Menu

sobota, 28 listopada 2015

Więzień we własnym domu, część 15

  Nadszedł grudzień. Ziemię zaczął stopniowo pokrywać śnieg, otulając go niczym kołdrą. Wiatr, hulający bez skrępowania pomiędzy drzewami, bez wątpienia był mroźny i niezbyt przyjemny w zetknięciu ze skórą. Co prawda czasami brakowało mi jego ostrego dotyku, lecz gdy słyszałem, jak złowrogo świszczy i huczy, cieszyłem się, że nie mogę wyjść z domu.  Za każdym razem, gdy wyglądałem przez okno, przypominały mi się czasy dzieciństwa, gdy wychodziliśmy z moim tatą na podwórze, by lepić bałwana czy rzucać się śnieżkami. Zawsze, gdy wracaliśmy po tych zabawach do domu, cali mokrzy i ze zmarzniętymi nosami i dłońmi, moja mama czekała już na nas z gorącą herbatą, kręcąc z pobłażaniem głową. Zawsze wtedy przytulałem się do niej, opowiadając podekscytowanym głosem co robiliśmy, a ona słuchała, głaszcząc mnie po głowie i uśmiechając się. Była wtedy jeszcze cieplejsza, niż zwykle, a jej dotyk pozwalał ochłonąć po wyczerpujących zajęciach. Później przychodziła kolej na mojego tatę, lecz dla niego nie była już taka łaskawa. Zawsze dostawał od niej kuksańca między żebra i zarzucała mu, że powinien bardziej na mnie uważać, lecz ostatecznie i tak wszystko to kończyło się całusem w policzek. Jaki ja byłem wtedy szczęśliwy, widząc, jak patrzą na siebie z miłością. Właśnie tak wyglądała dla mnie prawdziwa miłość. Nie, ona dalej tak wygląda.
  Trzask zamykanych drzwi wyrwał mnie z zamyślenia. Zaciekawiony, wyjrzałem przez okno. Zobaczyłem Iwana, który zmierzał w stronę szopy, w której znajdowało się drewno na opał. Oparłem się na parapecie i obserwowałem, jak zarzuca w tył szalik, chwyta opartą o ścianę siekierę i jednym uderzeniem przecina na pół okrągłe polano, czemu towarzyszył stłumiony, głuchy dźwięk. Uśmiechnąłem się, podziwiając jego zręczność i wprawę w tym zajęciu. Mnie zajmowało to o wiele więcej czasu, a wysiłek, jaki musiałem w to wkładać, był ogromny. W końcu Iwan wziął w ręce pokaźny stosik drewna i bez wysiłku zaczął wracać do domu. Gdy mnie zobaczył, uśmiechnął się szeroko, a uśmiech ten był tak niewinny i niemal dziecięcy, że oniemiałem. Gdybym go wcześniej nie znał, pomyślałbym, że to miła i przyjacielska osoba. A to byłby duży błąd.
  - Podglądasz mnie? – zaśmiał się, wracając z salonu, gdzie położył szczapy obok kominka. Jego policzki nadal barwił soczysty róż.
   - Nie, tak tylko patrzałem… Nie masz dzisiaj tej swojej papierkowej roboty?
  - Nie. Jakiś czas temu nadrobiłem wszystkie zaległości i teraz mam wolne. Do czasu oczywiście. A czemu pytasz?
   - Z ciekawości. Wydajesz się dziś po prostu wyluzowany, niemal beztroski.
  - Może to dlatego, że mamy dziś taki piękny dzień. W Rosji zimy są o wiele bardziej surowe, a tu czuję się, jakby zaraz miała nadejść wiosna.
  - Dopiero grudzień, do wiosny daleko – mruknąłem, chcąc nieco ostudzić jego zapał. Niestety, nie udało się.
  - Feliks, ponuraku, trochę radości z życia – powiedział, ciągnąc mnie za policzek.
  - Jak mam się cieszyć z życia, skoro siedzę tu zamknięty i zapomniałem już, jak jest na zewnątrz? Mógłbyś mnie czasem zabrać na jakiś spacer czy coś…
  - Spacer, powiadasz? A co, jeśli zerwiesz się ze smyczy i mi uciekniesz? Co wtedy?
  - Nie żartuj sobie ze mnie, nie jestem psem… - powiedziałem. Spojrzałem na niego spod byka, krzyżując ręce na piersiach. – Poza tym gdzie miałbym uciec, w dodatku zimą?
  - Wy, Polacy, zawsze coś wykombinujecie. Niewiele rzeczy stanowi dla was przeszkodę. No ale skoro tak mówisz, to wyjdziemy gdzieś razem. Ubieraj się.
  - Już, teraz? – zapytałem zdziwiony. Spodziewałem się raczej, że naskłada mi obietnic, po czym będzie ociągał się z dotrzymaniem ich.
  - Na co czekać, księżniczko? Załóż coś ciepłego i idziemy.
  - Dziwak z ciebie, wiesz? – skwitowałem z uśmiechem i pognałem na górę, by uzbroić się w jeszcze więcej warstw ubrań. Wyciągnąłem z szafy płaszcz, szalik, rękawiczki i nauszniki i wróciłem do Iwana, który stał, gotowy do wyjścia. Ubrałem się pospiesznie i skinąłem głową na znak, że możemy ruszać. – Gdzie idziemy?
    - Dawno nie było się w miasteczku, co?
  - A może pójdziemy gdzieś indziej? – zapytałem. Nie chciałem bowiem, by któryś z mieszkańców nas zobaczył, co tylko spotęgowałoby ich nienawiść do mnie.
  - To dobre miejsce. Poza tym nie warto iść teraz do lasu czy w inne takie miejsce, bo do zmroku zostały niecałe trzy godziny. To niebezpieczne.
   - Niech ci będzie… Ale nie rób niczego głupiego, dobra?
  - To raczej powinna być moja kwestia – odparł, chwytając mnie za rękę i prowadząc w stronę głównej bramy. Po chwili splótł swoje palce z moimi i włożył do swojej kieszeni, której ciepło dało się odczuć nawet przez materiał rękawiczki. Początkowo chciałem ją zabrać, ale stwierdziłem, że lepiej się teraz nie narażać. – Powiedz mi, Feliks, myślałeś już o wyjeździe ze mną?
  Tym pytaniem kompletnie mnie zaskoczył. Zdążyłem już o tym zapomnieć. Co prawda podjąłem decyzję, że nigdzie się stąd nie ruszę, ale czułem, że taka odpowiedź go nie zadowoli.
  - Trochę myślałem – zacząłem ostrożnie.
  - I jak? Jakieś decyzje?
  - To nie takie proste… Mówiłem ci już, że nie mogę ot tak zniknąć.
  - A ja mówiłem ci już, że możesz. Ba, że to będzie dla ciebie lepsze niż zostanie tu, z tymi wszystkimi pokręconymi staruchami.
  - Nie mów tak o nich. Nie znasz ich. A tak się składa, że te pokręcone staruchy są dla mnie ważne, więc wiesz…
  - Sęk w tym, że właśnie nie wiem. Co cię tu trzyma? Może ty i czujesz się zobowiązany wobec nich, lecz tak się składa, że zostałeś przez nich niemal wyklęty. Jak myślisz, co się stanie, gdy wyjadę stąd i nie będę cię już mógł ochraniać? Co wtedy?
  - Poradzę sobie, nie martw się.
  - Tak, tak… W takim razie temat ten zostanie nadal otwarty.
  - Powiedzmy sobie szczerze. Nie zamkniesz go, dopóki się nie zgodzę, tylko o to ci chodzi – warknąłem, odwracając głowę w inną stroną, byleby na niego nie patrzeć. Wokół nas panowała cisza, a drzewa rosnące wzdłuż drogi tylko potęgowały ten efekt. Wszechobecna biel nadawała otoczeniu tajemniczego, bajkowego charakteru.
  - A jak myślisz, dlaczego? Dlaczego za wszelką cenę chcę zabrać cię ze sobą? – Gdy nie zareagowałem, kontynuował. – Już ci mówiłem, że należysz do mnie. Chcę doprowadzić cię do szaleństwa, rozpalić w tobie ogień, jakiego nikt nigdy wcześniej nie wskrzesił. Chcę, by twoje zmysły mnie łaknęły, byś pragnął mnie całym sobą. Chcę, byś mnie pokochał – powiedział i uchwycił moją brodę, zmuszając, bym skierował na niego wzrok. Zajrzał głęboko w moje oczy, hipnotyzując mnie swoim spojrzeniem, jego powagą i stanowczością. Po chwili nachylił się nade mną i pocałował mnie. Jego zimne wargi łakomie sięgały po moje, jakby pragnąc przekazać mi to, czego ich właściciel nie potrafił ubrać w słowa. Jęknąłem cicho w jego usta, próbując złapać oddech.
  - Udusisz mnie kiedyś – szepnąłem, gdy oderwał się ode mnie i znowu na mnie spojrzał.
  - Spokojnie, nie dopuszczę do tego. Na razie jesteś mi potrzebny, nie mam więc korzyści z pozbycia się ciebie.
  - Miło… - mruknąłem, po czym zostałem pociągnięty do przodu, a tym samym zmuszony do kontynuowania spaceru.
  Po kilku minutach doszliśmy do miasteczka. Moim oczom ukazały się zaśnieżone domy, wyglądające jeszcze bardziej ponuro niż zwykle. Oblodzone chodniki posypano piachem, który tworzył na nich ścieżki w kolorze brudnego brązu. Brukowana droga zniknęła zaś pod białą pokrywą noszącą niewyraźne, zatarte ślady. W pobliżu nie widać było żywej duszy. Rozejrzałem się uważnie, stąpając ostrożnie po chodniku i zaciskając mocniej palce na dłoni Iwana. Modliłem się w duchu o to, by nikogo nie spotkać po drodze.
  - Proszę, proszę. Kogo to moje oczy widzą – usłyszałem za plecami drwiący głos. Momentalnie się odwróciłem i zobaczyłem Rafała, pięćdziesięcioletniego mężczyznę, który pracował kiedyś w sklepie. Znałem go na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie wyniknie z tego nic dobrego. – Dawno cię u nas nie było. Czyżby szanownemu panu czegoś zbrakło, że zniżyłeś się do naszego poziomu i tu przyszedłeś? A może znowu szukacie sobie we dwójkę jakiejś Bogu ducha winnej kobiety, którą będziecie mogli zamordować? Więc jak, zdrajco? – zapytał, kładąc szczególny nacisk na ostatnie słowo, które zabolało mnie jak diabli. Podszedł do nas i oparł się na miotle, którą zmiatał sprzed domu śnieg.
  - Szukasz kłopotów? – zagadnął Iwan, uśmiechając się do niego ledwo zauważalnie. – Bo jeśli tak, to mogę ci je załatwić.
  - Grozisz mi, rosyjska świnio?
  - Niech pan przestanie i wróci lepiej do domu – poprosiłem, patrząc na niego z żalem.
  - Nie odzywaj się, zdrajco. Ze śmieciami nie gadam – warknął ociekającym jadem głosem, pod wpływem którego cofnąłem się.
  - Co powiedziałeś? – zapytał Iwan. – Bo chyba nie usłyszałem.
  - Twoja strata, szujo.
  - Czyżby? – szepnął, wyciągając z kieszeni pistolet i celując nim w sam środek czoła Rafała. Był na tyle szybki, że mężczyzna przez chwilę nie skojarzył, że coś zagraża jego życiu. Dopiero po kilku sekundach uniósł lekko wzrok, spoglądając z lękiem na lufę pistoletu. Iwan uśmiechnął się szeroko, a był to tak przerażający widok, że sam poczułem się tak, jakbym miał zaraz umrzeć. – Chcesz coś jeszcze dodać, zanim odstrzelę ci łeb?
  - Iwan, przestań! – krzyknąłem, patrząc na niego błagalnym wzrokiem.
  - Bronisz go? Po tym, jak cię nazwał?
  - Tak. Dlatego zostaw go i chodź już.
  - Wybacz, ale ja tak nie potrafię – mruknął i odbezpieczył broń, która szczęknęła cicho. – Przygotuj się na śmierć, kanalio.
  - Proszę! Zrób to dla mnie! Zostaw go! – krzyknąłem znowu, chwytając się kurczowo jego płaszcza. – Nie wybaczę ci, jeśli to zrobisz, rozumiesz? Już nigdy się do ciebie nie odezwę! Nawet na ciebie nie spojrzę!
  Iwan zacisnął szczęki i wziął głęboki oddech. Widać było, jak walczy sam ze sobą.
  - Przeproś go – wydusił w końcu, nie opuszczając jednak broni.
  - Nie trzeba…
  - Trzeba. A jeśli tego nie zrobi, przysięgam, że przedziurawię mu łeb. I nawet ty mnie nie powstrzymasz.
  - Przepraszam – burknął Rafał, wyraźnie przestraszony. Zaczął się cofać, nie spuszczając jednak Rosjanina z oczu. Na koniec spojrzał jeszcze na mnie z odrazą, po czym zniknął w swoim domu.
  - Co za bydlę – warknął Iwan, chowając pistolet. – Wystarczyło go trochę postraszyć, a stał się potulny jak baranek… Nienawidzę takich ludzi.
  - Już dobrze, wracajmy do domu. Gdybym wiedział, że tak to się skończy, nie prosiłbym cię o ten spacer.
   - To nie twoja wina – mruknął, wciąż zły. Szedł tak szybko, że z trudem za nim nadążałem. – Nie mogę tylko zrozumieć, dlaczego nie pozwoliłeś, bym go zabił. To byłby wręcz dobry uczynek.
   - Żadna śmierć nie jest dobra, szczególnie taka. Poza tym nie chcę już więcej widzieć, jak przeze mnie giną ludzie.
   - To nie jest nawet człowiek… Powiedz mi, dlaczego on tak bardzo bał się o swoje życie? Dlaczego na myśl, że za chwilę może zginąć, był gotów po nogach mnie całować, byleby przetrwać?
   - Kwestia okiełznania pierwotnego strachu, tak sądzę…
  - Zatem ty musiałeś nad tym w pełni zapanować, co?
  - Dlaczego tak myślisz? – zapytałem, ciężko dysząc. Tempo, jakie narzucił Iwan, było dla mnie zdecydowanie za szybkie. Chyba zdał sobie z tego sprawę, bo trochę zwolnił.
  - Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? Moi żołnierze dali ci popalić. Mimo tego nie zawahałeś się ani na chwilę i nie odpuściłeś. Byłeś gotowy umrzeć, byleby nie okazać słabości. Pomyślałem wtedy, że jesteś całkowicie innym człowiekiem niż ci, których do tej pory spotykałem na mojej drodze. Oni już dawno uciekliby z podkulonymi ogonami, godząc się na wszystko, co kazalibyśmy im zrobić. Ale nie, ty stałeś tam, dumny i zawzięty, drwiąc z wroga. Nawet teraz nie boisz się o swoje życie, chociaż mógłbym zabić cię w każdej chwili. Żyjesz ze swoim wrogiem pod jednym dachem i masz jeszcze czelność sprzeciwiać się i buntować. Doprawdy, przedziwne z ciebie stworzenie…
  - Taka już moja natura, czas się przyzwyczaić.
  - Nie ja mam się dostosować, ale ty. I w końcu znajdę sposób, by cię do tego zmusić.
  - A więc szukaj, może kiedyś uda ci się cokolwiek wskórać w tym kierunku – powiedziałem, uśmiechając się niewinnie, co wyszło mi jednak jak grymas, gdyż ledwo dychałem. Moja i tak kiepska kondycja, nadwątlona po miesiącach zamknięcia, dała o sobie znać. Iwan cmoknął, niezadowolony, i jak gdyby nigdy nic przerzucił mnie sobie przez ramię. – Co ty wyprawiasz? Postaw mnie na ziemię! – krzyknąłem, zaskoczony.

  - W tym tempie nie wrócimy do domu do jutra. Tak będzie szybciej – wyjaśnił, przytrzymując mnie oczywiście za pośladki, które ściskał mocniej, niż było trzeba. Westchnąłem, dając mu do zrozumienia, że jego absurdalne zachowanie zaczyna mnie już irytować, po czym poddałem się. Wiedziałem, że z tym upartym, aroganckim, samolubnym Rosjaninem nie wygram.


Część 16




Czuję, że wracam do formy! :3

4 komentarze:

  1. No to fajnie, Iwan trochę taki nerwowy jest, gdyby narąbał więcej drewna to może uszło by z niego trochę :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żeby Iwan był spokojny i nieszkodliwy przez cały dzień, to musiałby chyba cały las deszczowy wyciąć. Może to by zadziałało :D

      Usuń
  2. Podejrzanie wesoły był na początku nasz Iwan, przeczuwałam, że dalej coś się stanie, co może go wyprowadzić z równowagi... On jest z jednej strony taki pocieszny, a z drugiej straszny, nie wiem, czy to dobrze, że go takiego lubię, szczególnie, jak się złości <3 A Felek uparty jest najlepszy i jak się stawia, to taki zawzięty, że trudno z nim wygrać, heh xD Cieszę się strasznie z nowego rozdziału, czekam na następny zastanawiając się cóż dalej wymyślisz :) Dużo weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę przyznać, że najlepszą częścią pisania tego opowiadania jest opisywanie Iwana właśnie nieźle rozeźlonego. Wtedy jest najfajniej. Oczywiście nie dla Feliksa,bo to jemu się obrywa :/
      Ale coś czuję, że rozwiązanie zbliża się wielkimi krokami. Mam już tyyle pomysłów, że aż chce się pisać :3

      Usuń