Menu

poniedziałek, 12 marca 2018

Fairyland

Dziś czas na czwarty punkt z listy, a co za tym idzie, paczkę cukierków.
Tym razem opowiadanie w stu procentach autorskie. Nie ukrywam również, że prawdopodobnie kiedyś je kontynuuję. Taką mam przynajmniej nadzieję.
Miłego czytania :)

Siedziałem na fotelu, wpatrując się w mały, okrągły przedmiot leżący na stoliku. Wiedziałem, że nie mogę mu ulec. Że nie mogę po niego sięgnąć. Że nie mogę odpowiedzieć na jego wezwanie. Nawet jeśli był idealny, zapakowany w czerwony papierek ozdobiony złotymi literami i wzorami, musiał pozostać tam, gdzie go znalazłem. Przełknąłem ciężką, ogromną gulę, która urosła w moim gardle, i zamknąłem oczy, nie chcąc dłużej na niego patrzeć. Był tak piękny!
Odchyliłem się mocno do tyłu, próbując zapomnieć. Pod powiekami nadal wyrytą miałem jego postać, która wydawała się jaśnieć anielskim wręcz blaskiem. A może… nic by się nie stało, gdybym i tym razem sobie pozwolił? W końcu coś tak małego nie może mi zaszkodzić. Gdyby to było coś większego, wtedy faktycznie mógłbym się wahać. Coś tak niewinnego…
- Nie wytrzymam! – wrzasnąłem ile sił w płucach i zerwałem się na równe nogi. Zacząłem chodzić w tę i z powrotem, tocząc w myślach bój z własnym ciałem i jego żądzami. – Skąd to się tu w ogóle wzięło? – jęknąłem, coraz bardziej zrozpaczony.
Cały świat się na mnie uwziął. Akurat wtedy, gdy przeszedłem na dietę, moje meble zaczęły wytwarzać cukierki. I to moje ulubione! Z czekoladowym kremem zamkniętym w wafelku oblanym czekoladą! A jakby tego było mało, trafiały mi się i takie egzemplarze, które nawet ten cholerny wafelek miały czekoladowy!
Zerknąłem na kalendarz, który kupiłem specjalnie na czas odchudzania. Przy każdym dniu minionego tygodnia postawiona była czerwona kropka, reprezentująca zjedzony cukierek znaleziony gdzieś w mieszkaniu. Po cholerę katowałem się zdrowymi, lekkimi posiłkami, unikałem fast foodów jak ognia, wynajdywałem kasze jaglane czy inne kuskusy, jak i tak kończyło się na czekoladce? Słodycze miałem jeść tylko wtedy, gdybym faktycznie sobie na to zasłużył i schudł kilka kilogramów. Tymczasem waga ani drgnęła, a cholerne boczki zamiast znikać, wystawały ponad pasek spodni.
- Zabiję tego, który tak ze mną pogrywa – warknąłem, choć nikogo oprócz mnie nie było w domu, i poszedłem do łazienki. Gwałtownymi ruchami pozbyłem się ubrań i stanąłem przed lustrem, chcąc zmotywować się do zachowania czekoladowego celibatu. – Spójrz na siebie – zacząłem tyradę. – Zamiast wymarzonego kaloryfera – oponka. Zamiast ponętnej talii – wałeczki. Tu za dużo, i tu, i tu też – jęczałem, tykając się w uda i pośladki. – Żadna dziewczyna cię nie zechce. Już cię nie chcą! Bo nad sobą nie pracujesz! Obżerasz się, oglądając seriale! Co z tego, że nie wyglądasz jak spasiona świnia? Laski lubią mięśnie, nie tłuszcz! Dlatego weź się w garść i pomyśl o tym, co cię czeka na końcu tej drogi – zakończyłem, czując się jak jeszcze większy idiota niż przed chwilą. Westchnąłem cierpiętniczo i wszedłem do wanny, którą zacząłem napełniać gorącą wodą.
Leżąc i korzystając z chwili spokoju i wytchnienia, na nowo rozpocząłem proces wnikliwej analizy sytuacji. Kto, do cholery, bawi się w cukierkową wróżkę i niweczy moje plany każdego dnia? Moja mama mogłaby to robić, gdyby tylko była w domu, tak samo tata. Z kolei Laura (moja siostra) miała czas, ale nie pieniądze. Wszystko wydawała na kosmetyki i ubrania, wątpię, że zrezygnowałaby z tego tylko po to, by zrobić mi na złość. Ewentualnie mama załatwiała towar, a siostra go roznosiła. Skąd jednak tyle w nich złośliwości? Może zazdrość je do tego popchnęła?
- Bez sensu – westchnąłem, wychodząc z letniej już kąpieli. Dokończyłem wieczorną toaletę i poszedłem prosto do sypialni, ignorując salon, w którym spoczywał sprawca mojej zguby.
Jakie było moje zdziwienie, gdy na poduszce znalazłem kolejnego cukierka! Zamrugałem kilka razy i uszczypnąłem się w dłoń, upewniając się, że nie śnię.
- Ja już chyba naprawdę wariuję – jęknąłem, bezsilnie opadając na łóżko i uważnie przyglądając się znalezisku. Było takie samo jak zwykle: czerwone i okrągłe, a do tego cholernie kuszące. Zgasiłem światło i przykryłem się kołdrą, mając nadzieję, że rano wszystko wróci do normalności, a ja nie oszaleję.
* * *
- Stary, no mówię ci, wszyscy robią mi na złość! – wykrzyknąłem, wracając ze szkoły razem z moim przyjacielem, Aidanem. Był to typowy aż do bólu Irlandczyk, rudy, piegowaty, roześmiany i zawsze optymistycznie nastawiony do życia. Mnie większość z tych cech ominęła, ale tylko dlatego, że moja matka była Szwajcarką, która pierwszy raz zetknęła się z Irlandią dzięki swojemu mężowi, a mojemu tacie. Jak dobrze, że genetyka działa…
- Może chcą ci po prostu poprawić nastrój, Pączuszku? Przez dietę stałeś się naprawdę marudny.
- Chociaż się nie drę dwadzieścia cztery na siedem – mruknąłem, poprawiając arafatkę i zapinając kurtkę, gdyż wiatr dzisiejszego dnia był wyjątkowo upierdliwy i zimny. – Przecież wiedzą, że to dla mnie ważne. Nie rozumiem, jak można być tak złośliwym…
Włożywszy ręce do kieszeni, wyczułem w nich mały przedmiot. Wyciągnąłem go i pokazałem na dłoni, unosząc brwi i spoglądając porozumiewawczo na Aidana.
- Widzisz? Nawet po kieszeniach mi upychają te cholerne cukierki!
- Zaczynam wątpić, że to naprawdę takie złe – stwierdził, zajadając się czekoladką i uśmiechając się szeroko. – Jak nie chcesz, to oddawaj je mi. Wiesz, że ja nie gardzę darmowym żarciem, tym bardziej tak dobrym.
- Zapomnij. Większość sam zjadam.
- Twoja silna wola jest godna podziwu – zaśmiał się, podskakując obok mnie i machając głową to w prawo, to w lewo, jakby się za czymś rozglądając. – Dobra, ja tu zostaję.
- Niby po co?
- Mój brat miał dzisiaj wrócić, tu się umówiliśmy. Szkoda tylko, że jak zwykle się spóźnia…
- Ta smutna mina do ciebie nie pasuje – mruknąłem, widząc jego zmarszczone brwi i zaniepokojone spojrzenie. Poklepałem go po plecach i wymusiłem w miarę normalny uśmiech, po czym pomachałem mu na pożegnanie i zacząłem iść w stronę swojego domu.
- Do jutra, Pączuszku! – wydarł się za mną Aidan, a gdy się odwróciłem, pokazując mu środkowy palec, posłał mi buziaka i wskoczył do samochodu, który prowadziła jego starsza wersja. Ben, tak samo rudy i piegowaty, studiował w Londynie, dlatego za każdym razem, gdy wracał do rodzinnego miasteczka, mój przyjaciel nie posiadał się z radości. Po części dlatego, że Ben przywoził mu zawsze jakąś grę na konsolę czy komputer, lecz głównie ze względu na ich zażyłą relację. Dziś zacząłem im zazdrościć. Gdyby moja siostra tak bardzo mnie kochała, nie pozwoliłaby na drwienie ze mnie i dręczenie słodyczami…
Westchnąłem ciężko i włożyłem w uszy słuchawki, by choć trochę ukoić zszargane nerwy muzyką. Delikatne, nieco melancholijne brzmienie indie popu poprawiło mi nastrój, który zniknął jednak równie szybko, co się pojawił.
Otworzywszy drzwi, nie wiedziałem jeszcze, co mnie czeka. Zrzuciłem z nóg buty, a kurtkę niedbale zawiesiłem na wieszaku, po czym poszedłem od razu do kuchni, gdyż byłem głodny jak wilk. I tam mnie trafił jasny szlag. Na blacie leżał nie jeden, a dwa cukierki, w dodatku każdy na białym płatku róży. Stanąłem jak wryty, wpatrując się w nie jak wół na malowane wrota. Z wrażenia nie mogłem się poruszyć, mój mózg najzwyczajniej w świecie się zawiesił, rozpaczliwie błagając o reset.
- To już jest przesada – szepnąłem, pocierając oczy. Z mojego gardła wydobył się histeryczny chichot, który szybko jednak stłumiłem, bojąc się o własne zdrowie psychiczne.
Zrobiłem zdjęcie czekoladkom i wysłałem je do Aidana wraz z prośbą o jakąś radę. Niestety, jedyne, co otrzymałem, to marny żart i prośbę o przyniesienie słodyczy jutro do szkoły. Wrzuciłem telefon do torby i poszedłem do swojego pokoju, trzaskając drzwiami i z impetem opadając na kanapę.
Cała sytuacja powoli zaczęła mnie przerażać. Mogłem przysiąc, że rano cukierka nie było w mojej kieszeni, tak samo jak tych na blacie. I o ile do domu mogła wrócić moja siostra (co i tak było naciągane jak cholera, gdyż po lekcjach miała trening), tak żeby dostać się do mojej kurtki, trzeba było znać kod do szafki. Nikt nie posuwa się tak daleko tylko dla głupiego dokuczenia komuś!
Pokonując wszelkie obawy, wróciłem do kuchni i zacząłem przygotowywać sobie obiad. Prezent leżący na szafce wrzuciłem do szuflady ze sztućcami, by więcej mnie nie denerwował. Zresztą, gdybym zostawił go na widoku, nie przetrwałby nawet godziny.
Tak więc zjadłem ryż z warzywami, odrobiłem lekcje i od razu zająłem się graniem na komputerze, nie spodziewając się dziś już żadnych niespodzianek. Tata był w delegacji, mama pojechała do Francji pomóc swojej siostrze, która została świeżo upieczoną samotną matką, a Laura dzisiejszą noc spędzić miała ze swoimi przyjaciółkami na piżama party czy innej durnocie. Miałem dla siebie cały dom, nic nie mogło mnie zaskoczyć.
* * *
Dochodziła dwudziesta, gdy oderwałem się od gry. Rozmasowałem zdrętwiałą szyję i odsunąłem się na krześle od biurka, chcąc rozprostować nogi. Na dworze było już ciemno, a ja nie zapaliłem nawet lampki, toteż moje oczy nieprzyjemnie piekły, podrażnione światłem bijącym od monitora. Ziewnąłem przeciągle i wstałem, jednocześnie próbując rozruszać ramiona.
Z braku lepszego pomysłu, wziąłem prysznic i przebrałem się w wygodne krótkie spodenki do spania. Wziąłem jeszcze z lodówki jogurt, który zamierzałem zjeść oglądając jakiś serial, i wróciłem do siebie. Zapaliwszy światło, prawie dostałem zawału.
Moje łóżko obsypane było płatkami białych róż, a na środku kołdry leżała paczka cukierków przystrojona kokardą. Jakby tego było mało, na szafce nocnej paliła się mała świeczka zapachowa, roztaczając w pomieszczeniu przyjemną, słodką woń czekolady. Z wrażenia upuściłem jogurt, który upadł na tyle niefortunnie, że opryskał mnie aż po szyję. Nie zwróciłem na to jednak zbyt wielkiej uwagi, miałem bowiem ważniejszy problem na głowie. Kto, do cholery, jest w moim domu?!
Instynktownie sięgnąłem do kieszeni po telefon, zaraz sobie jednak przypomniałem, że zostawiłem go w torbie, która na moje nieszczęście leżała tuż przy łóżku. Zacząłem więc się wycofywać, choć moje nogi drżały tak bardzo, iż ledwo stawiałem kroki. Znalazłszy się w salonie, dotarło do mnie, że tak naprawdę nie mam pojęcia co zrobić. Bez telefonu nie mogłem do nikogo zadzwonić, a bieganie półnago po dzielnicy i błaganie o pomoc mogłoby się skończyć tragicznie. W takim stanie wyglądałbym raczej na naćpanego dzieciaka, tym bardziej gdybym opowiedział, co zastałem w sypialni. W końcu chwyciłem stojącą na kuchence patelnię i zacząłem iść w stronę swojego pokoju, w każdej chwili gotowy do ataku.
- Wyłaź! Wiem, że tu jesteś! – wydarłem się, nieco piskliwie. Moje serce biło szybko i głośno, miałem wrażenie, że eksploduję od tempa, w jakim pompowana jest moja krew. Jedyne, co mi pomagało, to adrenalina. Bez niej pewnie już dawno padłbym na podłogę, nieprzytomny.
W końcu doszedłem do pokoju. Zajrzałem do niego niepewnie, mocniej ściskając trzymany w dłoni przedmiot. Choć nikogo nie widziałem, czułem, że nie jestem sam. To sprawiało, że bałem się jeszcze bardziej.
- Pokaż się! Policja jest już w drodze, nie masz szans – skłamałem. Niepewnie podszedłem do torby i wygrzebałem z niej komórkę, która jednak była wyłączona. Spróbowałem ją uruchomić, lecz po chwili zdałem sobie sprawę, że wyjęto z niej baterię. Jęknąłem cicho i odrzuciłem bezużyteczne urządzenie w bok, zastanawiając się, co zrobi mi psychol, który tak sprytnie wszystko zaplanował. – A takiego chuja – szepnąłem po chwili, przerażony i zdesperowany do granic możliwości. Wybiegłem z pokoju i pognałem przed siebie, chcąc jak najszybciej wydostać się z domu. Było mi już wszystko jedno. Niech sąsiedzi gadają co chcą. Wolę złośliwe plotki niż śmierć.
Przebiegając przez salon, poczułem coś jakby kopnięcie w kostkę i runąłem jak długi na podłogę. Spodziewałem się bólu, lecz dywan z płatków róż wyjątkowo dobrze zamortyzował upadek. Jęknąłem, oszołomiony, i spróbowałem się podnieść, ktoś jednak przysiadł na moich plecach. Głośno przełknąłem ślinę i zacząłem przekręcać głowę, by zobaczyć swojego oprawcę, lecz i tym razem zostałem powstrzymany. Nieznajomy delikatnie wplótł palce w moje włosy i zmusił, bym wtulił nos z powrotem w pachnące białe płatki.
- Puszczaj, cholerny psycholu – wybełkotałem, wierzgając nogami. Nic to jednak nie dało, jedynie zwiększyło poczucie bezsilności, które mnie zżerało.
- Starałem się specjalnie dla ciebie, a ty uciekasz – prychnął. Jego głos był wyjątkowo przyjemny, czysty i dźwięczny, nawet jeśli przesycony niezadowoleniem.
- I ty się jeszcze dziwisz?!
- A nie powinienem? – zapytał. Było to tak niewinne, że zacząłem zastanawiać się, na jak przewlekłą chorobę psychiczną cierpi mój nieproszony gość.
- Policji się będziesz tłumaczył.
- Oj, Cukiereczku… Obaj wiemy, że nigdzie nie zadzwoniłeś.
- Ale moja siostra zadzwoni, jak tylko wróci i to wszystko zobaczy.
- Przecież nocuje u koleżanki. Zapomniałeś?
Zamurowało mnie. Facet był nieźle poinformowany, musiał od dawna mnie obserwować i szpiegować, i to bardzo dokładnie. Z trudem opanowałem drżenie, postanawiając grać pewnego siebie.
- Co ze mną zrobisz? – zapytałem, gdy nieco ochłonąłem.
- Na początek cię puszczę, ale musisz obiecać, że będziesz grzeczny.
- No dobra – zgodziłem się, jednocześnie obiecując sobie, że skorzystam z pierwszej okazji do ucieczki.
Usłyszałem dziwny szum, któremu towarzyszył słodki zapach, po czym nieznajomy zszedł ze mnie. Niepewnie się podniosłem, po czym powoli odwróciłem się w stronę napastnika.
Wyglądał… zwyczajnie. Brunet, średniego wzrostu, o nudnej i pospolitej twarzy. Aż nie chciało mi się wierzyć, że ktoś taki był zdolny do wszystkiego, co mnie dzisiaj spotkało. Potrząsnąłem głową i spojrzałem na niego raz jeszcze, jakby łudząc się, że tym razem widok będzie inny.
- I jak? Może być?
- Co?
- No ja. Wyglądam normalnie?
- Aż za bardzo – mruknąłem, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Zacząłem żałować, że nie mam na sobie żadnej koszulki.
- To dobrze. Nie chciałem cię na razie jeszcze bardziej stresować, niż to konieczne. Czy wszyscy ludzie mają takie słabe nerwy?
- Psychole twojego pokroju są bardziej odporni. Nas, normalnych śmiertelników, takie rzeczy mimo wszystko nieco przerastają – sarknąłem, a widząc wredny uśmieszek na jego twarzy, mimowolnie się cofnąłem.
- Boisz się? – zadał kolejne pytanie, i zaczął powoli się do mnie zbliżać. Wyglądał przy tym niepokojąco, jak drapieżnik szykujący się do ataku. Przełknąłem głośno ślinę, modląc się, żebym nie natknął się na jakąś ścianę czy inne cholerstwo, które uniemożliwiłoby mi dalsze wycofywanie się.
- Ja? No co ty – zaśmiałem się nerwowo, unikając jak ognia jego uporczywego spojrzenia. Gdy mężczyzna przystanął i oparł dłonie na biodrach, szczerząc się przy tym i przekrzywiając głowę, nie wytrzymałem i pobiegłem do łazienki, która była obecnie najbliższym schronieniem. Zatrzasnąłem za sobą drzwi i drżącymi palcami je przekluczyłem, po czym usiadłem na podłodze i ukryłem twarz w dłoniach. Wziąłem kilka głębokich oddechów i spojrzałem przed siebie.
Pierwsze, co dostrzegłem, to nogi odziane w jeansy. Gdy zaś przeniosłem wzrok nieco wyżej, zobaczyłem twarz niepokojąco blisko mojej. Wrzasnąłem jak idiota i cofnąłem się, uderzając plecami o drzwi.
- Jak ty… - jęknąłem, z przerażeniem obserwując, jak nieznajomy robi dwa kroki do przodu i kuca tuż przede mną. Wyciągnął w moją stronę dłoń i byłem pewny, że mnie uderzy, on jednak delikatnie, niemal z czułością pogłaskał mnie po włosach, uśmiechając się przy tym szeroko.
- Cukiereczku, zwykłe drzwi mnie nie powstrzymają.
- Czym ty jesteś? – zapytałem cicho, czując, że zaraz się rozpłaczę. Tego wszystkiego było po prostu za dużo.
- Powiedz mi, Colin, wierzysz w bajki?
- N-nie.
- No to chyba czas zacząć – stwierdził tajemniczo. Wyprostował się i wyciągnął rękę w moją stronę. Nie chwyciłem jej, na co wywrócił oczami i położył mi ją na ramieniu. Zacisnąłem powieki, a gdy z powrotem je rozchyliłem, zdałem sobie sprawę, że siedzę na łóżku w swoim pokoju.
Otworzyłem usta, chcąc coś powiedzieć, jednak nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Mogłem jedynie gapić się na mężczyznę i próbować zrozumieć, co się dzieje.
- Wiesz, ten dom jest moim przejściem do świata ludzi – zaczął, siadając obok mnie. – Wcześniej mieszkała tu pewna starsza pani, bardzo miła. I ona, w przeciwieństwie do ciebie, cieszyła się z cukierków, które jej podrzucałem.
- Bo ja jestem na diecie – wypaliłem, choć sam nie wiem dlaczego.
- Przez tę dietę byłeś nieszczęśliwy, musiałem coś z tym zrobić, a jak wiadomo najlepsze lekarstwo na smutki to czekolada!
- Jak to w ogóle możliwe, że wszędzie zostawiałeś te cholerne cukierki i nikt cię nigdy nie zauważył? Nawet w mojej szkole byłeś!
- To nie takie trudne, jeśli można stać się niewidzialnym.
- A tak naprawdę? Słuchaj, to wszystko nie jest normalne. Nawet nie jestem pewny, czy nie leżę gdzieś nieprzytomny, a to tylko jakiś sen.
- Dobra, pokażę ci – westchnął cierpiętniczo i energicznie stanął na podłodze. – Mam nadzieję, że nie padniesz na zawał, Cukiereczku.
- Najwyżej zdzielę cię patelnią i ucieknę – mruknąłem, patrząc na mężczyznę nieufnie.
Przez chwilę nic się nie działo, nieznajomy stał przede mną i w skupieniu marszczył brwi, zaraz jednak do moich nozdrzy doleciał słodki zapach czekolady, taki sam, jaki poprzedzał uwolnienie mnie w salonie. Nie minęła nawet sekunda, a mężczyzna stał się jakiś taki rozmyty, niewyraźny. Zmrużyłem oczy, próbując uważniej mu się przyjrzeć.
- Nie ma mowy – szepnąłem, wybałuszając oczy.
Nieznajomy unosił się kilka centymetrów nad podłogą, a jego wygląd diametralnie się zmienił. Jego włosy sięgały łopatek i miały jasny, różowawy kolor. Twarz nabrała delikatnych rysów, oczy stały się większe, a tęczówki zmieniły barwę z piwnej na intensywnie fioletową. Ubrany był w krótką, zieloną i niezwykle luźną togę, która odsłaniała drobne ramiona i wyraźnie odznaczone obojczyki. Długie, smukłe i zgrabne nogi lekko zgiął w kolanach, jakby chcąc zmniejszyć prawdopodobieństwa dotknięcia stopami podłoża do zera.
Jakby tego było mało, mężczyzna zaczął się zmniejszać, i przestał dopiero wtedy, gdy rozmiarem zbliżył się do długości dłoni. Podleciał do mnie i usiadł na moim ramieniu, zadzierając nogę na nogę. Wtedy też dostrzegłem małe, niemal przezroczyste skrzydełka wystające z jego pleców.
- O ja pierdolę… - Tylko tyle wydobyło się z moich ust. Przecież takie rzeczy nie są normalne! Ani prawdziwe! Tylko jak w takim razie wytłumaczyć to, czego właśnie byłem świadkiem? Przecież niczego nie ćpałem… - Co ty… Kim…
- Spokojnie, bo mózg ci się przegrzeje – zaśmiał się. Jego głos też uległ zmianie. Był nieco wyższy, od czasu do czasu czaiły się w nim głębokie tony, które przyprawiały o dziwne dreszcze rozchodzące się po kręgosłupie. Przełknąłem ślinę i spróbowałem się otrząsnąć, co nie było jednak łatwe. Gdybym chciał opisać stan mojego umysłu, powiedziałbym, że zaliczyłem mentalnego blue screena.
- No dobra – mruknąłem, klepiąc się dłonią po policzku. – Czym ty jesteś?
- Wróżką. Nie widać?
- No ale wróżki nie istnieją – jęknąłem, opadając na łóżko i ignorując niezadowolone prychnięcie nieznajomego.
- Kiedyś było łatwiej. Wystarczyło latać nad łąką razem z motylkami i wszyscy byli zachwyceni. Ale nie, musiał nadejść wiek dwudziesty pierwszy, era niedowiarków – powiedział, przysiadając na moim obojczyku. – Skoro nie istnieję, to dlaczego właśnie na tobie siedzę?
- Dobre pytanie.
- Cukiereczku, bo się wkurzę – warknął, odlatując w bok i znikając mi z oczu. Po chwili poczułem, jak materac obok mnie ugina się pod czyimś ciężarem, a moje ucho owiał ciepły, łaskoczący oddech. – Myślałem, że jak oglądasz tyle seriali o nadnaturalnych pierdołach, to i na mój widok się ucieszysz.
- Zaskoczyłeś mnie…
- Miałem plan, ale go zniszczyłeś. Nie myślałem, że zaczniesz biegać po domu i w ogóle odwalać te wszystkie dziwne rzeczy.
- Teraz czuję się cholernie winny – jęknąłem, niepewnie spoglądając w bok. Na widok intensywnie wpatrujących się we mnie ślepi spłonąłem rumieńcem i od razu odwróciłem głowę.
- No dobra, zacznijmy od początku – powiedział po chwili. - Jestem Neliafil, wróżka rozkoszy i przyjemności. Jakieś trzy tysiące lat temu w miejscu, gdzie stoi twój dom, zakwitł kwiat, z którego się narodziłem. Właśnie dlatego to tu przenoszę się, gdy przechodzę do świata ludzi.
- Okeeej – przeciągnąłem, próbując sobie to wszystko przyswoić. – A co robisz, jak nie podrzucasz słodyczy?
- Pełnię swoje obowiązki u siebie.
- Szczegółowo, nie ma co.
- Wracam do swojego domu w Lesie Wróżek, a podczas pełni trzeciego księżyca odprawiamy specjalny rytuał, który zapewnia równowagę we wszechświecie.
- A jak jest pełnia drugiego księżyca? – zapytałem, podnosząc się do siadu i skupiając wzrok na Neliafilu, tym razem bez niepożądanych efektów ubocznych.
- Stałeś się niezwykle ciekawski. Czyżbyś w końcu uwierzył? – mruknął kąśliwie, przewracając się na brzuch i opierając brodę na dłoniach.
- Po prostu opowiedz mi o tym wszystkim – poprosiłem. – Dzięki temu łatwiej mi będzie wziąć cię na poważnie.
- Jak tam chcesz. Jest dużo rodzajów wróżek, jedne odpowiadają za pory roku, inne za uczucia, niektóre czuwają nad życiem, a inne nad śmiercią. Długo by wymieniać. I w zależności od tego, jaką wróżką jesteś, musisz odpowiednio często zasilać Drzewo Harmonii, za które odpowiada twoja profesja. Jeśli dajmy na to wygasłoby Drzewo Rozkoszy i Przyjemności, wówczas ludzie utraciliby zdolność do odczuwania tych właśnie emocji. Na szczęście trzeci księżyc ukazuje się w pełni co miesiąc, więc nie muszę wracać zbyt często.
- A gdybyś raz nie wrócił?
- Nie stałoby się nic wielkiego, ale musieliby zgarnąć do rytuału kilka pomniejszych wróżek naszej profesji, jednak na dłuższą metę mogłoby to być szkodliwe. Na moje nieszczęście urodziłem się w czasach, gdy było o wiele więcej magii, przez co jestem potężniejszy niż młodsze pokolenia.
- To jest… niesamowite! – wykrzyknąłem, nieco zbyt entuzjastycznie, niż zamierzałem. Po dawnym strachu nie było ani śladu, zastąpiły go ciekawość i zachwyt. – Co jeszcze potrafisz? Oprócz zmiany wyglądu i rozmiaru, latania, i bycia niewidzialnym oczywiście.
- Można się tego domyślić, ale jestem cholernie dobry w sprawianiu przyjemności – mruknął, uśmiechając się tajemniczo i patrząc na mnie, jakby na coś czekał. Momentalnie się wyprostowałem, wstrzymując oddech.
- Bo… umiesz wyczarować cukierki? – zapytałem, choć byłem pewny, że nie to miał na myśli.
- Bo wiem, jak kogoś zadowolić – odparł, przysuwając się do mnie. Spróbowałem się odsunąć, lecz pech chciał, że siedziałem tuż przy brzegu łóżka. – Powiedz, na co masz ochotę? Tylko szczerze, wyczuję, kiedy skłamiesz.
- Nutella – szepnąłem, zahipnotyzowany jego spojrzeniem.
- Słodki jesteś – zachichotał, przykładając palec do mojego mostka i zmuszając, bym się położył. Bezwiednie opadłem na materac, nie potrafiąc oprzeć się mężczyźnie. – I po co katujesz się dietą, skoro nie tego chcesz?
- Wystarczy na mnie spojrzeć…
- Tak, tak. Słyszałem twoją mowę motywacyjną. Piękne ciało godne greckiego boga, którym można zaimponować kobiecie. Ale wiesz co? W tej formie jesteś o wiele bardziej pociągający. A to – powiedział, kładąc dłonie na mojej talii i zjeżdżając nimi w dół – jest jedną z najsłodszych rzeczy, jakie dane mi było zobaczyć.
- Że niby te wystające boczki? – wydyszałem, drżąc pod wpływem jego dotyku.
- Aha – przytaknął, patrząc na mnie z uwielbieniem. – Co z tego, że tu – tym razem przeniósł dłonie na mój tors – nie masz pięknie wyrzeźbionych mięśni, skoro i tak wyglądasz zjawiskowo?
- Chyba trochę przesadzasz – mruknąłem, przymykając oczy i próbując nie oszaleć od przyjemnego mrowienia rozchodzącego się po moim ciele. Westchnąłem cicho, gdy Neliafil przytknął nos do mojej szyi i odetchnął głęboko.
- Po co się zmieniać, skoro możesz być tak wspaniałą wersją siebie?
Tym razem jego palce zaczęły zręcznie masować moje uda, od czasu do czasu niebezpiecznie wpełzając pod nogawki spodenek. Powoli zatracałem się w jego ruchach i gestach, przestawałem myśleć, chciałem jedynie czuć.
- Nie… Nie powinieneś – spróbowałem zaoponować, na chwilę wynurzając się z tego stanu, w którym do tej pory tonąłem.
- Ach tak? – wymruczał, i jak na złość zaczął zlizywać zaschnięte już plamki jogurtu, którymi byłem przyozdobiony. Zagryzłem dolną wargę, kompletnie zniewolony, i niepewnie wplotłem palce w jego miękkie włosy, jakby bojąc się, że bez tego naprawdę zacznę tonąć. Syknąłem, gdy poczułem ugryzienie w sutek, i zgiąłem prawą nogę. Wyczułem kolanem ciepłe, nieco kościste plecy Neliafila, i chyba trafiłem w jakiś jego czuły punkt, bo mężczyzna zamruczał gardłowo i przylgnął do mnie jeszcze bardziej. – Zrób tak jeszcze raz, tyko mocniej – powiedział, a ja od razu spełniłem jego żądanie. Tym razem usłyszałem jęk pełen zadowolenia, i w nagrodę zostałem ugryziony w zgięcie szyi, przez co wydałem z siebie perwersyjny dźwięk, z czego bynajmniej nie byłem dumny.
- Wystarczy – wydyszałem, czując, że jeszcze chwila i oszaleję. Już i tak ledwo znosiłem uporczywe pulsowanie w kroczu, bałem się pomyśleć, co przyniosą dalsze poczynania wróżki.
- Cukiereczku, my dopiero zaczynamy – powiedział, unosząc się. Pogładził mnie po policzku, na co otworzyłem oczy. Mężczyzna jakby tylko na to czekał. Wsunął dłoń pod togę i zręcznym, kuszącym ruchem zsunął ją sobie z ramion, całkowicie obnażając tors. Materiał zatrzymał się dopiero na jego biodrach, na szczęście (albo i nie) nadal zasłaniając te części ciała, których nie byłem gotowy zobaczyć. – Śmiało, dotknij mnie – wymruczał, ujmując moje dłonie i kładąc je sobie na żebrach. Drżącymi palcami zacząłem gładzić jego delikatną skórę, badać każdą wystającą kość, rozkoszując się wklęsłością talii. Chcąc więcej, usiadłem i przeniosłem ręce na plecy Neliafila. Niepewnie dotknąłem miejsca, z którego wystawały jego skrzydła, i z zachwytem stwierdziłem, że pokrywa je niemal eteryczny puch, miękkością przebijający wszystko, czego do tej pory dotykałem.
- Niesamowite – szepnąłem, kładąc się z powrotem i ciągnąc za sobą zaskoczoną wróżkę. Zacząłem pieścić jego plecy wzdłuż kręgosłupa, a także masować miejsca, które z jakiegoś powodu wyduszały z jego ust zdławione pojękiwania. – Dlaczego akurat tutaj?
- Pełno tu nerwów i czułych mięśni od skrzydeł – wyjaśnił, rozchylając powieki i patrząc na mnie z uwielbieniem. – Powiedz, robiłeś to już kiedyś?
- Co…? – zapytałem głupkowato, tak naprawdę bojąc się, co mężczyzna ma na myśli.
- Uprawiałeś seks?
- Z dziewczyną. Dawno i nieprawda – odparłem, zawstydzony na samą myśl. Owo wspomnienie do najprzyjemniejszych nie należało, tym bardziej, gdy mówiło się o nim na głos.
- No proszę. A ja dałbym sobie ręce uciąć, że jesteś prawiczkiem - stwierdził, lecz nie było w tym niczego złośliwego.
- Mam już siedemnaście lat, nie powinno cię to dziwić.
- To wcale nie tak dużo, Cukiereczku.
- Nie każdy ma trzy tysiące na karku, staruchu – odgryzłem się, za co zostałem obdarzony jego cudownym, perlistym śmiechem, od którego słuchania mógłbym się rozpłynąć.
- To akurat prawda – powiedział, znowu dobierając się do moich włosów. – Jedno jest pewne. Nawet gdybym miał przeżyć drugie tyle, już nigdy nie spotkam kogoś tak cudownego.
- Powiedz mi, dlaczego akurat ja? – zapytałem, opierając się na łokciach. Neliafil westchnął tylko i zaczął głaskać moją klatkę piersiową, kreśląc na niej skomplikowane wzory.
- To nie jest nasze pierwsze spotkanie, a przynajmniej nie takie, gdy mnie widzisz.
- Jak to?
- Gdy byłeś dzieckiem, często się z tobą bawiłem. Miałeś jakieś pięć, sześć lat, i już wtedy wiedziałem, że bardziej rozkosznego człowieka nie znajdę. Problem pojawił się wtedy, gdy twoi rodzice zaczęli się martwić. Twierdzili, że to czas najwyższy przestać bawić się z wymyślonym przyjacielem, bali się, że przeze mnie nie znajdziesz sobie kolegów wśród rówieśników.
- W ogóle tego nie pamiętam – przyznałem, próbując przywołać choćby strzęp, jakiekolwiek wspomnienie, w którym byłby on.
- Bo sprawiłem, że zapomniałeś… Na początku przestałem ci się pokazywać, ale płakałeś tak rozpaczliwie, szukałeś mnie… Nie mogłem znieść twojego cierpienia, więc powoli wymazywałem z twojego umysłu wszystko, co mnie dotyczyło. Jedynie świadomość, że wyrastasz na wesołego, zdrowego chłopca jako tako łagodziła mój smutek.
Gdy Neliafil skończył opowiadać, nie wiedziałem, co powinienem powiedzieć. Nie byłem zły, to oczywiste, ale coś w moim sercu zakuło dotkliwie, wyciskając z moich oczu łzy. Mężczyzna spojrzał na mnie, zlękniony i zagubiony.
- Przepraszam, ja… - zaczął, lecz nie dałem mu skończyć. Przytuliłem go, kładąc jedną dłoń na jego głowie, drugą zaś głaszcząc go po plecach uspokajającymi gestami.
- Musiało ci być ciężko – wychlipałem, od czasu do czasu pociągając nosem. – Ja zapomniałem, ale ty… Cholera, to takie niesprawiedliwe!
- To pierwszy raz, gdy ktoś płacze nad moim losem – przyznał, odwzajemniając uścisk i mocno do mnie przylegając. Niezgrabnie pocałowałem go w czoło, a gdy mężczyzna cichutko zamruczał, zacząłem składać pocałunki na jego szczęce i policzku.
- Nie martw się, teraz będziemy mogli zostać razem. Już nigdy nie będziesz musiał być sam.
Po tych słowach Neliafil spojrzał na mnie pełnym wdzięczności wzrokiem, w którym czaiła się też długo skrywana tęsknota i pożądanie. Złączył nasze czoła i zaśmiał się, jakby właśnie zrzucił z barków ogromny ciężar, przez który nie mógł się podnieść. Przeniosłem dłoń z jego głowy na policzek i również się uśmiechnąłem, szczęśliwy jak jeszcze nigdy.
- O niczym innym nie marzę.
Po tych słowach musnął delikatnie moje wargi swoimi, jakby pytając, czy może posunąć się dalej. Przymknąłem powieki i przysunąłem się do niego, zarzucając ręce na jego kark i domagając się pogłębienia pieszczoty. Z każdym kolejnym dotknięciem warg czy języka napływały do mnie wspomnienia z dzieciństwa, oddając mi utracone dwa lata spędzone z Neliafilem. Czułem, jak po policzkach spływają mi łzy, których jednak nie chciałem powstrzymać. Jedyne, czego pragnąłem, to trwać w objęciach wróżki jak najdłużej się da.
- Colin – wymruczał, odsuwając się ode mnie na moment i pozwalając mi na zaczerpnięcie tchu. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że kręci mi się w głowie, bardziej jednak od nadmiaru wrażeń aniżeli braku powietrza. – Tak bardzo tęskniłem, Cukiereczku.
- Ja też – przyznałem, zsuwając dłonie po jego talii aż za togę, która w dalszym ciągu zakrywała jego biodra i nieco ud. Nim zdążyłem się powstrzymać czy chociażby zastanowić nad tym, co robię, zacząłem masować jego pośladki, ugniatając je i rozsuwając. Mężczyzna wypiął się, wyraźnie zadowolony z moich poczynań, i kontynuował całowanie mnie, tym razem bardziej zachłannie i zdecydowanie. Czując na palcach coś lepkiego i ciepłego, stęknąłem i spojrzałem zaskoczonym wzrokiem na Neliafila.
- To dla poślizgu – wyjaśnił, spoglądając na mnie zadziornie. Przygryzł kusząco wargę i sięgnął ręką gdzieś za siebie. Po chwili jego dłoń wylądowała na moim kroczu, przez co jęknąłem przeciągle i odgiąłem głowę do tyłu. Usłyszałem, jak coś spada na podłogę, i byłem pewny, że to ubranie któregoś z nas. Albo i oba na raz. Przez zręczne palce stymulujące mojego penisa w ogóle nie potrafiłem tego stwierdzić. Równie dobrze można by mnie teraz wyrzucić z dwudziestego piętra, a ja i tak bym się nie zorientował. – Oddychaj, Cukiereczku – powiedział, całując mnie w policzek. Z ledwością otworzyłem oczy i spróbowałem powstrzymać się przed kolejnym gwałtownym i płytkim wdechem. Zamiast tego powoli zaczerpnąłem powietrza, próbując odzyskać choć trochę świadomości.
- Zwolnij trochę – poprosiłem, przenosząc dłonie na jego ramiona i delikatnie go od siebie odsuwając. Zwiększyłem dystans między nami, lecz niewiele to dało. Ciepło jego ciała, zapach unoszący się wokół nas, każdy najmniejszy ruch, to wszystko sprawiało, że traciłem panowanie nad tym, co robię. Mogłem tylko leżeć i starać się zachować przytomność, jednocześnie umierając z rozkoszy.
- Nie potrafię widząc, jak jest ci dobrze.
Czując, jak mój penis zaczyna zagłębiać się w jego gorące, wilgotne wnętrze, zarzuciłem ręce na kark Neliafila i przytuliłem się do niego, tłumiąc jęk w jego szyi. Najchętniej doszedłbym od razu, jednak mężczyzna to wyczuł i zatrzymał się, gdy tylko jego pośladki zetknęły się z moimi udami. Pogłaskał mnie po głowie i uśmiechnął się, gdy spojrzałem na niego zamglonym wzrokiem.
- Tak długo na to czekałem – wymruczał, opierając dłonie na wezgłowiu łóżka. Zaczął powoli się poruszać, jednak to jego oczy przez cały czas wpatrzone w moje doprowadzały mnie do największego obłędu. Instynktownie unosiłem biodra, wchodząc w niego jeszcze głębiej i szybciej. Nasze urywane oddechy mieszały się ze sobą, a nocą ciszę przerywały pojękiwania i ciche skrzypienie łóżka. Było mi tak dobrze, że po wszystkim mógłbym umrzeć. Myśl, że tuż obok mnie jest osoba, którą szczerze pokochałem lata temu, tylko potęgowała to uczucie.
* * *
Budząc się, miałem wrażenie, że coś jest nie tak. Po omacku zacząłem szukać telefonu na nocnej szafce, jednak nie znalazłem go. Otworzywszy oczy, zdałem sobie sprawę, że na zewnątrz powinno być jeszcze ciemno, tymczasem słońce świeciło w najlepsze, torturując mnie swoją jasnością. Usiadłem i wytężyłem wzrok, by dostrzec godzinę na ozdobnym zegarku stojącym na biurku.
- Jasna cholera! – krzyknąłem, widząc, że jest dziesiąta. Od dwóch godzin powinienem być w szkole! Chciałem pobiec do łazienki, żeby trochę się ogarnąć, jednak ktoś złapał mnie za rękę i pociągnął z powrotem na łóżko.
- Nie idź – poprosił, przytulając mnie i łaskocząc czubkiem nosa w kark.
- Neliafil – jęknąłem, zaskoczony. – Więc to nie był sen…
- A chciałbyś, żeby był?
- Nie, oczywiście że nie – zaperzyłem się. – Po prostu… nie sądziłem, że może mnie spotkać coś tak niesamowitego.
- To ty jesteś niesamowity – powiedział, i musnął wargami moją szyję.
- Dziękuję, ale… Powinienem iść do szkoły.
- Nie opłaca ci się. Zresztą, twoja siostra wraca za kilka godzin. Naprawdę chcesz to zmarnować i skrócić czas, w którym możemy się tak bezkarnie wylegiwać?
- W sumie racja – przyznałem, od razu kapitulując. Szczerze, nawet nie chciało mi się wychodzić z domu, a co dopiero siedzieć na lekcjach. Nie po tym, co wydarzyło się wczoraj. – A jak już wróci? Teleportujesz się z powrotem do Lasu Wróżek?
- Oczywiście że nie. Zostanę tu, jak zawsze, tyle że stanę się niewidzialny.
- Jak zawsze powiadasz – mruknąłem. – Od kiedy trwa to „zawsze”?
- Od naszego pierwszego spotkania. Nie odstępowałem cię na krok, wyjątkami były dni, gdy wracałem do Lasu. Poza tym, byłem tu cały czas.
- To trochę krępujące – przyznałem, przypominając sobie te wszystkie żenujące sytuacje, których prawdopodobnie był świadkiem. Jedynie myśl, że równie dobrze mógł być wtedy u siebie, jako tako mnie pocieszała.
- Czy ja wiem? Dzięki temu mogłem patrzeć, jak dorastasz, być przy tobie przez cały ten czas. Dla mnie to naprawdę dużo znaczy.
- Jesteś niemożliwy – zachichotałem. Przekręciłem się na drugi bok, by móc spojrzeć na Neliafila, który wyglądał dziś jeszcze piękniej niż wczoraj. Jego włosy rozlewały się po poduszkach, przypominając mi wstęgę usypaną z płatków kwiatów wiśni, a oczy lśniły radośnie, zdradzając, jak bardzo jest szczęśliwy. Pogłaskałem go po zaróżowionym policzku, dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak bardzo jest miękki i gładki.
- Niemożliwy czy nie, będziesz musiał ze mną wytrzymać już do końca świata.
- Wiesz co? To brzmi jak najlepsza obietnica, którą kiedykolwiek komuś złożyłem.
- Obiecuję, że jej nie pożałujesz – wymruczał, a sposób, w jaki to zrobił, sprawił, że uwierzyłem w to z głębi serca.




Tym razem dostaliście nie tylko niewinny pocałunek, na który trzeba było czekać całe opowiadanie, ale i znacznie więcej :)
Jak już wcześniej wspomniałam, chciałabym kiedyś to kontynuować. Mam już pewną wizję, jak to pociągnąć, pozostaje tylko kwestia kiedy to zrobię. No i czas pomyśleć nad wprowadzeniem dłuższej serii, która będzie się przeplatać z rozdziałami z wyzwania. Ale to tylko takie gdybanie. W realne działania przerodzi się pewnie dopiero za dwa, może trzy wpisy.
Trzymajcie się i do następnego one shota, Towarzysze! ♥

1 komentarz:

  1. Dużo czasu minęło, ale ile czytania!! <3
    Bohater z fałdkami zamiast kaloryfera to miła odmiana, chętnie przeczytam kontynuację, właściwie to na nią czekam.
    Melduję do czytania kolejnego łanszota.

    OdpowiedzUsuń