Dziś czas na czwarty punkt z listy, a co za tym idzie, paczkę cukierków.
Tym razem opowiadanie w stu procentach autorskie. Nie ukrywam również, że prawdopodobnie kiedyś je kontynuuję. Taką mam przynajmniej nadzieję.
Miłego czytania :)
Siedziałem
na fotelu, wpatrując się w mały, okrągły przedmiot leżący na stoliku.
Wiedziałem, że nie mogę mu ulec. Że nie mogę po niego sięgnąć. Że nie mogę
odpowiedzieć na jego wezwanie. Nawet jeśli był idealny, zapakowany
w czerwony papierek ozdobiony złotymi literami i wzorami, musiał pozostać
tam, gdzie go znalazłem. Przełknąłem ciężką, ogromną gulę, która urosła
w moim gardle, i zamknąłem oczy, nie chcąc dłużej na niego patrzeć. Był
tak piękny!
Odchyliłem
się mocno do tyłu, próbując zapomnieć. Pod powiekami nadal wyrytą miałem jego
postać, która wydawała się jaśnieć anielskim wręcz blaskiem. A może… nic by się
nie stało, gdybym i tym razem sobie pozwolił? W końcu coś tak małego nie
może mi zaszkodzić. Gdyby to było coś większego, wtedy faktycznie mógłbym się
wahać. Coś tak niewinnego…
-
Nie wytrzymam! – wrzasnąłem ile sił w płucach i zerwałem się na równe nogi.
Zacząłem chodzić w tę i z powrotem, tocząc w myślach bój z własnym ciałem
i jego żądzami. – Skąd to się tu w ogóle wzięło? – jęknąłem, coraz bardziej
zrozpaczony.
Cały
świat się na mnie uwziął. Akurat wtedy, gdy przeszedłem na dietę, moje meble
zaczęły wytwarzać cukierki. I to moje ulubione! Z czekoladowym kremem
zamkniętym w wafelku oblanym czekoladą! A jakby tego było mało, trafiały mi się
i takie egzemplarze, które nawet ten cholerny wafelek miały czekoladowy!
Zerknąłem
na kalendarz, który kupiłem specjalnie na czas odchudzania. Przy każdym dniu
minionego tygodnia postawiona była czerwona kropka, reprezentująca zjedzony
cukierek znaleziony gdzieś w mieszkaniu. Po cholerę katowałem się
zdrowymi, lekkimi posiłkami, unikałem fast foodów jak ognia, wynajdywałem kasze
jaglane czy inne kuskusy, jak i tak kończyło się na czekoladce? Słodycze miałem
jeść tylko wtedy, gdybym faktycznie sobie na to zasłużył i schudł kilka
kilogramów. Tymczasem waga ani drgnęła, a cholerne boczki zamiast znikać,
wystawały ponad pasek spodni.
-
Zabiję tego, który tak ze mną pogrywa – warknąłem, choć nikogo oprócz mnie nie
było w domu, i poszedłem do łazienki. Gwałtownymi ruchami pozbyłem się ubrań i
stanąłem przed lustrem, chcąc zmotywować się do zachowania czekoladowego
celibatu. – Spójrz na siebie – zacząłem tyradę. – Zamiast wymarzonego
kaloryfera – oponka. Zamiast ponętnej talii – wałeczki. Tu za dużo, i tu, i tu
też – jęczałem, tykając się w uda i pośladki. – Żadna dziewczyna cię nie
zechce. Już cię nie chcą! Bo nad sobą nie pracujesz! Obżerasz się, oglądając
seriale! Co z tego, że nie wyglądasz jak spasiona świnia? Laski lubią mięśnie,
nie tłuszcz! Dlatego weź się w garść i pomyśl o tym, co cię czeka na końcu
tej drogi – zakończyłem, czując się jak jeszcze większy idiota niż przed
chwilą. Westchnąłem cierpiętniczo i wszedłem do wanny, którą zacząłem napełniać
gorącą wodą.
Leżąc
i korzystając z chwili spokoju i wytchnienia, na nowo rozpocząłem proces
wnikliwej analizy sytuacji. Kto, do cholery, bawi się w cukierkową wróżkę i niweczy
moje plany każdego dnia? Moja mama mogłaby to robić, gdyby tylko była w domu,
tak samo tata. Z kolei Laura (moja siostra) miała czas, ale nie pieniądze.
Wszystko wydawała na kosmetyki i ubrania, wątpię, że zrezygnowałaby z tego
tylko po to, by zrobić mi na złość. Ewentualnie mama załatwiała towar, a
siostra go roznosiła. Skąd jednak tyle w nich złośliwości? Może zazdrość
je do tego popchnęła?
-
Bez sensu – westchnąłem, wychodząc z letniej już kąpieli. Dokończyłem wieczorną
toaletę i poszedłem prosto do sypialni, ignorując salon, w którym spoczywał
sprawca mojej zguby.
Jakie
było moje zdziwienie, gdy na poduszce znalazłem kolejnego cukierka! Zamrugałem
kilka razy i uszczypnąłem się w dłoń, upewniając się, że nie śnię.
-
Ja już chyba naprawdę wariuję – jęknąłem, bezsilnie opadając na łóżko i
uważnie przyglądając się znalezisku. Było takie samo jak zwykle: czerwone
i okrągłe, a do tego cholernie kuszące. Zgasiłem światło i przykryłem się
kołdrą, mając nadzieję, że rano wszystko wróci do normalności, a ja nie
oszaleję.
*
* *
-
Stary, no mówię ci, wszyscy robią mi na złość! – wykrzyknąłem, wracając ze
szkoły razem z moim przyjacielem, Aidanem. Był to typowy aż do bólu Irlandczyk,
rudy, piegowaty, roześmiany i zawsze optymistycznie nastawiony do życia. Mnie
większość z tych cech ominęła, ale tylko dlatego, że moja matka była
Szwajcarką, która pierwszy raz zetknęła się z Irlandią dzięki swojemu mężowi, a
mojemu tacie. Jak dobrze, że genetyka działa…
-
Może chcą ci po prostu poprawić nastrój, Pączuszku? Przez dietę stałeś się
naprawdę marudny.
-
Chociaż się nie drę dwadzieścia cztery na siedem – mruknąłem, poprawiając
arafatkę i zapinając kurtkę, gdyż wiatr dzisiejszego dnia był wyjątkowo
upierdliwy i zimny. – Przecież wiedzą, że to dla mnie ważne. Nie rozumiem, jak
można być tak złośliwym…
Włożywszy
ręce do kieszeni, wyczułem w nich mały przedmiot. Wyciągnąłem go i pokazałem na
dłoni, unosząc brwi i spoglądając porozumiewawczo na Aidana.
-
Widzisz? Nawet po kieszeniach mi upychają te cholerne cukierki!
-
Zaczynam wątpić, że to naprawdę takie złe – stwierdził, zajadając się
czekoladką i uśmiechając się szeroko. – Jak nie chcesz, to oddawaj je mi.
Wiesz, że ja nie gardzę darmowym żarciem, tym bardziej tak dobrym.
-
Zapomnij. Większość sam zjadam.
-
Twoja silna wola jest godna podziwu – zaśmiał się, podskakując obok mnie i
machając głową to w prawo, to w lewo, jakby się za czymś rozglądając. – Dobra,
ja tu zostaję.
-
Niby po co?
-
Mój brat miał dzisiaj wrócić, tu się umówiliśmy. Szkoda tylko, że jak zwykle
się spóźnia…
-
Ta smutna mina do ciebie nie pasuje – mruknąłem, widząc jego zmarszczone brwi i
zaniepokojone spojrzenie. Poklepałem go po plecach i wymusiłem w miarę normalny
uśmiech, po czym pomachałem mu na pożegnanie i zacząłem iść w stronę swojego
domu.
-
Do jutra, Pączuszku! – wydarł się za mną Aidan, a gdy się odwróciłem, pokazując
mu środkowy palec, posłał mi buziaka i wskoczył do samochodu, który prowadziła
jego starsza wersja. Ben, tak samo rudy i piegowaty, studiował w Londynie,
dlatego za każdym razem, gdy wracał do rodzinnego miasteczka, mój przyjaciel
nie posiadał się z radości. Po części dlatego, że Ben przywoził mu zawsze jakąś
grę na konsolę czy komputer, lecz głównie ze względu na ich zażyłą relację.
Dziś zacząłem im zazdrościć. Gdyby moja siostra tak bardzo mnie kochała, nie
pozwoliłaby na drwienie ze mnie i dręczenie słodyczami…
Westchnąłem
ciężko i włożyłem w uszy słuchawki, by choć trochę ukoić zszargane nerwy
muzyką. Delikatne, nieco melancholijne brzmienie indie popu poprawiło mi
nastrój, który zniknął jednak równie szybko, co się pojawił.
Otworzywszy
drzwi, nie wiedziałem jeszcze, co mnie czeka. Zrzuciłem z nóg buty, a
kurtkę niedbale zawiesiłem na wieszaku, po czym poszedłem od razu do kuchni,
gdyż byłem głodny jak wilk. I tam mnie trafił jasny szlag. Na blacie leżał nie
jeden, a dwa cukierki, w dodatku każdy na białym płatku róży. Stanąłem jak
wryty, wpatrując się w nie jak wół na malowane wrota. Z wrażenia nie mogłem się
poruszyć, mój mózg najzwyczajniej w świecie się zawiesił, rozpaczliwie błagając
o reset.
-
To już jest przesada – szepnąłem, pocierając oczy. Z mojego gardła wydobył się
histeryczny chichot, który szybko jednak stłumiłem, bojąc się o własne zdrowie
psychiczne.
Zrobiłem
zdjęcie czekoladkom i wysłałem je do Aidana wraz z prośbą o jakąś radę.
Niestety, jedyne, co otrzymałem, to marny żart i prośbę o przyniesienie
słodyczy jutro do szkoły. Wrzuciłem telefon do torby i poszedłem do swojego
pokoju, trzaskając drzwiami i z impetem opadając na kanapę.
Cała
sytuacja powoli zaczęła mnie przerażać. Mogłem przysiąc, że rano cukierka nie
było w mojej kieszeni, tak samo jak tych na blacie. I o ile do domu mogła
wrócić moja siostra (co i tak było naciągane jak cholera, gdyż po lekcjach
miała trening), tak żeby dostać się do mojej kurtki, trzeba było znać kod do
szafki. Nikt nie posuwa się tak daleko tylko dla głupiego dokuczenia komuś!
Pokonując
wszelkie obawy, wróciłem do kuchni i zacząłem przygotowywać sobie obiad.
Prezent leżący na szafce wrzuciłem do szuflady ze sztućcami, by więcej mnie nie
denerwował. Zresztą, gdybym zostawił go na widoku, nie przetrwałby nawet
godziny.
Tak
więc zjadłem ryż z warzywami, odrobiłem lekcje i od razu zająłem się graniem na
komputerze, nie spodziewając się dziś już żadnych niespodzianek. Tata był w
delegacji, mama pojechała do Francji pomóc swojej siostrze, która została
świeżo upieczoną samotną matką, a Laura dzisiejszą noc spędzić miała ze swoimi przyjaciółkami
na piżama party czy innej durnocie. Miałem dla siebie cały dom, nic nie mogło
mnie zaskoczyć.
*
* *
Dochodziła
dwudziesta, gdy oderwałem się od gry. Rozmasowałem zdrętwiałą szyję i odsunąłem
się na krześle od biurka, chcąc rozprostować nogi. Na dworze było już ciemno, a
ja nie zapaliłem nawet lampki, toteż moje oczy nieprzyjemnie piekły,
podrażnione światłem bijącym od monitora. Ziewnąłem przeciągle i wstałem,
jednocześnie próbując rozruszać ramiona.
Z
braku lepszego pomysłu, wziąłem prysznic i przebrałem się w wygodne krótkie
spodenki do spania. Wziąłem jeszcze z lodówki jogurt, który zamierzałem zjeść
oglądając jakiś serial, i wróciłem do siebie. Zapaliwszy światło, prawie
dostałem zawału.
Moje
łóżko obsypane było płatkami białych róż, a na środku kołdry leżała paczka
cukierków przystrojona kokardą. Jakby tego było mało, na szafce nocnej paliła
się mała świeczka zapachowa, roztaczając w pomieszczeniu przyjemną, słodką woń
czekolady. Z wrażenia upuściłem jogurt, który upadł na tyle niefortunnie, że
opryskał mnie aż po szyję. Nie zwróciłem na to jednak zbyt wielkiej uwagi,
miałem bowiem ważniejszy problem na głowie. Kto, do cholery, jest w moim
domu?!
Instynktownie
sięgnąłem do kieszeni po telefon, zaraz sobie jednak przypomniałem, że
zostawiłem go w torbie, która na moje nieszczęście leżała tuż przy łóżku.
Zacząłem więc się wycofywać, choć moje nogi drżały tak bardzo, iż ledwo
stawiałem kroki. Znalazłszy się w salonie, dotarło do mnie, że tak naprawdę nie
mam pojęcia co zrobić. Bez telefonu nie mogłem do nikogo zadzwonić, a bieganie
półnago po dzielnicy i błaganie o pomoc mogłoby się skończyć tragicznie. W
takim stanie wyglądałbym raczej na naćpanego dzieciaka, tym bardziej gdybym
opowiedział, co zastałem w sypialni. W końcu chwyciłem stojącą na kuchence
patelnię i zacząłem iść w stronę swojego pokoju, w każdej chwili gotowy do
ataku.
-
Wyłaź! Wiem, że tu jesteś! – wydarłem się, nieco piskliwie. Moje serce biło
szybko i głośno, miałem wrażenie, że eksploduję od tempa, w jakim pompowana
jest moja krew. Jedyne, co mi pomagało, to adrenalina. Bez niej pewnie już
dawno padłbym na podłogę, nieprzytomny.
W
końcu doszedłem do pokoju. Zajrzałem do niego niepewnie, mocniej ściskając
trzymany w dłoni przedmiot. Choć nikogo nie widziałem, czułem, że nie jestem
sam. To sprawiało, że bałem się jeszcze bardziej.
-
Pokaż się! Policja jest już w drodze, nie masz szans – skłamałem. Niepewnie
podszedłem do torby i wygrzebałem z niej komórkę, która jednak była wyłączona.
Spróbowałem ją uruchomić, lecz po chwili zdałem sobie sprawę, że wyjęto z niej
baterię. Jęknąłem cicho i odrzuciłem bezużyteczne urządzenie w bok,
zastanawiając się, co zrobi mi psychol, który tak sprytnie wszystko zaplanował.
– A takiego chuja – szepnąłem po chwili, przerażony i zdesperowany do granic
możliwości. Wybiegłem z pokoju i pognałem przed siebie, chcąc jak najszybciej
wydostać się z domu. Było mi już wszystko jedno. Niech sąsiedzi gadają co
chcą. Wolę złośliwe plotki niż śmierć.
Przebiegając
przez salon, poczułem coś jakby kopnięcie w kostkę i runąłem jak długi na
podłogę. Spodziewałem się bólu, lecz dywan z płatków róż wyjątkowo dobrze
zamortyzował upadek. Jęknąłem, oszołomiony, i spróbowałem się podnieść, ktoś
jednak przysiadł na moich plecach. Głośno przełknąłem ślinę i zacząłem
przekręcać głowę, by zobaczyć swojego oprawcę, lecz i tym razem zostałem
powstrzymany. Nieznajomy delikatnie wplótł palce w moje włosy i zmusił,
bym wtulił nos z powrotem w pachnące białe płatki.
-
Puszczaj, cholerny psycholu – wybełkotałem, wierzgając nogami. Nic to jednak
nie dało, jedynie zwiększyło poczucie bezsilności, które mnie zżerało.
-
Starałem się specjalnie dla ciebie, a ty uciekasz – prychnął. Jego głos był
wyjątkowo przyjemny, czysty i dźwięczny, nawet jeśli przesycony niezadowoleniem.
-
I ty się jeszcze dziwisz?!
-
A nie powinienem? – zapytał. Było to tak niewinne, że zacząłem zastanawiać się,
na jak przewlekłą chorobę psychiczną cierpi mój nieproszony gość.
-
Policji się będziesz tłumaczył.
-
Oj, Cukiereczku… Obaj wiemy, że nigdzie nie zadzwoniłeś.
-
Ale moja siostra zadzwoni, jak tylko wróci i to wszystko zobaczy.
-
Przecież nocuje u koleżanki. Zapomniałeś?
Zamurowało
mnie. Facet był nieźle poinformowany, musiał od dawna mnie obserwować i
szpiegować, i to bardzo dokładnie. Z trudem opanowałem drżenie, postanawiając
grać pewnego siebie.
-
Co ze mną zrobisz? – zapytałem, gdy nieco ochłonąłem.
-
Na początek cię puszczę, ale musisz obiecać, że będziesz grzeczny.
-
No dobra – zgodziłem się, jednocześnie obiecując sobie, że skorzystam
z pierwszej okazji do ucieczki.
Usłyszałem
dziwny szum, któremu towarzyszył słodki zapach, po czym nieznajomy zszedł ze
mnie. Niepewnie się podniosłem, po czym powoli odwróciłem się w stronę
napastnika.
Wyglądał…
zwyczajnie. Brunet, średniego wzrostu, o nudnej i pospolitej twarzy. Aż nie
chciało mi się wierzyć, że ktoś taki był zdolny do wszystkiego, co mnie dzisiaj
spotkało. Potrząsnąłem głową i spojrzałem na niego raz jeszcze, jakby łudząc
się, że tym razem widok będzie inny.
-
I jak? Może być?
-
Co?
-
No ja. Wyglądam normalnie?
-
Aż za bardzo – mruknąłem, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Zacząłem
żałować, że nie mam na sobie żadnej koszulki.
-
To dobrze. Nie chciałem cię na razie jeszcze bardziej stresować, niż to
konieczne. Czy wszyscy ludzie mają takie słabe nerwy?
-
Psychole twojego pokroju są bardziej odporni. Nas, normalnych śmiertelników,
takie rzeczy mimo wszystko nieco przerastają – sarknąłem, a widząc wredny
uśmieszek na jego twarzy, mimowolnie się cofnąłem.
-
Boisz się? – zadał kolejne pytanie, i zaczął powoli się do mnie zbliżać.
Wyglądał przy tym niepokojąco, jak drapieżnik szykujący się do ataku. Przełknąłem
głośno ślinę, modląc się, żebym nie natknął się na jakąś ścianę czy inne
cholerstwo, które uniemożliwiłoby mi dalsze wycofywanie się.
-
Ja? No co ty – zaśmiałem się nerwowo, unikając jak ognia jego uporczywego
spojrzenia. Gdy mężczyzna przystanął i oparł dłonie na biodrach, szczerząc się
przy tym i przekrzywiając głowę, nie wytrzymałem i pobiegłem do łazienki, która
była obecnie najbliższym schronieniem. Zatrzasnąłem za sobą drzwi i drżącymi
palcami je przekluczyłem, po czym usiadłem na podłodze i ukryłem twarz w
dłoniach. Wziąłem kilka głębokich oddechów i spojrzałem przed siebie.
Pierwsze,
co dostrzegłem, to nogi odziane w jeansy. Gdy zaś przeniosłem wzrok nieco
wyżej, zobaczyłem twarz niepokojąco blisko mojej. Wrzasnąłem jak idiota i
cofnąłem się, uderzając plecami o drzwi.
-
Jak ty… - jęknąłem, z przerażeniem obserwując, jak nieznajomy robi dwa kroki do
przodu i kuca tuż przede mną. Wyciągnął w moją stronę dłoń i byłem pewny,
że mnie uderzy, on jednak delikatnie, niemal z czułością pogłaskał mnie po
włosach, uśmiechając się przy tym szeroko.
-
Cukiereczku, zwykłe drzwi mnie nie powstrzymają.
-
Czym ty jesteś? – zapytałem cicho, czując, że zaraz się rozpłaczę. Tego
wszystkiego było po prostu za dużo.
-
Powiedz mi, Colin, wierzysz w bajki?
-
N-nie.
-
No to chyba czas zacząć – stwierdził tajemniczo. Wyprostował się i wyciągnął
rękę w moją stronę. Nie chwyciłem jej, na co wywrócił oczami i położył mi ją na
ramieniu. Zacisnąłem powieki, a gdy z powrotem je rozchyliłem, zdałem sobie
sprawę, że siedzę na łóżku w swoim pokoju.
Otworzyłem
usta, chcąc coś powiedzieć, jednak nic sensownego nie przychodziło mi do głowy.
Mogłem jedynie gapić się na mężczyznę i próbować zrozumieć, co się dzieje.
-
Wiesz, ten dom jest moim przejściem do świata ludzi – zaczął, siadając obok
mnie. – Wcześniej mieszkała tu pewna starsza pani, bardzo miła. I ona,
w przeciwieństwie do ciebie, cieszyła się z cukierków, które jej
podrzucałem.
-
Bo ja jestem na diecie – wypaliłem, choć sam nie wiem dlaczego.
-
Przez tę dietę byłeś nieszczęśliwy, musiałem coś z tym zrobić, a jak wiadomo najlepsze
lekarstwo na smutki to czekolada!
-
Jak to w ogóle możliwe, że wszędzie zostawiałeś te cholerne cukierki
i nikt cię nigdy nie zauważył? Nawet w mojej szkole byłeś!
-
To nie takie trudne, jeśli można stać się niewidzialnym.
-
A tak naprawdę? Słuchaj, to wszystko nie jest normalne. Nawet nie jestem pewny,
czy nie leżę gdzieś nieprzytomny, a to tylko jakiś sen.
-
Dobra, pokażę ci – westchnął cierpiętniczo i energicznie stanął na podłodze. –
Mam nadzieję, że nie padniesz na zawał, Cukiereczku.
-
Najwyżej zdzielę cię patelnią i ucieknę – mruknąłem, patrząc na mężczyznę
nieufnie.
Przez
chwilę nic się nie działo, nieznajomy stał przede mną i w skupieniu marszczył
brwi, zaraz jednak do moich nozdrzy doleciał słodki zapach czekolady, taki sam,
jaki poprzedzał uwolnienie mnie w salonie. Nie minęła nawet sekunda, a
mężczyzna stał się jakiś taki rozmyty, niewyraźny. Zmrużyłem oczy, próbując
uważniej mu się przyjrzeć.
-
Nie ma mowy – szepnąłem, wybałuszając oczy.
Nieznajomy
unosił się kilka centymetrów nad podłogą, a jego wygląd diametralnie się
zmienił. Jego włosy sięgały łopatek i miały jasny, różowawy kolor. Twarz
nabrała delikatnych rysów, oczy stały się większe, a tęczówki zmieniły barwę z
piwnej na intensywnie fioletową. Ubrany był w krótką, zieloną i niezwykle luźną
togę, która odsłaniała drobne ramiona i wyraźnie odznaczone obojczyki. Długie,
smukłe i zgrabne nogi lekko zgiął w kolanach, jakby chcąc zmniejszyć
prawdopodobieństwa dotknięcia stopami podłoża do zera.
Jakby
tego było mało, mężczyzna zaczął się zmniejszać, i przestał dopiero wtedy, gdy
rozmiarem zbliżył się do długości dłoni. Podleciał do mnie i usiadł na moim
ramieniu, zadzierając nogę na nogę. Wtedy też dostrzegłem małe, niemal
przezroczyste skrzydełka wystające z jego pleców.
-
O ja pierdolę… - Tylko tyle wydobyło się z moich ust. Przecież takie rzeczy nie
są normalne! Ani prawdziwe! Tylko jak w takim razie wytłumaczyć to, czego
właśnie byłem świadkiem? Przecież niczego nie ćpałem… - Co ty… Kim…
-
Spokojnie, bo mózg ci się przegrzeje – zaśmiał się. Jego głos też uległ
zmianie. Był nieco wyższy, od czasu do czasu czaiły się w nim głębokie tony,
które przyprawiały o dziwne dreszcze rozchodzące się po kręgosłupie. Przełknąłem
ślinę i spróbowałem się otrząsnąć, co nie było jednak łatwe. Gdybym chciał
opisać stan mojego umysłu, powiedziałbym, że zaliczyłem mentalnego blue
screena.
-
No dobra – mruknąłem, klepiąc się dłonią po policzku. – Czym ty jesteś?
-
Wróżką. Nie widać?
-
No ale wróżki nie istnieją – jęknąłem, opadając na łóżko i ignorując niezadowolone
prychnięcie nieznajomego.
-
Kiedyś było łatwiej. Wystarczyło latać nad łąką razem z motylkami
i wszyscy byli zachwyceni. Ale nie, musiał nadejść wiek dwudziesty
pierwszy, era niedowiarków – powiedział, przysiadając na moim obojczyku. –
Skoro nie istnieję, to dlaczego właśnie na tobie siedzę?
-
Dobre pytanie.
-
Cukiereczku, bo się wkurzę – warknął, odlatując w bok i znikając mi
z oczu. Po chwili poczułem, jak materac obok mnie ugina się pod czyimś ciężarem,
a moje ucho owiał ciepły, łaskoczący oddech. – Myślałem, że jak oglądasz tyle
seriali o nadnaturalnych pierdołach, to i na mój widok się ucieszysz.
-
Zaskoczyłeś mnie…
-
Miałem plan, ale go zniszczyłeś. Nie myślałem, że zaczniesz biegać po domu i w ogóle
odwalać te wszystkie dziwne rzeczy.
-
Teraz czuję się cholernie winny – jęknąłem, niepewnie spoglądając w bok.
Na widok intensywnie wpatrujących się we mnie ślepi spłonąłem rumieńcem i od
razu odwróciłem głowę.
-
No dobra, zacznijmy od początku – powiedział po chwili. - Jestem Neliafil,
wróżka rozkoszy i przyjemności. Jakieś trzy tysiące lat temu w miejscu, gdzie
stoi twój dom, zakwitł kwiat, z którego się narodziłem. Właśnie dlatego to tu
przenoszę się, gdy przechodzę do świata ludzi.
-
Okeeej – przeciągnąłem, próbując sobie to wszystko przyswoić. – A co robisz,
jak nie podrzucasz słodyczy?
-
Pełnię swoje obowiązki u siebie.
-
Szczegółowo, nie ma co.
-
Wracam do swojego domu w Lesie Wróżek, a podczas pełni trzeciego księżyca
odprawiamy specjalny rytuał, który zapewnia równowagę we wszechświecie.
-
A jak jest pełnia drugiego księżyca? – zapytałem, podnosząc się do siadu i
skupiając wzrok na Neliafilu, tym razem bez niepożądanych efektów ubocznych.
-
Stałeś się niezwykle ciekawski. Czyżbyś w końcu uwierzył? – mruknął kąśliwie,
przewracając się na brzuch i opierając brodę na dłoniach.
-
Po prostu opowiedz mi o tym wszystkim – poprosiłem. – Dzięki temu łatwiej mi
będzie wziąć cię na poważnie.
-
Jak tam chcesz. Jest dużo rodzajów wróżek, jedne odpowiadają za pory roku, inne
za uczucia, niektóre czuwają nad życiem, a inne nad śmiercią. Długo by
wymieniać. I w zależności od tego, jaką wróżką jesteś, musisz odpowiednio
często zasilać Drzewo Harmonii, za które odpowiada twoja profesja. Jeśli dajmy
na to wygasłoby Drzewo Rozkoszy i Przyjemności, wówczas ludzie utraciliby
zdolność do odczuwania tych właśnie emocji. Na szczęście trzeci księżyc ukazuje
się w pełni co miesiąc, więc nie muszę wracać zbyt często.
-
A gdybyś raz nie wrócił?
-
Nie stałoby się nic wielkiego, ale musieliby zgarnąć do rytuału kilka
pomniejszych wróżek naszej profesji, jednak na dłuższą metę mogłoby to być szkodliwe. Na moje nieszczęście urodziłem się
w czasach, gdy było o wiele więcej magii, przez co jestem potężniejszy niż
młodsze pokolenia.
-
To jest… niesamowite! – wykrzyknąłem, nieco zbyt entuzjastycznie, niż
zamierzałem. Po dawnym strachu nie było ani śladu, zastąpiły go ciekawość
i zachwyt. – Co jeszcze potrafisz? Oprócz zmiany wyglądu i rozmiaru,
latania, i bycia niewidzialnym oczywiście.
-
Można się tego domyślić, ale jestem cholernie dobry w sprawianiu przyjemności –
mruknął, uśmiechając się tajemniczo i patrząc na mnie, jakby na coś czekał.
Momentalnie się wyprostowałem, wstrzymując oddech.
-
Bo… umiesz wyczarować cukierki? – zapytałem, choć byłem pewny, że nie to miał
na myśli.
-
Bo wiem, jak kogoś zadowolić – odparł, przysuwając się do mnie. Spróbowałem się
odsunąć, lecz pech chciał, że siedziałem tuż przy brzegu łóżka. – Powiedz, na
co masz ochotę? Tylko szczerze, wyczuję, kiedy skłamiesz.
-
Nutella – szepnąłem, zahipnotyzowany jego spojrzeniem.
-
Słodki jesteś – zachichotał, przykładając palec do mojego mostka i zmuszając,
bym się położył. Bezwiednie opadłem na materac, nie potrafiąc oprzeć się
mężczyźnie. – I po co katujesz się dietą, skoro nie tego chcesz?
-
Wystarczy na mnie spojrzeć…
-
Tak, tak. Słyszałem twoją mowę motywacyjną. Piękne ciało godne greckiego boga, którym
można zaimponować kobiecie. Ale wiesz co? W tej formie jesteś o wiele bardziej
pociągający. A to – powiedział, kładąc dłonie na mojej talii i zjeżdżając nimi
w dół – jest jedną z najsłodszych rzeczy, jakie dane mi było zobaczyć.
-
Że niby te wystające boczki? – wydyszałem, drżąc pod wpływem jego dotyku.
-
Aha – przytaknął, patrząc na mnie z uwielbieniem. – Co z tego, że tu – tym
razem przeniósł dłonie na mój tors – nie masz pięknie wyrzeźbionych mięśni,
skoro i tak wyglądasz zjawiskowo?
-
Chyba trochę przesadzasz – mruknąłem, przymykając oczy i próbując nie oszaleć
od przyjemnego mrowienia rozchodzącego się po moim ciele. Westchnąłem cicho,
gdy Neliafil przytknął nos do mojej szyi i odetchnął głęboko.
-
Po co się zmieniać, skoro możesz być tak wspaniałą wersją siebie?
Tym
razem jego palce zaczęły zręcznie masować moje uda, od czasu do czasu
niebezpiecznie wpełzając pod nogawki spodenek. Powoli zatracałem się
w jego ruchach i gestach, przestawałem myśleć, chciałem jedynie czuć.
-
Nie… Nie powinieneś – spróbowałem zaoponować, na chwilę wynurzając się z tego
stanu, w którym do tej pory tonąłem.
-
Ach tak? – wymruczał, i jak na złość zaczął zlizywać zaschnięte już plamki
jogurtu, którymi byłem przyozdobiony. Zagryzłem dolną wargę, kompletnie
zniewolony, i niepewnie wplotłem palce w jego miękkie włosy, jakby bojąc się,
że bez tego naprawdę zacznę tonąć. Syknąłem, gdy poczułem ugryzienie w sutek, i
zgiąłem prawą nogę. Wyczułem kolanem ciepłe, nieco kościste plecy Neliafila, i
chyba trafiłem w jakiś jego czuły punkt, bo mężczyzna zamruczał gardłowo i
przylgnął do mnie jeszcze bardziej. – Zrób tak jeszcze raz, tyko mocniej –
powiedział, a ja od razu spełniłem jego żądanie. Tym razem usłyszałem jęk pełen
zadowolenia, i w nagrodę zostałem ugryziony w zgięcie szyi, przez co wydałem z
siebie perwersyjny dźwięk, z czego bynajmniej nie byłem dumny.
-
Wystarczy – wydyszałem, czując, że jeszcze chwila i oszaleję. Już i tak ledwo
znosiłem uporczywe pulsowanie w kroczu, bałem się pomyśleć, co przyniosą dalsze
poczynania wróżki.
-
Cukiereczku, my dopiero zaczynamy – powiedział, unosząc się. Pogładził mnie po
policzku, na co otworzyłem oczy. Mężczyzna jakby tylko na to czekał. Wsunął
dłoń pod togę i zręcznym, kuszącym ruchem zsunął ją sobie z ramion,
całkowicie obnażając tors. Materiał zatrzymał się dopiero na jego biodrach, na
szczęście (albo i nie) nadal zasłaniając te części ciała, których nie byłem
gotowy zobaczyć. – Śmiało, dotknij mnie – wymruczał, ujmując moje dłonie i
kładąc je sobie na żebrach. Drżącymi palcami zacząłem gładzić jego delikatną
skórę, badać każdą wystającą kość, rozkoszując się wklęsłością talii. Chcąc
więcej, usiadłem i przeniosłem ręce na plecy Neliafila. Niepewnie dotknąłem
miejsca, z którego wystawały jego skrzydła, i z zachwytem stwierdziłem, że
pokrywa je niemal eteryczny puch, miękkością przebijający wszystko, czego do
tej pory dotykałem.
-
Niesamowite – szepnąłem, kładąc się z powrotem i ciągnąc za sobą zaskoczoną
wróżkę. Zacząłem pieścić jego plecy wzdłuż kręgosłupa, a także masować miejsca,
które z jakiegoś powodu wyduszały z jego ust zdławione pojękiwania. – Dlaczego
akurat tutaj?
-
Pełno tu nerwów i czułych mięśni od skrzydeł – wyjaśnił, rozchylając powieki i
patrząc na mnie z uwielbieniem. – Powiedz, robiłeś to już kiedyś?
-
Co…? – zapytałem głupkowato, tak naprawdę bojąc się, co mężczyzna ma na myśli.
-
Uprawiałeś seks?
-
Z dziewczyną. Dawno i nieprawda – odparłem, zawstydzony na samą myśl. Owo
wspomnienie do najprzyjemniejszych nie należało, tym bardziej, gdy mówiło się o
nim na głos.
-
No proszę. A ja dałbym sobie ręce uciąć, że jesteś prawiczkiem - stwierdził,
lecz nie było w tym niczego złośliwego.
-
Mam już siedemnaście lat, nie powinno cię to dziwić.
-
To wcale nie tak dużo, Cukiereczku.
-
Nie każdy ma trzy tysiące na karku, staruchu – odgryzłem się, za co zostałem
obdarzony jego cudownym, perlistym śmiechem, od którego słuchania mógłbym się
rozpłynąć.
-
To akurat prawda – powiedział, znowu dobierając się do moich włosów. – Jedno
jest pewne. Nawet gdybym miał przeżyć drugie tyle, już nigdy nie spotkam kogoś
tak cudownego.
-
Powiedz mi, dlaczego akurat ja? – zapytałem, opierając się na łokciach.
Neliafil westchnął tylko i zaczął głaskać moją klatkę piersiową, kreśląc na
niej skomplikowane wzory.
-
To nie jest nasze pierwsze spotkanie, a przynajmniej nie takie, gdy mnie
widzisz.
-
Jak to?
-
Gdy byłeś dzieckiem, często się z tobą bawiłem. Miałeś jakieś pięć, sześć lat,
i już wtedy wiedziałem, że bardziej rozkosznego człowieka nie znajdę. Problem
pojawił się wtedy, gdy twoi rodzice zaczęli się martwić. Twierdzili, że to czas
najwyższy przestać bawić się z wymyślonym przyjacielem, bali się, że przeze
mnie nie znajdziesz sobie kolegów wśród rówieśników.
-
W ogóle tego nie pamiętam – przyznałem, próbując przywołać choćby strzęp,
jakiekolwiek wspomnienie, w którym byłby on.
-
Bo sprawiłem, że zapomniałeś… Na początku przestałem ci się pokazywać, ale
płakałeś tak rozpaczliwie, szukałeś mnie… Nie mogłem znieść twojego cierpienia,
więc powoli wymazywałem z twojego umysłu wszystko, co mnie dotyczyło. Jedynie
świadomość, że wyrastasz na wesołego, zdrowego chłopca jako tako łagodziła mój
smutek.
Gdy
Neliafil skończył opowiadać, nie wiedziałem, co powinienem powiedzieć. Nie
byłem zły, to oczywiste, ale coś w moim sercu zakuło dotkliwie, wyciskając z
moich oczu łzy. Mężczyzna spojrzał na mnie, zlękniony i zagubiony.
-
Przepraszam, ja… - zaczął, lecz nie dałem mu skończyć. Przytuliłem go, kładąc
jedną dłoń na jego głowie, drugą zaś głaszcząc go po plecach uspokajającymi
gestami.
-
Musiało ci być ciężko – wychlipałem, od czasu do czasu pociągając nosem. – Ja
zapomniałem, ale ty… Cholera, to takie niesprawiedliwe!
-
To pierwszy raz, gdy ktoś płacze nad moim losem – przyznał, odwzajemniając
uścisk i mocno do mnie przylegając. Niezgrabnie pocałowałem go w czoło, a
gdy mężczyzna cichutko zamruczał, zacząłem składać pocałunki na jego szczęce i
policzku.
-
Nie martw się, teraz będziemy mogli zostać razem. Już nigdy nie będziesz musiał
być sam.
Po
tych słowach Neliafil spojrzał na mnie pełnym wdzięczności wzrokiem, w którym
czaiła się też długo skrywana tęsknota i pożądanie. Złączył nasze czoła i
zaśmiał się, jakby właśnie zrzucił z barków ogromny ciężar, przez który nie
mógł się podnieść. Przeniosłem dłoń z jego głowy na policzek i również się
uśmiechnąłem, szczęśliwy jak jeszcze nigdy.
-
O niczym innym nie marzę.
Po
tych słowach musnął delikatnie moje wargi swoimi, jakby pytając, czy może
posunąć się dalej. Przymknąłem powieki i przysunąłem się do niego, zarzucając
ręce na jego kark i domagając się pogłębienia pieszczoty. Z każdym kolejnym
dotknięciem warg czy języka napływały do mnie wspomnienia z dzieciństwa,
oddając mi utracone dwa lata spędzone z Neliafilem. Czułem, jak po policzkach
spływają mi łzy, których jednak nie chciałem powstrzymać. Jedyne, czego
pragnąłem, to trwać w objęciach wróżki jak najdłużej się da.
-
Colin – wymruczał, odsuwając się ode mnie na moment i pozwalając mi na
zaczerpnięcie tchu. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że kręci mi się
w głowie, bardziej jednak od nadmiaru wrażeń aniżeli braku powietrza. –
Tak bardzo tęskniłem, Cukiereczku.
-
Ja też – przyznałem, zsuwając dłonie po jego talii aż za togę, która
w dalszym ciągu zakrywała jego biodra i nieco ud. Nim zdążyłem się powstrzymać
czy chociażby zastanowić nad tym, co robię, zacząłem masować jego pośladki,
ugniatając je i rozsuwając. Mężczyzna wypiął się, wyraźnie zadowolony z moich
poczynań, i kontynuował całowanie mnie, tym razem bardziej zachłannie i zdecydowanie.
Czując na palcach coś lepkiego i ciepłego, stęknąłem i spojrzałem
zaskoczonym wzrokiem na Neliafila.
-
To dla poślizgu – wyjaśnił, spoglądając na mnie zadziornie. Przygryzł kusząco
wargę i sięgnął ręką gdzieś za siebie. Po chwili jego dłoń wylądowała na moim
kroczu, przez co jęknąłem przeciągle i odgiąłem głowę do tyłu. Usłyszałem, jak
coś spada na podłogę, i byłem pewny, że to ubranie któregoś z nas. Albo i oba
na raz. Przez zręczne palce stymulujące mojego penisa w ogóle nie potrafiłem
tego stwierdzić. Równie dobrze można by mnie teraz wyrzucić z dwudziestego
piętra, a ja i tak bym się nie zorientował. – Oddychaj, Cukiereczku –
powiedział, całując mnie w policzek. Z ledwością otworzyłem oczy
i spróbowałem powstrzymać się przed kolejnym gwałtownym i płytkim wdechem.
Zamiast tego powoli zaczerpnąłem powietrza, próbując odzyskać choć trochę
świadomości.
-
Zwolnij trochę – poprosiłem, przenosząc dłonie na jego ramiona i delikatnie go
od siebie odsuwając. Zwiększyłem dystans między nami, lecz niewiele to dało.
Ciepło jego ciała, zapach unoszący się wokół nas, każdy najmniejszy ruch, to
wszystko sprawiało, że traciłem panowanie nad tym, co robię. Mogłem tylko leżeć
i starać się zachować przytomność, jednocześnie umierając z rozkoszy.
-
Nie potrafię widząc, jak jest ci dobrze.
Czując,
jak mój penis zaczyna zagłębiać się w jego gorące, wilgotne wnętrze, zarzuciłem
ręce na kark Neliafila i przytuliłem się do niego, tłumiąc jęk w jego
szyi. Najchętniej doszedłbym od razu, jednak mężczyzna to wyczuł i zatrzymał
się, gdy tylko jego pośladki zetknęły się z moimi udami. Pogłaskał mnie po głowie
i uśmiechnął się, gdy spojrzałem na niego zamglonym wzrokiem.
-
Tak długo na to czekałem – wymruczał, opierając dłonie na wezgłowiu łóżka.
Zaczął powoli się poruszać, jednak to jego oczy przez cały czas wpatrzone w
moje doprowadzały mnie do największego obłędu. Instynktownie unosiłem biodra,
wchodząc w niego jeszcze głębiej i szybciej. Nasze urywane oddechy mieszały się
ze sobą, a nocą ciszę przerywały pojękiwania i ciche skrzypienie łóżka. Było mi
tak dobrze, że po wszystkim mógłbym umrzeć. Myśl, że tuż obok mnie jest osoba,
którą szczerze pokochałem lata temu, tylko potęgowała to uczucie.
*
* *
Budząc
się, miałem wrażenie, że coś jest nie tak. Po omacku zacząłem szukać telefonu
na nocnej szafce, jednak nie znalazłem go. Otworzywszy oczy, zdałem sobie sprawę,
że na zewnątrz powinno być jeszcze ciemno, tymczasem słońce świeciło w
najlepsze, torturując mnie swoją jasnością. Usiadłem i wytężyłem wzrok, by
dostrzec godzinę na ozdobnym zegarku stojącym na biurku.
-
Jasna cholera! – krzyknąłem, widząc, że jest dziesiąta. Od dwóch godzin
powinienem być w szkole! Chciałem pobiec do łazienki, żeby trochę się ogarnąć,
jednak ktoś złapał mnie za rękę i pociągnął z powrotem na łóżko.
-
Nie idź – poprosił, przytulając mnie i łaskocząc czubkiem nosa w kark.
-
Neliafil – jęknąłem, zaskoczony. – Więc to nie był sen…
-
A chciałbyś, żeby był?
-
Nie, oczywiście że nie – zaperzyłem się. – Po prostu… nie sądziłem, że może
mnie spotkać coś tak niesamowitego.
-
To ty jesteś niesamowity – powiedział, i musnął wargami moją szyję.
-
Dziękuję, ale… Powinienem iść do szkoły.
-
Nie opłaca ci się. Zresztą, twoja siostra wraca za kilka godzin. Naprawdę
chcesz to zmarnować i skrócić czas, w którym możemy się tak bezkarnie wylegiwać?
-
W sumie racja – przyznałem, od razu kapitulując. Szczerze, nawet nie chciało mi
się wychodzić z domu, a co dopiero siedzieć na lekcjach. Nie po tym, co
wydarzyło się wczoraj. – A jak już wróci? Teleportujesz się z powrotem do Lasu
Wróżek?
-
Oczywiście że nie. Zostanę tu, jak zawsze, tyle że stanę się niewidzialny.
-
Jak zawsze powiadasz – mruknąłem. – Od kiedy trwa to „zawsze”?
-
Od naszego pierwszego spotkania. Nie odstępowałem cię na krok, wyjątkami były
dni, gdy wracałem do Lasu. Poza tym, byłem tu cały czas.
-
To trochę krępujące – przyznałem, przypominając sobie te wszystkie żenujące
sytuacje, których prawdopodobnie był świadkiem. Jedynie myśl, że równie dobrze
mógł być wtedy u siebie, jako tako mnie pocieszała.
-
Czy ja wiem? Dzięki temu mogłem patrzeć, jak dorastasz, być przy tobie przez
cały ten czas. Dla mnie to naprawdę dużo znaczy.
-
Jesteś niemożliwy – zachichotałem. Przekręciłem się na drugi bok, by móc
spojrzeć na Neliafila, który wyglądał dziś jeszcze piękniej niż wczoraj. Jego
włosy rozlewały się po poduszkach, przypominając mi wstęgę usypaną z płatków
kwiatów wiśni, a oczy lśniły radośnie, zdradzając, jak bardzo jest szczęśliwy.
Pogłaskałem go po zaróżowionym policzku, dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak
bardzo jest miękki i gładki.
-
Niemożliwy czy nie, będziesz musiał ze mną wytrzymać już do końca świata.
-
Wiesz co? To brzmi jak najlepsza obietnica, którą kiedykolwiek komuś złożyłem.
-
Obiecuję, że jej nie pożałujesz – wymruczał, a sposób, w jaki to zrobił,
sprawił, że uwierzyłem w to z głębi serca.
Tym razem dostaliście nie tylko niewinny pocałunek, na który trzeba było czekać całe opowiadanie, ale i znacznie więcej :)
Jak już wcześniej wspomniałam, chciałabym kiedyś to kontynuować. Mam już pewną wizję, jak to pociągnąć, pozostaje tylko kwestia kiedy to zrobię. No i czas pomyśleć nad wprowadzeniem dłuższej serii, która będzie się przeplatać z rozdziałami z wyzwania. Ale to tylko takie gdybanie. W realne działania przerodzi się pewnie dopiero za dwa, może trzy wpisy.
Trzymajcie się i do następnego one shota, Towarzysze! ♥
Dużo czasu minęło, ale ile czytania!! <3
OdpowiedzUsuńBohater z fałdkami zamiast kaloryfera to miła odmiana, chętnie przeczytam kontynuację, właściwie to na nią czekam.
Melduję do czytania kolejnego łanszota.