Menu

niedziela, 15 stycznia 2017

Życie online, część 16


Pierwszym, co poczuł Artur po przebudzeniu się, był drażniący zapach, jaki mógł panować tylko w szpitalu. Głowa niemiłosiernie go bolała, drażnił go nawet dźwięk kropel płynu skapujących w kroplówce podłączonej do jego dłoni. Mimo tego było mu niezwykle wygodnie, a ciężar, który czuł na udzie, wydawał mu się najwspanialszym uczuciem, jakiego kiedykolwiek doświadczył. Powoli otworzył oczy i rozejrzał się po sali, w której leżał. Na krześle po lewej stronie drzemała jego mama, zaś tuż przy łóżku, z głową na jego nogach, spał w najlepsze Marcel. Artur uśmiechnął się i zaczął głaskać go po włosach, powoli przypominając sobie o tym wszystkim, co zaszło. Ostatnim, co pamiętał, było uderzenie w głowę, lecz wiedział, że później było coś jeszcze. W końcu ktoś musiał go znaleźć, a Sergiusz nie był raczej na tyle łaskawy, by wezwać karetkę.
- Co jest? – zapytał niezbyt przytomnie Marcel, budząc się pod wpływem dotyku Artura. Spojrzał na chłopaka, a gdy dotarło do niego, że ten się obudził, uśmiechnął się z ulgą i usiadł prosto. – No w końcu. Już myślałem, że będziesz spał wiecznie.
- Co się stało? – wychrypiał. – Dlaczego tu jesteś?
- Zadzwoniłeś po mnie. Lekarz mówił, że możesz nie pamiętać niektórych rzeczy, ale to w końcu minie – wyjaśnił, głaszcząc go po policzku. – Miałeś wstrząśnienie mózgu, poza tym ten skurwysyn cię naćpał.
- Tak, to pamiętam. 
- Jak do tego w ogóle doszło? – zapytał, zamykając jego dłoń w uścisku. – Albo nie, opowiesz wszystko, jak twoja mama się obudzi.
- Ona wie?
- Powiedziałem jej to, czego dowiedziałem się od ciebie. Musiałem.
- W porządku – odparł i spojrzał na nią ze smutkiem. – Pewnie bardzo się o mnie martwiła.
- Ona chociaż nie była bliska omdlenia – zaśmiał się gorzko, po czym delikatnie ucałował jego nadgarstek. – Nigdy więcej tak mnie nie strasz, dobrze?
- Postaram się – odparł i splótł ich palce. Chwilę patrzeli sobie w oczy, po czym usłyszeli ciche ziewnięcie.
- Artur, jak się czujesz? – zapytała Karolina, przysuwając się do nich. Udała, że nie widzi ich złączonych dłoni, i odgarnęła synowi włosy z czoła.
- Dobrze. Tylko głowa mnie boli, ale to nic takiego.
- Czy to prawda, że Sergiusz…
- Przepraszam, nie chciałem, żeby to wyszło na jaw w ten sposób – odparł, odwracając wzrok.
- Przecież to nie twoja wina. To ja zaprosiłam do domu bandytę, i to ja powinnam cię teraz przepraszać. Poza tym od początku byłeś do niego nieprzychylnie nastawiony, i miałeś rację. I te nasze kłótnie o Sergiusza… - jęknęła, kręcąc głową z dezaprobatą i zrezygnowaniem.
- Nie powinna pani siebie obwiniać. Nikt nie potrafi przewidywać takich rzeczy – powiedział Marcel, nie mogąc znieść myśli, że Karolina nadal uważa się za sprawczynię całego tego zamieszania.
- Marcel ma rację. Poza tym najważniejsze jest to, że już nigdy więcej go nie zobaczymy.
Po jego słowach w sali zapanowała cisza, którą przerwał chwilę później, zaczynając opowiadać, jak doszło do całego zdarzenia. To, jak znalazł się w szpitalu, musiał dopowiedzieć Marcel, gdyż chłopak nadal nie mógł przypomnieć sobie niczego z tamtego okresu.
- Artur, nawet nie ma mowy, że nie zgłosisz tego na policję – powiedziała Karolina, gdy już przyswoiła sobie wszystkie informacje. – Nie obchodzi mnie, co ten psychol chce wrzucić do Internetu. Skrzywdził cię, i musi ponieść tego konsekwencje.
- Jakoś wątpię, że uda się go złapać – mruknął,
- Aha, czyli najlepiej dać sobie spokój i udawać, że nic się nie stało?
- Jeśli dzięki temu będziesz bezpieczna, to tak.
- Czułabym się o wiele bezpieczniej, gdyby Sergiusz poszedł siedzieć.
- Ja też! Ale zrozum, policja go nie złapie, jestem tego pewny. Poza tym pewnie już gdzieś wyjechał, kto wie, czy nie opuścił kraju… Po nim spodziewałbym się wszystkiego.
- Przepraszam, ale muszę się przewietrzyć. Zaraz do was wrócę – odparła po chwili. Wyszła z sali, mocno zaciskając dłonie w pięści, a jej usta zbiegły się w wąską linię.
- Chyba nieźle ją wkurzyłeś – stwierdził Marcel, chwilę patrząc jeszcze na drzwi, za którymi zniknęła.
- Zrozum, nie mam innego wyjścia – westchnął i zamknął oczy. – A tak w ogóle to nie powinieneś wrócić do domu? Mama pewnie się o ciebie martwi.
- Spokojnie, o wszystkim wiedzą. Pozwolili mi zostać z tobą ile tylko chcę. Właściwie to tata pozwolił, no i obiecał, że jakoś udobrucha mamę.
- Udobrucha? Co się stało? – zapytał, spoglądając na niego z niepokojem.
- Jakby to powiedzieć… Moja mama dowiedziała się o tym, co dzieje się między nami – wyjaśnił i uśmiechnął się przepraszająco. – To moja wina, byłem nieostrożny, a ona zobaczyła, jak cię całuję.
- Czy przez to masz jakieś problemy w domu? Może w ogóle powinniśmy przestać się…
- Nawet tak nie mów – przerwał mu. – Wszystko jest już w porządku, tata mnie zrozumiał i obiecał, że w końcu przekona do tego i mamę. Poza tym myślałem, że się wściekniesz.
- Sam już nie wiem, co mam robić – szepnął. – Zaczynam gubić się w tym wszystkim.
- Spokojnie, masz jeszcze trochę czasu. Wiesz już, co powiesz policji?
- Że niczego nie pamiętam, nie widziałem sprawców, i nie mam pojęcia, o co mogło chodzić. Chyba coś takiego.
- No nie wiem, czy to taki dobry pomysł – mruknął, wyciągając telefon, który lekko zawibrował. Spojrzał na wiadomość od Łukasza, którą w pierwszej chwili postanowił zignorować, lecz po chwili wszedł w wysłany mu link. To, co zobaczył, sprawiło, że o mało nie spadł ze stołka. – O kurwa – zaklął, czytając kolejne linijki artykułu. – Poznajesz ten samochód? – zapytał, odwracając ekran w stronę Artura.
- Aż za dobrze… - odparł. – A o co chodzi?
- Kilka godzin temu wyłowili go z rzeki. Ponoć jakieś inne auto zepchnęło go tam z drogi. Kierowca zginął, jeszcze nie poznali jego tożsamości – wyjaśnił.
- Myślisz, że to był… - zaczął Artur, lecz słowa uwięzły mu w gardle. Mógł tylko patrzeć na Marcela szeroko otwartymi oczami i próbować zrozumieć zaistniałą sytuację.
- No w sumie kto inny mógłby nim być? W ogóle całe miasto o tym huczy, ponoć zrobiła się z tego niezła afera.
- To dzieje się za szybko. Najpierw Sergiuszowi odbija i mnie porywa, po czym szykuje się do wyjazdu i zniknięcia z tych okolic, a na koniec znajdują go martwego w samochodzie. Co to ma niby być? Takie rzeczy nie dzieją się w normalnym życiu!
- Jakie rzeczy? – zapytała Karolina, wchodząc na salę i przenosząc wzrok to na bladego Marcela, to znów na Artura, któremu oczy mało nie wychodziły z oczodołów. – Coś się stało? Wyglądacie dziwnie.
- Proszę, niech pani sama przeczyta – powiedział, podając jej komórkę. Po chwili kobieta zakryła usta dłonią i oddała mu przedmiot.
- Może to i lepiej – szepnęła po nieznośnie długiej chwili ciszy. Ciężko opadła na krzesło i przetarła oczy, powstrzymując się od wybuchnięcia płaczem. Uśmiechnęła się, dodając sobie w ten sposób siły, i pewnie spojrzała na syna.
 W tym samym momencie ktoś zapukał do drzwi, po czym do pomieszczenia wkroczyło dwóch policjantów. Artur spojrzał na matkę porozumiewawczo, po czym uścisnęli się i kobieta wyszła z pomieszczenia, a za nią Marcel.
- Później do ciebie wpadnę – powiedział na odchodnym, po czym ruszył w stronę wyjścia ze szpitala. Chciał jeszcze porozmawiać z Karoliną, lecz zaraz zrezygnował z tego pomysłu. Bo co miałby jej niby powiedzieć? Zresztą nigdzie jej nie widział, uznał więc bieganie po całym budynku za bezsensowne. Zamiast tego poszedł prosto do domu, zastanawiając się, co z tego wszystkiego wyjdzie.
* * *
Artura wypisano ze szpitala po pięciu dniach, gdy zyskano pewność, iż wszystko jest w porządku. Razem z Karoliną pojechali do domu, gdzie chłopak z ulgą położył się na dywanie w salonie i cicho westchnął. Ostatnie dni przysporzyły mu wielu zmartwień. Przede wszystkim rozmowy z policjantami go wykończyły, szczególnie te ich pytania, czy aby na pewno niczego sobie nie przypomina. Ostatecznie jednak przyjęli do wiadomości, że Artur nie zna żadnych szczegółów i najprawdopodobniej nie przyczyni się do ujęcia sprawcy. Jedyną pocieszającą wiadomością było potwierdzenie, iż w wypadku faktycznie zginął Sergiusz. Co prawda nie powinien cieszyć się z czyjejś śmierci, lecz w głębi duszy czuł, że mężczyzna sobie na to zasłużył.
- Jak się czujesz? – zapytała Karolina, nie miała jednak na myśli samopoczucia fizycznego. Przysiadła na skraju kanapy popijając wodę i wpatrując się w swoje dłonie.
- Czuję ulgę. Czy to normalne? Przecież on nie żyje…
- Nie myśl już o tym. Przecież to nie jest twoja wina, poza tym Sergiusz wyrządził ci tyle złego, że nie masz powodu go żałować. Po prostu zapomnijmy o tym.
- Najważniejsze, że będziesz już bezpieczna – odparł i spojrzał na nią, uśmiechając się. Już miał dodać coś jeszcze, lecz przerwał mu dźwięk domofonu. Karolina bez słowa wstała z kanapy i poszła do przedpokoju.
- Artur, to do ciebie.
- Czyżby Marcel? – bardziej stwierdził, niż zapytał, podnosząc się z podłogi i dołączając do niej w chwili, gdy otworzyła drzwi i wpuściła do środka chłopaka.
- Marcel, słońce, jak miło cię widzieć – powitała go i przytuliła, stając przy tym na palcach. – Dziękuję, że przyszedłeś.
- Cała przyjemność po mojej stronie – odpowiedział uprzejmie i zdjął buty.
- Artur, muszę iść już do pracy. Przepraszam, że nie mogę z tobą zostać, ale szef i tak dał mi już wystarczająco wolnego, nie mogę dłużej siedzieć w domu.
- I dlatego wynajęłaś mi niańkę? Przecież wiesz, że bym sobie poradził – zaśmiał się.
- Dzięki temu będę spokojniejsza. Wrócę wieczorem – oznajmiła i niemal wybiegła z mieszkania. Artur tylko westchnął, przekręcił klucz w zamku i spojrzał wyczekująco na Marcela.
- Wygląda na to, że mamy cały dzień dla siebie – stwierdził chłopak, uśmiechając się promiennie.
- Nie wierzę, że dałeś się w to wciągnąć.
- Daj spokój, to tylko taka przykrywka – mruknął, wzruszając ramionami, i złapał go pod rękę. – Jesteś głodny czy coś? Jeśli czegoś potrzebujesz, nie krępuj się i mów.
- Niczego mi nie trzeba. Możesz odejść, Sebastianie – odparł kpiąco.
- Och, daj spokój! Ja na serio się o ciebie martwię.
- Przecież wszystko ze mną w porządku, nie jestem jakimś kaleką – powiedział, idąc do swojego pokoju. Opadł na łóżko i położył się na brzuchu, klepiąc miejsce obok siebie. Marcel od razu zrozumiał ten gest i legł obok niego. – Jak tam twoja mama?
- Dwa dni temu przeprowadziliśmy długą, poważną rozmowę. Wygląda na to, że prawie całkowicie pogodziła się z moją orientacją. Teraz będzie już tylko lepiej.
- To dobrze. I jeszcze raz za to przepraszam. Przez to głupie nieporozumienie…
- Dla mnie to nie było nieporozumienie – przerwał mu. – Kiedy w końcu przestaniesz zaprzeczać samemu sobie?
- Nigdy tego nie robiłem.
- Czyżby? Więc dlaczego udajesz, że to cię nie rusza? Przypomnij sobie, jak reagowałeś na mój dotyk, co czułeś podczas spędzania ze mną czasu… Poza tym samo to, że zadzwoniłeś właśnie po mnie, gdy leżałeś naćpany i pobity w lesie, dużo znaczy. Mogłeś wybrać jakikolwiek numer, ale pomyślałeś o mnie. Jeszcze ci mało dowodów?
Chłopak głośno nabrał powietrza do płuc i odwrócił wzrok. Marcel trafił w sedno, wypowiedział na głos to, co od kilku dni kłębiło się w głowie Artura i nie dawało mu spokoju. Tylko czy to naprawdę takie proste? Wyrzec się samego siebie, poddać się, przyznać do przegranej…
- Skąd mogę mieć pewność, że za chwilę ci się nie znudzę? Że nie zostawisz mnie zaraz po zaspokojeniu swojej ciekawości?
- Myślisz, że gdybym nie brał cię na poważnie, to tyle bym się bawił w te całe podchody?
- Po tobie można się wszystkiego spodziewać, i to jest najgorsze. Nigdy nie wiem, o czym myślisz, podczas gdy mnie tak łatwo przejrzeć. Wkurza mnie to.
- Widzisz? To kolejny dowód na to, że odwzajemniasz moje uczucia – powiedział, głaszcząc go po głowie.
- Ale ja przecież nigdy… no wiesz – burknął, patrząc na niego wilkiem.
- Tym lepiej dla mnie. Świadomość, że to ja, spośród siedmiu miliardów ludzi, skosztuję cię jako pierwszy, jest niezwykle satysfakcjonująca. Podniecająca w sumie też.
- Jesteś nienormalny. Co ja w tobie w ogóle widzę? – zapytał zrezygnowanym głosem i przewrócił się na plecy. Westchnął ciężko, modląc się w duchu, by nie żałować swojej decyzji. – Dobra, wygrałeś. Nigdy nie pomyślałbym, że to powiem, ale ja chyba też się w tobie… zakochałem.
- Mógłbyś powtórzyć? Bo nie zrozumiałem… - poprosił z miną niewiniątka, za co od razu został zdzielony po głowie.
- Ty chamie! Zapomnij o tym, co powiedziałem. Zmieniam zdanie.
- Za późno, księżniczko. Słowo się rzekło – odparł triumfalnie i usiadł, po czym podniósł Artura do tej samej pozycji. – Kocham cię.
- To krępujące – mruknął, odwracając wzrok. Marcel cmoknął, niezadowolony, i złapał go pod brodę, zmuszając, by spojrzał mu w oczy.
- Kiedy ja naprawdę cię kocham – powiedział niskim, cichym głosem. Przybliżył swoją twarz do jego, ciekawy, jak chłopak zareaguje tym razem. Widząc rumieńce na jego policzkach, uśmiechnął się i przeniósł dłoń na linię jego żuchwy. Delikatnie pogłaskał miękką, rozgrzaną skórę, jednocześnie czując twardość kości i drobnego, niewidocznego na pierwszy rzut oka zarostu. – Tak długo na to czekałem – szepnął, ostrożnie muskając wargami jego wąskie usta. Trwało to ułamek sekundy, lecz przyniosło Marcelowi więcej satysfakcji, niż większość pocałunków w jego życiu.
- I co ja mam teraz zrobić? – zapytał niepewnie, próbując się odsunąć. W jego głowie panował totalny chaos, rozsądek zaś podpowiadał, że powinien jak najszybciej stąd uciec. Mimo to nadal siedział na swoim miejscu i cierpliwie czekał na dalszy rozwój wydarzeń.
- A co myślisz, że powinieneś zrobić?
- Odsunąć się na bezpieczną odległość – bąknął, uważnie studiując twarz starszego chłopaka.
- Hej, to nie wchodzi w grę. Myślisz, że tak łatwo cię teraz wypuszczę?
- Ja już w ogóle nie myślę – przyznał szczerze, kręcąc głową na boki. – Co ze mną jest nie tak?
- Nic. Dla mnie jesteś idealny. A to, że straciłeś głowę, cóż… Właściwie to ci się nie dziwię.
- Ty i to twoje samouwielbienie – mruknął. Zdał sobie sprawę, że całe to odwracanie uwagi Marcela przestaje być skuteczne, i że niedługo ich rozmowa wróci na niebezpieczne tory. Muszę coś wymyślić! Cokolwiek!, pomyślał gorączkowo, coraz bardziej panikując.
- Ech… No już tak na mnie nie patrz, przecież cię tu nie zgwałcę – powiedział, uśmiechając się i siadając nieco dalej od niego. – Mogę poczekać jeszcze trochę.
- Przepraszam – szepnął, ukrywając twarz w dłoniach. – Po prostu potrzebuję czasu.
- Rozumiem. Oby to nie trwało zbyt długo, bo w końcu naprawdę nie wytrzymam i…
- Tak, tak – przerwał mu i wstał. – Nie wiem jak ty, ale ja okropnie zgłodniałem.
- Zaraz coś ci upichcę. Na co masz ochotę?
- Cokolwiek – odparł wymijająco i poszedł do kuchni.
Siedząc na krześle i obserwując Marcela smażącego tosty, Artur po raz pierwszy zrozumiał, jak wielkim jest szczęściarzem, mając go tuż obok siebie.
* * *
- Naprawdę nie wiem, jak mam ci dziękować – powiedziała Karolina, gdy Marcel szykował się do wyjścia.
- To naprawdę nic takiego. Pomoc przyjacielowi jest moim obowiązkiem.
- Już się tak nie podlizuj – mruknął Artur, krzyżując ręce na piersiach i patrząc na niego z figlarnymi iskierkami w oczach.
- Wcale się nie podlizuję. To tylko mój urok osobisty – odparł i zmierzwił mu włosy. W odpowiedzi chłopak zarumienił się, burknął pod nosem pożegnanie i poszedł do swojego pokoju.
- Aż miło popatrzeć na waszą dwójkę. Wcześniej Artur nie miał nikogo takiego, był samotny. Naprawdę go zmieniłeś.
- W drugą stronę to też zadziałało. Czasem sam siebie nie poznaję – westchnął. Założył kaptur na głowę i położył dłoń na klamce. – Jakby co, służę pomocą. Do widzenia – powiedział, po czym wyszedł z mieszkania, zbiegł po schodach i wydostał się na dwór. Odetchnął głęboko chłodnym powietrzem i ruszył spacerkiem w stronę swojego domu. W połowie drogi wyciągnął komórkę i wybrał numer do Nikodema, który odebrał niemal natychmiast.
- Marcel! W końcu się odezwałeś.
- Wybacz, ostatnio trochę się działo, sam rozumiesz.
- Czekaj, Adam coś rozwala znowu – powiedział. Chwilę później dało się słyszeć głośne stęknięcie, śmiech i dziwne trzaski. – Krychu, no zrób coś z nim! Boże, co za debil.
- Jak bardzo nawaleni jesteście?
- Spokooojnie, jeszcze nie jest tak źle – zaśmiał się. – Na razie to tylko piwo. To co się tam u ciebie działo?
- W domu miałem zamieszanie, tata wrócił, no takie pierdoły.
- Czytaliśmy, że w Dąbrowie jakiegoś gościa mafia zabiła czy coś.
- Jaka mafia? Po prostu jakiś debil zjechał do rzeki. Pijany był pewnie. Nic takiego. A wy? Co robicie oprócz chlania?
- Obóz jak obóz. Zabawy, wygłupy, panienki… Żyć nie umierać. W sumie jest jeden plus, że cię nie ma. Nie zgarniasz wszystkiego, co najlepsze, dla siebie.
- Uważaj, żebym tam do was nie przyjechał i nie zrobił porządku.
- Grozisz mi? – zapytał, udając wrogi ton, po czym głośno się roześmiał. – Dobra, ja kończę. Bo mi już druga kolejka mija.
- Pozdrów resztę. I przypomnij im o pamiątkach dla mnie.
- Jak nie zapomnę – odparł i rozłączył się.
Chwilę później Marcel wszedł do domu. Odwiesił bluzę na wieszak, zdjął buty i poszedł do salonu, skąd dobiegał dźwięk włączonego telewizora. Usiadł na kanapie obok ojca i Asi, którzy zaszczycili go tylko przelotnym spojrzeniem.
- I jak tam Artur? – zapytał mężczyzna, nie odwracając wzroku od ekranu.
- Zdrów i pełen energii.
- Pocałowałeś go wreszcie?
- Asia! – zganili ją jednocześnie, patrząc na nią z szokiem i niedowierzaniem na twarzach.
- No co? Nie moja wina, że zachowują się jak jakieś niedoświadczone nastolatki.
- Odezwała się wielce obeznana w temacie – mruknął Marcel, chwytając poduszkę, która chwilę potem uderzyła w czoło dziewczyny.
- Wy mnie kiedyś do grobu wpędzicie – westchnął, wstając z kanapy. – Ja nie wiem, po kim z was takie szatany.
- A przypomnieć ci, jak zachowywałeś się na studiach?
- Proszę, Julio, nie zaczynaj tego tematu.
- Ale dlaczego? Niech mama się wypowie, ma prawo – powiedziała Asia, od razu się ożywiając.
- Właśnie. Wolność słowa jest – poparł ją Marcel z miną niewiniątka.
- Jak zasłużycie, to wam kiedyś opowiem to i owo – odparła i usiadła wyprostowana w fotelu. Wzięła łyk herbaty z filiżanki, po czym odstawiła ją na stolik. – Powiedz mi, Marcel, jak czuje się twój kolega? Doszedł już do siebie?
- Tak, wszystko już w porządku. Lekarze powiedzieli, że nie powinno być żadnych komplikacji w postaci krwiaków czy czegoś tam. Wygląda też na to, że i on, i jego mama, otrząsnęli się i pogodzili z całą tą sytuacją.
- Dobrze, że wszystko tylko tak się skończyło. Mieli szczęście.
- Oj mieli, mieli. Ten cały Sergiusz serio był psychopatą.
- A czy mamie Artura nie przeszkadza, że tak często u nich przesiadujesz?
- Nie, wręcz przeciwnie. Cieszy się, że mam na niego oko. Czemu pytasz?
- Po prostu nie chcę, żebyś się im narzucał.
- Spokojnie, gdyby tak było, pani Karolina na pewno by mu o tym powiedziała – powiedział tata Marcela, wracając z powrotem do salonu i z dość surową miną włączając się do rozmowy.
- No właśnie. Wiecie co? Pójdę już do swojego pokoju, zmęczony jestem – mruknął, i niemal pobiegł na górę. Gdy znalazł się w swojej sypialni, odetchnął z ulgą i opadł na łóżko.
Było mu głupio, że przez niego rodzice tak często się kłócą. Nawet nie mógł spędzić z nimi czasu, bo zaraz rozmowa schodziła na niebezpieczne tory, w efekcie czego jego mama przybierała ten karcący, chłodny ton, a tata wychodził jej naprzeciw niczym adwokat odpierający argumenty prokuratora. Tylko jego siostra zachowywała się normalnie, nie licząc oczywiście sytuacji, gdy palnęła jakąś głupotę. Jak tak dalej pójdzie, to oszaleję, pomyślał, przecierając oczy.
- Marcel, śpisz? – spytała szeptem Asia, wślizgując się do pokoju. Przysunęła sobie krzesło jak najbliżej łóżka, usiadła na nim i spojrzała na brata wyczekująco.
- Czy wy nie możecie dać mi chociaż chwili spokoju? – jęknął i zmierzył ją wściekłym spojrzeniem. – Czego chcesz?
- Jak to czego? Nie odpowiedziałeś mi na pytanie.
- Co? Jakie pytanie?
- Czy się już pocałowaliście.
- Skąd wiesz, że wcześniej tego nie robiliśmy? W ogóle co cię to obchodzi, gówniaro?
- Jesteś zły, więc pewnie Arczi znowu cię spławił – zachichotała i teatralnym gestem odgarnęła włosy z czoła. – Zawsze jesteś taki pewny swego, a wychodzi na to, że nie potrafisz poderwać nawet jednej osoby.
- Tak się składa, moja droga, że to nie jest moje pierwsze rodeo. I, dla twojej wiadomości, pocałowałem go. W sumie zaliczyłbym to jako pół pocałunku, no ale… - powiedział, na chwilę się zamyślając. – Chociaż nie, pół to też za dużo. Chyba serio jestem beznadziejny.
- Z grzeczności nie zaprzeczę. A wyznaliście sobie chociaż miłość?
- No pewnie. Staliśmy na klifie, morska bryza rozwiewała nasze włosy i ubrania, trzymaliśmy się za ręce, w tle zachodziło słońce… W pewnym momencie powiedziałem, że go kocham, a on odpowiedział, że on mnie też. I żyliśmy długo i szczęśliwie.
- Scenariusz jak z taniego yaoica – mruknęła pod nosem, zanim zdążyła ugryźć się w język.
- Boże, tylko nie to – jęknął Marcel, patrząc na nią wzrokiem pełnym pogardy. – Moja siostra właśnie przechodzi transformację w zagorzałą yaoistkę. Ty w ogóle wiesz, że takie rzeczy są dla dorosłych?
- Myślisz, że czyja to wina, że po to sięgnęłam?
- A, no tak. Zapomniałem. Winny jest cały świat, tylko nie ty.
- Daj mi spokój, bo sam lepszy nie jesteś. Myślisz, że nie wiem o twoim magicznym kartonie, który chowasz w szafie?
- Kartonie? – wychrypiał, momentalnie blednąc na twarzy. – Nie mam żadnego kartonu.
- Czyżby? – zapytała i doskoczyła do wskazanego wcześniej mebla. Zamaszystym ruchem otworzyła drzwi i odgarnęła z prawego rogu kilka rzuconych tam niedbale ubrań, po czym wyciągnęła stamtąd szare pudło.
- No nie, teraz przegięłaś – warknął, doskakując do niej i wyrywając jej je z dłoni. – Słyszałaś kiedyś o prywatności? Chciałbyś, żebym poczytał sobie twój pamiętnik albo pogrzebał w szafkach?
- Potrzebowałam jakiś czas temu śpiwór, bo mieliśmy noc w szkole. Mój się podarł, to wzięłam twój. A to, że przy okazji znalazłam to, co znalazłam… Cóż, totalnie nie moja wina.
- No to skoro go potrzebowałaś, powinnaś przyjść do mnie i mi o tym powiedzieć, a nie się zachowywać, jakbyś była u siebie. Ja rozumiem, że rozpieszczony z ciebie bachor, ale bez przesady!
- A z ciebie zboczeniec! – odgryzła się i pokazała mu język. Marcel tylko popukał się palcem w czoło i schował z powrotem karton, po czym spojrzał na dziewczynę wyczekująco. – Dobra, nie to nie. Tylko żebyś później nie biadolił, że nie masz się komu wyżalić! – fuknęła, tupiąc nogą, i wyszła.
Chłopak westchnął ciężko, wiedząc, że już następnego dnia Asia nie wytrzyma i sama do niego przyjdzie. Mimo to zrobiło mu się nieco cieplej na duszy. Świadomość, że ma kogoś, kto tak bezgranicznie go wspiera, była pocieszająca.
* * *
- Artur, zrobiłam kolację! – krzyknęła Karolina, kładąc na stół talerze i kubki z herbatą. Chłopak zwlekł się z łóżka i przyszedł do kuchni, uśmiechając się na ten widok. Sam już nie pamiętał, kiedy ostatni raz jedli wspólny posiłek, a przynajmniej nie rozwaleni w salonie przed telewizorem.
- Dawno tego nie robiliśmy – powiedział, siadając na krześle. – Coś się stało?
- Nie, po prostu pomyślałam, że spędzenie wieczoru razem to dobry pomysł – odparła, smarując kromkę chleba masłem. – Poza tym to dobra okazja, by trochę porozmawiać.
- A więc o to chodzi. Na ploty mnie tu zaprosiłaś – zaśmiał się, polewając swoją porcję jajecznicy keczupem. – Zatem czego chciałabyś się dowiedzieć?
- Dobra, powiem wprost. Od dawna mnie to nurtuje, właściwie od chwili, gdy poznałam Marcela – wyznała, a Artur momentalnie zesztywniał. – Ta cała Marcelina… To on, prawda? I później to twoje zastanawianie się, czy zaufać koledze, który cię oszukał. Cały czas chodziło o niego?
- Od początku wiedziałaś…?
- Najpierw to były tylko domysły, z czasem stawałam się coraz bardziej pewna. Od chwili, gdy wróciłeś z tego nieudanego spotkania z Marceliną, przestałeś o niej mówić, a jakiś czas później przedstawiłeś mi chłopaka, który był do niej tak bardzo podobny. Tylko dlaczego od razu mi o tym nie powiedziałeś? Jak długo miałeś zamiar to ukrywać?
- A co miałem zrobić? Przez tyle miesięcy opowiadałem ci jak najęty o dziewczynie, którą poznałem, po czym poszedłem się z nią spotkać i przywitał mnie facet… Sam byłem zdezorientowany, zaskoczony, przede wszystkim czułem się oszukany i poniżony. A gdybym przyznał się przed tobą do porażki, wtedy w ogóle czułbym się jak skończony frajer.
- Dobrze, najważniejsze, że sobie to wyjaśniliśmy – powiedziała, zabierając się za jedzenie. Po chwili spojrzała na niego uważnie, widać było, że zastanawia się, czy powiedzieć coś jeszcze.
- Co jest? – zapytał, czując się coraz bardziej nieswojo. Z trudem przełknął ostatnią porcję jajecznicy, czekając, aż to dziwne napięcie minie.
- A nie, nic – odparła, lecz chłopak miał dziwne wrażenie, że go okłamała. Wolał jednak dla własnego dobra nie drążyć tematu.
Gdy skończyli jeść, Artur pozmywał naczynia, wcześniej przekonując kilka minut jego mamę, że nie umrze, jeśli to zrobi, po czym każde z nich rozeszło się w swoją stronę. Chłopak od razu chwycił za telefon i napisał wiadomość do Marcela.
>>Moja mama właśnie się przyznała, że od samego początku domyślała się, że jesteś Marceliną<<
>>A powiedziała, że domyśla się czegoś więcej?<<
>>Jeszcze tego by brakowało…<<
Artura na samą myśl przeszył dreszcz. Chybaby się spalił ze wstydu, gdyby jego mama nagle powiedziała mu, że podejrzewa ich o coś więcej niż zwykłą przyjaźń.
>>Ale wiesz, że będziemy musieli jej powiedzieć?<<
>>O ile to między nami w ogóle wypali<<
>>Sam przyznałeś, że mnie kochasz. Nie ma opcji, że to nie wyjdzie<<
- Żeby to było takie proste, jak mówisz – westchnął, wpatrując się w telefon. Uśmiechnął się sam do siebie, po czym wziął laptopa z zamiarem urządzenia sobie kilkugodzinnego maratonu serialu.
Tego wieczoru miał jeden cel. Zapomnieć o wszystkich problemach i zmartwieniach, jakie zaprzątały jego umysł.




Jeej, jak dawno tu nie było tego opowiadania. Wstyd, że aż tak je zaniedbałam, ale nie miałam weny ostatnio na nie. 
W ogóle ostatnio nie miałam zapału dosłownie do niczego, nawet do życia. Także przepraszam za zwłokę. I za to, że praktycznie nie było ze mną kontaktu (to te komentarze, na które nie odpowiedziałam). Teraz powinno być już tylko lepiej. No chyba że znowu mnie choroba na łopatki rozłoży, jak to miało miejsce wczoraj T^T
Mam też nadzieję, że nie macie mi za złe tego, że pocałunek Marcela i Artura nie był jeszcze tym, na co wszyscy tak bardzo czekają (bo czekacie, nie?). Ale nie martwcie się, w następnym rozdziale powinno się to już wydarzyć. W ogóle jeszcze kilka rozdziałów i "Życie online" dobiegnie końca. Trochę dołuje mnie ta myśl, ale wszystko kiedyś się kończy, taka kolej rzeczy. 
W każdym razie powróciłam do żywych, więc teraz będzie już tylko lepiej.
Pozdrawiam Was wszystkich i do następnej notki, Towarzysze! ♥

niedziela, 1 stycznia 2017

Z pamiętnika Iwana. Wpis szósty

24 marca 1932r.
Дорогой дневник!
Dziś przyszła do mnie ciocia Natalia. Najpierw rozmawiała z moim ojcem, a później zabrała mnie na spacer. W kieszeni płaszcza schowała papierową torebkę z suchym chlebem, którym karmiła kaczki i łabędzie pływające po jeziorze. Gdy widziałem ją uśmiechniętą i taką normalną, poczułem, że czegoś mi brak. Czułem się tak, jakbym patrzył w lustro i widział w nim jakiś inny świat, do którego nigdy nie będę miał wstępu. Teraz, gdy się and tym zastanawiam, dochodzę do wniosku, że tak naprawdę nie ubolewam z tego powodu. Tylko dlaczego? Przecież zawsze marzyłem o innym życiu. O kimś, kto pokaże mi, czym jest szczęście, miłość, przyjaźń, rodzina… O czymkolwiek pozytywnym. Teraz, gdy o tym myślę, czuję, że to niemożliwe, a marzenie to staje się tylko ciekawością, która i tak w końcu zostanie mi odebrana. Jak wszystko zresztą. Patrzyłem więc i uśmiechałem się, gdyż czułem, że to jedna z ostatnich chwil, w których mogłem sobie na to pozwolić. I wtedy ciocia zapytała, co u mnie słychać. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Bo przecież wiedziała, jak to wszystko wygląda. Kilka razy była świadkiem mojej tresury. Powiedziałem, że w porządku. Bałem się, że to jakiś test, i jeśli zacznę się żalić, ona powie mojemu ojcu, a on ukaże mnie za złe zachowanie. Mimo wszystko jest jego siostrą, czasem potrafiła być nawet gorsza od niego. Słyszałam, że pokazałeś ostatnio pazurki przy Wadimie, powiedziała, a ja poczułem gniew na samo wspomnienie. Mimo to wzruszyłem tylko ramionami. Musiałem być ostrożny, nigdy nie wiadomo, gdzie czai się wróg i czego chce. Ale na tym to wszystko się skończyło. Ciocia zmieniła temat i zaczęła mówić o sobie. Później zaprosiła mnie do siebie. Uwielbiam jej dom. Nie jest duży, ale za to przytulny i nowocześnie urządzony. Czuję się tam dobrze, najchętniej zostałbym tam na zawsze. Ciekawe, jak ojciec by zareagował, gdybym pewnego dnia uciekł z domu? Pewnie by mnie zabił zaraz po znalezieniu. A to nie zajęłoby mu dużo czasu. Przed nim nie da się schować. Do swojej śmierci będzie sprawował nade mną kontrolę.
Gdy wróciłem do domu, był wieczór. Ojciec siedział w swoim gabinecie, widziałem go przez uchylone drzwi. On też mnie zobaczył. Przez jeden, przerażający ułamek sekundy nasze oczy się spotkały, po czym on wrócił do swoich zajęć, a ja poszedłem do pokoju. Tak bardzo chciałbym móc mu się przeciwstawić. To takie upokarzające. Właśnie w takich chwilach czuję do siebie największe obrzydzenie.
Chociaż nie. Najbardziej nienawidzę siebie, gdy płaczę.