Uf, udało się wreszcie przysiąść i do tego opowiadania. Nie wiem, jak wielu z was na nie czeka, bo nie było jeszcze żadnego komentarza dotyczącego tej serii, ale mam nadzieję, że takie osoby mimo wszystko są i cieszą się, widząc tę notkę.
Ps. Uważaj, Ado, bo już niedługo będziesz miała co pomijać i tu :D
Szum
wiatru. Cichy głos. Ciepło krwi płynącej w żyłach. Chłód ciała leżącego gdzieś
obok. I mgła przesłaniająca to wszystko. Mgła pragnienia, która ustąpi dopiero
wtedy, gdy poświęcone zostanie niewinne życie. Przeklęty ten, kto zostanie
wybrany na ofiarę demona.
Otworzyłem
szeroko oczy i wyszeptałem formułę pozwalającą mi na dokładne widzenie w
ciemnościach. Rzuciłem przelotne spojrzenie na śpiącego obok mnie Haniela, po
czym wstałem i podszedłem do okna. Oparłem się o nie, rozłożyłem
z niemałym trudem skrzydła, po czym wyleciałem na nocne niebo. Blady blask
księżyca odbijał się srebrnymi refleksami na moich piórach, chcąc jakby
złagodzić moje oblicze. Pokręciłem głową i wymówiłem kolejną formułę niezbędną
do wypatrzenia odpowiedniej duszy. Jak zwykle na pierwszy rzut oka moje miasto
nie miało mi niczego ciekawego do zaoferowania. Ot, pewnie jakieś prostytutki,
kryminaliści czy zepsute dostatkiem nastolatki. Trzeba by już niedługo pomyśleć
o zmianie lokum, bo jak tak dalej pójdzie, to przyjdzie mi tu zdechnąć z
głodu. Skorygowałem łagodnie kierunek lotu, rozglądając się uważnie. Jak zwykle
co lepsze kąski wyłapywałem w okolicznych wioskach, a więc na nich skupiłem
swoją uwagę. Zadowoliłem się szybciej, niż myślałem. W jednym z domów
wypatrzyłem dość jasne światło, którego źródłem okazała się być młoda kobieta.
Jej bagaże ustawione obok łóżka świadczyły o tym, że niedawno przyjechała w te
strony. Jaka szkoda, że już nigdy stąd nie wyjedzie, pomyślałem, przysiadając
na gałęzi jednego z pobliskich drzew. Chwilę obserwowałem pogrążoną w głębokim
śnie dziewczynę, po czym poleciałem z powrotem do mojego mieszkania, uśmiechając
się pod nosem. Spodziewałem się już niedługo ciekawego przedstawienia.
* *
*
-
Chodźmy na spacer. Nudzę się – powiedział Haniel, z miną marudnego dziecka
ciągnąc mnie za rękaw. Przewróciłem oczami i jednym, potężnym łykiem dopiłem
kawę z mojego kubka. Naprawdę nie miałem ochoty nigdzie dzisiaj wychodzić.
-
Daj mi spokój. Jak chcesz, to sam idź – mruknąłem, zasłaniając się gazetą,
którą właśnie czytałem.
-
Ale samemu to żadna frajda. Zobacz, jest taka piękna pogoda… No chodź. Proszę.
-
Haniel…
-
Proooszę – przerwał mi, obejmując mnie od tyłu i przytykając swój policzek do
mojego. – Będę grzeczny, obiecuję.
-
Dlaczego muszę to wszystko znosić… - jęknąłem, wstając i odpychając go od
siebie. – Gdzie chcesz niby iść, tasiemcu?
-
Nad jezioro! – wykrzyknął uradowany. Jak dziecko…
-
Niech będzie. Może się w nim utopisz czy coś.
-
Hej, nie mów tak! Poza tym anioły nie mogą się utopić. Nie jesteśmy aż tak
słabi jak demony.
-
Jeszcze to odszczekasz – powiedziałem, zakładając buty
Dziesięć
minut później byliśmy już nad pobliskim jeziorem. Ciepłe promienie słoneczne
padające na wodę odbijały się w niej jasnymi refleksami, skrząc się
i mieniąc niczym najdroższe klejnoty. Weszliśmy na most i usiedliśmy na
nim najdalej od brzegu, jak tylko się dało. Odetchnąłem głęboko rześkim,
wilgotnym powietrzem. Może ten cały spacer to nie był taki głupi pomysł…?
-
Pięknie tu, prawda? – zagadnął Haniel. – Trochę jak w niebie, tyle że tam
zamiast wody są tony białego marmuru. Co prawda jest tam też kilka fontann, ale
to nie to samo.
-
Tęsknisz za tamtym miejscem?
-
Czy ja wiem… Wiadomo, że to mój dom i spędziłem tam wiele cudownych chwil, ale
z drugiej strony tu też jestem szczęśliwy. Ech, nie tak łatwo to wyjaśnić.
-
Spokojnie, rozumiem cię – powiedziałem, opierając się o barierkę, która
chroniła przed upadkiem do jeziora. Przymknąłem powieki, zapominając na chwilę
o wszystkich problemach. Ogarnął mnie błogi spokój.
- A
ty? Chciałbyś wrócić do piekła?
-
Ani trochę – skłamałem. – Dobrze jest tak, jak jest. Poza tym kiedyś trzeba
wyfrunąć z gniazda.
- To
trochę wbrew naszym zasadom, nie sądzisz?
- My
już nie mamy zasad. Przestały nas one obowiązywać wraz z dniem, w którym
uciekliśmy. Jesteśmy wolni.
- Do
bycia wolnym to ci raczej trochę brakuje. Przez to, że musisz żywić się
w ten okropny sposób, wciąż jesteś w jakimś stopniu ograniczany przez
piekło.
- Co
ty tam wiesz… - mruknąłem gniewnie. Nie chciałem, żeby ktoś taki jak on mnie
oceniał.
-
Nie złość się już tak. Czasami po prostu mówię to, co myślę – powiedział, po
czym, nie doczekawszy się z mojej strony żadnej reakcji, dodał: - Wracajmy już.
Jakoś tak minęła mi ochota na spacerowanie.
-
Jak chcesz – odpowiedziałem, podnosząc się. Nie patrząc, czy idzie za mną,
ruszyłem w stronę plaży, w międzyczasie szepcząc pod nosem formułę czyniącą
mnie niewidzialnym dla śmiertelników. Gdy zadziałała, rozłożyłem skrzydła
i poleciałem do swojego mieszkania.
* *
*
Dwa
dni później nadeszła noc, w której obudził się we mnie głód. Było koło
pierwszej, gdy usiadłem wyprostowany na łóżku i odrzuciłem na bok kołdrę.
Uśmiechnąłem się pod nosem i łakomie oblizałem wargi.
-
Samael, to już? – usłyszałem niepewne pytanie.
-
Zostaw mnie samego – rozkazałem z pogardą, nie zaszczycając go wzrokiem. Nawet
nie pamiętałem, kto tak naprawdę znajduje się w moim domu. W tym momencie
było to dla mnie obojętne.
-
Nie zostawię. Nie możesz lecieć. Wiem, że wytrzymasz jeszcze dwa, trzy dni.
- A
niby dlaczego miałbym to robić?
- Bo
w głębi serca nie chcesz tego, wiem o tym. Daj mi jeszcze trochę czasu.
-
Zamknij się. I dobrze ci radzę, nie próbuj żadnych sztuczek, bo rozszarpię cię
bez mrugnięcia okiem – zagroziłem, wstając. Zimny uścisk na nadgarstku sprawił,
że moja krew zawrzała z gniewu. – Puść mnie.
-
Nie chcę, żebyś to robił… Samael, proszę.
-
Puść mnie. Trzeci raz nie powtórzę.
-
Nie ma mowy. Dzisiaj zostaniesz tutaj.
-
Jak śmiesz mi się sprzeciwiać? A może chcesz tak bardzo umrzeć, że tak się
narażasz? No więc? Jak to z tobą jest?
-
Obiecałem ci, że znajdę na to sposób. Nie pamiętasz?
-
Nawet nie wiem, kim ty jesteś – powiedziałem, patrząc na niego
z wyższością. Po chwili pchnąłem go na łóżko i mocno do niego
przycisnąłem. Ulokowałem dłonie na jego szyi i zacząłem go dusić, uważając
jednak, żeby nie za szybko z nim skończyć. Jego spazmatyczny oddech i łzy
szklące się w oczach były pięknym widokiem. – Masz już dość? – wyszeptałem,
gryząc jego dłoń zaciskającą się na moim przegubie. Gdy pokiwał głową,
zaśmiałem się. – Odważny jesteś – skwitowałem z uśmiechem i musnąłem czubkiem nosa
jego policzek. W pewien sposób jego postawa zaimponowała mi. Do tej pory
wszyscy, którzy znaleźli się w takiej sytuacji, błagali o litość.
Postanowiłem jeszcze trochę się nim pobawić, puściłem więc jego szyję i
usiadłem na nim okrakiem, tak, by mi nie uciekł. Gdy tylko mógł normalnie
złapać oddech, zaczął ciężko dyszeć, co chwilę kaszląc i krztusząc się
powietrzem. – Widzisz, do czego prowadzi upór? I na co ci to było?
-
Ja… i tak nie ustąpię – wycharczał, patrząc na mnie hardo spod przymrużonych
powiek.
- A
chciałem dać ci szansę na przeżycie –westchnąłem, po czym musnąłem jego szyję
wargami. – Wiesz? Lubię patrzeć na śmierć powodowaną wykrwawieniem się. To
takie… piękne – powiedziałem, po czym zagłębiłem zęby w jego miękkiej skórze,
tuż koło szybko pulsującej aorty. Gdy na mój język zaczęła tryskać jego krew,
jęknąłem przeciągle i jeszcze mocniej się do niego przyssałem. Nigdy dotąd nie
czułem takiego smaku. Idealne połączenie słodkości pomieszanej z goryczą i
nieco kwaśnym posmakiem, a wszystko to dopełnione uczuciem przyjemności i
spełnienia. Po chwili nadeszła też senność. Senność, którą odczuć można tylko
po najlepszej uczcie. Spróbowałem z nią walczyć, by jeszcze przez chwilę móc
rozkoszować się tą chwilą, lecz nie dałem rady. Ostatnie, co pamiętam, to
przeciągnięcie językiem po chłodnej skórze umazanej tą cudowną krwią.
* *
*
Gdy
zacząłem się wybudzać, poczułem coś na kształt zawodu. Już dawno tak dobrze mi
się nie odpoczywało po posiłku, który musiał być nadzwyczaj sycący. Kto by
pomyślał, że w tej przyjezdnej kryje się tak czysta dusza…?
Mruknąłem
cicho i otworzyłem oczy, rozglądając się po pomieszczeniu. Panował w nim
przyjemny półmrok poprzeplatany czerwoną poświatą zasłon, który zawsze mi się
podobał. Jednym słowem, moja pobudka wyglądała idealnie.
-
Obudziłeś się już? – zapytał Haniel, ostrożnie zaglądając do sypialni przez
uchylone drzwi. Był jakiś taki niepewny i przygaszony. Zachowywał się zupełnie
inaczej niż zwykle.
-
Jak widać… Coś cię gryzie? Dziwnie wyglądasz – stwierdziłem, spoglądając na
zegarek. Data na wyświetlaczu uświadomiła mi, że nie było mnie przez jeden
dzień.
-
Chodzi o noc, w której… no wiesz – jęknął, uparcie wpatrując się w podłogę.
-
Dusza tej kobiety była niezwykle pożywna. Myślę, że starczy mi ona na dłużej.
Masz więc dużo czasu, by wymyślić jakiś sposób na powstrzymanie mnie przed
zabiciem kolejnej ofiary – powiedziałem, od razu domyślając się o co mu chodzi.
-
Kobiety?
- Tak.
Tej, którą upatrzyłem sobie jakiś czas temu. Mówiłem ci przecież o tym. Nie
pamiętasz już?
- A,
no tak. Faktycznie – mruknął niewyraźnie, zagryzając wargę. – Przygotowałem
śniadanie. Zjesz?
-
Pewnie – odparłem i poszedłem do kuchni. Przez cały czas nie spuszczałem z
Haniela wzroku, próbując wybadać, co było powodem jego zdenerwowania. Nie
miałem jednak żadnego pomysłu, co to może być, postanowiłem więc zapytać. –
Jesteś dzisiaj bardzo spięty. Na pewno wszystko w porządku?
-
Tak, jak najbardziej. Źle spałem, to tyle.
-
Jakoś ci nie wierzę – powiedziałem. Gdyby ten facet był zwykłym śmiertelnikiem,
mógłbym wyczytać wszystko z jego umysłu, a tak musiałem stosować tradycyjne
metody.
- To
już nie mój problem.
-
Haniel… - warknąłem, łapiąc go za brodę i unosząc jego głowę. Nie wiem nawet w
którym momencie wstałem i nachyliłem się nad nim. Gdy tylko nasze oczy znalazły
się na jednej linii, jego ciałem wstrząsnął potężny dreszcz. Kilka sekund
później rozłożył swoje skrzydła i zakrył się nimi, tym samym odpychając mnie od
siebie i przewracając razem z krzesłem na podłogę.
-
Ja… Przepraszam – wyszeptał, zakrywając twarz dłońmi i wychodząc z kuchni.
Chwilę później szczęknęło otwierane okno i Haniela już nie było.
O co
może mu chodzić? Czyżby dopiero dotarło do niego to, w jaki sposób się żywię?
Przecież wszystkie anioły wiedzą, jak się to odbywa, a już na pewno tak wysoko
postawione jak Haniel. A może poleciał wtedy za mną i wszystko widział? Tylko
co? Nie mogłem sobie niczego przypomnieć, pamiętałem tylko jak zasypiam, reszta
była jak ciemna, czarna dziura. Cholera, za wszelką cenę muszę dowiedzieć się,
co stało się tamtej nocy.
Rozłożyłem
swoje skrzydła i wyleciałem tym samym oknem co Haniel, szepcząc przy tym
formułę czyniącą mnie niewidocznym dla śmiertelników. Dobrze wiedziałem, w
którym domu zatrzymała się moja ofiara, tak więc po kilku minutach byłem już na
miejscu. Przysiadłem na jednym z rosnących tam drzew i zacząłem obserwować.
-
Och, chodźmy już! Nie mogę się doczekać zwiedzania! – krzyknęła radośnie kobieta,
wychodząc z domu i ciągnąc za rękaw najprawdopodobniej swoją krewną. Obie
śmiały się radośnie, lecz mi nie było do śmiechu. W jednej z nich bowiem
rozpoznałem swoją, jak się okazało, niedoszłą ofiarę. Zakląłem cicho pod nosem.
Co tu jest grane?! Przecież wyraźnie czułem się nasycony! Poza tym demon nie
może ot tak zmienić swojej ofiary. Wybrana podczas polowania, nie ma prawa ujść
z życiem. Do tego ten zanik pamięci i dziwne zachowanie Haniela… Nie,
niemożliwe… Cholera, to nie może być prawda!
Momentalnie
zerwałem się z miejsca i poleciałem do mieszkania, modląc się, bym zastał tam
anioła. Gdy wleciałem do sypialni i wyczułem jego obecność, kamień spadł mi z
serca.
-
Haniel, musimy porozmawiać! – krzyknąłem, wbiegając do salonu, w którym siedział.
Spojrzał na mnie smutnym wzrokiem, lecz nic nie odpowiedział. – Wiem, że coś
ukrywasz, do cholery! Powiedz mi!
-
Ale o czym…? – wyszeptał, a mnie dosłownie szlag trafił. Podszedłem do niego i złapałem go za ramiona, potrząsając
nim lekko.
-
Nie udawaj! Widzę, że coś się stało! Moja ofiara wciąż żyje, ja nie czuję
głodu, a ty zaczynasz świrować! – krzyknąłem. Byłem tak wściekły, że niechcąco
rozdarłem jego bluzkę. Gdy mój wzrok powędrował nieco w dół, zobaczyłem coś, co
wstrząsnęło mną do głębi. Na szyi Haniela, tuż nad obojczykiem, widniały dwie
ranki po kłach, a także rozległe siniaki, które były skutkiem duszenia.
Momentalnie odskoczyłem od niego, przewracając się na podłogę, i jęknąłem
cicho. – Kurwa… To… Czemu mi nie powiedziałeś? Dlaczego?!
- A
jak miałem ci powiedzieć? Słuchaj, Samael, tamtej nocy nie chciałem cię puścić,
więc zacząłeś mnie dusić, po czym napiłeś się mojej krwi i zasnąłeś? Tego
chciałeś?
- Na
pewno nie chciałem tych wszystkich kłamstw… - szepnąłem, łapiąc się za głowę. –
Musisz odejść. Ja… Nie chcę cię znowu zranić. To, w co się zmieniam, może cię w
końcu zabić…
-
Nigdzie się stąd nie ruszę. Obiecałem, że znajdę sposób, i znalazłem go.
A że jestem nim ja, trudno. W tempie, w jakim działa na ciebie moja krew,
nie zdążysz mnie zabić. Przynajmniej tak mi się wydaje…
- A
pomyślałeś o tym, jak jednak ci się nie uda? Co wtedy? Chcesz, żebym obudził
się obok twojego trupa? Haniel, to nie jest normalne… Wszyscy. Byle nie ty…
-
Jesteśmy naturalnymi wrogami, pamiętasz? – zapytał cicho, kładąc mi ręce na
ramionach. Szybkim ruchem przewróciłem go na plecy i usiadłem na jego biodrach.
Moje skrzydła stworzyły wokół nas ciemną kopułę odcinającą nas od świata.
-
Tak mnie traktujesz? Jak wroga? Mimo tego, jak bardzo nalegałeś i starałeś się,
jestem dla ciebie nikim?
- To
nie tak…
- A
jak? – zapytałem, opierając czoło o jego obojczyk. Po chwili poczułem jego
drżące dłonie na mojej głowie, delikatnie wplatające się między moje długie
kosmyki.
-
Jeszcze nigdy nie chciałem tak bardzo walczyć o drugą osobę. Wiem, że to
dziwne, skoro jestem Archaniołem Miłości, ale jeszcze na nikim mi tak nie
zależało. Dla ciebie byłbym gotów pozbawić całą ludzkość miłości, byleby tylko
być w stanie ci pomóc.
-
Głupi jesteś – mruknąłem, ciesząc się w duchu z jego słów. – Nie powinieneś tak
łatwo mi ufać. Wiesz, ile może się zdarzyć?
-
Wiem. Ale kto nie ryzykuje, ten nie ma. Nie ważne, kim się rodzimy. Ważne, kim
się potem stajemy. A ty stajesz się kimś naprawdę pięknym.
-
Haniel… - szepnąłem, podnosząc wzrok i patrząc w jego duże, niebieskie oczy po
brzegi wypełnione uczuciami. Pogłaskałem go po policzku, czując przy tym dziwne
łaskotanie w brzuchu.
-
Samael, nie chcę nic mówić, ale zrobiłeś się twardy w pewnym miejscu –
powiedział anioł, z niepewną miną próbując wyswobodzić się z moich objęć. –
Puść mnie, idioto! – pisnął w końcu, z przerażeniem wpatrując się w moje
krocze.
-
Tylko mi nie mów, że jesteś prawiczkiem…
-
Anioły są czystymi istotami! To obleśne! – krzyknął, odwracając wzrok. Jego
policzki spłonęły rumieńcem, który niemal rozgrzewał powietrze wokół nas.
- I
co? Nawet się nie masturbujecie?
-
Nie, nie, NIE! To grzech! – Gdy zatkał dłońmi uszy i zaczął kręcić głową,
zacząłem się śmiać. Do tej pory nie zdawałem sobie nawet sprawy, z jak ciekawą
osobą mam do czynienia.
-
Odrobina przyjemności należy się każdemu – mruknąłem mu zalotnie do ucha. –
Chcesz, to ci pokażę.
-
Spadaj! Tak nie można! To wcale nie jest śmieszne!
-
Wręcz przeciwnie, to bardzo poważna sprawa. Siedzę bowiem na prawiczku, bardzo
przystojnym i kuszącym, który aż prosi się o pokazanie tego i owego... – Tym razem
musnąłem czubkiem nosa jego policzek, po czym pocałowałem go w skroń. – To jak?
Będzie ci jeszcze lepiej jak w niebie, zobaczysz.
Silne
uderzenie w szczękę zamroczyło na chwilę mój umysł, tak że nie zdałem sobie
nawet sprawy, że ląduję na podłodze kawałek dalej od Haniela. Jęknąłem
przeciągle, pocierając obolałą twarz, i spojrzałem na niego z wyrzutem.
-
Trzeba było mnie posłuchać i zejść ze mnie – warknął, obrażony.
-
Haniel, słońce, przecież wiesz, że po prostu nie mogłem ci się oprzeć…
- A
więc masz to, na co zasłużyłeś. Swoją drogą, pogłoski o tobie okazały się być
prawdziwe.
-
Jakie pogłoski? – zapytałem, siadając po turecku i chowając swoje skrzydła.
- Że
okropny z ciebie uwodziciel. Wielu aniołów uważa, że nie ma duszy, która byłaby
w stanie ci się oprzeć.
- A
więc uważaj, bo i z tobą w końcu mi się uda.
- A chcesz,
żebym jeszcze bardziej obił ci buźkę? – zapytał zaczepnie, patrząc na mnie
wściekłym wzrokiem. Zaśmiałem się, kręcąc przecząco głową.
I
właśnie wtedy poczułem, że nic już nie będzie takie same. Nadciągały zmiany,
lecz co z nich wyniknie…? Jednego byłem jednak pewien. Czas pokaże, co los ma
dla nas w zanadrzu.
Nie
mogłem się tego doczekać.
Do następnego wpisu :3
Kurczę mega mi to opowiadanie się spodobało pisz dalej błagam *.*
OdpowiedzUsuńWiem, że bardzo zaniedbałam to opko, ale na razie planuję się skupić na "Więźniu...", bo został mi jeden, góra dwa rozdziały do końca. A potem w końcu zacznę nadrabiać to. No i dochodzi też inny problem, a mianowicie nie mam sensownego pomysłu na rozwinięcie akcji tak, jak bym chciała. Muszę więc trochę nad tym pomyśleć. Niemniej jednak cieszę się, że ktoś wreszcie skomentował i tę serię :3
OdpowiedzUsuń