Menu

niedziela, 13 grudnia 2015

Więzień we własnym domu, część 16

  Od incydentu w wiosce minęły cztery dni. Od tamtego czasu Iwan był bardzo zajęty, gdyż mieszkańcy stali się jeszcze bardziej butni niż zwykle, sprawiając coraz więcej problemów. Bałem się, że wyniknie z tego wszystkiego coś bardzo niedobrego. Złe przeczucia co rusz nawiedzały moją głowę i nie dawały mi spokoju. Bałem się. Tak cholernie się bałem…
  - Witaj Jakow. Wejdź – usłyszałem, jak Iwan zaprasza do środka jednego ze swoich podwładnych, którego darzył sympatią, co było nie lada zaszczytem. Ostrożnie przechyliłem się przez barierkę na schodach i spróbowałem wybadać sytuację. Mężczyźni udali się do salonu. – Wiesz, dlaczego cię wezwałem?
  - Tak, Iwan. Mnie również to martwi – odparł Jakow, od razu przechodząc do rzeczy. – Jeśli dalej tak pójdzie, mogą być kłopoty. Musimy nad tym jakoś zapanować.
  - Wiem. I dlatego będziemy musieli zorganizować małe przedstawienie. Liczę, że to ostudzi ich zapał.
  Małe przedstawienie? Ciekawe, co Braginski miał na myśli… Na pewno nic dobrego, tego mogłem być pewny.
  - Zajmiesz się wyborem ochotników, czyż nie, Jakow? – zapytał, dając swym tonem do zrozumienia, że nie przyjmuje odmowy.
  - Oczywiście, możesz na mnie liczyć. Ilu sobie życzysz?
  - Na początek pięciu. Później, w razie jakichś wątpliwości tych prostaków, będziemy podwajać tę liczbę. Co o tym myślisz?
  - Doskonale – odparł obojętnie i zaśmiał się ledwo słyszalnie. Pochyliłem się jeszcze bardziej, nie chcąc, by umknęło mi jakiekolwiek słowo.
  - A zatem wypijmy za to, przyjacielu – powiedział Iwan. Do moich uszu doleciał brzęk szkła, i wiedziałem, że to by było na tyle poważnych rozmów. Westchnąłem, zawiedziony, i na palcach poszedłem do swojego pokoju.
  Pół godziny później usłyszałem kroki, a w gwałtownie otwartych drzwiach zobaczyłem Iwana. Jego policzki były lekko zaczerwienione, a na ustach gościł drwiący uśmieszek.
  - Chodź, nasz gość chce cię poznać – powiedział, wyciągając w moją stronę dłoń.
  - A jeśli ja nie chcę go poznać? – zapytałem, krzyżując ręce na piersiach.
  - To mało mnie obchodzi. Masz iść i koniec dyskusji.
  - Nie będę tam z wami siedział, kiedy wy pijecie sobie w najlepsze. Nie dość, że zanudzę się na śmierć, to jeszcze będę musiał słuchać waszej pijackiej gadki. Podziękuję.
  - Nie żartuj sobie. Nie jesteśmy ani trochę pijani. To jak? Idziesz po dobroci, czy mam cię tam zanieść? – zapytał, opierając się o framugę, gotowy w każdej chwili zaatakować.
  - Pół godziny, nie dłużej – warknąłem, i podszedłem do niego. Gdy wyszedłem na korytarz, zrównał się ze mną i objął mnie w talii. – Puszczaj, idioto – szepnąłem, odpychając jego rękę.
  - Ty i ten twój temperament. Zachowuj się. Mam nadzieję, że nie przyniesiesz mi wstydu.
  - Zobaczy się…
  - A więc to jest ten twój Feliks – wykrzyknął Jakob, gdy weszliśmy do salonu. Iwan zasiadł wygodnie w fotelu, podczas gdy ja zatrzymałem się niedaleko nich. Na stole zauważyłem dwie butelki wódki, w tym jedną opróżnioną prawie w całości, dwa kieliszki, paczkę papierosów i popielniczkę. – Muszę przyznać, że na pierwszy rzut oka wydaje się milusi.
  - Niech cię nie zmyli ta niewinna twarz, przyjacielu. To istny szatan – powiedział Iwan i zaśmiał się. Przewróciłem oczami i przyjrzałem się Jakobowi. Do tej pory znałem go tylko z opowieści, więc zdziwiłem się, że jego wygląd tak bardzo odbiega od moich wyobrażeń. Jak na moje oko miał czterdzieści lat, był dobrze zbudowany i chyba wyższy od Iwana, choć jego pozycja utrudniała mi określenie tego. Krótko ostrzyżone czarne włosy gdzieniegdzie przyprószone były siwizną. Szare oczy rzucały opanowane, niezdradzające uczuć spojrzenie, a długa blizna zdobiąca jego lewy policzek nadawała mu powagi. Wbrew pozorom jednak wydawał się przyjaznym, aniżeli groźnym człowiekiem. – Siadaj, nie stój tak – ofuknął mnie po chwili Iwan, wyrywając mnie z zamyślenia. Z niezadowoleniem wypisanym na twarzy usiadłem na kanapie.
  - Powiedz mi, młody, dlaczego inni ludzie nie mogą być ulegli jak ty? – zapytał mnie Jakob, lecz sugestywne chrząknięcie Iwana sprawiło, że nieco zmienił temat. – W końcu moglibyśmy zbudować razem potężne imperium, w którym każdemu żyłoby  się dobrze.
  - Imperium, w którym rządziłyby takie osoby jak wy, co? W którym zastraszałoby się jednostkę, by była posłuszna i ślepo wykonywała polecenia? Kto by o takim nie marzył… - mruknąłem, hardo patrząc mu w oczy. Gdy zaczął głośno się śmiać, wyprostowałem się, nie wiedząc, czego się spodziewać.
  - Wy, Polacy, jesteście niezwykli. My chcemy pokazać wam słuszną drogę, a wy od razu stroszycie kolce i jesteście gotowi walczyć ze wszelkim złem tego świata, byleby postawić na swoim – powiedział w końcu, odchylając się w fotelu i zakładając nogę na nogę. – Gdyby to z was wytępić, byłoby o wiele łatwiej.
  - Zapomnij – wtrącił się Iwan. – To wręcz niewykonalne zadanie. Już ja coś o tym wiem.
  - Trafiła kosa na kamień, co? A zatem wypijmy za to! Młody, nie pijesz z nami?
  - Nie, dziękuję – warknąłem, patrząc na nich spode łba. Oczywiście, jak jeden mąż, ryknęli śmiechem, unieśli kieliszki i błyskawicznie je opróżnili.
  Humory dopisywały im przez kolejne dwie godziny, podczas których zmuszony byłem wysłuchiwać ich sprośnych żartów, złośliwych uwag i wychwalania ich dobroczynnej działalności. Jak podejrzewałem, na dwóch butelkach się nie skończyło, i Iwan wyciągnął jeszcze jakąś małą karafkę z dziwnie wyglądającym trunkiem. Gdy więc Jakob wraz z Iwanem zniknęli w korytarzu, żegnając się, odetchnąłem z ulgą i wziąłem się za sprzątanie. Byłem tak zirytowany, że musiałem jakoś rozładować napięcie. Wyrzuciłem przewrócone butelki i zacząłem porządnie szorować stół, próbując pozbyć się odoru wódki.
  - A moja mała księżniczka już pracuje, hm? – powiedział, stając w progu i opierając się o niego, najpewniej starając się nie stracić równowagi.
  - Ktoś musi. Poza tym strasznie tu śmierdzi. Ostatni raz urządzacie sobie takie libacje w moim salonie. Nie życzę sobie więcej takich sytuacji.
  - Oj Feluś, daj spokój. Nic się nie stało. Nawet nie jestem pijany.
  - Właśnie widzę. Ledwo stoisz na nogach!
  - Czyżby? – zapytał, pewnie do mnie podchodząc i przewracając mnie na kanapę. Nachylił się nade mną, założył mi włosy za ucho i uśmiechnął się tajemniczo.
  - Odsuń się ode mnie. Śmierdzisz – powiedziałem, patrząc na niego nienawistnym wzrokiem. Chwilę później wymierzył mi siarczysty policzek, pod wpływem którego moja skóra mocno zapiekła.
  - Grzeczniej. Wystarczy, że pokazałeś przy Jakobie swój temperament. Teraz albo schowaj go sobie w kieszeń, albo sam wybiję ci go z głowy.
  - Niby jak chcesz to zrobić? Czyżbyś wymyślił jakiś genialny sposób? A może to alkohol, który z taką pasją dzisiaj żłopaliście, coś ci podszepnął?
  - Zaraz się przekonamy – powiedział, łapiąc mnie za szyję i przyciskając do oparcia. Otworzyłem szeroko usta, próbując zaczerpnąć powietrza, lecz przez jego place zaciskające się na mojej krtani nie mogłem nic zrobić.  Zacząłem charczeć i wyrywać się, lecz to tylko pogarszało sprawę. Po dolnej wardze pociekła mi stróżka śliny, z każdą chwilą jeszcze bardziej mocząc moją koszulkę. Gdy przed oczami zaczęła mi się pojawiać ciemność, nagle wszystko ustało. Z ulgą opadłem na kanapę, łapczywie wykonując spazmatyczne wdechy i próbując uspokoić chrapliwy oddech. Zakaszlałem i złapałem się za obolałe gardło. – I jak? Podobało się? – zapytał, zmniejszając dystans pomiędzy nami. Rozerwał moją bluzkę, której strzępy rzucił na podłogę, i przycisnął palec wskazujący do mojego mostka.
  - Nie waż się mnie dotykać – szepnąłem, lecz jak zwykle nie posłuchał. Zdarł ze mnie spodnie wraz z bielizną i wdarł się językiem w mój odbyt. Szarpnąłem się, ale skutecznie mnie unieruchomił, przez co nie pozostało mi nic innego, jak ulec. Za wszelką cenę starałem się ignorować przyjemność, jaką sprawiał mi Rosjanin, co nie należało do łatwych zadań. Zacisnąłem powieki, pragnąc, by to wszystko już się skończyło. Gdy Iwan uniósł się, do moich uszu doleciał szczęk odpinanego paska, a następnie zgrzytnięcie zamka błyskawicznego. Chciałem się wycofać, ale nawet jedną ręką był w stanie przyciskać mnie z taką siłą, że nie mogłem się ruszyć. Wszedł we mnie powoli, nie spiesząc się, i starając się robić to jak najdokładniej. Jęknąłem, gdy przeciągnął językiem po mojej szyi, na której prawdopodobnie pojawiły się już siniaki.
  - Ależ jesteś dzisiaj rozkosznie ciasny – wydyszał mi do ucha, poruszając się we mnie i roztaczając wokół nas woń alkoholu. Przytknąłem rękę do ust i wbiłem w nią zęby, nie chcąc krzyknąć z bólu. Najwyraźniej odzwyczaiłem się od tego, bo przy każdym następnym pchnięciu czułem się rozrywany od środka.
  Przy trzeciej rundzie utrata przytomności wyciągnęła mnie z tego piekła, przynosząc tymczasowe ukojenie.
* * *
  Następnego dnia obudziłem się na kanapie, przykryty kocem i cały obolały. Obok na ziemi leżał Iwan, z nogami zadartymi na jeden z podłokietników i z uchylonymi ustami. Wstałem ostrożnie i, starając się go nie obudzić, poszedłem do łazienki. Przy każdym kroku na moje uda spływała mieszanka spermy i krwi, co napawało mnie obrzydzeniem. Wszedłem do wanny i zacząłem spłukiwać to z siebie lodowatą wodą, wściekły, że znowu dałem się wykorzystać, w dodatku pijanemu mężczyźnie. Fakt, zacząłem darzyć Iwana czymś w rodzaju sympatii, lecz właśnie takie rzeczy oddalały nas od siebie. Zawsze, gdy myślałem, że cała ta sytuacja trochę się ustabilizuje, on wszystko psuł. Gdyby nie ten jego zwierzęcy popęd seksualny, wszystko byłoby inaczej. Kto wie, może nawet leżałbym teraz sobie w jakiejś spokojnej mogile, nie musząc martwić się o nic?
  - Feliks, jadę na jakiś czas do miasta. Przyjadę po ciebie o piętnastej. Bądź gotowy na tę godzinę – zawołał Iwan przechodząc obok łazienki, w której aktualnie urzędowałem. Chwilę potem usłyszałem, jak biega po schodach, pewnie ubierając się w pośpiechu i szukając potrzebnych rzeczy.
  Gdy w końcu do moich uszu doleciał warkot silnika, owinąłem się w ręcznik i poszedłem do kuchni. Zegar pokazywał godzinę siódmą, miałem więc jeszcze dużo czasu. Całym moim ciałem czułem, że to dziś jest ten dzień, w którym plan Iwana i Jakowa zostanie wcielony w życie.
* * *
  Za dziesięć piętnasta zszedłem na dół i przygotowałem się do wyjścia. Gdy kończyłem wiązać szalik, Iwan wrócił ze swojego gabinetu i zlustrował mnie wzrokiem.
  - Jesteś gotowy? – zapytał. Skinąłem głową, na co otworzył drzwi i zaprowadził mnie do samochodu. Od razu przypomniała mi się sytuacja sprzed kilku miesięcy, gdy Rosjanin zabierał mnie na egzekucję pani Zofii. Głośno przełknąłem ślinę i spojrzałem na niego zlęknionym wzrokiem. – Nie patrz tak na mnie. Nic ci się nie stanie. Również to, czego będziesz świadkiem, w żadnym stopniu nie jest twoją winą.
  Nic nie odpowiedziałem, skinąłem tylko głową i wyjrzałem przez szybę. Niezręczna cisza, która panowała, jedynie podsuwała mi coraz to nowsze scenariusze. Żaden z nich nie był jednak ani trochę pocieszający.
  - Jak się czujesz? – zapytał w końcu Iwan. Widać było, że długo się na to zdobywał.
  - W porządku, bywało gorzej - odpowiedziałem, z trudem wypowiadając każde słowo.
  - Niech ci będzie – mruknął i pogłaskał mnie po policzku, na chwilę odrywając dłoń od kierownicy.
  Kilka minut później wysiedliśmy na tyłach gmachu ratusza, w którym urzędowali teraz rosyjscy urzędnicy pilnujący miasta i sprawujący nad nim władzę. Weszliśmy bocznymi drzwiami do środka i udaliśmy się na drugie piętro, do jednego z gabinetów. Jak się okazało, był w nim Jakow, a wraz z nim kilku innych mężczyzn z mundurach, którzy omawiali z nim jakąś sprawę.
  - Zostawcie nas samych – rozkazał Iwan, na co żołnierze posłusznie opuścili pomieszczenie. W jednym z wychodzących rozpoznałem Kostię, który był obecny podczas zajmowania mojego domu, gdy to piekło dopiero się zaczynało. On też mnie poznał, gdyż uśmiechnął się do mnie złośliwie i uderzył mnie ramieniem, gdy przechodził koło mnie.
  - Wszystko już gotowe, Iwan. Czekamy tylko na twoje rozkazy – powiedział Jakob, gdy zostaliśmy we trójkę.
  - Dobrze się spisałeś – odparł, wyglądając przez okno i podziwiając coś nienawistnym wzrokiem.
  - Rozumiem, że działamy według wcześniej ustalonego planu?
  - Tak. Chyba nie wątpisz w to, że sobie poradzę…?
  - Skądże. Wiem, że w prowadzeniu przesłuchań i tym podobnych jesteś mistrzem.
  - Zatem chodźmy – powiedział Braginski, kładąc dłoń na moim ramieniu i prowadząc mnie do wyjścia. Zeszliśmy po schodach i frontowymi drzwiami wyszliśmy na duży, brukowany plac. Wokół niego zebrani byli mieszkańcy, pilnowani przez żołnierzy, na środku zaś klęczało pięciu mężczyzn przywiązanych do drewnianych pali, w tym Rafał. – Pilnuj go, Jakob – szepnął Iwan, niemal wpychając mnie w jego ramiona, po czym zaczął zbliżać się ku środkowi placu.
  - O co tu chodzi? – zapytałem ledwo słyszalnie.
  - Zaraz zobaczysz – zaśmiał się Jakob, oplatając ramionami moją szyję, tym samym nie pozwalając patrzeć mi na nic innego poza skrępowanymi mężczyznami i zbliżającym się do nich Braginskim.
  - Panie i panowie! Oto dziś będziemy świadkami niezwykłego wydarzenia! – krzyknął Iwan, przechadzając się przed zakładnikami. – Otóż ta piątka zaczęła stanowić realne zagrożenie dla naszej społeczności. Okazali się być zdrajcami, podłymi kłamcami, którzy nie docenili naszej dobroci i chcieli na własną rękę wymierzać sprawiedliwość. Zanim jednak ukaramy ich stosownie do ich przewinień, chciałbym powiedzieć wam, co takiego zrobili ci mężczyźni. Przyłapano ich na snuciu planów, które miały zagrozić nie tylko nam, ale i naszym przyjaciołom. Planowali serię zamachów, w wyniku których mieli zginąć nie tylko żołnierze, ale i cywile. Pragnęli przelać niewinną krew, by dopchać się do władzy niczym świnie do koryta. Jako dobry przywódca zatem pragnę zapewnić wam bezpieczeństwo i ostrzec wszystkich tych, którzy zapragnęliby zdradzić nas w podobny sposób. Nie będzie litości dla tych, którzy będą dążyli do zniszczenia ładu, jaki razem zaprowadziliśmy. Zapamiętajcie moje słowa, gdyż usłyszycie je dopiero przy następnej takiej okazji, która, mam nadzieję, więcej się nie wydarzy.
  - Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy… - zaczął śpiewać Rafał, a jego głos niósł się po placu rozedrganą falą, po czym załamał się. Iwan podszedł do niego, uklęknął przy nim i złapał go za szczękę, unosząc jego głowę do góry.
  - Masz tupet, przyjacielu. Chcesz powiedzieć coś jeszcze, zanim cię zabiję? – zapytał. W odpowiedzi mężczyzna splunął mu w twarz i uśmiechnął się. – A zatem żegnaj – mruknął i spokojnie wycelował lufę pistoletu w jego czoło. Chwilę wodził palcem po spuście, aby w końcu go nacisnąć. Ciszę przerwał odgłos strzału, z drzew z przeraźliwym skrzekiem zerwało się kilka wron. Stanąłem jak wryty, nie mogąc uwierzyć w to, co się przed chwilą stało.
  Cztery kolejne wystrzały dochodziły jakby z oddali, miałem wrażenie, że wszystko zaczyna przesłaniać gęsta mgła. Poczułem, jak moje wnętrzności przewracają się do góry nogami, a zapach prochu zmieszanego z krwią tylko potęgował to uczucie. Gwałtownie wyrwałem się z objęć Jakowa i odbiegłem na bok, po czym zwymiotowałem. Upadłem na kolana i zasłoniłem oczy dłońmi, nie chcąc już niczego widzieć.
  - Rozejść się! No, ruszać się! – usłyszałem krzyki żołnierzy. W oddali niósł się słabnący płacz dziecka, również odgłosów kroków było coraz mniej.
  - Hej, młody, możesz wstać? –zapytał Jakow, kładąc rękę na moim ramieniu. Momentalnie ją strąciłem i zerwałem się na równe nogi. – Spokojnie, nic ci przecież nie zrobię.
  - Zostaw mnie – wychrypiałem, cofając się. Byłem przerażony. Instynkt podpowiadał mi, bym uciekał, lecz ciało nie mogło wyrwać się z ogarniającego mnie paraliżu. – Mówiłem, że to nie był dobry pomysł! – krzyknął do Iwana, który zaczął iść w naszą stronę. Gdy napotkałem jego wzrok, zacząłem coraz szybciej stawiać korki. W końcu potknąłem się i upadłem na pokryty śniegiem chodnik, lecz nie rezygnowałem z próby ucieczki, odpychając się do tyłu nogami i nie spuszczając Rosjan z oczu.
  - Feliks, uspokój się – powiedział twardym głosem Iwan, przydeptując skraj mojego płaszcza i zatrzymując mnie. Zacząłem się szarpać, próbując się wyswobodzić, lecz nic to nie dało. W końcu Braginski nie wytrzymał i wziął mnie na ręce, niosąc w stronę ratusza. Chwiałem krzyczeć, lecz opuchnięte gardło mi na to nie pozwalało. Mogłem tylko wić się i liczyć na to, że uda mi się wyswobodzić. – Przestań się szarpać, albo cię zwiążę – warknął Iwan, a ja momentalnie zastygłem w bezruchu. – Zajmij się wszystkim, Jakow – rozkazał i wyszedł tylnym wyjściem, którym jakiś czas temu przyszliśmy. Posadził mnie na przednim siedzeniu w samochodzie, sam zaś zajął miejsce za kierownicą i ruszył w stronę mojego domu.
  Przez całą drogę trwaliśmy w ciszy, on zaciskając zęby i patrząc ze złością na drogę, ja zaś trzęsąc się i czekając, kiedy wreszcie poczuję chłód stali na skroni. Bałem się. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów wizja własnej śmierci przerażała mnie, a im dłużej jechaliśmy, tym to przerażenie się potęgowało. Gdy więc zatrzymaliśmy się przed wejściem do dworku, byłem u kresu wytrzymałości.
  - Wysiadaj – powiedział Iwan, a gdy nie zareagowałem, sam wyciągnął mnie z samochodu i zaniósł do domu. – Nie wiem, co ci odbiło, ale masz przestać, słyszysz?
  Nie słyszałem. Nie chciałem słyszeć. Spojrzałem na niego tępym wzrokiem pełnym lęku. W myślach słyszałem tylko huk strzałów, wrzask wron i plusk kropel krwi spadających na chodnik.
  - Obudź się w końcu! – krzyknął i wymierzył mi kilka policzków. Podziałało.
  - Zostaw mnie – szepnąłem, zaciskając powieki. – Jak mogłeś… to zrobić?
  - Musiałem. Poza tym oni chcieli zabić ciebie. Uznali, że jesteś naszym informatorem. Co innego miałem więc zrobić? Spokojnie czekać, aż się tu zakradną i pod pretekstem obrony ich zastrzelić? To nie są żarty, Feliks. Oni naprawdę są gotowi zabić nie tylko rosyjskich żołnierzy, ale i swoich sąsiadów gotowych ich powstrzymać.
  Pokręciłem głową i oparłem czoło na jego piersi. Znałem całą piątkę skazanych na śmierć mężczyzn. Byli oni zawzięci, czasami wręcz nieobliczalni. Słynęli ze swych wybuchowych charakterów. Myśl, że mogliby oni zabić swoich, stawała się dla mnie coraz bardziej prawdopodobna.
  - Musiałem cię tam zabrać. Inaczej byś nie zrozumiał. Poza tym ochrona ciebie jest dla mnie priorytetem – powiedział i delikatnie uniósł moją głowę tak, bym na niego spojrzał.
  - Postaw mnie już na ziemię – poprosiłem, a gdy to uczynił, zdjąłem płaszcz i buty i poszedłem do łazienki. Opłukałem usta, pozbywając się smaku wymiocin, i wyszedłem na korytarz.
  - Jakow, o czym ty mówisz? – usłyszałem głos Iwana dobiegający z gabinetu. – Cholera, załatw to jakoś. Użyj wszelkich środków, żeby to zatrzymać. Masz moje pozwolenie – warknął i rzucił słuchawką.  Niemal wybiegł z pomieszczenia, a gdy mnie zobaczył, podszedł do mnie, wziął mnie w ramiona i zaniósł do swojej sypialni. Usiadł na łóżku, sadzając mnie między jego rozsuniętymi nogami, i mocno mnie objął. Musnął czubkiem nosa mój policzek i głęboko odetchnął. – Przez chwilę myślałem, że nie wyjdziesz już z tego szoku. Ja… przepraszam, że cię w to wciągnąłem. Ale to naprawdę było konieczne…
  - Rozumiem, nie mów już o tym. Nie chcę o tym teraz myśleć – powiedziałem, powstrzymując napływające do oczu łzy. Nie chciałem znowu pokazywać słabości. Choć raz pragnąłem zachować się jak mężczyzna.
  - Swoją drogą, w mieście nie jest teraz za ciekawie. Podobno było więcej osób,  które planowały rebelię. Z tego, co mówił Jakow, wyszły one na ulicę i sieją terror. Zabili już kilku ludzi, którzy nie chcieli się do niech przyłączyć. Zachowują się jak barbarzyńcy.
  - Gdyby nie wy, nic takiego by się nie wydarzyło – szepnąłem ze złością. – Dalej żylibyśmy w spokoju, ciesząc się z zakończenia wojny.
  - Prawda jest taka, że to wy wszystko zepsuliście. Chcieliśmy dać wam szansę na odbudowę, lecz zamiast tego zaczęliście się cofać, kierowani nienawiścią i niejasnymi marzeniami. Musisz pogodzić się w końcu z myślą, że to ludzie, których tak bardzo kochałeś, doprowadzili się do upadku, i to na ich barkach spoczywa odpowiedzialność za śmierć tych wszystkich osób. Poza tym jaki jest sens bronić kogoś, kto cię znienawidził i chce dla ciebie jak najgorzej? Wiesz, co powiedział ten cały Rafał podczas przesłuchania? Że takich zdrajców jak ty mógłby zabijać całymi dniami. Że gdyby dostał cię w swoje ręce, torturowałby cię tak długo, aż nie zacząłbyś błagać o litość. Myślisz, że mogłem mu to darować?
  Jego słowa wywołały we mnie ogromny ból. Do tej pory nie zdawałem sobie sprawy, że zostałem znienawidzony do takiego stopnia. Czułem się zawiedziony postawą ludzi, za których niedawno oddałbym własne życie. Nie mogłem uwierzyć, że tak łatwo mnie skreślili. W jednej chwili cały żal i współczucie zniknęły. Została tylko pustka.
* * *
  Kilka dni później do Iwana zadzwonił telefon. Gdy przyszedł do mnie po skończonej rozmowie, widziałem na jego twarzy dziwne napięcie. Byłem ciekaw, czego dotyczyła ta rozmowa.
  - Feliks, muszę ci coś powiedzieć… - zaczął, mocno zaciskając dłonie w pięści. – Dzwonili do mnie z Moskwy. Otrzymałem rozkaz, by wracać. Uznano, że sytuacja wymknęła mi się spod kontroli.
  - A co ja mam z tym wspólnego? – zapytałem, czując jednak lekkie ukłucie żalu, że będziemy musieli się rozstać.
  - Chciałem zapytać, czy przemyślałeś swoją decyzję odnośnie wyjazdu.
  - Nie zmienię zdania, Iwan. Przykro mi.
  - Tak myślałem… - warknął rozdrażniony, i wyszedł. Po chwili wparował do mojego pokoju i jak gdyby nigdy nic pocałował mnie, dając tym jednak do zrozumienia, że to nasz ostatni pocałunek. Poczułem w ustach coś gorzkiego, lecz zignorowałem to, gdyż był to najpewniej jakiś alkohol. Zamknąłem powieki, poddając się, i splotłem dłonie na szyi Rosjanina. Gdy się od siebie oderwaliśmy, spojrzałem mu w oczy i lekko się uśmiechnąłem. – Nigdy cię nie zapomnę, Feliks – wyszeptał i wyszedł. Bezsilnie opadłem na łóżko, nadal oszołomiony, i zacząłem wsłuchiwać się w odgłosy dobiegające z sąsiedniego pokoju.
  Zasnąłem z myślą, że gdy się obudzę, zostanę sam, i już nigdy nie ujrzę jego twarzy, nie usłyszę jego głosu, nie poczuję jego ciepła…
  - Żegnaj… - szepnąłem i odpłynąłem w niebyt.
* * *
  Odzyskując świadomość, stwierdziłem, że co i rusz moje ciało dziwnie podskakuje. Szum, który słyszałem, okazał się pochodzić z rzeczywistego świata. Ostrożnie się podniosłem, lecz nawet to nie uchroniło mnie od uderzenia głową w coś twardego. Potarłem miejsce, które zderzyło się ze sztywną powierzchnią, i otworzyłem oczy. Gdy przyzwyczaiłem się do ciemności, ze zdziwieniem stwierdziłem, że siedzę na tylnym siedzeniu samochodu.
  - Gdzie ja jestem? – zapytałem, rozglądając się.
  - Spokojnie. Już niedługo będziemy w Moskwie – odparł mężczyzna siedzący za kierownicą. Gdy się odwrócił, rozpoznałem w nim Iwana. Spojrzawszy w jego oczy zrozumiałem, że to nie żart.
  Setki kilometrów od domu, zacząłem zastanawiać się, co będzie ze mną dalej.



Koniec. 




Cóż, muszę przyznać, że namęczyłam się z tą częścią, ale jak widać dałam radę. I jestem nawet z niej zadowolona. 
Jako że to ostatni rozdział "Więźnia...", powinnam wszystko zakończyć i nie zostawiać czytelników z tyloma pytaniami, gdyż sama nie lubię tego typu zakończeń. Ale wyszło właśnie tak, albowiem mam już pewien pomysł...
Mianowicie nie macie się czym martwić, gdyż zamierzam zabrać się za drugą serię, której tytuł najprawdopodobniej będzie brzmiał "Więzień we własnej stolicy". Będzie ona kontynuacją "Więźnia we własnym domu", która utrzymana będzie w lżejszym i (mam nadzieję) bardziej zabawnym tonie. Jeszcze nie wiem, kiedy ukaże się jej pierwszy rozdział, ale mam nadzieję, że jak najszybciej będę mogła zabrać się za pisanie. Mam bowiem wiele pomysłów na to, co się w niej wydarzy, chcę również umieścić w niej więcej postaci drugoplanowych, które co i rusz będą mieszać i mącić między głównymi bohaterami. Oczywiście głównym celem nadchodzącej serii będzie wyjaśnienie tego, co w pierwszej nie zostało wyjaśnione. Poza tym zmiana otoczenia i perspektywy dobrze zrobi zarówno Feliksowi, jak i Iwanowi. :3
Zatem oczekujcie i trzymajcie kciuki za moją literacką bitwę, którą toczyć będę podczas pisania "Więźnia we własnej stolicy"! 






6 komentarzy:

  1. No komedii to mi się trochę przyda po tym śmiercionośnym odcinku:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dramaty były, to teraz czas na komedię. W końcu jakoś trzeba rozładować to całe napięcie. :D

      Usuń
  2. Jej, już myślałam, że to się tak skończyło i dalej nic nie będzie xD Relacja między nimi jeszcze bardziej się zagmatwała, więc jak przeczytałam "Koniec.", to moja reakcja była mniej więcej taka: "Ale jak to koniec? Ale w sensie, że koniec rozdziału, czy opowiadania? Wcześniej nie było końców na zakończenie rozdziału o.O To nie może być koniec, tu jest jeszcze dużo rzeczy nieskończonych \(-.-)/ Powiedz, że będzie dalszy ciąg...", a potem doczytałam twój komentarz o drugiej serii i och! Znów nie mogę się doczekać, szczególnie, że ma być zabawniej! Weny życzę i wyczekuję kontynuacji :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę przyznać, że po części miałam zamiar przez chwilę potrzymać czytelnika w napięciu. Poza tym pierwotnie miałam zamiar właśnie tak zakończyć to opowiadanie i nie było mowy o kontynuacji. Także cieszę się, że pomysł na drugą część się przyjął :3
      Wena się, oczywiście, przyda, bo nawet ja nie wiem, kiedy wpadnie mi pomysł na sensowne rozpoczęcie 2 serii... Także trzymaj za mnie kciuki! :3

      Usuń
  3. Czy mogłabym oba twoje opowiadania udostępnić na wattpadzie? Oczywiście z podpisem mówiącym o tym, że to nie moja praca, tylko twoja z dołączonym linkiem ma się rozumieć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, muszę przyznać, że zaskoczyło mnie to pytanie. Aczkolwiek nie mam nic przeciwko, właściwie może to być ciekawy eksperyment. Będę wdzięczna za link do Twojego profilu, żebym mogła porównać odbiór na Wattpadzie z tym sprzed lat :)

      Usuń