Menu

środa, 21 września 2016

Życie online, część 10

Mimo wcześniejszej niechęci, Artur musiał przyznać, że czas spędzony z Marcelem nie był jednak taki zły, jak na początku przewidywał. Szybko zapomniał o swoich obawach i wątpliwościach, czerpiąc radość z rozmowy. Mieli wiele wspólnych tematów, godzina minęła im więc jak z bicza strzelił. I siedzieliby tak pewnie i dłużej, gdyby szarego, zachmurzonego nieba nie przecięła błyskawica, a ciszy nie zmącił odległy pomruk, zapowiadając zbliżającą się burzę.
- Cholera, chyba czas się zbierać – zauważył Marcel, podnosząc się z krzesła. – Pójdę zapłacić, poczekaj tu na mnie.
- Tylko weź paragon, żebyśmy się mogli rozliczyć.
- Tak, tak – mruknął i zniknął we wnętrzu pizzerii. Zapłacił tej samej kobiecie, która ich wcześniej obsłużyła, celowo zignorował położony na ladzie rachunek, po czym wrócił go Artura. – Nie chciałbyś wpaść do mnie? Mój dom jest niedaleko, przeczekamy burzę i będziemy mogli później gdzieś jeszcze wyjść – zaproponował.
- Dzięki, ale wrócę już do siebie. Tylko powiedz mi, ile jestem ci winny za dzisiejszy obiad.
- A nie wiem nawet… Najwyżej następnym razem ty będziesz stawiał.
- Czyli od teraz będziesz mnożył powody, żebym się z tobą nadal spotykał? – zapytał, krzyżując ręce na piersiach i patrząc na niego z pobłażaniem.
- Czy to źle?
- Dobra, idę już – zmienił temat. – Dzięki za dzisiaj. Nawet fajnie mi się z tobą gadało. Do następnego – mruknął, po czym od razu odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie, po chwili zaczynając biec, gdyż lunęło jak z cebra.
Marcel zrobił to samo, biegnąc ile sił w nogach i klnąc w myślach na pogodę, która zniweczyła jego plany. Dochodziła siedemnasta, mieliby więc jeszcze dużo czasu, ale nie, musiało się nagle rozpadać. Żeby chociaż Artur zgodził się na pójście to jego domu…
- Marcel, gdzieś ty był? – krzyknęła jego mama, gdy chłopak wszedł do domu, cały ociekając wodą i ciężko dysząc.
- Wyszedłem z kolegą i nas ulewa złapała. Nie moja wina przecież.
- Jesteś cały mokry! Przebierz się, ale już. Bo jak się przez to zaziębisz, to sam się sobą wtedy zajmiesz.
- Zawsze tak mówisz – zauważył i uśmiechnął się szeroko.
Szybko wbiegł na górę do swojego pokoju i zdjął z siebie ubrania, łącznie z bielizną, która również przemokła do suchej nitki. Pospiesznie wciągnął na siebie suche, ciepłe bokserki, owinął się kocem i pozbierał z podłogi ciuchy, które zaniósł do łazienki i rozwiesił na wannie.
- Marcel, ja się później kąpię w tej wannie! Zabieraj stąd te gacie! – jęknęła jego siostra, zaglądając do pomieszczenia i krzywiąc się.
- Gdybyś widziała, co ja robię w tej wannie, to byś jej nawet nie dotknęła – odparł, wybuchając śmiechem i robiąc unik przed lecącą w jego stronę rolką papieru toaletowego. – Nie trafiłaś.
- Ledwo wróciłeś i się skończył spokój – prychnęła, przepychając się obok niego i biorąc z półki szczotkę do włosów. Niby przypadkiem stanęła na fragmencie koca, który ciągnął się na ziemi za Marcelem, przez co chłopak prawie się wywrócił, sam zaś materiał spadł na podłogę. – Ale z ciebie zboczeniec!
- Aśka, zabiję cię – warknął, łapiąc ją i mierzwiąc jej włosy, które właśnie próbowała uczesać i ułożyć. Dziewczyna pisnęła i zaczęła się wyrywać, nie miała jednak szans ze starszym i o wiele silniejszym bratem.
- Puszczaj, idioto! – wrzasnęła, gdy Marcel zaczął ją łaskotać.
- A wy znowu swoje. Jak pies z kotem – stwierdziła ich mama, pojawiając się nagle w pomieszczeniu. Chłopak od razu puścił swoją siostrę i zrobił minę niewiniątka, nikogo jednak na nią nie nabrał. – Ubierz się, a nie paradujesz półnagi po domu – zbeształa go, łapiąc za ucho i lekko je targając.
- No już, już – jęknął, momentalnie pokorniejąc. Westchnął ciężko, po czym poszedł do swojego pokoju. Z powrotem owinął się w koc, usiadł na łóżku i włączył telewizor. Z nudów zaczął oglądać kreskówkowego Spidermana, jednocześnie wyciągając telefon z zamiarem napisania smsa do Artura.
* * *
Gdy Artur dobiegł do swojego bloku, był już porządnie zmoknięty. Szybko wbiegł na klatkę schodową i odetchnął z ulgą. Jego serce biło jak szalone, nieprzyzwyczajone do aż tak dużego wysiłku fizycznego, jakim było biegnięcie bez przerwy przez dziesięć minut. Z trudem wdrapał się po schodach i wszedł do mieszkania, od razu zdejmując ciuchy i wrzucając je do kabiny prysznicowej. Sam zaś poszedł do swojego pokoju i założył luźne dresy, nie siląc się nawet na zaopatrzenie się w bieliznę. Zabrał jeszcze z łazienki mały ręcznik, w który zawinął włosy, i legł na łóżku, mrucząc z zadowolenia. Niestety, jego odpoczynek przerwał dźwięk przychodzącego smsa.
>>I jak tam? Bardzo zmokłeś?<<
>>Głupie pytanie…To wcale nie jest zabawne<<
>>Nie miało być zabawne. Po prostu się martwię<<
>>Czułem się, jakbym wpadł do jeziora, ale już się przebrałem, więc jest ok. A jak u Ciebie?<<
>>Spoko. Zebrałem już opieprz od mamy i siostry, teraz mam spokój. Szkoda, że musieliśmy się już rozstać. Mam nadzieję, że następnym razem będziemy mieć o wiele więcej czasu<<
Artur mimowolnie się uśmiechnął i zamknął oczy. Poczuł zmęczenie, wrażenia dzisiejszego dnia dały mu się we znaki. Ostatkiem sił odpisał Marcelowi na smsa, po czym przykrył się kołdrą i niemal od razu zasnął.
* * *
- Ale leje – mruknęła Karolina, wyglądając przez okno i zbierając ze stolika talerze i kieliszki. Restauracja prawie całkowicie opustoszała, w pomieszczeniu znajdowało się kilka osób, które nie zdążyły wyjść wcześniej i zamawiały teraz kawę czy herbatę, by jakoś przetrwać ulewę. Ciekawe, jak tam Artur. Oby nie zmókł, pomyślała, idąc do kuchni i zostawiając tam naczynia.
- Przestań się zamartwiać – upomniał ją Darek, gdy stanęła obok niego i cicho westchnęła. – Twój syn jest dorosły, da sobie radę.
- Nie nabijaj się ze mnie, to normalne, że się martwię…
- Sama mi przecież mówiłaś, że jest z jakimś kolegą. Poza tym to tylko deszcz, nie żadne tornado czy tsunami – zaśmiał się i podparł pod boki.
- Nie chodzi o to. Po prostu przywykłam już, że Artur to skryty chłopak, a teraz jego życie towarzyskie rozkwita bardziej, niż przez całe dotychczasowe życie. I jeszcze ta sprawa z Marceliną…
- A co z nią nie tak?
- W dzień, jak mieli się spotkać, Artur wrócił jakiś taki dziwny. Powiedział, że mama Marceliny źle się poczuła i pojechała do szpitala, przez co musieli odwołać randkę. A teraz prawie wcale ze sobą nie piszą, Artur przestał już o niej opowiadać, mówi mi ciągle, że sytuacja się nie poprawia i nie mają czasu na kontakt… Ale coś mi w tym wszystkim nie gra – wyjaśniła, cały czas analizując tę sytuację, jakby licząc, że wpadnie na coś, co wcześniej przeoczyła. Na jej czole pojawiły się cienkie zmarszczki, sygnalizując, że nad czymś usilnie myśli.
- No nie wiem, może faktycznie z jej mamą nie jest najlepiej. W takich chwilach serio nie chce się z nikim gadać.
- Jedynym, co nie pasuje w całej tej sytuacji, jest zachowanie Artura. Żebyś ty widział, jak się denerwuje, ilekroć go zapytam o Marcelinę. Oczywiście udaję, że niczego nie dostrzegam, ale chyba będę musiała zmienić taktykę.
- W każdym razie trzymaj się na razie z boku, wykaż trochę zaufania – powiedział, po czym poszedł w stronę stolika, gdzie siedzące przy nim kobiety skinęły na niego nieśmiało. Podał im rachunek, a gdy wyszły z lokalu, podniósł małą książeczkę i podszedł z nią do kasy. – Dwie dychy napiwku – szepnął do Karoliny, uśmiechając się i chowając banknot do kieszeni spodni.
- Nasze klientki jak zwykle cię cenią – zauważyła. – Ty to masz dobrze. Przystojny, wygadany, wystarczy, że się głupio uśmiechniesz, i wszystkie laski twoje.
- A ty znowu narzekasz na to samo… Mam ci przypomnieć, jak wybiegłaś na ulicę za facetem, który zostawił ci sto złotych napiwku? O, albo te serwetki z napisanymi na nich numerami telefonów?
- Szkoda tylko, że każdy się ulatnia, gdy dowie się, że mam dziecko – westchnęła, razem z Darkiem zbierając ze stolików kubki i talerze. Restauracja była pusta, i oprócz jej pracowników nie było w niej nikogo. Deszcz nadal padał, nie zanosiło się, żeby szybko przestał. Nawet ulice opustoszały, od czasu do czasu przejechał tylko jakiś samochód, rozchlapując wokół wodę zebraną w kałużach.
- Ja się nie ulotniłem, w dodatku jakoś udaje mi się z tobą wytrzymać. To chyba dobry znak, jak sądzisz? – zapytał, szczypiąc ją w policzek i śmiejąc się, gdy zobaczył jej skrzywioną minę.
- Dobry, a może i nie. Wolę sobie nie robić zbytniej nadziei. W każdym razie dzięki za ciepłe słowa, ale jeśli jeszcze raz tkniesz mój policzek, to mnie popamiętasz – zagroziła, rozmasowując obolałą twarz i z trudem powstrzymując cisnący się na jej usta uśmiech.
Cieszyła się, że ma Darka za przyjaciela. Dzięki niemu każdy problem wydawał się nagle mniej skomplikowany, łatwiejszy do rozwiązania, a wspólne chwile mijały w niesamowitej atmosferze. Nawet praca, często wymagająca i obierająca siły, była jakaś taka znośniejsza.
Chwilę przed osiemnastą telefon Karoliny zaczął wibrować. Kobieta wyciągnęła go i spojrzała na wyświetlacz. Liczyła, że to Artur, lecz myliła się.
- Anka, wiesz dobrze, że pracuję – rzuciła do słuchawki.
- Daj spokój, widzę przecież, że siedzisz i nic nie robisz – odparła, i jakby na potwierdzenie swoich słów weszła do restauracji, uśmiechając się szeroko. Rozłączyła się i podeszła do baru, przez chwilę lustrując wzrokiem Darka. – Cześć wszystkim! – przywitała się i oparła o ladę. Mimo parasola, który zostawiła w wiaderku przy drzwiach, jej kurtka była nieco mokra. – Postanowiłam, że zgarnę cię z pracy i pójdziemy do ciebie na ploty. Co ty na to?
- Zakładam, że nie mam wyjścia, co? – mruknęła, spoglądając na zegarek i odwiązując z bioder sięgający kostek fartuch. – Poczekaj, zaraz przyjdę.
- Nie musisz się spieszyć – zawołała za nią Anka, jednocześnie wpatrując się w Darka. – Jak tam, przystojniaku? Fajnie macie, tak tu pusto i spokojnie…
- Chyba wolę, jak na sali są jednak jacyś goście – odpowiedział, nieco zakłopotany, i podrapał się po karku. Zostawanie sam na sam z Anką z całą pewnością nie należało do jego ulubionych zajęć, przerażała go bowiem szczerość i niebywała bezpośredniość kobiety. Zastanawiał się, jak Karolina daje radę z nią wytrzymywać.
- No, już jestem. Masz pożyczyć jakiś parasol?
- Wybacz, kochana, ale musimy się zmieścić pod jednym – zaszczebiotała i złapała ją pod ramię. – Na razie!
- Cześć, Darek. Do jutra! – pożegnała się z nim Karolina, po czym została brutalnie wyciągnięta na ulicę. Anka otworzyła parasol, pod którym obie się schroniły, uważając, by zbytnio na siebie nie wpadać.
- Widzę, że romans kwitnie – zaczęła w końcu, nie mogąc powstrzymać ciekawości.
- Ile razy mam ci jeszcze powtarzać, że to tylko przyjaciel?
- Tylko mi nie mów, że nigdy nie chciałaś przekroczyć tej granicy.
- Daj spokój, nie męcz mnie już. Poza tym dobrze wiesz, że mam już kogoś innego na oku.
- Mówisz o tym swoim Sergiuszu? Ostatnio zapierałaś się, że nic z tego nie będzie i że on nie jest tobą zainteresowany.
- Ale się pozmieniało. Pogadaliśmy parę razy w restauracji, trochę pisaliśmy, i tak jakoś wyszło, że mamy randkę w niedzielę.
- To gratuluję. Aczkolwiek przyznaj, że jeśli chodzi o wygląd, to nawet on wymięka przy Darku – stwierdziła i mrugnęła do niej porozumiewawczo.
Chwilę później kobiety dotarły do mieszkania Karoliny. Weszły do środka, zdejmując mokre kurtki i buty, po czym udały się do łazienki, żeby wziąć ręczniki i wytrzeć włosy.
- Co za brudas – warknęła Karolina, widząc byle jak rzucone do kabiny prysznicowej ubrania. Od razu udała się do pokoju Artura, gwałtownie otwierając drzwi na oścież i lustrując pomieszczenie złowrogim wzrokiem. – Artur, wstawaj!
- Co jest? – mruknął nieprzytomnie i przetarł oczy.
- Nie chcę nic mówić, ale twój syn to nawet najmniejszej szansy nie ma przy Darku – zaśmiała się Anka, zaglądając do pomieszczenia ponad ramieniem przyjaciółki i uśmiechając się przyjaźnie.
- Cholera, bez takich! – wrzasnął teraz całkiem już rozbudzony chłopak, zakrywając nagi tors przed ciekawskim wzrokiem kobiety. Jego twarz momentalnie stała się cała czerwona.
- Miałeś być z kolegą, a okazuje się, że jedyne, co zrobiłeś, to zasyfiłeś łazienkę – stwierdziła, opierając się o framugę, i pozwalając, by Anka jak gdyby nigdy nic weszła do pokoju i usiadła na łóżku obok skrępowanego i zawstydzonego do granic możliwości chłopaka.
- Samo tak jakoś wyszło – jęknął, odsuwając się od przyjaciółki swojej matki. – Czy mogłaby pani przestać macać moje włosy? – zapytał nieśmiało, z przerażeniem patrząc, jak kobieta chwyta skręcone pod wpływem wilgoci kosmyki.
- Nie ma się co wstydzić. Skoro widziałam twoje bokserki, to włosy już nie zrobią większej różnicy – zaśmiała się.
- Robicie to specjalnie! – wykrzyknął i spróbował wstać, lecz Anka niefortunnie usiadła na fragmencie koca, w który był zawinięty, przez co chłopak jak długi runął na podłogę.
- Dobra, chodź już. Myślę, że mój kochany syn zrozumiał, że trzeba po sobie sprzątać – powiedziała Karolina, śmiejąc się w najlepsze, po czym obie poszły do salonu.
- Jesteś okrutna – wykrztusiła Anka, wycierając łzy wypływające z kącików jej oczu.
- Nie. Po prostu nie lubię, jak mi się walają mokre gacie pod prysznicem – odparła, rozmasowując obolały brzuch.
- Jeszcze się zemszczę! – krzyknął Artur, niosąc wilgotne już ciuchy do swojego pokoju i rozwieszając je na kaloryferze.
- Nie zapomnij, kto cię utrzymuje! – zaripostowała Karolina, a gdy nie usłyszała już żadnego odzewu z jego strony, pokręciła głową i rozsiadła się wygodnie na kanapie. – Chcesz coś do picia?
- Spokojnie, zaopatrzyłam się – powiedziała, sięgając po torebkę i wyciągając z niej butelkę czerwonego wina. – Przynieś kieliszki.
- Ty to wiesz, jak spędzać wieczory – westchnęła, rozprostowując nogi. – To skoro jesteś taka zapobiegliwa, to przynieś z kuchni te kieliszki. Wiesz, gdzie są?
- Kochana, znam ten dom jak własną kieszeń – odparła i poszła do pomieszczenia obok. Dało się słyszeć trzask zamykanych szafek i brzęk szkła, po których kobieta wróciła do salonu.
- Tylko pamiętaj, że jutro pracuję.
- Spokojnie, panuję nad sytuacją.
I właśnie dlatego Karolina poczuła niepokój, który stłumiły jednak kolejne porcje alkoholu. W końcu nic tak dobrze nie rozluźnia, jak procenty leniwie rozchodzące się we krwi i wnikające w najdalsze zakątki organizmu.
* * *
Artura obudziło uporczywe tupanie i stłumione, podniesione głosy. Przewrócił się na plecy i westchnął cicho. No tak. Jego mama zaspała i teraz biega po całym mieszkaniu, zwalając winę na Ankę. Najwyraźniej karma rzeczywiście istnieje. Nie trwało to jednak długo. Kilka minut później trzasnęły drzwi fontowe, klucz szczęknął w zamku i nastała przyjemna cisza.
Po raz drugi chłopak obudził się dopiero koło dziesiątej. Ziewając szeroko, zwlekł się z łóżka i poszedł do łazienki, a po szybkiej porannej toalecie wrócił do pokoju i z powrotem się położył. Dziś nie miał siły dosłownie na nic. Mógłby tak gnić pod kołdrą godzinami, byleby nikt mu nie przeszkadzał i niczego od niego nie chciał. Nawet pogoda zdawała się podzielać jego nastrój, gdyż z szarych chmur sączyła się mżawka, a drzewa za oknami uginały się pod wpływem wiatru. Nic, tylko siedzieć w czterech ścianach i marnować czas na pierdoły.
Nie mając nic lepszego do roboty, Artur włączył laptopa i poszedł do kuchni, gdzie zrobił sobie płatki z mlekiem, mające mu wystarczyć do obiadu. Usiadł z nimi przy biurku i włączył grę, próbując pogodzić jednoczesne jedzenie i kierowanie postacią, do czego potrzebował obu rąk. Wyszło na to, że po godzinie z miski zniknęła połowa jej zawartości, przez co brzuch chłopaka zaczął burczeć, najwyraźniej niezadowolony z takiego obrotu spraw. Jakby tego było mało, gdzieś tam rozdzwonił się telefon, napełniając pokój ostrymi dźwiękami gitary elektrycznej.
- Zawsze coś – mruknął, niezadowolony, i wygrzebał spod poduszki komórkę. – Co jest? – warknął, odbierając ją i nawet nie patrząc, kto dzwoni.
- Aleś ty kulturalny – stwierdził ktoś po drugiej stronie. No tak, Marcel. Jakżeby inaczej. – Robisz coś konkretnego?
- Gram. A co?
- A bo całkiem przypadkiem jestem w pobliżu twojego bloku, i tak sobie pomyślałem, że może gdzieś wyjdziemy?
- Po pierwsze, w twoim wypadku przypadki są wątpliwe. A po drugie, zdajesz sobie w ogóle sprawę, jaka jest pogoda? Kto normalny chciałby wyjść dziś z domu?
- Artur, nerdzie, rusz dupę i złaź na dół.
- Nie chce mi się. Jak tak bardzo potrzebujesz ruchu, to idź sobie pobiegać wokół jeziora czy coś. Albo weź leki na ADHD i przestań mnie wnerwiać.
- Mówię ci, złaź! Bo jak nie, to sam cię wyciągnę z tej twojej twierdzy.
- Nono, chciałbym to zobaczyć – rzucił z nutą sarkazmu w głosie, po czym się rozłączył. Na wszelki wypadek wyciszył telefon, po czym wrócił do grania.
Niestety, na swoje nieszczęście nie docenił uporu i pomysłowości Marcela. Nie minęło nawet pięć minut, a w mieszkaniu rozległ się dźwięk domofonu. Na początku były to krótkie serie, lecz po chwili chłopak po prostu nadusił przycisk i nie zamierzał go puszczać. Tego było zdecydowanie za wiele. Artur zerwał się z krzesła i poszedł do przedpokoju. Ze złością podniósł słuchawkę, starając się nie rozbić urządzenia o najbliższą ścianę.
- Przestań, idioto! – wrzasnął. – Rozum ci odjęło? Chcesz, żebym zwariował?
- A mówiłem, żebyś zszedł na dół. Tak to jest, jak się nie słucha starszych.
- Marcel, naprawdę nie mam ochoty na wychodzenie z domu.
- W takim razie przyjdę do ciebie.
- Pogięło cię? Niby po co?
- No nie wiem… Chyba cię zgwałcę i zamorduję, po czym ugotuję obiad z twoich zwłok. Co ty na to?
- Śmieszne jak cholera – mruknął, choć tak naprawdę uśmiechnął się pod nosem. – Idź już, nie żartuję. Uszanuj moją potrzebę samotności.
- Ta, jasne. Chyba faktycznie sobie pójdę. Na razie.
Artur nie odpowiedział, westchnął tylko i wrócił do pokoju. Poczuł ulgę, że udało mu się spławić Marcela, aczkolwiek było to tylko chwilowe. Zaraz potem przyszła nuda i coś w rodzaju pustki, które zdołowały go jeszcze bardziej. W myślach zbeształ się za to, że nie potrafił się przemóc i nie powiedział jednak, że chętnie zaprosi chłopaka do środka. A było tak blisko…
- Teraz to mi się nawet grać nie chce – powiedział sam do siebie i wylogował się. Opadł na łóżko i schował twarz w poduszkach, próbując odciąć się od wszystkich natarczywych myśli kłębiących się w jego głowie. Niestety, dzwonek do drzwi skutecznie mu to utrudnił. Mrucząc coś niezrozumiale i szurając gołymi stopami po panelach, doczłapał się do drzwi i otworzył je, wcześniej siłując się z zamkiem, który jak na złość nie chciał ustąpić.
- Albo chciałeś, żebym to zrobił, albo jesteś nadzwyczaj niekumaty – powitał go znajomy głos. – Dajesz się podejść jak dziecko.
- Przecież mówiłeś, że sobie idziesz – wykrztusił, zaskoczony.
- I ty w to uwierzyłeś? Serio? – zapytał z niedowierzaniem. Jak gdyby nigdy nic przeszedł obok zdezorientowanego Artura i wszedł do mieszkania, rozglądając się z zainteresowaniem.
- Jak żeś tu wlazł?
- To nie było takie trudne. Wystarczyło nacisnąć pierwszy lepszy guzik na domofonie i krzyknąć: „Listonosz!”. Od razu mi otworzyli, serio. Jednak emeryci to skarb.
- Widzę, że oszukiwanie ludzi weszło ci w krew – mruknął i w końcu zamknął za nim drzwi. Wziął głęboki oddech i spojrzał na niego wyczekująco. Skrzyżował ręce na piersiach, zachowując jednocześnie ostrożność. – I co teraz?
- No nie wiem, ty mi powiedz – odparł tajemniczo i mrugnął do niego porozumiewawczo, zdejmując jednocześnie buty. Gdy skończył, wyprostował się i z uśmiechem na ustach zaczął iść w głąb mieszkania. – Całkiem nieźle, tylko trochę ciasno.
- Na dwie osoby to czasem aż za dużo – skomentował, podążając za chłopakiem i uważnie mu się przyglądając, gotowy na ewentualną interwencję.
- A właśnie, mam nadzieję, że twojej mamy nie ma w domu. Bo czułbym się trochę niezręcznie po tej akcji z domofonem…
- Trzeba było najpierw o tym pomyśleć – westchnął i potrząsnął głową. – Spokojnie, jestem sam do osiemnastej.
- Hmm, czyli mamy dużo czasu – zauważył, odwracając się w stronę Artura i lustrując go z góry do dołu uważnym wzrokiem. Gdy napotkał na jego niepewny i nieco zlękniony wzrok, uśmiechnął się figlarnie i zrobił krok w jego stronę.
- No, tak jakby, ten… Chcesz herbaty czy coś? – jęknął, zręcznie go wymijając i uciekając do kuchni.
- Nie pogardzę kawą – odparł, opierając się o framugę i nadal mu się przyglądając. Artur wyjął z szafki dwa kubki i postawił je na blacie, po czym wsypał do nich po łyżeczce kawy rozpuszczalnej i wstawił wodę w czajniku. Czuł się niezręcznie, potrzebował jakiegoś zajęcia, ale jak na złość mógł tylko stać i jak głupek wpatrywać się w stojącą obok doniczkę z rosnącą w niej bazylią.
- Nie chcesz może usiąść? – zaproponował, zerkając przez ramię na uśmiechającego się jak psychopata Marcela.
- Nope. Na stojąco mam o wiele lepszy widok.
- Marcel, na litość boską, przestań! – W końcu nie wytrzymał i odwrócił się do niego przodem, patrząc na niego błagalnym wzrokiem.
- Przecież ja nic nie robię. Nie wiem, o co ci chodzi.
- Akurat – burknął i wyłączył gaz. Zalał kubki wrzątkiem, po czym dosypał do nich cukru i dolał mleka. Podał jeden z nich Marcelowi, który niby przypadkiem zetknął na chwilę ich dłonie.
- Nie żeby coś, ale dla samej twojej zarumienionej twarzy warto było tu przyjść – zaśmiał się i poszedł na chłopakiem do salonu. Usiedli na kanapie i zamilkli, wpatrując się w trzymane w rękach naczynia.
- Marcel, ja nie jestem, no wiesz… - zaczął w końcu Artur, nerwowo tupiąc palcami stóp w podłogę.
Jeszcze nie, poprawił go w myślach i spojrzał na niego.
- Wiem, że nie. Ale nie przeszkadza mi to. Polubiłem cię.
- Nie wiem, czy się śmiać, czy płakać…
- A ty? Co o mnie myślisz? Tylko tak szczerze.
- Jesteś upierdliwy, dziecinny i niereformowalny – wyliczył z powagą. – Ale mimo to masz w sobie coś, co przyciąga ludzi i budzi sympatię. No i bliżej ci do Marceliny, niż mi się na początku wydawało. Co nie znaczy oczywiście, że zostaliśmy już najlepszymi przyjaciółmi i w ogóle – dodał szybko, widząc szczęście wykwitające na twarzy swojego rozmówcy.
- Oj Artur, Artur… Żebyś ty zawsze był taki milusi, to byłbym w raju – powiedział i objął go ramieniem. Chłopak oczywiście zaczerwienił się po czubki uszu i spróbował go od siebie odepchnąć, znowu przegrał jednak z jego siłą. Nie mając innego wyjścia, pozostał na swoim miejscu, próbując zignorować tysiące dzwonów, które zaczęły bić na alarm w jego głowie.


Cztery dni minęły, a ja już wrzucam kolejny rozdział... Moje tempo nawet mnie powala :D
Mam nadzieję, że udało mi się utrzymać ten lekki ton z poprzedniego rozdziału. Starałam się jak mogłam, żeby tak było. 
Od razu uprzedzam, że na kolejną notkę raczej trzeba będzie czekać dłużej, no chyba że znowu wena się do mnie przyczepi i napiszę osiem stron w trzy dni... 
PS. Weszłam wczoraj z ciekawości na stronę, gdzie wyjaśnione były imiona, a także wymienione były ich zdrobnienia... No i co tu dużo mówić, zdrobnienia do Artura wygrały XD
Arturzysko, Arturuś, Artulek, Ati, Arthur, Arturro, Artunio, Arthas, Artacz, Arczik, Arturo, Arcio, Artulinek, Arczibald, Artusia, Ares, Arturito, Arti, Artik, Arczi, Arturio, Artus, Artuś, Artua, Arctic, Artureczek, Art, Arturek, Artuszek, Arteczek, Artuditu, Artu, Arni, Arturino, Artemor, Arturcio, Arto, Arturyn, Arczisław, Arczer, Arturczik, Arts, Aro, Artek, Artosław
Od dziś Artur to nie Artur, tylko Arczibald, ewentualnie wszystkie pozostałe XD

sobota, 17 września 2016

Życie online, część 9

Tak na początek macie piosenkę, która towarzyszyła mi niemal przez cały czas pisania tego rozdziału, a która już na zawsze będzie mi się kojarzyła z pewnym genialnym johnlockiem, którego czytałam, słuchając jej... ♥


- Kto to był? – zapytała Karolina, gdy jej syn wrócił do mieszkania. Zauważyła, że był czymś wzburzony, co nieco ją zdziwiło. W końcu nieczęsto się zdarza, by widziała go w takim stanie.
- Kolega, nie znasz – mruknął w odpowiedzi i legł na kanapie.
- Coś się stało? – zaczęła ostrożnie, powstrzymując się, by czegoś nie palnąć.
- Nie, nic… Po prostu… - powiedział, lecz zaraz zamilknął. Miał w głowie totalny chaos, wszystko się w nim kotłowało, i nie potrafił sobie z tym poradzić. Był zły na siebie, że tak szybko uległ Marcelowi, lecz z drugiej strony wiedział, że nie potrafiłby inaczej. Nie, patrząc w te oczy pełne zdecydowania i będąc osaczonym przez jego ciało. To było takie… dziwne, przerażające. I jeszcze to jego wyznanie. Fakt, dzięki niemu wiele kwestii stawało się jasnych, ale przecież Artur nie był gejem, więc czemu nagle zyskał zainteresowanie jednego z nich? I skąd miał mieć pewność, że nie zostanie pewnego pięknego dnia najzwyczajniej w świecie naćpany i zgwałcony? I dlaczego zapewnienia Marcela, że nie będzie się do niego dobierał, wydawały mu się nie do końca szczere?
- Ziemia do Artura! Słuchasz ty mnie choć trochę? – wyrwała go z zamyślenia jego mama. Chłopak spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem i pokiwał głową, mając nadzieję, że tym razem mu się upiecze. – Mhm, jasne. Pytałam, czy masz jakiś problem, bo dziwnie się zachowujesz.
- Sam już nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć… Dlaczego zawsze muszę mieć pod górkę?
- No, wykrztuś to wreszcie. Artur, jeśli będziesz to uparcie trzymał w sobie, w końcu nie wytrzymasz i zwariujesz. No chyba że to jakaś bardzo osobista sprawa, którą wstydzisz się podzielić.
- Ten kolega, z którym rozmawiałem, no… pokłóciliśmy się, i on teraz uparcie dąży do tego, żebyśmy znów zaczęli się kumplować. Tyle że nie wiem, czy mogę mu zaufać, bo trochę nakłamał, a jak prawda wyszła na jaw, to nie było zbyt ciekawie – wyjaśnił, pilnując się, by nie zdradzić za dużo.
- A dlaczego kłamał? I w jakich kwestiach? Bo to jest bardzo ważne.
- Powiedział o sobie kilka nieprawdziwych informacji, a później nie chciał się do tego przyznać, żeby nie zniszczyć naszej relacji. Tyle że gdyby wcześniej mi to wyznał, to nie czułbym się tak bardzo oszukany, i całkiem inaczej by się to wszystko potoczyło. A teraz nie wiem, co robić, bo nalega, żebym dał mu drugą szansę.
- Myślę, że mimo wszystko na to zasługuje – powiedziała po chwili namysłu. – Czasami naprawdę nie można się z pewnych rzeczy wycofać, a jedynym wyjściem jest czekać, aż samo się wszystko wyjaśni. Zakładam, że miał swoje powody, by ukrywać przed tobą prawdę, a to, że tak bardzo się stara, świadczy tylko na jego korzyść. No i sam fakt, że obawiał się, iż pewne kwestie mogą źle wpłynąć na wasze stosunki, również jest oznaką tego, że mu zależy.
- Teraz, jak tak o tym mówisz, to odpowiedź wydaje się jednoznaczna – mruknął, przeciągając się i spoglądając na mamę siedzącą na oparciu kanapy. – A co, jeśli znowu mnie oszuka? Albo zrobi coś jeszcze gorszego, zakładając, że i tak mu wybaczę?
- No to wtedy dostaniesz od życia ciężką lekcję, z której będziesz musiał wyciągnąć wnioski – zaśmiała się i poczochrała go po włosach.
- Dzięki za pomoc, mamo – powiedział i uśmiechnął się od niej. Mimo początkowych wątpliwości, poczuł wyraźną ulgę. W końcu mógł się komuś wygadać, nawet jeśli nie mówił wszystkiego, a jego odpowiedzi były ogólnikowe i nie zawierały szczegółów. Zaczął czuć się też pewniej, choć wiedział, że z tej pewności najpewniej obedrze go przy najbliższym spotkaniu Marcel.
- Drobiazg. No i polecam się na przyszłość. A właśnie. Co u Marceliny?
Artur poczuł, jak z jego twarzy odpływa cała krew, a on sam na chwilę traci zdolność do logicznego myślenia. Spojrzał na Karolinę, zmieszany, i przełknął ślinę, która nagle przybrała postać betonu.
- Wiesz, nie piszemy już tak często. Jej mamie nadal się nie poprawia, no i nie ma czasu na takie rzeczy – skłamał, wstając z kanapy i przeciągając się. – Jak się czegoś dowiem, to cię poinformuję.
- Na to liczę – odparła, śledząc go wzrokiem, dopóki nie zniknął w swoim pokoju.
* * *
Następnego dnia rano Artur jak zwykle poszedł do szkoły, myśląc tylko o tym, że dziś piątek, później tylko cztery dni, po nich zakończenie roku i wakacje. Już nie mógł się tego doczekać, nawet jeśli oznaczało to całodzienne siedzenie w domu i nicnierobienie. No chyba że jego mama zaplanowałaby coś produktywnego na swój urlop, lecz szczerze w to wątpił. Zawsze tylko wyjeżdżali na dwa, trzy dni nad morze, co w zupełności im wystarczało.
Gdy przyszedł pod klasę, przywitał się z Łukaszem i od razu wyciągnął swój telefon.
- Zmieniłem numer, więc zapisz sobie ten nowy – powiedział, podając mu urządzenie.
- Czemu? Czyżby cię mafia ścigała? – zażartował, choć w jego oczach widać było tylko ciekawość. Kilkoma ruchami wprowadził nowy numer, po czym oddał Arturowi jego telefon.
- Długo by opowiadać. Ale to nic poważnego, spokojnie – odpowiedział. Właściwie to po rozmowie z Marcelem chciał włożyć do telefonu swoją starą kartę, ale ostatecznie zrezygnował z tego pomysłu. Doszedł bowiem do wniosku, że jak mają zacząć od nowa, to pod każdym względem.
- No rozumiem. Choć, muszę przyznać, ostatnio ciągle mnie zaskakujesz. Jeszcze trochę i w ogóle przestanę cię poznawać, tak się zmienisz.
- Obym zmienił się na lepsze, mimo wszystko – mruknął, uśmiechając się i próbując zignorować niemal natarczywy wzrok Łukasza, który mówił ”Wiem wszystko, nawet więcej niż ty, tak tylko zgrywam idiotę”.
Wrażenie to nie opuściło Artura nawet wtedy, gdy siedział na rozszerzonym angielskim. Wyglądając przez okno i rozmyślając, nie słuchał już nawet nauczycielki, która bezskutecznie próbowała zainteresować uczniów lekcją. To była ich ósma godzina, musieliby być klasą masochistów, by z przyjemnością się teraz uczyć i rozwiązywać zadania.
- No dobrze, możecie się już spakować – powiedziała po chwili nauczycielka, z powrotem siadając za biurkiem i klikając w klawisze laptopa. Mieli jeszcze pięć minut, Artur więc schował książki do plecaka i z powrotem zapatrzył się na widok za oknem, obserwując ludzi przechadzających się po chodniku. Nagle zorientował się, że ktoś go obserwuje. Spojrzał w tamtą stronę i z trwogą stwierdził, że to Marcel, który jak gdyby nigdy nic siedzi na niskim murku i bezczelnie się na niego gapi, a gdy ich spojrzenia się spotkały, pomachał mu i szeroko się uśmiechnął. Artur od razu odwrócił głowę w zupełnie inną stronę. Poczuł gorąco na policzkach, lecz nie to było najgorsze. Jeśli on czeka na mnie, to się chyba zabiję, pomyślał, nerwowo zerkając na zegarek.
Gdy zadzwonił dzwonek, chłopak z ociąganiem wyszedł z klasy, licząc, że Marcel mimo wszystko czeka na jakiegoś swojego znajomego. Na jego nieszczęście nie miał racji. Gdy tylko przeszedł przez bramkę, poczuł, jak ktoś kładzie mu dłoń na ramieniu, lekko je ściskając.
- Cześć. Czemu mi nie odmachałeś? – zapytał, udając urażonego, i uśmiechnął się.  – Czekałem na ciebie.
- Zauważyłem – burknął, odtrącając jego rękę, i odwrócił się w jego stronę. – Chcesz czegoś konkretnego?
- Właściwie to nie. Po prostu przyszedłem się z tobą zobaczyć.
- Aha – mruknął Artur i spojrzał w bok, gdyż widok wniebowziętego Marcela w pewien sposób go krępował. Nawet bardzo.
- Dlaczego nie odpisujesz mi na smsy? To chamskie, wiesz? – powiedział nagle, i podparł się pod boki.
- Em, no bo wiesz, tak jakby zmieniłem numer – odparł, w dalszym ciągu pilnując się, by w żadnym wypadku na niego nie spojrzeć.
- Zmieniłeś? A po co?
- Nieważne. Miałem swoje powody.
- Aż tak bardzo chciałeś się mnie pozbyć? – zaśmiał się, a gdy Artur wzruszył ramionami, westchnął ciężko i pokręcił głową. – Pożycz mi swój telefon – poprosił, wyciągając przed siebie rękę.
- Ale po co? – zapytał niepewnie, wreszcie spoglądając na chłopaka.
- Mój jak na złość się rozładowała, a muszę uprzedzić mamę, że się spóźnię – wyjaśnił. – To nie zajmie długo, obiecuję.
Artur skinął głową i podał mu swoją komórkę. Obserwował, jak zręczne palce Marcela z zatrważającą szybkością przesuwają się po ekranie, wystukując numer. Chwilę po tym, jak przyłożył telefon do ucha, dało się słyszeć stłumioną muzykę. Chwilę trwało, zanim Artur zorientował się, o co chodzi.
- Ty oszuście! – krzyknął, zły bardziej na siebie niż na niego. – Mogłeś powiedzieć, a nie znowu używać podstępu.
- Tak jest zabawniej, nie sądzisz? – powiedział, rozłączając się i oddając Arturowi komórkę, po czym wyciągnął swoją z kieszeni spodni. Po chwili pokazał mu ekran, prezentując efekty przeprowadzonej przed chwilą akcji.
- Musiałeś dodać to serduszko przy moim imieniu? – zapytał, zniesmaczony, i skrzyżował ręce na piersi.
- Wybacz, nie mogłem się powstrzymać. Tak w ogóle to chciałem zapytać, czy nie masz ochoty gdzieś pójść.
- Na przykład gdzie?
- Może jakiś spacer? Albo pizza? Bo w sumie to głodny jestem.
- No nie wiem…
- Proszę, zgódź się – przerwał mu, nachylając się ku niemu i patrząc na niego oczami pełnymi nadziei. Gdy przekrzywił głowę i zrobił minę zbitego szczeniaka, Artur prychnął cicho i odwrócił się, idąc w stronę swojego domu.
- Idziesz, czy mam ci dać oficjalne zaproszenie? – zapytał, zatrzymując się i spoglądając na niego. Gdy Marcel się z nim zrównał, schował ręce do kieszeni i znów zaczął iść. – Muszę jeszcze wstąpić do domu.
- A będę mógł pójść z tobą?
- Niby po co?
- Chcę zobaczyć jak mieszkasz, no i ciekawi mnie, jak wygląda twój pokój. To chyba nic złego?
- I co jeszcze? Zostaniesz pod blokiem i poczekasz na mnie. Nie ma innej opcji.
- Jesteś niemiły, wiesz? – jęknął, a gdy to nie podziałało, wyprostował się i przeczesał włosy, momentalnie poważniejąc. – Aż tak mnie nie lubisz?
- Nie chodzi o to, i dobrze o tym wiesz.
- Nadal mi nie ufasz, co?
- Jesteś głupi, czy tylko takiego udajesz? Jasne, że ci nie ufam, i nie powinno cię to dziwić. Pewnie gdyby nie moja mama, to w ogóle wycofałbym się z tej naszej umowy.
- A co ma do tego twoja mama?
- Według niej zasługujesz na drugą szansę, a skoro ona tak powiedziała, to coś w tym musi być.
- Czyli powiedziałeś jej o mnie?
- Właściwie to nie. Wciąż nie wie, kim tak naprawdę okazała się Marcelina – odparł, zatrzymując się przed blokiem, w którym mieszkał.
- Czyżbyś bał się przyznać, że przez ten cały czas flirtowałeś z chłopakiem? – zapytał, siadając na ławce i uważnie mu się przyglądając.
- Nic już nie mów – warknął, otwierając drzwi kluczem. – Tylko nie odwal czegoś.
- Będę grzeczny jak aniołek – odparł. Artur tylko wywrócił oczami i wszedł na klatkę schodową. Wspiął się schodami na drugie piętro, wszedł do mieszkania i zaniósł plecak do swojego pokoju. Wziął też portfel i przebrał bluzkę, gdyż na dworze zrobiło się chłodniej, a nie chciał później niepotrzebnie marznąć. Zszedł na dół po kilku minutach, po drodze pisząc smsa do mamy, że wychodzi i nie wie, czy zdąży wrócić przed jej powrotem. - Do twarzy ci w tym T-shircie – zauważył Marcel, podchodząc do niego i uważnie mu się przyglądając.
- Ta, dzięki – mruknął, odsuwając się od niego nieznacznie i zachowując między nimi stosowny odstęp. – To gdzie w końcu idziemy?
- Na Ogrodową do pizzerii. Mam nadzieję, że jesteś głodny?
- Jestem, w końcu od siódmej nic nie jadłem…
- W takim razie dopilnuję, żebyś zjadł największą porcję pizzy, jaką w życiu widziałeś – zaśmiał się, ze złowrogim wyrazem twarzy zacierając ręce.
- Nawet tak nie żartuj…
- Nie żartuję. Popatrz na siebie, jaki chuderlak z ciebie. Chcesz się zagłodzić czy jak?
- Po prostu mam dobrą przemianę materii. Wbrew pozorom jem normalnie, nie moja wina, że nie tyję ani nic.
- Nie mówię, że masz być gruby, po prostu przydałoby ci się trochę mięśni. Ja zaakceptuję cię takim, jakim jesteś, ale czy zrobią to jakieś gorące laski, które będziesz podrywał?
Zamiast odpowiedzieć, Artur trzepnął Marcela w głowę i zaśmiał się.
- Za co to było? – jęknął, rozmasowując obolałe miejsce, gdyż cios mimo wszystko był dość mocny.
- Już ty dobrze wiesz za co – powiedział, zerkając na niego z figlarnymi iskierkami w oczach. – No już, nie patrz tak na mnie. Należało ci się.
- Nigdy mi nie pisałeś, że jesteś takim brutalem.
- A ty nigdy mi nie pisałeś, że jesteś facetem – zaripostował. Wyciągnął telefon, czując, jak wibruje. Tak, jak się spodziewał, dostał smsa od mamy.
>>Wychodzisz? Z kim, jeśli można wiedzieć? No i oczywiście baw się dobrze. Tylko bez zbędnych szaleństw, dobrze?<<
>>Nie martw się, nie wrócę do domu zapłodniony, jeśli o takie szaleństwa ci chodzi… I nie, to nie jest randka. Wyszedłem z kolegą<<
>>Jak zwykle zabawny. No nic, wracam do pracy. I cieszę się, że w końcu gdzieś wyszedłeś<<
- Z kim tak romansujesz? – zapytał niby od niechcenia Marcel.
- A taka jedna… Mama na nią mówię – odparł, chowając komórkę, po czym westchnął. – Naprawdę dziwny z ciebie facet.
- Nie tak bardzo jak ty, słońce – mruknął i, nie mogąc się powstrzymać, zmierzwił Arturowi włosy. Ten tylko wzdrygnął się i ostrożnie zabrał głowę. Marcel mógłby przysiąc, że przez chwilę widział, jak chłopak się rumieni.
- Miało się obyć bez dobierania się do mnie – przypomniał mu, patrząc na niego z wyrzutem.
- Wyluzuj, to tylko taki przyjacielski gest. Od tego się nie umiera, albo, co gorsza, nie zostaje się gejem – zaśmiał się, choć był to śmiech pełen goryczy i zawodu.
- Nie rób teraz ze mnie jakiegoś homofoba. Po prostu nie przywykłem do takich gestów, ok? – powiedział ze złością. Owszem, nigdy wcześniej nie poznał żadnej osoby homoseksualnej, lecz to nie znaczyło, że uważał je za gorsze. Poza tym mama nauczyła go, że nie można skreślać ludzi tylko za ich odmienne gusta, a uważanie się za lepszego i wywyższanie się to prosta i szybka droga, by ludzie cię znienawidzili i odwrócili się od ciebie.
- A więc jesteś tolerancyjny? – bardziej stwierdził, niż zapytał. Nie dostał jednak odpowiedzi, gdyż doszli właśnie do pizzerii i weszli do niej.
- Jemy na dworze? Pogoda jest przyjemna, trzeba korzystać.
- Jasne, czemu nie?
- To fajnie – mruknął, biorąc dwie karty i kierując się w stronę wyjścia. Wybrali mały stolik nieco na uboczu, choć i tak na tarasie nie było nikogo oprócz nich. Przez chwilę siedzieli w ciszy, uważnie studiując menu i próbując zdecydować się na cokolwiek. – Może być siedemnastka?
- Jeśli zamienimy na coś pieczarki, to tak. O, na salami na przykład.
- Widzę, że lubisz mięso – zaśmiał się. – Podwójny ser do tego?
- I sos czosnkowy.
- Mówiłem już, że cię kocham? – Wstał i poszedł złożyć zamówienie, nie chcąc czekać na kelnerkę. Po chwili wrócił, uśmiechając się szeroko, i usiadł naprzeciw Artura. – A wracając do mojego pytania…
- Tak, jestem tolerancyjny – przerwał mu. – A co myślałeś?
- Nie no, ja tylko zapytałem – odparł, zaskoczony tą nagłą i szczerą deklaracją. – Tak w ogóle to jesteś jedną z niewielu osób, które o tym wiedzą.
- Och, czuję się zaszczycony.
- A ja czuję ten sarkazm w twoim głosie – zaśmiał się. Coraz bardziej podobały mu się rozmowy z Arturem twarzą w twarz. Wcześniej myślał, że pisanie z nim jest niesamowite, lecz w porównaniu z tym… Nie, nawet nie było porównania. – A właśnie, coś ty taki znudzony siedział na tej lekcji? Wyglądałeś, jakbyś miał zaraz zasnąć.
- Miałem angielski, a że nauczycielka jest beznadziejna, to tak jakoś wyszło. Zresztą, niedługo wakacje, nawet mi się nie chce siedzieć w szkole – odpowiedział i wzruszył ramionami. – A ty?
- Co ja?
- Masz podejrzanie dużo czasu na szwendanie się i w ogóle.
- Wszystkie przedmioty mam pozaliczane, praktyki odbębniłem, właściwie to już mam wolne.
- Takim to dobrze.
- Proszę, oto pizza dla was. Życzę smacznego – zaszczebiotała kelnerka, stawiając przed nami nasze zamówienie oraz talerze i sztućce. – Zaraz doniosę napoje.
- Jasne, dzięki – powiedział Marcel, uśmiechając się do niej. Chwilę później kobieta wróciła, niosąc dwie szklanki, jedną z piwem, drugą pełną coli. Gdy poszła, prychnąłem cicho i pokręciłem głową. – Coś nie tak?
- Nie, nic… pijaku.
- Jaki pijaku? To tylko małe piwo. Poza tym nie zapominaj, że jestem od ciebie starszy o rok.
- Nawet tego po tobie nie widać, chyba że wziąć pod uwagę tylko twoją budowę ciała.
- Zdziwiłbyś się, oj zdziwił… - szepnął tajemniczo, przekrzywiając głowę i uważnie przyglądając się chłopakowi. – No nic, bierzemy się za jedzenie – zarządził i nałożył Arturowi jeden z największych kawałków pizzy, jaki znalazł.
- Hej, bez przesady – jęknął i z przerażeniem spojrzał na swój talerz.
- Mówiłem przecież, że się za ciebie wezmę. A teraz skończ marudzić i jedz. Chyba że chcesz, żebym cię nakarmił.
- Głupek – mruknął, mimo wszystko się uśmiechając.





A oto kolejny rozdział. Znowu nie powala swoją długością, no ale tak to już chyba będzie podczas roku szkolnego. Bo nie chcę, żebyście musieli czekać miesiącami na kolejne notki, które będą jednak zajmowały kilkanaście stron w Wordzie... :/
PS. Ta akcja ze zdobyciem numeru telefonu przez Marcela to taka z życia wzięta... Kiedyś moja koleżanka się na to nabrała. Byłyśmy na kilkudniowym obozie i wracałyśmy wieczorem do miejsca, w którym spałyśmy. No i zaczął się do nas przystawiać jakiś podpity kawaler. Przystojny, koło dwudziestki, więc moja kumpela od razu się wkręciła. Gdy ją poprosił o numer telefonu, to wymiękła i zaczęła się wykręcać. Po kilku nieudanych próbach chłopak prosi ją, żeby mu dała zadzwonić do swojego kolegi, bo on nie ma nic na koncie... No i co zrobiła moja genialna koleżanka? Dała mu ten telefon. A kawaler oczywiście ją wykiwał i zamiast do kumpla to zadzwonił do siebie... I tak zdobył jej numer. A później miała do mnie pretensje, że zamiast ją ostrzec (bo od razu się skapnęłam co się święci), to tylko stałam obok i się śmiałam, a później wytknęłam jej głupotę :3
Normalnie jestem tak dobrym kumplem jak Bucky w "Zimowym Żołnierzu" XD

niedziela, 11 września 2016

Z pamiętnika Iwana. Wpis czwarty

21 marca 1932r.
Дорогой дневник!
Dziś mój ojciec musiał wyjechać. Ucieszyłem się, bo miał mi dzisiaj udzielać jakichś swoich beznadziejnych lekcji. Pewnie znowu skończyłoby się na tym, że by mnie pobił. Ale przedtem musiałbym znosić pranie mózgu, niezbyt efektywne zresztą. Zamiast tego mogę w spokoju siedzieć w swoim pokoju i czytać książkę, którą udało mi się zdobyć kilka miesięcy temu. Nawet nie wiem, jaki ma tytuł. Znalazłem ją na strychu u cioci Natalii. Nie ma okładki, brakuje też kilku stron, dla mnie liczy się jednak zawarta w niej historia. Opowiada ona o mężczyźnie, którego wywieziono z jego ojczystego kraju, a który za wszelką cenę stara się wrócić do domu. Po drodze poznaje wielu ludzi, a także odkrywa sens życia i to, że nigdy nie można mówić nigdy. Na końcu umiera, widząc swoją żonę i dzieci. I choć czytam tę książkę czwarty raz, to zawsze odkrywam w niej coś nowego, coś, czego wcześniej nie zauważyłem. Nigdy nie smuci mnie jednak śmierć głównego bohatera. Co innego, gdyby nie udało mu się spełnić swojego marzenia. Wtedy okazałoby się, że wszystko, w co wierzył, było kłamstwem, a ludzkie pragnienia to tylko głupie, nic nieznaczące mrzonki.
Za każdym razem zaczynam się też zastanawiać, o czym ja marzę. Co jest moim pragnieniem? I wtedy dochodzę do wniosku, że nie wiem. Że nigdy nie dano mi szansy, by się nad tym zastanowić. Że nikogo to nigdy nie interesowało, i prawdopodobnie nigdy nie zainteresuje. Że jestem tylko narzędziem, które stworzono do konkretnego celu, i że nie mam wpływu na to, co się ze mną stanie. Najgorsze jest jednak to, że coraz mniej mi to przeszkadza. Kiedyś chciałem się buntować, uciec, uwolnić się od tego. Dziś dochodzę do wniosku, że to wbrew pozorom wcale nie jest takie złe, jak na początku zakładałem. Że tylko głupiec odrzuciłby taką szansę. Jest tylko jedno ale. Nigdy nie zamierzam się w tym zatracić, tym samym wypierając się prawdziwego siebie. Do końca pozostanę sobą, nawet jeśli cały świat odwróci się do mnie plecami.
Dlaczego więc czuję się tak niespokojny? Dlaczego tak bardzo się boję, że nie uda mi się tego osiągnąć, i że obudzę się pewnego dnia, będąc zupełnie innym człowiekiem? Dlaczego tak bardzo wątpię we własne siły? Nie chcę się poddać, ale co, jeśli nie będę miał wyjścia? Czy znajdzie się ktoś, kto poda mi wtedy dłoń i pomoże mi wstać?


Jak widać, znalazłam nową czcionkę, która właściwie jest inną wersją tej poprzedniej... no i wygląda lepiej, przynajmniej dla mnie, a także o wiele łatwiej się ją czyta. Jutro zajmę się edycją pozostałych trzech notek, żeby wszystkie wyglądały tak samo, bo tak głupio, żeby nagle się czcionka zmieniła...
A tak w ogóle, to jestem bardzo zmęczona, ale po prostu musiałam wrzucić tę notkę, bo nie wiadomo, kiedy miałabym na tyle wolnego czasu i chęci, żeby to zrobić w innym terminie. Wiem, że jest krótka i właściwie o niczym, ale w sumie taki już ma charakter to opowiadanie. W kolejnym "Pamiętniku..." będzie jakaś większa akcja, no drama w każdym razie, już nawet mam do niego wstęp, wystarczy tylko to rozwinąć. Planuję się w nim rozpisać, no i tatuś Iwana pokaże trochę, na co go stać. No chyba że mi nie wyjdzie i stwierdzę, że jednak odłożę to na inny termin. Wtedy znowu będzie nudno :/
Jeszcze jedna informacja. Kolejny rozdział "Życia online" się pisze, powili ale jednak. Jak dobrze pójdzie, to już niedługo się tu pojawi. No, może nie tak niedługo, ale cii.
Mam też do was jedno pytanko. Od jakiegoś czasu piszę sobie opko, którego akcja dzieje się w Las Vegas, a bohaterami są postaci z anime, jakim jest "One piece". Główny paring tego tworu to Doflamingo x Crocodile. Pytam więc, czy ktokolwiek by to chciał czytać? Bo w sumie sama nie wiem, czy to tu wstawić. Nie mogę się zdecydować po prostu. Dlatego liczę, że nie olejecie mojego pytania i ktokolwiek mi na nie odpowie c:
A teraz tak patrzę, i wychodzi na to, że te moje bezsensowne wywody są dłuższe niż sam wpis z "Pamiętnika...". Top żenal po prostu :c
Dobra, idę spać, bo zaczynam gadać głupoty. Też tak macie, że jak jesteście naprawdę padnięci, i chce wam się spać, ale tak naprawdę, to gadacie dziwne rzeczy i potraficie być szczerzy aż do bólu? Bo ja tak mam. I współczuję mojej przyjaciółce, która nie raz musiała mnie taką znosić. Albo dopiero co obudzoną mnie. Albo taką zaspaną na maksa... To dopiero jest hardkor XD Dobra, idę, bo te moje dopiski zmierzają w dziwnym kierunku... Pozdrawiam wszystkich i do następnej notki! :3