Menu

środa, 17 maja 2017

Pink Rose, część 4

- Czyli jest tak, jak myśleliśmy – stwierdził Tausayi, gdy Kuro przedstawił mu wyniki analizy. Na anonimie nie znaleziono żadnych śladów, odcisków palców, niczego, co mogłoby naprowadzić ich na coś konkretnego. – Dopóki nie zyskamy stuprocentowej pewności, że Smoker za tym stoi, będziemy tylko baczniej go obserwować. Jak się zdradzi, zastosujemy bardziej drastyczne metody. No chyba że masz na oku jakąś inną grupę.
- Z większością właścicieli kasyn i prezesów zachowujemy przyjazne stosunki, wątpię też, by któryś z nich był na tyle głupi, by z tego rezygnować. Jest kilka małych, nic nieznaczących placówek, z którymi nie nawiązaliśmy jakiejkolwiek współpracy, lecz są za słabe, by podjąć się takiego ryzyka i wypowiedzieć ci wojnę. Jedynie Misty Dragon pasuje idealnie na prześladowcę.
- Wiem, jednak tak jak mówiłem wcześniej, bez dowodów nie zaczniemy konkretnych działań. W tym wypadku błąd może nas sporo kosztować.
- Tak. Mimo wszystko Smoker nie stracił całej swojej reputacji, więc atakowanie go na ślepo nie skończyłoby się dobrze – mruknął Kuro, zdejmując okulary i pocierając nasadę nosa. Był zmęczony, wiedział jednak, że dopóki nie uda mu się przejąć choć odrobinę kontroli nad sytuacją, nie będzie mógł odpocząć. – W ogóle to dostałem wczoraj zdjęcia. Kilka z nich szczególnie zwraca uwagę – powiedział, wyciągając z neseseru szarą kopertę i podając ją Crogallowi. Mężczyzna niespiesznie przejrzał każde z nich, szczególną uwagę zwracając jednak na trzy ostatnie, na których widniała znajoma mu postać. – Co prawda zawsze wchodzi do kasyna głównym wejściem, nie mamy więc pewności, że pracuje dla Smokera, jednak ostatnio zaczął pojawiać się u nas, dlatego szczególnie zwrócił moją uwagę.
- To by tłumaczyło jego nachalność. No nic, znajdź kogoś, kto bez problemu będzie mógł trochę połazić za tym facetem. Ma się dowiedzieć, w jakim celu ten cały Don chodzi do Misty Dragon. Jeśli okaże się, że dla nich pracuje… No cóż, dopilnuję, by odechciało mu się szpiegowania.
- Mówiłeś, że cały czas próbuje nawiązywać z tobą kontakt. Możesz to wykorzystać i spróbować dowiedzieć się czegoś na własną rękę. Oczywiście będziesz musiał być bardzo ostrożny, żeby go nie spłoszyć.
- Jeśli już, to będę musiał to dobrze zaplanować. Owszem, zachowuje się jak debil, ale mam wrażenie, że to tylko pozory mające ukryć jego prawdziwą naturę.
Kuro skinął głową i wyciągnął z kieszeni telefon, który zaczął zawzięcie wibrować. Odebrał i przyłożył go do ucha.
- O co chodzi?... Co to znaczy ktoś ją zostawił?... Chodź tu natychmiast.
- Kto to?
- Mihawk. Jest list do ciebie, obawiam się zresztą jaki…
- Wybaczcie, że tak długo, ale próbowałem coś wyciągnąć od pracowników – powiedział Dracule, wchodząc do pomieszczenia i podając Crocodile’owi kopertę. Przysiadł na oparciu jednego z foteli i czekał na dalsze polecenia.
- Udało ci się czegoś dowiedzieć? – zapytał Kuro, cierpliwie czekając, aż przyjaciel skończy czytać list.
- Obsługa mówi, że nagle na ladzie znalazła się ta koperta, nie widzieli kto ani kiedy ją tam podrzucał. Nie zauważyli również nikogo podejrzanego, tym bardziej ubranego w prochowiec i kapelusz. Wychodzi na to, że użyli teraz innej osoby, najwyraźniej zdając sobie sprawę, jak dużą uwagę zwrócił ich poprzedni doręczyciel.
- Sam anonim niewiele się zmienił. Nawet treść jest zbliżona do tego pierwszego – mruknął Tausayi, podając Kurahadolowi kartkę. Sam fakt, że ktoś mu grozi, nie zrobił na nim wielkiego wrażenia. Był na to gotowy od początku swojej kariery jako szefa Rain Dinners, dziwił się nawet, że musi się z tym zmierzyć dopiero teraz.
- Pewnie nie ma cię to wystraszyć, tylko odwrócić twoją uwagę – stwierdził Mihawk, wstając i szykując się do wyjścia. – Pójdę sprawdzić nagrania, tak dla pewności. A nuż uda mi się coś znaleźć.
- Melduj o wszystkim, co uda ci się odkryć.
W odpowiedzi mężczyzna skinął głową i odszedł pospiesznym krokiem.
- Ciekawe co będzie następne – zastanowił się na głos Crocodile, zapalając cygaro i mocno się nim zaciągając.
- Obawiam się, że będą chcieli dobrać się do pracowników, a dopiero później zająć się tobą. Jeśli jest tak, jak powiedział Mihawk, chcą, byś skupił na sobie całą ochronę, dzięki czemu bez trudu będą mogli terroryzować nasz personel.
- Zatem stwórzmy pozory i dajmy im do wiadomości, że ich plan się sprawdził. Każ Dracule’owi się tym zająć. Niech zwiększy ochronę obiektu, tylko dyskretnie. Ma to wyglądać tak, jakbym większość ludzi przydzielił do pilnowania mnie – powiedział Crogall. W jego oczach dało się zauważyć radosne iskierki. Był zadowolony, że w końcu coś zaczyna się dziać. Mógł na chwilę oderwać się od codziennej rutyny i poczuć dreszcz emocji, czego od dłuższego czasu rozpaczliwie potrzebował. – A jak idzie ci namierzanie zastępcy Smokera?
- Wprowadziłem do Misty Dragon swojego człowieka, już niedługo powinien się tego dowiedzieć.
- Mam nadzieję. Zaczynam się już niecierpliwić, jeśli chodzi o tę sprawę.
- Spokojnie, to kwestia kilku dni – uspokoił go Kuro. Spakował do neseseru większość dokumentów, zostawiając tylko te, które dał na własność Crocodile’owi.
- Masz dużo pracy?
- Nie więcej niż zwykle. A co?
- Nie chciałbyś jeszcze zostać? Nie musisz mnie zabawiać, możesz spokojnie popracować – zaproponował, idąc do kuchni i wyciągając z lodówki kilka pomarańczy.
- Właściwie czemu nie? Rzadko składasz mi takie propozycje, aż żal nie skorzystać – odparł, uśmiechając się lekko, i dołączając do przyjaciela. – Coś się stało?
- Nie, wszystko w porządku. Umówiłem się dziś z kimś.
- Kim ona jest? Bo to kobieta, prawda? – zapytał, nie do końca wiedząc, czego się po nim spodziewać. Ostatnie wyznanie Tausayia nadal pozostawało żywe w jego pamięci, nie dając się tak łatwo z niej wyrzucić.
- Oczywiście, że kobieta – warknął, mierząc Kuro wściekłym wzrokiem.
- Tylko się upewniałem, nie denerwuj się – odparł, poluzowując krawat i odpinając dwa górne guziki koszuli. – Zakładam, że na razie nie wiążesz z nią większych nadziei?
- Szczerze? Jest ładniutka, ale wątpię, żeby cokolwiek mnie z nią łączyło. Pomyślałem po prostu, że czas się trochę zabawić – wyjaśnił, torturując owoce wyciskarką do soku.
- Myślę, że nie tylko o to chodzi.
- Doprawdy?
- Według mnie chcesz samemu sobie udowodnić, że ta noc z Donem była jedną wielką pomyłką, a uczucia i wspomnienia z nią związane to jedno wielkie nieporozumienie wywołane nadmierną ilością alkoholu – wyjaśnił, pewnie patrząc na siadającego naprzeciw niego Crocodile’a.
- Marnujesz się w tym zawodzie, Kuro. Powinieneś zostać detektywem – zadrwił z niego i upił łyk soku, ignorując jego gorzko-kwaśny smak.
- Po prostu jesteś zły, że odkryłem prawdę – zaśmiał się. Uruchomił trzymany w rękach tablet i zaczął sprawdzać przesłane mu niedawno sprawozdania i zestawienia, co chwilę kręcąc głową i notując uwagi obok budzących jego zastrzeżenia danych. – Nie myślałeś kiedyś, żeby otworzyć drugie kasyno? Niekoniecznie tu, ale w jakimś innym mieście.
- To w zupełności mi wystarczy. Nie chcę niczego więcej – odparł, rozprostowując nogi i wyciągając z kieszeni paczkę papierosów. – Chcesz? – zapytał, wyciągając w jego stronę kartonik.
- Wiesz przecież, że nie palę.
- Czasem ci się zdarzy – mruknął obojętnie i wsadził papierosa między wargi. Zapalił go i zaciągnął się nim mocno, pozwalając, by jego smak leniwie zmieszał się ze smakiem pomarańczy.
- Zdecyduj się na jedną rzecz – ofuknął go Kurahadol, widząc, jak Tausayi na zmianę przykłada do ust to szklankę, to znów papierosa. Nie wiedział czemu, ale zawsze denerwowało go takie mieszanie palenia z jedzeniem czy piciem.
- A może Smoker wcale nie ma jeszcze swojego następcy? – zastanowił się na głos, ignorując poprzednią uwagę przyjaciela. – Może to tylko plotka mająca uspokoić konkurencję?
- Wątpię. Smoker może i jest twardy, ale nawet on nie przeskoczy śmierci. Bądźmy szczerzy, ten stary dziad uzależniony od nikotyny, kofeiny i alkoholu nie pociągnie długo, a sytuacja, w jakiej się znalazł, tylko pogarsza jego stan. Z tego, co słyszałem, nigdy nie miał szczególnie zaufanego zastępcy czy doradcy, któremu mógłby powierzyć władzę, dlatego będzie potrzebował czasu, żeby kogoś takiego wyszkolić czy chociażby przetestować.
- To brzmi logicznie, tylko dlaczego nikt nic nie wie o tym jego następcy? Zawsze znajdzie się choć jedna wtajemniczona osoba, a tu nikt nawet się nie domyśla, kim on może być – mruknął, na nowo zbierając włosy w luźny kucyk. – Ta niewiedza doprowadza mnie już do białej gorączki…
- Wiem, że chciałbyś zacząć działać jak najprędzej, ale na razie musisz uzbroić się w cierpliwość. Jeszcze tylko kilka dni, góra tydzień, i wszystko powinno się wyjaśnić.
- Cały czas tak mówisz – stwierdził, spoglądając na zegarek i wstając od stołu. Poszedł do garderoby i naszykował białą koszulę, grafitowe spodnie od garnituru i tego samego koloru kamizelkę, po czym udał się do łazienki. Wziął szybki prysznic, ogolił niemal niewidoczny zarost, wyperfumował ciało, ubrał się i poszedł z powrotem do kuchni. – Wychodzę. Zostań, jeśli chcesz.
- A czy moja obecność nie będzie wam przeszkadzała?
- Nie mam zamiaru jej tu przyprowadzać. Skorzystam z któregoś pokoju na trzecim piętrze.
- Okrutny jak zawsze. Baw się dobrze. I nie przesadź z alkoholem.
- Postaram się – odparł sarkastycznie i narzucił na siebie swój płaszcz.
Gdy stanął pod Rain Dinners, była za dziesięć dziewiąta. Spodziewał się, że Conis przyjdzie spóźniona, ta jednak mile go zaskoczyła, przychodząc pięć minut przed czasem.
- Mam nadzieję, że nie czekałeś zbyt długo? – zapytała na powitanie i uśmiechnęła się nieśmiało.
- Nie, przyszedłem chwilę temu – powiedział, przyglądając się jej uważnie.
Kobieta miała na sobie krótką sukienkę na ramiączkach w przyjemnym kolorze pudrowego różu, skórzaną kurtkę, buty na wysokim obcasie, a w dłoni trzymała małą kopertówkę. Jej makijaż był skromny, dzięki czemu dodawał jej urody, a nie oszpecał. Jasne włosy swobodnie opadały na jej drobne ramiona, falując przy każdym powiewie. Słowem, prezentowała się jeszcze lepiej niż wtedy w księgarni.
- Ładnie wyglądasz, Conis – stwierdził, pozwalając, by złapała go pod ramię. Razem poszli do Rain Dinners i wjechali na drugie piętro, gdzie weszli do klubu i usiedli przy jednym ze stolików.
- Dość specyficzne miejsce jak na randkę – mruknęła, rozglądając się, i z zakłopotaniem obserwując półnagie tancerki wyginające się przy rurach.
- Nie podoba ci się?
- Ależ skąd. Po prostu nigdy nie byłam w takim klubie.
- No cóż, kiedyś musi być ten pierwszy raz – zaśmiał się. – Poczekaj, zamówię nam coś do picia.
- Dobrze. Tylko prosiłabym coś z mniejszą ilością alkoholu.
- Oczywiście – powiedział i podszedł do Pella. – Dla mnie to co zwykle, a dla tej panienki przygotuj coś niskoalkoholowego.
- A dla tego faceta?
- Jakiego faceta? – zapytał Tausayi i zerknął przez ramię. Zamarł, gdy zobaczył siedzącego obok Conis Dona. – Niech go szlag… - warknął i przeczesał włosy nerwowym ruchem.
- Wezwać ochronę?
- Nie, poradzę sobie. Poza tym mam do niego mały interes – odparł i wrócił na swoje miejsce. – Możesz mi wyjaśnić, co tu robisz?
- Siedzę – stwierdził jak gdyby nigdy nic Don. Oparł podbródek na dłoni i uśmiechnął się szeroko, uważnie lustrując wzrokiem Crogalla. – Chciałem się tylko przywitać, Crocodile.
- Crocodile? – zapytała Conis, przekrzywiając głowę i marszcząc brwi.
- Widzę, że nie masz pojęcia, z kim się spotkałaś – zaśmiał się Don. – Otóż Crocodile, właściciel tego kasyna, i ten przystojniak to… –  przerwał na chwilę i udał, że gra na niewidzialnym werblu – ta sama osoba!
- Widzę, że wprowadzanie zamętu to twoja specjalność.
- Czy… Czy to prawda? – jęknęła dziewczyna, patrząc na nich z autentycznym przerażeniem w oczach. Odpowiedź wyczytała z obojętnej miny Tausayia, który nagle stracił zainteresowanie tą mdłą i nudną kobietą. Zasługiwał na coś znacznie lepszego, czego z pewnością by przy niej nie znalazł. – Pójdę już. To nie mogło się udać, a teraz… – wykrztusiła, po czym wstała i ruszyła w stronę wyjścia. Don przez chwilę ją obserwował, po czym zarechotał złośliwie i zapalił wyciągniętego z kieszeni papierosa.
- Naiwne dziewczę – skwitował, a spomiędzy jego warg uleciał spory kłąb dymu.
- Chyba naprawdę jestem zdesperowany… - mruknął Tausayi i potarł skronie. – Po co przyszedłeś?
- Musiałem zareagować. W końcu ktoś chciał mi cię sprzątnąć sprzed nosa. Choć teraz widzę, że nie miałem się o kogo martwić.
- Co ty kombinujesz?
- Jak to co? Próbuję cię poderwać.
- A poza tym?
- Poza tym nie ma już niczego.
- Och, doprawdy? – zapytał, dziękując skinieniem głowy Pellowi, który osobiście przyniósł mu zamówione drinki. – A ja myślę, że jest coś o wiele ważniejszego, niż twoja chuć.
- Na przykład co? – Głos Dona stał się ostrzejszy, nie był już tak beztroski i przepełniony kpiną jak chwilę temu. Zmiana ta była jednak ledwo dostrzegalna, widać było, że mężczyzna jest wprawiony w ukrywaniu swoich prawdziwych uczuć.
- Tego właśnie próbuję się dowiedzieć. Wiem, że nasze pierwsze spotkanie, jak i każde kolejne, nie były przypadkowe.
- Owszem, nie były – powiedział, dokańczając papierosa i zgniatając niedopałek w popielniczce. – Zastanawia mnie teraz, co zrobisz, gdy już odkryjesz prawdę. Gdy okaże się ona dla ciebie niewygodna.
- To, co będę musiał – odparł, ani przez chwilę nie wahając się nad tą odpowiedzią. Upił łyk whisky i oblizał usta, zastanawiając się, jak skłonić go do mówienia. – Pracujesz dla jakiejś grubej ryby, prawda? Nie sądzę, żeby ktoś taki jak ty bratał się z nic nieznaczącymi frajerami o przerośniętym ego.
- Schlebiasz mi, Croco. Naprawdę masz o mnie tak dobre mniemanie?
- Nie, po prostu widzę, że lubisz pieniądze i tanio się nie sprzedajesz. Poza tym, tylko najwięksi są w stanie mi zagrozić, a skoro to ja jestem twoim celem, to oczywistym jest, że nie wynajął cię byle kto. Ciekawi mnie tylko, kim jest ów śmiałek.
- Zatem pracuj jeszcze ciężej, żeby się tego dowiedzieć – parsknął i duszkiem wypił drink przygotowany dla Conis. – Co to za szczyny? Piwo ma więcej alkoholu.
- Prostak z ciebie, wiesz? – stwierdził Tausayi, po raz pierwszy od dłuższego czasu szczerze się śmiejąc. Gdy z powrotem spoważniał, zapalił papierosa i zawiesił wzrok na tańczącej właśnie striptizerce, Pauli, jeśli dobrze pamiętał jej imię. Musiał przyznać, że działała na wszystkich hipnotyzująco w tym swoim obcisłym lateksowym wdzianku, które więcej odkrywało niż zasłaniało.
- Myślisz, że ta lala by się ze mną umówiła? – zapytał Don, ruchem głowy wskazując na Paulę. Założył nogę na nogę i odchylił się w kanapie, przyglądając się kobiecie.
- A skąd mam wiedzieć? Sam ją zapytaj.
- Swoją drogą, nie wierzę, że zabrałeś tę swoją blondyneczkę w takie miejsce – zagadnął, sięgając po szklankę z whisky stojącą na stoliku.
- Liczyłem na szybki, łatwy numerek. Od początku nie miałem zamiaru się wysilać.
- Jakiś ty nieczuły – cmoknął i pokręcił głową z dezaprobatą. – I pomyśleć, że miałem cię za porządnego faceta.
- Ja chociaż nie jestem szpiegiem.
- Taka praca. – Wzruszył ramionami i dopił resztkę trunku. – No ale to nie potrwa długo, a na to przynajmniej liczę.
- Czyżbyś postanowił się przebranżowić?
- Można tak powiedzieć. Pewnie sam się niedługo dowiesz, o ile twoi chłopcy na posyłki są tak dobrzy, jak myślisz, że są.
- Na twoim miejscu zacząłbym doceniać swoich przeciwników. Ta nadmierna pewność siebie w końcu cię zgubi – stwierdził Crocodile, bacznie przyglądając się Donowi spod przymrużonych powiek. – A tak odbiegając od tematu, co jest z tym twoim debilnym płaszczem?
- Sam jesteś debilny – odparł, obruszony jego pytaniem, i teatralnym gestem strzepnął niewidoczne paprochy z ramienia. – Ten płaszcz to jedyne, co się dla mnie liczy. Nawet sobie nie wyobrażasz, ile razem przeszliśmy.
- Skąd ty go w ogóle wytrzasnąłeś? Podprowadziłeś go jakiejś Drag Queen czy jak?
- Ktoś tak ograniczony jak ty na pewno nie zrozumie tej pięknej i wzruszającej historii – powiedział, unosząc wysoko brwi i krzyżując ręce na piersiach.
- Zapewne. Wiesz, coraz trudniej mi uwierzyć, że ktoś twojego pokroju ma mnie szpiegować. To całe udawanie idioty to twoja przykrywka, prawda?
- Mów co chcesz, ale ja zawsze jestem sobą. No chyba że naprawdę muszę kogoś zbajerować, co w większości ogranicza się raczej do kobiet.
W odpowiedzi Crocodile tylko prychnął, próbując powstrzymać się od wybuchnięcia śmiechem. Jakoś trudno mu było wyobrazić sobie, jak Don podrywa jakąkolwiek kobietę, w dodatku skutecznie. Mimo wszystko to całe droczenie się z nim sprawiało mu dziwną przyjemność. Podobnie czuł się tylko wtedy, gdy udało mu się namówić Kuro na wypicie nieco większej ilości alkoholu, niż podpowiadał zdrowy rozsądek.
- Co jest z tym uśmiechem? Wyglądasz, jakbyś nie potrafił tego do końca zrobić – zadrwił z niego Don, przekrzywiając głowę i przyglądając mu się spod przymrużonych powiek.
- Ty za to jesteś świetny w bezustannym głupkowatym szczerzeniu się.
- Taki już mój urok – odparł, wzruszając ramionami. – Zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz. Mianowicie, skąd wzięła się ta blizna na twojej twarzy?
- Nie opowiadam tej historii byle komu.
- Nie jestem byle kim. No chyba że zaciągasz do łóżka każdego faceta, który okaże zainteresowanie tobą.
- Nie bierz mnie pod włos. Jestem za stary, żeby nabrać się na tak marną sztuczkę psychologiczną.
- I dobrze. Tylko idiota da się podpuścić tak marną gadką.
- Dziwak z ciebie – mruknął, odsuwając się od stołu. – Dziękuję za ten interesująco spędzony czas.
- Idziesz już? – jęknął, wyraźnie zawiedziony.
- A dlaczego miałbym zostać?
- Bo gdybyś został na jeszcze jednego drinka, mógłbyś liczyć na przyjemny ciąg dalszy – zaproponował, mrugając do niego porozumiewawczo. Uśmiechnął się łobuzersko, muskając palcem brzeg szklanki po whisky.
- I to miało mnie niby skusić? – zapytał, jednocześnie czując ciepło leniwie rozchodzące się w okolicach jego podbrzusza. Było coś takiego w tym mężczyźnie, że Tausayi miał ochotę złamać kilka reguł i tej nocy. Z trudem przełknął ślinę i instynktownie oblizał wargi, głęboko spoglądając w oczy Dona.
- Tak. I z tego, co widzę, odniosłem pożądany skutek.
- Cóż, zawsze możemy to uznać za rekompensatę za zepsucie randki – stwierdził, z powrotem zajmując miejsce przy stoliku. Don uśmiechnął się jeszcze szerzej, po czym machnął na kelnera, dając mu do zrozumienia, że zamawia dwie whisky.
- A myślałem, że naprawdę jesteś taki świętoszkowaty…
- Widać słabo mnie znasz.
- W takim razie pozwól mi to zmienić.
- Och, i co jeszcze? Może od razu weźmy ślub, kupmy domek na wybrzeżu i otoczmy się gromadką dzieci – zakpił, odbierając od Pella whisky i ignorując jego podejrzliwe spojrzenie.
- Fajna myśl, jednak na moje oko zbyt staroświecka – odparł, uważnie przyglądając się barmanowi, który właśnie odszedł w stronę baru. – Co on się tak na ciebie gapił?
- Jako lojalny pracownik pragnie jak najlepiej spełniać swoje obowiązki – wyjaśnił, upijając łyk złocistego napoju.
- Z taką ekipą to i ja osiągnąłbym tak spektakularny sukces – mruknął niby od niechcenia.
- Otocz się odpowiednimi ludźmi, a sukces masz w kieszeni. Bez tego i najtęższy umysł nie da rady. Nieważne, jak dobry jesteś, bez godnej zaufania i oddanej kadry daleko nie zajdziesz.
- I co? To tyle? Nie trzeba żadnych znajomości, kontaktów z podziemiem, nielegalnej działalności na boku? – zapytał, unosząc brwi.
- Mnie się bez tego udało – odparł – więc w moim przypadku to wszystko.
- Doprawdy, przebiegła z ciebie gadzina.
- Twój szef raczej nie będzie zadowolony z takiej odpowiedzi, co?
- Cóż, lepszej nie dostanie, i to mnie trochę frustruje, ale jeśli padnie przez nią na zawał, będę gotów podzielić się z tobą moim wynagrodzeniem.
- Nie, dzięki. Nie potrzebuję drobnych – zaśmiał się i znowu uniósł szklankę do ust, tym razem ją opróżniając. Don zrobił to samo, po czym spojrzał wymownie na Crocodile’a.
- Zakładam, że drugi raz nie wpuścisz mnie do swojego apartamentu?
- Zapomnij. Jedziemy do hotelu, Flamingu.
- Ja prowadzę – powiedział, wyciągając z kieszeni kluczyki i kręcąc nimi na palcu.
Do wyjścia odprowadzały ich zaciekawione spojrzenia barmanów, którzy wychodzili z siebie, snując domysły na temat tej dwójki.
- Oni są razem, mówię ci – szepnął Lafitte, nachylając się nad Sanjim i chwilę jeszcze gapiąc się w miejsce, w którym zniknął jego szef wraz z towarzyszem.
- Nigdy bym nie powiedział, że Crocodile gra na dwa fronty – mruknął, po czym z czarującym uśmiechem podsunął dwa kieliszki w stronę roześmianych kobiet stojących przy barze.
- Ja też! A najgorsze jest to, że obaj są tak bardzo idealni, że to aż niesprawiedliwe.
- Jak to mówią, nie dla psa kiełbasa.
- Przestaniecie w końcu gadać? Jesteście w pracy, a nie na pogawędce – zbeształ ich Pell, odnosząc natychmiastowy efekt. Nie mogło to jednak zmienić faktu, że sam zachodził w głowę, z kim prowadza się Crogall, tym bardziej, że to właśnie o tym mężczyźnie rozmawiał dziś z Mihawkiem. Oby tylko szef nie wplątał się w nic nieprzyjemnego, pomyślał, obiecując sobie, że popyta tu i tam, by spróbować dowiedzieć się czegoś o tym tajemniczym jegomościu.
* * *
- Byłeś jeszcze lepszy, niż za pierwszym razem – stwierdził Doflamingo, leżąc w łóżku i paląc papierosa. Crocodile tylko prychnął i wstał, zbierając z podłogi ubrania i zakładając je. – Liczyłem, że zostaniesz do rana.
- Wpadłem tu tylko na szybki numerek, na nic więcej nie licz – odparł, zapinając guziki koszuli i patrząc na niego przelotnie. Jego włosy, dotąd idealnie zaczesane do tyłu, teraz opadały mu na twarz, dodając mu uroku i odejmując lat.
- Nie był znów taki szybki. Poza tym będziesz w stanie wyjść stąd o własnych siłach?
- Martw się lepiej o siebie, Don – mruknął tajemniczo, kładąc szczególny nacisk na jego imię, po czym wyszedł. Co prawda ciało nadal go trochę bolało, lecz dopóki nie wyszedł z hotelu, nie dał tego po sobie poznać. Dopiero wsiadając do taksówki i podając kierowcy adres, skrzywił się i odetchnął z ulgą. Sam nie miał pojęcia, co go podkusiło, by przespać się z Donem. Nie dość, że znali się krótko, to jeszcze mężczyzna przyznał się, że ktoś go wynajął do wydobycia z niego informacji. Tausayi ewidentnie igrał z ogniem, i to go właśnie najbardziej kręciło. Poza tym było w Donie coś takiego, co przyciągało jak magnes, kusiło do przekroczenia granic. Pierwszy raz spotkał się z czymś takim, i coraz bardziej temu ulegał. Miał jednak świadomość, że czar pryśnie wraz z poznaniem prawdziwej tożsamości Dona.
Gdy dojechali pod Rain Dinners, Crogall zapłacił taksówkarzowi i poszedł do prywatnego wejścia do kasyna, którym dostał się do windy prowadzącej wprost do jego apartamentu. Drzwi były otwarte, wiedział więc, że Kuro został na noc. Uśmiechnął się blado i poszedł pod prysznic, by zmyć z siebie pot, resztki spermy oraz zapach Dona, który z jakiegoś powodu ciągle się na nim utrzymywał. W kontakcie z gorącą wodą jego ciało zaczęło się rozluźniać, a także ulegać tłumionemu dotąd zmęczeniu. Crocodile westchnął ciężko i oparł czoło o szybę kabiny, czując, że długo tak nie wystoi. Po kilku minutach doszedł do wniosku, że czystszy nie będzie, wyszedł więc spod prysznica i dokładnie wytarł się ręcznikiem, po czym nałożył krótki szlafrok i poszedł wprost do swojej sypialni. Po chwili namysłu rozebrał się i nago położył spać, czując przyjemny chłód jedwabnej pościeli na rozgrzanym ciele.
Ze snu wyrwało go potrząsanie za ramię. Było to tak odległe, że Tausayi w pierwszej chwili chciał to po prostu zignorować, gdy jednak nie ustało, uchylił powieki i spróbował wypatrzyć cokolwiek w ciemności.
- Co jest? – jęknął, po omacku szukając włącznika lampki nocnej. Gdy jej mocne światło rozjaśniło pomieszczenie, mężczyzna dostrzegł poważnie zaniepokojoną minę Kuro. – Coś się stało? Która godzina?
- Po czwartej. Grupka kolesi napadła na tancerki, gdy te wyszły z klubu.
- Zaraz, co? Jak to napadła? – zapytał, momentalnie przytomniejąc. – Co z nimi?
- Jeśli chodzi o tancerki, to wszystko w porządku, są tylko w lekkim szoku. Na szczęście te oprychy były na tyle nierozgarnięte, że zaatakowały je zaraz przed kasynem, więc ochrona usłyszała ich krzyk i pomogła im. Zoro złapał też jednego z nich. Obudziłem cię, bo uznałem, że będziesz chciał osobiście usłyszeć, co ma do powiedzenia – wyjaśnił, a zmarszczki na jego czole tylko się pogłębiły. Widać było, że cała ta sytuacja bardzo go zdenerwowała.
- Bardzo dobrze – mruknął, odrzucając na bok kołdrę i szybko zrywając się z łóżka.
- Tausayi, na litość boską!
- Czego?
- Uprzedzaj, kiedy będziesz miał zamiar paradować nago po domu!
- A ty znowu o tym. Nie patrz jak nie chcesz, proste – prychnął, wchodząc do garderoby i zakładając pierwsze lepsze ubrania.
W drodze Crocodile chwycił swój płaszcz, który zarzucił luźno na ramiona, po czym wsiedli z Kuro do windy, którą zjechali na drugi poziom. Wchodząc do pomieszczenia, gdzie swój gabinet miał Dracule, poczuli mocny zapach męskich perfum.
- Proszę, proszę. A więc to jest ten śmiałek – mruknął Crogall, uważnie przyglądając się młodemu chłopakowi, który siedział przykuty kajdankami do krzesła. Tlenione, sterczące włosy miał w nieładzie, a różową bokserkę i granatową bluzę mocno wymięte i pobrudzone mieszanką pyłu oraz krwi. Mimo swojego marnego położenia, z jego ust nie schodził pewny siebie uśmiech, który jednak nieco zrzedł na widok Crocodile’a. Mężczyzna nie mógł wyzbyć się wrażenia, że chłopak bardzo podobny jest do Dona. – Dla kogo pracujesz?
- Już mówiłem, znalazłem się tam przypadkiem, a ten wariat się na mnie rzucił – odpowiedział, udając niewiniątko, lecz kłamstwo w jego głosie było aż nadto wyraźne.
- Miej chociaż odwagę, by się przyznać. Nikt nie lubi tchórzy – mruknął Crogall, zbliżając się do niego krok po kroku. Gdy stanął za jego plecami, roześmiał się krótko i szarpnął za jego włosy, odciągając jego głowę mocno do tyłu. Chłopak zachłysnął się powietrzem, zaskoczony, i instynktownie się szarpnął. – Postawię sprawę jasno. Najpierw zacznę od twoich dłoni. Złamię każdy palec, jeden po drugim, a gdy skończę, przejdę do rąk. Ręce masz tylko dwie, więc zostaną nam jedynie stopy. Tu będę nieco łaskawszy i zmiażdżę je natychmiast, najpierw prawą, później lewą. Gdy to nie poskutkuje, będę przypiekał twoje złamane kończyny tak długo, aż nie zemdlejesz z bólu. Podoba ci się taki plan? – zapytał. Przez cały ten czas patrzał mu prosto w oczy, co samo w sobie było torturą.
- Tylko tak gadasz – wycharczał. Jego pewność siebie powoli zaczęła znikać, co za wszelką cenę starał się ukryć, lecz strach okazał się silniejszy.
- A zatem przekonajmy się, czy są to tylko czcze słowa – mruknął, wyraźnie uradowany z takiego obrotu spraw. Z wprawą złamał mu kciuk prawej dłoni jednym szybkim ciosem, rozkoszując się krzykiem bólu i zaskoczenia, który na chwilę rozbrzmiał w pomieszczeniu. – I jak? Będziesz gadał?
- Ja nie… nie mogę.
- Szkoda – odparł, łamiąc kolejny palec, a po nim jeszcze drugi. Gdy złapał za czwarty, jeniec nie wytrzymał.
- Dobra, wygrałeś! Wszystko powiem! Tylko nie rób tego więcej! – krzyknął niemal płaczliwym głosem, co zabrzmiało żałośnie. Tausayi poklepał go po ramieniu i uśmiechnął się szeroko.
- Grzeczny chłopiec. Zatem kto cię wynajął?
- Smoker – wyszeptał, co przyszło mu z wyraźnym trudem. Najwyraźniej zdrada zleceniodawcy była dla niego ujmą na honorze, tym bardziej w takich okolicznościach.
- Więc jednak to on – stwierdził Crocodile, zerkając porozumiewawczo na Kuro. – Mów dalej. Co chciał osiągnąć, co planuje, co nim kieruje?
- Jestem tam nowy, jedyne, o czym wiem, to ten napad na wasze tancerki. Mieliśmy je tak nastraszyć, żeby więcej nie przyszły do pracy. Wcześniej kazał mi też zrobić kilka anonimów. To wszystko.
- Aż trudno uwierzyć, że ktoś taki jak on posuwa się do tak prymitywnych metod, w dodatku zatrudniając do tego marnych amatorów twojego pokroju – westchnął, niby przypadkowo przyciskając nogę do jego okaleczonej dłoni. Chłopak jęknął przeciągle, po czym zagryzł wargę aż do krwi, by więcej nie wydać z siebie żadnego dźwięku. – A nie wiesz przypadkiem, kto jest prawą ręką Smokera?
- Nie wiem – odparł szybko. Za szybko.
- Nie umiesz kłamać. Mów, albo przestanę być dla ciebie taki dobry! – krzyknął, uderzając pięścią w ścianę.
- Mogę wsypać każdego, tylko nie jego.
- A to dlaczego?
- Bo to jedyna osoba, którą szczerze podziwiam i szanuję. Nigdy nie zwrócę się przeciwko niemu.
- Zatem zginiesz, broniąc go. Jesteś na to gotowy?
- Jestem – powiedział, patrząc na Crocodile’a z determinacją. Nagle cały jego strach zniknął, jakby samo wspomnienie tej osoby podniosło go na duchu i zmotywowało do dalszej walki.
- No nic, spróbujemy inaczej – stwierdził, przykładając dwa palce do jego szyi, w miejscu, gdzie znajdowała się aorta. – Kuro, pokaż mu zdjęcie naszego nachalnego gościa.
- Czy to on jest następcą Smokera? – zapytał mężczyzna, gdy znalazł odpowiednią kartkę na biurku. Chłopak spróbował się odwrócić, lecz Tausayi mu na to nie pozwolił.
- Patrz uważnie. Nie chcemy przecież, żebyś się pomylił.
- To nie on.
- Ciągle kłamiesz. To zły nawyk, wiesz? – zaśmiał się i zabrał ręce. – Byłbyś tak miły i zdradził mi imię i nazwisko tego jegomościa? Pomogłoby mi to zaoszczędzić kilka minut.
- Mówiłem już, że go nie wydam.
- A jeśli powiem, że dzięki temu uchronisz go od śmierci? Co wtedy zrobisz?
- Pieprz się! – krzyknął, za co Crogall uderzył go prawym prostym w nos, praktycznie go miażdżąc.
- Masz ostatnią szansę. Albo powiesz mi, jak on się nazywa, albo przyprowadzę go tu i zaszlachtuję na twoich oczach. Co wybierasz?
Chłopak, krztusząc się krwią, pokiwał głową i spojrzał na niego wzrokiem przegranego.
- Doflamingo Donquixote – wycharczał.
- Sprawdź go, Kuro. A chłopaka zostaw tu, gdzie siedzi. Jeszcze z nim nie skończyłem – powiedział, po czym wyszedł z pomieszczenia. Wrócił do swojego apartamentu i chwycił komórkę, wybierając odpowiedni numer.
- Wiesz, która jest…
- Mam jednego z waszych chłoptasiów – przerwał mu. – Przyjedź po niego. Nie przyjmuję odmowy.
- Zakładam, że już o wszystkim wiesz… No nic, zaraz tam będę – westchnął i rozłączył się. Tausayi odłożył telefon i wrócił z powrotem do bazy ochroniarskiej, gdzie zastał Roronoę rozmawiającego z Mihawkiem.
- Zoro, idź na zewnątrz. Masz czekać na mężczyznę, którego zaprosiłem, i przyprowadzić go tutaj.
- Czy tym mężczyzną jest Doflamingo Donquixote?
- Na razie się nad tym nie zastanawiaj. Po prostu idź.
Roronoa posłusznie skinął głową, poprawił wiszącą u boku katanę i ruszył w stronę wyjścia.
- Odważny ten twój podopieczny. Podoba mi się – stwierdził Crocodile, gdy został sam na sam z Mihawkiem. – Powiedz mu jednak, że w chwilach takich jak ta powinien wykonać polecenie bez zadawania zbędnych pytań.
- Nie martw się, już ja go naprostuję. Co z tym całym Donquixotem? Nieźle nas wykiwał.
- Nie na tyle jednak, żeby dowiedzieć się czegoś ważnego. Poza tym już od jakiegoś czasu czułem, że nie bez powodu obrał mnie sobie za cel. No a gdy się do tego przyznał, wiedziałem, że muszę się pilnować. W każdym razie nigdy bym nie powiedział, że to właśnie on jest prawą ręką Smokera.
- Tausayi, muszę cię zmartwić. Nie udało mi się na razie nic na niego znaleźć. Facet jest jak jakieś cholerne widmo – oznajmił Kuro, dołączając do nich i uparcie przesuwając palcami po ekranie tabletu. – Skontaktowałem się z paroma osobami, niedługo powinienem czegoś się dowiedzieć.
- Czas zakończyć tę zabawę. Zbyt długo pozwalaliśmy mu na swobodne działanie.
- Oj nie, mój drogi. Prawdziwa zabawa dopiero się rozkręca – powiedział Doflamingo, który akurat pojawił się w towarzystwie młodego ochroniarza. Tausayi spojrzał na niego z niesmakiem i machnął ręką w jego stronę, dając mu znać, by wszedł za nim do gabinetu.
- I jak? Poznajesz? – zapytał, wskazując na skulonego chłopaka.
- Ta, raz, może dwa go widziałem. Nieważny gówniarz.
- Dla ciebie nieważny, ale ty w jego oczach urosłeś do rozmiarów autorytetu.
- Pomówmy lepiej o ważniejszych sprawach. Czego się dowiedziałeś?
- Że to Smoker go wynajął, najpierw do robienia anonimów, a później do napaści na moje tancerki. Zdradził też twoją prawdziwą tożsamość. Nic poza tym.
- To i tak za dużo – westchnął i wyciągnął zza pazuchy pistolet, który wycelował w głowę chłopaka.
- Nie u mnie. Zabieraj go i rób z nim co chcesz, byle nie tu.
- Żadnej z tobą zabawy – jęknął i usiadł na biurku, zakładając nogę na nogę. – Powiedz mi, Croco, chciałbyś dowiedzieć się, co dokładnie zamierza Smoker?
- Nie potrzebuję twojej pomocy. Sam sobie poradzę.
- Nie mówię o pomocy, ale o współpracy. A to różnica.
- Czego chciałbyś w zamian? – zapytał, wkładając między zęby cygaro wyciągnięte z kieszeni płaszcza i zapalając je.
- Niewiele. Będziesz udawał, że nadal o mnie nie wiesz, czasem zdradzisz mi jakiś mały sekret. Ja w tym czasie zrobię na szaro tego starucha.
- Aż tak ci się spieszy, żeby przejąć interes?
- Po prostu znudziło mi się bycie jego chłopcem od brudnej roboty. Poza tym nie mogę patrzeć, jak doprowadza siebie i swoje kasyno do ruiny. Chcę to zakończyć jak najszybciej.
- Więc umowa jest taka. Ja udaję, że nadal wierzę w twoje historyjki, a ty informujesz mnie na bieżąco o działaniach Smokera.
- Dodaj do tego ewentualną pomoc w zabiciu go.
- Niech będzie. Tylko pamiętaj, co najwyżej pomogę ci w zatarciu śladów i takie tam. Nic poza tym.
- O więcej nie śmiałbym prosić – odparł z zawadiackim uśmiechem i wyciągnął przed siebie rękę. – To co? Zgoda?
- Czekaj, nie tak prędko. Najpierw powiedz mi, dlaczego mam ci zaufać. Owszem, propozycja jest kusząca, ale i równie podejrzana.
- Nie musisz mi ufać. Wystarczy, że będziesz ze mną współpracował i pomożesz mi osiągnąć cel.
- Panie Donquixote… Dlaczego pan to robi? – zapytał chłopak, unosząc głowę i spoglądając na niego wzrokiem pełnym smutku i niedowierzania.
- Nie wtrącaj się, szczeniaku. I na ciebie przyjdzie kolej.
- Jesteś niesprawiedliwy. On tak bardzo cię podziwia – powiedział Tausayi, uśmiechając się wrednie. – Był gotowy zginąć, byleby nie zdradzić twojej tożsamości.
- A co mnie to obchodzi? Facet jest idiotą, skoro dał się złapać i tak szybko zmusili go do mówienia.
- Nie był jeszcze najgorszy. Byli tacy, którym wystarczyło, że powiedziałem jakie plany mam wobec nich.
- Podobasz mi się, gdy jesteś taki władczy i groźny – mruknął Doflamingo, mrużąc oczy i podnosząc się. Podszedł do Crogalla i wyciągnął mu z pomiędzy warg cygaro, którym mocno się zaciągnął.
- Zrobimy tak. Zabierzesz chłopaka i zejdziesz mi z oczu do czasu, aż po ciebie zadzwonię. Wtedy dokładniej omówimy warunki naszej współpracy.
- Interesy z tobą to czysta przyjemność – stwierdził, odbierając od Crocodile'a kluczyk i odpinając kajdanki, którymi skrępowany był chłopak. – Jak się nazywasz, młody? – zapytał, zarzucając mu rękę na ramię i przyciągając go do siebie.
- Bellamy – wyszeptał, spuszczając głowę.
- A więc, Bellamy, pojedziemy teraz na małą wycieczkę. Obiecuję, że zabiję cię szybko i bezboleśnie. Zasłużyłeś na to po tym, jak zażarcie mnie broniłeś.
- Ja… Nie, d-dlaczego? – wykrztusił, patrząc na niego szeroko otwartymi ze strachu oczami. Spróbował się od niego odsunąć, lecz Doflamingo mu na to nie pozwolił.
- Zjebałeś robotę, więc musisz ponieść konsekwencje. Poza tym za dużo wiesz, niebezpiecznie pozostawić cię przy życiu.
- To akurat twoja wina, że chłopak dowiedział się, co planujesz – zauważył Tausayi, otwierając drzwi i pokazując ruchem głowy, by wyszli.
- Chciałem go zabić na samym początku, ale mi nie pozwoliłeś, więc to twoja wina, że był żywy i wszystko usłyszał.
- Zawsze mogłeś poprosić, żebyśmy przeszli do innego pomieszczenia. Nie moja wina, że jesteś na tyle głupi, by na to nie wpaść.
- No w sumie racja. Myślę, że sypialnia byłaby najodpowiedniejsza. Tam na pewno byśmy się dogadali.
- Jesteś obrzydliwy – mruknął, mierząc go zdegustowanym wzrokiem. – Wynoś się stąd, zanim się rozmyślę. Kuro, dopilnuj, żeby ci dwaj panowie trafili do wyjścia.
- Mihawk się tym zajmie – odparł, spoglądając podejrzliwie na przybyszów. Poprawił okulary, które jak zwykle zsunęły mu się z nosa, po czym pokazał Crocodile’owi swój tablet.
- A to ci niespodzianka – mruknął mężczyzna, przeglądając dokument. Uśmiechnął się przebiegle, po czym odwrócił się i bez słowa odszedł do swojego apartamentu. Kurahadol pospiesznie ruszył za nim, ostatni raz oglądając się i obserwując odchodzących już Donquixote’a i Bellamy’ego. W ostatniej chwili wszedł do zamykającej się windy i odetchnął głęboko, czując się o wiele spokojniej. – Co o nim sądzisz?
- Nie ufam mu. Wykorzysta cię do granic możliwości, a gdy przestaniesz mu być potrzebny, po prostu z tobą skończy albo wyda cię Smokerowi.
- Na początku też tak myślałem, ale z jakiegoś powodu to szybko minęło. Co nie zmienia faktu, że muszę zachować ostrożność.
- Tylko zachować ostrożność? Smoker wyciągnął go z więzienia, dał nowe życie, bez niego byłby nikim, a ty łudzisz się, że będziesz mógł mu kiedykolwiek zaufać? Nawet jeśli ten cały Donquixote zdradzi swojego szefa, to będzie świadczyło tylko na jego niekorzyść! Bo co stanie mu na przeszkodzie, żeby wykiwać ciebie, skoro nie będzie miał skrupułów, by wbić nóż w plecy człowiekowi, który go uratował?!
- Rzadko się zdarza, żebyś na mnie krzyczał – zauważył Tausayi, uśmiechając się. Wysiadł z windy i zdjął płaszcz, który odwiesił na wieszak. – Owszem, ryzyko jest spore, ale nie od dziś obracam się w takim towarzystwie. Poza tym to chyba lepiej, że Doflamingo nie jest mięczakiem i nie zawaha się przed niczym, by zdobyć władzę. Takich ludzi potrzeba w tym interesie.
- Jesteś obłąkany – prychnął Kuro. Poluzował krawat i odpiął dwa górne guziki koszuli, próbując uspokoić się i zastanowić, jak odwieźć przyjaciela od pomysłu współpracy z Donquixotem.
- Wiem, co ci chodzi po głowie. Ale podjąłem już decyzję, nie masz nic do gadania. Więc albo to zaakceptujesz, albo cię zdegraduję czy coś.
- Mam nadzieję, że na twoją decyzję nie miał wpływu fakt, że ze sobą sypiacie? – zapytał, podchodząc do barku i wyciągając z niego butelkę koniaku. Po chwili zastanowienia napełnił nim kieliszek, który wychylił jednym haustem.
- Sypiamy to za dużo powiedziane. To były raptem dwie noce, z czego jedna po pijaku – odparł obojętnie i zapalił cygaro. – Później spotkam się z nim jeszcze raz. Też masz być wtedy obecny.
- I tak zrobisz, co będziesz chciał, więc po co?
- Żeby wyłapać to, co ja ewentualnie przeoczę. To polecenie służbowe. Nie masz wyjścia.
- Ech… Czasem naprawdę chciałbym ukraść ci kilka milionów i wyprowadzić się gdzieś na wieś, żeby nie musieć tego wszystkiego znosić.
- Gdybyś mnie okradł i opuścił, raczej niedługo cieszyłbyś się wolnością. Życiem w sumie też nie.
- Wiem. I dlatego nadal przy tobie jestem.





Trochę spóźniłam się z rozdziałem, ale było to niezależne ode mnie...
Jako rekompensatę zapowiem, że rozdziały będę dodawała co tydzień (a przynajmniej się postaram), gdyż skończyłam już to opowiadanie i nie muszę się martwić, że w pewnym momencie zabraknie mi materiałów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz