Menu

niedziela, 15 kwietnia 2018

Owoc Rajskiego Drzewa

Tym razem przenosimy się do świata "Hunter x Hunter", czyli anime, które pokochałam od pierwszego odcinka.
Akcja dzieje się po wydarzeniach z anime, nie uwzględniając tego, co pojawia się w najnowszych rozdziałach mangi.
Motyw przewodni: Lista rzeczy do zrobienia.
Paring: Gon x Hisoka


Miasto skąpane w sztucznym, jaskrawym świetle bijącym z każdego budynku potrafiło być naprawdę piękne. Morze smukłych wieżowców pełnych szkła i metalu przyćmiewało nawet nocne niebo, tak wychwalane przez poetów czy zwyczajnych ludzi skorych do zachwytu. Ledwo widoczne gwiazdy nie obchodziły tu nikogo, ustępując miejsca wszechobecnym billboardom reklamującym nowości pożądane w dzisiejszych czasach. Pieniądze i życie chwilą, to napędzało mieszkańców do działania, nie jakieś romantyczne bzdety czy inne sielankowe widoczki.
Cieszyło mnie to, w jakim kierunku zmierza świat. Ja sam nigdy nie byłem typem marzyciela czy idealisty, twardo stąpałem po ziemi, bawiąc się życiem i robiąc to, na co aktualnie miałem ochotę. Byłem zdania, że wszystko można zdobyć, jeśli tylko odpowiednio się za to zabierze. Po trupach do celu, od zachcianki do zachcianki. Jedno istnienie to aż nadto, by uczynić ze świata ogromną salę balową.
Obróciłem się z powrotem w stronę klubu, odrywając wzrok od oszałamiającej panoramy miasta. Zlustrowałem tańczący tłum i uśmiechnąłem się, widząc czyjeś zaciekawione spojrzenie rzucone w moją stronę. Uniosłem kieliszek i upiłem łyk słodkiego drinka, lubieżnie oblizując wargi. Założyłem nogę na nogę, beztrosko poruszając stopą i stukając obcasem w nogę stolika. Mimo niemal czterdziestki na karku, czułem się niczym młody bóg. Pogoń za silnymi przeciwnikami podniecała mnie tak samo, jak lata temu, a może i bardziej. W końcu wiele owoców właśnie dojrzało, aż prosząc się o rozpoczęcie zbiorów. Szczególnie jeden nadal tkwił w mojej pamięci, choć jego dawno zgubiony trop odnalazłem dopiero kilka dni temu. Niesamowite, jak bardzo zawrócił mi w głowie, że i po dziesięciu latach miałem na niego potworną ochotę.
W zamyśleniu potarłem policzek, który nadal pamiętał spotkanie z małą, ale silną pięścią. Spojrzałem na majaczącą w oddali Podniebną Arenę, która na pewno nadal pamiętała mój pojedynek z tym szalenie pociągającym dzieciakiem. To dzikie spojrzenie i determinacja, skupiony i zawzięty wyraz twarzy, zwinne ruchy oraz sposób, w jaki wyrywał płyty z podłogi… Tak bardzo chciałbym doświadczyć tego raz jeszcze, spotkać ten owoc, który kuszący był jeszcze bardziej niż jabłko tak zachwalane przez węża w Raju. Szczytować, widząc ten piękny grymas godny najdzielniejszego z rycerzy. Dotknąć jego skóry, raniąc ją i plamiąc krwią.
- Och, Gon… - szepnąłem, odchylając głowę i próbując ostudzić mój zapał. Nie było nawet pewne, że go znajdę. Dobrze się ukrywał, pewnie ojciec go tego nauczył. Mogłem jedynie próbować, w czym zbytnia nadgorliwość nie pomoże.
Odetchnąłem głęboko i zdusiłem swoje żądze, koncentrując się na tu i teraz. Sprawdziłem komórkę, zastanawiając się, ile jeszcze Illumi każe mi na siebie czekać. Powoli zaczynało mi się nudzić, taki bezruch nie był tym, czego dziś chciałem.
- Illumi! – wykrzyknąłem w końcu, widząc wyłaniającego się z tłumu mężczyznę. Jak zwykle wyglądał nienagannie aż do bólu; długie czarne włosy były proste i ułożone jak od linijki, zaś ciemnozielony strój przylegał do jego ciała tak dokładnie, iż miało się wrażenie, że jest z nim nieodwracalnie połączony. Spojrzał na mnie swoimi zimnymi, pozbawionymi emocji oczami i usiadł na kanapie, nie odzywając się ani słowem. – Jak zwykle się spóźniłeś.
- Sprawy rodzinne – odparł wymijająco, zdejmując z ramion czarną, nabijaną ćwiekami skórzaną kurtkę i odkładając ją na bok. – Mówiłeś, że masz do mnie jakąś sprawę.
- Najpierw się ze mną napij, nie lubię gadać na trzeźwo – mruknąłem. Miałem nadzieję, że jak zwykle alkohol nieco rozluźni mu język, pozwalając nam na więcej swobody.
- Taki miałem zamiar.
- Czyżby? – zapytałem, przekrzywiając głowę i z rozbawieniem obserwując, jak wprawnym ruchem rzuca w kelnera swoją szpilką.
- Jest coś, co wytrąciło mnie z równowagi.
Postanowiłem na razie nie drążyć tematu, dając mu czas na pozbieranie myśli. Chwyciłem kieliszek i zacząłem stukać w niego paznokciami, jednocześnie bawiąc się pływającą wewnątrz kolorową cieczą. Po chwili nasz stolik usłany został przeróżnymi trunkami, które przyniósł kontrolowany przez Illumiego mężczyzna.
- I bez twoich sztuczek by nas obsłużono – zauważyłem.
- Powiedzmy, że lubię być rozpieszczany.
- Och, to zdążyłem zauważyć.
Illumi wzruszył niedbale ramionami i rozejrzał się uważnie, jakby kogoś szukając. Podążyłem za jego wzrokiem, jednak nic godnego uwagi tam nie znalazłem.
- Czyżbyś szukał sobie kogoś na dzisiejszą noc? – zagadnąłem, zarzucając rękę na oparcie sofy i wygodnie się rozsiadając.
- Mój brat tu jest.
- Killua, jak mniemam…? Dawno go nie widziałem. Może zaprosisz go do nas?
- Jest z kimś umówiony – prychnął pełnym złości głosem, co wyglądało komicznie w połączeniu z jego twarzą, obojętną jak zawsze.
- Nie sądzisz, że czas wyrosnąć z tego kompleksu młodszego brata?
- Ktoś twojego pokroju tego nie zrozumie. Tyle lat starań, a on wyrósł akurat na tak nieposłusznego bachora. Wszystko przez to, że go nie dopilnowałem i zaprzyjaźnił się z tym swoim…
- Gonem – dokończyłem, widząc, że nie pamięta imienia najlepszego przyjaciela swojego brata.
- Właśnie. Założę się, że to z nim się spotka. Jeszcze nigdy nie widziałem go tak wystrojonego.
Na te słowa drgnąłem nieznacznie, napełniony złudną nadzieją. Jeśli szczęście mi dopisze, zobaczę go. Może nawet on zobaczy mnie.
- Tylko mi nie mów, że nadal się nim interesujesz – mruknął, patrząc na mnie. Gdy wzruszyłem ramionami, uśmiechając się krzywo, westchnął tylko i kontynuował skanowanie pomieszczenia niczym jastrząb wypatrujący przyszłego obiadu.
- Właściwie to chciałem, żebyś w miarę możliwości zdobył dla mnie kilka informacji o panu Freecssie, tym młodszym oczywiście.
- Na świecie tylu jest silnych przeciwników. Po co ci akurat on? Z tego co pamiętam był bardziej problematyczny niż interesujący.
- Illumi, tym razem ty nie zrozumiesz… To dziecko było tak kuszące. Aż strach pomyśleć, jak sprawy mają się teraz.
Zaczesałem włosy i sięgnąłem po kolejny kieliszek, tym razem napełniony mocniejszą mieszanką soku i alkoholu. Chciałem nieco przyćmić moje pożądanie procentami, a także uciszyć wspomnienia tłoczące się w mojej głowie.
- Doprawdy, jesteś niepoprawnym zboczeńcem – prychnął, nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem. Po chwili wzdrygnął się i wyprostował, utkwiwszy wzrok w jednym punkcie. Ja również to uczyniłem, przyglądając się młodszemu bratu mojego towarzysza.
Musiałem przyznać, że i z niego wyrósł całkiem kuszący okaz. Był wysoki i szczupły, w czym przypominał Illumiego, lecz na tym ich podobieństwo się kończyło. Młodszy Zoldyck miał sterczące białe włosy miejscami sięgające ramion, zaś jego oczy, duże i intensywnie niebieskie, zdradzały podekscytowanie i radość ich właściciela. Proste czarne spodnie i jasna koszulka na ramiączkach nadawały mu dziecięcego uroku, ale i zadziorności. Moc, jaką emanował, była stłumiona, lecz nadal wywoływała ciarki na plecach, jeśli na dłuższą chwilę się na niej skupiało. Zmrużyłem oczy, delektując się drinkiem i sunąc wzrokiem po tym silnym młodym ciele. Mruknąłem z aprobatą, przyglądając się jego pośladkom, tak innym od tych, jakie zapamiętałem.
Killua usiadł przy barze, rozglądając się z iskierkami w oczach. Ten, na kogo czekał, zdecydowanie był dla niego bardzo ważny. Illumi także zdawał sobie z tego sprawę, gdyż zacisnął dłonie w pięści, aż dało się słyszeć trzask wyłamywanych palców. Zachichotałem, widząc go w takim stanie. Był zazdrosny jak wszyscy diabli; nadal nie pogodził się z faktem, iż jego mały słodki braciszek stał się silnym, całkowicie samodzielnym mężczyzną.
- Radziłbym się opanować. Jeszcze chwila i Killua wyczuje twoje mordercze intencje – powiedziałem, uśmiechając się do niego.
- Jestem spokojny. – Pewność w jego głosie sprawiła, że naprawdę bym mu uwierzył, gdybym tylko nie znał go tak dobrze. Może i panował nad swoją aurą, lecz emocje kotłujące się w jego umyśle stanowiły zupełnie odrębną sprawę. Wymordowałby wszystkich ze stoickim spokojem, byleby uśmierzyć gniew, jednocześnie zachowując pełen profesjonalizm i nie popełniając ani jednego błędu. I właśnie za to go lubiłem.
Westchnąłem, przysuwając się do niego i zarzuciłem rękę na oparcie, jednocześnie drażniąc długim, ostrym paznokciem skórę na szyi mężczyzny.
- Przy mnie nie musisz udawać – szepnąłem, nawijając na palec kosmyk delikatnych, pachnących cytrusami włosów. Illumi prychnął tylko i odtrącił moją dłoń, nie odsunął się jednak.
- I tego nie robię.
- Miło – zaśmiałem się, celowo muskając ustami jego ucho. Sięgnąłem po martini stojące na stole i podałem je Illumiemu. – Napij się, to pomoże.
Widząc jego ociąganie, wyciągnąłem z kieliszka oliwki nabite na srebrną wykałaczkę i włożyłem mu je do ust, patrząc na niego wymownie. Mężczyzna zgarnął owoce zębami, przedtem instynktownie oblizując je z alkoholu. Uśmiechnąłem się triumfalnie, zachowując w pamięci kolejne niezwykle cenne wspomnienie.
Po chwili po moich plecach przebiegł dreszcz, a ja momentalnie spoważniałem. Przytknąłem palec do ust, próbując oprzeć się paraliżującemu mnie uczuciu. Zbliżał się ktoś o wspaniałej mocy, silnej i władczej, miałem wrażenie, że jej właściciel nieświadomie wymusza na wszystkich wkoło posłuszeństwo. Odetchnąłem głośno, czując, jak wszystko to się nasila. Illumi spojrzał na mnie pytająco, przekrzywiając głowę.
- Nie mów, że nie czujesz – jęknąłem, coraz bardziej się podniecając.
- Niespecjalnie.
Odwróciłem głowę, chcąc dostrzec posiadacza tak wybornej aury. Szukałem wśród tłumu nic nieznaczących ludzi, niemal drżąc z niecierpliwości. Było w tym coś znajomego, przez co moja nadzieja rosła z każdą sekundą.
W końcu go zobaczyłem. Był wysoki i umięśniony, co doskonale eksponowały proste, dopasowane ubrania. Czarne włosy o delikatnych ciemnozielonych refleksach związane miał w długi kucyk, falujący mimo braku wiatru. Uważne spojrzenie bursztynowych oczu było jak zwykle radosne, ufne i aż do bólu szczere. Poruszał się cicho i ostrożnie, w ogóle nie zwracając na siebie uwagi innych; byłem przekonany, że jak na razie jestem jedyną osobą, która zauważyła jego obecność.
- Gon – wymruczałem, zaciskając zęby na paznokciu, który nadal tkwił między moimi wargami. Zmrużyłem oczy, momentalnie zapominając o bożym świecie. Dawne uczucia wróciły ze zwielokrotnioną siłą, uderzając we mnie niczym tsunami i zalewając mnie tak szeroką i barwną gamą uczuć, że było to niemal bolesne. Wiedziałem, że chcę go mieć. Teraz, za dzień, za miesiąc, nawet za rok, nieważne. Muszę uczynić go swoim, by na końcu tej rozkosznej zabawy skosztować owoc, na który czekałem tak długo.
Illumi również go dostrzegł, lecz dopiero wtedy, gdy ten usiadł obok Killuy, witając się z nim i mówiąc coś do niego z zapałem. Mężczyzna cmoknął, niezadowolony, i duszkiem wypił alkohol z trzymanego kieliszka, nie spuszczając brata z oczu. Byłem pewny, że wewnątrz cały aż się gotuje z zazdrości, co tylko nasilała świadomość, że nie może nic z tym zrobić. Poklepałem go pokrzepiająco po ramieniu i wstałem, poprawiając moje ubrania i przeczesując włosy.
- Jak wyglądam? – zapytałem zalotnie, przykładając palec do policzka i przyjmując kuszącą pozę.
- Jak pajac – warknął, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem. Westchnąłem cierpiętniczo i wzruszyłem ramionami.
- Wracam za moment. Nie ruszaj się stąd.
Nim Illumi zdążył o cokolwiek zapytać, zniknąłem w tłumie tańczących osób, przeciskając się w stronę baru. Minąłem mężczyznę, który tak niedawno dawał mi sygnały, że ma na mnie ochotę. Gdyby nie Gon, pewnie i bym się skusił; teraz jednak zbyłem go machnięciem dłoni, brnąc dalej. W końcu niedbale oparłem się o blat, tuż za plecami Gona, i przywołałem barmana.
- Jeden Orgazm poproszę – wymruczałem, ignorując krztuszącego się Killuę i zachowując pozorny spokój.
- Hisoka, to naprawdę ty? – usłyszałem po chwili, przez co znowu za bardzo się podekscytowałem. Po dawnym piskliwym i bardzo dziecięcym głosie chłopaka nie zostało ani śladu, teraz brzmiał jak mężczyzna, nisko i głęboko. Powoli na niego spojrzałem, udając, że go nie poznaję.
- Zależy kto pyta – odparłem, korzystając z okazji i uważnie mu się przyglądając.
- To ja, Gon! Gon Freecss.
- Hmm… Niech pomyślę – droczyłem się z nim, mrużąc oczy i przekręcając głowę to w jedną, to w drugą stronę.
- Dziesięć lat temu braliśmy udział w egzaminie na łowcę, walczyliśmy też w Podniebnej Arenie, i pomagałeś nam w Greed Island – wyjaśnił, choć jego uśmiech nieco się zmniejszył, a cały zapał nieco opadł. Nie wiedzieć czemu, zrobiło mi się ciężko na sercu, czułem się, jakbym go zawiódł.
- Ach, no tak! Jak mógłbym zapomnieć – powiedziałem, szczypiąc go w policzek i nachylając się ku niemu. – Wybacz, to przez to, że tak bardzo zmężniałeś. Daleko ci do tamtego słodkiego dzieciaka.
- Za to ty w ogóle się nie zmieniłeś – zaśmiał się, od razu odzyskując rezon.
- Hisoka, po cholerę żeś tu przylazł? – odezwał się w końcu Killua, wyraźnie niezadowolony z mojej obecności. Jak zwykle robił za tego wrednego i nieufnego, zupełnie jak za starych dobrych czasów.
- Zdaje się, że wypić kilka drinków i miło spędzić czas.
- Nie o tym mówię.
- Przykro mi, innej odpowiedzi nie dostaniesz.
- Killua, daj spokój, to zwykły przypadek – mruknął Gon, klepiąc go uspokajająco po plecach.
- Illumi też tu jest?
- Tak. Właśnie jestem w trakcie upijania go i skłaniania do zrobienia kilku niegrzecznych rzeczy – powiedziałem, z satysfakcją obserwując, jak młodszy Zoldyck krzywi się nieznacznie i kręci głową z dezaprobatą, wyraźnie zniesmaczony. – Gdybym wiedział, że będziemy ci tu przeszkadzać, od razu zabrałbym go do hotelu.
Tym razem to Gon wydawał się być niezadowolony. Zerknął na mnie ukradkiem, marszcząc brwi, a gdy skierowałem wzrok na niego, od razu odwrócił głowę. Prychnąłem, odbierając zamówionego drinka i niepostrzeżenie wsuwając w tylną kieszeń spodni Gona kartę z moim numerem telefonu. Pomachałem im na pożegnanie i wróciłem do loży, którą zajmowaliśmy z Illumim.
- Zgłupiałeś do reszty – stwierdził, choć musiałem przyznać, że nieco ochłonął. Usiadłem obok niego i zaśmiałem się cicho, wznosząc niemy toast.
- Nie martw się, kwestią czasu jest, aż pan Freecss będzie mój. Już nie musisz być o niego zazdrosny – zapewniłem, układając w głowie plan.
* * *
Na telefon od Gona nie musiałem długo czekać. Zadzwonił do mnie dwa dni później, akurat wtedy, gdy brałem kąpiel. Kolejne zrządzenie losu przywołujące wspomnienia.
- Tak myślałem, że to twój numer – powiedział, nieco zdenerwowany. Chyba miał tremę, zastanawiałem się, ile czasu zajęło mu zdecydowanie się na ten jakże śmiały krok.
- Uznałem, że ci się przyda. Killua nie był szczęśliwy, że przerwałem wasze spotkanie, w przeciwieństwie do ciebie.
- Po prostu lubię spotykać dawnych znajomych – sprostował, i miałem wrażenie, że z zawstydzeniem pociera kark.
- W takim razie spotkajmy się kiedyś, na pewno będziesz miał mi sporo do opowiedzenia – zaproponowałem, a słysząc ciche stęknięcie nieudolnie stłumione przez dłoń, zsunąłem się nieco i oparłem głowę o skraj wanny. Przymknąłem powieki, wsłuchując się w pozornie spokojny oddech chłopaka.
- Właściwie… czemu nie?
- Kiedy będziesz wolny?
- Cały czas jestem – odparł, co zabrzmiało niemal dwuznacznie. Mruknąłem, udając, że się zastanawiam, prawą ręką zaś zacząłem pocierać mojego penisa, który od kilku chwil stawał się coraz bardziej twardy.
- W takim razie jutrzejszy wieczór powinien ci pasować.
- Jeśli tobie też pasuje…
- Inaczej bym go nie proponował – zaśmiałem się. – Dziewiętnasta pod Areną. Tylko ubierz się ładnie. Kuse wdzianko mile widziane.
- Nie licz, że dostaniesz wszystko jak na tacy – zastrzegł, a ja znowu zostałem brutalnie uświadomiony, że zniknął nie tylko jego dziecięcy wygląd. Przyspieszyłem ruchy dłoni, palce układając tak, by drażnić trzon paznokciami. Wyobrażałem sobie, że po drugiej stronie leży półnagi Gon, machając nogami w powietrzu i rozmawiając ze mną z wypiekami na twarzy.
- A jak ładnie poproszę? – zapytałem, po czym przygryzłem wargę niemal do krwi, słysząc jego westchnięcie.
- Będziesz prosić o inne rzecz, wierz mi – odparł, po czym rozłączył się. I dzięki Bogu, bo inaczej usłyszałby mój pełen rozkoszy jęk, który wyrwał się spomiędzy moich warg, gdy szczytowałem. Wypchnąłem biodra ku górze, czując ostatnie fale spełnienia, po czym opadłem bezwładnie na dno, chlapiąc przy tym wodą na wszystkie strony. Odetchnąłem, usatysfakcjonowany, i wygramoliłem się z wanny. Wytarłem się i, nie dbając o ubiór, poszedłem do salonu. Usiadłem na kanapie i zamyśliłem się, układając w głowie harmonogram jutrzejszej randki. Po chwili sięgnąłem po papier i długopis, by spisać to, co ostatecznie udało mi się ustalić.
1. Odwiedzić kwiaciarnię (Gon z różą w dłoni może okazać się nad wyraz kuszący).
2. Przyjść pod Arenę idealnie na czas (przyjście za wcześnie = zależy mi).
3. Pójść okrężną drogą do restauracji (koniecznie namówić Gona na deser z bitą śmietaną).
4. Pójść do klubu (koniecznie zatłoczonego i bez wolnych miejsc).
5. Narzekać na tłumy i zaprosić go do siebie.
6. Mocnymi trunkami ośmielić Gona do działania (byle nie upić!).
7. Wypróbować co najmniej kilka pozycji z Kamasutry.
8. Obudzić się obok Gona i zaproponować mu śniadanie do łóżka (biedak pewnie nieprędko wstanie).
Zadowolony z efektów pracy, uśmiechnąłem się i pogrążyłem w marzeniach, które już niedługo miały się spełnić. Chciałem zdobyć Gona na jak najwięcej sposobów. Pragnąłem jego ciała, umysłu, serca, siły. Chciałem, by kochał mnie i nienawidził jednocześnie. By nie mógł beze mnie żyć, a jednocześnie pragnął mojej śmierci. To, jak bardzo ten dzieciak zawrócił mi w głowie, przerażało mnie. Kiedyś chciałem jedynie, by wyrósł na przeciwnika godnego zabicia, który zapewniłby mi dobrą zabawę podczas walki. Teraz zeszło to na dalszy plan, liczył się jedynie jutrzejszy wieczór i moja lista rzeczy do zrobienia.
Gdy zacząłem przysypiać, podniosłem się z kanapy i zgasiłem światła. Chwilę stałem przy dużym na całą ścianę oknie, przyglądając się pięknej panoramie nocnego miasta, lecz w końcu dałem sobie spokój i zaszyłem się w sypialni. Opadłem na łóżko i okryłem nagie ciało jedwabną kołdrą, która przez chwilę była przyjemnie chłodna, po czym przewróciłem się na bok i zamknąłem oczy, powoli zapadając w głęboki sen.
* * *
Spoglądając w lustro, byłem pewny, że dzisiejsze spotkanie pójdzie zgodnie z planem. Odkleiłem maseczkę z twarzy i wtarłem krem nawilżający w skórę, po czym uwolniłem włosy z ręcznika i sięgnąłem po suszarkę. Przez chwilę walczyłem z niesfornymi kosmykami, lecz pianka ostatecznie utrzymała je w ryzach. Zadowolony z efektu, wyciągnąłem z szuflady pędzelek i moje ulubione farby, którymi narysowałem pod oczami żółtą łezkę i różową gwiazdkę, nieodłączny element mojego wizerunku.
Najgorsze było jednak przede mną. Poszedłem do garderoby i zacząłem przeglądać wiszące wokół ubrania, nie mogąc się na nic zdecydować. Chciałem wyglądać seksownie i elegancko, choć myślałem również, by założyć coś, co przypominać będzie mój styl sprzed lat. Ostatecznie odrzuciłem ten pomysł, w końcu dawne czasy bezpowrotnie minęły, zresztą, Gon miał we mnie zobaczyć potencjalnego kochanka a nie nękającego go zboczeńca, jakim kiedyś byłem.
Stanęło na tym, że założyłem obcisłe czarne spodnie przepasane na biodrach srebrnym paskiem, a także białą kamizelkę z czarno-złotymi wstawkami, która w gruncie rzeczy więcej odsłaniała, niż zakrywała. Z jednej z szuflad wyciągnąłem czarne rękawiczki, a po chwili namysłu wziąłem także szkatułkę, z którą wróciłem do łazienki. Wpiąłem w ucho nausznicę składającą się ze złotego serduszka wpinanego w płatek ucha i połączonego z nim łańcuszka sięgającego aż do górnej części małżowiny. Zakołysałem metalem, zastanawiając się, jak Gon zareaguje na mój wygląd. Miałem nadzieję, że mu się spodoba, choć nie zdziwiłbym się, gdyby ten dzieciak nawet nie zwrócił na niego uwagi.
Schowałem komórkę do kieszeni spodni i wskoczyłem w czarne błyszczące szpilki, po czym wyszedłem z apartamentu. Miałem jeszcze jakieś dziesięć minut do spotkania, bez pośpiechu więc udałem się do pobliskiej kwiaciarni. Tak, jak planowałem, kupiłem najpiękniejszą szkarłatną różę jaką tylko mogłem znaleźć, po czym nie zostało mi nic innego, jak tylko pójść pod Arenę.
Już z daleka wyczułem Gona, zanim jeszcze w ogóle go zobaczyłem. Podszedłem do niego i uśmiechnąłem się, szarmanckim gestem podając mu kwiat.
- Hisoka! – wykrzyknął, uradowany, lecz mina nieco mu zrzedła, widząc prezent ode mnie. Przez chwilę pomyślałem, że mu się nie podoba, lecz powód jego zmartwienia był zgoła inny. – A ja nic dla ciebie nie mam – wyjąkał, wyraźnie zakłopotany. Pogładziłem go po policzku i wzruszyłem ramionami.
- Spotkanie z tobą jest dla mnie dostateczną nagrodą, niczego więcej mi nie potrzeba – powiedziałem, chwytając jego dłoń i przytwierdzając do niej różę moją Gumą Bungee. Gon zaśmiał się, rozweselony tą sztuczką.
- Nic się nie zmieniłeś – stwierdził, trącając mnie w ramię.
- Czego z pewnością nie można powiedzieć o tobie – odparłem, zaczynając iść brukowaną uliczką w stronę naszego kolejnego punku, jakim była przytulna knajpka serwująca najlepszą kuchnię, jakiej dane mi było zasmakować. – Nie mogę się nadziwić, jak męsko teraz wyglądasz. I ta aura!
- To, co da się wyczuć, jest jedynie ułamkiem, ale i tak nie powinieneś mnie z taką łatwością namierzać.
- Może chciałeś, żebym cię znalazł? – zapytałem zalotnie, spoglądając na niego z tajemniczym uśmiechem. Fakt, iż musiałem przy tym unieść głowę, a nie opuścić ją, był nadzwyczaj satysfakcjonujący. – Ewentualnie twoje maskowanie jest niechlujne, i jeśli tylko się postara, można łatwo cię zobaczyć.
- Ech… Tata mówił, że to walka jest moim żywiołem, a nie wymyślne sztuczki.
- Zawsze byłeś w gorącej wodzie kąpany, jakoś mnie to nie dziwi.
- Ale i tak wiele się nauczyłem! Już nie jestem tym samym słabym dzieciakiem – zastrzegł, wkładając w to tyle zaangażowania, iż można by pomyśleć, że od przekonania mnie zależy jego życie.
- Cóż, z jedną rzeczą mogę zgodzić się na pewno.
- Mógłbyś wziąć mnie w końcu na poważnie…
- Ależ jestem poważny – odparłem, przykładając dłoń do mostka i spoglądając na chłopaka zadziornie.
- Co robiłeś przez te dziesięć lat? – zmienił temat, choć nie wyglądało na to, by poprzedni go zirytował czy wprawił w zły humor.
- Trochę podróżowałem, walczyłem, czasem kogoś zabiłem dla pieniędzy… Niewiele się zmieniło.
- A Illumi?
- Co z nim?
- To twój przyjaciel, prawda? Killua mi powiedział, że często widział was razem.
- Hmm… - mruknąłem, zastanawiając się nad odpowiedzią. – Właściwie trudno opisać naszą relację. Ale tak, powiedzmy, że jesteśmy przyjaciółmi.
- Rozumiem.
- A ty? Spędziłeś te lata z ojcem?
- Tylko trzy pierwsze. Później jeździłem po świecie i szkoliłem się w walce, dużo też pracowałem jako Łowca.
- Musiałeś czuć się samotny bez Killuy – powiedziałem, uważnie obserwując, jak zareaguje na to stwierdzenie. Ku mojemu zdziwieniu, wzruszył ramionami i spojrzał na mnie nieco smutnym wzrokiem.
- To normalne, że stawia się rodzinę na pierwszym miejscu. Rozumiem, że chciał spędzić swój czas z siostrą, i szanuję to. W końcu przez tyle lat był oddzielony od Alluki…
Prychnąłem, zaskoczony nieszczerością tych słów. To był pierwszy raz, gdy z ust Gona usłyszałem tak perfidne kłamstwo. Nie rozumiałem, skąd w nim ta nagła potrzeba ukrywania prawdy, nawet przed samym sobą. Zwykle jego serce i umysł były zgodne, szczere aż do bólu i niezwykle czyste.
- Ale teraz znowu się spotkaliście.
- Nie na długo – westchnął. – Za kilka dni Killua wraca do swoich spraw. Co prawda chciał, żebym pojechał z nim, ale… Inaczej to sobie wyobrażałem.
- Liczyłeś, że wszystko będzie jak za starych dobrych czasów, co?
- Mogłoby być, gdybyśmy mieli więcej czasu… Zresztą nieważne. Nie spotkaliśmy się po to, żeby rozmawiać o moich problemach – powiedział, odzyskując rezon i biorąc się w garść. – Gdzie tak właściwie idziemy?
- Do tamtej restauracji – oznajmiłem, wskazując brodą na dość mały lokal mieszczący się po drugiej stronie brukowanej uliczki. Jak zwykle był pięknie oświetlony, a dzikie wino rosnące na jego ścianach wspaniale kontrastowało z nowoczesnym stylem, w jakim go wybudowano.
- Naprawdę tu ładnie! – wykrzyknął, otwierając drzwi i przepuszczając mnie w przejściu. Usiedliśmy przy wolnym stoliku, nieco na uboczu, ciesząc się widokiem na mały ogród kwiatowy znajdujący się tuż obok restauracji.
- Pozwolisz, że dziś to ja wybiorę dla nas menu? – zapytałem, zabierając z jego dłoni kartę i uśmiechając się do niego zalotnie.
- Czemu nie? Dowiem się, jakie jedzenie lubisz.
- Och, jak miło – wymruczałem, przywołując kelnera. Złożyłem zamówienie, z którego najbardziej cieszyło mnie wino i deser, po czym obserwowałem, jak mężczyzna odkorkowuje butelkę i nalewa do kieliszków szkarłatnego alkoholu. Gdy zostaliśmy z Gonem sami, ponownie zaczęliśmy rozmawiać, tym razem na luźniejsze tematy.
Dużo opowiadał o swoich podróżach, a także ludziach, których spotkał. Słuchałem go z uwagą i zainteresowaniem, próbując wyłapać jak najwięcej szczegółów, a także od czasu do czasu zadawałem pytania, by dowiedzieć się pikantniejszych szczegółów. Co prawda Gon albo je ignorował, albo uśmiechał się tylko i kręcił głową z dezaprobatą, było to jednak w pewien sposób przyjemne. Poczułem się, jakbym miał kogoś bliskiego. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów miałem wrażenie, że posiadam rodzinę.
- Hisoka, wszystko w porządku?
- Hmm? – mruknąłem, wyrwany z zamyślenia. Poprawiłem się na krześle i oparłem głowę o drugą dłoń, próbując wyrzucić z głowy wszystkie te bzdurne myśli kłębiące się w mojej głowie.
- Nagle twoje oczy zrobiły się jakieś takie zamyślone… - zaczął, dłubiąc widelcem w szarlotce. Nawet nie zauważyłem, że na nasz stół przyniesiono deser. – Coś cię trapi?
- Wybacz, to było niegrzeczne – powiedziałem, unosząc kieliszek i upijając łyk wina. – Ominęło mnie coś istotnego?
- Zapytałem, co będziemy robić po kolacji.
- A na co miałbyś ochotę? – zapytałem, choć mogłoby to nieco utrudnić zrealizowanie mojego planu.
- Sam nie wiem… - zastanowił się, bezwiednie wkładając do ust kawałek ciasta i brudząc sobie przy tym policzek odrobiną śmietankowych lodów. Zaśmiałem się cicho i starłem je, po czym oblizałem palec, patrząc głęboko w zdumione oczy Gona.
- Dorosłemu mężczyźnie nie wypada siedzieć w miejscu publicznym z taką plamą na twarzy – wyjaśniłem, siląc się na jak najbardziej obojętny ton.
- Przede wszystkim dorosły mężczyzna potrafi korzystać z serwetki.
- Nuda – prychnąłem, odwracając głowę w bok, i niedbale machnąłem dłonią. Gon zaczął chichotać, co czule połechtało moje ego. Świadomość, że przy mnie może tak beztrosko się śmiać, była czymś wyjątkowym, wręcz nie do opisania.
- Chodźmy w jakieś ciche i spokojne miejsce. Jest jeszcze tyle rzeczy do opowiedzenia.
- To może pójdziemy do mnie? – zaproponowałem po chwili namysłu, udając, że wcale tego nie planowałem. – Mam apartament całkiem niedaleko.
- Czemu nie? – odparł z iskierkami w oczach. Byłem pewny, że gdyby miał ogon, merdałby nim teraz niczym najszczęśliwszy szczeniak.
- Kiedyś nie byłeś taki chętny do spędzania ze mną czasu – westchnąłem, przekręcając głowę i wydymając usta.
- Wiesz, jak byłem dzieckiem, wydawałeś mi się naprawdę straszny. Intrygujący też, czasem nawet myślałem, że jesteś trochę miły, ale głównie mnie przerażałeś.
- A skąd myśl, że miły ze mnie człowiek?
- Pomogłeś nam na Greed Island.
- Tylko dlatego, że mi się nudziło i nie miałem co robić. No i to była świetna okazja, żeby pokręcić się wokół ciebie.
- Ja tam nadal twierdzę, że nie jesteś tak zły, na jakiego się kreujesz.
- Jak każdy, Gon. Jak każdy – odparłem, na chwilę poważniejąc. Szybko jednak na moje usta powrócił delikatny uśmiech, a po niedawnej chwili słabości nie pozostał nawet najmniejszy ślad. – Chyba posmakował ci deser - zauważyłem, widząc jego pusty talerz.
- Przypomina mi trochę ciasto, jakie robiła moja ciocia – wyjaśnił, nieco rozmarzony. Skinąłem głową ze zrozumieniem i podsunąłem mu swoją porcję. – Hisoka, przecież to twoje…
- Jestem tak pełny, że więcej już nie zmieszczę. A szkoda, żeby tak wspaniała szarlotka się zmarnowała.
- Skoro tak – mruknął, nadal niepewny, jednak po chwili jego opory zniknęły i zaczął jeść mój deser, szczęśliwy do granic możliwości. Ja zaś pozostałem przy popijaniu wina i przypatrywaniu się twarzy chłopaka, z której można było czytać jak z otwartej księgi.
Gdy Gon skończył posiłek, uregulowałem rachunek i wyszliśmy na zewnątrz. Niemal całkowicie się ściemniło, uliczne latarnie lśniły mocnym, żółtawym światłem, które w połączeniu z równie rozświetlonym otoczeniem stanowiły miłe dla oka połączenie. Chłopak przystanął na chwilę i spojrzał w niebo, skupiony i nieco markotny.
- Nie widać ani jednej gwiazdy – zauważył z bólem. – Tego najbardziej brakuje mi w takich miejscach.
- Na świecie jest wiele piękniejszych rzeczy od nocnego nieba.
- Gdybyś tylko spędził choć jedną noc nad jeziorem na Wielorybiej Wyspie, od razu zmieniłbyś zdanie.
- Więc może mnie tam kiedyś zabierzesz? – zapytałem, podążając za jego wzrokiem i próbując cokolwiek dostrzec na szarym, nijakim nieboskłonie.
- Jeśli tylko będziesz chciał – odparł, a pewność w jego głosie przekonała mnie o prawdziwości tych słów. Uśmiechnąłem się i splotłem palce naszych dłoni, znowu czując ten dziwny ucisk w klatce piersiowej.
- Chodź, i tak nie wypatrzysz tu niczego godnego uwagi – powiedziałem, lekko ciągnąc go za rękę. Gon przeniósł spojrzenie na mnie, po czym skinął głową i ruszyliśmy w stronę mojego mieszkania.
- Kim ja tak właściwie dla ciebie jestem? – zapytał po kilku minutach ciszy. Trochę mnie to zdziwiło, nie dałem tego po sobie jednak poznać i udałem, że jest to pytanie normalne jak każde inne.
- Moim najcudowniejszym owocem rzecz jasna.
- Ale co to w ogóle znaczy?
- Po prostu poczuj się jak ktoś wyjątkowy – odparłem, choć wiedziałem, że niezbyt go to satysfakcjonuje. Musiał jednak wytrzymać jeszcze trochę, by zaspokoić swoją ciekawość i zrozumieć, jakie emocje mną obecnie targają.
- A ilu takich wyjątkowych było przede mną?
- Wystarczyłaby ci jedna ręka, by ich zliczyć.
- Jak zwykle rzucasz zagadkami – mruknął, zerkając na mnie.
- Taki już ze mnie tajemniczy gość.
- Pewnie dlatego w ogóle nie potrafię cię rozgryźć…
- Nie ty pierwszy i nie ostatni – powiedziałem, a widząc jego zasmuconą minę poklepałem go pocieszająco po ramieniu. – No, głowa do góry. Na pewno uda ci się jeszcze coś wskórać.
W odpowiedzi Gon jedynie skinął głową, lecz widziałem, że powoli przechodzi mu ochota na to całe dąsanie się. I dobrze, szkoda byłoby zmarnować tak wspaniały wieczór.
- To tutaj – zakomunikowałem, gdy stanęliśmy przy wysokim wieżowcu. Weszliśmy do środka i w ostatniej chwili wskoczyliśmy do windy, która prawie uciekła nam sprzed nosa, a gdy dojechaliśmy na moje piętro, wysiedliśmy i zaprowadziłem Gona do apartamentu. – Czuj się jak u siebie - powiedziałem, wpuszczając go do środka. Chciałem zapalić światło, lecz powstrzymało mnie silne pociągnięcie za rękę. Wpadłem w silne ramiona chłopaka, czułem jego gorący oddech na skórze i delikatny dotyk na wysokość talii. Zaskoczyło mnie to.
- Wygląda na to, że role się odwróciły – szepnął. Przez chwilę w ogóle nie wiedziałem, co powiedzieć. Młody tak skutecznie mnie zagiął, że mogłem jedynie gapić się na niego z lekko uchylonymi ustami.
- Gon – stęknąłem, zauroczony jego bliskością. – Czy ty właśnie zrobiłeś to, co myślę, że zrobiłeś?
- A co według ciebie ma tu miejsce? – zapytał, sunąc palcami przez moje włosy, aż do karku i ramion.
- Z pewnością coś bardzo niegrzecznego – odparłem, z trudem powstrzymując się od wybuchnięcia maniakalnym śmiechem. Zarzuciłem mu ręce na szyję i przylgnąłem do niego, dosięgając nosem do linii jego szczęki. – Wiesz, nie sądziłem, że ty zabierzesz się za to pierwszy.
- Mówiłem, że nie jestem tym samym dzieckiem co kiedyś.
- Byłem pewny, że akurat w tej kwestii się nie zmieniłeś.
- Hisoka, jakże mało o mnie jeszcze wiesz – powiedział, nachylając się i składając krótki pocałunek na moich wargach. Na krótką chwilę zamknąłem oczy, dając się ponieść emocjom i temu dziwnemu uczuciu w klatce piersiowej. Byłem totalnie zniewolony, tak bardzo, że oddałbym duszę za możliwość zatrzymania przy sobie Gona już na zawsze.
- Więc pozwól się poznać – poprosiłem, zręcznym ruchem rozcinając gumkę wiążącą jego włosy, które powoli opadły mu na plecy, jakby tkwiły pod wodą. Przeczesałem je, czując pod opuszkami przyjemne mrowienie. – Chętnie zobaczę, co jeszcze przede mną ukrywasz.
- Gdzie jest łazienka?
- Pierwsze drzwi po prawo – wyjaśniłem, po czym zostałem wzięty w ramiona i zaniesiony do wskazanego wcześniej pomieszczenia.
Najbardziej w tym wszystkim dziwiło mnie zdecydowanie i pewność siebie Gona. Sprawiał wrażenie, jakby robił to dziesiątki razy, a ja spodziewałem się raczej, że będzie tym nieśmiałym i niedoświadczonym typem. Miałem go wprowadzić w ten świat, a okazało się, iż to on jest tym, który przejął kontrolę.
- Zdaje się, że masz wprawę w tego typu rzeczach – zagadnąłem, gdy postawił mnie na podłodze.
Zamiast odpowiedzieć, chłopak rozpiął suwak mojej kamizelki i zsunął ją z moich ramion, czule pieszcząc przy tym skórę i przyprawiając mnie o dreszcze. Westchnąłem, zadowolony z jego poczynań, i złapałem za brzeg jego koszulki, lecz natychmiast zostałem powstrzymany przed zdjęciem jej.
- Pozwól, że to ja wszystkim się zajmę – powiedział, unosząc moją dłoń i całując jej wierzch. Jego spojrzenie było zmysłowe i głębokie, pełne pasji i pożądania.
- Chyba nie mogę ci odmówić – odparłem, przyglądając się, jak powoli unosi bluzkę i zdejmuje ją, prężąc przy tym mięśnie. Delikatnie dotknąłem jego brzucha, przyjemnie twardego i aż do bólu idealnego.
Naprawdę zacząłem się nakręcać, do tego stopnia, że coraz bardziej chciałem, żebyśmy przeszli do konkretów. Co prawda dotychczasowa zabawa była niczego sobie, lecz nie przywykłem do tego typu czułości. Gon chyba domyślił się, co mi chodzi po głowie, gdyż uśmiechnął się wrednie i pokręcił głową.
- Co jest? Już ci się nudzi? – zapytał, odpinając pasek i zsuwając mi z nóg spodnie. Przez chwilę wydawał się zaskoczony faktem, iż nie mam na sobie bielizny, zaraz jednak odzyskał rezon i złapał mnie za brodę. – Prawdziwy z ciebie zboczeniec.
- Nie mogę zaprzeczyć – mruknąłem, zrzucając z nóg szpilki.
- Wejdź pod prysznic – nakazał, a ja bez zawahania spełniłem jego żądanie, raczej przez ciekawość aniżeli posłuszeństwo. Oparłem się plecami o ścianę, uważnie obserwując, jak chłopak pozbywa się swoich spodni i majtek, po czym dołącza do mnie i odkręca wodę. Jęknąłem, czując przyjemnie lodowatą wodę uderzającą w moje rozgrzane ciało. Wyciągnąłem ręce, zachęcając Gona, by podszedł bliżej i przytulił się do mnie. Zarzuciłem nogę na jego udo, rękami zaś mocno chwyciłem go za kark. Poruszyłem się niespokojnie, czując coraz większe zniecierpliwienie. – Aż tak ci się spieszy? – zapytał niskim, seksownym jak diabli głosem, zsuwając dłonie na moje pośladki. Zaczął je masować, raz po raz rozchylając je i zahaczając o moje wejście. Jeszcze mocniej do niego przylgnąłem, pokazując, że tego właśnie chcę.
- Powiedzmy, że nie lubię jak długo się ze mną bawi w podchody.
- Widzę, że trzeba nauczyć cię odrobiny pokory – stwierdził, gwałtownym ruchem odwracając mnie tyłem do siebie. Przycisnął mnie do ściany, napierając na mnie i składając pocałunki na mojej szyi. Westchnąłem, odchylając głowę i zamykając oczy. Moje dłonie bezwiednie drapały kafelki, próbując znaleźć cokolwiek, czego mógłbym się trzymać. – Wydaje ci się, że wiesz najlepiej, czego chcesz, ale nie zawsze tak jest – dodał, schodząc ustami coraz niżej wzdłuż kręgosłupa. Jego gorący dotyk połączony z letnią wodą był wręcz nie do zniesienia. To, co czułem, było tak intensywne… Wręcz odchodziłem od zmysłów.
Jęknąłem, gdy Gon zaczął lizać mnie między pośladkami. Oparłem czoło na przedramieniu i spróbowałem zapanować nad coraz gwałtowniejszym oddechem. Czułem się, jakbym robił to pierwszy raz w życiu, a przecież na pewno byłem bardziej doświadczony od niego.
- G-Gon – wyjęczałem, ledwo stojąc na drżących nogach. Włosy lepiły mi się do twarzy, zasłaniając oczy i łaskocząc w policzki. Nie miałem pojęcia, ile już tak trwamy, lecz było to stanowczo za długo.
- Tak? – zapytał, z powrotem mnie odwracając i odgarniając mi włosy na boki. Spojrzał na mnie z czułością, lecz w jego oczach czaiło się również coś z drapieżnika, jakby patrzył właśnie na smakowitą i bezbronną ofiarę, którą de facto nie chciałem być.
- Może przeniesiemy się w bardzie wygodne miejsce?
- Ale przecież jeszcze się nie umyliśmy – powiedział, co zabrzmiało tak, jakby mnie beształ. Prychnąłem, lecz chwyciłem stojący na półeczce żel i zacząłem nas namydlać, smarując raz jego, raz moje ciało. Starałem się robić to jak najszybciej, byleby wydostać się spod prysznica.
W końcu moje prośby zostały wysłuchane. Wyszliśmy z łazienki, zostawiając za sobą mokre ślady, po czym obaj rzuciliśmy się na łóżko, nie dbając o to, że pościel z każdą chwilą robi się coraz bardziej mokra. Przycisnąłem Gona do miękkiego materaca i pocałowałem go, tym razem całkowicie przejmując kontrolę nad sytuacją. Ocierałem się o niego, jednocześnie nakierowując jego dłonie na moją talię i pośladki. Byłem rozpalony, i nie miałem zamiaru dłużej się ograniczać.
- Nasz ochotę na jakąś konkretną zabawę? – zapytałem, zmysłowo przygryzając wargę i pieszcząc jego klatkę piersiową.
- Nie miałbym nic przeciwko… linom.
- Chcesz, żebym cię związał? – zaśmiałem się.
- Mniej więcej.
- Dobrze, zaraz coś przyniosę – mruknąłem, schodząc z niego i otwierając szafę. Za wiszącymi w niej ubraniami znajdowała się sekretna skrytka, w której trzymałem różne przedmioty idealne na taką okazję. Wyciągnąłem długi pęk zwykłej liny i rzuciłem ją na łóżko, a po chwili namysłu dołączył do niej wibrator, pejcz i tubka żelu intymnego pachnącego jak guma balonowa.
- Na początek wystarczy – stwierdził, po czym stanął obok mnie. – Stań porządnie – nakazał, po czym zaczął wykonywać na mnie skomplikowane wiązania, oplatając sznur wokół mojego ciała.
- Liczyłem, że to ja zobaczę cię w takim stanie – jęknąłem, udając zawiedzionego, choć nasza zabawa również mi się podobała.
- Może kiedyś – odparł, kładąc mnie na łóżku i krępując moje nadgarstki. Teraz mogłem jedynie leżeć na brzuchu i próbować się z niego sturlać. O samodzielnym rozwiązaniu się mogłem tylko pomarzyć.
Po chwili poczułem na twarzy delikatny materiał. Gon postanowił zasłonić mi oczy czarną, skórzaną maską, która doskonale uniemożliwiała zobaczenie czegokolwiek. Sapnąłem, gdy zostałem przekręcony na plecy i poczułem, jak chłopak na mnie siada. Jego oddech ogrzał moją skórę, lecz dla mnie to było stanowczo za mało. Pragnąłem jego dotyku, pocałunków, pieszczot…
- Otwórz usta – powiedział, a ja od razu spełniłem jego prośbę. Po chwili poczułem na ustach coś gorącego i nieco wilgotnego, co bez wątpienia było główką jego penisa. Polizałem ją i spróbowałem się na niej zassać, lecz pozycja, w jakiej obecnie się znajdowałem, uczyniła to niemal niewykonalnym. Wystawiłem więc język i jeszcze szerzej rozchyliłem wargi, pokazując mu, że śmiało może pozwolić sobie na więcej. I faktycznie skorzystał. Jego męskość zaczęła zagłębiać się we mnie po same jądra, a to, że w ogóle nie mogłem mieć nad tym kontroli, podniecało mnie i sprawiało, że mógłbym robić to w nieskończoność. Zacisnąłem dłonie w pięści, trochę żałując, że nie mogę nimi złapać ud Gona i zadrapać jego skóry paznokciami.
Po kilku minutach wycofał się, a ja w końcu mogłem łapczywie nabrać powietrza, nadrabiając niedobory tlenu. Zakaszlałem, gdy kolejny haust okazał się zbyt głęboki i gwałtowny.
- Ostrożnie – mruknął Gon, gładząc mnie po włosach i majstrując przy moim kroczu. Jęknąłem, wypychając biodra i prosząc go w ten sposób o dotyk. Czując zimne, lepkie od żelu palce wchodzące we mnie, odetchnąłem głęboko i mocno odchyliłem głowę, chłonąc jego bliskość każdą, nawet najmniejszą komórką swojego ciała. – Muszę przyznać, że jesteś teraz bardzo seksowny.
- Zawsze jestem seksowny – prychnąłem, starając uśmiechnąć się zawadiacko, lecz przez kolejną wstrząsającą mną falę rozkoszy okazało się to niewykonalne.
- Cóż, w to nie wątpię – zaśmiał się, cofając dłoń. Westchnąłem, czując nagłą pustkę, i poruszyłem nogami, próbując w jakikolwiek sposób pozbyć się tego nieznośnego uczucia. Ten problem szybko jednak zniknął, gdyż palce zastąpił wibratorem. Zaczął ustawiać to najmniejsze, to największe wibracje, a ja mogłem jedynie wić się na łóżku i wydawać z siebie niecenzuralne odgłosy. Prawie doszedłem, ale Gon zacisnął palec u szczytu mojego penisa, uniemożliwiając mi to.
- G-Gon! – wykrzyknąłem żałośnie, podkurczając palce stóp i zaciskając w nich prześcieradło. Z moich otwartych ust powoli sączyła się ślina, ja sam zaś odchodziłem od zmysłów.
- Wyglądasz teraz tak pięknie – wymruczał, składając krótkie pocałunki na mojej twarzy. W pewnym momencie zdjął mi opaskę, dzięki czemu mogłem spojrzeć w jego pięknie bursztynowe oczy.
- Za długo… na to… czekałem – wydyszałem, patrząc na niego błagalnie.
- Przepraszam, że tyle to trwało – powiedział, co zabrzmiało nieco dziecinnie. Nachylił się i objął wargami mój obojczyk, jednocześnie zaczynając stymulować moją męskość. Doznania były tak silne, że pociemniało mi przed oczami gdy szczytowałem. Po wszystkim opadłem bez sił na łóżko, ciężko dysząc i próbując odzyskać jasność umysłu. Mocno zacisnąłem uda, chcąc pozbyć się mrowiącego uczucia, jakie zostawił po sobie wibrator.
- Wypadałoby, żebym ci się odwdzięczył – szepnąłem, obserwując go spod przymkniętych powiek. Uśmiechnąłem się zachęcająco i objąłem go nogami, przyciągając do siebie i zachłannie całując.
- Tak bardzo się cieszę z naszego spotkania – odparł, całkiem poważnie, po czym przytulił mnie i zagłębił nos w moich włosach. Słyszałem, jak głęboko wciąga powietrze i mruczy z zadowolenia.
- Rozwiąż mnie, a obiecuję, że ucieszysz się jeszcze bardziej – zachęciłem go, a po jego spojrzeniu byłem pewny, że dzisiejsza noc będzie długa i bardzo owocna.
* * *
Gdy tylko otworzyłem oczy, wiedziałem, że nie ma siły, która wyciągnęłaby mnie z łóżka. Byłem wykończony i odrętwiały, choć w ten przyjemny i satysfakcjonujący sposób. Gdyby to ode mnie zależało, mógłbym budzić się w tym stanie codziennie.
Przewróciłem się na bok i przytuliłem do nadal śpiącego Gona. Przyjrzawszy się jego twarzy, zacząłem doszukiwać się podobieństw do jego dziecięcej wersji. Bardzo wydoroślał, to fakt, lecz gdzieś tam nadal tkwiło to ciekawskie, odważne i nieugięte dziecko, które tak bardzo mnie kiedyś zafascynowało. Zresztą, młody Freecss nie miał szans, żeby zmienić swoje naiwne podejście do życia. Mógł stać się bardziej rozważny, lecz to dawne nawyki stanowiły to, kim jest.
Uśmiechnąłem się i zacząłem drażnić jego nos paznokciem, chcąc w ten sposób obudzić chłopaka. Udało mi się to za piątym podejściem; chłopak uchylił powieki i spojrzał na mnie, zaspany i słodki do granic możliwości.
- Dzień dobry, Gon – przywitałem go, uśmiechając się i zarzucając nogę na jego udo. – Jak się spało?
- Wspaniale – mruknął, przysuwając mnie do siebie i stykając nasze czoła. – Daj mi jeszcze chwilę. Zaraz wstanę.
- Zawsze byłeś taki energiczny, pełen wigoru… Co się stało z drzemiącym w tobie potworem?
- Na razie też śpi – burknął, coraz bardziej tracąc świadomość. Prychnąłem i szczelniej okryłem nas kołdrą, po czym zamknąłem oczy, rozkoszując się bliskością i ciepłem Gona. – Hisoka, kocham cię – zdążył jeszcze wyszeptać.
- Rany, i co ja mam ci odpowiedzieć? – westchnąłem, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Najlepiej to samo.
Zaśmiałem się i pocałowałem go w usta, ciągle nie wierząc w to, co miało miejsce przed chwilą.
- Jeśli to będziesz ty, możesz mnie mieć tak długo, jak tylko będziesz chciał – zapewniłem, mając nadzieję, że domyśli się, o co mi chodzi.
Po jego błogim wyrazie twarzy wywnioskowałem, że zrozumiał.





Ech, znowu musieliście tyle czekać na kolejny rozdział... I to wszystko przez to, że jestem leniem. Wielkim leniem. Troszku zapracowanym porządkami w ogrodzie, ale nadal leniem.
Tak dla pocieszenia dodam, że kolejny rozdział, jaki wstawię, będzie prawdopodobnie kolejną częścią "Fairyland", a co za tym idzie w końcu rozpocznę kolejne dłuższe opowiadanie. Muszę tylko zastanowić się, co ma się w nim dziać i wgl, a reszta już pójdzie.
Trzymajcie się i do następnej notki, Towarzysze!