Menu

czwartek, 5 listopada 2015

Anioł Śmierci, część 4

            - Samael… Samael! Żyjesz? – wyrwał mnie ze snu czyjś głos. Mruknąłem, niezadowolony, i przewróciłem się na drugi bok, ignorując to wołanie. Nie miałem najmniejszego zamiaru wstawać. – Samael, spałeś dwa dni. Nie uważasz, że już ci wystarczy?
            - Spadaj, chcę spać… - jęknąłem, machając w powietrzu ręką. – Zostaw mnie w spokoju.
            - Nie mam zamiaru – odparł i złapał moją dłoń. Pocałował delikatnie jej wierzch swoimi zimnymi wargami, a gdy nie zareagowałem, polizał ją czubkiem języka.
            - Odczep się… Kim ty w ogóle jesteś? – zapytałem nieprzytomnie, uchylając powieki. Moim oczom ukazał się Haniel, powoli zaczynałem sobie wszystko przypominać. – Co ty tu jeszcze robisz? Nie powinieneś do Nieba wracać? Szef cię jeszcze nie wzywa?
            - Daj spokój, żartownisiu. Jako Archanioł mam nieco więcej przywilejów – odparł pogodnie. Zauważyłem, że uspokoił się widząc, jak wracam z powrotem do żywych.
            - Nie nudziło ci się przez cały ten czas?
            - Nie, wręcz przeciwnie… Wbrew pozorom trzymanie cię w objęciach i kilka innych rzeczy stanowiło dla mnie nie lada rozrywkę.
            - Kilka innych rzeczy? Co ty żeś mi robił? – zapytałem, oglądając swoje ciało. Na pierwszy rzut oka nie było niczego widać, lecz to mogła być jego kolejna sztuczka.
            - Nic specjalnego, nie martw się – spróbował mnie uspokoić. – Swoją drogą, masz bardzo miękkie włosy. Skórę zresztą też.
            - Nie wierzę, że nadal z tobą rozmawiam… - warknąłem. Byłem zły na siebie za te dwa dni nieuwagi, na jakie pozwoliłem sobie w jego towarzystwie. Prawda była taka, że mogłem w każdej chwili zginąć z ręki Haniela. Dziwiłem się, że nie wykorzystał jeszcze żadnej z nadarzających się okazji.
            - W końcu jestem Archaniołem Miłości, potrzebuję od czasu do czasu odrobiny czułości.
            - Nie denerwuj mnie.
            - Bo co? Znowu spróbujesz mnie pokonać?
     - To byłoby zbyt proste… Pomyślę nad inną formą zemsty – odgryzłem się. Denerwowało mnie to, w jakim świetle postawił mnie Haniel.
            - A zatem będę czekał z niecierpliwością – odparł. Po chwili przysunął się do mnie i zaczął uważnie się we mnie wpatrywać.
            - Czego?
            - Mówiłem ci już, że jesteś bardzo przystojny?
         - Ja rozumiem, że może macie inne zasady w Niebie, ale bardzo cię proszę, nie drażnij mnie.
            - Nie chciałem cię urazić, wybacz… - powiedział, odgarniając mi włosy z czoła.
        - Dlaczego to robisz? Ciągle mnie dotykasz, jesteś dla mnie miły, delikatny… To dziwne.
          - Prawda jest taka, że już od dłuższego czasu cię obserwowałem. Twoja osoba bardzo mnie zaintrygowała, postanowiłem bliżej cię poznać. Jesteś inny, i to nie tylko dlatego, że zwykłe czynności wysysają z ciebie siły. Głęboko w twoich oczach kryje się tęsknota za czymś… Chciałbym odkryć, o czym tak skrycie marzysz.
            - Nonsens. Jestem demonem, nie mam marzeń. Moim jedynym celem jest szerzenie zła, przynoszenie śmierci, bólu i cierpienia…
            - Czy w tym tkwi problem? – zapytał, studiując palcem kształt moich ust. Emanował autentyczną troską, jakiej jeszcze nigdy nie zaznałem. W ogóle cała ta sytuacja była dla mnie nowa, gubiłem się w niej, nie wiedziałem, jak się zachowywać.
            - Nie mogę, zrozum…To dla mnie jedyne wyjście.
            - Znam inne, dzięki któremu nie będziesz już musiał krzywdzić innych.
          - Niby jakie? Myślisz, że nie próbowałem? Że nie szukałem sposobu, by ominąć to wszystko i zacząć żyć od nowa? Jestem Aniołem Śmierci, na moich rękach zawsze będzie krew! – krzyknąłem, przestając nad sobą panować. Nie mogłem uwierzyć, że to, co do tej pory tak dobrze ukrywałem sam przed sobą, teraz wypłynęło na wierzch, raniąc mnie jeszcze bardziej. Ja tylko chciałem być tym, do czego mnie stworzono. Myślałem, że gdy ucieknę z Piekła i uwolnię się od wywieranej na mnie presji, wszystkie moje wątpliwości ustaną. Dziś wiem, jak bardzo się myliłem.
            - Pomogę ci, tylko mi zaufaj. Razem osiągniemy to, o czym od zawsze marzyliśmy – powiedział, stykając swoje czoło z moim i zamykając oczy. Oprócz zimna poczułem coś jeszcze. Nie umiałem tego nazwać, lecz narodziło się to gdzieś na dnie mojego serca, odmieniając je już na zawsze.
            - A ty? O czym marzysz?
            - Może to nieco śmieszne, ale poszukuję miłości…
            - Ty? Poszukujesz miłości? Wybacz, ale to trochę bez sensu.
       - Wiem. Ale ja tylko przynoszę miłość, sam nigdy jej nie zaznałem. Jestem nią przepełniony, obdarowuję nią ludzi, natomiast sam także jej pragnę… Co z tego, że Bóg ciągle nam powtarzał, że kocha nas, aniołów, jak swoje dzieci? To niczego nie zmienia, przynajmniej w moim przypadku. Nie chcę już dłużej patrzeć wyłącznie na szczęście innych, pragnę sam go w końcu doznać – wyszeptał. Z kącików jego ust pociekły pojedyncze łzy, spadając na moje policzki.
            - Rozumiem. Widzę, że łączy nas o wiele więcej, niż na początku myślałem. Domyślam się, że ty także uciekłeś, co? – zapytałem, na co odpowiedział skinieniem. Westchnąłem ciężko i niepewnie położyłem dłoń na jego plecach, pocierając je. Próbowałem go pocieszyć, lecz kompletnie nie miałem pojęcia, jak się za to zabrać.
           - Nie musisz się zmuszać do poprawiania mi humoru – szepnął w końcu, przenosząc głowę na moje ramię. Przytulił się do mnie mocno, mrucząc ledwo słyszalnie z zadowolenia.
            - Nie zmuszam się. Muszę jednak przyznać, że dziwny z ciebie facet… Co innego, gdybyś był… anielicą – zaśmiałem się.
            - Anielice to współczesny wynalazek, i dobrze o tym wiesz. Poza tym w Niebie takie relacje pomiędzy mężczyznami to nic dziwnego, nie wiem jak u was.
            - U nas? Jeśli masz na myśli Piekło, to lepiej żebyś nie wiedział co się tam wyrabia. Ale to trochę dziwne, nie sądzisz? Wśród śmiertelników takie związki są grzechem, podczas gdy wierni słudzy Boga zabawiają się pomiędzy sobą…
            - Nic nie zrozumiałeś. Chodziło mi raczej o relacje czysto przyjacielskie. Wiadomo przecież, że żaden z nas nie posuwa się dalej – zbeształ mnie urażonym tonem. – Jednak demony to prymitywny gatunek.
          - Nie zapominaj, że każdy z nas był kiedyś taki jak wy – przypomniałem mu, szczypiąc go w policzek.
            - Wiem, wiem. Puszczaj – warknął, odpychając od siebie moją dłoń. Mimo wszystko uśmiechnął się szeroko i spojrzał na mnie. Jego oczy skrywały figlarne iskierki.
            - Czego się gapisz?
            - Fajny z ciebie facet, wiesz?
            - Dobra, koniec tych czułości – stwierdziłem, zrzucając go z siebie – bo coś czuję, że zaczynasz przechodzić na ciemną stronę mocy.
       - A skąd pewność, że już nie przeszedłem? – zapytał, z powrotem się do mnie przysuwając i posyłając w moją stronę nieco prowokacyjny uśmiech. Patrząc mi głęboko w oczy, powoli oblizał swoje pełne wargi.
            - Przerażasz mnie, Hanielu – wymamrotałem.
          Moją głowę wypełniły wątpliwości dotyczące słuszności decyzji podjętych przeze mnie w ostatnim czasie.
* * *
            - Haniel, ja rozumiem, że się do mnie przywiązałeś i takie tam, ale kiedy, do jasnej cholery, masz zamiar sobie pójść? – zapytałem nieco rozdrażniony, gdy anioł jak gdyby nigdy nic rozsiadł się na mojej kanapie. Minął tydzień, odkąd zamieszkał w moim mieszkaniu i nic nie wskazywało na to, że ma zamiar to zmienić.
            - Pójść sobie? A po co? – odparł zdziwiony, otwierając szeroko oczy. – Myślałem, że to dla ciebie jasne, że zostaję z tobą. Nie po to tyle się trudziłem, żeby teraz tak po prostu odejść.
            - Ty mnie czasami zadziwiasz… Przecież mógłbyś przychodzić od czasu do czasu w odwiedziny czy coś w tym stylu. I nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek wyraził zgodę na twoje towarzystwo.
            - Może i nie padło to z twoich ust, ale wiem, że tak naprawdę tego chcesz. Poza tym coś ci obiecałem i mam zamiar dotrzymać słowa.
            - Doprawdy…? – mruknąłem, siadając z laptopem na kolanach.
            - Co robisz? – zagadnął, wbijając mi brodę w ramię. Syknąłem cicho i potrząsnąłem nim, lecz to nie poskutkowało. W końcu dałem sobie spokój.
            - Zapewniam sobie fundusze. Za coś trzeba w końcu żyć. Poza tym czeka mnie więcej wydatków, jeśli mam utrzymywać siebie i jeszcze pasożyta.
            - Piszesz powieści – zaśmiał się – czy może jesteś dziennikarzem? Jak to z tobą jest? Swoją drogą to dziwne, że demon jak gdyby nigdy nic podjął się zwykłej, ludzkiej pracy.
            - A kto powiedział, że wykonuję jakąkolwiek pracę? Ludzkie zabezpieczenia są tak prymitywne, że jestem w stanie bez żadnego ryzyka przelać na swoje konto całkiem pokaźne sumki bez wzbudzenia jakichkolwiek podejrzeń.
         - Może gdyby cię złapali, dostałbyś nauczkę i przestał kraść… - mruknął z oburzeniem.
            - Nawet jeśli, to wystarczy wypowiedzieć jakąś banalną formułę i znowu stanę się przykładnym obywatelem. A jak ci się to nie podoba, to znajdź pracę, wyprowadź się i zacznij żyć jak najuczciwszy człowiek na ziemi. Zobaczymy, jak długo pociągniesz.
            - Nie mógłbyś jednak przystopować? Z tego, co widzę…
        - Nie mam zamiaru się ograniczać – przerwałem mu szorstko. – Poza tym czego spodziewałeś się po demonie? Uczciwości?
            - Nie po demonie, ale po tobie.
        - A co to za różnica? Jestem taki, jak wszyscy, może nawet gorszy pod pewnymi względami. Nigdy nie zapominaj, z kim masz do czynienia.
            - Liczę na to, że tym, który będzie musiał zapomnieć, będziesz ty .
         - Jak ty mnie denerwujesz – warknąłem, wstając z kanapy. Zabrałem ze stolika paczkę papierosów i wyszedłem na mały spacer. Moje rozdrażnienie nie było dobrym znakiem. Obawiałem się, że już niedługo da o sobie znać mój głód. Normalnie nie przejmowałbym się tym, lecz od kiedy zaczął towarzyszyć mi Haniel, bałem się tego momentu. Nie miałem pojęcia, co ten pokręcony anioł może wymyślić.
Nerwowym ruchem zapaliłem papierosa, zaciągając się mocno jego intensywnym, gryzącym dymem. Smak ten przypominał mi piekło, które mimo wszystko było moim domem. Czasami naprawdę za nim tęskniłem. Nie na tyle, żeby wrócić tam z podkulonym ogonem, lecz wystarczająco, by poczuć lekki ucisk w piersi. Westchnąłem cicho, karcąc się w myślach za ten głupi sentyment. Nie było potrzeby myśleć o tym miejscu. Inni pewnie już dawno o mnie zapomnieli, spisali mnie na straty, wyrzucili ze swoich umysłów.
- Długo masz jeszcze zamiar bujać w obłokach? – padło pytanie tuż przy moim uchu. Spojrzałem na Haniela, zły na siebie, że po raz kolejny dałem mu się podejść.
- Ile już za mną leziesz?
- Chwilę. Nie trudno było cię znaleźć – zaśmiał się łagodnie. – Co cię trapi?
- Nic, o czym musiałbyś wiedzieć.
- Na pewno? Wyglądasz, jakbyś serio potrzebował pomocy…
- Wydaje ci się – przerwałem mu, przyśpieszając. Z każdą chwilą coraz bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że właśnie tej nocy obudzę się, by polecieć na łowy, wybrać ofiarę, która w ciągu najbliższych kilku dni stanie się moim posiłkiem. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie Haniel, który nie dostępował mnie ani na krok. – Słuchaj, nie mógłbyś spędzić dzisiejszej nocy poza moim mieszkaniem? – zagadnąłem, wymyśliwszy uprzednio jakąś wymówkę.
- Dlaczego? – zapytał. Na jego twarzy malowała się mieszanina smutku i zaciekawienia.
- Mam ochotę się zabawić, sam rozumiesz, a świadomość, że czaisz się gdzieś w pobliżu tylko psułaby mi frajdę.
- Ty? Zabawić się? Z tego, co zaobserwowałem, raczej unikasz ludzi…
- Tak, ale czasami nachodzi mnie ochota, aby trochę z nimi poobcować. Poza tym co ja ci będę tłumaczył. Moje mieszkanie, moje zasady.
- Twój głód dał o sobie znać, prawda? – zapytał po chwili milczenia. Mimo wszystko nie spodziewałem się, że tak szybko się zorientuje, co Haniel bezbłędnie wyczytał z moich oczu. Zatrzymał mnie i mocno uścisnął moje ramię. – Wiem, że jest na to inny sposób. Wytrzymaj jeszcze trochę, na pewno coś wymyślę.
- Puść mnie, ludzie się na nas gapią… - warknąłem, lecz jego wzrok sprawił, że moja ręka bezwiednie zatrzymała się na jego dłoni. Stanąłem jak wryty, kompletnie nie wiedząc, co robić. – O co ci chodzi?
- Proszę cię, jeszcze tylko kilka dni. Jestem już blisko.
- Na razie to tylko wybór ofiary. Sam nie wiem, kiedy nastąpi faktyczny głód. Najprawdopodobniej obudzę się dzisiaj w nocy, nie zatrzymuj mnie więc i pozwól mi lecieć. Do niczego nie dojdzie.
- No dobrze, ale jeśli to będzie właśnie dzisiaj? Nie chcę, żebyś znowu zabijał…
- Nie ma takiej opcji. A teraz zabieraj ode mnie swoje łapy – powiedziałem, uwalniając się od niego.
- Uda nam się, zobaczysz. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby cię uratować.
- Skończ z tymi romantycznymi wyznaniami, bo jeszcze pomyślę, że się we mnie zakochałeś – zadrwiłem z niego i odruchowo zmierzwiłem jego włosy. Uśmiech, który wykwitł na jego ustach, uspokoił mnie i napełnił czymś w rodzaju nadziei.
Tylko na co?









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz