoło, zaraz jednak znikając pod wpływem mojej dłoni.
- Mam cię zabić? – zapytał zupełnie poważnie, świdrując mnie wzrokiem.
- Nie ważne, zapomnij! – krzyknąłem i wyszedłem, zawiedziony jego odpowiedzią. Chciałem pójść na ich groby, położyć na nich kwiaty, zmówić modlitwę, poczuć choć odrobinę ich obecność… Ale on jak zwykle wszystko zniszczył.
Zbiegłem do kuchni i nalałem do szklanki wodę, którą wypiłem duszkiem. Nie mogłem uwierzyć, że jego słowa tak bardzo mnie zabolały. Może faktycznie śmierć jest jedynym rozwiązaniem? Może tak naprawdę tylko to mi pozostało?
- Coś się stało? – usłyszałem cichy głos za swoimi plecami. Odwróciłem się i spojrzałem w zmartwione oczy Torisa.
- Nic, nieważne… - burknąłem.
- A właśnie że ważne. Widzę przecież, że to coś więcej niż zwykła irytacja…
Spuściłem głowę, za wszelką cenę starając się nie wygadać. Być może kiedyś bez wahania powierzyłbym mu swój problem, ale teraz… Sam już nie wiedziałem, co myśleć.
- To przez tego dupka, prawda? Znowu powiedział ci coś przykrego?
Na te słowa cały skamieniałem i stanąłem jak wryty. To był jednak mój błąd, gdyż Toris uśmiechnął się blado i złapał mnie za rękę.
- Teraz już mi się nie wywiniesz. Powiesz, o co chodzi, chociażbym miał wydobyć to z ciebie siłą – powiedział, ciągnąc mnie w stronę swojego pokoju. Nim zdążyłem zaprotestować, już siedziałem na skraju jego łóżka. – No więc? O co tym razem poszło?
- To głupie…
- Nie dowiem się, jeśli nie powiesz.
            - Chodzi o to, że chciałem poprosić go, żeby pozwolił mi pójść na cmentarz…
            - Jak to pozwoli? – zapytał, przekrzywiając głowę.
            I tak, nim się spostrzegłem, opowiedziałem mu całą historię od samego początku do mojej ostatniej kłótni z Iwanem. Oczywiście przemilczałem fakt, że Braginski wykorzystywał mnie też cieleśnie. Nie miałem odwagi, by wypowiedzieć to na głos, a co dopiero przed Torisem. Gdy już wszystko ze mnie uleciało, poczułem się o kilka ton lżejszy.
            - Zabiję go… - wyszeptał cicho, zaciskając dłonie w pięści. Determinacja w jego oczach mówiła, że rzeczywiście był gotowy to zrobić.
            - Przestań, to nic nie da. Poza tym ostatnio nie jest tak źle, naprawdę. Jakoś to wytrzymam.
            - Ale Feliks! Tak nie może przecież być. Do tej pory myślałem, że on tylko tutaj mieszka, cieszyłem się, że cię nie zabili. Fakt, to nie w ich stylu, ale w tej sytuacji to było dla mnie mało istotne… Ale teraz, kiedy już wiem, nie mogę tego tak po prostu zostawić!
            - Chciałeś odpowiedzi, więc ją dostałeś. Ale uwierz mi, że nie ma potrzeby, żebyś cokolwiek próbował zdziałać. Kiedy wyjedziesz, wszystko się ułoży. Iwan też na pewno już niedługo się stąd wyniesie…
            - Sam w to nie wierzysz – prychnął. Widziałem, że czuje się bezsilny. Z jednej strony chciał mi pomóc, lecz z drugiej musiał uszanować moją decyzję. Uśmiechnąłem się do niego pocieszająco i położyłem dłoń na jego ramieniu.
            - Zobaczysz, jeszcze będę się z tego śmiał na starość – zażartowałem, jednak to ani trochę nie złagodziło jego napięcia. Postanowiłem więc zastosować metodę, która kiedyś sprawdzała się w takich chwilach idealnie. Przysunąłem się do niego i mocno przytuliłem, opierając czoło na jego piersiach. Pod koszulą wyczułem twarde mięśnie, na które zapewne długo pracował. – Dam radę, nie martw się.
            - Pewnie, że dasz… Tylko po co? – zapytał w końcu, tym razem o wiele łagodniej.
            - Chociażby żeby stać się silniejszym.
            - Jeszcze ci mało?
            - Są ludzie, których spotkało o wiele więcej złych rzeczy… Poza tym to mój dom i nie dam się stąd tak łatwo wykurzyć.
            - Nic się nie zmieniłeś, wiesz? – powiedział zamyślonym głosem, delikatnie odwzajemniając mój uścisk. – Szkoda, że ja już dawno dałem się zatracić w tym wszystkim…
            - Dla mnie wciąż gdzieś tam siedzi mój dawny Toris.
            - Chciałbym, żeby tak było. Źle się czuję z tym, kim teraz jestem.
            - Pomyśl o tym jak o konieczności. A poza tym uważam, że nie każdy zdobyłby się na ten czyn.
            - Jaki czyn? Zdradę własnego narodu? Ucieczkę przed zagrożeniem? Pławienie się w luksusach i patrzenie na nędzę innych?
            - Fakt, zrobiłeś coś złego, ale tego żałujesz. To jest już pierwszy krok…
            - Nie widziałeś, jak patrzyli na mnie dzisiaj mieszkańcy wioski… To tak bardzo bolało, ale musiałem udawać radosnego, zaciekawionego… Jestem żałosny, nienawidzę siebie za to, co zrobiłem. Nigdy tego nie zrozumiesz, bo nie jesteś tchórzem. Nie boisz się walczyć o swoje.
            - Nie mów tak – poprosiłem go, jeszcze mocniej się do niego przyciskając. – Nie możesz czuć nienawiści, to cię zniszczy. Nie chcę tego.
            - Postaram się. Dla ciebie. To będzie moje zadośćuczynienie za to, że cię wtedy zostawiłem – powiedział cicho. – Cieszę się, że znowu mogliśmy się spotkać.
            - Ja też się cieszę, naprawdę – wyszeptałem, podnosząc się. – Muszę już iść. Śpij dobrze.
            - Ty też. I dzięki za tę rozmowę. Miło jest wiedzieć, że ktoś nie uważa cię za śmiecia.
            Pokiwałem głową i wyszedłem, zostawiając go sam na sam z myślami. Wiedziałem, że nie jest mu łatwo, ale nie sądziłem, że jest w aż tak złym stanie. Musiałem przyznać, że maska, którą zakładał każdego dnia, nawet mnie wyprowadziła w pole.
            - Gdzie byłeś? – zapytał Iwan, wyrastając przede mną w luźnych, długich spodniach i z ręcznikiem na głowie. Na jego nagim torsie widać było kilka kropel wody pozostałych po odbytej niedawno kąpieli.
            - Jak to gdzie? W domu – odburknąłem i wszedłem do swojej sypialni, zamykając mu drzwi przed nosem. To go jednak nie zniechęciło, bo dwie sekundy później otworzył je i wparował do pomieszczenia.
            - Feliks, zaczynasz mnie wkurwiać – oznajmił mi przez zaciśnięte zęby. – Zapytam jeszcze raz. Gdzie byłeś?
            - A gdzie mogłem być? Na pewno nie na zewnątrz, bo za każdym razem dokładnie zamykasz wejście!
            - A więc u Torisa.
            - Tak, tak… Bo jak nie na dworze, to u Torisa. Jedyna słuszna opcja… Jesteś idiotą.
            Potężny policzek, który wymierzył mi Iwan po tych słowach, pozbawił mnie równowagi, w wyniku czego runąłem do tyłu. Całe szczęście, że znajdowało się tam łóżko, bo w przeciwnym razie mogłoby się to dla mnie źle skończyć.
            - Albo naucz się lepiej kłamać, albo mów prawdę – powiedział, odrzucając w bok ręcznik – bo tylko się pogrążasz. Co z nim robiłeś?
            - No nie wiem… Może rozmawiałem? To robią normalni ludzie.
            - Rozmawiałeś…? A to ciekawe – zaśmiał się. Nachylił się nade mną i oparł dłonie po obu stronach mojej głowy. Wyraz jego twarzy przerażał mnie. – Powiedz, co ja mam zrobić, żebyś w końcu zaczął mnie słuchać? Twoje nieposłuszeństwo przekracza wszelkie granice, a stosowane kary odnoszą krótkotrwały efekt. Raz jesteś aniołkiem, a chwilę potem jakby diabeł w ciebie wstępował. Nie wspominając już o tym, jak przyjemnie zaczynało być przed przyjazdem tego całego Torisa.
            - To twoja wina – wydusiłem. Moje ciało ogarnął dziwny paraliż, wręcz bałem się wykonać jakikolwiek ruch.
            - Moja? A to niby dlaczego?
            - Gdybyś traktował mnie jak człowieka, byłoby zupełnie inaczej…
            - Wolę traktować cię jak kogoś wyjątkowego. Bo gdybyś miał być tylko człowiekiem w moich oczach, prawdopodobnie już byś nie żył. A tego bym nie chciał.
            - Możesz… mnie już puścić? – wyjąkałem, kuląc się i starając omijać jego wzrok jak tylko się dało.
            - Mam o wiele ciekawszą propozycję – powiedział, wstając. Zgasił światło i po omacku wrócił do swojej poprzedniej pozycji. Musnął czubkiem nosa mój policzek, śmiejąc się przy tym cicho. Teraz już nie tylko drżałem, ale cały trząsłem się ze strachu. – Co się stało? Czyżbyś się bał? – zadrwił ze mnie, wkładając kolano między moje nogi i ocierając nim o moje krocze. – Nie martw się, gwarantuję ci, że znajdziesz się tej nocy w siódmym niebie – wyszeptał, wdmuchując do mojego ucha swój gorący oddech. Następnie zniżył głowę i podciągnął zębami moją koszulkę, łaskocząc mnie przy tym brodą. Każdy jego pocałunek, jaki czułem na skórze, przyprawiał mnie o dreszcze. Mój strach zniknął równie szybko, jak się pojawił. – Mówiłem ci już, że masz piękne ciało? – zapytał zmysłowo i objął ustami wypukłość, która pojawiła się w moich spodniach. Zaczął naciskać ją językiem przesuwając nim w górę i w dół, od czasu do czasu zahaczając o nią także zębami. Moje ręce naprowadził na swoją głowę, które pod wpływem impulsu wplotłem w jego włosy. Za wszelką cenę starałem się powstrzymywać od jakichkolwiek reakcji, lecz moje ciało powoli przestawało mnie słuchać. Nagle wszystko ustało. Jęknąłem, niemal boleśnie, próbując powstrzymać nieznośne pulsowanie w moim członku. – Jeśli chcesz, żebym kontynuował, musisz poprosić – powiedział Iwan.
            - Niedoczekanie twoje – warknąłem, skręcając się z palącej mnie chęci spełnienia.
            - To tylko pięć prostych słów – szepnął, przygryzając mój sutek. – Iwan. Proszę. Pozwól. Mi. Dojść – wyliczył. Po każdym wypowiedzianym słowie całował inną część mojego ciała, a robił to z niezwykłym zaangażowaniem, które przyprawiało mnie o zawroty głowy. Wiedziałem, że nie odpuści, dopóki nie spełnię jego zachcianki.
            - Powiem, ale… pod jednym… warunkiem – jęknąłem w końcu, gdy dał mi chwilę odpocząć.
            - Śmiesz jeszcze stawiać warunki, gdy jesteś w tak marnym położeniu? A więc słucham – powiedział, wyraźnie zaintrygowany. Byłem pewny, że gdyby nie panująca ciemność, zobaczyłbym jego wredny uśmieszek.
            - Pozwolisz mi iść na cmentarz.
            - A więc o to ci wtedy chodziło… Niech będzie. Ale musisz być grzecznym chłopcem, bo w przeciwnym razie pójdę tam z tobą, a tego byś raczej nie chciał, co? – zapytał, jeszcze mocniej na mnie napierając. Jego szybki oddech niemal palił moją skórę.
            - Jasne, że nie.
            - A teraz czas, żebyś wywiązał się ze swojej części – mruknął.
            Wciągnąłem gwałtownie powietrze i ledwo zauważalnie drgnąłem. Już sama myśl, że mam powiedzieć coś takiego, napawała mnie ogromnym wstydem. Musiałem to jednak zrobić, gdyż taka była umowa. Zacisnąłem powieki i wymamrotałem:
            - Iwan, prszę, pzwlmi djść…
            - Co? Nic nie zrozumiałem… Mów głośniej i wyraźniej – poprosił mnie, palcami jednej ręki bawiąc się gumką moich spodni. Ich materiał ocierał się o moją męskość, doprowadzając mnie do szału.
            - Iwan, proszę… Nie mogę tego powiedzieć! – krzyknąłem zrozpaczony. Spróbowałem wydostać się z jego objęć, lecz powstrzymał mnie.
            - Nie możesz się już wycofać. Przykro mi – powiedział i polizał moją szyję od żuchwy aż do obojczyków. Jęknąłem przeciągle, gdyż jego palec nieznacznie dotknął główki mojego penisa. Byłem u kresu wytrzymałości. Nagle wpadłem na pewien pomysł. Podniosłem ręce, po omacku umieściłem je na karku Iwana i przyciągnąłem go do siebie.
            - Iwan, proszę, pozwól mi dojść – wyszeptałem i delikatnie przygryzłem obrąbek jego ucha. Po pomruku, jaki wydobył się z jego gardła wywnioskowałem, że jest zadowolony.
            Nim się spostrzegłem, zdarł ze mnie spodnie i wziął do ust mojego penisa. Zaczął szybko go stymulować, jego język rozkosznie ocierał się o moją żołądź. Przez te kilka minut zwłoki, które mi zafundował, doszedłem niemal od razu, spryskując jego jamę ustną spermą. Opadłem bezsilnie na materac, z trudem łapiąc oddech. Policzki paliły mnie ze wstydu, pragnąłem zapaść się pod ziemię. Nie dość, że musiałem powiedzieć coś takiego, to jeszcze… Nie, nie chcę nawet o tym myśleć.
            - No widzisz? A tak upierałeś się, że nie przejdzie ci to przez gardło… Robisz postępy – zaśmiał się. – Jeszcze trochę, a spełni się moje marzenie.
            - Jakie marz… - Nie dokończyłem, gdyż zachłannie mnie pocałował. Był jednak bardziej delikatny i namiętny niż do tej pory, tak jakby miał przed sobą swoją ukochaną, aniżeli zakładnika. Nim się spostrzegłem, dałem się temu ponieść i nieśmiało go odwzajemniłem.
            Nagle przez mgiełkę rozkoszy dotarł do mnie dźwięk skrzypiącej podłogi i towarzyszących temu mozolnych kroków. No tak, kompletnie zapomniałem o tym, że nie jesteśmy sami.
            - Iwan, zostaw mnie chociaż przez chwilę – poprosiłem najciszej jak umiałem. Nie chciałem, żeby Toris cokolwiek usłyszał.
            - Dlaczego? Nie widzę przeszkód, żebyśmy kontynuowali – szepnął, przewracając mnie na brzuch. Wbił palce w moje pośladki, masując je, jednocześnie składając delikatne pocałunki na mojej szyi i ramionach. Mocno zakryłem usta dłońmi, modląc się, by żaden jęk nie wydarł się spomiędzy moich warg. – Będziesz się musiał bardzo postarać, żeby twój przyjaciel nas nie usłyszał.
            - Panie Braginski, mam do pana sprawę! – krzyknął Toris, pukając w drzwi prowadzące do sypialni Iwana. – Wiem, że jest trochę późno, ale to nie da mi spokoju, jeśli nie doczekam się od pana odpowiedzi!
            - Zabiję tego przygłupa – wyszeptał przez zaciśnięte zęby Rosjanin i zaczął się podnosić.
            - Zaczekaj, idioto. Nie sądzisz, że wychodzenie do niego o tej porze z mojego pokoju to trochę głupi pomysł?
            - Nie zależy mi na tym, co on sobie pomyśli.
            - Ale mi zależy – warknąłem, idąc w kierunku moich ubrań porozrzucanych na podłodze. – Ani mi się waż stąd wychodzić dopóki go nie spławię. Dam ci znać, kiedy będziesz mógł się wynieść.
            - Wiem, że nie śpisz! – krzyknął jeszcze raz Toris, nie przestając uderzać w drzwi.
            - Toris, o co ci chodzi? Ludzie próbują tu spać… - mruknąłem, udając zaspanego.
            - Przepraszam, ale muszę porozmawiać z Braginskim. To ważne…
            - Daj sobie spokój. Pewnie już śpi, więc żadnym sposobem go nie obudzisz…
            - To może wejdę tam i pomogę mu wstać?
            - Zwariowałeś? Jesteś samobójcą czy jak? Jutro to załatwisz. A teraz idź spać.
            - Ale Feliks, ja muszę dzisiaj…
            - Nie, nie musisz – powiedziałem, ciągnąc go w stronę schodów. – Nie rób mi więcej kłopotów, proszę.
            - Kłopotów? Jakich kłopotów? – zapytał zdezorientowany, patrząc na mnie podejrzliwym wzrokiem.
            - Hej, wy dwaj! Co wy, do cholery, robicie? – zawołał Iwan, kompletnie nas zaskakując. Przecież miał siedzieć w moim pokoju do odwołania!
            - O, dobrze się składa! Mam do pana sprawę…
            - Co masz? Myślisz, że mnie to obchodzi w tej chwili? Znikaj stąd, albo pożałujesz. Porozmawiamy jutro, o ile na to zasłużysz.
            - Ale to naprawdę ważne…
            - Zamknij się – szepnąłem przez zaciśnięte zęby, uderzając go szybkim ruchem w brzuch i udając, że wcale tego nie zrobiłem. Oczy Iwana, choć utkwione w Torisie, dosięgały i moją osobę, od czasu do czasu lustrując mnie uważnie wzrokiem. – Idź już do siebie, chyba że życie ci niemiłe.
            - Ale…
            - Nie słyszałeś? Kolega dobrze ci radzi i myślę, że powinieneś go posłuchać – rzucił Iwan, postępując krok naprzód. Toris cały zbladł i ruszył w kierunku schodów.
            - Może faktycznie poczekam. Dobranoc!
            I już go nie było. Chwilę potem dało się słyszeć trzask drzwi, któremu zapewne towarzyszył szczęk klucza przekręcanego w zamku.
            - No, nareszcie możemy kontynuować… - mruknął Braginski, podchodząc do mnie.
            - Nie mam nastroju, przykro mi. Dokończymy innym razem – powiedziałem i spróbowałem przemknąć obok niego.
Prawie mi się udało. W ostatniej chwili zostałem złapany w pasie i poniesiony do sypialni.

            A już liczyłem na to, że awantura, jaką wywołał Toris, uchroni mnie chociaż tej nocy.


Część 14





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz