Menu

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Więzień we własnej stolicy, część 3

Jej, udało się! Nieco ponad 13 stron w Wordzie, a to wszystko w jednym poście! Istny rekord jak na mnie :3
Wyszło chyba tak, jak chciałam. Okaże się, jak kiedyś to przeczytam.
Życzę miłego czytania i zachęcam do komentowania! Was też, drogie Anonimy :)



Siedząc za biurkiem i rozmyślając o tym, co wydarzyło się w ostatnim czasie, złapałem się na tym, że powoli zaczyna mi pasować cała ta sytuacja z zawieszeniem. Co prawda był to tylko niewyraźny przebłysk, lecz wizja spędzania całych dni z Feliksem tylko go pogłębiała. Żeby tak jeszcze on mnie chciał… O nic więcej nie proszę. Czy to takie trudne?
Westchnąłem ciężko i upiłem wódki prosto z butelki, próbując w ten sposób jakoś sobie ulżyć. Tak, chciałem się upić. Schlać się do nieprzytomności. Zasnąć gdzieś na podłodze, nie pamiętając o niczym. Lecz czy to coś da? W jakikolwiek sposób zmieni moje życie?
- Do bani z tym wszystkim… Proszę! – krzyknąłem, słysząc pukanie do drzwi. – A ty tu czego? – zapytałem na widok Gilberta.
- Och, nie bądź taki. Przyszedłem cię pocieszyć, i przy okazji skończyć to, co razem zaczęliśmy – powiedział, wskazując brodą na trzymany przeze mnie alkohol.
- A czy ja wyglądam na kogoś potrzebującego pocieszenia?
- Nie tyle pocieszenia, co jakiegoś tyłka do…
- Zamilcz – przerwałem mu, przeszywając go morderczym wzrokiem. Moje spojrzenie było na tyle stanowcze, że mężczyzna drgnął, w każdej chwili gotów ratować swoje marne życie.
- Iwan, po co ty się tak męczysz? Jak cię nie chce, jego strata. Wypierdol go gdzieś w lesie i zastrzel. W końcu jest tyle osób, którym na tobie zależy. Nie marnuj tego w taki sposób.
- Powiedz mi, czy kiedykolwiek patrzałeś na drugą osobę i mówiłeś sobie, że musisz ją mieć? Że nie chcesz nikogo innego? Czułeś kiedykolwiek coś takiego?
- Cały czas czuję, niestety… - mruknął, zwieszając głowę. – Tyle że nie jestem w tak dogodnym położeniu jak ty.
- To znaczy? – zapytałem, chcąc wyciągnąć z niego coś więcej. Oczywiście wiedziałem o kogo chodzi, lecz liczyłem na to, że jego słowa w czymś mi pomogą.
- A jak, kurwa, myślisz? Dwa lata! Dwa pierdolone lata ciągnę ten chory związek, i za cholerę nie mogę przestać! To siedzi głęboko w moim umyśle… Nawet mi już nie staje przy nikim innym!
- A to ci niespodzianka… - powiedziałem zaczepnie, lecz nie doczekawszy się z jego strony żadnej reakcji, postanowiłem pytać dalej. Pokazałem mu, by usiadł naprzeciwko mnie, i z hukiem postawiłem przed nim butelkę. – Jak do tego w ogóle doszło?
- Niech cię to nie obchodzi – warknął i łapczywie przyssał się do flaszki. Gdy ją odstawił, zakaszlał i otarł usta brzegiem rękawa.
- Zatem ode mnie też się niczego nie dowiesz.
- Tylko tak mówisz – stwierdził, zakładając nogę na nogę i rzucając mi wyzywające spojrzenie. Kiedy ja się tak spoufaliłem z tym facetem?
- Nie bądź taki pewny. Poza tym mi możesz powiedzieć. W końcu jesteśmy przyjaciółmi.
- Przyjaciółmi? – zapytał, przekrzywiając głowę i szczerząc się jak głupek. Jak zwykle perfekcyjnie trafiłem w jego czuły punkt. – A to niby od kiedy?
- Od zawsze – odpowiedziałem. Podniosłem się z krzesła i podszedłem do jednej z szafek, w której trzymałem kilka zapasowych ubrań, by wyciągnąć z niej jakiś sweter. Koszula, do których tak bardzo przywykłem, nagle zaczęła mnie denerwować, sam nie wiem dlaczego. Rozpiąłem trzy górne guziki i zdjąłem ją przez głowę, czując na sobie wzrok Gilberta.
- Skąd ty je w ogóle masz? – zapytał cicho. Chyba po chwili pożałował swojego pytania, bo dodał: - Oczywiście nie musisz o tym mówić, jak nie chcesz. To ci podaruję.
- Mówisz o moich bliznach? – Zaśmiałem się. Już dawno do nich przywykłem. Długie, o wiele jaśniejsze do mojej skóry, dumnie znaczyły moje plecy na całej ich długości. Były częścią mnie, pogodziłem się z myślą, że nigdy nie znikną. Nawet obrzydzenie innych ludzi na ich widok przestało mnie już ruszać. – To nic takiego. W tych czasach to normalka.
- Aha – mruknął, poprawiając się na krześle. Naciągnąłem na siebie czarną bluzkę i z powrotem zająłem swoje miejsce, patrząc na niego oczekująco. – Na pewno chcesz tego słuchać?
- Inaczej bym nie pytał.
- No dobra. W sumie fajnie będzie to wreszcie komuś powiedzieć. – Napił się wódki, chyba tak na odwagę, i wziął głęboki oddech. – Jak już mówiłem, to trwa dwa lata. Zaczęło się od tego, jak pewnego dnia zobaczyłem Ludwiga śpiącego w łóżku. Miał erekcję, i samo tak jakoś poszło. Na początku była tylko wspólna masturbacja, a po niej wstyd i zakłopotanie, lecz później, no… zaczęliśmy się rozkręcać. Robiliśmy to coraz częściej, powoli zaczynałem też wierzyć, że nie robimy niczego złego. Po miesiącu w końcu poszliśmy na całość. Na początku obaj spotykaliśmy się z innymi osobami, traktując nasze wspólne noce jak przyjemne przerywniki między kolejnymi kochankami, lecz w końcu i to ustało. Obecnie jesteśmy na poziomie chodzenia za sobą, o ile można to tak w ogóle nazwać.
- Raczej nie można – wtrąciłem, patrząc na niego z wyraźnym zainteresowaniem. – Cholera, jesteście nieźle rąbnięci – zaśmiałem się, kręcąc głową. – Chyba polubiłem was jeszcze bardziej.
- Bawi cię to?
- A czy wyglądam na rozbawionego?
- Z tobą nigdy nic nie wiadomo. Jesteś jeszcze dziwniejszy niż ja i Lu razem wzięci.
- Dziękuję za komplement – odparłem, odchylając się w krześle i grzebiąc w szufladzie w poszukiwaniu papierosów, które jeszcze przedwczoraj gdzieś tu były. Gdy je znalazłem, wziąłem jednego i zapaliłem, wydychając słaby jeszcze dym wprost w twarz Gilberta.
- No dobra, teraz twoje kolej. Opowiadaj.
- A co chciałbyś wiedzieć?
- No, jak się poznaliście, na jakim etapie jesteście, co cię gryzie i takie tam.
- Poznaliśmy się, gdy moi ludzie przejmowali dla mnie jego dworek. Gdy go zobaczyłem, tylko kilka sekund dzieliło go od śmierci spowodowanej strzałem w głowę. Uratowałem go w ostatniej chwili, i to tylko dlatego, że wydał mi się upartym i przystojnym chłopakiem, którego gnębienie mogłoby być szampańską zabawą. I nim się obejrzałem, zgwałciłem go po raz pierwszy. Mieszkałem z nim od kilku dni, a już czułem, jak mnie skręca na sam jego widok.
- Romantyczny to ty jesteś, nie ma co… - jęknął, unosząc brwi. – Myślę, że gdybyś zabrał się do tego jak normalny człowiek, teraz moglibyście stanowić całkiem niezłą parę.
- Wtedy tego nie planowałem, nawet mi to do głowy nie przychodziło. Poza tym już jakiś czas temu zaczęliśmy czynić postępy, teraz może być już tylko lepiej.
- Optymista z ciebie. A co robisz, żeby go do siebie przekonać, jeśli można wiedzieć?
- Dobry seks.
- Że co proszę?
- To, co słyszysz.
- Nawet nie chcę wiedzieć, ile z tego dobrego seksu było najzwyklejszym w świecie gwałtem – stwierdził, kładąc dłoń na czole i kiwając głową z niedowierzaniem. – Myślisz jak typowy Rosjanin. Gdyby on dla ciebie nic nie znaczył, to owszem, takie metody byłyby w porządku. Ale jeśli chcesz go zdobyć, to musisz używać też mózgu, a nie wyłącznie fiuta. Musicie się poznać, zrozumieć, być nie tylko kochankami, ale i przyjaciółmi.
- Przyjaciółmi, powiadasz… - powiedziałem, zamyślając się. Może ten szwab miał trochę racji. Gdybym pokazał się Feliksowi z tej lepszej strony, mógłby zobaczyć, że nie jestem tylko bezwzględnym żołnierzem zepsutym przez wojnę, ale i zwykłym człowiekiem. Takim jak wszyscy. Był tylko jeden problem. Moją dobrą stronę pogrzebałem już dawno temu, a do zwykłego, szarego obywatela było mi daleko.
- Bo widzisz, ja z Ludwigiem mamy o tyle dobrze, że znamy się jak łyse konie i nie musieliśmy odstawiać tej całej szopki…
- Taak – przerwałem mu, ziewając, i pokazując tym samym, że nasza rozmowa dobiegła końca. Nie był to pierwszy raz, gdy tak robiłem, więc Gilbert doskonale odczytał moją zakodowaną wiadomość. Wstał, otrzepał spodnie z wyimaginowanych paprochów, i podszedł do drzwi.
- Miło się z tobą rozmawiało – powiedział i wyszedł.
- Mi z tobą też – szepnąłem do siebie i podniosłem z widełek słuchawkę telefonu.
* * *
- Musisz się tu kręcić, króliku? – jęknął Feliks, którego słychać było już na korytarzu. Z uśmiechem na twarzy dołączyłem do kłócących się mężczyzn i oparłem się o łukowate wejście do kuchni.
- A żebyś wiedział. Poza tym głodny jestem – powiedział i sięgnął ponad jego ramieniem po kawałek marchwi, którą właśnie kroił.
- Łapy precz! Chyba że chcesz, żebym ci je odciął!
- Nie denerwuj się tak, bo nie urośniesz – zaśmiał się i zrobił unik przed wymierzanym mu kopniakiem, tym samym wpadając na mnie.
- Długo macie zamiar się tak zabawiać? – zapytałem, kładąc dłoń na ramieniu Gilberta i mocno je ściskając, tym samym chroniąc go przed upadkiem.
- Jego zapytaj – odpowiedzieli jednocześnie, po czym spiorunowali się wzrokiem. Dziwne były ich wzajemne relacje. Niby się kłócili, ale tak naprawdę byli do siebie bardzo podobni i łączyła ich swego rodzaju nić porozumienia. Niestety, żaden z nich nie chciał tego przyznać, co działało na moją niekorzyść, gdyż to ja musiałem wysłuchiwać ich krzyków i obelg.
- Z wami to jak z dziećmi. Aż prosicie się o karę.
- Nie bądź taki surowy, tatku – jęknął Gilbert jak dziesięcioletni chłopiec, przykładając do ust splecione w błagalnym geście dłonie. Gdy zobaczył moją minę, wyrażającą politowanie nad jego głupotą, zaczął śmiać się jak opętany.
- Iwan, czy on długo tu zostanie? – zapytał Feliks, patrząc na mnie z miną cierpiętnika. W jego oczach widziałem nieme błaganie o jakąkolwiek interwencję.
- Nie. Myślę, że już niedługo nas opuści – uspokoiłem go. Podszedłem do niego i zmierzwiłem jego włosy, które stawały się coraz dłuższe, lecz w których wyglądał jeszcze piękniej. Nie wytrzymałem i pocałowałem go w czubek głowy, by móc choć przez chwilę poczuć jego zniewalający zapach.
- Co robisz? – szepnął, czerwieniąc się, i z jeszcze większą zaciekłością siekając warzywa. Uśmiechnąłem się, dziwnie zadowolony z jego reakcji, i oparłem się o blat tak, by bez problemu go obserwować.
- Co dziś na obiad? – zmieniłem temat.
- Gulasz. Sam mnie o niego prosiłeś, pamiętasz?
- A, no tak. Racja.
- Jesteś ostatnio dziwniejszy niż zazwyczaj – mruknął pod nosem i wpatrzył się we mnie tymi swoimi cudownymi, zielonymi oczami. – Dobrze się czujesz?
- Jak najbardziej. A dlaczego pytasz?
- No wiesz, pomyślałem, że to twoje przeniesienie mogło źle na ciebie wpłynąć. W końcu zawsze tylko pracowałeś, a teraz…
- Martwisz się o mnie? – zapytałem, za wszelką cenę starając się ukryć fakt, jak wielką nadzieję zrobił mi swoimi słowami.
- Nawet jeśli, to co?
- Nic. Po prostu się cieszę. To miłe.
- Jak tam chcesz.
Gdy odwrócił wzrok, uśmiechnąłem się pod nosem i rozejrzałem się za Gilbertem, który był na tyle domyślny, że wycofał się jakiś czas temu z kuchni, dając nam trochę prywatności. Teraz mogłem dostrzec tylko jego nogi zwisające z kanapy.
- Będziemy musieli dzisiaj porozmawiać – zagaiłem. Feliks drgnął, lecz się nie odezwał. – To poważne, czas wyjaśnić kilka spraw. Za dużo niedomówień jest między nami.
Gdy znowu mnie zignorował, podszedłem do niego i złapałem za brodę, zmuszając, by na mnie spojrzał.
- Odpowiedz.
- Moim zdaniem niczego nie musimy wyjaśniać. A teraz puść mnie.
- Moim zdaniem nie muszę cię puścić – przedrzeźniłem go, zbliżając swoją twarz do jego. Łakomie oblizałem wargi, patrząc mu głęboko w oczy. – Masz do mnie przyjść. Nie przyjmuję odmowy. W przeciwnym razie sam cię przyprowadzę. Czy to jasne?
- I tego właśnie w tobie nie rozumiem. Czy ty zawsze musisz wszystkim rozkazywać?
- Spaczenie zawodowe.
- Iwan, to nie jest twoja cholerna praca! Zacznij w końcu żyć jak normalny człowiek – powiedział załamującym się głosem. Nie miałem pojęcia, skąd tyle w nim emocji, więc od razu się od niego odsunąłem. – Po prostu nie chcę, żeby tak było. Nie traktuj mnie jak jeszcze jednego pionka w tej twojej idiotycznej grze.
- Nigdy cię tak nie traktowałem. No, może na początku, ale to było zanim przekonałem się, jakim człowiekiem jesteś. W przeciwnym razie nie byłoby cię tu.
- Mhm – mruknął, zrezygnowany, i wrócił do swoich zajęć. Jego ruchy były niezwykle nerwowe, więc nie zdziwiłem się, gdy z jego palca przeciętego nożem zaczęła sączyć się krew. – Szlag! – wrzasnął i wbił ostrze głęboko w deskę. Odkręcił kran i włożył dłoń w chłodny strumień, który nabierał szkarłatnej barwy po zetknięciu z jego skórą.
- I widzisz, co zrobiłeś? – zapytałem, zakręcając wodę i chwytając go za nadgarstek. Przyłożyłem go sobie do warg i delikatnie pocałowałem, po czym wziąłem do ust palec, w który się skaleczył. Gdy przejechałem po nim językiem, poczułem metaliczny posmak.
- Iwan – jęknął, zaskoczony. Na jego policzki wypłynęły słodkie rumieńce, które przywołały miłe wspomnienia.
Gdy byłem pewny, że krwawienie ustało, z ociąganiem uchyliłem wargi i pozwoliłem, by wyrwał swoją dłoń z mojego uścisku i wytarł w mój sweter. Zaśmiałem się, widząc jego zdegustowaną minę.
- I z czego się cieszysz? – warknął.
- Z ciebie. Czyżbym cię zawstydził?
- Spadaj – mruknął i odwrócił wzrok. Udał, że czegoś szuka, pokazując mi w ten sposób, że nie zniesie mojego towarzystwa ani chwili dłużej. Poklepałem go więc po głowie i poszedłem do salonu, dołączając do rozwalonego na kanapie Gilberta. Usiadłem na jego nogach i z zadowoleniem odchyliłem się do tyłu.
- Kurwa, Iwan, pojebało cię? Złaź ze mnie! – Wił się pode mną, powoli się uwalniając, i okładając mnie pięściami po ramieniu. – Myślisz, że ile ty ważysz, tłusta góro mięśni?!
- Ucisz się, pasożycie. To mój dom i mogę siadać gdzie chcę.
- Ale te nogi są akurat moje!
- Zawsze można to zmienić.
- Głupek – zaśmiał się. Usiadł koło mnie, i nachylił się nade mną, zakrywając usta dłońmi. – I jak ci poszło?
- Co poszło?
- No, z kurduplem. Z tego, co udało mi się zobaczyć i usłyszeć, zaczynało się robić gorąco.
- Zachowujesz się jak typowa baba. Aż tak lubisz plotki?
- To mój chleb powszedni. W końcu uchodzę za jedną z najlepiej poinformowanych osób w Moskwie! – przechwalał się, kładąc rękę na sercu. Prychnąłem tylko i w myślach obiecałem sobie, że więcej nie będę z nim rozmawiał o moich… miłosnych problemach. Nigdy nie wiadomo, o czym ta menda zacznie rozpowiadać po pijaku.
- Nie wybierasz się czasem do domu? – zagadnąłem, pociągając za jeden z jego białych kosmyków. – Ludwig na pewno się za tobą stęsknił.
- No co ty! Przecież nie mogę cię zostawić w tak poważnej sytuacji!
- Doprawdy…? – mruknąłem, patrząc na niego z politowaniem. – Jak do tej pory to tylko przeszkadzasz.
- Obaj przeszkadzacie – powiedział Feliks, nie wiadomo kiedy do nas dołączając. Usiadł na fotelu, mierząc nas wzrokiem, w którym dało się zauważyć złowrogie błyski.
- Milcz, kiedy rozmawiają dorośli – powiedział z wyższością Gilbert, szczerząc się wrednie.
- Oj Feliks, Feliks. Co cię ugryzło? Ciągle tylko szukasz dobrej okazji do wszczęcia kłótni.
- No właśnie! Jak nie umiesz zamknąć tej niewyparzonej gęby, to… To się naucz! – wtrącił się Niemiec, lecz jego wypowiedź wniosła tyle, co zawsze. Czyli nic.
- Nie moja wina, że ten królik jest taki denerwujący – odpowiedział, wzruszając ramionami. – Co do naszej rozmowy, to przyjdę… przyjdę do ciebie po obiedzie – wykrztusił, po czym zerwał się z miejsca i poszedł do swojego pokoju. Chciałem iść za nim, lecz Gilbert mnie powstrzymał.
- Daj mu trochę czasu. Nie widziałeś, ile go kosztowała zgoda na pogadanie z tobą?
- Właśnie dlatego…
- Powinieneś zostać – przerwał mi. – Uwierz mi, wiem co mówię.
- Ech… Po prostu zniknij stąd jak najszybciej.
- Miło, że doceniasz mój trud – prychnął, urażony, tym razem na poważnie. Skrzyżował ręce na piersiach i wydął policzki, marszcząc przy tym brwi.
Zapowiadał się długi dzień.
* * *
Po zjedzonym posiłku, którym był najpyszniejszy gulasz, jaki w życiu jadłem, poszedłem do swojej sypialni. Gęsta atmosfera panująca przy stole działała mi na nerwy, miałem już dość. Najgorsze było to, że oni obaj potrafili być tak samo uparci, i żaden nie miał zamiaru ustąpić. Jak dobrze, że długo to nie potrwa…
Gdy zamknąłem za sobą drzwi, od razu położyłem się na łóżku i zamknąłem oczy. Gdyby mnie nie odsunęli od obowiązków, pewnie siedziałbym teraz nad stosem zaległych dokumentów. Brakowało mi tego. Nie lubiłem trwać w takim bezruchu, czułem się wtedy jak w potrzasku. To tak, jakby zamknąć kogoś, kto boi się ciemności, w jakimś pomieszczeniu, i powoli wygaszać w nim światło, zatapiając go w mroku. Niezbyt przyjemna wizja.
- Niech was szlag – mruknąłem pod nosem, wyobrażając sobie wszystkich, którzy przyczynili się do mojego obecnego stanu. Obraz ten rozwiało dopiero pukanie do drzwi. – Proszę!
- Jestem – powiedział Feliks, niepewnie stając na środku pomieszczenia.
- No, nie stój tak. Siadaj – zaprosiłem go, klepiąc wolną przestrzeń materaca. Sztywny i spięty do granic możliwości, usiadł na skraju łóżka, uważnie mnie obserwując.
- Więc? O czym chciałeś porozmawiać? – zapytał w końcu, przerywając przedłużającą się, niezręczną ciszę. Zaczesał za ucho niesforny kosmyk błąkający się w okolicach jego oczu i wziął głęboki oddech.
- Jak ci się tu mieszka? – zacząłem od czegoś lżejszego.
- Powiedzmy, że dobrze. Choć nadal mam do ciebie żal, że mnie uprowadziłeś i zamknąłeś, tym razem w swoim domu.
- Już ci mówiłem, że nie mogłem cię zostawić na pastwę losu. Nigdy bym sobie tego nie wybaczył, a tak wiem chociaż, że jesteś bezpieczny.
- Rozumiem. I… doceniam to – odparł, a jego słowa wywołały dziwne łaskotanie w moim brzuchu. Uniosłem się i podparłem na łokciach, by móc lepiej go widzieć.
- Wiesz, ja nie chcę dla ciebie źle. Ale czasami odnoszę wrażenie, że ty mnie nienawidzisz.
- Nie, to nie tak! – krzyknął, kręcąc głową.
- A jak?
- Ja… No wiesz… Nawet cię polubiłem, o ile to możliwe…
- Pewnie, że możliwe. W końcu ja też jestem człowiekiem, i też mam swoje uczucia.
- Przecież nigdy nie powiedziałem, że jest inaczej – szepnął, odwracając wzrok. – Ja tylko… Czuję się dziwnie. Pogubiłem się w tym wszystkim.
- Feliks, spójrz na mnie – powiedziałem, kładąc dłoń na jego policzku i głaszcząc go delikatnie. Zbliżyłem się do niego tak, że zetknęliśmy się czołami, i z tej odległości zajrzałem głęboko w jego oczy, czytając z nich jak z otwartej księgi. – Pokochaj mnie. Pokochaj mnie tak, jak jeszcze nigdy nie kochałeś. Zapragnij mnie. Ujrzyj we mnie tego jedynego. Tylko o to proszę.
- Ja… Ja chyba… - zaczął, ale nie dane mu było skończyć, gdyż złożyłem na jego ustach długi, namiętny pocałunek. Jego powieki zaczęły powoli opadać, ręce zaś niepewnie wspinały się po moich plecach, by w końcu zatrzymać się na ramionach i chwycić się ich mocno, jakby były ostatnim bezpiecznym miejscem na tym dziwnym świecie. Wiedziony instynktem, wplotłem palce w jego włosy, ściągając z nich wstążkę, którą były związane. Na chwilę się od niego oderwałem, by spojrzeć na jego piękną, zarumienioną twarz oprawioną w złote kosmyki. Był to widok niezwykle ponętny, taki, który pozostaje w pamięci do końca życia. Uśmiechnąłem się, po raz kolejny zdając sobie sprawę, jak wielkim jestem szczęściarzem. Nim zdążyłem jeszcze bardziej się nim nasycić, Feliks przytulił się do mnie i schował głowę w zagłębieniu mojej szyi. Czułem, jak cały się trzęsie, nie mogąc spokojnie zaczerpnąć tchu. – Dlaczego tego chcesz? – zapytał cicho, owiewając mój kark swym ciepłym oddechem.
- Bo jesteś całym moim światem. Cholera, nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo zawróciłeś mi w głowie.
- Przepraszam…
- Nie masz za co. Pierwszy raz coś takiego przeżywam. To… takie inne od tego, czego do tej pory doświadczałem.
- Opowiedz o tym.
- Mogę ci pokazać – zaproponowałem. Gdy spojrzał na mnie i po chwili namysłu skinął głową, wstałem i stanąłem tyłem do niego. Powoli uniosłem sweter, po czym zdjąłem go i odrzuciłem na łóżko. Było mi z tym dziwnie. Zawsze pilnowałem się, by nie poznał tego sekretu, a teraz z własnej, nieprzymuszonej woli tak po prostu mu go zdradzałem. To mogło oznaczać tylko jedno. Ufałem mu.
Gdy poczułem na kręgosłupie jego zimne ręce, zadrżałem i lekko się wygiąłem.
- Kto ci to zrobił? – wykrztusił w końcu, nie przestając pieścić opuszkami palców moich blizn.
- Mój ojciec. On nienawidził słabości. Gdy byłem dzieckiem, powtarzał mi, że muszę być twardy. Pierwszy raz przeprowadził na mnie swoje… szkolenie, gdy miałem trzynaście lat. Zabrał mnie wtedy do swojego gabinetu, gdzie zwykle prowadzano przesłuchania, zakuł moje ręce w kajdany zwisające z sufitu i zaczął okładać mnie biczem. Do dziś pamiętam jego trzask, gdy sięgał moich pleców, przeszywający ból, moje łzy i krzyki ojca, że prawdziwy mężczyzna nie maże się jak baba. Trzy lata zajęło mi przyzwyczajenie się do tego. W końcu pokochałem ten ból. Ból, który głęboko wyrył się w moim sercu, pozbawiając mnie wszystkiego innego i zostawiając jedynie pustkę. Rok później, w podziękowaniu za trud włożony w wychowanie mnie, strzeliłem mojemu ojcu w brzuch z jego własnej broni. Z obojętną miną patrzyłem, jak powoli się wykrwawia, i śmieje się. Jego ostatnie słowa brzmiały: „W końcu stałeś się mężczyzną”. Ten jeden, jedyny raz był ze mnie dumy…
Chwilę trwaliśmy w ciszy, po czym Feliks mocno objął mnie w pasie. Niemal czułem emanujący z niego smutek i żal, który chwilę potem zmaterializował się w postaci łez skapujących na moje łopatki.
- Nie musisz płakać nad moim losem. Już dawno temu się z nim pogodziłem.
- Ale Iwan, on tak bardzo cię skrzywdził…
- To prawda. Ale wiesz co? Dzięki tobie odzyskałem część mojego człowieczeństwa. Gdy patrzę w lustro, nie widzę już tylko mordercy, którego w głębi serca nienawidzę. Jest tam też ten prawdziwy ja, którego nigdy nie miałem okazji poznać.
- Czasami czuję się tak, jakbym w ogóle nie zasługiwał na twoje uczucia… - wyznał. Odwróciłem się do niego i położyłem dłonie na jego ramionach.
- Nie martw się. Jeśli nie ty, to nikt – powiedziałem i nachyliłem się, zmniejszając odległość dzielącą nasze twarze. Delikatnie musnąłem jego usta wargami, czekając na jego ruch.
- Iwan, nudzi mi się! – krzyknął Gilbert, wpadając do mojego pokoju i zamierając na nasz widok. Cały romantyczny nastrój szlag trafił.
- Nie nauczyli cię pukać, pierdolony szwabie? – warknąłem, podchodząc do niego i chwytając go na bluzkę. Chciałem go uderzyć. Nie, wręcz musiałem to zrobić.
- To ja już pójdę – wydusił speszony Feliks i uciekł. Po chwili usłyszałem trzask drzwi.
- Widzisz, co narobiłeś?! – krzyknąłem na kulącego się i zasłaniającego twarz mężczyznę.
- Przepraszam, nie wiedziałem. Myślałem, że młody w kuchni siedzi czy coś – jęknął, patrząc na mnie przerażonym wzrokiem. Cóż, miał się czego bać. Za to, co zrobił, byłem gotowy go nawet zabić.
- Żebyś chociaż zapukał. To nie. Od razu się tu wpierdoliłeś. A byłem tak blisko!
- Ja… Ja ci to wynagrodzę. Tylko proszę, puść mnie. I nie znęcaj się nade mną.
- Jak mi to niby wynagrodzisz? Czy ty zdajesz sobie sprawę, co właśnie przeszło mi koło nosa?
- Eee, seks z twoim ukochanym…? – zaproponował nieśmiało.
- A żebyś wiedział – powiedziałem i odepchnąłem go od siebie, licząc, że przewróci się i sam rozwali sobie swój durny łeb. – Niech cię szlag, Gilbert!
- Ale Iwan, wyluzuj. Jeszcze nie jedna taka okazja ci się trafi.
- Życie ci niemiłe, przyjacielu? – zapytałem z udawaną troską, ponownie się do niego zbliżając. Cofnął się, uśmiechając się przepraszająco i machając wyprostowanymi przed sobą rękami.
- Ależ skąd, wręcz przeciwnie. Chętnie bym jeszcze pożył, mimo wszystko.
- Szkoda. Wiesz, to byłaby dobra rekompensata. Kilka, może kilkanaście kulek w twoim ciele, i zapomniałbym o całej tej sprawie.
- Ależ z ciebie dowcipniś – zaśmiał się nerwowo.
- Myślisz, że żartuję…?
- To może ja też już pójdę – powiedział i pędem wybiegł z mojego pokoju. Pokręciłem głową, zrezygnowany, ubrałem bluzkę i z powrotem się położyłem. Zegar z wahadłem stojący w korytarzu wybił szesnastą.
* * *
Wychodząc z łazienki i wycierając mokre, zmierzwione włosy zastanawiałem się, jak czuje się teraz Feliks. Nie miał pojęcia, że Gilbert wie o wszystkim, i że nie musi się przejmować całą tą sytuacją. Chciałem mu o tym powiedzieć, uspokoić go, lecz przez cały dzień się na niego nie natknąłem, a do jego pokoju też jakoś nie chciałem wchodzić. Może nawet trochę się bałem. Nie mogłem uwierzyć, że ten chłopak doprowadził mnie do takiego stanu, że myśl o rozmowie wywoływała na moim ciele nieprzyjemne dreszcze. Ale tak bardzo nie chciałem niszczyć tego, co zaszło dzisiaj między nami. Może to głupie, ale w końcu zacząłem zdawać sobie sprawę z tego, że nie chcę być już dla niego niemiły. Wizja sprawiania mu bólu czy przykrości wydawała mi się okrutna i odbijała się dziwnym uciskiem w sercu.
- I to ma być ta cała miłość…? – mruknąłem pod nosem, rzucając ze złością ręcznik w kąt pokoju. Niespodziewany przypływ odwagi sprawił, że nogi same poniosły mnie do sypialni Feliksa. Cicho zapukałem do drzwi, a gdy nikt się nie odezwał, ostrożnie nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka. Panująca tam ciemność na chwilę zatrzymała mnie w miejscu, lecz gdy się do niej przyzwyczaiłem, ujrzałem skuloną sylwetkę zawiniętą w kołdrę i oddychającą miarowo i spokojnie. Uśmiechnąłem się, zapominając o trawiącym mnie gniewie, i kucnąłem obok łóżka, podziwiając jego twarz oświetlaną mdłym światłem księżyca. Miał uchylone usta, a ulatujące z nich powietrze delikatnie owiewało moją głowę. To było… przyjemne. Odgarnąłem mu z czoła kilka kosmyków i zaczesałem je za ucho, na co mruknął cicho i wtulił się w moją dłoń. Nie mogąc się powstrzymać, wstałem i położyłem się obok niego, przytulając go od tyłu. Pocałowałem go w skroń i przytknąłem policzek do jego ciepłego karku.
Zasnąłem, rozkoszując się jego bliskością i napełniając płuca najpiękniejszym zapachem na świecie.
* * *
- Iwan… Iwan, obudź się wreszcie!
Ze snu wyrwało mnie gorączkowe wołanie, nieprzyjemnie świdrując w moim umyśle. Pokręciłem głową, próbując odgonić od siebie szturchające mnie co chwilę dłonie. Było mi tak dobrze, a ktoś chciał to bezlitośnie zniszczyć.
- Nie żartuj sobie. Wstawaj. No już – nie dawał za wygraną głos.
- Nie chcę – mruknąłem, łapiąc tego ktosia za nadgarstki i unieruchamiając je gdzieś na poduszce. Przeniosłem się nieco wyżej i położyłem policzek na jego piersi, wsłuchując się w przyspieszające bicie jego serca. Gdy otworzyłem oczy, widziałem tylko fragment czyjejś twarzy lśniącej od pierwszych promieni wschodzącego słońca. – Jesteś aniołem? – zapytałem zaspanym głosem.
- Co ci odbiło? Schlałeś się wczoraj czy co?
- Zaraz, to gdzie ja jestem?
- W moim łóżku. Obudź się wreszcie i przestań bredzić!
Przetarłem oczy i chwiejnym ruchem usiadłem na łóżku. Już dawno nie spało mi się tak dobrze.
- Ach, to ty, Feliks – powiedziałem, w końcu dochodząc do siebie. Położyłem dłoń na jego głowie i pogłaskałem go lekko, uśmiechając się do niego.
- A kogo się spodziewałeś? Czyżbyś pomylił łóżka i zamiast do Gilberta, trafił do mnie? – zapytał. Jego słowa wręcz ociekały jadem.
- Jesteś zazdrosny – stwierdziłem, nachylając się nad nim i całując go w czoło. – Ale nie masz o co.
- Wcale nie jestem – naburmuszył się.
- Nie kłam. Przecież widzę, że na samą myśl o tym szlag cię na miejscu trafia.
- To, że mnie to denerwuje, jeszcze niczego nie oznacza.
- Chcesz, to sobie zaprzeczaj. Ja i tak wiem swoje – powiedziałem, odrzucając na bok kołdrę i krzywiąc się od powiewu zimnego powietrza. – Która godzina?
- Po dziewiątej – odparł, pocierając swoje ramiona i grzebiąc w szafie. – Nie mogłeś pomyśleć o jakimś ciepłym swetrze dla mnie, gdy mnie porywałeś? – jęknął z wyrzutem.
- Wybacz. Musiałem cię spakować w jakieś dziesięć minut, do tego martwiłem się, że podałem ci za dużą dawkę tych proszków. Poza tym nie moja wina, że na wierzchu miałeś takie ciuchy.
- Czyli już wiem, skąd to wszystko zabrałeś… - bąknął, okrywając się kocem leżącym na fotelu. – Byłeś na tyle inteligentny, że obrabowałeś moją komodę, do której chowałem rzeczy na inne pory roku. Dobrze, że zgarnąłeś też trochę wiosennych.
- Nie złość się już tak. Dam ci coś swojego, dopóki nie będziemy mogli wybrać się do Moskwy na zakupy – powiedziałem, stając na podłodze i wyciągając do niego rękę. – Chodź, zaraz Ci coś znajdziemy.
Niezbyt chętnie podszedł do mnie i, wymijając mnie, wyszedł na korytarz. Gdy wchodziliśmy do mojego pokoju, do naszych uszu dobiegło ciche pochrapywanie Gilberta. Spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo, po czym wybuchliśmy śmiechem.
- Nic się nie zmienił ten Gilbert – mruknąłem, otwierając jedną z komód i przeszukując ją. – Masz, to nie powinno bardzo na tobie wisieć. – Podałem mu wełniany, zielony sweter, który już dawno temu stał się dla mnie przyciasny, i który z jakiegoś powodu nadal tu leżał. Feliks skinął głową i założył go. Tak, jak się spodziewałem, rękawy zakrywały prawie całe jego dłonie, tors zaś całkowicie zniknął w luźnych połach materiału. Musiałem przyznać, że do twarzy mu było w tym za dużym ubraniu, w dodatku moim. To tak, jakbym zawiesił na nim flagę z napisem „zaklepany”.
- Jak długo się znacie? – zapytał nagle, przysiadając na brzegu łóżka.
- Kilka lat będzie. Poznaliśmy się w wojsku, i to tylko dlatego, że zostaliśmy przydzieleni do jednej grupy. Początkowo zainteresowałem się tylko jego bratem, lecz z biegiem czasu i Gilberta zaakceptowałem. W sumie to z Ludwigiem nadal jesteśmy na etapie znajomych, nic większego nas nie łączy. Może to dlatego, że obaj niezbyt lubimy zawierać nowe znajomości.
- Jaki jest jego brat? Pewnie jest starszy, skoro królik tak się go boi – stwierdził, uśmiechając się złośliwie.
- Zdziwisz się, ale to Gilbert jest tym starszym – powiedziałem, rozsiadając się obok niego i sięgając po papierosy. – A tak poza tym, to typowy z niego Niemiec. Aryjczyk, zawsze poukładany, wszystko ma zaplanowane. Jest bardzo tajemniczy, niewiele mówi, ale zawsze można na nim polegać i nigdy nie zostawi swoich towarzyszy w potrzebie. I jest dobrym kompanem do picia, w przeciwieństwie do brata.
- A ty tylko o jednym – mruknął, rozbawiony, i ziewnął przeciągle. – Dlaczego wczoraj u mnie spałeś?
- Chciałem z tobą porozmawiać o tym, co zobaczył wczoraj Gilbert, ale nie byłeś… przytomny, więc chwilę na ciebie popatrzyłem i samo tak jakoś wyszło. Swoją drogą, to była jedna z najlepiej przespanych nocy, jaka mi się trafiła od dłuższego czasu.
Po moich słowach Feliks spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem, odsuwając się nieco ode mnie, i zaśmiał się nerwowo.
- Wygląda na to, że będziemy musieli się bardziej pilnować i tyle – stwierdził, naciągając rękawy nerwowymi ruchami.
- Nie ma takiej potrzeby. Szczerze powiedziawszy, to trochę rozmawiałem o tobie z Gilbertem.
- O mnie? A na jakie tematy?
- Głównie wypytywał mnie o to, jak się poznaliśmy i takie tam… W każdym razie sporo już wie i nie musimy się martwić o to, że na czymś nas nakryje. Poza tym sam święty nie jest, robi o wiele gorszą rzecz.
- To jest coś gorszego? – jęknął, zrezygnowany, i opadł na miękki materac, wtulając się w niego z zamkniętymi powiekami.
- Oj jest, uwierz mi.
- Powiedz. Ciekawi mnie to.
- Nie wiem, czy mogę. Gilbert zabiłby mnie, gdyby się dowiedział, że zdradziłem komuś ten sekret – szepnąłem mu wprost do ucha, wsuwając rękę pod sweter i gładząc jego brzuch. Tak naprawdę chciałem się z nim trochę podroczyć, zanim mu o tym opowiem. W końcu zdenerwowany Gilbert nie był dla mnie żadnym zagrożeniem, a już na pewno nie źródłem lęku.
Gdy Feliks zadrżał pod wpływem mojego dotyku, uśmiechnąłem się i przejechałem koniuszkiem nosa po płatku jego ucha. Było to jedno z ulubionych miejsc na jego ciele, w które uwielbiałem go dotykać.
- Przestań – poprosił, lecz niezbyt przekonująco. Kontynuowałem więc, muskając jego szyję i składając na niej pieszczotliwe pocałunki. Gdy uszczypnąłem go delikatnie w podbrzusze, gwałtownie wciągnął powietrze i szarpnął się, chcąc się ode mnie odsunąć.
- Nie uciekaj. Trochę przyjemności jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
- A-ale… - zaczął, lecz zacisnąłem palce na jego sutku, pocierając go i zahaczając o niego paznokciem. Spomiędzy jego zaciśniętych warg wydobyło się ciche jęknięcie, które przyprawiło mnie o szybsze bicie serca.
- Mówiłem ci już, że jesteś bardzo podniecający w takim położeniu? – zapytałem, oblizując się niczym wygłodniały wilk widzący niezwykle smakowity kąsek. Podwinąłem skrywający jego ciało sweter i zlustrowałem go wzrokiem. Zarumieniony, z zaciśniętymi oczami i ustami, wygięty w lekki łuk i kurczowo trzymający się kołdry, wyglądał niezwykle kusząco. Jego drobne, chude ciało sprawiało wrażenie kruchego i słabego, lecz wiedziałem, że to tylko pozory. Aż dziw, co potrafiło ono znieść, wspomagane uporem właściciela.
- Co może być podniecającego w innym mężczyźnie? – wydusił, spoglądając na mnie spod przymrużonych powiek.
- Wszystko. Jego ciało wijące się pod tobą z rozkoszy, jego głośne jęki zalewające sypialnię, ciepło jego skóry, spowijający go zapach, przyspieszony oddech, widok, gdy szczytuje…
- Dobrze, rozumiem – przerwał mi, czerwieniąc się jeszcze bardziej.
- Nie musisz się wstydzić – powiedziałem, i pocałowałem go, najpierw delikatnie, później zaś rozsuwając jego wargi i zagłębiając się w jego usta językiem. Gdy niezdarnie zaczął odpowiadać na mój dotyk, byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Nadal wyczuwałem w nim wahanie, lecz zdawałem sobie sprawę, że prędzej czy później uda mi się go od niego uwolnić. – Feliks, tak bardzo cię pragnę… - szepnąłem, siadając na nim okrakiem. Chwyciłem jego twarz w dłonie i znowu go pocałowałem, tym razem robiąc to z jeszcze większą namiętnością.
Dzwonek do drzwi zniszczył całe napięcie zbudowane pomiędzy nami. Z jękiem zawodu zwlokłem się z niego, by po chwili jeszcze raz nad nim zawisnąć.
- Później to dokończymy – zapowiedziałem, po czym wyszedłem otworzyć.
Tak, jak myślałem, w drzwiach stał Ludwig, rozglądając się i nerwowo stukając butem w ceglany próg. Chcąc, nie chcąc, ucieszyłem się na jego widok.
- Witaj – powitał mnie, wchodząc do domu i zaczął rozpinać płaszcz. – Gdzie jest ta menda? – zapytał, spoglądając ponad moim ramieniem.
- Zaraz cię do niego zaprowadzę, rozbierz się tylko. Nie ma się co spieszyć, i tak jeszcze śpi.
- Co mu strzeliło do głowy? Mówiłem mu, żeby siedział w domu i cię nie nachodził, gdy wyjadę, ale oczywiście musiał zrobić swoje.
- Czyli i ty wiedziałeś o moim zdegradowaniu? – zaśmiałem się.
- Wieści szybko się rozchodzą, zwłaszcza wśród innych dowódców – mruknął, odwiązując długie, sznurowane buty i ściągając je szybkimi ruchami. – O, widzę, że masz też innego gościa – zagadnął, patrząc gdzieś w bok. Gdy się obejrzałem, zobaczyłem Feliksa stojącego w przejściu i z ciekawością przyglądającego się przybyszowi.
- Właściwie to on przyjechał tu ze mną.
- Polak?
- Tak.
- Kto jeszcze o nim wie?
- Tylko ty i twój brat – powiedziałem, kładąc dłoń na jego ramieniu i prowadząc go do salonu.
Ludwig skinął głową i uważnie przyjrzał się Łukasiewiczowi, jakby zapominając o prawdziwym powodzie swojego przyjazdu. Właściwie to nie przyjechał tu sam z siebie. Sam po niego zadzwoniłem, choć namierzenie go nie było łatwe. Gdy w końcu jednak udało mi się go złapać, miałem wrażenie, że wymorduje połowę ludzkości, by złagodzić swój gniew. Ciekawe, jak ukarze Gilberta za złamanie jego zakazu, pomyślałem, wyobrażając ich sobie w wielu niezbyt przyjemnych sytuacjach.
- Feliks, idź przygotować śniadanie – zwróciłem się do oniemiałego chłopaka.
- Rozumie po rosyjsku? – zdziwił się Ludwig.
- Tak. Miał mądrych rodziców, to dlatego – odpowiedziałem i machnąłem w stronę kanapy. – Oto twoja zguba.
- Możesz zostawić nas samych? – poprosił przez zaciśnięte zęby. Skinąłem głową i poszedłem do kuchni, co i rusz oglądając się jednak za siebie, mając nadzieję, że zobaczę coś godnego uwagi. Niestety, nie miałem dziś tyle szczęścia. Jedyne, czego byłem świadkiem, to głośny wrzask Gilberta, tupot stóp i głos powalanego na ziemię ciała. Uśmiechając się pod nosem, usiadłem przy stole i z ulgą rozprostowałem nogi.
- Co on mu robi…? – zapytał z niepokojem Feliks.
- No wiesz, jak to brat z bratem. Nie ma się co martwić. Gilbert jest w bardzo dobrych rękach.
- A… ten sekret? – zagadnął nieśmiało, pocierając palce. Ciekawość aż go zżerała, wiedziałem o tym. Nie miałem jednak zamiaru aż tak szybko ulegać.
- Jaki sekret? – udałem, że nie wiem o co chodzi. Wyciągnąłem papierosy z kieszeni, gdyż poprzedniego nie udało mi się zapalić, a mój mózg wręcz błagał o dawkę nikotyny. Z ulgą zaciągnąłem się, do bólu rozszerzając płuca, po czym wypuściłem dym z pomrukiem zadowolenia.
- Przecież wiesz, nie udawaj. Wiem, że wcale nie chodzi ci o to, co powie Gilbert, gdy się o tym dowie. Droczysz się ze mną i tyle.
No tak. Dzieciak przejrzał mnie na wylot. Szkoda tylko, że brał to wszystko za zwyczajne przepychanki. Dla mnie była to cholernie intrygująca gra wstępna, z czego już niedługo miał zdać sobie sprawę.
- Sekrety innych to broń w naszych rękach. Co jesteś w stanie dać w zamian, aby go poznać?
- Wyobraź sobie, że nie jestem sprzedajną dziwką – warknął, mrużąc oczy.
- Nie chciałem cię urazić – uspokoiłem go, lecz niewiele to dało.
- Czyżby? Bo ja odniosłem odwrotne wrażenie. Dla mnie takie rzeczy powinno się robić z miłości, a nie z chęci zyskania czegoś.
- Zatem kochaj się dziś ze mną tylko z czystej miłości, zapomnij o tym, co przed chwilą mówiłem. Myśl dziś tylko o mnie – szepnąłem, podchodząc do niego. Szybkim ruchem zgniotłem peta w popielniczce i stanąłem przed nim, opierając dłonie po obu stronach jego ciała. Musnąłem czubkiem nosa jego policzek.
- Ale ja… Ja nie wiem… - jęknął, wyginając się i próbując uciec od mojego dotyku. Całe szczęście, że blokujący go od tyłu blat skutecznie go zatrzymywał.
- Wiesz, tylko nie chcesz się do tego przyznać. Boisz się. Boisz się, że spadniesz w tę przepaść i nie będziesz umiał się zatrzymać. I tak się stanie, jeśli nadal będziesz zaprzeczał samemu sobie. Dlatego pomyśl o tym. Pomyśl o nas – poprosiłem i odsunąłem się od niego. Jeszcze raz spojrzałem w jego zielone oczy pełne przeróżnych emocji, po czym wróciłem na swoje krzesło. Z przyjemnością stwierdziłem, że nie może oderwać ode mnie wzroku.
- Iwan, ty zdrajco! Jak mogłeś?! – wydarł się nagle Gilbert, wpadając do kuchni. Chwilę później dołączył do niego Ludwig, uśmiechając się na swój sposób. Położył dłoń na jego ramieniu i ścisnął je, jakby składając mu bezgłośną obietnicę. – Jak tak bardzo miałeś mnie dosyć, to mogłeś powiedzieć! A tak mam przesrane!
- Ależ mówiłem cały czas, tyle że nie bardzo chciałeś słuchać. Poza tym nie mam teraz czasu na zabawy w kotka i myszkę.
- Jesteś potworem – warknął i zaczął się do mnie zbliżać, lecz mocne pociągnięcie za ramię cofnęło go wprost w ramiona brata.
- Mówiłem ci, że masz się zachowywać – powiedział spokojnym głosem Ludwig, oplatając rękami jego klatkę piersiową. Wyszeptał mu coś do ucha, na co Gilbert skrzywił się i spłonął ognistoczerwonym rumieńcem.
- Zechcecie zostać na śniadaniu? – zapytałem niczym przykładny gospodarz, choć z góry przewidziałem odpowiedź.
- Niestety nie, mamy jeszcze kilka ważnych spraw do załatwienia. Może innym razem. Ale dziękujemy – powiedział. – Chodź, braciszku. Ubierzesz się i wracamy do domu.
- Do-dobrze – wyjąkał i podreptał za prowadzącym go Ludwigiem. Byłem ciekaw, jakie słowa doprowadziły go do takiego stanu.
- Nie sądzisz, że Ludwig jest przerażający? – szepnął Feliks, wpatrując się z uchylonymi ustami w miejsce, gdzie przed chwilą stali bracia.
- Po prostu potrafi odnaleźć się w takich sytuacjach. Taka praca – odparłem. Szczerze powiedziawszy, takie zachowania nie były dla mnie niczym szczególnym. Groźby, wykorzystywanie ludzkich słabości, manipulowanie innymi, to wszystko do niedawna było moją codziennością. Gdy jest się żołnierzem walczącym w imię Związku Radzieckiego, nie ma miejsca na współczucie czy sentymenty. Już ja coś o tym wiedziałem.
- Ani trochę cię to nie rusza, co? – mruknął, spoglądając na mnie z wyrzutem. Wzruszyłem ramionami.
- Dziękuję, że po mnie zadzwoniłeś, Iwan – powiedział Ludwig, znowu pojawiając się w kuchni i przerywając krępującą ciszę. Chwilę potem w ślad za nim przyszedł Gilbert, który odzyskał nieco swojej dawnej energii i nie był już taki spięty. Może wizja surowej kary wymierzanej mu przez brata przestała być dla niego taka straszna…?
- Nie ma sprawy. Ulżyło mi, że wreszcie mam tego pasożyta z głowy.
- Sam jesteś pasożyt, ruska wywłoko – żachnął się, opierając się o ramię Ludwiga i przybierając naburmuszoną minę obrażonej dziesięciolatki.
- Jeszcze przyjdziesz do mnie w łaskę, króliku – zaśmiałem się, wstając i podchodząc do nich.
- Króliku? A cóż to za nowe określenie? – zdziwił się młodszy z braci, patrząc na mnie z nieukrywaną ciekawością.
- Właściwie to Feliks zaczął go tak nazywać. Jakby to powiedzieć, nasi chłopcy nie przypadli sobie do gustu.
- No proszę. A ja myślałem, że to raczej ten grzeczny i spokojny typ – stwierdził, zbyt długo, moim zdaniem, przyglądając się Feliksowi. – No nic, będziemy już iść. Wpadnij kiedyś do nas, jeśli będziesz miał ochotę. Twój towarzysz też jest oczywiście zaproszony.
- Dziękuję, na pewno skorzystam.
Gdy odprowadzałem ich do wyjścia, czułem, że wreszcie będę mógł odetchnąć i zająć się tym, na co naprawdę miałem ochotę. Uścisnęliśmy sobie z Ludwigiem dłonie, po czym na dobre opuścili mój dom. Warkot silnika, oddalający się z każdą chwilą, był dla mnie niczym najpiękniejsza melodia.
Teraz się zacznie, pomyślałem, układając w głowie tysiące scenariuszy, które aż prosiły się o zrealizowanie.





Ten obrazek zawsze bawi mnie tak samo :D

A właśnie, jeszcze jedna rzecz odnośnie pisania "Więźnia...". Jakiś czas temu, jadąc autobusem, rozmyślałam co by tu napisać w kolejnych częściach. I tak siedzę, myślę, i nagle słyszę w radiu piosenkę tak bardzo adekwatną do tego, o czym myślałam, że to aż piękne. Otóż jej słowa bardzo trafnie opisywały postawę Iwana wobec Feliksa. A zresztą, posłuchajcie sami (jeśli jesteście oczywiście zainteresowani):

środa, 13 stycznia 2016

Dama w opałach

No i stało się. Napisałam. Tak, jak myślałam, wizja stworzenia jakiegoś Germancesta była nazbyt kusząca, by się jej oprzeć. Dzięki Ci, nudo lekcyjna! Bo po co są lekcje? By pisać na nich opka! Dzięki Ci też, moja koleżanko z ławki, nieświadoma tego, że piszę coś więcej niż zwykłe romanse! I że jara mnie yaoi! No i w sumie za to, że podsunęłaś mi pomysł na ten bardzo adekwatny do tematyki i fabuły tytuł :D
Życzę miłego czytania i oczywiście zachęcam do zostawienia po sobie śladu w postaci komentarza. To motywuje, ludziska! :)


- Gilbert! Rusz się! – krzyknął Ludwig, stojąc w korytarzu z rękami skrzyżowanymi na piersiach.
- Daj mi jeszcze chwilę, Lu!
- Trzeba było wstać, jak cię budziłem. Wiedziałem, że tak będzie… - mruknął, zdenerwowany nieodpowiedzialnością swojego brata. W ich obecnej sytuacji nie mogli sobie pozwolić na takie gafy, nawet głupie spóźnienie na spotkanie mogło rzucić na nich cień podejrzeń.
Tak, Niemcom zdecydowanie nie było lekko w ZSRR.
- Jeszcze tylko coś zjem i możemy jechać – powiedział Gilbert, przechodząc koło brata i kierując się w stronę kuchni.
- Nie ma mowy – warknął i złapał go za przedramię, mocno ciągnąc go do tyłu i niemal przewracając. – Czy ty niczego nie rozumiesz? Musimy się pilnować, a ty jak zwykle wszystko utrudniasz. Chcesz, żeby znowu przestali nam ufać i zechcieli się nas pozbyć?
- Daj spokój. Niby czemu mieliby nas tak udupić? Przecież jesteśmy uczciwymi Niemcami – odpowiedział, kładąc szczególny nacisk na przedostatnie słowa. Uszczypnął go w policzek, po czym zaczął się ubierać.
- Czy ty zawsze musisz taki być…?
- Przecież za to mnie kochasz, braciszku – odparł z szerokim uśmiechem i wyszedł, w marszu zakładając płaszcz.
* * *
- Lu, nudzi mi się – szepnął Gilbert, gdy prowadzący spotkanie mężczyzna na chwilę odwrócił się do nich plecami. Ludwig wykrzywił wargi w pogardliwym uśmiechu i kopnął go w piszczel. – Ał! Idioto, to boli! – syknął, zaciskając zęby i piorunując go wzrokiem.
- Widzę, że dobrze się bawicie – mruknął Iwan, nawet na nich nie patrząc, tylko nachylając się odrobinę w ich stronę. Na kartce, którą miał przed sobą, zauważyć się dało dziwne bohomazy i wzory, od niechcenia nabazgrane w stanie przeogromnego znudzenia.
- Iwan, proszę cię, zrób coś – jęknął Gilbert, robiąc zbolałą minę i zerkając na niego błagalnym wzrokiem. Rosjanin zignorował go i wyprostował pod stołem nogi, kopiąc przy tym żołnierza niższego szczebla i zupełnie się tym nie przejmując. Skierował obojętny wzrok na prowadzącego zebranie i z powrotem przyłożył stalówkę do papieru.
- Panowie, skupcie się! – krzyknął w końcu przewodniczący, odrzucając w bok wskaźnik i uderzając pięścią w blat. – Omawiamy tu ważne sprawy, a wy się opierdalacie!
- Nazywa pan podstawy gospodarki ważnymi sprawami? Każdy świeżak powinien to wiedzieć – burknął z pogardą Iwan, nie spoglądając nawet na swojego przełożonego.
- Braginski, nie pozwalajcie sobie – powiedział mężczyzna. Żyłka na jego czole pulsowała zaciekle, zdradzając, jak bardzo jest on zdenerwowany. – Pół godziny. Po tym czasie chcę was widzieć z powrotem, bardziej chętnych do pracy. A teraz znikać mi stąd! – wrzasnął i opadł na krzesło. Poluzował krawat i odetchnął, próbując się uspokoić.
- Dzięki ci, Boże, za ten wolny czas! – krzyknął Gilbert, wychodząc na korytarz i przeciągając się.
- Nie ciesz się tym tak. Jeszcze trochę będziemy musieli tu wytrzymać – stwierdził Ludwig, niszcząc entuzjastyczną aurę unoszącą się wokół nich. Młodszy z braci przewrócił tylko oczami i zerknął na zegarek. – Idę do łazienki. Zaczekaj tu na mnie i nigdzie się nie szwendaj.
- Pójdę z tobą – zaproponował i złapał go pod ramię.
- Jak chcesz – mruknął, wspinając się długimi, lśniącymi schodami na drugie piętro.
Gdy weszli do łazienki, Ludwig odsunął od siebie brata i podszedł do jednego z pisuarów. Gilbert podążył za nim jak cień, oparł się o ścianę i z uwagą obserwował, jak Ludwig rozpina spodnie i wyciąga z nich spore przerodzenie.
- To aż takie ciekawe? – zapytał znudzonym głosem, oddając mocz.
- No, całkiem niezłe. A co? Przeszkadza ci to?
- A jak myślisz, idioto?
- Och, daj spokój. Nie bądź taki nieśmiały. To nie pierwszy raz, gdy podziwiam taki widoki.
- Nie tu, Gilbert – powiedział Ludwig, łypiąc na niego spode łba.
- Czemu nie? Mogłoby być zabawnie – powiedział, opierając się na jego ramieniu i przygryzając płatek jego ucha.
- Spadaj. Nie mam na to ochoty.
- Ty? Nie rozśmieszaj mnie. Żaden prawdziwy mężczyzna by tak nie powiedział, a tym bardziej mój brat.
Te słowa podziałały na niego jak płachta na byka, i Gilbert dobrze o tym wiedział. Co jak co, ale podpuszczanie brata mu akurat wychodziło. Wystarczyło tylko trochę nacisnąć na jego ambicję, a można było zdziałać cuda.
- Co powiedziałeś? – warknął Ludwig, odwracając się do niego i łapiąc go za bluzkę na wysokości szyi. Zaczął pchać go w stronę kabin, całując go przy tym zachłannie.
Tak naprawdę jego wcześniejsze słowa nie były do końca prawdziwe. Bo może i Ludwig nie był ciągle napalonym samcem alfa, ale jeśli chodziło o Gilberta, stawał się zupełnie innym człowiekiem. Nikt nie potrafił go tak bardzo sprowokować, a tym bardziej podniecić. Czasami wystarczyło jedno spojrzenie na jego blade ciało, jedno zerknięcie w czerwone ślepia, jedno dotknięcie jego gładkiej skóry, by Ludwig zapomniał czym jest zdrowy rozsądek i opanowanie. Tak stało się i tym razem.
- Aleś ty dzisiaj niezdecydowany. Najpierw boczysz się jak panienka i zgrywasz niedostępnego, a zaraz później rzucasz się na mnie. Nieładnie, nieładnie – cmoknął Gilbert, gdy jego plecy zetknęły się z drewnianymi drzwiami. Sięgnął do klamki i nacisnął ją, po czym oboje wpadli do środka. Ludwig jednym ruchem, zamknął ich w ciasnej kabinie, po czym zmusił brata, by ten przed nim uklęknął.
- Zamknij się i bierz się do roboty – mruknął, wplatając palce w jego włosy i przytrzymując jego głowę.
- Z przyjemnością – wymruczał, szczerząc zęby, i wziął zachłannie jego członka do ust.
- I uważaj na zęby – ostrzegł go, opierając się o drzwi i uważnie go obserwując.
Musiał przyznać, że w tej pozycji Gilbert jeszcze bardziej go podniecał. Sprawiał wtedy wrażenie całkowicie mu poddanego, uległego, a gdy zerkał na niego pełnymi zadowolenia oczami, Ludwig miał wrażenie, że niemal roztapia się od trawiącego go od środka ognia. W dodatku jego technika, doskonalona i ulepszana przez lata, była powalająca. Co jak co, ale na seksie to on się znał.
- Wystarczy – powiedział po chwili Ludwig, czując, że bardziej gotowym już być nie może. Odwrócił go i złapał za kark, przyciskając do przeciwległej ściany, po czym odpiął jego spodnie i zsunął je z jego nóg, pozwalając, by z cichym szelestem zatrzymały się na wysokości jego kostek. Rozszerzył jego pośladki i zbił się językiem w jego odbyt, starając się jak najlepiej go nawilżyć.
- Lu, włóż go już – poprosił Gilbert, patrząc na niego zamglonym wzrokiem. Jego prośba została prawie natychmiast spełniona. Ludwig wszedł w niego, nie siląc się na delikatność, co obu im odpowiadało. Zaczął się w nim poruszać, starając się jak najbardziej się w niego zagłębiać. Pochylił się nad nim, odgiął jego głowę do tyłu i musnął czubkiem języka linię jego żuchwy, po czym przygryzł płatek jego ucha i lekko go pociągnął. Wolną rękę przeniósł na jego członek i zaczął go stymulować, co wydobyło przeciągły jęk z jego gardła. – Mocniej, Lu… - szepnął, wyginając się i szeroko otwierając usta. Na jego brodę spłynęła stróżka śliny, skapując na jego koszulę i tworząc na niej niewyraźny ślad. – Tak, właśnie tak – jęknął, czując, jak przyrodzenie Ludwiga napiera na jego prostatę.
Byli tak zajęci sobą, że nie usłyszeli nawet, jak ktoś wchodzi do łazienki i przysłuchuje się im przez chwilę, po czym wychodzi, uśmiechając się szeroko i knując w głowie plan, który nie został jednak nigdy wcielony w życie.
* * *
Pół godziny później wszyscy mężczyźni zajęli swoje miejsca przy długim stole. Każdy z nich marzył tylko o tym, by wrócić do domu i w końcu odpocząć. Przerwa, zamiast pomóc, tylko pogorszyła sprawę.
- To co, towarzysze? Do roboty – zawołał niemal zrozpaczonym głosem przewodniczący, patrząc z obrzydzeniem na te wszystkie znudzone twarze, które tak często musiał oglądać. Zdecydowanie za często.
- No i się zaczyna – szepnął Gilbert, posyłając zalotne spojrzenie Ludwigowi i kładąc dłoń na jego udzie. – Nie ukrywam, że liczę na powtórkę, gdy już wrócimy do domu.
W odpowiedzi otrzymał lekkie pacnięcie w tył głowy, które znaczyło: „Zamknij się i nie przeszkadzaj, bo inaczej z twoich planów nici”.
Jednak nawet sam Ludwig musiał przyznać, że najchętniej wyszedłby tu i teraz, by jak najszybciej spełnić dzikie fantazje rodzące się w jego głowie.

Koniec.