Nadszedł grudzień. Ziemię zaczął stopniowo pokrywać
śnieg, otulając go niczym kołdrą. Wiatr, hulający bez skrępowania pomiędzy
drzewami, bez wątpienia był mroźny i niezbyt przyjemny w zetknięciu ze
skórą. Co prawda czasami brakowało mi jego ostrego dotyku, lecz gdy słyszałem,
jak złowrogo świszczy i huczy, cieszyłem się, że nie mogę wyjść z domu. Za każdym razem, gdy wyglądałem przez okno, przypominały
mi się czasy dzieciństwa, gdy wychodziliśmy z moim tatą na podwórze, by lepić
bałwana czy rzucać się śnieżkami. Zawsze, gdy wracaliśmy po tych zabawach do
domu, cali mokrzy i ze zmarzniętymi nosami i dłońmi, moja mama czekała już na
nas z gorącą herbatą, kręcąc z pobłażaniem głową. Zawsze wtedy przytulałem się
do niej, opowiadając podekscytowanym głosem co robiliśmy, a ona słuchała,
głaszcząc mnie po głowie i uśmiechając się. Była wtedy jeszcze cieplejsza,
niż zwykle, a jej dotyk pozwalał ochłonąć po wyczerpujących zajęciach. Później
przychodziła kolej na mojego tatę, lecz dla niego nie była już taka łaskawa.
Zawsze dostawał od niej kuksańca między żebra i zarzucała mu, że powinien
bardziej na mnie uważać, lecz ostatecznie i tak wszystko to kończyło się
całusem w policzek. Jaki ja byłem wtedy szczęśliwy, widząc, jak patrzą na
siebie z miłością. Właśnie tak wyglądała dla mnie prawdziwa miłość. Nie,
ona dalej tak wygląda.
Trzask zamykanych drzwi wyrwał mnie z zamyślenia. Zaciekawiony,
wyjrzałem przez okno. Zobaczyłem Iwana, który zmierzał w stronę szopy, w której
znajdowało się drewno na opał. Oparłem się na parapecie i obserwowałem, jak
zarzuca w tył szalik, chwyta opartą o ścianę siekierę i jednym uderzeniem
przecina na pół okrągłe polano, czemu towarzyszył stłumiony, głuchy dźwięk.
Uśmiechnąłem się, podziwiając jego zręczność i wprawę w tym zajęciu. Mnie zajmowało
to o wiele więcej czasu, a wysiłek, jaki musiałem w to wkładać, był
ogromny. W końcu Iwan wziął w ręce pokaźny stosik drewna i bez wysiłku
zaczął wracać do domu. Gdy mnie zobaczył, uśmiechnął się szeroko,
a uśmiech ten był tak niewinny i niemal dziecięcy, że oniemiałem. Gdybym
go wcześniej nie znał, pomyślałbym, że to miła i przyjacielska osoba. A to
byłby duży błąd.
- Podglądasz mnie? – zaśmiał się, wracając z salonu,
gdzie położył szczapy obok kominka. Jego policzki nadal barwił soczysty róż.
- Nie, tak tylko patrzałem… Nie masz dzisiaj tej swojej
papierkowej roboty?
- Nie. Jakiś czas temu nadrobiłem wszystkie zaległości i
teraz mam wolne. Do czasu oczywiście. A czemu pytasz?
- Z ciekawości. Wydajesz się dziś po prostu wyluzowany,
niemal beztroski.
- Może to dlatego, że mamy dziś taki piękny dzień. W
Rosji zimy są o wiele bardziej surowe, a tu czuję się, jakby zaraz miała
nadejść wiosna.
- Dopiero grudzień, do wiosny daleko – mruknąłem, chcąc
nieco ostudzić jego zapał. Niestety, nie udało się.
- Feliks, ponuraku, trochę radości z życia – powiedział,
ciągnąc mnie za policzek.
- Jak mam się cieszyć z życia, skoro siedzę tu zamknięty
i zapomniałem już, jak jest na zewnątrz? Mógłbyś mnie czasem zabrać na jakiś
spacer czy coś…
- Spacer, powiadasz? A co, jeśli zerwiesz się ze smyczy i
mi uciekniesz? Co wtedy?
- Nie żartuj sobie ze mnie, nie jestem psem… -
powiedziałem. Spojrzałem na niego spod byka, krzyżując ręce na piersiach. –
Poza tym gdzie miałbym uciec, w dodatku zimą?
- Wy, Polacy, zawsze coś wykombinujecie. Niewiele rzeczy
stanowi dla was przeszkodę. No ale skoro tak mówisz, to wyjdziemy gdzieś razem.
Ubieraj się.
- Już, teraz? – zapytałem zdziwiony. Spodziewałem się
raczej, że naskłada mi obietnic, po czym będzie ociągał się z dotrzymaniem ich.
- Na co czekać, księżniczko? Załóż coś ciepłego i
idziemy.
- Dziwak z ciebie, wiesz? – skwitowałem z uśmiechem i
pognałem na górę, by uzbroić się w jeszcze więcej warstw ubrań. Wyciągnąłem z
szafy płaszcz, szalik, rękawiczki i nauszniki i wróciłem do Iwana, który stał,
gotowy do wyjścia. Ubrałem się pospiesznie i skinąłem głową na znak, że możemy
ruszać. – Gdzie idziemy?
- Dawno nie było się w miasteczku, co?
- A może pójdziemy gdzieś indziej? – zapytałem. Nie
chciałem bowiem, by któryś z mieszkańców nas zobaczył, co tylko
spotęgowałoby ich nienawiść do mnie.
- To dobre miejsce. Poza tym nie warto iść teraz do lasu
czy w inne takie miejsce, bo do zmroku zostały niecałe trzy godziny. To
niebezpieczne.
- Niech ci będzie… Ale nie rób niczego głupiego, dobra?
- To raczej powinna być moja kwestia – odparł, chwytając
mnie za rękę i prowadząc w stronę głównej bramy. Po chwili splótł swoje palce z
moimi i włożył do swojej kieszeni, której ciepło dało się odczuć nawet przez
materiał rękawiczki. Początkowo chciałem ją zabrać, ale stwierdziłem, że lepiej
się teraz nie narażać. – Powiedz mi, Feliks, myślałeś już o wyjeździe ze mną?
Tym pytaniem kompletnie mnie zaskoczył. Zdążyłem już o
tym zapomnieć. Co prawda podjąłem decyzję, że nigdzie się stąd nie ruszę, ale
czułem, że taka odpowiedź go nie zadowoli.
- Trochę myślałem – zacząłem ostrożnie.
- I jak? Jakieś decyzje?
- To nie takie proste… Mówiłem ci już, że nie mogę ot tak
zniknąć.
- A ja mówiłem ci już, że możesz. Ba, że to będzie dla
ciebie lepsze niż zostanie tu, z tymi wszystkimi pokręconymi staruchami.
- Nie mów tak o nich. Nie znasz ich. A tak się składa, że
te pokręcone staruchy są dla mnie ważne, więc wiesz…
- Sęk w tym, że właśnie nie wiem. Co cię tu trzyma? Może
ty i czujesz się zobowiązany wobec nich, lecz tak się składa, że zostałeś przez
nich niemal wyklęty. Jak myślisz, co się stanie, gdy wyjadę stąd i nie będę cię
już mógł ochraniać? Co wtedy?
- Poradzę sobie, nie martw się.
- Tak, tak… W takim razie temat ten zostanie nadal
otwarty.
- Powiedzmy sobie szczerze. Nie zamkniesz go, dopóki się
nie zgodzę, tylko o to ci chodzi – warknąłem, odwracając głowę w inną stroną,
byleby na niego nie patrzeć. Wokół nas panowała cisza, a drzewa rosnące wzdłuż
drogi tylko potęgowały ten efekt. Wszechobecna biel nadawała otoczeniu
tajemniczego, bajkowego charakteru.
- A jak myślisz, dlaczego? Dlaczego za wszelką cenę chcę
zabrać cię ze sobą? – Gdy nie zareagowałem, kontynuował. – Już ci mówiłem, że
należysz do mnie. Chcę doprowadzić cię do szaleństwa, rozpalić w tobie ogień,
jakiego nikt nigdy wcześniej nie wskrzesił. Chcę, by twoje zmysły mnie łaknęły,
byś pragnął mnie całym sobą. Chcę, byś mnie pokochał – powiedział i uchwycił
moją brodę, zmuszając, bym skierował na niego wzrok. Zajrzał głęboko w moje oczy,
hipnotyzując mnie swoim spojrzeniem, jego powagą i stanowczością. Po
chwili nachylił się nade mną i pocałował mnie. Jego zimne wargi łakomie sięgały
po moje, jakby pragnąc przekazać mi to, czego ich właściciel nie potrafił ubrać
w słowa. Jęknąłem cicho w jego usta, próbując złapać oddech.
- Udusisz mnie kiedyś – szepnąłem, gdy oderwał się ode
mnie i znowu na mnie spojrzał.
- Spokojnie, nie dopuszczę do tego. Na razie jesteś mi
potrzebny, nie mam więc korzyści z pozbycia się ciebie.
- Miło… - mruknąłem, po czym zostałem pociągnięty do
przodu, a tym samym zmuszony do kontynuowania spaceru.
Po kilku minutach doszliśmy do miasteczka. Moim oczom
ukazały się zaśnieżone domy, wyglądające jeszcze bardziej ponuro niż zwykle.
Oblodzone chodniki posypano piachem, który tworzył na nich ścieżki w kolorze
brudnego brązu. Brukowana droga zniknęła zaś pod białą pokrywą noszącą
niewyraźne, zatarte ślady. W pobliżu nie widać było żywej duszy. Rozejrzałem
się uważnie, stąpając ostrożnie po chodniku i zaciskając mocniej palce na dłoni
Iwana. Modliłem się w duchu o to, by nikogo nie spotkać po drodze.
- Proszę, proszę. Kogo to moje oczy widzą – usłyszałem za
plecami drwiący głos. Momentalnie się odwróciłem i zobaczyłem Rafała,
pięćdziesięcioletniego mężczyznę, który pracował kiedyś w sklepie. Znałem go na
tyle dobrze, by wiedzieć, że nie wyniknie z tego nic dobrego. – Dawno cię u nas
nie było. Czyżby szanownemu panu czegoś zbrakło, że zniżyłeś się do naszego
poziomu i tu przyszedłeś? A może znowu szukacie sobie we dwójkę jakiejś Bogu
ducha winnej kobiety, którą będziecie mogli zamordować? Więc jak, zdrajco? –
zapytał, kładąc szczególny nacisk na ostatnie słowo, które zabolało mnie jak
diabli. Podszedł do nas i oparł się na miotle, którą zmiatał sprzed domu śnieg.
- Szukasz kłopotów? – zagadnął Iwan, uśmiechając się do
niego ledwo zauważalnie. – Bo jeśli tak, to mogę ci je załatwić.
- Grozisz mi, rosyjska świnio?
- Niech pan przestanie i wróci lepiej do domu –
poprosiłem, patrząc na niego z żalem.
- Nie odzywaj się, zdrajco. Ze śmieciami nie gadam –
warknął ociekającym jadem głosem, pod wpływem którego cofnąłem się.
- Co powiedziałeś? – zapytał Iwan. – Bo chyba nie
usłyszałem.
- Twoja strata, szujo.
- Czyżby? – szepnął, wyciągając z kieszeni pistolet i
celując nim w sam środek czoła Rafała. Był na tyle szybki, że mężczyzna przez
chwilę nie skojarzył, że coś zagraża jego życiu. Dopiero po kilku sekundach
uniósł lekko wzrok, spoglądając z lękiem na lufę pistoletu. Iwan uśmiechnął się
szeroko, a był to tak przerażający widok, że sam poczułem się tak, jakbym miał
zaraz umrzeć. – Chcesz coś jeszcze dodać, zanim odstrzelę ci łeb?
- Iwan, przestań! – krzyknąłem, patrząc na niego
błagalnym wzrokiem.
- Bronisz go? Po tym, jak cię nazwał?
- Tak. Dlatego zostaw go i chodź już.
- Wybacz, ale ja tak nie potrafię – mruknął i
odbezpieczył broń, która szczęknęła cicho. – Przygotuj się na śmierć, kanalio.
- Proszę! Zrób to dla mnie! Zostaw go! – krzyknąłem
znowu, chwytając się kurczowo jego płaszcza. – Nie wybaczę ci, jeśli to
zrobisz, rozumiesz? Już nigdy się do ciebie nie odezwę! Nawet na ciebie nie
spojrzę!
Iwan zacisnął szczęki i wziął głęboki oddech. Widać było,
jak walczy sam ze sobą.
- Przeproś go – wydusił w końcu, nie opuszczając jednak
broni.
- Nie trzeba…
- Trzeba. A jeśli tego nie zrobi, przysięgam, że
przedziurawię mu łeb. I nawet ty mnie nie powstrzymasz.
- Przepraszam – burknął Rafał, wyraźnie przestraszony.
Zaczął się cofać, nie spuszczając jednak Rosjanina z oczu. Na koniec spojrzał
jeszcze na mnie z odrazą, po czym zniknął w swoim domu.
- Co za bydlę – warknął Iwan, chowając pistolet. –
Wystarczyło go trochę postraszyć, a stał się potulny jak baranek… Nienawidzę
takich ludzi.
- Już dobrze, wracajmy do domu. Gdybym wiedział, że tak
to się skończy, nie prosiłbym cię o ten spacer.
- To nie twoja wina – mruknął, wciąż zły. Szedł tak
szybko, że z trudem za nim nadążałem. – Nie mogę tylko zrozumieć, dlaczego nie
pozwoliłeś, bym go zabił. To byłby wręcz dobry uczynek.
- Żadna śmierć nie jest dobra, szczególnie taka. Poza tym
nie chcę już więcej widzieć, jak przeze mnie giną ludzie.
- To nie jest nawet człowiek… Powiedz mi, dlaczego on tak
bardzo bał się o swoje życie? Dlaczego na myśl, że za chwilę może zginąć, był
gotów po nogach mnie całować, byleby przetrwać?
- Kwestia okiełznania pierwotnego strachu, tak sądzę…
- Zatem ty musiałeś nad tym w pełni zapanować, co?
- Dlaczego tak myślisz? – zapytałem, ciężko dysząc.
Tempo, jakie narzucił Iwan, było dla mnie zdecydowanie za szybkie. Chyba zdał sobie
z tego sprawę, bo trochę zwolnił.
- Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? Moi żołnierze dali
ci popalić. Mimo tego nie zawahałeś się ani na chwilę i nie odpuściłeś. Byłeś
gotowy umrzeć, byleby nie okazać słabości. Pomyślałem wtedy, że jesteś
całkowicie innym człowiekiem niż ci, których do tej pory spotykałem na mojej
drodze. Oni już dawno uciekliby z podkulonymi ogonami, godząc się na wszystko,
co kazalibyśmy im zrobić. Ale nie, ty stałeś tam, dumny i zawzięty, drwiąc
z wroga. Nawet teraz nie boisz się o swoje życie, chociaż mógłbym zabić cię w
każdej chwili. Żyjesz ze swoim wrogiem pod jednym dachem i masz jeszcze
czelność sprzeciwiać się i buntować. Doprawdy, przedziwne z ciebie stworzenie…
- Taka już moja natura, czas się przyzwyczaić.
- Nie ja mam się dostosować, ale ty. I w końcu znajdę
sposób, by cię do tego zmusić.
- A więc szukaj, może kiedyś uda ci się cokolwiek wskórać
w tym kierunku – powiedziałem, uśmiechając się niewinnie, co wyszło mi jednak
jak grymas, gdyż ledwo dychałem. Moja i tak kiepska kondycja, nadwątlona po
miesiącach zamknięcia, dała o sobie znać. Iwan cmoknął, niezadowolony, i
jak gdyby nigdy nic przerzucił mnie sobie przez ramię. – Co ty wyprawiasz?
Postaw mnie na ziemię! – krzyknąłem, zaskoczony.
- W tym tempie nie wrócimy do domu do jutra. Tak będzie
szybciej – wyjaśnił, przytrzymując mnie oczywiście za pośladki, które ściskał
mocniej, niż było trzeba. Westchnąłem, dając mu do zrozumienia, że jego
absurdalne zachowanie zaczyna mnie już irytować, po czym poddałem się. Wiedziałem,
że z tym upartym, aroganckim, samolubnym Rosjaninem nie wygram.
Część 16
Część 16
Czuję, że wracam do formy! :3
No to fajnie, Iwan trochę taki nerwowy jest, gdyby narąbał więcej drewna to może uszło by z niego trochę :-)
OdpowiedzUsuńŻeby Iwan był spokojny i nieszkodliwy przez cały dzień, to musiałby chyba cały las deszczowy wyciąć. Może to by zadziałało :D
UsuńPodejrzanie wesoły był na początku nasz Iwan, przeczuwałam, że dalej coś się stanie, co może go wyprowadzić z równowagi... On jest z jednej strony taki pocieszny, a z drugiej straszny, nie wiem, czy to dobrze, że go takiego lubię, szczególnie, jak się złości <3 A Felek uparty jest najlepszy i jak się stawia, to taki zawzięty, że trudno z nim wygrać, heh xD Cieszę się strasznie z nowego rozdziału, czekam na następny zastanawiając się cóż dalej wymyślisz :) Dużo weny życzę!
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że najlepszą częścią pisania tego opowiadania jest opisywanie Iwana właśnie nieźle rozeźlonego. Wtedy jest najfajniej. Oczywiście nie dla Feliksa,bo to jemu się obrywa :/
UsuńAle coś czuję, że rozwiązanie zbliża się wielkimi krokami. Mam już tyyle pomysłów, że aż chce się pisać :3