Życzę miłego czytania i oczywiście zachęcam do zostawienia po sobie śladu w postaci komentarza. To motywuje, ludziska! :)
-
Gilbert! Rusz się! – krzyknął Ludwig, stojąc w korytarzu z rękami skrzyżowanymi
na piersiach.
-
Daj mi jeszcze chwilę, Lu!
-
Trzeba było wstać, jak cię budziłem. Wiedziałem, że tak będzie… - mruknął,
zdenerwowany nieodpowiedzialnością swojego brata. W ich obecnej sytuacji nie
mogli sobie pozwolić na takie gafy, nawet głupie spóźnienie na spotkanie mogło
rzucić na nich cień podejrzeń.
Tak,
Niemcom zdecydowanie nie było lekko w ZSRR.
-
Jeszcze tylko coś zjem i możemy jechać – powiedział Gilbert, przechodząc koło
brata i kierując się w stronę kuchni.
-
Nie ma mowy – warknął i złapał go za przedramię, mocno ciągnąc go do tyłu i niemal
przewracając. – Czy ty niczego nie rozumiesz? Musimy się pilnować, a ty jak
zwykle wszystko utrudniasz. Chcesz, żeby znowu przestali nam ufać i zechcieli
się nas pozbyć?
-
Daj spokój. Niby czemu mieliby nas tak udupić? Przecież jesteśmy uczciwymi Niemcami
– odpowiedział, kładąc szczególny nacisk na przedostatnie słowa. Uszczypnął go
w policzek, po czym zaczął się ubierać.
-
Czy ty zawsze musisz taki być…?
-
Przecież za to mnie kochasz, braciszku – odparł z szerokim uśmiechem
i wyszedł, w marszu zakładając płaszcz.
* *
*
-
Lu, nudzi mi się – szepnął Gilbert, gdy prowadzący spotkanie mężczyzna na
chwilę odwrócił się do nich plecami. Ludwig wykrzywił wargi w pogardliwym
uśmiechu i kopnął go w piszczel. – Ał! Idioto, to boli! – syknął, zaciskając
zęby i piorunując go wzrokiem.
-
Widzę, że dobrze się bawicie – mruknął Iwan, nawet na nich nie patrząc, tylko
nachylając się odrobinę w ich stronę. Na kartce, którą miał przed sobą,
zauważyć się dało dziwne bohomazy i wzory, od niechcenia nabazgrane w stanie
przeogromnego znudzenia.
-
Iwan, proszę cię, zrób coś – jęknął Gilbert, robiąc zbolałą minę i zerkając na
niego błagalnym wzrokiem. Rosjanin zignorował go i wyprostował pod stołem nogi,
kopiąc przy tym żołnierza niższego szczebla i zupełnie się tym nie przejmując.
Skierował obojętny wzrok na prowadzącego zebranie i z powrotem przyłożył
stalówkę do papieru.
-
Panowie, skupcie się! – krzyknął w końcu przewodniczący, odrzucając w bok
wskaźnik i uderzając pięścią w blat. – Omawiamy tu ważne sprawy, a wy się
opierdalacie!
-
Nazywa pan podstawy gospodarki ważnymi sprawami? Każdy świeżak powinien to
wiedzieć – burknął z pogardą Iwan, nie spoglądając nawet na swojego
przełożonego.
-
Braginski, nie pozwalajcie sobie – powiedział mężczyzna. Żyłka na jego czole
pulsowała zaciekle, zdradzając, jak bardzo jest on zdenerwowany. – Pół godziny.
Po tym czasie chcę was widzieć z powrotem, bardziej chętnych do pracy.
A teraz znikać mi stąd! – wrzasnął i opadł na krzesło. Poluzował krawat i
odetchnął, próbując się uspokoić.
-
Dzięki ci, Boże, za ten wolny czas! – krzyknął Gilbert, wychodząc na korytarz i
przeciągając się.
-
Nie ciesz się tym tak. Jeszcze trochę będziemy musieli tu wytrzymać –
stwierdził Ludwig, niszcząc entuzjastyczną aurę unoszącą się wokół nich.
Młodszy z braci przewrócił tylko oczami i zerknął na zegarek. – Idę do
łazienki. Zaczekaj tu na mnie i nigdzie się nie szwendaj.
-
Pójdę z tobą – zaproponował i złapał go pod ramię.
-
Jak chcesz – mruknął, wspinając się długimi, lśniącymi schodami na drugie
piętro.
Gdy
weszli do łazienki, Ludwig odsunął od siebie brata i podszedł do jednego z
pisuarów. Gilbert podążył za nim jak cień, oparł się o ścianę i z uwagą
obserwował, jak Ludwig rozpina spodnie i wyciąga z nich spore przerodzenie.
- To
aż takie ciekawe? – zapytał znudzonym głosem, oddając mocz.
-
No, całkiem niezłe. A co? Przeszkadza ci to?
- A
jak myślisz, idioto?
-
Och, daj spokój. Nie bądź taki nieśmiały. To nie pierwszy raz, gdy podziwiam
taki widoki.
-
Nie tu, Gilbert – powiedział Ludwig, łypiąc na niego spode łba.
-
Czemu nie? Mogłoby być zabawnie – powiedział, opierając się na jego ramieniu i
przygryzając płatek jego ucha.
-
Spadaj. Nie mam na to ochoty.
-
Ty? Nie rozśmieszaj mnie. Żaden prawdziwy mężczyzna by tak nie powiedział, a
tym bardziej mój brat.
Te
słowa podziałały na niego jak płachta na byka, i Gilbert dobrze o tym wiedział.
Co jak co, ale podpuszczanie brata mu akurat wychodziło. Wystarczyło tylko
trochę nacisnąć na jego ambicję, a można było zdziałać cuda.
- Co
powiedziałeś? – warknął Ludwig, odwracając się do niego i łapiąc go za bluzkę
na wysokości szyi. Zaczął pchać go w stronę kabin, całując go przy tym
zachłannie.
Tak
naprawdę jego wcześniejsze słowa nie były do końca prawdziwe. Bo może i Ludwig
nie był ciągle napalonym samcem alfa, ale jeśli chodziło o Gilberta, stawał się
zupełnie innym człowiekiem. Nikt nie potrafił go tak bardzo sprowokować, a tym
bardziej podniecić. Czasami wystarczyło jedno spojrzenie na jego blade ciało,
jedno zerknięcie w czerwone ślepia, jedno dotknięcie jego gładkiej skóry, by
Ludwig zapomniał czym jest zdrowy rozsądek i opanowanie. Tak stało się i tym
razem.
-
Aleś ty dzisiaj niezdecydowany. Najpierw boczysz się jak panienka
i zgrywasz niedostępnego, a zaraz później rzucasz się na mnie.
Nieładnie, nieładnie – cmoknął Gilbert, gdy jego plecy zetknęły się z
drewnianymi drzwiami. Sięgnął do klamki i nacisnął ją, po czym oboje wpadli do
środka. Ludwig jednym ruchem, zamknął ich w ciasnej kabinie, po czym zmusił
brata, by ten przed nim uklęknął.
-
Zamknij się i bierz się do roboty – mruknął, wplatając palce w jego włosy
i przytrzymując jego głowę.
- Z
przyjemnością – wymruczał, szczerząc zęby, i wziął zachłannie jego członka do
ust.
- I
uważaj na zęby – ostrzegł go, opierając się o drzwi i uważnie go obserwując.
Musiał
przyznać, że w tej pozycji Gilbert jeszcze bardziej go podniecał. Sprawiał
wtedy wrażenie całkowicie mu poddanego, uległego, a gdy zerkał na niego pełnymi
zadowolenia oczami, Ludwig miał wrażenie, że niemal roztapia się od trawiącego
go od środka ognia. W dodatku jego technika, doskonalona i ulepszana przez
lata, była powalająca. Co jak co, ale na seksie to on się znał.
-
Wystarczy – powiedział po chwili Ludwig, czując, że bardziej gotowym już być
nie może. Odwrócił go i złapał za kark, przyciskając do przeciwległej ściany,
po czym odpiął jego spodnie i zsunął je z jego nóg, pozwalając, by z cichym
szelestem zatrzymały się na wysokości jego kostek. Rozszerzył jego pośladki i
zbił się językiem w jego odbyt, starając się jak najlepiej go nawilżyć.
-
Lu, włóż go już – poprosił Gilbert, patrząc na niego zamglonym wzrokiem. Jego
prośba została prawie natychmiast spełniona. Ludwig wszedł w niego, nie siląc
się na delikatność, co obu im odpowiadało. Zaczął się w nim poruszać, starając
się jak najbardziej się w niego zagłębiać. Pochylił się nad nim, odgiął jego
głowę do tyłu i musnął czubkiem języka linię jego żuchwy, po czym
przygryzł płatek jego ucha i lekko go pociągnął. Wolną rękę przeniósł na
jego członek i zaczął go stymulować, co wydobyło przeciągły jęk z jego gardła. –
Mocniej, Lu… - szepnął, wyginając się i szeroko otwierając usta. Na jego
brodę spłynęła stróżka śliny, skapując na jego koszulę i tworząc na niej
niewyraźny ślad. – Tak, właśnie tak – jęknął, czując, jak przyrodzenie Ludwiga
napiera na jego prostatę.
Byli
tak zajęci sobą, że nie usłyszeli nawet, jak ktoś wchodzi do łazienki
i przysłuchuje się im przez chwilę, po czym wychodzi, uśmiechając się
szeroko i knując w głowie plan, który nie został jednak nigdy wcielony w
życie.
* *
*
Pół
godziny później wszyscy mężczyźni zajęli swoje miejsca przy długim stole. Każdy
z nich marzył tylko o tym, by wrócić do domu i w końcu odpocząć. Przerwa,
zamiast pomóc, tylko pogorszyła sprawę.
- To
co, towarzysze? Do roboty – zawołał niemal zrozpaczonym głosem przewodniczący,
patrząc z obrzydzeniem na te wszystkie znudzone twarze, które tak często musiał
oglądać. Zdecydowanie za często.
- No
i się zaczyna – szepnął Gilbert, posyłając zalotne spojrzenie Ludwigowi
i kładąc dłoń na jego udzie. – Nie ukrywam, że liczę na powtórkę, gdy już
wrócimy do domu.
W
odpowiedzi otrzymał lekkie pacnięcie w tył głowy, które znaczyło: „Zamknij się
i nie przeszkadzaj, bo inaczej z twoich planów nici”.
Jednak
nawet sam Ludwig musiał przyznać, że najchętniej wyszedłby tu i teraz, by
jak najszybciej spełnić dzikie fantazje rodzące się w jego głowie.
Koniec.
Oh, jak mnie tu dawno nie było, aż się stęskniłam... Opka z tym pairingiem jeszcze nie czytałam, ale zawsze to jakaś miła odmiana :) Muszę jeszcze nadrobić "więźnia", więc lecę czytać poprzednie notki :D
OdpowiedzUsuńJej, jak miło przeczytać, że ktoś się za tym stęsknił *-* Normalnie +1000 do wiary w siebie :D
UsuńMyślę, że ta parka może się tu często pojawiać, gdyż uwielbiam tę dwójkę. W ogóle mam ostatnio tyle pomysłów, że aż głowa małą. Szkoda tylko, że nie do tego co trzeba :D