Tym razem przenosimy się do świata "Hunter x Hunter", czyli anime, które pokochałam od pierwszego odcinka.
Akcja dzieje się po wydarzeniach z anime, nie uwzględniając tego, co pojawia się w najnowszych rozdziałach mangi.
Motyw przewodni: Lista rzeczy do zrobienia.
Paring: Gon x Hisoka
Paring: Gon x Hisoka
Miasto
skąpane w sztucznym, jaskrawym świetle bijącym z każdego budynku potrafiło być
naprawdę piękne. Morze smukłych wieżowców pełnych szkła i metalu przyćmiewało
nawet nocne niebo, tak wychwalane przez poetów czy zwyczajnych ludzi skorych do
zachwytu. Ledwo widoczne gwiazdy nie obchodziły tu nikogo, ustępując miejsca
wszechobecnym billboardom reklamującym nowości pożądane w dzisiejszych czasach.
Pieniądze i życie chwilą, to napędzało mieszkańców do działania, nie jakieś
romantyczne bzdety czy inne sielankowe widoczki.
Cieszyło
mnie to, w jakim kierunku zmierza świat. Ja sam nigdy nie byłem typem
marzyciela czy idealisty, twardo stąpałem po ziemi, bawiąc się życiem i robiąc
to, na co aktualnie miałem ochotę. Byłem zdania, że wszystko można zdobyć,
jeśli tylko odpowiednio się za to zabierze. Po trupach do celu, od zachcianki
do zachcianki. Jedno istnienie to aż nadto, by uczynić ze świata ogromną salę
balową.
Obróciłem
się z powrotem w stronę klubu, odrywając wzrok od oszałamiającej panoramy
miasta. Zlustrowałem tańczący tłum i uśmiechnąłem się, widząc czyjeś
zaciekawione spojrzenie rzucone w moją stronę. Uniosłem kieliszek i upiłem łyk
słodkiego drinka, lubieżnie oblizując wargi. Założyłem nogę na nogę, beztrosko
poruszając stopą i stukając obcasem w nogę stolika. Mimo niemal czterdziestki
na karku, czułem się niczym młody bóg. Pogoń za silnymi przeciwnikami
podniecała mnie tak samo, jak lata temu, a może i bardziej. W końcu wiele owoców właśnie dojrzało, aż prosząc się
o rozpoczęcie zbiorów. Szczególnie jeden nadal tkwił w mojej pamięci, choć jego
dawno zgubiony trop odnalazłem dopiero kilka dni temu. Niesamowite, jak bardzo
zawrócił mi w głowie, że i po dziesięciu latach miałem na niego potworną
ochotę.
W
zamyśleniu potarłem policzek, który nadal pamiętał spotkanie z małą, ale silną
pięścią. Spojrzałem na majaczącą w oddali Podniebną Arenę, która na pewno nadal
pamiętała mój pojedynek z tym szalenie pociągającym dzieciakiem. To dzikie
spojrzenie i determinacja, skupiony i zawzięty wyraz twarzy, zwinne ruchy oraz
sposób, w jaki wyrywał płyty z podłogi… Tak bardzo chciałbym doświadczyć tego
raz jeszcze, spotkać ten owoc, który
kuszący był jeszcze bardziej niż jabłko tak zachwalane przez węża w Raju.
Szczytować, widząc ten piękny grymas godny najdzielniejszego z rycerzy. Dotknąć
jego skóry, raniąc ją i plamiąc krwią.
-
Och, Gon… - szepnąłem, odchylając głowę i próbując ostudzić mój zapał. Nie było
nawet pewne, że go znajdę. Dobrze się ukrywał, pewnie ojciec go tego nauczył.
Mogłem jedynie próbować, w czym zbytnia nadgorliwość nie pomoże.
Odetchnąłem
głęboko i zdusiłem swoje żądze, koncentrując się na tu i teraz. Sprawdziłem komórkę, zastanawiając się, ile jeszcze
Illumi każe mi na siebie czekać. Powoli zaczynało mi się nudzić, taki bezruch
nie był tym, czego dziś chciałem.
-
Illumi! – wykrzyknąłem w końcu, widząc wyłaniającego się z tłumu mężczyznę. Jak
zwykle wyglądał nienagannie aż do bólu; długie czarne włosy były proste i
ułożone jak od linijki, zaś ciemnozielony strój przylegał do jego ciała tak
dokładnie, iż miało się wrażenie, że jest z nim nieodwracalnie połączony.
Spojrzał na mnie swoimi zimnymi, pozbawionymi emocji oczami i usiadł na
kanapie, nie odzywając się ani słowem. – Jak zwykle się spóźniłeś.
-
Sprawy rodzinne – odparł wymijająco, zdejmując z ramion czarną, nabijaną
ćwiekami skórzaną kurtkę i odkładając ją na bok. – Mówiłeś, że masz do mnie
jakąś sprawę.
-
Najpierw się ze mną napij, nie lubię gadać na trzeźwo – mruknąłem. Miałem
nadzieję, że jak zwykle alkohol nieco rozluźni mu język, pozwalając nam na
więcej swobody.
-
Taki miałem zamiar.
-
Czyżby? – zapytałem, przekrzywiając głowę i z rozbawieniem obserwując, jak
wprawnym ruchem rzuca w kelnera swoją szpilką.
-
Jest coś, co wytrąciło mnie z równowagi.
Postanowiłem
na razie nie drążyć tematu, dając mu czas na pozbieranie myśli. Chwyciłem
kieliszek i zacząłem stukać w niego paznokciami, jednocześnie bawiąc się
pływającą wewnątrz kolorową cieczą. Po chwili nasz stolik usłany został
przeróżnymi trunkami, które przyniósł kontrolowany przez Illumiego mężczyzna.
-
I bez twoich sztuczek by nas obsłużono – zauważyłem.
-
Powiedzmy, że lubię być rozpieszczany.
-
Och, to zdążyłem zauważyć.
Illumi
wzruszył niedbale ramionami i rozejrzał się uważnie, jakby kogoś szukając.
Podążyłem za jego wzrokiem, jednak nic godnego uwagi tam nie znalazłem.
-
Czyżbyś szukał sobie kogoś na dzisiejszą noc? – zagadnąłem, zarzucając rękę na
oparcie sofy i wygodnie się rozsiadając.
-
Mój brat tu jest.
-
Killua, jak mniemam…? Dawno go nie widziałem. Może zaprosisz go do nas?
-
Jest z kimś umówiony – prychnął pełnym złości głosem, co wyglądało komicznie w
połączeniu z jego twarzą, obojętną jak zawsze.
-
Nie sądzisz, że czas wyrosnąć z tego kompleksu młodszego brata?
-
Ktoś twojego pokroju tego nie zrozumie. Tyle lat starań, a on wyrósł akurat na
tak nieposłusznego bachora. Wszystko przez to, że go nie dopilnowałem i
zaprzyjaźnił się z tym swoim…
-
Gonem – dokończyłem, widząc, że nie pamięta imienia najlepszego przyjaciela
swojego brata.
-
Właśnie. Założę się, że to z nim się spotka. Jeszcze nigdy nie widziałem go tak
wystrojonego.
Na
te słowa drgnąłem nieznacznie, napełniony złudną nadzieją. Jeśli szczęście mi
dopisze, zobaczę go. Może nawet on zobaczy mnie.
-
Tylko mi nie mów, że nadal się nim interesujesz – mruknął, patrząc na mnie. Gdy
wzruszyłem ramionami, uśmiechając się krzywo, westchnął tylko
i kontynuował skanowanie pomieszczenia niczym jastrząb wypatrujący przyszłego
obiadu.
-
Właściwie to chciałem, żebyś w miarę możliwości zdobył dla mnie kilka
informacji o panu Freecssie, tym młodszym oczywiście.
-
Na świecie tylu jest silnych przeciwników. Po co ci akurat on? Z tego co
pamiętam był bardziej problematyczny niż interesujący.
-
Illumi, tym razem ty nie zrozumiesz… To dziecko było tak kuszące. Aż strach
pomyśleć, jak sprawy mają się teraz.
Zaczesałem
włosy i sięgnąłem po kolejny kieliszek, tym razem napełniony mocniejszą
mieszanką soku i alkoholu. Chciałem nieco przyćmić moje pożądanie procentami, a
także uciszyć wspomnienia tłoczące się w mojej głowie.
-
Doprawdy, jesteś niepoprawnym zboczeńcem – prychnął, nawet nie zaszczycając
mnie spojrzeniem. Po chwili wzdrygnął się i wyprostował, utkwiwszy wzrok w
jednym punkcie. Ja również to uczyniłem, przyglądając się młodszemu bratu
mojego towarzysza.
Musiałem
przyznać, że i z niego wyrósł całkiem kuszący okaz. Był wysoki i szczupły, w
czym przypominał Illumiego, lecz na tym ich podobieństwo się kończyło. Młodszy
Zoldyck miał sterczące białe włosy miejscami sięgające ramion, zaś jego oczy,
duże i intensywnie niebieskie, zdradzały podekscytowanie i radość ich
właściciela. Proste czarne spodnie i jasna koszulka na ramiączkach nadawały mu
dziecięcego uroku, ale i zadziorności. Moc, jaką emanował, była stłumiona, lecz
nadal wywoływała ciarki na plecach, jeśli na dłuższą chwilę się na niej
skupiało. Zmrużyłem oczy, delektując się drinkiem i sunąc wzrokiem po tym
silnym młodym ciele. Mruknąłem z aprobatą, przyglądając się jego pośladkom, tak
innym od tych, jakie zapamiętałem.
Killua
usiadł przy barze, rozglądając się z iskierkami w oczach. Ten, na kogo czekał,
zdecydowanie był dla niego bardzo ważny. Illumi także zdawał sobie z tego
sprawę, gdyż zacisnął dłonie w pięści, aż dało się słyszeć trzask wyłamywanych
palców. Zachichotałem, widząc go w takim stanie. Był zazdrosny jak wszyscy
diabli; nadal nie pogodził się z faktem, iż jego mały słodki braciszek stał się
silnym, całkowicie samodzielnym mężczyzną.
-
Radziłbym się opanować. Jeszcze chwila i Killua wyczuje twoje mordercze
intencje – powiedziałem, uśmiechając się do niego.
-
Jestem spokojny. – Pewność w jego głosie sprawiła, że naprawdę bym mu uwierzył,
gdybym tylko nie znał go tak dobrze. Może i panował nad swoją aurą, lecz emocje
kotłujące się w jego umyśle stanowiły zupełnie odrębną sprawę. Wymordowałby
wszystkich ze stoickim spokojem, byleby uśmierzyć gniew, jednocześnie
zachowując pełen profesjonalizm i nie popełniając ani jednego błędu. I właśnie
za to go lubiłem.
Westchnąłem,
przysuwając się do niego i zarzuciłem rękę na oparcie, jednocześnie drażniąc
długim, ostrym paznokciem skórę na szyi mężczyzny.
-
Przy mnie nie musisz udawać – szepnąłem, nawijając na palec kosmyk delikatnych,
pachnących cytrusami włosów. Illumi prychnął tylko i odtrącił moją dłoń, nie
odsunął się jednak.
-
I tego nie robię.
-
Miło – zaśmiałem się, celowo muskając ustami jego ucho. Sięgnąłem po martini
stojące na stole i podałem je Illumiemu. – Napij się, to pomoże.
Widząc
jego ociąganie, wyciągnąłem z kieliszka oliwki nabite na srebrną wykałaczkę i
włożyłem mu je do ust, patrząc na niego wymownie. Mężczyzna zgarnął owoce
zębami, przedtem instynktownie oblizując je z alkoholu. Uśmiechnąłem się
triumfalnie, zachowując w pamięci kolejne niezwykle cenne wspomnienie.
Po
chwili po moich plecach przebiegł dreszcz, a ja momentalnie spoważniałem.
Przytknąłem palec do ust, próbując oprzeć się paraliżującemu mnie uczuciu.
Zbliżał się ktoś o wspaniałej mocy, silnej i władczej, miałem wrażenie, że jej
właściciel nieświadomie wymusza na wszystkich wkoło posłuszeństwo. Odetchnąłem
głośno, czując, jak wszystko to się nasila. Illumi spojrzał na mnie pytająco,
przekrzywiając głowę.
-
Nie mów, że nie czujesz – jęknąłem, coraz bardziej się podniecając.
-
Niespecjalnie.
Odwróciłem
głowę, chcąc dostrzec posiadacza tak wybornej aury. Szukałem wśród tłumu nic
nieznaczących ludzi, niemal drżąc z niecierpliwości. Było w tym coś znajomego,
przez co moja nadzieja rosła z każdą sekundą.
W
końcu go zobaczyłem. Był wysoki i umięśniony, co doskonale eksponowały proste,
dopasowane ubrania. Czarne włosy o delikatnych ciemnozielonych refleksach
związane miał w długi kucyk, falujący mimo braku wiatru. Uważne spojrzenie
bursztynowych oczu było jak zwykle radosne, ufne i aż do bólu szczere. Poruszał
się cicho i ostrożnie, w ogóle nie zwracając na siebie uwagi innych; byłem
przekonany, że jak na razie jestem jedyną osobą, która zauważyła jego obecność.
-
Gon – wymruczałem, zaciskając zęby na paznokciu, który nadal tkwił między moimi
wargami. Zmrużyłem oczy, momentalnie zapominając o bożym świecie. Dawne uczucia
wróciły ze zwielokrotnioną siłą, uderzając we mnie niczym tsunami i zalewając
mnie tak szeroką i barwną gamą uczuć, że było to niemal bolesne. Wiedziałem, że
chcę go mieć. Teraz, za dzień, za miesiąc, nawet za rok, nieważne. Muszę
uczynić go swoim, by na końcu tej rozkosznej zabawy skosztować owoc, na który czekałem tak długo.
Illumi
również go dostrzegł, lecz dopiero wtedy, gdy ten usiadł obok Killuy, witając
się z nim i mówiąc coś do niego z zapałem. Mężczyzna cmoknął, niezadowolony, i
duszkiem wypił alkohol z trzymanego kieliszka, nie spuszczając brata z oczu.
Byłem pewny, że wewnątrz cały aż się gotuje z zazdrości, co tylko nasilała
świadomość, że nie może nic z tym zrobić. Poklepałem go pokrzepiająco po
ramieniu i wstałem, poprawiając moje ubrania i przeczesując włosy.
-
Jak wyglądam? – zapytałem zalotnie, przykładając palec do policzka
i przyjmując kuszącą pozę.
-
Jak pajac – warknął, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem. Westchnąłem
cierpiętniczo i wzruszyłem ramionami.
-
Wracam za moment. Nie ruszaj się stąd.
Nim
Illumi zdążył o cokolwiek zapytać, zniknąłem w tłumie tańczących osób,
przeciskając się w stronę baru. Minąłem mężczyznę, który tak niedawno dawał mi
sygnały, że ma na mnie ochotę. Gdyby nie Gon, pewnie i bym się skusił; teraz
jednak zbyłem go machnięciem dłoni, brnąc dalej. W końcu niedbale oparłem się o
blat, tuż za plecami Gona, i przywołałem barmana.
-
Jeden Orgazm poproszę – wymruczałem, ignorując krztuszącego się Killuę i
zachowując pozorny spokój.
-
Hisoka, to naprawdę ty? – usłyszałem po chwili, przez co znowu za bardzo się podekscytowałem.
Po dawnym piskliwym i bardzo dziecięcym głosie chłopaka nie zostało ani śladu,
teraz brzmiał jak mężczyzna, nisko i głęboko. Powoli na niego spojrzałem,
udając, że go nie poznaję.
-
Zależy kto pyta – odparłem, korzystając z okazji i uważnie mu się przyglądając.
-
To ja, Gon! Gon Freecss.
-
Hmm… Niech pomyślę – droczyłem się z nim, mrużąc oczy i przekręcając głowę to w
jedną, to w drugą stronę.
-
Dziesięć lat temu braliśmy udział w egzaminie na łowcę, walczyliśmy też w
Podniebnej Arenie, i pomagałeś nam w Greed Island – wyjaśnił, choć jego uśmiech
nieco się zmniejszył, a cały zapał nieco opadł. Nie wiedzieć czemu, zrobiło mi
się ciężko na sercu, czułem się, jakbym go zawiódł.
-
Ach, no tak! Jak mógłbym zapomnieć – powiedziałem, szczypiąc go w policzek
i nachylając się ku niemu. – Wybacz, to przez to, że tak bardzo zmężniałeś.
Daleko ci do tamtego słodkiego dzieciaka.
-
Za to ty w ogóle się nie zmieniłeś – zaśmiał się, od razu odzyskując rezon.
-
Hisoka, po cholerę żeś tu przylazł? – odezwał się w końcu Killua, wyraźnie
niezadowolony z mojej obecności. Jak zwykle robił za tego wrednego i nieufnego,
zupełnie jak za starych dobrych czasów.
-
Zdaje się, że wypić kilka drinków i miło spędzić czas.
-
Nie o tym mówię.
-
Przykro mi, innej odpowiedzi nie dostaniesz.
-
Killua, daj spokój, to zwykły przypadek – mruknął Gon, klepiąc go uspokajająco
po plecach.
-
Illumi też tu jest?
-
Tak. Właśnie jestem w trakcie upijania go i skłaniania do zrobienia kilku
niegrzecznych rzeczy – powiedziałem, z satysfakcją obserwując, jak młodszy
Zoldyck krzywi się nieznacznie i kręci głową z dezaprobatą, wyraźnie zniesmaczony.
– Gdybym wiedział, że będziemy ci tu przeszkadzać, od razu zabrałbym go do
hotelu.
Tym
razem to Gon wydawał się być niezadowolony. Zerknął na mnie ukradkiem,
marszcząc brwi, a gdy skierowałem wzrok na niego, od razu odwrócił głowę.
Prychnąłem, odbierając zamówionego drinka i niepostrzeżenie wsuwając w tylną
kieszeń spodni Gona kartę z moim numerem telefonu. Pomachałem im na pożegnanie
i wróciłem do loży, którą zajmowaliśmy z Illumim.
-
Zgłupiałeś do reszty – stwierdził, choć musiałem przyznać, że nieco ochłonął.
Usiadłem obok niego i zaśmiałem się cicho, wznosząc niemy toast.
-
Nie martw się, kwestią czasu jest, aż pan Freecss będzie mój. Już nie musisz
być o niego zazdrosny – zapewniłem, układając w głowie plan.
*
* *
Na
telefon od Gona nie musiałem długo czekać. Zadzwonił do mnie dwa dni później,
akurat wtedy, gdy brałem kąpiel. Kolejne zrządzenie losu przywołujące
wspomnienia.
-
Tak myślałem, że to twój numer – powiedział, nieco zdenerwowany. Chyba miał
tremę, zastanawiałem się, ile czasu zajęło mu zdecydowanie się na ten jakże
śmiały krok.
-
Uznałem, że ci się przyda. Killua nie był szczęśliwy, że przerwałem wasze
spotkanie, w przeciwieństwie do ciebie.
-
Po prostu lubię spotykać dawnych znajomych – sprostował, i miałem wrażenie, że
z zawstydzeniem pociera kark.
-
W takim razie spotkajmy się kiedyś, na pewno będziesz miał mi sporo do
opowiedzenia – zaproponowałem, a słysząc ciche stęknięcie nieudolnie stłumione
przez dłoń, zsunąłem się nieco i oparłem głowę o skraj wanny. Przymknąłem
powieki, wsłuchując się w pozornie spokojny oddech chłopaka.
-
Właściwie… czemu nie?
-
Kiedy będziesz wolny?
-
Cały czas jestem – odparł, co zabrzmiało niemal dwuznacznie. Mruknąłem, udając,
że się zastanawiam, prawą ręką zaś zacząłem pocierać mojego penisa, który od
kilku chwil stawał się coraz bardziej twardy.
-
W takim razie jutrzejszy wieczór powinien ci pasować.
-
Jeśli tobie też pasuje…
-
Inaczej bym go nie proponował – zaśmiałem się. – Dziewiętnasta pod Areną. Tylko
ubierz się ładnie. Kuse wdzianko mile widziane.
-
Nie licz, że dostaniesz wszystko jak na tacy – zastrzegł, a ja znowu zostałem
brutalnie uświadomiony, że zniknął nie tylko jego dziecięcy wygląd. Przyspieszyłem
ruchy dłoni, palce układając tak, by drażnić trzon paznokciami. Wyobrażałem
sobie, że po drugiej stronie leży półnagi Gon, machając nogami w powietrzu
i rozmawiając ze mną z wypiekami na twarzy.
-
A jak ładnie poproszę? – zapytałem, po czym przygryzłem wargę niemal do krwi,
słysząc jego westchnięcie.
-
Będziesz prosić o inne rzecz, wierz mi – odparł, po czym rozłączył się.
I dzięki Bogu, bo inaczej usłyszałby mój pełen rozkoszy jęk, który wyrwał
się spomiędzy moich warg, gdy szczytowałem. Wypchnąłem biodra ku górze, czując
ostatnie fale spełnienia, po czym opadłem bezwładnie na dno, chlapiąc przy tym
wodą na wszystkie strony. Odetchnąłem, usatysfakcjonowany, i wygramoliłem się z
wanny. Wytarłem się i, nie dbając o ubiór, poszedłem do salonu. Usiadłem na
kanapie i zamyśliłem się, układając w głowie harmonogram jutrzejszej randki. Po
chwili sięgnąłem po papier i długopis, by spisać to, co ostatecznie udało mi
się ustalić.
1.
Odwiedzić kwiaciarnię (Gon z różą w dłoni może okazać się nad wyraz kuszący).
2.
Przyjść pod Arenę idealnie na czas (przyjście za wcześnie = zależy mi).
3.
Pójść okrężną drogą do restauracji (koniecznie namówić Gona na deser z bitą
śmietaną).
4.
Pójść do klubu (koniecznie zatłoczonego i bez wolnych miejsc).
5.
Narzekać na tłumy i zaprosić go do siebie.
6.
Mocnymi trunkami ośmielić Gona do działania (byle nie upić!).
7.
Wypróbować co najmniej kilka pozycji z Kamasutry.
8.
Obudzić się obok Gona i zaproponować mu śniadanie do łóżka (biedak pewnie
nieprędko wstanie).
Zadowolony
z efektów pracy, uśmiechnąłem się i pogrążyłem w marzeniach, które już niedługo
miały się spełnić. Chciałem zdobyć Gona na jak najwięcej sposobów. Pragnąłem
jego ciała, umysłu, serca, siły. Chciałem, by kochał mnie i nienawidził
jednocześnie. By nie mógł beze mnie żyć, a jednocześnie pragnął mojej śmierci.
To, jak bardzo ten dzieciak zawrócił mi w głowie, przerażało mnie. Kiedyś
chciałem jedynie, by wyrósł na przeciwnika godnego zabicia, który zapewniłby mi
dobrą zabawę podczas walki. Teraz zeszło to na dalszy plan, liczył się jedynie
jutrzejszy wieczór i moja lista rzeczy do zrobienia.
Gdy
zacząłem przysypiać, podniosłem się z kanapy i zgasiłem światła. Chwilę stałem
przy dużym na całą ścianę oknie, przyglądając się pięknej panoramie nocnego
miasta, lecz w końcu dałem sobie spokój i zaszyłem się w sypialni. Opadłem na
łóżko i okryłem nagie ciało jedwabną kołdrą, która przez chwilę była przyjemnie
chłodna, po czym przewróciłem się na bok i zamknąłem oczy, powoli zapadając w
głęboki sen.
*
* *
Spoglądając
w lustro, byłem pewny, że dzisiejsze spotkanie pójdzie zgodnie z planem.
Odkleiłem maseczkę z twarzy i wtarłem krem nawilżający w skórę, po czym
uwolniłem włosy z ręcznika i sięgnąłem po suszarkę. Przez chwilę walczyłem z
niesfornymi kosmykami, lecz pianka ostatecznie utrzymała je w ryzach.
Zadowolony z efektu, wyciągnąłem z szuflady pędzelek i moje ulubione farby,
którymi narysowałem pod oczami żółtą łezkę i różową gwiazdkę, nieodłączny
element mojego wizerunku.
Najgorsze
było jednak przede mną. Poszedłem do garderoby i zacząłem przeglądać wiszące
wokół ubrania, nie mogąc się na nic zdecydować. Chciałem wyglądać seksownie i
elegancko, choć myślałem również, by założyć coś, co przypominać będzie mój
styl sprzed lat. Ostatecznie odrzuciłem ten pomysł, w końcu dawne czasy
bezpowrotnie minęły, zresztą, Gon miał we mnie zobaczyć potencjalnego kochanka
a nie nękającego go zboczeńca, jakim kiedyś byłem.
Stanęło
na tym, że założyłem obcisłe czarne spodnie przepasane na biodrach srebrnym
paskiem, a także białą kamizelkę z czarno-złotymi wstawkami, która w gruncie
rzeczy więcej odsłaniała, niż zakrywała. Z jednej z szuflad wyciągnąłem czarne
rękawiczki, a po chwili namysłu wziąłem także szkatułkę, z którą wróciłem
do łazienki. Wpiąłem w ucho nausznicę składającą się ze złotego serduszka
wpinanego w płatek ucha i połączonego z nim łańcuszka sięgającego aż do górnej
części małżowiny. Zakołysałem metalem, zastanawiając się, jak Gon zareaguje na
mój wygląd. Miałem nadzieję, że mu się spodoba, choć nie zdziwiłbym się, gdyby
ten dzieciak nawet nie zwrócił na niego uwagi.
Schowałem
komórkę do kieszeni spodni i wskoczyłem w czarne błyszczące szpilki, po czym
wyszedłem z apartamentu. Miałem jeszcze jakieś dziesięć minut do spotkania, bez
pośpiechu więc udałem się do pobliskiej kwiaciarni. Tak, jak planowałem,
kupiłem najpiękniejszą szkarłatną różę jaką tylko mogłem znaleźć, po czym nie
zostało mi nic innego, jak tylko pójść pod Arenę.
Już
z daleka wyczułem Gona, zanim jeszcze w ogóle go zobaczyłem. Podszedłem do
niego i uśmiechnąłem się, szarmanckim gestem podając mu kwiat.
-
Hisoka! – wykrzyknął, uradowany, lecz mina nieco mu zrzedła, widząc prezent ode
mnie. Przez chwilę pomyślałem, że mu się nie podoba, lecz powód jego
zmartwienia był zgoła inny. – A ja nic dla ciebie nie mam – wyjąkał, wyraźnie
zakłopotany. Pogładziłem go po policzku i wzruszyłem ramionami.
-
Spotkanie z tobą jest dla mnie dostateczną nagrodą, niczego więcej mi nie
potrzeba – powiedziałem, chwytając jego dłoń i przytwierdzając do niej różę
moją Gumą Bungee. Gon zaśmiał się, rozweselony tą sztuczką.
-
Nic się nie zmieniłeś – stwierdził, trącając mnie w ramię.
-
Czego z pewnością nie można powiedzieć o tobie – odparłem, zaczynając iść
brukowaną uliczką w stronę naszego kolejnego punku, jakim była przytulna
knajpka serwująca najlepszą kuchnię, jakiej dane mi było zasmakować. – Nie mogę
się nadziwić, jak męsko teraz wyglądasz. I ta aura!
-
To, co da się wyczuć, jest jedynie ułamkiem, ale i tak nie powinieneś mnie z taką łatwością namierzać.
-
Może chciałeś, żebym cię znalazł? – zapytałem zalotnie, spoglądając na niego z
tajemniczym uśmiechem. Fakt, iż musiałem przy tym unieść głowę, a nie
opuścić ją, był nadzwyczaj satysfakcjonujący. – Ewentualnie twoje maskowanie
jest niechlujne, i jeśli tylko się postara, można łatwo cię zobaczyć.
-
Ech… Tata mówił, że to walka jest moim żywiołem, a nie wymyślne sztuczki.
-
Zawsze byłeś w gorącej wodzie kąpany, jakoś mnie to nie dziwi.
-
Ale i tak wiele się nauczyłem! Już nie jestem tym samym słabym dzieciakiem –
zastrzegł, wkładając w to tyle zaangażowania, iż można by pomyśleć, że od
przekonania mnie zależy jego życie.
-
Cóż, z jedną rzeczą mogę zgodzić się na pewno.
-
Mógłbyś wziąć mnie w końcu na poważnie…
-
Ależ jestem poważny – odparłem, przykładając dłoń do mostka i spoglądając na
chłopaka zadziornie.
-
Co robiłeś przez te dziesięć lat? – zmienił temat, choć nie wyglądało na to, by
poprzedni go zirytował czy wprawił w zły humor.
-
Trochę podróżowałem, walczyłem, czasem kogoś zabiłem dla pieniędzy… Niewiele
się zmieniło.
-
A Illumi?
-
Co z nim?
-
To twój przyjaciel, prawda? Killua mi powiedział, że często widział was razem.
-
Hmm… - mruknąłem, zastanawiając się nad odpowiedzią. – Właściwie trudno opisać
naszą relację. Ale tak, powiedzmy, że jesteśmy przyjaciółmi.
-
Rozumiem.
-
A ty? Spędziłeś te lata z ojcem?
-
Tylko trzy pierwsze. Później jeździłem po świecie i szkoliłem się w walce, dużo
też pracowałem jako Łowca.
-
Musiałeś czuć się samotny bez Killuy – powiedziałem, uważnie obserwując, jak
zareaguje na to stwierdzenie. Ku mojemu zdziwieniu, wzruszył ramionami i
spojrzał na mnie nieco smutnym wzrokiem.
-
To normalne, że stawia się rodzinę na pierwszym miejscu. Rozumiem, że chciał
spędzić swój czas z siostrą, i szanuję to. W końcu przez tyle lat był oddzielony
od Alluki…
Prychnąłem,
zaskoczony nieszczerością tych słów. To był pierwszy raz, gdy z ust Gona
usłyszałem tak perfidne kłamstwo. Nie rozumiałem, skąd w nim ta nagła potrzeba
ukrywania prawdy, nawet przed samym sobą. Zwykle jego serce i umysł były
zgodne, szczere aż do bólu i niezwykle czyste.
-
Ale teraz znowu się spotkaliście.
-
Nie na długo – westchnął. – Za kilka dni Killua wraca do swoich spraw. Co
prawda chciał, żebym pojechał z nim, ale… Inaczej to sobie wyobrażałem.
-
Liczyłeś, że wszystko będzie jak za starych dobrych czasów, co?
-
Mogłoby być, gdybyśmy mieli więcej czasu… Zresztą nieważne. Nie spotkaliśmy się
po to, żeby rozmawiać o moich problemach – powiedział, odzyskując rezon i
biorąc się w garść. – Gdzie tak właściwie idziemy?
-
Do tamtej restauracji – oznajmiłem, wskazując brodą na dość mały lokal
mieszczący się po drugiej stronie brukowanej uliczki. Jak zwykle był pięknie
oświetlony, a dzikie wino rosnące na jego ścianach wspaniale kontrastowało
z nowoczesnym stylem, w jakim go wybudowano.
-
Naprawdę tu ładnie! – wykrzyknął, otwierając drzwi i przepuszczając mnie w
przejściu. Usiedliśmy przy wolnym stoliku, nieco na uboczu, ciesząc się
widokiem na mały ogród kwiatowy znajdujący się tuż obok restauracji.
-
Pozwolisz, że dziś to ja wybiorę dla nas menu? – zapytałem, zabierając
z jego dłoni kartę i uśmiechając się do niego zalotnie.
-
Czemu nie? Dowiem się, jakie jedzenie lubisz.
-
Och, jak miło – wymruczałem, przywołując kelnera. Złożyłem zamówienie, z
którego najbardziej cieszyło mnie wino i deser, po czym obserwowałem, jak
mężczyzna odkorkowuje butelkę i nalewa do kieliszków szkarłatnego alkoholu. Gdy
zostaliśmy z Gonem sami, ponownie zaczęliśmy rozmawiać, tym razem na luźniejsze
tematy.
Dużo
opowiadał o swoich podróżach, a także ludziach, których spotkał. Słuchałem go z
uwagą i zainteresowaniem, próbując wyłapać jak najwięcej szczegółów, a także od
czasu do czasu zadawałem pytania, by dowiedzieć się pikantniejszych szczegółów.
Co prawda Gon albo je ignorował, albo uśmiechał się tylko i kręcił głową z
dezaprobatą, było to jednak w pewien sposób przyjemne. Poczułem się, jakbym
miał kogoś bliskiego. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów miałem wrażenie, że
posiadam rodzinę.
-
Hisoka, wszystko w porządku?
-
Hmm? – mruknąłem, wyrwany z zamyślenia. Poprawiłem się na krześle i oparłem
głowę o drugą dłoń, próbując wyrzucić z głowy wszystkie te bzdurne myśli
kłębiące się w mojej głowie.
-
Nagle twoje oczy zrobiły się jakieś takie zamyślone… - zaczął, dłubiąc widelcem
w szarlotce. Nawet nie zauważyłem, że na nasz stół przyniesiono deser. – Coś
cię trapi?
-
Wybacz, to było niegrzeczne – powiedziałem, unosząc kieliszek i upijając łyk
wina. – Ominęło mnie coś istotnego?
-
Zapytałem, co będziemy robić po kolacji.
-
A na co miałbyś ochotę? – zapytałem, choć mogłoby to nieco utrudnić
zrealizowanie mojego planu.
-
Sam nie wiem… - zastanowił się, bezwiednie wkładając do ust kawałek ciasta i
brudząc sobie przy tym policzek odrobiną śmietankowych lodów. Zaśmiałem się
cicho i starłem je, po czym oblizałem palec, patrząc głęboko w zdumione
oczy Gona.
-
Dorosłemu mężczyźnie nie wypada siedzieć w miejscu publicznym z taką plamą na
twarzy – wyjaśniłem, siląc się na jak najbardziej obojętny ton.
-
Przede wszystkim dorosły mężczyzna potrafi korzystać z serwetki.
-
Nuda – prychnąłem, odwracając głowę w bok, i niedbale machnąłem dłonią. Gon
zaczął chichotać, co czule połechtało moje ego. Świadomość, że przy mnie może
tak beztrosko się śmiać, była czymś wyjątkowym, wręcz nie do opisania.
-
Chodźmy w jakieś ciche i spokojne miejsce. Jest jeszcze tyle rzeczy do
opowiedzenia.
-
To może pójdziemy do mnie? – zaproponowałem po chwili namysłu, udając, że wcale
tego nie planowałem. – Mam apartament całkiem niedaleko.
-
Czemu nie? – odparł z iskierkami w oczach. Byłem pewny, że gdyby miał ogon,
merdałby nim teraz niczym najszczęśliwszy szczeniak.
-
Kiedyś nie byłeś taki chętny do spędzania ze mną czasu – westchnąłem,
przekręcając głowę i wydymając usta.
-
Wiesz, jak byłem dzieckiem, wydawałeś mi się naprawdę straszny. Intrygujący
też, czasem nawet myślałem, że jesteś trochę miły, ale głównie mnie
przerażałeś.
-
A skąd myśl, że miły ze mnie człowiek?
-
Pomogłeś nam na Greed Island.
-
Tylko dlatego, że mi się nudziło i nie miałem co robić. No i to była świetna
okazja, żeby pokręcić się wokół ciebie.
-
Ja tam nadal twierdzę, że nie jesteś tak zły, na jakiego się kreujesz.
-
Jak każdy, Gon. Jak każdy – odparłem, na chwilę poważniejąc. Szybko jednak na
moje usta powrócił delikatny uśmiech, a po niedawnej chwili słabości nie
pozostał nawet najmniejszy ślad. – Chyba posmakował ci deser - zauważyłem,
widząc jego pusty talerz.
-
Przypomina mi trochę ciasto, jakie robiła moja ciocia – wyjaśnił, nieco
rozmarzony. Skinąłem głową ze zrozumieniem i podsunąłem mu swoją porcję. –
Hisoka, przecież to twoje…
-
Jestem tak pełny, że więcej już nie zmieszczę. A szkoda, żeby tak wspaniała szarlotka
się zmarnowała.
-
Skoro tak – mruknął, nadal niepewny, jednak po chwili jego opory zniknęły i
zaczął jeść mój deser, szczęśliwy do granic możliwości. Ja zaś pozostałem przy
popijaniu wina i przypatrywaniu się twarzy chłopaka, z której można było czytać
jak z otwartej księgi.
Gdy
Gon skończył posiłek, uregulowałem rachunek i wyszliśmy na zewnątrz. Niemal
całkowicie się ściemniło, uliczne latarnie lśniły mocnym, żółtawym światłem,
które w połączeniu z równie rozświetlonym otoczeniem stanowiły miłe dla oka
połączenie. Chłopak przystanął na chwilę i spojrzał w niebo, skupiony i nieco
markotny.
-
Nie widać ani jednej gwiazdy – zauważył z bólem. – Tego najbardziej brakuje mi
w takich miejscach.
-
Na świecie jest wiele piękniejszych rzeczy od nocnego nieba.
-
Gdybyś tylko spędził choć jedną noc nad jeziorem na Wielorybiej Wyspie, od razu
zmieniłbyś zdanie.
-
Więc może mnie tam kiedyś zabierzesz? – zapytałem, podążając za jego wzrokiem i
próbując cokolwiek dostrzec na szarym, nijakim nieboskłonie.
-
Jeśli tylko będziesz chciał – odparł, a pewność w jego głosie przekonała mnie o
prawdziwości tych słów. Uśmiechnąłem się i splotłem palce naszych dłoni, znowu
czując ten dziwny ucisk w klatce piersiowej.
-
Chodź, i tak nie wypatrzysz tu niczego godnego uwagi – powiedziałem, lekko
ciągnąc go za rękę. Gon przeniósł spojrzenie na mnie, po czym skinął głową i
ruszyliśmy w stronę mojego mieszkania.
-
Kim ja tak właściwie dla ciebie jestem? – zapytał po kilku minutach ciszy.
Trochę mnie to zdziwiło, nie dałem tego po sobie jednak poznać i udałem, że
jest to pytanie normalne jak każde inne.
-
Moim najcudowniejszym owocem rzecz
jasna.
-
Ale co to w ogóle znaczy?
-
Po prostu poczuj się jak ktoś wyjątkowy – odparłem, choć wiedziałem, że niezbyt
go to satysfakcjonuje. Musiał jednak wytrzymać jeszcze trochę, by zaspokoić
swoją ciekawość i zrozumieć, jakie emocje mną obecnie targają.
-
A ilu takich wyjątkowych było przede mną?
-
Wystarczyłaby ci jedna ręka, by ich zliczyć.
-
Jak zwykle rzucasz zagadkami – mruknął, zerkając na mnie.
-
Taki już ze mnie tajemniczy gość.
-
Pewnie dlatego w ogóle nie potrafię cię rozgryźć…
-
Nie ty pierwszy i nie ostatni – powiedziałem, a widząc jego zasmuconą minę
poklepałem go pocieszająco po ramieniu. – No, głowa do góry. Na pewno uda ci
się jeszcze coś wskórać.
W
odpowiedzi Gon jedynie skinął głową, lecz widziałem, że powoli przechodzi mu
ochota na to całe dąsanie się. I dobrze, szkoda byłoby zmarnować tak wspaniały
wieczór.
-
To tutaj – zakomunikowałem, gdy stanęliśmy przy wysokim wieżowcu. Weszliśmy do
środka i w ostatniej chwili wskoczyliśmy do windy, która prawie uciekła nam
sprzed nosa, a gdy dojechaliśmy na moje piętro, wysiedliśmy i zaprowadziłem
Gona do apartamentu. – Czuj się jak u siebie - powiedziałem, wpuszczając
go do środka. Chciałem zapalić światło, lecz powstrzymało mnie silne
pociągnięcie za rękę. Wpadłem w silne ramiona chłopaka, czułem jego gorący oddech
na skórze i delikatny dotyk na wysokość talii. Zaskoczyło mnie to.
-
Wygląda na to, że role się odwróciły – szepnął. Przez chwilę w ogóle nie
wiedziałem, co powiedzieć. Młody tak skutecznie mnie zagiął, że mogłem jedynie
gapić się na niego z lekko uchylonymi ustami.
-
Gon – stęknąłem, zauroczony jego bliskością. – Czy ty właśnie zrobiłeś to, co
myślę, że zrobiłeś?
-
A co według ciebie ma tu miejsce? – zapytał, sunąc palcami przez moje włosy, aż
do karku i ramion.
-
Z pewnością coś bardzo niegrzecznego – odparłem, z trudem powstrzymując się od
wybuchnięcia maniakalnym śmiechem. Zarzuciłem mu ręce na szyję i przylgnąłem do
niego, dosięgając nosem do linii jego szczęki. – Wiesz, nie sądziłem, że ty
zabierzesz się za to pierwszy.
-
Mówiłem, że nie jestem tym samym dzieckiem co kiedyś.
-
Byłem pewny, że akurat w tej kwestii się nie zmieniłeś.
-
Hisoka, jakże mało o mnie jeszcze wiesz – powiedział, nachylając się
i składając krótki pocałunek na moich wargach. Na krótką chwilę zamknąłem
oczy, dając się ponieść emocjom i temu dziwnemu uczuciu w klatce piersiowej. Byłem
totalnie zniewolony, tak bardzo, że oddałbym duszę za możliwość zatrzymania
przy sobie Gona już na zawsze.
-
Więc pozwól się poznać – poprosiłem, zręcznym ruchem rozcinając gumkę wiążącą
jego włosy, które powoli opadły mu na plecy, jakby tkwiły pod wodą.
Przeczesałem je, czując pod opuszkami przyjemne mrowienie. – Chętnie zobaczę,
co jeszcze przede mną ukrywasz.
-
Gdzie jest łazienka?
-
Pierwsze drzwi po prawo – wyjaśniłem, po czym zostałem wzięty w ramiona i
zaniesiony do wskazanego wcześniej pomieszczenia.
Najbardziej
w tym wszystkim dziwiło mnie zdecydowanie i pewność siebie Gona. Sprawiał
wrażenie, jakby robił to dziesiątki razy, a ja spodziewałem się raczej, że
będzie tym nieśmiałym i niedoświadczonym typem. Miałem go wprowadzić w ten
świat, a okazało się, iż to on jest tym, który przejął kontrolę.
-
Zdaje się, że masz wprawę w tego typu rzeczach – zagadnąłem, gdy postawił mnie
na podłodze.
Zamiast
odpowiedzieć, chłopak rozpiął suwak mojej kamizelki i zsunął ją z moich ramion,
czule pieszcząc przy tym skórę i przyprawiając mnie o dreszcze. Westchnąłem,
zadowolony z jego poczynań, i złapałem za brzeg jego koszulki, lecz natychmiast
zostałem powstrzymany przed zdjęciem jej.
-
Pozwól, że to ja wszystkim się zajmę – powiedział, unosząc moją dłoń
i całując jej wierzch. Jego spojrzenie było zmysłowe i głębokie, pełne
pasji i pożądania.
-
Chyba nie mogę ci odmówić – odparłem, przyglądając się, jak powoli unosi bluzkę
i zdejmuje ją, prężąc przy tym mięśnie. Delikatnie dotknąłem jego brzucha,
przyjemnie twardego i aż do bólu idealnego.
Naprawdę
zacząłem się nakręcać, do tego stopnia, że coraz bardziej chciałem, żebyśmy
przeszli do konkretów. Co prawda dotychczasowa zabawa była niczego sobie, lecz
nie przywykłem do tego typu czułości. Gon chyba domyślił się, co mi chodzi po
głowie, gdyż uśmiechnął się wrednie i pokręcił głową.
-
Co jest? Już ci się nudzi? – zapytał, odpinając pasek i zsuwając mi z nóg
spodnie. Przez chwilę wydawał się zaskoczony faktem, iż nie mam na sobie bielizny,
zaraz jednak odzyskał rezon i złapał mnie za brodę. – Prawdziwy z ciebie
zboczeniec.
-
Nie mogę zaprzeczyć – mruknąłem, zrzucając z nóg szpilki.
-
Wejdź pod prysznic – nakazał, a ja bez zawahania spełniłem jego żądanie, raczej
przez ciekawość aniżeli posłuszeństwo. Oparłem się plecami o ścianę, uważnie
obserwując, jak chłopak pozbywa się swoich spodni i majtek, po czym dołącza do
mnie i odkręca wodę. Jęknąłem, czując przyjemnie lodowatą wodę uderzającą w
moje rozgrzane ciało. Wyciągnąłem ręce, zachęcając Gona, by podszedł bliżej i
przytulił się do mnie. Zarzuciłem nogę na jego udo, rękami zaś mocno chwyciłem
go za kark. Poruszyłem się niespokojnie, czując coraz większe
zniecierpliwienie. – Aż tak ci się spieszy? – zapytał niskim, seksownym jak
diabli głosem, zsuwając dłonie na moje pośladki. Zaczął je masować, raz po raz
rozchylając je i zahaczając o moje wejście. Jeszcze mocniej do niego przylgnąłem,
pokazując, że tego właśnie chcę.
-
Powiedzmy, że nie lubię jak długo się ze mną bawi w podchody.
-
Widzę, że trzeba nauczyć cię odrobiny pokory – stwierdził, gwałtownym ruchem
odwracając mnie tyłem do siebie. Przycisnął mnie do ściany, napierając na mnie
i składając pocałunki na mojej szyi. Westchnąłem, odchylając głowę
i zamykając oczy. Moje dłonie bezwiednie drapały kafelki, próbując znaleźć
cokolwiek, czego mógłbym się trzymać. – Wydaje ci się, że wiesz najlepiej,
czego chcesz, ale nie zawsze tak jest – dodał, schodząc ustami coraz niżej
wzdłuż kręgosłupa. Jego gorący dotyk połączony z letnią wodą był wręcz nie do
zniesienia. To, co czułem, było tak intensywne… Wręcz odchodziłem od zmysłów.
Jęknąłem,
gdy Gon zaczął lizać mnie między pośladkami. Oparłem czoło na przedramieniu i
spróbowałem zapanować nad coraz gwałtowniejszym oddechem. Czułem się, jakbym
robił to pierwszy raz w życiu, a przecież na pewno byłem bardziej doświadczony
od niego.
-
G-Gon – wyjęczałem, ledwo stojąc na drżących nogach. Włosy lepiły mi się do
twarzy, zasłaniając oczy i łaskocząc w policzki. Nie miałem pojęcia, ile
już tak trwamy, lecz było to stanowczo za długo.
-
Tak? – zapytał, z powrotem mnie odwracając i odgarniając mi włosy na boki.
Spojrzał na mnie z czułością, lecz w jego oczach czaiło się również coś
z drapieżnika, jakby patrzył właśnie na smakowitą i bezbronną ofiarę,
którą de facto nie chciałem być.
-
Może przeniesiemy się w bardzie wygodne miejsce?
-
Ale przecież jeszcze się nie umyliśmy – powiedział, co zabrzmiało tak, jakby
mnie beształ. Prychnąłem, lecz chwyciłem stojący na półeczce żel i zacząłem nas
namydlać, smarując raz jego, raz moje ciało. Starałem się robić to jak
najszybciej, byleby wydostać się spod prysznica.
W
końcu moje prośby zostały wysłuchane. Wyszliśmy z łazienki, zostawiając za sobą
mokre ślady, po czym obaj rzuciliśmy się na łóżko, nie dbając o to, że pościel
z każdą chwilą robi się coraz bardziej mokra. Przycisnąłem Gona do miękkiego
materaca i pocałowałem go, tym razem całkowicie przejmując kontrolę nad
sytuacją. Ocierałem się o niego, jednocześnie nakierowując jego dłonie na moją
talię i pośladki. Byłem rozpalony, i nie miałem zamiaru dłużej się ograniczać.
-
Nasz ochotę na jakąś konkretną zabawę? – zapytałem, zmysłowo przygryzając wargę
i pieszcząc jego klatkę piersiową.
-
Nie miałbym nic przeciwko… linom.
-
Chcesz, żebym cię związał? – zaśmiałem się.
-
Mniej więcej.
-
Dobrze, zaraz coś przyniosę – mruknąłem, schodząc z niego i otwierając szafę.
Za wiszącymi w niej ubraniami znajdowała się sekretna skrytka, w której
trzymałem różne przedmioty idealne na taką okazję. Wyciągnąłem długi pęk
zwykłej liny i rzuciłem ją na łóżko, a po chwili namysłu dołączył do niej wibrator,
pejcz i tubka żelu intymnego pachnącego jak guma balonowa.
-
Na początek wystarczy – stwierdził, po czym stanął obok mnie. – Stań porządnie
– nakazał, po czym zaczął wykonywać na mnie skomplikowane wiązania, oplatając
sznur wokół mojego ciała.
-
Liczyłem, że to ja zobaczę cię w takim stanie – jęknąłem, udając zawiedzionego,
choć nasza zabawa również mi się podobała.
-
Może kiedyś – odparł, kładąc mnie na łóżku i krępując moje nadgarstki. Teraz
mogłem jedynie leżeć na brzuchu i próbować się z niego sturlać. O samodzielnym
rozwiązaniu się mogłem tylko pomarzyć.
Po
chwili poczułem na twarzy delikatny materiał. Gon postanowił zasłonić mi oczy
czarną, skórzaną maską, która doskonale uniemożliwiała zobaczenie czegokolwiek.
Sapnąłem, gdy zostałem przekręcony na plecy i poczułem, jak chłopak na mnie
siada. Jego oddech ogrzał moją skórę, lecz dla mnie to było stanowczo za mało.
Pragnąłem jego dotyku, pocałunków, pieszczot…
-
Otwórz usta – powiedział, a ja od razu spełniłem jego prośbę. Po chwili
poczułem na ustach coś gorącego i nieco wilgotnego, co bez wątpienia było
główką jego penisa. Polizałem ją i spróbowałem się na niej zassać, lecz
pozycja, w jakiej obecnie się znajdowałem, uczyniła to niemal niewykonalnym.
Wystawiłem więc język i jeszcze szerzej rozchyliłem wargi, pokazując mu, że
śmiało może pozwolić sobie na więcej. I faktycznie skorzystał. Jego męskość
zaczęła zagłębiać się we mnie po same jądra, a to, że w ogóle nie mogłem mieć nad
tym kontroli, podniecało mnie i sprawiało, że mógłbym robić to w nieskończoność.
Zacisnąłem dłonie w pięści, trochę żałując, że nie mogę nimi złapać ud Gona i
zadrapać jego skóry paznokciami.
Po
kilku minutach wycofał się, a ja w końcu mogłem łapczywie nabrać powietrza,
nadrabiając niedobory tlenu. Zakaszlałem, gdy kolejny haust okazał się zbyt
głęboki i gwałtowny.
-
Ostrożnie – mruknął Gon, gładząc mnie po włosach i majstrując przy moim kroczu.
Jęknąłem, wypychając biodra i prosząc go w ten sposób o dotyk. Czując zimne,
lepkie od żelu palce wchodzące we mnie, odetchnąłem głęboko i mocno
odchyliłem głowę, chłonąc jego bliskość każdą, nawet najmniejszą komórką
swojego ciała. – Muszę przyznać, że jesteś teraz bardzo seksowny.
-
Zawsze jestem seksowny – prychnąłem, starając uśmiechnąć się zawadiacko, lecz
przez kolejną wstrząsającą mną falę rozkoszy okazało się to niewykonalne.
-
Cóż, w to nie wątpię – zaśmiał się, cofając dłoń. Westchnąłem, czując nagłą
pustkę, i poruszyłem nogami, próbując w jakikolwiek sposób pozbyć się tego
nieznośnego uczucia. Ten problem szybko jednak zniknął, gdyż palce zastąpił
wibratorem. Zaczął ustawiać to najmniejsze, to największe wibracje, a ja mogłem
jedynie wić się na łóżku i wydawać z siebie niecenzuralne odgłosy. Prawie doszedłem,
ale Gon zacisnął palec u szczytu mojego penisa, uniemożliwiając mi to.
-
G-Gon! – wykrzyknąłem żałośnie, podkurczając palce stóp i zaciskając w nich
prześcieradło. Z moich otwartych ust powoli sączyła się ślina, ja sam zaś
odchodziłem od zmysłów.
-
Wyglądasz teraz tak pięknie – wymruczał, składając krótkie pocałunki na mojej
twarzy. W pewnym momencie zdjął mi opaskę, dzięki czemu mogłem spojrzeć w jego
pięknie bursztynowe oczy.
-
Za długo… na to… czekałem – wydyszałem, patrząc na niego błagalnie.
-
Przepraszam, że tyle to trwało – powiedział, co zabrzmiało nieco dziecinnie.
Nachylił się i objął wargami mój obojczyk, jednocześnie zaczynając stymulować
moją męskość. Doznania były tak silne, że pociemniało mi przed oczami gdy
szczytowałem. Po wszystkim opadłem bez sił na łóżko, ciężko dysząc i próbując
odzyskać jasność umysłu. Mocno zacisnąłem uda, chcąc pozbyć się mrowiącego
uczucia, jakie zostawił po sobie wibrator.
-
Wypadałoby, żebym ci się odwdzięczył – szepnąłem, obserwując go spod
przymkniętych powiek. Uśmiechnąłem się zachęcająco i objąłem go nogami,
przyciągając do siebie i zachłannie całując.
-
Tak bardzo się cieszę z naszego spotkania – odparł, całkiem poważnie, po czym
przytulił mnie i zagłębił nos w moich włosach. Słyszałem, jak głęboko wciąga
powietrze i mruczy z zadowolenia.
-
Rozwiąż mnie, a obiecuję, że ucieszysz się jeszcze bardziej – zachęciłem go, a
po jego spojrzeniu byłem pewny, że dzisiejsza noc będzie długa i bardzo owocna.
*
* *
Gdy
tylko otworzyłem oczy, wiedziałem, że nie ma siły, która wyciągnęłaby mnie z
łóżka. Byłem wykończony i odrętwiały, choć w ten przyjemny i satysfakcjonujący
sposób. Gdyby to ode mnie zależało, mógłbym budzić się w tym stanie
codziennie.
Przewróciłem
się na bok i przytuliłem do nadal śpiącego Gona. Przyjrzawszy się jego twarzy,
zacząłem doszukiwać się podobieństw do jego dziecięcej wersji. Bardzo
wydoroślał, to fakt, lecz gdzieś tam nadal tkwiło to ciekawskie, odważne i
nieugięte dziecko, które tak bardzo mnie kiedyś zafascynowało. Zresztą, młody
Freecss nie miał szans, żeby zmienić swoje naiwne podejście do życia. Mógł stać
się bardziej rozważny, lecz to dawne nawyki stanowiły to, kim jest.
Uśmiechnąłem
się i zacząłem drażnić jego nos paznokciem, chcąc w ten sposób obudzić
chłopaka. Udało mi się to za piątym podejściem; chłopak uchylił powieki i
spojrzał na mnie, zaspany i słodki do granic możliwości.
-
Dzień dobry, Gon – przywitałem go, uśmiechając się i zarzucając nogę na jego
udo. – Jak się spało?
-
Wspaniale – mruknął, przysuwając mnie do siebie i stykając nasze czoła. – Daj
mi jeszcze chwilę. Zaraz wstanę.
-
Zawsze byłeś taki energiczny, pełen wigoru… Co się stało z drzemiącym w tobie
potworem?
-
Na razie też śpi – burknął, coraz bardziej tracąc świadomość. Prychnąłem i
szczelniej okryłem nas kołdrą, po czym zamknąłem oczy, rozkoszując się
bliskością i ciepłem Gona. – Hisoka, kocham cię – zdążył jeszcze wyszeptać.
-
Rany, i co ja mam ci odpowiedzieć? – westchnąłem, kręcąc głową z niedowierzaniem.
-
Najlepiej to samo.
Zaśmiałem
się i pocałowałem go w usta, ciągle nie wierząc w to, co miało miejsce przed
chwilą.
-
Jeśli to będziesz ty, możesz mnie mieć tak długo, jak tylko będziesz chciał –
zapewniłem, mając nadzieję, że domyśli się, o co mi chodzi.
Po
jego błogim wyrazie twarzy wywnioskowałem, że zrozumiał.
Ech, znowu musieliście tyle czekać na kolejny rozdział... I to wszystko przez to, że jestem leniem. Wielkim leniem. Troszku zapracowanym porządkami w ogrodzie, ale nadal leniem.
Tak dla pocieszenia dodam, że kolejny rozdział, jaki wstawię, będzie prawdopodobnie kolejną częścią "Fairyland", a co za tym idzie w końcu rozpocznę kolejne dłuższe opowiadanie. Muszę tylko zastanowić się, co ma się w nim dziać i wgl, a reszta już pójdzie.
Trzymajcie się i do następnej notki, Towarzysze!
Trzymajcie się i do następnej notki, Towarzysze!