Menu

poniedziałek, 5 czerwca 2017

Pink Rose, część 7

- Myślę, że powinieneś iść – powiedział Doflamingo, gdy już wysłuchał całej tyrady na temat Crocodile’a i tego, gdzie może sobie wsadzić swoje zaproszenie.
Od ostatniego spotkania z Tausayiem minęły dwa dni, i choć przez ten czas się do siebie nie odezwali, miał zamiar należycie wywiązać się ze swojego obowiązku. Wiedział, że nie będzie to łatwe, lecz miał już plan i był prawie pewny, że wszystko pójdzie po jego myśli.
- Niby czemu? – warknął Smoker, niemal plując trzymanym w płucach dymem. – Wiadomo, że coś kombinuje i na dobre mi to nie wyjdzie.
- Z drugiej strony, jeśli zaczniesz go olewać, może jeszcze bardziej się zdenerwować i zaatakować otwarcie i z całą mocą, a tego raczej nie przetrzymasz.
- Więc lepiej, żebym podał mu się na talerzu? Nie po to zacząłem tę wojnę, żeby teraz tak po prostu oddać walkę walkowerem.
- Źle na to wszystko patrzysz, staruszku – mruknął, odchylając się w fotelu.
- Co masz na myśli?
- Pomyśl trochę. Czy Crocodile faktycznie zapraszałby cię do siebie, żeby cię sprzątnąć? Bo myślę, że raczej nie jest na tyle głupi…
- Niemniej to jego teren i może na nim robić co mu się żywnie podoba.
- Wiesz, czego się dowiedziałem, obserwując go? Że ma łeb na karku, a jego decyzje są zawsze dobrze przemyślane. Jest na to za cwany, żeby tak po prostu zastrzelić cię w swoim kasynie. Prędzej wsadziłby cię w samolot i pozwolił, byś zginął w katastrofie lotniczej.
- Do czego zmierzasz?
- A do tego, że u niego nic ci nie grozi. Powinieneś raczej bać się tego, co może stać się później. Crocodile to wytrawny gracz i najpierw dokładnie cię prześwietli, wybada sytuację, a dopiero później zainterweniuje, gdy już zdobędzie pewność, że wszystko potoczy się tak, jak zaplanuje.
- Więc jeśli tam pójdę…
- Będzie myślał, że zdobył przewagę, a ty to wykorzystasz i sprawisz, że zatańczy, jak mu zagrasz – dokończył za niego, uśmiechając się przebiegle.
Smoker chwilę się zastanawiał, po czym w zadumie skinął głową i spojrzał uważnie na Donquixote’a.
- Zdajesz sobie sprawę, że i tak wiele zaryzykuję, idąc tam?
- Kto nie ryzykuje, ten nie ma. Musisz porzucić tę ostrożność, bo między innymi to ona doprowadziła cię do zguby. Twoja stara szkoła na niewiele się zda w dzisiejszych czasach. Musisz iść do przodu, jeśli nadal chcesz utrzymać się w tym interesie.
- Mam nadzieję, że to całe zachęcanie mnie jest spowodowane twoją lojalnością i chęcią pomocy – powiedział twardo i mocno zaciągnął się cygarem.
- Tak się składa, że chcę odziedziczyć kasyno, a nie ruinę, która po nim zostanie – odparł, wzruszając ramionami. – Jeśli chcesz, pójdę tam z tobą jako twoje wsparcie.
- Wtedy dowiedzą się, że dla mnie pracujesz.
- Już to zrobili. A szkoda, bo to nieźle by zaskoczyło Crocodile’a, gdybym pojawił się tam z tobą i oznajmił, że jesteś moim szefem. Może nawet facet straciłby trochę pewności siebie.
- W takim razie zgadzam się. Będziesz robił jednocześnie za mojego ochroniarza i doradcę.
- Nie no, teraz to na pewno należy mi się jakaś premia – powiedział, śmiejąc się, lecz tylko dlatego, by ukryć pełen satysfakcji uśmiech.
Smoker tylko machnął na niego ręką i jednym haustem wypił znajdującą się w szklance szkocką, po czym chwycił telefon i pokazał Doflamingowi, by wyszedł. Mężczyzna uczynił to z przyjemnością, gwiżdżąc tylko sobie znaną piosenkę. Już nie mógł się doczekać czekającego ich przedstawienia. Wyciągnął własną komórkę i napisał do Tausayia krótką wiadomość.
>>Ryba połknęła haczyk.<<
* * *
- Witam. Cieszę się, że przyjąłeś moje zaproszenie, Smoker – przywitał go Crocodile, pewnie wymieniając z nim uścisk dłoni. Przelotnie spojrzał na szeroko uśmiechniętego Doflaminga i skrzywił się nieznacznie, zaskoczony jego obecnością. Mężczyzna wcześniej słowem nawet nie wspomniał, że pojawi się na tym spotkaniu.
- To Doflamingo Donquixote, pracuje dla mnie. Ale wy już się chyba znacie, prawda? – zapytał, nawet nie próbując ukryć czającej się w głosie złośliwości.
- Niestety – warknął, mierząc ich obu chłodnym wzrokiem. Ruchem ręki zaprosił ich do windy, którą udali się na poziom drugi. – Kazałem przygotować lożę, żeby przyjemniej nam się rozmawiało – oznajmił, kładąc szczególny nacisk na drugą część zdania. – Uznałem, że gabinet będzie zbyt oficjalnym miejscem.
- Wolałbym jednak, żebyś się streszczał i pominął wszelkie grzeczności - powiedział Smoker, nawet nie spoglądając w stronę rywala. Zakaszlał ciężko, po czym wytarł usta jedwabną chusteczką. Wysiedli z windy i wkroczyli do klubu, gdzie siedział już Kuro w towarzystwie Mihawka i Zora, uważnie obserwujących każdy najmniejszy ruch i gotowych do działania.
- Dla mnie to też nie jest przyjemność – odparł, również przestając kryć swoją niechęć do Smokera. Usiedli naprzeciw siebie w wyznaczonej loży i przez chwilę w ciszy mierzyli się wzrokiem. – Powiem wprost. Rozumiem twój żal, jednak sądzę, że posunąłeś się za daleko. Do tej pory byłem dla ciebie łaskawy, lecz wiedz, że nie potrwa to ani sekundy dłużej.
- Ty? Łaskawy dla mnie? – zaśmiał się i odpalił wyciągnięte z kieszeni cygaro. – Było raczej odwrotnie. Ale jeśli tak stawiasz sprawę, ja też skończę żartować, i, zapewniam cię, nie skończy się to dla ciebie dobrze.
- Zrozum wreszcie, że nie masz ze mną szans. Nawet cię nie stać na wojnę ze mną. Po co więc to wszystko? Lepiej od razu się poddaj, póki jestem skłonny puścić w niepamięć całą tę naszą sprzeczkę.
- I tu się mylisz. To, że moje kasyno zaczęło podupadać, nie znaczy wcale, że…
- Przestań mydlić mi oczy, dokładnie cię sprawdziłem. Powoli stajesz się bankrutem, a te „inne źródła dochodu”, o których chciałeś teraz wspomnieć, to jeszcze większa ruina, niż twoje pożal się Boże kasyno. Zacznij w końcu logicznie myśleć, bo to, co teraz wyprawiasz, jest godne pożałowania!
- Może i tak – powiedział w końcu – ale jestem gotów poświęcić wszystko, żeby tylko cię pogrążyć i zakończyć twoją dobrą passę. Twoje dni są policzone! - wykrzyknął, po czym znowu zaczął kaszleć. Crocodile spojrzał na Kuro, jakby to miało pomóc mu w odzyskaniu emocjonalnej równowagi.
- Smoker, co ci jest? – zapytał Doflamingo, spoglądając na niego z niepokojem. Dodatkowo jego obawy nasilił widok chustki splamionej krwią pochodzącą z ust mężczyzny. Do tej pory myślał, że te napady kaszlu spowodowane są raczej wieloletnim paleniem papierosów, lecz teraz zaczął mieć co do tego poważne wątpliwości.
- Nic – wycharczał, opierając dłonie o stolik.
- Widzę, że twój stan zdrowia jest równie żałosny, co cała reszta - skomentował Tausayi, z obrzydzeniem obserwując krztuszącego się Smokera.
- Niech cię diabli wezmą, ty przebrzydły… - Nie dane mu było jednak skończyć, gdyż ponownie wstrząsnęły nim spazmy, tym razem o wiele silniejsze. Pochylił się do przodu i mimowolnie zwymiotował krwią, po czy, upadł na podłogę, nadal kaszląc i plując.
- Wezwij karetkę – zwrócił się do Kuro Crocodile, gwałtownie wstając. – To chyba nie jest twoja sprawka?! – krzyknął do Doflaminga, nie przejmując się, że jego szef mimo wszystko nadal ich słyszy.
- Nie. Pierwszy raz widzę, żeby tak się zachowywał – odparł, pochylając się nad niemal nieprzytomnym Smokerem.
- Na coś chorował? Cholera, przecież coś takiego nie dzieje się bez powodu – mruknął, przeczesując włosy. – Że też nie mógł zdychać u siebie.
- Smoker, co ci jest? Hej, słyszysz mnie? – zapytał Donquixote, szturchając swojego szefa w ramię. Jedyne, co usłyszał w odpowiedzi, to niewyraźny jęk i słabnące już pokasływanie.
- Zostaw go, ma krwotok wewnętrzny. Nie pomożesz mu – powiedział Kuro, spoglądając na zegarek. – Karetka zaraz tu będzie, ale wątpię, że zdążą. Facet jest już jedną nogą w grobie.
- Jakby mnie to martwiło – prychnął Doflamingo, prostując się i uważnie oglądając swój garnitur. – Ma szczęście, że mnie nie zarzygał. Jeszcze tego by mi tylko brakowało.
- Chyba już przyjechali. Zoro, przyprowadź ich tutaj – nakazał Kuro, po czym spojrzał na Tausayia. – Lepiej, żeby się nie okazało, że ta kreatura otruła Smokera. Nie chcę, żeby pociągnął cię na dno razem ze sobą.
- Gdy potwierdzi się, że nie mam z tym nic wspólnego, będziesz mnie przepraszał na kolanach – warknął Mingo, po czym zamilknął, gdyż do pomieszczenia weszli ratownicy medyczni.
Crocodile tylko westchnął. Gdyby wiedział, że tak to się skończy, zrezygnowałby z tego spotkania szybciej, niż w ogóle pomyślał o zorganizowaniu go.
* * *
- I co ze Smokerem? – zapytał Tausayi, gdy spotkał się kilka godzin później z Doflamingiem. Siedzieli właśnie w apartamencie tego pierwszego, pijąc mocną kawę i analizując, co tak właściwie zaszło tego dnia.
- Lekarz nie chciał zbytnio ze mną gadać, bo nie jestem z rodziny. Wiem tylko, że umarł na stole operacyjnym i że cierpiał na marskość wątroby, której zresztą nie chciał leczyć.
- Serio? W życiu bym nie pomyślał, że to go właśnie zabije.
- Będą robić jeszcze sekcję zwłok, żeby się upewnić, że to na pewno nie było morderstwo, ale wynik jest raczej oczywisty.
- I co teraz zrobisz? – zapytał, uważnie mu się przyglądając znad trzymanego kubka.
- Jak to co? Przejmę Misty Dragon, zapewnię Smokerowi wypasiony pochówek, choć skurwiel nie zasłużył, i życie będzie toczyć się dalej. Całe szczęście, że nie miał żadnej rodziny, bo chyba bym nie zniósł użerania się z bandą sępów.
- Sam nie jesteś od nich lepszy – skwitował, uśmiechając się lekko i odpinając mankiety koszuli, by podwinąć rękawy. – Poza tym wiesz, że będziesz musiał oddać mi za sprzątanie klubu?
- Ja? Niby dlaczego?
- Bo to twój szef zarzygał mi krwią podłogę i stolik.
- Mój były szef – poprawił go, po czym przesiadł się, by usiąść blisko niego. – Wiesz, co to wszystko oznacza? W końcu nie musimy się kryć.
- Równie dobrze możemy tu i teraz zakończyć naszą współpracę.
- Niezbyt satysfakcjonujące – mruknął, wodząc palcem po jego ramieniu. – Wolałbym ją raczej pogłębić.
- Pytanie tylko, czy będzie mi się to opłacało. Nie lubię robić czegoś, co nie przynosi mi żadnych korzyści.
- Dla mnie mógłbyś zrobić wyjątek – powiedział, wyciągając mu kubek z dłoni i odstawiając go na stolik. – Tausayi, mówię poważnie. Nie chcę kończyć naszej znajomości – zapewnił go, kładąc szczególny nacisk na ostatnie słowo.
- I co mam ci odpowiedzieć?
- Najlepiej coś z głębi twojego zimnego, kamiennego serca.
- Ja… - zaczął, po czym od razu zamknął usta. Bo co miał mu powiedzieć? Że przez ten absurdalnie krótki czas zdążył się do niego przywiązać? Że mimo wszystko chce, żeby nadal byli ze sobą blisko, a może i jeszcze bliżej? Przecież to niedorzeczne. Prędzej sam wyrwie sobie język, niż wypowie tego typu wyznanie.
- Uznam, że te rumieńce na twoich policzkach oznaczają „tak, ja też chcę z tobą zostać” – zaśmiał się, łapiąc go pod brodę i odwracając twarzą do siebie.
- Nie kpij sobie ze mnie, bo źle się to dla ciebie skończy – ostrzegł go, niby przypadkiem wbijając łokieć między jego żebra. – I przestań się szczerzyć jak idiota.
- Tobie też przydałby się uśmiech – powiedział, unosząc palcami kąciki jego ust, za co został kopnięty piętą prosto w piszczel. – Cholera, za co to? – jęknął, rozmasowując obolałą nogę i patrząc na niego z wyrzutem.
- Ostrzegałem – mruknął tylko i wstał, by odnieść puste już kubki do kuchni, choć była to tylko wymówka. Tak naprawdę chciał na chwilę oddalić się od mężczyzny, by móc w spokoju przemyśleć kilka spraw. Oparł się o blat i spuścił głowę, pozwalając, by kurtyna ciemnych włosów całkowicie odcięła go od świata zewnętrznego.
- O czym myślisz? – usłyszał nagle, podejrzanie blisko swojego ucha. Odwrócił się w stronę Doflaminga, który stał obok niego w identycznej pozycji, co on, uważnie go obserwując.
- Nieważne.
- Czyżby? – nie dawał za wygraną. Wyprostował się i stanął za nim, po czym delikatnie odwrócił go i unieruchomił, przyciskając własnym ciałem do szafki. - Według mnie to nawet bardzo ważne.
- Po prostu zastanawiam się, czy to aby na pewno dobry pomysł – wyznał w końcu, mocno odchylając głowę i wpatrując się w sufit. Doflamingo delikatnie musnął wargami jego grdykę, po czym przeniósł je nieco wyżej, w stronę ostro zarysowanej żuchwy.
- Nie przekonamy się, póki nie spróbujemy. – Jego niski, zmysłowy głos sprawił, że włoski na karku Tausayia stanęły dęba. Westchnął cicho i pozwolił, by Donquixote nadal pieścił jego szyję, jednocześnie zachłannie głaszcząc go po udach, brzuchu aż do klatki piersiowej i z powrotem.
- Jeśli kiedykolwiek sprawisz, że pożałuję swojej decyzji, nie będzie miejsca we wszechświecie, w którym się przede mną schowasz – wyszeptał w końcu. Uchylił powieki i uważnie mu się przyjrzał, oczekując odpowiedzi, lecz zamiast słów dostał pocałunek, który na chwilę obecną idealnie mu ją zastąpił.
Później liczyły się już tylko przyjemność i pożądanie.
* * *
- Czuję, że się na mnie gapisz – wymamrotał Tausayi, przewracając się na bok i nieumyślnie wtulając się w Doflaminga. – Która godzina?
- Dochodzi dziewiąta.
- Więc albo się jeszcze prześpij, albo wynocha. Głowa mnie boli przez ciebie.
- I jak się to niby łączy? – zaśmiał się, odgarniając mu z twarzy kilka kosmyków. – Jeszcze nie słyszałem, żeby ktokolwiek potrafił wywołać ból swoim wzrokiem.
- To teraz słyszysz – burknął, spoglądając na niego i krzywiąc się nieznacznie.
- Straszna z ciebie maruda zaraz po przebudzeniu.
- Ty za to jesteś tak samo upierdliwy, bez względu na porę dnia czy godzinę.
- Och, czyżby? Gdy się kochamy, mówisz zupełnie co innego.
- A nie przyszło ci do głowy, że kłamię, by nie urazić twojego ego?
- Prawda jest taka, że masz głęboko w poważaniu moje ego. Poza tym reakcje twojego ciała są dostatecznym dowodem na to, kto tu jest kłamcą.
- Nie musisz już przypadkiem iść? W końcu przejęcie kasyna nie będzie takie proste – odparł, z powrotem przewracając się na plecy. – Pewnie jesteś teraz baardzo zajęty.
- Na razie mam spokój. Ale gdy tylko przyjdą wyniki sekcji zwłok, ostro zabiorę się do roboty. Także radzę, żebyś dobrze się mną teraz nacieszył, bo nie wiem, czy będziemy mogli się spotkać w najbliższym czasie.
- Jakby mi to przeszkadzało – powiedział, wzruszając ramionami i podnosząc się do siadu. Oparł się o wezgłowie łóżka i spojrzał z góry na Doflaminga, który zaczął wodzić palcami po jego przykrytych kołdrą nogach.
- Mógłbyś od czasu do czasu zrzucić tę maskę bezuczuciowego twardziela, wiesz? – stwierdził, ciągnąc za jedwabny materiał i powoli odsłaniając coraz więcej nagiego ciała Tausayia. Po chwili ułożył się wygodnie na brzuchu i z pewną dozą rozbawienia spojrzał na erekcję swojego kochanka. – No chyba że tylko w taki sposób potrafisz przekazać, jak bardzo za mną szalejesz.
- Och nie. Oprócz tego piszę wiersze i piosenki, które wygłaszam później pod balkonem ukochanego. Ale to tylko, gdy jest pełnia. Bo inaczej cały romantyzm szlag trafia – zakpił, unosząc wysoko brwi.
- Brzmi kusząco – wymruczał, jednocześnie zaciskając palce na twardym penisie Tausayia. Powoli przybliżył do niego swoje usta, po czym złożył delikatny pocałunek na jego główce. – Choć wolałbym, żebyś szeptał mi takie rzeczy wprost do ucha.
- Może kiedyś. Ale będziesz musiał mnie o to ładnie poprosić – odparł, wplatając palce między jego jasne włosy i delikatnie je przeczesując.
- Tak wystarczy? – zapytał, po czym zaczął powoli wypełniać usta jego penisem.
Crocodile westchnął tylko i odchylił głowę, całkowicie poddając się przyjemności.
Po raz kolejny musiał przyznać sam przed sobą, że Doflamingo Donquixote może jednak wcale nie jest taki zły, jak się wydaje, i zostanie z nim na zawsze nie jest najgorszym pomysłem. A w to przynajmniej chciał wierzyć. Wszystko, byleby pozostać w tej utopii odrobinę dłużej.

Koniec.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz