- Myślę, że powinieneś iść – powiedział
Doflamingo, gdy już wysłuchał całej tyrady na temat Crocodile’a i tego, gdzie
może sobie wsadzić swoje zaproszenie.
Od ostatniego spotkania z Tausayiem minęły
dwa dni, i choć przez ten czas się do siebie nie odezwali, miał zamiar
należycie wywiązać się ze swojego obowiązku. Wiedział, że nie będzie to łatwe,
lecz miał już plan i był prawie pewny, że wszystko pójdzie po jego myśli.
- Niby czemu? – warknął Smoker, niemal
plując trzymanym w płucach dymem. – Wiadomo, że coś kombinuje i na dobre mi to
nie wyjdzie.
- Z drugiej strony, jeśli zaczniesz go
olewać, może jeszcze bardziej się zdenerwować i zaatakować otwarcie i z całą
mocą, a tego raczej nie przetrzymasz.
- Więc lepiej, żebym podał mu się na
talerzu? Nie po to zacząłem tę wojnę, żeby teraz tak po prostu oddać walkę walkowerem.
- Źle na to wszystko patrzysz, staruszku –
mruknął, odchylając się w fotelu.
- Co masz na myśli?
- Pomyśl trochę. Czy Crocodile faktycznie
zapraszałby cię do siebie, żeby cię sprzątnąć? Bo myślę, że raczej nie jest na
tyle głupi…
- Niemniej to jego teren i może na nim
robić co mu się żywnie podoba.
- Wiesz, czego się dowiedziałem,
obserwując go? Że ma łeb na karku, a jego decyzje są zawsze dobrze przemyślane.
Jest na to za cwany, żeby tak po prostu zastrzelić cię w swoim kasynie. Prędzej
wsadziłby cię w samolot i pozwolił, byś zginął w katastrofie lotniczej.
- Do czego zmierzasz?
- A do tego, że u niego nic ci nie grozi.
Powinieneś raczej bać się tego, co może stać się później. Crocodile to wytrawny
gracz i najpierw dokładnie cię prześwietli, wybada sytuację, a dopiero później
zainterweniuje, gdy już zdobędzie pewność, że wszystko potoczy się tak, jak
zaplanuje.
- Więc jeśli tam pójdę…
- Będzie myślał, że zdobył przewagę, a ty
to wykorzystasz i sprawisz, że zatańczy, jak mu zagrasz – dokończył za niego,
uśmiechając się przebiegle.
Smoker chwilę się zastanawiał, po czym w
zadumie skinął głową i spojrzał uważnie na Donquixote’a.
- Zdajesz sobie sprawę, że i tak wiele
zaryzykuję, idąc tam?
- Kto nie ryzykuje, ten nie ma. Musisz
porzucić tę ostrożność, bo między innymi to ona doprowadziła cię do zguby.
Twoja stara szkoła na niewiele się zda w dzisiejszych czasach. Musisz iść do
przodu, jeśli nadal chcesz utrzymać się w tym interesie.
- Mam nadzieję, że to całe zachęcanie mnie
jest spowodowane twoją lojalnością i chęcią pomocy – powiedział twardo i mocno
zaciągnął się cygarem.
- Tak się składa, że chcę odziedziczyć
kasyno, a nie ruinę, która po nim zostanie – odparł, wzruszając ramionami. –
Jeśli chcesz, pójdę tam z tobą jako twoje wsparcie.
- Wtedy dowiedzą się, że dla mnie
pracujesz.
- Już to zrobili. A szkoda, bo to nieźle
by zaskoczyło Crocodile’a, gdybym pojawił się tam z tobą i oznajmił, że jesteś
moim szefem. Może nawet facet straciłby trochę pewności siebie.
- W takim razie zgadzam się. Będziesz robił
jednocześnie za mojego ochroniarza i doradcę.
- Nie no, teraz to na pewno należy mi się
jakaś premia – powiedział, śmiejąc się, lecz tylko dlatego, by ukryć pełen
satysfakcji uśmiech.
Smoker tylko machnął na niego ręką i
jednym haustem wypił znajdującą się w szklance szkocką, po czym chwycił
telefon i pokazał Doflamingowi, by wyszedł. Mężczyzna uczynił to z
przyjemnością, gwiżdżąc tylko sobie znaną piosenkę. Już nie mógł się doczekać
czekającego ich przedstawienia. Wyciągnął własną komórkę i napisał do Tausayia
krótką wiadomość.
>>Ryba połknęła haczyk.<<
* * *
- Witam. Cieszę się, że przyjąłeś moje
zaproszenie, Smoker – przywitał go Crocodile, pewnie wymieniając z nim uścisk
dłoni. Przelotnie spojrzał na szeroko uśmiechniętego Doflaminga i skrzywił się nieznacznie,
zaskoczony jego obecnością. Mężczyzna wcześniej słowem nawet nie wspomniał, że
pojawi się na tym spotkaniu.
- To Doflamingo Donquixote, pracuje dla
mnie. Ale wy już się chyba znacie, prawda? – zapytał, nawet nie próbując ukryć
czającej się w głosie złośliwości.
- Niestety – warknął, mierząc ich obu
chłodnym wzrokiem. Ruchem ręki zaprosił ich do windy, którą udali się na poziom
drugi. – Kazałem przygotować lożę, żeby przyjemniej nam się rozmawiało –
oznajmił, kładąc szczególny nacisk na drugą część zdania. – Uznałem, że gabinet
będzie zbyt oficjalnym miejscem.
- Wolałbym jednak, żebyś się streszczał i
pominął wszelkie grzeczności - powiedział Smoker, nawet nie spoglądając w
stronę rywala. Zakaszlał ciężko, po czym wytarł usta jedwabną chusteczką.
Wysiedli z windy i wkroczyli do klubu, gdzie siedział już Kuro w towarzystwie
Mihawka i Zora, uważnie obserwujących każdy najmniejszy ruch i gotowych do
działania.
- Dla mnie to też nie jest przyjemność –
odparł, również przestając kryć swoją niechęć do Smokera. Usiedli naprzeciw
siebie w wyznaczonej loży i przez chwilę w ciszy mierzyli się wzrokiem. –
Powiem wprost. Rozumiem twój żal, jednak sądzę, że posunąłeś się za daleko. Do
tej pory byłem dla ciebie łaskawy, lecz wiedz, że nie potrwa to ani sekundy
dłużej.
- Ty? Łaskawy dla mnie? – zaśmiał się i
odpalił wyciągnięte z kieszeni cygaro. – Było raczej odwrotnie. Ale jeśli tak
stawiasz sprawę, ja też skończę żartować, i, zapewniam cię, nie skończy się to
dla ciebie dobrze.
- Zrozum wreszcie, że nie masz ze mną
szans. Nawet cię nie stać na wojnę ze mną. Po co więc to wszystko? Lepiej od
razu się poddaj, póki jestem skłonny puścić w niepamięć całą tę naszą
sprzeczkę.
- I tu się mylisz. To, że moje kasyno
zaczęło podupadać, nie znaczy wcale, że…
- Przestań mydlić mi oczy, dokładnie cię
sprawdziłem. Powoli stajesz się bankrutem, a te „inne źródła dochodu”, o
których chciałeś teraz wspomnieć, to jeszcze większa ruina, niż twoje pożal się
Boże kasyno. Zacznij w końcu logicznie myśleć, bo to, co teraz wyprawiasz, jest
godne pożałowania!
- Może i tak – powiedział w końcu – ale
jestem gotów poświęcić wszystko, żeby tylko cię pogrążyć i zakończyć twoją dobrą
passę. Twoje dni są policzone! - wykrzyknął, po czym znowu zaczął kaszleć.
Crocodile spojrzał na Kuro, jakby to miało pomóc mu w odzyskaniu emocjonalnej
równowagi.
- Smoker, co ci jest? – zapytał
Doflamingo, spoglądając na niego z niepokojem. Dodatkowo jego obawy nasilił
widok chustki splamionej krwią pochodzącą z ust mężczyzny. Do tej pory myślał,
że te napady kaszlu spowodowane są raczej wieloletnim paleniem papierosów, lecz
teraz zaczął mieć co do tego poważne wątpliwości.
- Nic – wycharczał, opierając dłonie o
stolik.
- Widzę, że twój stan zdrowia jest równie
żałosny, co cała reszta - skomentował Tausayi, z obrzydzeniem obserwując
krztuszącego się Smokera.
- Niech cię diabli wezmą, ty przebrzydły…
- Nie dane mu było jednak skończyć, gdyż ponownie wstrząsnęły nim spazmy, tym
razem o wiele silniejsze. Pochylił się do przodu i mimowolnie zwymiotował
krwią, po czy, upadł na podłogę, nadal kaszląc i plując.
- Wezwij karetkę – zwrócił się do Kuro
Crocodile, gwałtownie wstając. – To chyba nie jest twoja sprawka?! – krzyknął
do Doflaminga, nie przejmując się, że jego szef mimo wszystko nadal ich słyszy.
- Nie. Pierwszy raz widzę, żeby tak się
zachowywał – odparł, pochylając się nad niemal nieprzytomnym Smokerem.
- Na coś chorował? Cholera, przecież coś
takiego nie dzieje się bez powodu – mruknął, przeczesując włosy. – Że też nie
mógł zdychać u siebie.
- Smoker, co ci jest? Hej, słyszysz mnie?
– zapytał Donquixote, szturchając swojego szefa w ramię. Jedyne, co usłyszał w
odpowiedzi, to niewyraźny jęk i słabnące już pokasływanie.
- Zostaw go, ma krwotok wewnętrzny. Nie
pomożesz mu – powiedział Kuro, spoglądając na zegarek. – Karetka zaraz tu
będzie, ale wątpię, że zdążą. Facet jest już jedną nogą w grobie.
- Jakby mnie to martwiło – prychnął
Doflamingo, prostując się i uważnie oglądając swój garnitur. – Ma szczęście, że
mnie nie zarzygał. Jeszcze tego by mi tylko brakowało.
- Chyba już przyjechali. Zoro, przyprowadź
ich tutaj – nakazał Kuro, po czym spojrzał na Tausayia. – Lepiej, żeby się nie
okazało, że ta kreatura otruła Smokera. Nie chcę, żeby pociągnął cię na dno
razem ze sobą.
- Gdy potwierdzi się, że nie mam z tym nic
wspólnego, będziesz mnie przepraszał na kolanach – warknął Mingo, po czym
zamilknął, gdyż do pomieszczenia weszli ratownicy medyczni.
Crocodile tylko westchnął. Gdyby wiedział,
że tak to się skończy, zrezygnowałby z tego spotkania szybciej, niż w ogóle
pomyślał o zorganizowaniu go.
* * *
- I co ze Smokerem? – zapytał Tausayi, gdy
spotkał się kilka godzin później z Doflamingiem. Siedzieli właśnie w
apartamencie tego pierwszego, pijąc mocną kawę i analizując, co tak właściwie
zaszło tego dnia.
- Lekarz nie chciał zbytnio ze mną gadać,
bo nie jestem z rodziny. Wiem tylko, że umarł na stole operacyjnym i że
cierpiał na marskość wątroby, której zresztą nie chciał leczyć.
- Serio? W życiu bym nie pomyślał, że to
go właśnie zabije.
- Będą robić jeszcze sekcję zwłok, żeby
się upewnić, że to na pewno nie było morderstwo, ale wynik jest raczej
oczywisty.
- I co teraz zrobisz? – zapytał, uważnie
mu się przyglądając znad trzymanego kubka.
- Jak to co? Przejmę Misty Dragon,
zapewnię Smokerowi wypasiony pochówek, choć skurwiel nie zasłużył, i życie
będzie toczyć się dalej. Całe szczęście, że nie miał żadnej rodziny, bo chyba
bym nie zniósł użerania się z bandą sępów.
- Sam nie jesteś od nich lepszy –
skwitował, uśmiechając się lekko i odpinając mankiety koszuli, by podwinąć
rękawy. – Poza tym wiesz, że będziesz musiał oddać mi za sprzątanie klubu?
- Ja? Niby dlaczego?
- Bo to twój szef zarzygał mi krwią
podłogę i stolik.
- Mój były szef – poprawił go, po czym
przesiadł się, by usiąść blisko niego. – Wiesz, co to wszystko oznacza? W końcu
nie musimy się kryć.
- Równie dobrze możemy tu i teraz
zakończyć naszą współpracę.
- Niezbyt satysfakcjonujące – mruknął,
wodząc palcem po jego ramieniu. – Wolałbym ją raczej pogłębić.
- Pytanie tylko, czy będzie mi się to
opłacało. Nie lubię robić czegoś, co nie przynosi mi żadnych korzyści.
- Dla mnie mógłbyś zrobić wyjątek –
powiedział, wyciągając mu kubek z dłoni i odstawiając go na stolik. –
Tausayi, mówię poważnie. Nie chcę kończyć naszej znajomości – zapewnił go,
kładąc szczególny nacisk na ostatnie słowo.
- I co mam ci odpowiedzieć?
- Najlepiej coś z głębi twojego zimnego,
kamiennego serca.
- Ja… - zaczął, po czym od razu zamknął
usta. Bo co miał mu powiedzieć? Że przez ten absurdalnie krótki czas zdążył się
do niego przywiązać? Że mimo wszystko chce, żeby nadal byli ze sobą blisko, a
może i jeszcze bliżej? Przecież to niedorzeczne. Prędzej sam wyrwie sobie
język, niż wypowie tego typu wyznanie.
- Uznam, że te rumieńce na twoich
policzkach oznaczają „tak, ja też chcę z tobą zostać” – zaśmiał się, łapiąc go
pod brodę i odwracając twarzą do siebie.
- Nie kpij sobie ze mnie, bo źle się to
dla ciebie skończy – ostrzegł go, niby przypadkiem wbijając łokieć między jego
żebra. – I przestań się szczerzyć jak idiota.
- Tobie też przydałby się uśmiech –
powiedział, unosząc palcami kąciki jego ust, za co został kopnięty piętą prosto
w piszczel. – Cholera, za co to? – jęknął, rozmasowując obolałą nogę i patrząc
na niego z wyrzutem.
- Ostrzegałem – mruknął tylko i wstał, by
odnieść puste już kubki do kuchni, choć była to tylko wymówka. Tak naprawdę
chciał na chwilę oddalić się od mężczyzny, by móc w spokoju przemyśleć kilka
spraw. Oparł się o blat i spuścił głowę, pozwalając, by kurtyna ciemnych włosów
całkowicie odcięła go od świata zewnętrznego.
- O czym myślisz? – usłyszał nagle,
podejrzanie blisko swojego ucha. Odwrócił się w stronę Doflaminga, który stał
obok niego w identycznej pozycji, co on, uważnie go obserwując.
- Nieważne.
- Czyżby? – nie dawał za wygraną.
Wyprostował się i stanął za nim, po czym delikatnie odwrócił go i unieruchomił,
przyciskając własnym ciałem do szafki. - Według mnie to nawet bardzo ważne.
- Po prostu zastanawiam się, czy to aby na
pewno dobry pomysł – wyznał w końcu, mocno odchylając głowę i wpatrując
się w sufit. Doflamingo delikatnie musnął wargami jego grdykę, po czym
przeniósł je nieco wyżej, w stronę ostro zarysowanej żuchwy.
- Nie przekonamy się, póki nie spróbujemy.
– Jego niski, zmysłowy głos sprawił, że włoski na karku Tausayia stanęły dęba.
Westchnął cicho i pozwolił, by Donquixote nadal pieścił jego szyję,
jednocześnie zachłannie głaszcząc go po udach, brzuchu aż do klatki piersiowej
i z powrotem.
- Jeśli kiedykolwiek sprawisz, że pożałuję
swojej decyzji, nie będzie miejsca we wszechświecie, w którym się przede mną
schowasz – wyszeptał w końcu. Uchylił powieki i uważnie mu się przyjrzał,
oczekując odpowiedzi, lecz zamiast słów dostał pocałunek, który na chwilę
obecną idealnie mu ją zastąpił.
Później liczyły się już tylko przyjemność
i pożądanie.
* * *
- Czuję, że się na mnie gapisz –
wymamrotał Tausayi, przewracając się na bok i nieumyślnie wtulając się w
Doflaminga. – Która godzina?
- Dochodzi dziewiąta.
- Więc albo się jeszcze prześpij, albo
wynocha. Głowa mnie boli przez ciebie.
- I jak się to niby łączy? – zaśmiał się,
odgarniając mu z twarzy kilka kosmyków. – Jeszcze nie słyszałem, żeby ktokolwiek
potrafił wywołać ból swoim wzrokiem.
- To teraz słyszysz – burknął, spoglądając
na niego i krzywiąc się nieznacznie.
- Straszna z ciebie maruda zaraz po
przebudzeniu.
- Ty za to jesteś tak samo upierdliwy, bez
względu na porę dnia czy godzinę.
- Och, czyżby? Gdy się kochamy, mówisz
zupełnie co innego.
- A nie przyszło ci do głowy, że kłamię,
by nie urazić twojego ego?
- Prawda jest taka, że masz głęboko w
poważaniu moje ego. Poza tym reakcje twojego ciała są dostatecznym dowodem na
to, kto tu jest kłamcą.
- Nie musisz już przypadkiem iść? W końcu
przejęcie kasyna nie będzie takie proste – odparł, z powrotem przewracając się
na plecy. – Pewnie jesteś teraz baardzo zajęty.
- Na razie mam spokój. Ale gdy tylko
przyjdą wyniki sekcji zwłok, ostro zabiorę się do roboty. Także radzę, żebyś
dobrze się mną teraz nacieszył, bo nie wiem, czy będziemy mogli się spotkać w
najbliższym czasie.
- Jakby mi to przeszkadzało – powiedział,
wzruszając ramionami i podnosząc się do siadu. Oparł się o wezgłowie łóżka i
spojrzał z góry na Doflaminga, który zaczął wodzić palcami po jego przykrytych
kołdrą nogach.
- Mógłbyś od czasu do czasu zrzucić tę
maskę bezuczuciowego twardziela, wiesz? – stwierdził, ciągnąc za jedwabny
materiał i powoli odsłaniając coraz więcej nagiego ciała Tausayia. Po chwili
ułożył się wygodnie na brzuchu i z pewną dozą rozbawienia spojrzał na erekcję
swojego kochanka. – No chyba że tylko w taki sposób potrafisz przekazać, jak
bardzo za mną szalejesz.
- Och nie. Oprócz tego piszę wiersze i
piosenki, które wygłaszam później pod balkonem ukochanego. Ale to tylko, gdy
jest pełnia. Bo inaczej cały romantyzm szlag trafia – zakpił, unosząc wysoko
brwi.
- Brzmi kusząco – wymruczał, jednocześnie
zaciskając palce na twardym penisie Tausayia. Powoli przybliżył do niego swoje
usta, po czym złożył delikatny pocałunek na jego główce. – Choć wolałbym, żebyś
szeptał mi takie rzeczy wprost do ucha.
- Może kiedyś. Ale będziesz musiał mnie o
to ładnie poprosić – odparł, wplatając palce między jego jasne włosy i
delikatnie je przeczesując.
- Tak wystarczy? – zapytał, po czym zaczął
powoli wypełniać usta jego penisem.
Crocodile westchnął tylko i odchylił
głowę, całkowicie poddając się przyjemności.
Po raz kolejny musiał przyznać sam przed
sobą, że Doflamingo Donquixote może jednak wcale nie jest taki zły, jak się
wydaje, i zostanie z nim na zawsze nie jest najgorszym pomysłem. A w to
przynajmniej chciał wierzyć. Wszystko, byleby pozostać w tej utopii odrobinę
dłużej.
Koniec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz