- Czyli jest tak, jak myśleliśmy –
stwierdził Tausayi, gdy Kuro przedstawił mu wyniki analizy. Na anonimie nie
znaleziono żadnych śladów, odcisków palców, niczego, co mogłoby naprowadzić ich
na coś konkretnego. – Dopóki nie zyskamy stuprocentowej pewności, że Smoker za
tym stoi, będziemy tylko baczniej go obserwować. Jak się zdradzi, zastosujemy
bardziej drastyczne metody. No chyba że masz na oku jakąś inną grupę.
- Z większością właścicieli kasyn i
prezesów zachowujemy przyjazne stosunki, wątpię też, by któryś z nich był na
tyle głupi, by z tego rezygnować. Jest kilka małych, nic nieznaczących
placówek, z którymi nie nawiązaliśmy jakiejkolwiek współpracy, lecz są za
słabe, by podjąć się takiego ryzyka i wypowiedzieć ci wojnę. Jedynie Misty
Dragon pasuje idealnie na prześladowcę.
- Wiem, jednak tak jak mówiłem wcześniej,
bez dowodów nie zaczniemy konkretnych działań. W tym wypadku błąd może nas
sporo kosztować.
- Tak. Mimo wszystko Smoker nie stracił
całej swojej reputacji, więc atakowanie go na ślepo nie skończyłoby się dobrze
– mruknął Kuro, zdejmując okulary i pocierając nasadę nosa. Był zmęczony,
wiedział jednak, że dopóki nie uda mu się przejąć choć odrobinę kontroli nad
sytuacją, nie będzie mógł odpocząć. – W ogóle to dostałem wczoraj zdjęcia.
Kilka z nich szczególnie zwraca uwagę – powiedział, wyciągając z neseseru szarą
kopertę i podając ją Crogallowi. Mężczyzna niespiesznie przejrzał każde z nich,
szczególną uwagę zwracając jednak na trzy ostatnie, na których widniała znajoma
mu postać. – Co prawda zawsze wchodzi do kasyna głównym wejściem, nie mamy więc
pewności, że pracuje dla Smokera, jednak ostatnio zaczął pojawiać się u nas,
dlatego szczególnie zwrócił moją uwagę.
- To by tłumaczyło jego nachalność. No
nic, znajdź kogoś, kto bez problemu będzie mógł trochę połazić za tym facetem.
Ma się dowiedzieć, w jakim celu ten cały Don chodzi do Misty Dragon. Jeśli
okaże się, że dla nich pracuje… No cóż, dopilnuję, by odechciało mu się
szpiegowania.
- Mówiłeś, że cały czas próbuje nawiązywać
z tobą kontakt. Możesz to wykorzystać i spróbować dowiedzieć się czegoś na
własną rękę. Oczywiście będziesz musiał być bardzo ostrożny, żeby go nie
spłoszyć.
- Jeśli już, to będę musiał to dobrze
zaplanować. Owszem, zachowuje się jak debil, ale mam wrażenie, że to tylko
pozory mające ukryć jego prawdziwą naturę.
Kuro skinął głową i wyciągnął z kieszeni
telefon, który zaczął zawzięcie wibrować. Odebrał i przyłożył go do ucha.
- O co chodzi?... Co to znaczy ktoś ją
zostawił?... Chodź tu natychmiast.
- Kto to?
- Mihawk. Jest list do ciebie, obawiam się
zresztą jaki…
- Wybaczcie, że tak długo, ale próbowałem
coś wyciągnąć od pracowników – powiedział Dracule, wchodząc do pomieszczenia i
podając Crocodile’owi kopertę. Przysiadł na oparciu jednego z foteli i czekał
na dalsze polecenia.
- Udało ci się czegoś dowiedzieć? –
zapytał Kuro, cierpliwie czekając, aż przyjaciel skończy czytać list.
- Obsługa mówi, że nagle na ladzie
znalazła się ta koperta, nie widzieli kto ani kiedy ją tam podrzucał. Nie
zauważyli również nikogo podejrzanego, tym bardziej ubranego w prochowiec i
kapelusz. Wychodzi na to, że użyli teraz innej osoby, najwyraźniej zdając sobie
sprawę, jak dużą uwagę zwrócił ich poprzedni doręczyciel.
- Sam anonim niewiele się zmienił. Nawet
treść jest zbliżona do tego pierwszego – mruknął Tausayi, podając Kurahadolowi
kartkę. Sam fakt, że ktoś mu grozi, nie zrobił na nim wielkiego wrażenia. Był
na to gotowy od początku swojej kariery jako szefa Rain Dinners, dziwił się
nawet, że musi się z tym zmierzyć dopiero teraz.
- Pewnie nie ma cię to wystraszyć, tylko
odwrócić twoją uwagę – stwierdził Mihawk, wstając i szykując się do wyjścia. –
Pójdę sprawdzić nagrania, tak dla pewności. A nuż uda mi się coś znaleźć.
- Melduj o wszystkim, co uda ci się
odkryć.
W odpowiedzi mężczyzna skinął głową i
odszedł pospiesznym krokiem.
- Ciekawe co będzie następne – zastanowił
się na głos Crocodile, zapalając cygaro i mocno się nim zaciągając.
- Obawiam się, że będą chcieli dobrać się
do pracowników, a dopiero później zająć się tobą. Jeśli jest tak, jak
powiedział Mihawk, chcą, byś skupił na sobie całą ochronę, dzięki czemu bez
trudu będą mogli terroryzować nasz personel.
- Zatem stwórzmy pozory i dajmy im do
wiadomości, że ich plan się sprawdził. Każ Dracule’owi się tym zająć. Niech
zwiększy ochronę obiektu, tylko dyskretnie. Ma to wyglądać tak, jakbym
większość ludzi przydzielił do pilnowania mnie – powiedział Crogall. W jego
oczach dało się zauważyć radosne iskierki. Był zadowolony, że w końcu coś
zaczyna się dziać. Mógł na chwilę oderwać się od codziennej rutyny
i poczuć dreszcz emocji, czego od dłuższego czasu rozpaczliwie
potrzebował. – A jak idzie ci namierzanie zastępcy Smokera?
- Wprowadziłem do Misty Dragon swojego
człowieka, już niedługo powinien się tego dowiedzieć.
- Mam nadzieję. Zaczynam się już
niecierpliwić, jeśli chodzi o tę sprawę.
- Spokojnie, to kwestia kilku dni –
uspokoił go Kuro. Spakował do neseseru większość dokumentów, zostawiając tylko
te, które dał na własność Crocodile’owi.
- Masz dużo pracy?
- Nie więcej niż zwykle. A co?
- Nie chciałbyś jeszcze zostać? Nie musisz
mnie zabawiać, możesz spokojnie popracować – zaproponował, idąc do kuchni i
wyciągając z lodówki kilka pomarańczy.
- Właściwie czemu nie? Rzadko składasz mi
takie propozycje, aż żal nie skorzystać – odparł, uśmiechając się lekko, i
dołączając do przyjaciela. – Coś się stało?
- Nie, wszystko w porządku. Umówiłem się
dziś z kimś.
- Kim ona jest? Bo to kobieta, prawda? –
zapytał, nie do końca wiedząc, czego się po nim spodziewać. Ostatnie wyznanie
Tausayia nadal pozostawało żywe w jego pamięci, nie dając się tak łatwo z niej
wyrzucić.
- Oczywiście, że kobieta – warknął,
mierząc Kuro wściekłym wzrokiem.
- Tylko się upewniałem, nie denerwuj się –
odparł, poluzowując krawat i odpinając dwa górne guziki koszuli. –
Zakładam, że na razie nie wiążesz z nią większych nadziei?
- Szczerze? Jest ładniutka, ale wątpię,
żeby cokolwiek mnie z nią łączyło. Pomyślałem po prostu, że czas się trochę
zabawić – wyjaśnił, torturując owoce wyciskarką do soku.
- Myślę, że nie tylko o to chodzi.
- Doprawdy?
- Według mnie chcesz samemu sobie
udowodnić, że ta noc z Donem była jedną wielką pomyłką, a uczucia i wspomnienia
z nią związane to jedno wielkie nieporozumienie wywołane nadmierną ilością
alkoholu – wyjaśnił, pewnie patrząc na siadającego naprzeciw niego Crocodile’a.
- Marnujesz się w tym zawodzie, Kuro. Powinieneś
zostać detektywem – zadrwił z niego i upił łyk soku, ignorując jego
gorzko-kwaśny smak.
- Po prostu jesteś zły, że odkryłem prawdę
– zaśmiał się. Uruchomił trzymany w rękach tablet i zaczął sprawdzać przesłane
mu niedawno sprawozdania i zestawienia, co chwilę kręcąc głową i notując
uwagi obok budzących jego zastrzeżenia danych. – Nie myślałeś kiedyś, żeby
otworzyć drugie kasyno? Niekoniecznie tu, ale w jakimś innym mieście.
- To w zupełności mi wystarczy. Nie chcę
niczego więcej – odparł, rozprostowując nogi i wyciągając z kieszeni paczkę
papierosów. – Chcesz? – zapytał, wyciągając w jego stronę kartonik.
- Wiesz przecież, że nie palę.
- Czasem ci się zdarzy – mruknął obojętnie
i wsadził papierosa między wargi. Zapalił go i zaciągnął się nim mocno, pozwalając,
by jego smak leniwie zmieszał się ze smakiem pomarańczy.
- Zdecyduj się na jedną rzecz – ofuknął go
Kurahadol, widząc, jak Tausayi na zmianę przykłada do ust to szklankę, to znów
papierosa. Nie wiedział czemu, ale zawsze denerwowało go takie mieszanie
palenia z jedzeniem czy piciem.
- A może Smoker wcale nie ma jeszcze
swojego następcy? – zastanowił się na głos, ignorując poprzednią uwagę
przyjaciela. – Może to tylko plotka mająca uspokoić konkurencję?
- Wątpię. Smoker może i jest twardy, ale nawet
on nie przeskoczy śmierci. Bądźmy szczerzy, ten stary dziad uzależniony od
nikotyny, kofeiny i alkoholu nie pociągnie długo, a sytuacja, w jakiej się
znalazł, tylko pogarsza jego stan. Z tego, co słyszałem, nigdy nie miał
szczególnie zaufanego zastępcy czy doradcy, któremu mógłby powierzyć władzę,
dlatego będzie potrzebował czasu, żeby kogoś takiego wyszkolić czy chociażby
przetestować.
- To brzmi logicznie, tylko dlaczego nikt
nic nie wie o tym jego następcy? Zawsze znajdzie się choć jedna wtajemniczona
osoba, a tu nikt nawet się nie domyśla, kim on może być – mruknął, na nowo
zbierając włosy w luźny kucyk. – Ta niewiedza doprowadza mnie już do białej
gorączki…
- Wiem, że chciałbyś zacząć działać jak
najprędzej, ale na razie musisz uzbroić się w cierpliwość. Jeszcze tylko kilka
dni, góra tydzień, i wszystko powinno się wyjaśnić.
- Cały czas tak mówisz – stwierdził,
spoglądając na zegarek i wstając od stołu. Poszedł do garderoby i naszykował
białą koszulę, grafitowe spodnie od garnituru i tego samego koloru
kamizelkę, po czym udał się do łazienki. Wziął szybki prysznic, ogolił niemal
niewidoczny zarost, wyperfumował ciało, ubrał się i poszedł z powrotem do
kuchni. – Wychodzę. Zostań, jeśli chcesz.
- A czy moja obecność nie będzie wam
przeszkadzała?
- Nie mam zamiaru jej tu przyprowadzać.
Skorzystam z któregoś pokoju na trzecim piętrze.
- Okrutny jak zawsze. Baw się dobrze. I
nie przesadź z alkoholem.
- Postaram się – odparł sarkastycznie i
narzucił na siebie swój płaszcz.
Gdy stanął pod Rain Dinners, była za
dziesięć dziewiąta. Spodziewał się, że Conis przyjdzie spóźniona, ta jednak
mile go zaskoczyła, przychodząc pięć minut przed czasem.
- Mam nadzieję, że nie czekałeś zbyt
długo? – zapytała na powitanie i uśmiechnęła się nieśmiało.
- Nie, przyszedłem chwilę temu –
powiedział, przyglądając się jej uważnie.
Kobieta miała na sobie krótką sukienkę na
ramiączkach w przyjemnym kolorze pudrowego różu, skórzaną kurtkę, buty na
wysokim obcasie, a w dłoni trzymała małą kopertówkę. Jej makijaż był skromny, dzięki
czemu dodawał jej urody, a nie oszpecał. Jasne włosy swobodnie opadały na jej
drobne ramiona, falując przy każdym powiewie. Słowem, prezentowała się jeszcze
lepiej niż wtedy w księgarni.
- Ładnie wyglądasz, Conis – stwierdził,
pozwalając, by złapała go pod ramię. Razem poszli do Rain Dinners i wjechali na
drugie piętro, gdzie weszli do klubu i usiedli przy jednym ze stolików.
- Dość specyficzne miejsce jak na randkę –
mruknęła, rozglądając się, i z zakłopotaniem obserwując półnagie
tancerki wyginające się przy rurach.
- Nie podoba ci się?
- Ależ skąd. Po prostu nigdy nie byłam w
takim klubie.
- No cóż, kiedyś musi być ten pierwszy raz
– zaśmiał się. – Poczekaj, zamówię nam coś do picia.
- Dobrze. Tylko prosiłabym coś z mniejszą
ilością alkoholu.
- Oczywiście – powiedział i podszedł do
Pella. – Dla mnie to co zwykle, a dla tej panienki przygotuj coś
niskoalkoholowego.
- A dla tego faceta?
- Jakiego faceta? – zapytał Tausayi i zerknął
przez ramię. Zamarł, gdy zobaczył siedzącego obok Conis Dona. – Niech go szlag…
- warknął i przeczesał włosy nerwowym ruchem.
- Wezwać ochronę?
- Nie, poradzę sobie. Poza tym mam do
niego mały interes – odparł i wrócił na swoje miejsce. – Możesz mi wyjaśnić, co
tu robisz?
- Siedzę – stwierdził jak gdyby nigdy nic
Don. Oparł podbródek na dłoni i uśmiechnął się szeroko, uważnie lustrując
wzrokiem Crogalla. – Chciałem się tylko przywitać, Crocodile.
- Crocodile? – zapytała Conis,
przekrzywiając głowę i marszcząc brwi.
- Widzę, że nie masz pojęcia, z kim się
spotkałaś – zaśmiał się Don. – Otóż Crocodile, właściciel tego kasyna, i ten
przystojniak to… – przerwał na chwilę i
udał, że gra na niewidzialnym werblu – ta sama osoba!
- Widzę, że wprowadzanie zamętu to twoja
specjalność.
- Czy… Czy to prawda? – jęknęła
dziewczyna, patrząc na nich z autentycznym przerażeniem w oczach. Odpowiedź wyczytała
z obojętnej miny Tausayia, który nagle stracił zainteresowanie tą mdłą i nudną
kobietą. Zasługiwał na coś znacznie lepszego, czego z pewnością by przy niej
nie znalazł. – Pójdę już. To nie mogło się udać, a teraz… – wykrztusiła, po
czym wstała i ruszyła w stronę wyjścia. Don przez chwilę ją obserwował, po czym
zarechotał złośliwie i zapalił wyciągniętego z kieszeni papierosa.
- Naiwne dziewczę – skwitował, a spomiędzy
jego warg uleciał spory kłąb dymu.
- Chyba naprawdę jestem zdesperowany… -
mruknął Tausayi i potarł skronie. – Po co przyszedłeś?
- Musiałem zareagować. W końcu ktoś chciał
mi cię sprzątnąć sprzed nosa. Choć teraz widzę, że nie miałem się o kogo
martwić.
- Co ty kombinujesz?
- Jak to co? Próbuję cię poderwać.
- A poza tym?
- Poza tym nie ma już niczego.
- Och, doprawdy? – zapytał, dziękując
skinieniem głowy Pellowi, który osobiście przyniósł mu zamówione drinki. – A ja
myślę, że jest coś o wiele ważniejszego, niż twoja chuć.
- Na przykład co? – Głos Dona stał się
ostrzejszy, nie był już tak beztroski i przepełniony kpiną jak chwilę temu.
Zmiana ta była jednak ledwo dostrzegalna, widać było, że mężczyzna jest
wprawiony w ukrywaniu swoich prawdziwych uczuć.
- Tego właśnie próbuję się dowiedzieć.
Wiem, że nasze pierwsze spotkanie, jak i każde kolejne, nie były przypadkowe.
- Owszem, nie były – powiedział,
dokańczając papierosa i zgniatając niedopałek w popielniczce. – Zastanawia mnie
teraz, co zrobisz, gdy już odkryjesz prawdę. Gdy okaże się ona dla ciebie
niewygodna.
- To, co będę musiał – odparł, ani przez
chwilę nie wahając się nad tą odpowiedzią. Upił łyk whisky i oblizał usta,
zastanawiając się, jak skłonić go do mówienia. – Pracujesz dla jakiejś grubej
ryby, prawda? Nie sądzę, żeby ktoś taki jak ty bratał się z nic nieznaczącymi
frajerami o przerośniętym ego.
- Schlebiasz mi, Croco. Naprawdę masz o
mnie tak dobre mniemanie?
- Nie, po prostu widzę, że lubisz
pieniądze i tanio się nie sprzedajesz. Poza tym, tylko najwięksi są w stanie mi
zagrozić, a skoro to ja jestem twoim celem, to oczywistym jest, że nie wynajął
cię byle kto. Ciekawi mnie tylko, kim jest ów śmiałek.
- Zatem pracuj jeszcze ciężej, żeby się
tego dowiedzieć – parsknął i duszkiem wypił drink przygotowany dla Conis. – Co
to za szczyny? Piwo ma więcej alkoholu.
- Prostak z ciebie, wiesz? – stwierdził
Tausayi, po raz pierwszy od dłuższego czasu szczerze się śmiejąc. Gdy z
powrotem spoważniał, zapalił papierosa i zawiesił wzrok na tańczącej właśnie
striptizerce, Pauli, jeśli dobrze pamiętał jej imię. Musiał przyznać, że
działała na wszystkich hipnotyzująco w tym swoim obcisłym lateksowym wdzianku, które
więcej odkrywało niż zasłaniało.
- Myślisz, że ta lala by się ze mną
umówiła? – zapytał Don, ruchem głowy wskazując na Paulę. Założył nogę na nogę i
odchylił się w kanapie, przyglądając się kobiecie.
- A skąd mam wiedzieć? Sam ją zapytaj.
- Swoją drogą, nie wierzę, że zabrałeś tę
swoją blondyneczkę w takie miejsce – zagadnął, sięgając po szklankę z whisky
stojącą na stoliku.
- Liczyłem na szybki, łatwy numerek. Od
początku nie miałem zamiaru się wysilać.
- Jakiś ty nieczuły – cmoknął i pokręcił
głową z dezaprobatą. – I pomyśleć, że miałem cię za porządnego faceta.
- Ja chociaż nie jestem szpiegiem.
- Taka praca. – Wzruszył ramionami i dopił resztkę trunku. – No ale to nie potrwa długo, a na to przynajmniej
liczę.
- Czyżbyś postanowił się przebranżowić?
- Można tak powiedzieć. Pewnie sam się
niedługo dowiesz, o ile twoi chłopcy na posyłki są tak dobrzy, jak myślisz, że
są.
- Na twoim miejscu zacząłbym doceniać
swoich przeciwników. Ta nadmierna pewność siebie w końcu cię zgubi – stwierdził
Crocodile, bacznie przyglądając się Donowi spod przymrużonych powiek. – A tak
odbiegając od tematu, co jest z tym twoim debilnym płaszczem?
- Sam jesteś debilny – odparł, obruszony
jego pytaniem, i teatralnym gestem strzepnął niewidoczne paprochy z ramienia. –
Ten płaszcz to jedyne, co się dla mnie liczy. Nawet sobie nie wyobrażasz, ile
razem przeszliśmy.
- Skąd ty go w ogóle wytrzasnąłeś?
Podprowadziłeś go jakiejś Drag Queen czy jak?
- Ktoś tak ograniczony jak ty na pewno nie
zrozumie tej pięknej i wzruszającej historii – powiedział, unosząc wysoko brwi
i krzyżując ręce na piersiach.
- Zapewne. Wiesz, coraz trudniej mi
uwierzyć, że ktoś twojego pokroju ma mnie szpiegować. To całe udawanie idioty
to twoja przykrywka, prawda?
- Mów co chcesz, ale ja zawsze jestem
sobą. No chyba że naprawdę muszę kogoś zbajerować, co w większości ogranicza
się raczej do kobiet.
W odpowiedzi Crocodile tylko prychnął,
próbując powstrzymać się od wybuchnięcia śmiechem. Jakoś trudno mu było
wyobrazić sobie, jak Don podrywa jakąkolwiek kobietę, w dodatku skutecznie.
Mimo wszystko to całe droczenie się z nim sprawiało mu dziwną przyjemność.
Podobnie czuł się tylko wtedy, gdy udało mu się namówić Kuro na wypicie nieco
większej ilości alkoholu, niż podpowiadał zdrowy rozsądek.
- Co jest z tym uśmiechem? Wyglądasz,
jakbyś nie potrafił tego do końca zrobić – zadrwił z niego Don, przekrzywiając
głowę i przyglądając mu się spod przymrużonych powiek.
- Ty za to jesteś świetny w bezustannym
głupkowatym szczerzeniu się.
- Taki już mój urok – odparł, wzruszając
ramionami. – Zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz. Mianowicie, skąd wzięła się
ta blizna na twojej twarzy?
- Nie opowiadam tej historii byle komu.
- Nie jestem byle kim. No chyba że
zaciągasz do łóżka każdego faceta, który okaże zainteresowanie tobą.
- Nie bierz mnie pod włos. Jestem za
stary, żeby nabrać się na tak marną sztuczkę psychologiczną.
- I dobrze. Tylko idiota da się podpuścić
tak marną gadką.
- Dziwak z ciebie – mruknął, odsuwając się
od stołu. – Dziękuję za ten interesująco spędzony czas.
- Idziesz już? – jęknął, wyraźnie
zawiedziony.
- A dlaczego miałbym zostać?
- Bo gdybyś został na jeszcze jednego
drinka, mógłbyś liczyć na przyjemny ciąg dalszy – zaproponował, mrugając do
niego porozumiewawczo. Uśmiechnął się łobuzersko, muskając palcem brzeg
szklanki po whisky.
- I to miało mnie niby skusić? – zapytał,
jednocześnie czując ciepło leniwie rozchodzące się w okolicach jego podbrzusza.
Było coś takiego w tym mężczyźnie, że Tausayi miał ochotę złamać kilka reguł i
tej nocy. Z trudem przełknął ślinę i instynktownie oblizał wargi, głęboko
spoglądając w oczy Dona.
- Tak. I z tego, co widzę, odniosłem
pożądany skutek.
- Cóż, zawsze możemy to uznać za
rekompensatę za zepsucie randki – stwierdził, z powrotem zajmując miejsce przy
stoliku. Don uśmiechnął się jeszcze szerzej, po czym machnął na kelnera, dając
mu do zrozumienia, że zamawia dwie whisky.
- A myślałem, że naprawdę jesteś taki
świętoszkowaty…
- Widać słabo mnie znasz.
- W takim razie pozwól mi to zmienić.
- Och, i co jeszcze? Może od razu weźmy
ślub, kupmy domek na wybrzeżu i otoczmy się gromadką dzieci – zakpił,
odbierając od Pella whisky i ignorując jego podejrzliwe spojrzenie.
- Fajna myśl, jednak na moje oko zbyt
staroświecka – odparł, uważnie przyglądając się barmanowi, który właśnie
odszedł w stronę baru. – Co on się tak na ciebie gapił?
- Jako lojalny pracownik pragnie jak
najlepiej spełniać swoje obowiązki – wyjaśnił, upijając łyk złocistego napoju.
- Z taką ekipą to i ja osiągnąłbym tak
spektakularny sukces – mruknął niby od niechcenia.
- Otocz się odpowiednimi ludźmi, a sukces
masz w kieszeni. Bez tego i najtęższy umysł nie da rady. Nieważne, jak
dobry jesteś, bez godnej zaufania i oddanej kadry daleko nie zajdziesz.
- I co? To tyle? Nie trzeba żadnych
znajomości, kontaktów z podziemiem, nielegalnej działalności na boku? –
zapytał, unosząc brwi.
- Mnie się bez tego udało – odparł – więc
w moim przypadku to wszystko.
- Doprawdy, przebiegła z ciebie gadzina.
- Twój szef raczej nie będzie zadowolony z
takiej odpowiedzi, co?
- Cóż, lepszej nie dostanie, i to mnie
trochę frustruje, ale jeśli padnie przez nią na zawał, będę gotów podzielić się
z tobą moim wynagrodzeniem.
- Nie, dzięki. Nie potrzebuję drobnych –
zaśmiał się i znowu uniósł szklankę do ust, tym razem ją opróżniając. Don
zrobił to samo, po czym spojrzał wymownie na Crocodile’a.
- Zakładam, że drugi raz nie wpuścisz mnie
do swojego apartamentu?
- Zapomnij. Jedziemy do hotelu, Flamingu.
- Ja prowadzę – powiedział, wyciągając z
kieszeni kluczyki i kręcąc nimi na palcu.
Do wyjścia odprowadzały ich zaciekawione
spojrzenia barmanów, którzy wychodzili z siebie, snując domysły na temat tej
dwójki.
- Oni są razem, mówię ci – szepnął
Lafitte, nachylając się nad Sanjim i chwilę jeszcze gapiąc się w miejsce, w
którym zniknął jego szef wraz z towarzyszem.
- Nigdy bym nie powiedział, że Crocodile
gra na dwa fronty – mruknął, po czym z czarującym uśmiechem podsunął dwa
kieliszki w stronę roześmianych kobiet stojących przy barze.
- Ja też! A najgorsze jest to, że obaj są
tak bardzo idealni, że to aż niesprawiedliwe.
- Jak to mówią, nie dla psa kiełbasa.
- Przestaniecie w końcu gadać? Jesteście w
pracy, a nie na pogawędce – zbeształ ich Pell, odnosząc natychmiastowy efekt.
Nie mogło to jednak zmienić faktu, że sam zachodził w głowę, z kim prowadza się
Crogall, tym bardziej, że to właśnie o tym mężczyźnie rozmawiał dziś z
Mihawkiem. Oby tylko szef nie wplątał się
w nic nieprzyjemnego, pomyślał, obiecując sobie, że popyta tu i tam, by
spróbować dowiedzieć się czegoś o tym tajemniczym jegomościu.
* * *
- Byłeś jeszcze lepszy, niż za pierwszym
razem – stwierdził Doflamingo, leżąc w łóżku i paląc papierosa. Crocodile tylko
prychnął i wstał, zbierając z podłogi ubrania i zakładając je. – Liczyłem, że
zostaniesz do rana.
- Wpadłem tu tylko na szybki numerek, na
nic więcej nie licz – odparł, zapinając guziki koszuli i patrząc na niego
przelotnie. Jego włosy, dotąd idealnie zaczesane do tyłu, teraz opadały mu na
twarz, dodając mu uroku i odejmując lat.
- Nie był znów taki szybki. Poza tym
będziesz w stanie wyjść stąd o własnych siłach?
- Martw się lepiej o siebie, Don – mruknął
tajemniczo, kładąc szczególny nacisk na jego imię, po czym wyszedł. Co prawda
ciało nadal go trochę bolało, lecz dopóki nie wyszedł z hotelu, nie dał tego po
sobie poznać. Dopiero wsiadając do taksówki i podając kierowcy adres, skrzywił
się i odetchnął z ulgą. Sam nie miał pojęcia, co go podkusiło, by przespać się
z Donem. Nie dość, że znali się krótko, to jeszcze mężczyzna przyznał się, że
ktoś go wynajął do wydobycia z niego informacji. Tausayi ewidentnie igrał z ogniem,
i to go właśnie najbardziej kręciło. Poza tym było w Donie coś takiego, co
przyciągało jak magnes, kusiło do przekroczenia granic. Pierwszy raz
spotkał się z czymś takim, i coraz bardziej temu ulegał. Miał jednak
świadomość, że czar pryśnie wraz z poznaniem prawdziwej tożsamości Dona.
Gdy dojechali pod Rain Dinners, Crogall
zapłacił taksówkarzowi i poszedł do prywatnego wejścia do kasyna, którym dostał
się do windy prowadzącej wprost do jego apartamentu. Drzwi były otwarte,
wiedział więc, że Kuro został na noc. Uśmiechnął się blado i poszedł pod
prysznic, by zmyć z siebie pot, resztki spermy oraz zapach Dona, który z
jakiegoś powodu ciągle się na nim utrzymywał. W kontakcie z gorącą wodą
jego ciało zaczęło się rozluźniać, a także ulegać tłumionemu dotąd zmęczeniu.
Crocodile westchnął ciężko i oparł czoło o szybę kabiny, czując, że długo tak
nie wystoi. Po kilku minutach doszedł do wniosku, że czystszy nie będzie,
wyszedł więc spod prysznica i dokładnie wytarł się ręcznikiem, po czym nałożył
krótki szlafrok i poszedł wprost do swojej sypialni. Po chwili namysłu rozebrał
się i nago położył spać, czując przyjemny chłód jedwabnej pościeli na
rozgrzanym ciele.
Ze snu wyrwało go potrząsanie za ramię.
Było to tak odległe, że Tausayi w pierwszej chwili chciał to po prostu
zignorować, gdy jednak nie ustało, uchylił powieki i spróbował wypatrzyć
cokolwiek w ciemności.
- Co jest? – jęknął, po omacku szukając
włącznika lampki nocnej. Gdy jej mocne światło rozjaśniło pomieszczenie,
mężczyzna dostrzegł poważnie zaniepokojoną minę Kuro. – Coś się stało? Która
godzina?
- Po czwartej. Grupka kolesi napadła na
tancerki, gdy te wyszły z klubu.
- Zaraz, co? Jak to napadła? – zapytał,
momentalnie przytomniejąc. – Co z nimi?
- Jeśli chodzi o tancerki, to wszystko w porządku,
są tylko w lekkim szoku. Na szczęście te oprychy były na tyle nierozgarnięte,
że zaatakowały je zaraz przed kasynem, więc ochrona usłyszała ich krzyk i
pomogła im. Zoro złapał też jednego z nich. Obudziłem cię, bo uznałem, że
będziesz chciał osobiście usłyszeć, co ma do powiedzenia – wyjaśnił, a
zmarszczki na jego czole tylko się pogłębiły. Widać było, że cała ta sytuacja
bardzo go zdenerwowała.
- Bardzo dobrze – mruknął, odrzucając na
bok kołdrę i szybko zrywając się z łóżka.
- Tausayi, na litość boską!
- Czego?
- Uprzedzaj, kiedy będziesz miał zamiar
paradować nago po domu!
- A ty znowu o tym. Nie patrz jak nie
chcesz, proste – prychnął, wchodząc do garderoby i zakładając pierwsze lepsze
ubrania.
W drodze Crocodile chwycił swój płaszcz,
który zarzucił luźno na ramiona, po czym wsiedli z Kuro do windy, którą
zjechali na drugi poziom. Wchodząc do pomieszczenia, gdzie swój gabinet miał
Dracule, poczuli mocny zapach męskich perfum.
- Proszę, proszę. A więc to jest ten
śmiałek – mruknął Crogall, uważnie przyglądając się młodemu chłopakowi, który
siedział przykuty kajdankami do krzesła. Tlenione, sterczące włosy miał w
nieładzie, a różową bokserkę i granatową bluzę mocno wymięte i pobrudzone
mieszanką pyłu oraz krwi. Mimo swojego marnego położenia, z jego ust nie
schodził pewny siebie uśmiech, który jednak nieco zrzedł na widok Crocodile’a.
Mężczyzna nie mógł wyzbyć się wrażenia, że chłopak bardzo podobny jest do Dona.
– Dla kogo pracujesz?
- Już mówiłem, znalazłem się tam
przypadkiem, a ten wariat się na mnie rzucił – odpowiedział, udając
niewiniątko, lecz kłamstwo w jego głosie było aż nadto wyraźne.
- Miej chociaż odwagę, by się przyznać.
Nikt nie lubi tchórzy – mruknął Crogall, zbliżając się do niego krok po kroku.
Gdy stanął za jego plecami, roześmiał się krótko i szarpnął za jego włosy,
odciągając jego głowę mocno do tyłu. Chłopak zachłysnął się powietrzem,
zaskoczony, i instynktownie się szarpnął. – Postawię sprawę jasno. Najpierw
zacznę od twoich dłoni. Złamię każdy palec, jeden po drugim, a gdy skończę,
przejdę do rąk. Ręce masz tylko dwie, więc zostaną nam jedynie stopy. Tu będę
nieco łaskawszy i zmiażdżę je natychmiast, najpierw prawą, później lewą. Gdy to
nie poskutkuje, będę przypiekał twoje złamane kończyny tak długo, aż nie
zemdlejesz z bólu. Podoba ci się taki plan? – zapytał. Przez cały ten czas
patrzał mu prosto w oczy, co samo w sobie było torturą.
- Tylko tak gadasz – wycharczał. Jego
pewność siebie powoli zaczęła znikać, co za wszelką cenę starał się ukryć, lecz
strach okazał się silniejszy.
- A zatem przekonajmy się, czy są to tylko
czcze słowa – mruknął, wyraźnie uradowany z takiego obrotu spraw. Z wprawą
złamał mu kciuk prawej dłoni jednym szybkim ciosem, rozkoszując się krzykiem
bólu i zaskoczenia, który na chwilę rozbrzmiał w pomieszczeniu. – I jak?
Będziesz gadał?
- Ja nie… nie mogę.
- Szkoda – odparł, łamiąc kolejny palec, a
po nim jeszcze drugi. Gdy złapał za czwarty, jeniec nie wytrzymał.
- Dobra, wygrałeś! Wszystko powiem! Tylko
nie rób tego więcej! – krzyknął niemal płaczliwym głosem, co zabrzmiało
żałośnie. Tausayi poklepał go po ramieniu i uśmiechnął się szeroko.
- Grzeczny chłopiec. Zatem kto cię
wynajął?
- Smoker – wyszeptał, co przyszło mu z
wyraźnym trudem. Najwyraźniej zdrada zleceniodawcy była dla niego ujmą na
honorze, tym bardziej w takich okolicznościach.
- Więc jednak to on – stwierdził
Crocodile, zerkając porozumiewawczo na Kuro. – Mów dalej. Co chciał osiągnąć,
co planuje, co nim kieruje?
- Jestem tam nowy, jedyne, o czym wiem, to
ten napad na wasze tancerki. Mieliśmy je tak nastraszyć, żeby więcej nie
przyszły do pracy. Wcześniej kazał mi też zrobić kilka anonimów. To wszystko.
- Aż trudno uwierzyć, że ktoś taki jak on
posuwa się do tak prymitywnych metod, w dodatku zatrudniając do tego marnych
amatorów twojego pokroju – westchnął, niby przypadkowo przyciskając nogę do
jego okaleczonej dłoni. Chłopak jęknął przeciągle, po czym zagryzł wargę aż do
krwi, by więcej nie wydać z siebie żadnego dźwięku. – A nie wiesz przypadkiem,
kto jest prawą ręką Smokera?
- Nie wiem – odparł szybko. Za szybko.
- Nie umiesz kłamać. Mów, albo przestanę
być dla ciebie taki dobry! – krzyknął, uderzając pięścią w ścianę.
- Mogę wsypać każdego, tylko nie jego.
- A to dlaczego?
- Bo to jedyna osoba, którą szczerze
podziwiam i szanuję. Nigdy nie zwrócę się przeciwko niemu.
- Zatem zginiesz, broniąc go. Jesteś na to
gotowy?
- Jestem – powiedział, patrząc na
Crocodile’a z determinacją. Nagle cały jego strach zniknął, jakby samo
wspomnienie tej osoby podniosło go na duchu i zmotywowało do dalszej
walki.
- No nic, spróbujemy inaczej – stwierdził,
przykładając dwa palce do jego szyi, w miejscu, gdzie znajdowała się aorta. –
Kuro, pokaż mu zdjęcie naszego nachalnego gościa.
- Czy to on jest następcą Smokera? –
zapytał mężczyzna, gdy znalazł odpowiednią kartkę na biurku. Chłopak spróbował
się odwrócić, lecz Tausayi mu na to nie pozwolił.
- Patrz uważnie. Nie chcemy przecież,
żebyś się pomylił.
- To nie on.
- Ciągle kłamiesz. To zły nawyk, wiesz? –
zaśmiał się i zabrał ręce. – Byłbyś tak miły i zdradził mi imię i nazwisko tego
jegomościa? Pomogłoby mi to zaoszczędzić kilka minut.
- Mówiłem już, że go nie wydam.
- A jeśli powiem, że dzięki temu uchronisz
go od śmierci? Co wtedy zrobisz?
- Pieprz się! – krzyknął, za co Crogall
uderzył go prawym prostym w nos, praktycznie go miażdżąc.
- Masz ostatnią szansę. Albo powiesz mi,
jak on się nazywa, albo przyprowadzę go tu i zaszlachtuję na twoich oczach. Co
wybierasz?
Chłopak, krztusząc się krwią, pokiwał
głową i spojrzał na niego wzrokiem przegranego.
- Doflamingo Donquixote – wycharczał.
- Sprawdź go, Kuro. A chłopaka zostaw tu,
gdzie siedzi. Jeszcze z nim nie skończyłem – powiedział, po czym wyszedł z
pomieszczenia. Wrócił do swojego apartamentu i chwycił komórkę, wybierając
odpowiedni numer.
- Wiesz, która jest…
- Mam jednego z waszych chłoptasiów –
przerwał mu. – Przyjedź po niego. Nie przyjmuję odmowy.
- Zakładam, że już o wszystkim wiesz… No
nic, zaraz tam będę – westchnął i rozłączył się. Tausayi odłożył telefon i
wrócił z powrotem do bazy ochroniarskiej, gdzie zastał Roronoę rozmawiającego z
Mihawkiem.
- Zoro, idź na zewnątrz. Masz czekać na
mężczyznę, którego zaprosiłem, i przyprowadzić go tutaj.
- Czy tym mężczyzną jest Doflamingo
Donquixote?
- Na razie się nad tym nie zastanawiaj. Po
prostu idź.
Roronoa posłusznie skinął głową, poprawił
wiszącą u boku katanę i ruszył w stronę wyjścia.
- Odważny ten twój podopieczny. Podoba mi
się – stwierdził Crocodile, gdy został sam na sam z Mihawkiem. – Powiedz mu
jednak, że w chwilach takich jak ta powinien wykonać polecenie bez zadawania
zbędnych pytań.
- Nie martw się, już ja go naprostuję. Co
z tym całym Donquixotem? Nieźle nas wykiwał.
- Nie na tyle jednak, żeby dowiedzieć się
czegoś ważnego. Poza tym już od jakiegoś czasu czułem, że nie bez powodu obrał
mnie sobie za cel. No a gdy się do tego przyznał, wiedziałem, że muszę się
pilnować. W każdym razie nigdy bym nie powiedział, że to właśnie on jest prawą
ręką Smokera.
- Tausayi, muszę cię zmartwić. Nie udało
mi się na razie nic na niego znaleźć. Facet jest jak jakieś cholerne widmo –
oznajmił Kuro, dołączając do nich i uparcie przesuwając palcami po ekranie
tabletu. – Skontaktowałem się z paroma osobami, niedługo powinienem czegoś się
dowiedzieć.
- Czas zakończyć tę zabawę. Zbyt długo
pozwalaliśmy mu na swobodne działanie.
- Oj nie, mój drogi. Prawdziwa zabawa
dopiero się rozkręca – powiedział Doflamingo, który akurat pojawił się w
towarzystwie młodego ochroniarza. Tausayi spojrzał na niego z niesmakiem i
machnął ręką w jego stronę, dając mu znać, by wszedł za nim do gabinetu.
- I jak? Poznajesz? – zapytał, wskazując
na skulonego chłopaka.
- Ta, raz, może dwa go widziałem. Nieważny
gówniarz.
- Dla ciebie nieważny, ale ty w jego
oczach urosłeś do rozmiarów autorytetu.
- Pomówmy lepiej o ważniejszych sprawach.
Czego się dowiedziałeś?
- Że to Smoker go wynajął, najpierw do
robienia anonimów, a później do napaści na moje tancerki. Zdradził też twoją
prawdziwą tożsamość. Nic poza tym.
- To i tak za dużo – westchnął i wyciągnął
zza pazuchy pistolet, który wycelował w głowę chłopaka.
- Nie u mnie. Zabieraj go i rób z nim co
chcesz, byle nie tu.
- Żadnej z tobą zabawy – jęknął i usiadł
na biurku, zakładając nogę na nogę. – Powiedz mi, Croco, chciałbyś dowiedzieć
się, co dokładnie zamierza Smoker?
- Nie potrzebuję twojej pomocy. Sam sobie
poradzę.
- Nie mówię o pomocy, ale o współpracy. A
to różnica.
- Czego chciałbyś w zamian? – zapytał,
wkładając między zęby cygaro wyciągnięte z kieszeni płaszcza i zapalając je.
- Niewiele. Będziesz udawał, że nadal o
mnie nie wiesz, czasem zdradzisz mi jakiś mały sekret. Ja w tym czasie zrobię
na szaro tego starucha.
- Aż tak ci się spieszy, żeby przejąć
interes?
- Po prostu znudziło mi się bycie jego
chłopcem od brudnej roboty. Poza tym nie mogę patrzeć, jak doprowadza siebie i
swoje kasyno do ruiny. Chcę to zakończyć jak najszybciej.
- Więc umowa jest taka. Ja udaję, że nadal
wierzę w twoje historyjki, a ty informujesz mnie na bieżąco o działaniach
Smokera.
- Dodaj do tego ewentualną pomoc w zabiciu
go.
- Niech będzie. Tylko pamiętaj, co
najwyżej pomogę ci w zatarciu śladów i takie tam. Nic poza tym.
- O więcej nie śmiałbym prosić – odparł z
zawadiackim uśmiechem i wyciągnął przed siebie rękę. – To co? Zgoda?
- Czekaj, nie tak prędko. Najpierw powiedz
mi, dlaczego mam ci zaufać. Owszem, propozycja jest kusząca, ale i równie
podejrzana.
- Nie musisz mi ufać. Wystarczy, że będziesz
ze mną współpracował i pomożesz mi osiągnąć cel.
- Panie Donquixote… Dlaczego pan to robi?
– zapytał chłopak, unosząc głowę i spoglądając na niego wzrokiem pełnym smutku
i niedowierzania.
- Nie wtrącaj się, szczeniaku. I na ciebie
przyjdzie kolej.
- Jesteś niesprawiedliwy. On tak bardzo
cię podziwia – powiedział Tausayi, uśmiechając się wrednie. – Był gotowy
zginąć, byleby nie zdradzić twojej tożsamości.
- A co mnie to obchodzi? Facet jest
idiotą, skoro dał się złapać i tak szybko zmusili go do mówienia.
- Nie był jeszcze najgorszy. Byli tacy,
którym wystarczyło, że powiedziałem jakie plany mam wobec nich.
- Podobasz mi się, gdy jesteś taki władczy
i groźny – mruknął Doflamingo, mrużąc oczy i podnosząc się. Podszedł do
Crogalla i wyciągnął mu z pomiędzy warg cygaro, którym mocno się zaciągnął.
- Zrobimy tak. Zabierzesz chłopaka i
zejdziesz mi z oczu do czasu, aż po ciebie zadzwonię. Wtedy dokładniej omówimy
warunki naszej współpracy.
- Interesy z tobą to czysta przyjemność –
stwierdził, odbierając od Crocodile'a kluczyk i odpinając kajdanki, którymi skrępowany był chłopak. – Jak się nazywasz, młody? – zapytał, zarzucając mu rękę na ramię i
przyciągając go do siebie.
- Bellamy – wyszeptał, spuszczając głowę.
- A więc, Bellamy, pojedziemy teraz na
małą wycieczkę. Obiecuję, że zabiję cię szybko i bezboleśnie. Zasłużyłeś na to
po tym, jak zażarcie mnie broniłeś.
- Ja… Nie, d-dlaczego? – wykrztusił,
patrząc na niego szeroko otwartymi ze strachu oczami. Spróbował się od niego
odsunąć, lecz Doflamingo mu na to nie pozwolił.
- Zjebałeś robotę, więc musisz ponieść
konsekwencje. Poza tym za dużo wiesz, niebezpiecznie pozostawić cię przy życiu.
- To akurat twoja wina, że chłopak
dowiedział się, co planujesz – zauważył Tausayi, otwierając drzwi i pokazując
ruchem głowy, by wyszli.
- Chciałem go zabić na samym początku, ale
mi nie pozwoliłeś, więc to twoja wina, że był żywy i wszystko usłyszał.
- Zawsze mogłeś poprosić, żebyśmy przeszli
do innego pomieszczenia. Nie moja wina, że jesteś na tyle głupi, by na to nie
wpaść.
- No w sumie racja. Myślę, że sypialnia
byłaby najodpowiedniejsza. Tam na pewno byśmy się dogadali.
- Jesteś obrzydliwy – mruknął, mierząc go
zdegustowanym wzrokiem. – Wynoś się stąd, zanim się rozmyślę. Kuro,
dopilnuj, żeby ci dwaj panowie trafili do wyjścia.
- Mihawk się tym zajmie – odparł,
spoglądając podejrzliwie na przybyszów. Poprawił okulary, które jak zwykle
zsunęły mu się z nosa, po czym pokazał Crocodile’owi swój tablet.
- A to ci niespodzianka – mruknął
mężczyzna, przeglądając dokument. Uśmiechnął się przebiegle, po czym odwrócił
się i bez słowa odszedł do swojego apartamentu. Kurahadol pospiesznie ruszył za
nim, ostatni raz oglądając się i obserwując odchodzących już Donquixote’a
i Bellamy’ego. W ostatniej chwili wszedł do zamykającej się windy i odetchnął
głęboko, czując się o wiele spokojniej. – Co o nim sądzisz?
- Nie ufam mu. Wykorzysta cię do granic
możliwości, a gdy przestaniesz mu być potrzebny, po prostu z tobą skończy albo
wyda cię Smokerowi.
- Na początku też tak myślałem, ale z
jakiegoś powodu to szybko minęło. Co nie zmienia faktu, że muszę zachować
ostrożność.
- Tylko zachować ostrożność? Smoker
wyciągnął go z więzienia, dał nowe życie, bez niego byłby nikim, a ty łudzisz
się, że będziesz mógł mu kiedykolwiek zaufać? Nawet jeśli ten cały Donquixote
zdradzi swojego szefa, to będzie świadczyło tylko na jego niekorzyść! Bo co
stanie mu na przeszkodzie, żeby wykiwać ciebie, skoro nie będzie miał
skrupułów, by wbić nóż w plecy człowiekowi, który go uratował?!
- Rzadko się zdarza, żebyś na mnie
krzyczał – zauważył Tausayi, uśmiechając się. Wysiadł z windy i zdjął płaszcz,
który odwiesił na wieszak. – Owszem, ryzyko jest spore, ale nie od dziś obracam
się w takim towarzystwie. Poza tym to chyba lepiej, że Doflamingo nie jest
mięczakiem i nie zawaha się przed niczym, by zdobyć władzę. Takich ludzi
potrzeba w tym interesie.
- Jesteś obłąkany – prychnął Kuro.
Poluzował krawat i odpiął dwa górne guziki koszuli, próbując uspokoić się i
zastanowić, jak odwieźć przyjaciela od pomysłu współpracy z Donquixotem.
- Wiem, co ci chodzi po głowie. Ale
podjąłem już decyzję, nie masz nic do gadania. Więc albo to zaakceptujesz, albo
cię zdegraduję czy coś.
- Mam nadzieję, że na twoją decyzję nie
miał wpływu fakt, że ze sobą sypiacie? – zapytał, podchodząc do barku i
wyciągając z niego butelkę koniaku. Po chwili zastanowienia napełnił nim
kieliszek, który wychylił jednym haustem.
- Sypiamy to za dużo powiedziane. To były
raptem dwie noce, z czego jedna po pijaku – odparł obojętnie i zapalił cygaro.
– Później spotkam się z nim jeszcze raz. Też masz być wtedy obecny.
- I tak zrobisz, co będziesz chciał, więc
po co?
- Żeby wyłapać to, co ja ewentualnie
przeoczę. To polecenie służbowe. Nie masz wyjścia.
- Ech… Czasem naprawdę chciałbym ukraść ci
kilka milionów i wyprowadzić się gdzieś na wieś, żeby nie musieć tego
wszystkiego znosić.
- Gdybyś mnie okradł i opuścił, raczej
niedługo cieszyłbyś się wolnością. Życiem w sumie też nie.
- Wiem. I dlatego nadal przy tobie jestem.
Trochę spóźniłam się z rozdziałem, ale było to niezależne ode mnie...
Jako rekompensatę zapowiem, że rozdziały będę dodawała co tydzień (a przynajmniej się postaram), gdyż skończyłam już to opowiadanie i nie muszę się martwić, że w pewnym momencie zabraknie mi materiałów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz