Menu

środa, 3 lutego 2016

Anioł Śmierci, część 5

Uf, udało się wreszcie przysiąść i do tego opowiadania. Nie wiem, jak wielu z was na nie czeka, bo nie było jeszcze żadnego komentarza dotyczącego tej serii, ale mam nadzieję, że takie osoby mimo wszystko są i cieszą się, widząc tę notkę.
Ps. Uważaj, Ado, bo już niedługo będziesz miała co pomijać i tu :D


Szum wiatru. Cichy głos. Ciepło krwi płynącej w żyłach. Chłód ciała leżącego gdzieś obok. I mgła przesłaniająca to wszystko. Mgła pragnienia, która ustąpi dopiero wtedy, gdy poświęcone zostanie niewinne życie. Przeklęty ten, kto zostanie wybrany na ofiarę demona.
Otworzyłem szeroko oczy i wyszeptałem formułę pozwalającą mi na dokładne widzenie w ciemnościach. Rzuciłem przelotne spojrzenie na śpiącego obok mnie Haniela, po czym wstałem i podszedłem do okna. Oparłem się o nie, rozłożyłem z niemałym trudem skrzydła, po czym wyleciałem na nocne niebo. Blady blask księżyca odbijał się srebrnymi refleksami na moich piórach, chcąc jakby złagodzić moje oblicze. Pokręciłem głową i wymówiłem kolejną formułę niezbędną do wypatrzenia odpowiedniej duszy. Jak zwykle na pierwszy rzut oka moje miasto nie miało mi niczego ciekawego do zaoferowania. Ot, pewnie jakieś prostytutki, kryminaliści czy zepsute dostatkiem nastolatki. Trzeba by już niedługo pomyśleć o zmianie lokum, bo jak tak dalej pójdzie, to przyjdzie mi tu zdechnąć z głodu. Skorygowałem łagodnie kierunek lotu, rozglądając się uważnie. Jak zwykle co lepsze kąski wyłapywałem w okolicznych wioskach, a więc na nich skupiłem swoją uwagę. Zadowoliłem się szybciej, niż myślałem. W jednym z domów wypatrzyłem dość jasne światło, którego źródłem okazała się być młoda kobieta. Jej bagaże ustawione obok łóżka świadczyły o tym, że niedawno przyjechała w te strony. Jaka szkoda, że już nigdy stąd nie wyjedzie, pomyślałem, przysiadając na gałęzi jednego z pobliskich drzew. Chwilę obserwowałem pogrążoną w głębokim śnie dziewczynę, po czym poleciałem z powrotem do mojego mieszkania, uśmiechając się pod nosem. Spodziewałem się już niedługo ciekawego przedstawienia.
* * *
- Chodźmy na spacer. Nudzę się – powiedział Haniel, z miną marudnego dziecka ciągnąc mnie za rękaw. Przewróciłem oczami i jednym, potężnym łykiem dopiłem kawę z mojego kubka. Naprawdę nie miałem ochoty nigdzie dzisiaj wychodzić.
- Daj mi spokój. Jak chcesz, to sam idź – mruknąłem, zasłaniając się gazetą, którą właśnie czytałem.
- Ale samemu to żadna frajda. Zobacz, jest taka piękna pogoda… No chodź. Proszę.
- Haniel…
- Proooszę – przerwał mi, obejmując mnie od tyłu i przytykając swój policzek do mojego. – Będę grzeczny, obiecuję.
- Dlaczego muszę to wszystko znosić… - jęknąłem, wstając i odpychając go od siebie. – Gdzie chcesz niby iść, tasiemcu?
- Nad jezioro! – wykrzyknął uradowany. Jak dziecko…
- Niech będzie. Może się w nim utopisz czy coś.
- Hej, nie mów tak! Poza tym anioły nie mogą się utopić. Nie jesteśmy aż tak słabi jak demony.
- Jeszcze to odszczekasz – powiedziałem, zakładając buty
Dziesięć minut później byliśmy już nad pobliskim jeziorem. Ciepłe promienie słoneczne padające na wodę odbijały się w niej jasnymi refleksami, skrząc się i mieniąc niczym najdroższe klejnoty. Weszliśmy na most i usiedliśmy na nim najdalej od brzegu, jak tylko się dało. Odetchnąłem głęboko rześkim, wilgotnym powietrzem. Może ten cały spacer to nie był taki głupi pomysł…?
- Pięknie tu, prawda? – zagadnął Haniel. – Trochę jak w niebie, tyle że tam zamiast wody są tony białego marmuru. Co prawda jest tam też kilka fontann, ale to nie to samo.
- Tęsknisz za tamtym miejscem?
- Czy ja wiem… Wiadomo, że to mój dom i spędziłem tam wiele cudownych chwil, ale z drugiej strony tu też jestem szczęśliwy. Ech, nie tak łatwo to wyjaśnić.
- Spokojnie, rozumiem cię – powiedziałem, opierając się o barierkę, która chroniła przed upadkiem do jeziora. Przymknąłem powieki, zapominając na chwilę o wszystkich problemach. Ogarnął mnie błogi spokój.
- A ty? Chciałbyś wrócić do piekła?
- Ani trochę – skłamałem. – Dobrze jest tak, jak jest. Poza tym kiedyś trzeba wyfrunąć z gniazda.
- To trochę wbrew naszym zasadom, nie sądzisz?
- My już nie mamy zasad. Przestały nas one obowiązywać wraz z dniem, w którym uciekliśmy. Jesteśmy wolni.
- Do bycia wolnym to ci raczej trochę brakuje. Przez to, że musisz żywić się w ten okropny sposób, wciąż jesteś w jakimś stopniu ograniczany przez piekło.
- Co ty tam wiesz… - mruknąłem gniewnie. Nie chciałem, żeby ktoś taki jak on mnie oceniał.
- Nie złość się już tak. Czasami po prostu mówię to, co myślę – powiedział, po czym, nie doczekawszy się z mojej strony żadnej reakcji, dodał: - Wracajmy już. Jakoś tak minęła mi ochota na spacerowanie.
- Jak chcesz – odpowiedziałem, podnosząc się. Nie patrząc, czy idzie za mną, ruszyłem w stronę plaży, w międzyczasie szepcząc pod nosem formułę czyniącą mnie niewidzialnym dla śmiertelników. Gdy zadziałała, rozłożyłem skrzydła i poleciałem do swojego mieszkania.
* * *
Dwa dni później nadeszła noc, w której obudził się we mnie głód. Było koło pierwszej, gdy usiadłem wyprostowany na łóżku i odrzuciłem na bok kołdrę. Uśmiechnąłem się pod nosem i łakomie oblizałem wargi.
- Samael, to już? – usłyszałem niepewne pytanie.
- Zostaw mnie samego – rozkazałem z pogardą, nie zaszczycając go wzrokiem. Nawet nie pamiętałem, kto tak naprawdę znajduje się w moim domu. W tym momencie było to dla mnie obojętne.
- Nie zostawię. Nie możesz lecieć. Wiem, że wytrzymasz jeszcze dwa, trzy dni.
- A niby dlaczego miałbym to robić?
- Bo w głębi serca nie chcesz tego, wiem o tym. Daj mi jeszcze trochę czasu.
- Zamknij się. I dobrze ci radzę, nie próbuj żadnych sztuczek, bo rozszarpię cię bez mrugnięcia okiem – zagroziłem, wstając. Zimny uścisk na nadgarstku sprawił, że moja krew zawrzała z gniewu. – Puść mnie.
- Nie chcę, żebyś to robił… Samael, proszę.
- Puść mnie. Trzeci raz nie powtórzę.
- Nie ma mowy. Dzisiaj zostaniesz tutaj.
- Jak śmiesz mi się sprzeciwiać? A może chcesz tak bardzo umrzeć, że tak się narażasz? No więc? Jak to z tobą jest?
- Obiecałem ci, że znajdę na to sposób. Nie pamiętasz?
- Nawet nie wiem, kim ty jesteś – powiedziałem, patrząc na niego z wyższością. Po chwili pchnąłem go na łóżko i mocno do niego przycisnąłem. Ulokowałem dłonie na jego szyi i zacząłem go dusić, uważając jednak, żeby nie za szybko z nim skończyć. Jego spazmatyczny oddech i łzy szklące się w oczach były pięknym widokiem. – Masz już dość? – wyszeptałem, gryząc jego dłoń zaciskającą się na moim przegubie. Gdy pokiwał głową, zaśmiałem się. – Odważny jesteś – skwitowałem z uśmiechem i musnąłem czubkiem nosa jego policzek. W pewien sposób jego postawa zaimponowała mi. Do tej pory wszyscy, którzy znaleźli się w takiej sytuacji, błagali o litość. Postanowiłem jeszcze trochę się nim pobawić, puściłem więc jego szyję i usiadłem na nim okrakiem, tak, by mi nie uciekł. Gdy tylko mógł normalnie złapać oddech, zaczął ciężko dyszeć, co chwilę kaszląc i krztusząc się powietrzem. – Widzisz, do czego prowadzi upór? I na co ci to było?
- Ja… i tak nie ustąpię – wycharczał, patrząc na mnie hardo spod przymrużonych powiek.
- A chciałem dać ci szansę na przeżycie –westchnąłem, po czym musnąłem jego szyję wargami. – Wiesz? Lubię patrzeć na śmierć powodowaną wykrwawieniem się. To takie… piękne – powiedziałem, po czym zagłębiłem zęby w jego miękkiej skórze, tuż koło szybko pulsującej aorty. Gdy na mój język zaczęła tryskać jego krew, jęknąłem przeciągle i jeszcze mocniej się do niego przyssałem. Nigdy dotąd nie czułem takiego smaku. Idealne połączenie słodkości pomieszanej z goryczą i nieco kwaśnym posmakiem, a wszystko to dopełnione uczuciem przyjemności i spełnienia. Po chwili nadeszła też senność. Senność, którą odczuć można tylko po najlepszej uczcie. Spróbowałem z nią walczyć, by jeszcze przez chwilę móc rozkoszować się tą chwilą, lecz nie dałem rady. Ostatnie, co pamiętam, to przeciągnięcie językiem po chłodnej skórze umazanej tą cudowną krwią.
* * *
Gdy zacząłem się wybudzać, poczułem coś na kształt zawodu. Już dawno tak dobrze mi się nie odpoczywało po posiłku, który musiał być nadzwyczaj sycący. Kto by pomyślał, że w tej przyjezdnej kryje się tak czysta dusza…?
Mruknąłem cicho i otworzyłem oczy, rozglądając się po pomieszczeniu. Panował w nim przyjemny półmrok poprzeplatany czerwoną poświatą zasłon, który zawsze mi się podobał. Jednym słowem, moja pobudka wyglądała idealnie.
- Obudziłeś się już? – zapytał Haniel, ostrożnie zaglądając do sypialni przez uchylone drzwi. Był jakiś taki niepewny i przygaszony. Zachowywał się zupełnie inaczej niż zwykle.
- Jak widać… Coś cię gryzie? Dziwnie wyglądasz – stwierdziłem, spoglądając na zegarek. Data na wyświetlaczu uświadomiła mi, że nie było mnie przez jeden dzień.
- Chodzi o noc, w której… no wiesz – jęknął, uparcie wpatrując się w podłogę.
- Dusza tej kobiety była niezwykle pożywna. Myślę, że starczy mi ona na dłużej. Masz więc dużo czasu, by wymyślić jakiś sposób na powstrzymanie mnie przed zabiciem kolejnej ofiary – powiedziałem, od razu domyślając się o co mu chodzi.
- Kobiety?
- Tak. Tej, którą upatrzyłem sobie jakiś czas temu. Mówiłem ci przecież o tym. Nie pamiętasz już?
- A, no tak. Faktycznie – mruknął niewyraźnie, zagryzając wargę. – Przygotowałem śniadanie. Zjesz?
- Pewnie – odparłem i poszedłem do kuchni. Przez cały czas nie spuszczałem z Haniela wzroku, próbując wybadać, co było powodem jego zdenerwowania. Nie miałem jednak żadnego pomysłu, co to może być, postanowiłem więc zapytać. – Jesteś dzisiaj bardzo spięty. Na pewno wszystko w porządku?
- Tak, jak najbardziej. Źle spałem, to tyle.
- Jakoś ci nie wierzę – powiedziałem. Gdyby ten facet był zwykłym śmiertelnikiem, mógłbym wyczytać wszystko z jego umysłu, a tak musiałem stosować tradycyjne metody.
- To już nie mój problem.
- Haniel… - warknąłem, łapiąc go za brodę i unosząc jego głowę. Nie wiem nawet w którym momencie wstałem i nachyliłem się nad nim. Gdy tylko nasze oczy znalazły się na jednej linii, jego ciałem wstrząsnął potężny dreszcz. Kilka sekund później rozłożył swoje skrzydła i zakrył się nimi, tym samym odpychając mnie od siebie i przewracając razem z krzesłem na podłogę.
- Ja… Przepraszam – wyszeptał, zakrywając twarz dłońmi i wychodząc z kuchni. Chwilę później szczęknęło otwierane okno i Haniela już nie było.
O co może mu chodzić? Czyżby dopiero dotarło do niego to, w jaki sposób się żywię? Przecież wszystkie anioły wiedzą, jak się to odbywa, a już na pewno tak wysoko postawione jak Haniel. A może poleciał wtedy za mną i wszystko widział? Tylko co? Nie mogłem sobie niczego przypomnieć, pamiętałem tylko jak zasypiam, reszta była jak ciemna, czarna dziura. Cholera, za wszelką cenę muszę dowiedzieć się, co stało się tamtej nocy.
Rozłożyłem swoje skrzydła i wyleciałem tym samym oknem co Haniel, szepcząc przy tym formułę czyniącą mnie niewidocznym dla śmiertelników. Dobrze wiedziałem, w którym domu zatrzymała się moja ofiara, tak więc po kilku minutach byłem już na miejscu. Przysiadłem na jednym z rosnących tam drzew i zacząłem obserwować.
- Och, chodźmy już! Nie mogę się doczekać zwiedzania! – krzyknęła radośnie kobieta, wychodząc z domu i ciągnąc za rękaw najprawdopodobniej swoją krewną. Obie śmiały się radośnie, lecz mi nie było do śmiechu. W jednej z nich bowiem rozpoznałem swoją, jak się okazało, niedoszłą ofiarę. Zakląłem cicho pod nosem. Co tu jest grane?! Przecież wyraźnie czułem się nasycony! Poza tym demon nie może ot tak zmienić swojej ofiary. Wybrana podczas polowania, nie ma prawa ujść z życiem. Do tego ten zanik pamięci i dziwne zachowanie Haniela… Nie, niemożliwe… Cholera, to nie może być prawda!
Momentalnie zerwałem się z miejsca i poleciałem do mieszkania, modląc się, bym zastał tam anioła. Gdy wleciałem do sypialni i wyczułem jego obecność, kamień spadł mi z serca.
- Haniel, musimy porozmawiać! – krzyknąłem, wbiegając do salonu, w którym siedział. Spojrzał na mnie smutnym wzrokiem, lecz nic nie odpowiedział. – Wiem, że coś ukrywasz, do cholery! Powiedz mi!
- Ale o czym…? – wyszeptał, a mnie dosłownie szlag trafił. Podszedłem do  niego i złapałem go za ramiona, potrząsając nim lekko.
- Nie udawaj! Widzę, że coś się stało! Moja ofiara wciąż żyje, ja nie czuję głodu, a ty zaczynasz świrować! – krzyknąłem. Byłem tak wściekły, że niechcąco rozdarłem jego bluzkę. Gdy mój wzrok powędrował nieco w dół, zobaczyłem coś, co wstrząsnęło mną do głębi. Na szyi Haniela, tuż nad obojczykiem, widniały dwie ranki po kłach, a także rozległe siniaki, które były skutkiem duszenia. Momentalnie odskoczyłem od niego, przewracając się na podłogę, i jęknąłem cicho. – Kurwa… To… Czemu mi nie powiedziałeś? Dlaczego?!
- A jak miałem ci powiedzieć? Słuchaj, Samael, tamtej nocy nie chciałem cię puścić, więc zacząłeś mnie dusić, po czym napiłeś się mojej krwi i zasnąłeś? Tego chciałeś?
- Na pewno nie chciałem tych wszystkich kłamstw… - szepnąłem, łapiąc się za głowę. – Musisz odejść. Ja… Nie chcę cię znowu zranić. To, w co się zmieniam, może cię w końcu zabić…
- Nigdzie się stąd nie ruszę. Obiecałem, że znajdę sposób, i znalazłem go. A że jestem nim ja, trudno. W tempie, w jakim działa na ciebie moja krew, nie zdążysz mnie zabić. Przynajmniej tak mi się wydaje…
- A pomyślałeś o tym, jak jednak ci się nie uda? Co wtedy? Chcesz, żebym obudził się obok twojego trupa? Haniel, to nie jest normalne… Wszyscy. Byle nie ty…
- Jesteśmy naturalnymi wrogami, pamiętasz? – zapytał cicho, kładąc mi ręce na ramionach. Szybkim ruchem przewróciłem go na plecy i usiadłem na jego biodrach. Moje skrzydła stworzyły wokół nas ciemną kopułę odcinającą nas od świata.
- Tak mnie traktujesz? Jak wroga? Mimo tego, jak bardzo nalegałeś i starałeś się, jestem dla ciebie nikim?
- To nie tak…
- A jak? – zapytałem, opierając czoło o jego obojczyk. Po chwili poczułem jego drżące dłonie na mojej głowie, delikatnie wplatające się między moje długie kosmyki.
- Jeszcze nigdy nie chciałem tak bardzo walczyć o drugą osobę. Wiem, że to dziwne, skoro jestem Archaniołem Miłości, ale jeszcze na nikim mi tak nie zależało. Dla ciebie byłbym gotów pozbawić całą ludzkość miłości, byleby tylko być w stanie ci pomóc.
- Głupi jesteś – mruknąłem, ciesząc się w duchu z jego słów. – Nie powinieneś tak łatwo mi ufać. Wiesz, ile może się zdarzyć?
- Wiem. Ale kto nie ryzykuje, ten nie ma. Nie ważne, kim się rodzimy. Ważne, kim się potem stajemy. A ty stajesz się kimś naprawdę pięknym.
- Haniel… - szepnąłem, podnosząc wzrok i patrząc w jego duże, niebieskie oczy po brzegi wypełnione uczuciami. Pogłaskałem go po policzku, czując przy tym dziwne łaskotanie w brzuchu.
- Samael, nie chcę nic mówić, ale zrobiłeś się twardy w pewnym miejscu – powiedział anioł, z niepewną miną próbując wyswobodzić się z moich objęć. – Puść mnie, idioto! – pisnął w końcu, z przerażeniem wpatrując się w moje krocze.
- Tylko mi nie mów, że jesteś prawiczkiem…
- Anioły są czystymi istotami! To obleśne! – krzyknął, odwracając wzrok. Jego policzki spłonęły rumieńcem, który niemal rozgrzewał powietrze wokół nas.
- I co? Nawet się nie masturbujecie?
- Nie, nie, NIE! To grzech! – Gdy zatkał dłońmi uszy i zaczął kręcić głową, zacząłem się śmiać. Do tej pory nie zdawałem sobie nawet sprawy, z jak ciekawą osobą mam do czynienia.
- Odrobina przyjemności należy się każdemu – mruknąłem mu zalotnie do ucha. – Chcesz, to ci pokażę.
- Spadaj! Tak nie można! To wcale nie jest śmieszne!
- Wręcz przeciwnie, to bardzo poważna sprawa. Siedzę bowiem na prawiczku, bardzo przystojnym i kuszącym, który aż prosi się o pokazanie tego i owego... – Tym razem musnąłem czubkiem nosa jego policzek, po czym pocałowałem go w skroń. – To jak? Będzie ci jeszcze lepiej jak w niebie, zobaczysz.
Silne uderzenie w szczękę zamroczyło na chwilę mój umysł, tak że nie zdałem sobie nawet sprawy, że ląduję na podłodze kawałek dalej od Haniela. Jęknąłem przeciągle, pocierając obolałą twarz, i spojrzałem na niego z wyrzutem.
- Trzeba było mnie posłuchać i zejść ze mnie – warknął, obrażony.
- Haniel, słońce, przecież wiesz, że po prostu nie mogłem ci się oprzeć…
- A więc masz to, na co zasłużyłeś. Swoją drogą, pogłoski o tobie okazały się być prawdziwe.
- Jakie pogłoski? – zapytałem, siadając po turecku i chowając swoje skrzydła.
- Że okropny z ciebie uwodziciel. Wielu aniołów uważa, że nie ma duszy, która byłaby w stanie ci się oprzeć.
- A więc uważaj, bo i z tobą w końcu mi się uda.
- A chcesz, żebym jeszcze bardziej obił ci buźkę? – zapytał zaczepnie, patrząc na mnie wściekłym wzrokiem. Zaśmiałem się, kręcąc przecząco głową.
I właśnie wtedy poczułem, że nic już nie będzie takie same. Nadciągały zmiany, lecz co z nich wyniknie…? Jednego byłem jednak pewien. Czas pokaże, co los ma dla nas w zanadrzu.
Nie mogłem się tego doczekać.





Do następnego wpisu :3

2 komentarze:

  1. Kurczę mega mi to opowiadanie się spodobało pisz dalej błagam *.*

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiem, że bardzo zaniedbałam to opko, ale na razie planuję się skupić na "Więźniu...", bo został mi jeden, góra dwa rozdziały do końca. A potem w końcu zacznę nadrabiać to. No i dochodzi też inny problem, a mianowicie nie mam sensownego pomysłu na rozwinięcie akcji tak, jak bym chciała. Muszę więc trochę nad tym pomyśleć. Niemniej jednak cieszę się, że ktoś wreszcie skomentował i tę serię :3

    OdpowiedzUsuń