Menu

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Sen nocy letniej

Zapach kwiatów, śpiew ptaków,
Szum morskiej wody.
Woń jodu, gorąc piachu,
Twój wzrok zamglony.
Mokre usta, zimne dłonie,
Nagła chęć dotyku.
Skąpy ubiór, włos w nieładzie,
Noc pełna przygód.


Wieczór. Godzina osiemnasta. Może później. Sam nie wiem. Zresztą, nie ma to dla mnie większej różnicy. Czas to pojęcie względne. Bo skąd pewność, że facet, który wymyślił zegarek, ustawił na nim właściwe cyferki?
Brzeg morza, szum fal, krzyk mew, rozwydrzone bachory żądające przedłużenia pobytu na plaży, grube kobiety objadające się lodami, łysiejący mężczyźni, psy załatwiające swoje potrzeby gdzie popadnie… Cały ten syf otacza mnie, zacieśnia się wokół mojej osoby, uświadamiając mi coraz bardziej i bardziej, jak bardzo tu nie pasuję. Chciałbym uciec, lecz jedyne, co robię, to brnę w to dalej. Patrzę na tych ludzi, słyszę ich głosy, czuję ich zapach, krzywię się, gdy niechcący mnie dotkną, a potem wracam do hotelu, zamykam się w swoim pokoju i rzygam tym wszystkim. A gdy już wydalę z siebie całą tę truciznę, mogę w spokoju legnąć na łóżku, wziąć książkę do rąk i upijać się jedną z niewielu rzeczy, jakie są jeszcze piękne na tym świecie. Z dala od całego debilizmu, jakim zniewolone jest dwudziestopierwszowieczne społeczeństwo.
Dziś jednak jest inaczej. Mija godzina, za nią następna, a ja tylko siedzę i patrzę na ścianę, jakby było w niej coś ciekawego. Nie ma na niej jednak nic, jest normalną ścianą, czego o mnie nie można powiedzieć. Bo ze mnie to taka ściana uszkodzona, która potrafi sama myśleć, nie potrzebuje telefonu, by żyć, i w ogóle wygląda całkiem inaczej niż przeciętna ściana. A gdy dodać do tego mój wiek, czyli całe trzydzieści wiosen, i fakt, iż jestem ścianą, która nie zaznała słodyczy seksu (ale masturbacji i owszem), to już w ogóle można mnie uznać za wykluczonego ze społeczeństwa wyrzutka, który jakimś cudem uchował się przed wyburzeniem. Bo grunt to dobra farba, jak mawiają.
Niestety, moja farba ma jedynie charakter psychologiczny. Udaję wartościowego człowieka skrytego w paskudnym naczyniu pełnym wad i defektów. Zamiast zgrabnego nosa posiadam tylko nos orli, wydatny, w dodatku skrzywiony przez okulary. Wargi małe, nabrzmiałe, o nijakim kształcie. Odstające kości policzkowe niemiłosiernie wydłużające moją twarz, jakby chcąc coś udowodnić. Oczy duże, niebieskie, zawsze podkrążone, o ciężkich powiekach i rzęsach sprawiających wrażenie wymalowanych. I te włosy! Kręci się to we wszystkie strony, pokrywając głowę ciemną mieszanką brązu i czerni, i nie dając się w żaden sposób doprowadzić do porządku.
Zatem na czym polega to ucharakteryzowanie psychologiczne? A może faktycznie duch mój piękny i godny podziwu? Może faktycznie porzekadło „Nie oceniaj książki po okładce” sprawdza się i w moim przypadku? Otóż nic bardziej mylnego. Z charakteru jeszcze większa ze mnie paskuda, niż z wyglądu. Nieśmiały i zdystansowany, nieufny nawet wobec najbliższych. Do tego dochodzą wrodzone chłód i powaga, a także częste pragnienie samotności, ciszy, spokoju. Rzecz jasna ukrywam przed całym światem moje introwertyczne zapędy, udając szczęśliwego człowieka w sile wieku. Bawmy się, całe życie przed nami!, mówię, myśląc tak naprawdę o nieuchronności śmierci i braku sensu w ludzkim istnieniu.
I tak oto ja, chodzący przykład na to, jakim człowiekiem w żadnym wypadku nie być, spędzam sobie tygodniowy urlop nad morzem, próbując choć trochę się zrelaksować, odprężyć, zapomnieć o trudach codziennego życia. Tak naprawdę te siedem dni różni się od tych zwykłych tym, że nie muszę wstawać wcześnie rano do pracy, spotykać się z ludźmi, którzy mnie znają, lecz których los kompletnie mnie nie obchodzi… I to chyba tyle. Chociaż nie, jest jeszcze coś. Nie muszę się głupio uśmiechać i mogę odpocząć od udawania radosnego idioty.
Po dokładnym przestudiowaniu ściany i odłożeniu nieruszonej książki nachodzi mnie myśl, by wstać, ubrać buty i wyjść. Może zgubić się w obcym mieście i już nigdy nie wrócić, a może wręcz przeciwnie, pospacerować i jak gdyby nigdy nic wrócić. To nie ważne. Najlepszy plan to brak planu. Tak więc idę chodnikami pełnymi tej masy pozbawionej ikry, charakteru, rozumu, pierwiastka czyniącego wyjątkowym, i zastanawiam się, czy aby na pewno i ja taki nie jestem. Może tylko w mojej głowie uroiło się, że jestem wyjątkowy, inny, niedopasowany, godzący w ogólnie przyjęte normy i zaburzający idealny plan Stwórcy? Może to przez moje wybujałe ego, którego dotąd nie zauważyłem, mam o sobie tak głupie i naiwne mniemanie? Może czas rzucić to wszystko w diabły i wtopić się w tłum?
I wtedy jak łagodzący balsam przychodzi myśl, że i te wątpliwości zrodziły się przez moją inność. Zwyczajni, normalni ludzie tak nie myślą, nie mają takich rozterek, mówi głos. Oni nie muszą się martwić, że udają, mówi. Oni już tacy są, głupi w swej naiwności, zatraceni w dążeniu do celów wytyczonych im przez ogół, mówi. To mnie uspokaja. Świadomość, że mógłbym być jednym z tych zombie, o odgórnie ustalonych pragnieniach i priorytetach, bez własnego rozumu, bez moralności, bez wstydu, jest jak włożenie dłoni do wrzącego oleju.
Gdy już kończy się miejsce do spacerowania, zaczyna się bar. Samo wejście do niego nie jest trudne, wystarczy postawić kilka kroków, potem usiąść przy jednym ze stolików, najlepiej w kącie, schowanym, na uboczu, tak, by nie rzucać się w oczy, lecz tu właśnie zaczynają się schody. Wymarzony stolik, taki, który kusi swym odosobnieniem i prywatnością, najczęściej jest już zajęty przez napaloną parę, głęboko zaglądającą w swe oczy zamroczone alkoholem, z dłońmi splecionymi pod blatem, z szybkim oddechem, falującą piersią, setką brudnych myśli i planów czekających na zrealizowanie. Jednak nie dziś. Dziś mam szczęście, wymarzony stolik stoi pusty, woła mnie do siebie, by napawać się moją beznadziejnością. Daję się więc skusić i siadam przy nim, gładzę delikatnie jego drewnianą taflę, wzrokiem zaś wypatruję tutejszego barowego kelnera, który już nie raz przyjmował ode mnie zamówienie, za każdym razem z ukrywanym pobłażaniem i drwiną na twarzy, z tym samym uśmiechem i z tą samą wyprostowaną sylwetką godną króla. Nie mylę się, jest i tym razem. Gdy nasze spojrzenia się krzyżują wiem już, że za kilka sekund do mnie podejdzie, wyjmie swój magiczny notesik z dołączonym długopisem i zapisze tym samym, niedbałym, pochyłym, ostrym pismem moje zamówienie. „Co podać?”, pyta, a ja mu na to, że whisky z lodem, ale taką lepszą, droższą, dla koneserów, i najlepiej od razu podwójną porcję, ale w jednej szklance, i żeby z lodem nie przesadził, bo później wodę się pije, a nie whisky. I znowu ten uśmieszek, niewypowiedziana krytyka, skinienie głową, i już go nie ma, znika za barem, podaje karteczkę swemu koledze, szepcze mu coś na ucho, poprawia włosy, odbiera moje zamówienie i wraca, a ja podaję mu pieniądze, żeby później się nie trudzić. Napiwek zostawiam spory, bo zasłużył sobie chłopak, nawet jeśli ma mnie za nieudacznika, który wziął się nie wiadomo skąd i przychodzi pić w samotności, bez znajomych, kolegów, przyjaciół, dziewczyny, rodziny, kogokolwiek.
Pierwszy łyk jest najgorszy, to on bowiem przełamuje tę barierę między trzeźwością a byciem pod wpływem, wykonuję go jednak chętnie, gdyż dzięki niemu nie muszę tak twardo stąpać po ziemi. To jak ofiara składana bogom, dzięki której na chwilę oddalane są twoje problemy i nie czujesz już niczego. Dziś jest jednak inaczej. Moje nabożeństwo przerywa obcy mi mężczyzna, który grzecznie pyta, czy może się dosiąść, a ja, zaskoczony jego śmiałością i zdecydowaniem, tylko kiwam głową jak lalka o niezwykle sztywnym karku. Gdy siada naprzeciw mnie, przyglądam się jego krótko przystrzyżonym włosom w kolorze karmelu, lekko odstającym uszom, malutkim zmarszczkom okalającym jego bursztynowe oczy, prostemu nosowi, lśniącym, białym zębom odkrytym w przyjaznym uśmiechu, delikatnemu dołeczkowi w brodzie i dwóm wyraźniejszym w policzkach, pojedynczym piegom zdobiącym policzki, niedbałemu, czterodniowemu zarostowi, masywnemu, umięśnionemu ciału skrytemu za obcisłą, białą koszulką. Piękno jego osoby przyprawia mnie o zawroty głowy, mąci mój umysł, zaburza mój wewnętrzny spokój. Oto mężczyzna idealny, myślę. Ideał każdej kobiety, myślę. Wzór dla każdego takiego nieudacznika jak ja, myślę. „Pan tu tak sam przychodzi, pomyślałem więc, że podejdę”, mówi, stawiając przed sobą kufel pełny piwa. „Pan się nie gniewa na mnie, na moją śmiałość, prawda?”, pyta, a ja mogę tylko pokręcić głową i spiąć się do granic możliwości, w obawie, by czegoś nie popsuć, by nie spłoszyć tego niezwykłego stworzenia jakimś głupim, niepotrzebnym ruchem czy słowem. „Pan się denerwuje. Pan z tych, co trudno nawiązują kontakty”. „Skąd pan wie?”, pytam, bardziej przerażony jego spostrzegawczością niż oburzony jego odwagą i pewnością siebie. „Jestem dobrym obserwatorem. Pan jest z tych, co to są inni, ale boi się do tego przyznać. Mam rację? Pan udaje, by nie wzięto pana za kogoś mniej wartościowego od innych. Pan chce pasować mimo tego, że wcale nie pasuje”. Jego słowa sprawiają, że kamienieję. Nasze spotkanie trwa kilka minut, a on już wie o mnie niemal wszystko. Ostały się przed nim jedynie moje najmroczniejsze sekrety. „Skąd pan, u licha, to wszystko wie?”. „Mówiłem panu, jestem dobrym obserwatorem”. Beztroski, przyjazny ton jego głosu wprawia mnie w niewyobrażalne zakłopotanie. Czuję, że moje blade policzki pokrywają się rumieńcem, próbuję więc to ukryć, pociągając długi łyk trunku, którego kolor tak bardzo zbliżony jest do koloru tęczówek mojego rozmówcy, i nim się orientuję, w szklance zostają tylko pobrzękujące kawałki lodu. Trzęsącą się dłonią odkładam szklankę i patrzę w te oczy, spokojne, przyjazne, intrygujące, bezdenne. „Pan mnie intryguje już od kilku dni. Wybiera pan tylko te stoliki, które są najbardziej ukryte. Zamawia pan zawsze to samo. Napiwki też zostawia pan spore. I zawsze jest pan sam. Urlopowicz, jak mniemam, lecz w tym wieku to aż dziwne, że taki samotny i zagubiony”, mówi, nie przestając mnie lustrować tymi oczyma, które wwiercają się we mnie, jakby chcąc do cna wyssać mą duszę. „Lubię samotność”, udaje mi się wyjąkać, co brzmi trochę jak skomlenie kopanego psa. „Pan mnie intryguje. Niewielu już takich zostało na świecie, nieskażonych, czystych, niewinnych”. „Czystych? A cóż to znaczy pańskim zdaniem?”, pytam, coraz pewniejszym głosem, lecz nadal jakimś takim drżącym, falującym, nie mogącym utrzymać się w jednej linii. „Tego słowa nie opiszą, to trzeba widzieć i umieć zrozumieć, docenić”, mówi, a w jego oczach płonie już ogień, pasja, jakby trafił na coś, czego od dawna szukał. „Nawet wygląd pana taki inny, piękny w swej odmienności, mieszanina rysów i kształtów tak niezwykłych, że działających kojąco na zmysły”, nie przestaje, a ja czerwienię się coraz bardziej, pokazując w ten sposób, jaki ze mnie dzieciak niedojrzały i nieprzyzwyczajony do takich słów. „I te rumieńce, tak żywe na tym bladym licu! Pan mnie fascynuje, intryguje, krzyczy, bym pana lepiej poznał”. „Ależ bzdury pan opowiada. Zwykły ze mnie człowiek, nudny i pospolity. Nie ma tu niczego interesującego, tylko brzydota i szereg cech najnudniejszych”, mamroczę pod nosem, lecz mężczyzna nie daje za wygraną. Jego oczy, ach te oczy!, nie dają mi spokoju, pożerają mnie, obnażają, ćwiartują, rozkładają na czynniki pierwsze, a ja płonę, płonę jak suchy las, spalam się, odradzam jak feniks, po czym znowu ginę w płonieniach. A gdy wyciąga do mnie dłoń, już wiem, że ten płomień nie zniknie, że będę go pamiętał do końca życia. „Ja się panu nie przedstawiłem nawet, przepraszam. Michał”, mówi, a imię to świdruje mi w głowie, odbija się w niej echem, rozbrzmiewa niczym pęk dzwoneczków poruszanych przez wiatr. Ściskam więc jego dłoń, napawając się jej ciepłem, twardością jej skóry, jej siłą i przyjemnym poruszeniem kości przy każdym ruchu. „Daniel”, odpowiadam, a słowo to nagle traci dla mnie sens, jest tylko zlepkiem liter, równie dobrze mogłoby w ogóle nie istnieć. „Piękne imię. Pasuje do ciebie, Danielu”, mówi, a po moim ciele przechodzą ciarki, takie, jakich jeszcze nigdy nie czułem. „Może wyjdziemy stąd? To dobra godzina na spacer”, proponuje, a ja mogę tylko skinąć głową i obserwować, podziwiać, studiować go, zatracać się w jego wdziękach, ulegać jego urokowi.
Gdy wychodzimy, wiatr rozwiewa moje włosy, jakby myląc je z morzem, chcąc wzburzyć je i spienić, zaatakować nimi plażę. Niedbałym ruchem odgarniam je, czemu z niemym zachwytem przygląda się Michał, jakby było co i kogo podziwiać. Mimowolnie ruszam w stronę mojego hotelu, a gdy zdaję sobie z tego sprawę, jest już za późno, by zawrócić. Tak więc idziemy, w ciszy, wdychając zapach jodu unoszący się w wilgotnym, zasolonym powietrzu. Lecz coś jak zwykle musiało pójść nie tak. Ten sam wiatr, który chwilę wcześniej wydawał mi się zwykłą bryzą, teraz przywiał ze sobą deszcz, który lunął na nas niczym kaskada wściekłych samobójców, chcących za wszelką cenę zmoczyć nas. Instynktownie zaczynamy biec, spoglądając na siebie, a ja czuję, że nie dam rady się powstrzymać, i otwieram usta. „Tu, niedaleko, jest mój hotel. Możesz pójść ze mną i przeczekać tę ulewę”, proponuję, a radość na jego twarzy jest jednym z najpiękniejszych widoków, jakie zdążyłem zobaczyć w swoim życiu.
Chwilę później docieramy do hotelu. Wjeżdżamy windą na drugie piętro, a ja prowadzę go do mojego pokoju. Otwieram drzwi jednym pociągnięciem klucza w kształcie karty kredytowej i zapraszam go do środka ruchem głowy. Gdy zamyka za nami drzwi, czuję się jak w potrzasku. Dopiero teraz dochodzi do mnie, jak głupio się zachowałem. Dzieci w podstawówce wiedzą, by nie zadawać się z obcymi! Choć z drugiej strony znam jego imię, więc nie jest mi tak do końca nieznajomy… Och, cóż za pokręcony tok rozumowania, szczeniacki sposób myślenia. Wystarczyło, że ktoś okazał zainteresowanie prawdziwym mną, a ja bez wahania podałem mu rączkę i dałem się poprowadzić jak świnia na rzeź. „Żałujesz, że mnie tu zaprosiłeś?”, pyta, a ja nie mam serca powiedzieć mu prawdy. Zamiast tego po prostu siadam na łóżku i patrzę na niego, jak szczenię pragnące uwagi. I dostaję ją. Michał dotyka mojego policzka, delikatnie, z wyczuciem, uważając, by mnie nie zranić. Lecz ja czuję się tak, jakby dotykał każdej najmniejszej części mnie jednocześnie, jakby ogarniał mnie całego. Moje powieki opadają, ukrywając w ten sposób wszystkie emocje, jakie zaczęły pojawiać się w moich oczach. „Twoja skóra jest taka delikatna”, szepcze, a ja tonę w jego głosie, roztapiam się pod jego wpływem, przeistaczam się w sflaczałą masę, która pozwala, by ułożyć ją na łóżku. Gdy uchylam powieki, widzę jego twarz zatrważająco blisko mojej. Ta bliskość pęta mnie, nie pozwala, bym wykonał jakikolwiek ruch. Boję się, zaczynam drżeć, strach paraliżuje mnie, już nie jestem taki pewny, jak byłem kilka sekund temu. Lecz on spokojnie, bez pośpiechu przykłada swoje usta do moich. Czuję ich wilgotność, miękkość, i ten gorący oddech owiewający mnie w swój tajemniczy, oniryczny sposób. Jestem tym tak zniewolony, że bez zastanowienia uchylam swoje wargi, zapraszając go do wnętrza swoich ust, z czego chętnie korzysta. Jego język sprawia mi dziwnego rodzaju przyjemność pomieszaną z krępacją i nutą zgorszenia. W końcu to mój pierwszy pocałunek, dopiero uczę się tego, wpisuję do swojej encyklopedii, która do opasłych tomiszczów nie należy. Gdy jestem u kresu wytrzymałości, wszystko nagle ustaje. Mój oddech jest niezwykle ciężki, jakbym przebiegł setki kilometrów bez chwili wytchnienia. Czuję cienką stróżkę śliny spływającą mi po policzku, a którą z dziką satysfakcją zlizuje Michał, przyczyna całego tego zamieszania. Uśmiech nie schodzi z jego twarzy, widzę go przez mgłę wywołaną zawrotami głowy. Boję się, że intensywność tego wszystkiego zabije mnie. Szelest opadających ubrań nieco mnie otrzeźwia. Oto Michał pochyla się nade mną, eksponując swoje idealne ciało, swe idealne mięśnie, nawet jego zarost jest idealny. Wyciągam drżącą dłoń, by dotknąć jego piersi, a on chwyta moje palce i kładzie je sobie na sercu, pozwalając, bym czuł szalone tępo, z jakim pompowana jest jego krew. Chwilę napawamy się tym zwyczajnym, a zarazem jakże egzotycznym doświadczeniem, po czym Michał kontynuuje, nie mogąc powstrzymać swojego pożądania(?), podniecenia(?). Jego ręce łapią za skraj mojej bluzki i mocno ciągną ją do góry, a ja nie mam wyjścia, poddaję się temu, pozwalam na sprofanowanie świątyni, jaką jest on sam. Odwracam wzrok, gdy widzę, jak zaczyna przyglądać się mojej chuderlawej sylwetce, ledwo wyrzeźbionym mięśniom., wystającym obojczykom i żebrom. Opuszkami palców gładzi linię wyznaczaną przez czarne włoski rosnące od pępka w dół, po czym skubie je lekko.
Poddaję się mu. Nie dbam już o to, co ze mną będzie. Nie pragnę niczego innego, jak tylko zatopić się w jego ramionach, rozpłynąć się pod wpływem jego ciepła, zadrżeć na dźwięk jego głosu, westchnąć dzięki jego sprawnym ruchom i pocałunkom. Ta pusta skorupa, która zaczęła się rozsypywać, a którą nazywałem sobą, pękła, wypuszczając na wolność tego prawdziwego mnie, który od tak dawna wołał i próbował mnie do siebie przekonać. Już nie chcę być jak inny. Już nie chcę udawać kogoś, kim nigdy nie byłem i kim nigdy się nie stanę. Od dziś będę sobą.
Dziękuję ci za to, mój Michale aniele.



Koniec

Oto, co z człowiekiem robi naprawdę kiepski dzień. 
Wiem, wiem, mogłam w tym czasie pisać np. "Więźnia...", ale czasem muszę też wylać swoje żale na papier i ewentualnie się nimi z wami podzielić.


środa, 20 kwietnia 2016

Więzień we własnej stolicy, część 7

Ze specjalną dedykacją dla Toshiko Hiroyuki. Sto lat!


- Muszę przyznać, że podoba mi się twój tok myślenia – powiedziałem, gdy następnego dnia omawialiśmy z Ludwigiem plan działania. W niemal godzinę udało nam się dojść do porozumienia, z czego byłem bardzo zadowolony. – Myślę, że im szybciej to załatwimy, tym lepiej. Właściwie jak dla mnie możemy zacząć tu już dzisiaj.
- Aż taki pośpiech nie jest wskazany. Rozumiem, że chcesz się jej już pozbyć, ale nie możemy przez to wszystkiego zepsuć. Powinieneś o tym wiedzieć…
- Wiem – przerwałem mu. – Po prostu muszę ją uprzedzić. Nie wiadomo, kiedy ona zaatakuje. A, wierz mi, w końcu to zrobi.
- Jesteś pewny, że Feliks to odpowiedni kochanek dla ciebie? – zapytał, zmieniając temat. Zaskoczył mnie tym. Nie spodziewałem się, że z jego ust padnie tak osobiste pytanie. Zwykle nie zależało mu, by zagłębiać się w życie prywatne innych osób, nawet jeśli byli to przyjaciele.
- Co cię to tak nagle zainteresowało, hmm?
- No wiesz, nie widzę po prostu niczego, co by was łączyło.
- Jest tego więcej, niż mógłbyś się spodziewać.
- Doprawdy? A może tylko ty tak myślisz?
- Nie zapędzaj się, Beilschmidt. Zaczynasz za dużo sobie pozwalać.
- Daj spokój. Widzę, że też masz wątpliwości. Mojemu bratu mógłbyś zamydlić oczy, ale nie mnie.
- Bezczelny z ciebie gówniarz, wiesz? – mruknąłem, mierząc go wzrokiem. Na jego twarzy malowała się ta sama powaga, co zwykle. Nawet nie mogłem ocenić, czy chce mi pomóc, czy najzwyczajniej w świecie ze mnie drwi.
- Wiem. Nie pierwszy raz słyszę te słowa. To jak? Opowiesz mi o swoim… problemie? – zapytał, niedbale przeczesując włosy i nie spuszczając ze mnie tego dziwnego spojrzenia.
- Zastanawia mnie, jaki masz w tym interes.
- Powiedzmy, że chcę wybadać, czy nadal mam w tobie wroga.
- Wroga? O czym ty mówisz?
- Na pewno zauważyłeś, że Gilbert kręci się wokół ciebie. Chcę tylko wiedzieć, czy i ty jesteś nim zainteresowany, czy będziesz wierny swojemu blondwłosemu towarzyszowi. To wszystko.
- A więc o to ci chodzi… - Odetchnąłem z ulgą. – Nie masz się czym przejmować. Nawet jeśli rozstałbym się z Feliksem, nie byłbym na tyle zdesperowany, by ulec komuś, kto uprawiał seks z bratem.
- Czyli wiesz o nas. To ułatwia sprawę. Powiem więc wprost. Spróbuj się do niego zbliżyć w nieodpowiedni sposób, a wykastruję cię nożem pokrytym solą.
- Nieźle się na niego nakręciłeś. Ale zapewniam cię, że za nic w świecie nie tknę twojej zabaweczki. Możesz spać spokojnie.
- I oby tak zostało – powiedział. Żar w jego oczach wypalił się, ustępując miejsca obojętności.
W pewnym sensie rozumiałem Ludwiga. Wcale nie miałem mu za złe, że jest zazdrosny o kogoś, kogo kocha, nawet jeśli był to jego brat. Kiedyś wyśmiałbym go, dziś jednak wiem, że na jego miejscu zachowałbym się tak samo. Poza tym to właśnie przez zazdrość nie pozwalałem Feliksowi opuszczać domu czy z kimkolwiek się spotykać. Świadomość, że ktoś mógłby mi go odebrać, była nie do zniesienia.
- Zadzwoń dzisiaj do Natalii. Umów się z nią na spotkanie jutro po południu. I pamiętaj, że nie może zacząć niczego podejrzewać. Zachowuj się tak, jak zwykle w stosunku do niej. Musi być zła. To nieco przyćmi jej zmysły i sprawi, że nie będzie się dobrze pilnować.
- Nie traktuj mnie jak idioty. Rozumiem, co mam robić. A teraz wyjdź. Chcę załatwić to na osobności.
- Jak chcesz. Tylko jak coś spieprzysz, to wiedz, że nie będę po tobie sprzątał. Sam będziesz musiał się z tym uporać.
- Wszystko pójdzie zgodnie z planem – powiedziałem tonem nieznoszącym sprzeciwu. W odpowiedzi Ludwig skinął głową i wyszedł.
- Dupek – mruknąłem pod nosem i podniosłem słuchawkę telefonu. Wykręciłem numer, którego z jakiegoś powodu nie mogłem wyrzucić z pamięci, i czekałem, aż po drugiej stronie odezwie się znany, znienawidzony przeze mnie głos.
* * *
Następnego dnia byłem niezwykle nerwowy. Wczorajsza gotowość do działania śmieszyła mnie. Przecież mogło się tyle wydarzyć, a ja ekscytowałem się jak gówniarz, nie dopuszczając do siebie myśli, że coś może się nie udać. Owszem, plan był dobry, ale czy wystarczająco? Cóż, miałem się o tym przekonać dopiero za kilka godzin.
- Usiądź w końcu – upomniał mnie Ludwig, gdy zaczynałem kolejną rundę wokół salonu. – Nawet przed najważniejszymi misjami się tak nie denerwowałeś, jak teraz.
- Właściwie to co zaplanowaliście? – zapytał Feliks, stawiając na stoliku trzy kubki wypełnione aromatycznym naparem. Do moich nozdrzy doleciał silny zapach melisy, która najpewniej była przeznaczona dla mnie. Zawsze, gdy wyglądałem na zdenerwowanego, chłopak mi ją parzył. Jeszcze nigdy nie pomogła.
- Dowiesz się, gdy będzie już po wszystkim – powiedziałem. Uznałem, że lepiej wysłuchać jego żali po fakcie. – Nie martw się, wszystko pójdzie jak po maśle.
- Tylko nie zróbcie czegoś głupiego.
- Nie martw się, młody. Los Natalii jest w dobrych rękach – zapewnił go Ludwig, biorąc jeden z kubków i grzejąc nim sobie swoje długie palce.
- I to miało mnie niby pocieszyć… - westchnął ciężko. Usiadł na parapecie, wlepiając wzrok w widok za oknem. Zawsze zastanawiałem się, o czym myśli, gdy robi taką minę. Widać było, że jego umysł przeniósł się w zupełnie inne rejony, jest setki kilometrów od Moskwy. Podszedłem do niego, niby od niechcenia, i położyłem dłoń na jego ramieniu.
- Obiecuję, że jak to wszystko się skończy, wynagrodzę ci twoje zmartwienia – wyszeptałem mu do ucha, tak, by Ludwig nie był w stanie nas usłyszeć. W odpowiedzi chłopak skinął głową i uśmiechnął się do mnie delikatnie. Pogłaskałem jego policzek, modląc się w duchu, by nasze problemy w końcu się skończyły.
* * *
Gdy wybiła godzina osiemnasta, wsiedliśmy z Ludwigiem do samochodu. Ja usiadłem za kierownicą, mój przyjaciel zaś zajął miejsce na tylnym siedzeniu, gdzie mógł się w razie czego ukryć. Obaj doszliśmy do wniosku, że to najbezpieczniejsza opcja.
Umówiłem się z Natalią w parku, tam, gdzie zabierała mnie jako dziecko. Obaj liczyliśmy na to, że dotrze tam pierwsza, co znacznie ułatwiłoby nam zadanie. W ogóle w naszym planie zacząłem dostrzegać coraz więcej niewiadomych. Zbyt wiele zależało od Arlovskayi. Czułem się tak, jakbym z każdą chwilą tracił nad tym wszystkim kontrolę.
Pół godziny później byliśmy na miejscu. Na ławce w głębi parku dostrzegłem małą, skuloną postać, na którą padało mdłe światło ulicznej latarni. Jej ciemny płaszcz sprawiał, że wyróżniała się na tle wszechobecnego śniegu zalegającego wokół niej.
- Dobra, Natalia już tu jest. Czekaj tu na mnie. Za chwilę powinienem być z powrotem – powiedziałem do Ludwiga, po czym wysiadłem i pospiesznie udałem się na umówione spotkanie.
- Spóźniłeś się – zauważyła Natalia, gdy do niej podszedłem.
- Jakoś niespecjalnie mi przykro – mruknąłem, patrząc na nią z góry.
- Chciałeś mi coś wyjaśnić, prawda? Zatem słucham.
- Może porozmawiamy w moim samochodzie? Trochę tu zimno o tej porze.
- Jeśli chcesz prywatności, możemy pójść do mojego mieszkania. Obiecuję, że nie pożałujesz – zaproponowała uwodzicielskim głosem, wstając i poprawiając kołnierz mojego płaszcza. Zalotnie zatrzepotała rzęsami, ocierając się o mnie swoim ciałem.
- Prosiłem cię już tyle razy, żebyś dała mi spokój. Dlaczego nadal jesteś taka uparta?
- Bo wiem, że mnie kochasz. Tyle dla ciebie zrobiłam, tak bardzo się starałam… Nawet zabiłam tę sukę, która chciała nas rozdzielić. Jak ona się nazywała? Olena…
- Nie waż się tak o niej mówić – warknąłem, patrząc na nią z nienawiścią i chęcią mordu.
- Ale taka jest prawda, kochanie. Twoja biuściasta przyjaciółka tylko przeszkadzała, była jak kamień w bucie. Usunięcie jej było wskazane.
- Kochałem ją. Wiązałem z nią przyszłość. Olena była dla mnie całym moim światem. Tak naprawdę to ty byłaś przeszkodą, nie ona. Szkoda tylko, że wcześniej się na to nie zdecydowałem.
- Na co? – zapytała, kładąc dłoń na moim policzku.
- Zaraz sama się przekonasz – powiedziałem. Szybkim ruchem odwróciłem ją do siebie plecami i przyłożyłem jej do twarzy chustkę nasączoną chloroformem. Zaczęła się wić, musiałem więc trochę się z nią siłować, lecz po kilku sekundach zaczęła opadać z sił, by ostatecznie stracić przytomność. Mając pewność, że nie udaje, wziąłem ją na ręce i zaniosłem do samochodu. – Pomóż mi – powiedziałem do Ludwiga, który złapał ją za nogi i razem ze mną ułożył Natalię na tylnym siedzeniu. Następnie związał jej ręce na plecach, starając się, by węzły były jak najciaśniejsze. – Nogi też. Nie wiadomo, co jej może strzelić do głowy, gdy, nie daj Boże, się ocknie.
- W sumie racja – stwierdził, chwytając drugi sznur i oplatając nim kostki kobiety. Po chwili namysłu połączył więzy na rękach i nogach jeszcze jednym kawałkiem liny, pozostawiając tym samym Natalię w bardzo niewygodnej pozycji.
- Gdzie się tego nauczyłeś? Czyżbyś testował to na Gilbercie? – zapytałem złośliwie, dostrzegając jego doskonałą technikę, którą posiadać mógł tylko zapalony sadysta.
- Żeby tylko to… - mruknął tajemniczo, siadając na przednim siedzeniu i spoglądając na mnie wyczekująco.
- Swoją drogą, nie wiedziałem, że z twojego brata taki masochista – zagadnąłem, odpalając silnik i wyjeżdżając na główną drogę. Po chwili skręciłem w jedną z polnych dróg prowadzącą nad jezioro.
- Może dlatego, że nie widziałeś go w łóżku – odparł w końcu, grzebiąc w kieszeni i uparcie czegoś szukając.
- Papierosy są w schowku, jeśli nie masz swoich.
- Będę wdzięczny – powiedział, sięgając we wskazane miejsce. Wyciągnął jednego, po czym podpalił go od zapałki trawionej przez jasny płomień.
- Dlaczego akurat Gilbert? – zapytałem, nie mogąc dłużej znieść ciekawości.
- Szczerze? Nie mam pojęcia. Trudno o większego i bardziej irytującego idiotę.
- Tak, to mu trzeba przyznać. Jest totalnym kretynem. W dodatku sprawia same problemy i żadnego z niego pożytku.
- Kiedyś był inny. Zmienił się, gdy dostrzegł, że nie musi mnie już wychowywać i troszczyć się o mnie. Myślę, że nadrabia zabrane mu dzieciństwo.
- Kto by pomyślał… - szepnąłem, zatrzymując się nieopodal brzegu, którego pewnie bym nie zauważył, gdyby nie dość znaczna różnica wysokości. – Weź torbę z narzędziami, jak poniosę Natalię.
- Naprawdę chcesz powiedzieć Feliksowi o tym, co za chwilę zrobimy? Mam wrażenie, że dzieciak się załamie, gdy to usłyszy.
- Kazałem mu patrzeć, jak żołnierze rozstrzeliwują jego sąsiadkę, z którą rozmawiał dzień wcześniej, a także jak giną jego znajomi, którzy kiedyś się nim zajmowali. Myślę, że uodporniłem go na tyle, by nie przejął się tym jakoś szczególnie.
- Jak chcesz. Pamiętaj tylko, że cię ostrzegałem – odparł, chwytając torbę i schodząc ostrożnie na dół. Podążyłem tuż za nim, nie zwracając uwagi na to, że głowa Natalii co jakiś czas zahaczała o ziemię, pokrywając się przez to śniegiem.
Wraz z Ludwigiem wyszliśmy niemal na środek jeziora, co chwilę ślizgając się i starając się, by nie upaść. W końcu stanęliśmy i zabraliśmy się za wycięcie przerębla, co zajęło nam jakieś dziesięć minut, gdyż lód o tej porze roku był niezwykle gruby i twardy. Gdy skończyliśmy, wyciągnąłem z torby spory kamień i przywiązałem go do liny krępującej Natalię.
- Zakończmy to – powiedziałem, wrzucając kamień do jeziora i obserwując, jak ciągnie za sobą bezwładne ciało Arlovskayi, które po chwili zniknęło w mrocznej toni. Jedyne, co po niej zostało, to spieniona woda i cichy bulgot bąbelków. Na koniec zakryliśmy przeręblę wyciętym lodem i przysypaliśmy wszelkie ślady śniegiem, lecz okazało się to zbędne, gdyż po chwili z nieba zaczął sypać się biały puch, jakby chcąc stać się naszym wspólnikiem.
- Łatwo poszło – stwierdził Ludwig, gdy wróciliśmy do samochodu i zajęliśmy w nim swoje miejsca. Nic nie odpowiedziałem, uśmiechnąłem się tylko, i odpaliłem silnik. Chciałem jak najszybciej wrócić do domu, by odpocząć i zacząć cieszyć się z nowego życia.
* * *
- Już wyjeżdżasz? Jest po dwudziestej, niebezpiecznie jechać o tej porze, w dodatku w taką pogodę – powiedziałem, gdy Ludwig, zamiast zdjąć płaszcz, poszedł do pokoju gościnnego i zaczął się pakować.
- I tak za długo tu zabawiłem. Muszę już wracać.
- A jak zabijesz się gdzieś po drodze?
- Nie martw się, jestem dobrym kierowcą. Poradzę sobie.
- Jak chcesz. W razie czego wiedz, że możesz liczyć na wiązankę ode mnie.
- Nie zapomnij o zapaleniu znicza – zadrwił, chwytając torbę i stając naprzeciw mnie. Uścisnęliśmy sobie dłonie, po czym mężczyzna pospiesznie poszedł do wyjścia. Chwilę później usłyszałem warkot silnika, w oknie mignęły światła reflektorów, i już go nie było. Przeciągnąłem się, ziewając, i udałem się do łazienki. Nie miałem ochoty na kąpiel, opłukałem więc twarz, rozebrałem się do majtek i poszedłem do sypialni. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo jestem zmęczony. Już miałem opaść na łóżko, gdy zorientowałem się, że przy biurku siedzi Feliks. Jego głowa oparta była o ścianę, miał otwarte usta, a jego ręce zwisały bezwładnie po bokach krzesła. Cmoknąłem cicho i wziąłem go na ręce, uważając, by się nie obudził. Zdjąłem z niego sweter i spodnie, ułożyłem go na łóżku, po czym zająłem miejsce obok niego. Przytuliłem się do jego chłodnego, drobnego ciała, położyłem sobie jego głowę na ramieniu, szczelnie przykryłem go kołdrą i zamknąłem oczy.
Zasnąłem, otumaniony zapachem Feliksa i dźwiękiem jego bijącego serca.






No i stało się. Napisałam. Jestem miszczem nad miszczami :D
A teraz byle do kolejnej części!
Ps. Przydałby się taki Ivan do grzania w nocy :3




niedziela, 3 kwietnia 2016

Więzień we własnej stolicy, część 6

Powrót do domu okazał się trudniejszy, niż myślałem. I nie miałem na myśli dojazdu do niego, a udawanie przed Feliksem, że nic się nie stało. Oczywiście już w progu chłopak wyczuł, że coś wytrąciło mnie z równowagi, lecz moje zapewnienia uspokoiły go, a przynajmniej tak mi się wydawało. Ostatecznie stanęło na tym, że u Lebiediewa był jeszcze inny klient i musiałem poczekać, aż zostanie obsłużony, co niezbyt mi się spodobało.
- Jak będziesz się tak denerwował za każdym razem, gdy coś będzie ci nie na rękę, to długo nie pociągniesz – stwierdził Feliks, wracając z powrotem do salonu i sięgając po odłożoną książkę. Dołączyłem do niego chwilę potem, by zaraz udać się do swojego pokoju. Gdy zatrzasnąłem za sobą drzwi, usiadłem za biurkiem i westchnąłem ciężko. Musiałem zacząć działać!
Z jednej z szuflad wyciągnąłem dość duży notes, w którym miałem zapisanych kilka numerów telefonu. Odnalazłem ten właściwy, po czym wykręciłem go.
- Kto mówi? – odezwał się po czwartym sygnale głos w słuchawce.
- To ja, Iwan. Mam do ciebie sprawę. A właściwie chcę prosić o radę.
- Ty? Nie spodziewałbym się tego po tobie.
- Sprawa jest poważna, Ludwigu. Muszę działać szybko, inaczej może być nieciekawie.
- Więc słucham.
- To nie jest rozmowa na telefon. Przyjedź do mnie jak najszybciej.
- To ty masz do mnie jakąś sprawę, nie ja. Jak chcesz, to sam przyjedź. Wiesz, gdzie mnie szukać.
- Gdybym mógł, zrobiłbym to, uwierz mi. Ale tu chodzi o Feliksa i o jego bezpieczeństwo. Nie mogę go ani na chwilę spuścić z oczu.
- W takim razie przyjadę – odpowiedział, po czym odłożył słuchawkę.
Po tej rozmowie odetchnąłem z ulgą. Wiedziałem, że nikt inny nie będzie mi w stanie lepiej pomóc. Kto jak kto, ale Ludwig znał się na planowaniu i knuciu spisków. Teraz pozostało mi już tylko czekać na jego przyjazd i modlić się, by do tego czasu nic nam się nie przytrafiło.
- Iwan, mogę wejść? – zawołał Feliks zza drzwi, pukając w nie lekko.
- Możesz – powiedziałem, przybierając niewinną minę i chowając notes. Jak gdyby nigdy nic położyłem nogi na biurku i zapaliłem papierosa.
- Coś jest nie tak… Chodzi o Natalię, prawda?
- Skąd ci to przyszło do głowy? Nie widziałem jej po tym, jak rozstaliśmy się w parku.
- Kłamiesz – odparł pewnie, podchodząc do mnie i patrząc mi głęboko w oczy. Biło od niego takie zdecydowanie, że po chwili nie wytrzymałem i odwróciłem wzrok.
- Niby czemu miałbym to robić?
- Właśnie nad tym się zastanawiam. Przecież razem na pewno coś wymyślimy! Musisz mi tylko zaufać, dać szansę.
- Nic nie muszę. Poza tym wezwałem już kogoś do pomocy, poradzimy sobie. Liczy się tylko twoje bezpieczeństwo.
- To właśnie niewiedza prowadzi do największych nieszczęść! – krzyknął, uderzając pięścią w blat. Zacisnął zęby i odetchnął głęboko, próbując się uspokoić. – Chodzi mi po prostu o to, że powinienem wiedzieć, co się dzieje. W przeciwnym razie mogę nie docenić zagrożenia i będzie naprawdę źle.
- W sumie masz trochę racji – mruknąłem po chwili namysłu. Zgniotłem w popielniczce tlącego się peta i potarłem czoło, próbując zebrać myśli. – Dobrze, powiem ci. Musisz mi tylko obiecać, że nie będziesz się do tego mieszał i pozwolisz nam działać.
- Wiesz, że nie mogę…
- Możesz – przerwałem mu – i zrobisz to. W przeciwnym razie zamknę cię w szafie i wypuszczę dopiero wtedy, gdy będzie po wszystkim.
- Dobra, obiecuję.
- Pokaż ręce.
- Ręce?
- Nie udawaj głupka. Widzę, jak krzyżujesz palce za plecami.
- Cholera – jęknął, prostując ręce. Złapałem je w nadgarstkach i wyciągnąłem nieco do góry. – Uroczyście przysięgam, że nie będę się mieszał do waszych spraw.
- Pamiętaj, że dałeś słowo. Jeśli je złamiesz, osobiście cię ukażę, jak za starych dobrych czasów - ostrzegłem go, na co nerwowo przełknął ślinę i skinął głową. – Musisz wiedzieć coś jeszcze o Natalii. To naprawdę niebezpieczna kobieta. Zanim na dobre wstąpiłem do armii i stałem się żołnierzem, miałem dziewczynę, którą kochałem. Byliśmy szczęśliwi, przy niej mogłem zapomnieć o mojej ciotce z piekła rodem. Niestety, Arlovskaya musiała to wszystko zniszczyć, jak zawsze. Pewnego wieczoru dostałem informację, że mam się z nią spotkać w jej domu. Gdy tam poszedłem, zobaczyłem, że Natalia nie jest sama. Była z nią Olena, moja dziewczyna, z nożem przytkniętym do gardła. Prosiłem Natalię, by ją wypuściła, ale ona nie chciała słuchać. Krzyczała, że Olena stoi nam na drodze do szczęścia, i na moich oczach wbiła jej nóż w serce. Po tym załamałem się, a gdy doszedłem do siebie dowiedziałem się, że śledztwo wykazało, iż zazdrosna Olena rzuciła się na Natalię, a ta w obronie własnej zabiła ją. Po tym zdarzeniu w pełni oddałem się wojsku i obiecałem sobie, że już nigdy więcej nikogo nie pokocham. Jak widzisz, nie udało mi się dotrzymać tej obietnicy. Co więcej, znowu kogoś naraziłem. Dlatego muszę to skończyć. Nie spocznę, dopóki nie poślę Natalii do piekła, gdzie jej miejsce.
- Dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałeś? – zapytał, siadając na biurku. Położył dłoń na moim ramieniu, myśląc, że potrzebuję teraz pocieszenia i wsparcia.
- Jakoś nie było okazji. Poza tym to nie jest teraz najważniejsze. Liczy się to, co Natalia jest gotowa zrobić, byleby mnie dostać w swoje ręce.
- Myślisz, że ona… - zaczął, lecz z jakiegoś powodu nie był w stanie dokończyć.
- Jest w stanie zabić cię bez mrugnięcia okiem? Tak. Co więcej, będzie czerpała z tego przeogromną satysfakcję.
- Cholera, Iwan, z kim ty się zadajesz?
- Jak to mówią, rodziny się nie wybiera – mruknąłem, uśmiechając się drwiąco.
- No dobrze, wiem już, do czego twoja ciotka jest zdolna i co mi grozi. Co masz więc zamiar zrobić? I kogo wezwałeś do pomocy?
- Zadzwoniłem do Ludwiga. Myślę, że możemy się go spodziewać jutro, najpóźniej pojutrze. O nic więcej nie musisz się martwić. Towarzysz Beilschmidt zna się na rzeczy jak mało kto.
- No to mnie pocieszyłeś… - mruknął posępnie, zrywając się z biurka i podchodząc do okna. – I co? Zabijecie Natalię przy najbliższej okazji? Przecież tak nie można!
- Nie możemy się wahać. Myślisz, że okazanie jej litości i zrozumienia w czymś pomoże? Że się nawróci, przeprosi i da ci spokój? To jak wojna. Jeśli ty okażesz słabość, wróg to wykorzysta i zniszczy cię. Musisz być po prostu pierwszy. Czas porzucić romantyczne wyobrażenie o świecie.
- Ja… chyba tak nie potrafię. Nie wychowano mnie na mordercę.
- Ale mnie tak. Ty nie musisz nic robić. Wystarczy mi, że będziesz bezpieczny.
Gdy ze smutną miną skinął głową, podszedłem do niego i przytuliłem go. Czułem, jak jego ciało drży.
- Hej, co jest?
- Naprawdę jesteś w stanie zabić drugiego człowieka z tak błahego powodu? – zapytał, uparcie wpatrując się w podłogę. Uśmiechnąłem się i pogłaskałem go po policzku.
- Dla mnie to nie jest błahy powód. Poza tym nie raz zabiłem człowieka, nie robi to na mnie wrażenia. Tylko raz w całym moim życiu zabolała mnie strata drugiej osoby, i nie chcę, aby się to kiedykolwiek powtórzyło. Już ci mówiłem, że nie mam zamiaru nikomu cię oddawać, nawet śmierci.
- Iwan, czy to… - zaczął, lecz przerwałem mu pocałunkiem. Starałem się być delikatny, ale pod wpływem niedawno rozdrapanych ran przestałem się kontrolować. Przycisnąłem go do zimnej szyby, z zachwytem penetrując językiem wnętrze jego ust. Co jakiś czas odrywałem się od niego, by złapać oddech, po czym znowu do niego przywierałem, nie pozwalając, by wykonał jakikolwiek ruch. W tamtej chwili liczyły się tylko jego wargi oraz rozgrzane ciało łaknące mojego dotyku.
* * *
Następnego dnia późnym popołudniem przed dom podjechał samochód, z którego wysiadł Ludwig. Był ubrany w brązowe bojówki, wysokie buty w wojskowym stylu, oraz długi czarny płaszcz. Jego włosy jak zawsze były perfekcyjnie zaczesane do tyłu i nie ulegały nawet mroźnemu wiatrowi. W dłoni trzymał małą, skórzaną torbę, która świadczyła o tym, iż zostanie tu na kilka dni.
- Witaj – przywitałem go w progu, zapraszając go do środka. Gdy zdjął płaszcz ze zdziwieniem zauważyłem, że ma pod nim jedynie czarną bluzkę na ramiączkach. – Nie za ciepło ci?
- Całą podróż spędziłem w samochodzie, nie było potrzeby cieplej się ubierać. Ale dziękuję za troskę – odpowiedział poważnym tonem. Podniósł torbę, którą chwilę temu położył na podłodze, i poszedł do salonu, gdzie rozsiadł się na kanapie i ciężko westchnął. – Czy teraz powiesz mi o co chodzi?
- Musisz mi pomóc kogoś usunąć.
- Chodzi o tę twoją namolną ciotunię? – zapytał drwiącym głosem.
- Żebyś wiedział. Ta kurwa znowu mi grozi. Obawiam się, że w końcu może coś zrobić Feliksowi. Ja będę działał zbyt emocjonalnie, dlatego poprosiłem cię o pomoc. Liczę, że podejdziesz poważnie do sprawy.
- Jak zawsze. Skoro zdecydowałeś się na ten krok, domyślam się, że nie masz zamiaru się hamować…? Żadnych ograniczeń, cel uświęca środki, po trupach do celu i tak dalej?
- A jak myślisz? Natalia zaczęła działać mi na nerwy już dawno temu, ale teraz nie chodzi wyłącznie o mnie. Chcę pozbyć się jej raz na zawsze.
- I to mi się podoba – mruknął, sięgając do jednej z kiszeni i wyciągając z  niej metalowy pojemnik, w którym trzymał papierosy. Chwilę się mu przyglądał, po czym schował go z powrotem i gwałtownym ruchem przeczesał włosy.
- Czyżbyś rzucał palenie?
- Raczej ograniczam.
- Twoja strata – zaśmiałem się. Usiadłem koło niego, zachowując między nami odpowiednią odległość. Przy tym facecie trzeba było się pilnować dwadzieścia cztery godziny na dobę, i dobrze o tym wiedziałem. – Kiedy będę mógł liczyć na twoje propozycje?
- Jutro nad tym pomyślę. Dzisiaj nie mam już do tego głowy.
- A do czego masz?
- Nie twój interes.
- No tak… Cały ty – powiedziałem, osuwając się na kanapie i kładąc się na niej. Między mną a Ludwigiem zapanowała niezręczna cisza, którą na całe szczęście przerwał Feliks.
- Dzień dobry – przywitał się, nieśmiało zaglądając do salonu. W odpowiedzi Niemiec machnął tylko ręką i trzęsącymi się dłońmi zapalił papierosa, którego podsunąłem mu pod nos. – Jest pan może głodny?
- Nie, dziękuję. I nie mów do mnie pan. Ludwig wystarczy.
- Dobrze – odpowiedział. Denerwowało mnie, że Feliks tak się stresuje w jego obecności. Przy mnie nigdy się tak nie zachowywał, zwłaszcza na początku naszej znajomości. A gdy tylko na horyzoncie pojawiał się młodszy Beilschmidt, Feliks niemal skręcał się z zakłopotania i stawał się potulny jak baranek.
- Może usiądziesz z nami? – zaproponowałem.
- Czy ja wiem…
- Ależ nie wstydź się. W końcu mamy okazję, by porozmawiać. Nie zaprzepaszczaj jej tak łatwo – wtrącił Ludwig, o wiele spokojniejszy po dostarczeniu organizmowi nikotyny, której tak łaknął.
- No dobrze – mruknął grzecznie, rumieniąc się lekko, i zajmując miejsce na fotelu.
- A więc jesteś Polakiem z krwi i kości, ja? – zagadnął Niemiec, uważnie przyglądając się swojemu rozmówcy.
- Tak.
- I co? Tęsknisz za swoim domem? Rodziną?
- Moja rodzina umarła podczas wojny. Poza tym przyzwyczaiłem się do tego, że mieszkam teraz w Rosji. Nauczyłem się nie tęsknić.
- Iwanowi musiało na tobie bardzo zależeć, skoro cię tu ściągnął – stwierdził Ludwig, przenosząc wzrok na mnie. Przez ułamek sekundy dostrzegłem w jego oczach ciekawość. Niedobrze. – No więc? Jak to było?
- Można powiedzieć, że zaprzyjaźniliśmy się. A że w mojej wiosce zapewne nie przeżyłbym sam nawet dnia, to Iwan zaoferował mi schronienie – odparł, ostrożnie dobierając słowa.
- Jesteś bardziej niesamowity, niż na początku zakładałem. Nie dość, że nie dałeś się zabić bandzie Rusków, to jeszcze zdobyłeś przyjaźń i zainteresowanie Towarzysza Braginskiego.
- Właściwie to on zdobył moją – powiedział, odwracając wzrok i znowu się rumieniąc, a głośny śmiech Ludwiga tylko nasilił jego reakcję.
- Strasznie się rozgadałeś. W rozmowach ze mną nie jesteś taki rozmowny, Lu – stwierdziłem, wbijając mu palec w żebra.
- Dla ciebie Ludwig – warknął, odpychając od siebie moją dłoń i zgniatając w popielniczce wypalonego do granic możliwości peta.
- Och, no tak. Zapomniałem, że tylko twój brat może sobie pozwolić na takie luksusy, jak chociażby zdrabnianie twojego imienia – odparłem złośliwie, czekając na jego reakcję.
- Powiedz mi, jak udaje ci się tyle z nim wytrzymać i nie zwariować? – zapytał, odsuwając się ode mnie i kładąc między nami jedną z poduszek, która miała symbolizować granicę jego przestrzeni osobistej.
- Wbrew pozorom nie jest tak źle. Poza tym z nas dwóch to ty masz gorzej. W końcu musisz użerać się z Gilbertem, a to do łatwych zadań raczej nie należy.
- Niekoniecznie. Wystarczą odpowiednie argumenty, a staje się grzeczny jak aniołek. Trzeba tylko wiedzieć, za jaki sznurek pociągnąć.
- Albo jaki zamek rozpiąć – szepnąłem pod nosem, co nie uszło jednak jego uwadze.
- Mówiłeś coś? – warknął, nachylając się nade mną i świdrując mnie morderczym wzrokiem, aż ciarki szły po plecach.
- Przecież słyszałeś.
Zamiast odpowiedzieć, Ludwig wstał, chwycił swoją torbę i stanął do mnie plecami.
- Mógłbyś mi pokazać gdzie będę spać? – zwrócił się do Feliksa.
- Pokój gościnny jest na końcu korytarza. Trafisz bez problemu, pomoc nie będzie ci potrzebna – powiedziałem, nie pozwalając, by chłopak cokolwiek powiedział.
- Danke. – Niemal wypluł to słowo, po czym udał się we wskazanym kierunku.
- Niepotrzebnie go tak denerwujesz – obruszył się Feliks, gdy zostaliśmy sami.
- A co ty go tak bronisz?
- Nie bronię. Twierdzę tylko, że mógłbyś być milszy dla swoich przyjaciół.
- Będę miły jak będę chciał. Poza tym to były tylko małe potyczki słowne, no wiesz, żeby nie wypaść z wprawy.
- Nie wypadniesz. Masz we krwi tę całą złośliwość i nienawiść.
- Zachowujesz się jakoś inaczej przy Ludwigu. O co z tym chodzi? – zmieniłem temat.
- Inaczej, to znaczy…?
- Przy mnie nigdy nie byłeś tak zestresowany i nie czułeś takiego respektu. Trochę mnie to drażni…
- Żebyś wiedział, co czułem podczas naszego pierwszego spotkania… - mruknął pod nosem, lecz i tak to usłyszałem. Od razu nachyliłem się w jego stronę i spojrzałem na niego wyczekująco.
- Co miałeś na myśli? – zapytałem.
- Nieważne. Po prostu zapomnij…
- Mów – przerwałem mu stanowczo. Gdy pokręcił głową, podniosłem się z kanapy, przerzuciłem sobie zdezorientowanego Feliksa przez ramię i poszedłem z nim do mojej sypialni.
- Musisz ciągle to robić?! – wrzasnął, gdy już otrząsnął się z pierwotnego szoku.
- Muszę. Skoro nie chcesz po dobroci, to użyję siły.
- Nie ma mowy! – zaprotestował. Niewiele jednak sobie z tego robiłem. Z zadowoleniem wypisanym na twarzy usiadłem na łóżku i posadziłem Feliksa między nogami, tak, że opierał się plecami o mój tors. Gdy oplotłem go rękami w talii wiedziałem, że łatwo mi nie ucieknie.
- Więc o co ci chodziło?
- O nic. Puść mnie i nie drąż tego tematu.
- Sam go zacząłeś.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo tego żałuję – jęknął, opierając głowę na moim ramieniu. – Wtedy, gdy przegoniłeś swoich ludzi i pomogłeś mi wstać, miałem wrażenie, że jesteś najbardziej niesamowitym facetem jakiego widziałem. Byłeś bardzo władczy i stanowczy, trochę się ciebie bałem. A gdy przycisnąłeś mnie do ściany i oświadczyłeś, że będzie tak, jak ty chcesz, myślałem, że serce wyskoczy mi z piersi i zejdę na zawał.
- Nie wiedziałem, że tak na to wszystko patrzyłeś – przyznałem. – Zawsze myślałem, że mnie szczerze nienawidziłeś. W sumie nie dziwiłbym ci się.
- Mimo tego, jak się nade mną znęcałeś i w ogóle, nigdy nie czułem do ciebie nienawiści. Mama zawsze mi powtarzała, że nawet najgorszy złoczyńca nie zasługuje na tak złe uczucie.
- Dziwnych rzeczy cię ta twoja mama uczyła – odparłem i rozluźniłem uścisk. Z zadowoleniem stwierdziłem jednak, że Feliks nie ma zamiaru nigdzie się ruszać, przynajmniej na razie. Postanowiłem więc zaryzykować i powoli się nad nim nachyliłem. Delikatnie musnąłem czubkiem nosa jego żuchwę, kierując się w stronę ucha. – Nie masz zamiaru uciec? – wyszeptałem, rozkoszując się drżeniem jego ciała.
- Nawet jeśli, to co z tym zrobisz?
- Zignoruję – odparłem i złożyłem pieszczotliwy pocałunek na jego skroni. Moje ręce instynktownie wślizgnęły się pod jego sweter, łaskocząc go w brzuch. Gdy zaś moje palce zacisnęły się na jego sutkach, z gardła Feliksa wyrwał się cichy, niekontrolowany jęk.
- My chyba… nie powinniśmy…
- Dlaczego? Nadal chcesz się upierać, że to złe i nie masz do tego prawa?
- Bo… Ludwig. On…
- Nie przejmuj się nim – powiedziałem. – Nie przeszkodzi nam. Ale jeśli chcesz, to zamknę drzwi na klucz.
Feliks skinął głową, wstałem więc i przekręciłem klucz w zamku, odcinając nas od reszty świata. Następnie wróciłem i nachyliłem się nad nim, rozkoszując się widokiem jego zarumienionej twarzy.
- Ja nie wiem, co robić… - szepnął, odwracając głowę i zakrywając ją rękami.
- Nie martw się, nauczę cię. Musisz tylko przestać tak bardzo się wstydzić.
- Ale to jest…
- Cii. To normalne, że ludzie potrzebują czasem cielesnych przyjemności. Nie ma w tym niczego złego. Po prostu ciesz się chwilą i daj ponieść się namiętności.
- Dobrze – odparł z wahaniem, po czym zarzucił mi ręce na szyję i przyciągnął do siebie. Niezdarnie zetknął nasze usta, by po chwili rozchylić wargi i niepewnie połączyć swój język z moim. Ja zaś sięgnąłem do jego spodni i zdjąłem je, by móc dłonią pieścić jego członka. Przy każdym moim ruchu Feliks wyginał się i cicho posapywał do wnętrza moich ust, z każdą chwilą podniecając się coraz bardziej.
- Mam coś specjalnie na taką okazję – powiedziałem, odsuwając się od niego i sięgając po małą tubkę leżącą w jednej z szuflad szafki stojącej obok łóżka. Pozbyłem się majtek, które Feliks miał na sobie, i nabrałem odrobiny lubrykantu. Ostrożnie wsunąłem nawilżony palec w jego odbyt, przygotowując go. – Boli?
- Niezupełnie… - jęknął, zaciskając oczy.
- Rozluźnij się.
- Jak mam to niby zrobić?
- Normalnie. Przecież nie robisz tego pierwszy raz.
- Z własnej woli i owszem – burknął, zmniejszając jednak napięcie mięśni.
Gdy bez trudu mogłem już włożyć w niego trzy palce, zdjąłem swoje spodnie i bieliznę. Rozsmarowałem odrobinę żelu na swoim penisie, po czym naprowadziłem go na wejście Feliksa. Wszedłem w niego szybkim ruchem, nie napotykając jednak żadnego oporu z jego strony. Jedynie jego palce mocno zacisnęły się na pościeli.
- Obejmij mnie, tak będzie ci łatwiej – powiedziałem, uważnie obserwując każdą jego reakcję. Niespodziewanie zimne dłonie Feliksa wpełzły pod moją bluzkę, by przejechać po moich plecach i wbić się w łopatki. Było to jednak na tyle przyjemne, że dość mocno mruknąłem i odchyliłem do tyłu głowę. Od razu zacząłem też się w nim poruszać, za każdym razem wchodząc w niego najgłębiej jak potrafiłem. Głośne jęki chłopaka dodatkowo mnie pobudzały, a jego przyjemność sprawiała mi dodatkową satysfakcję.
W tamtym momencie nie liczyło się dla mnie nic więcej niż to, iż Feliks w końcu oddał mi się z własnej woli, pokazując w ten sposób, że i jemu na mnie zależy. Moje marzenia w końcu zaczęły się ziszczać.








To by było na razie na tyle. Już niedługo punkt kulminacyjny w sprawie z Natalią (a przynajmniej mam taką nadzieję). Zakładam, że trochę na następny rozdział poczekacie, bo czeka mnie ogrom sprawdzianów, mimo to mam nadzieję, że czas i tak się znajdzie.