Menu

sobota, 5 stycznia 2019

Trust no one

Witajcie, Towarzysze! Na początku chciałabym Was serdecznie powitać w Nowym Roku i życzyć, by był on jeszcze lepszy od poprzedniego!
Lecz czy kolejny rok przyniesie jakieś pozytywne zmiany na tym blogu (np. częstsze dodawanie rozdziałów)? Trudno stwierdzić. A nie chcę po raz kolejny obiecywać czegoś, w zrealizowaniu czego i tak przeszkodzi mi życie. Zdaję sobie sprawę, że to frustrujące, gdy coś nowego pojawia się tu po nawet kilkumiesięcznej przerwie. Polubiłam jednak dzielić się z Wami moją twórczością, co w miarę możliwości nadal będę czynić.
A teraz, już bez zbędnego przedłużania, zapraszam do czytania :)
PS Dziś będzie nieco mniej yaoi (właściwie prawie wcale, jedynie lekkie podteksty), za to więcej pokręconych, nieco mrocznych rzeczy.
Motyw przewodni: Telefony.
Paring: Bill x Dipper


Dom był cichy i ponury, pełen starych mebli przykrytych białymi płachtami. Kurz osadzał się w każdym kącie, tworząc grube warstwy. Przez wybite szyby wpadały suche liście, niesione wiatrem. Gdzieś na poddaszu dzień przesypiały nietoperze, zaś w salonie swe gniazdo uwiły gołębie. Kości ptaków i gryzoni walały się na podłogach, powoli rozsypując się w proch. O dach i ściany ocierały się gałęzie umierających jabłoni, porośniętych grzybem i od dawna nierodzących owoców. Stary strach na wróble od lat przestał być potrzebny, nie mając czego chronić przed wygłodniałymi wronami, rozpadał się więc i odchodził w długo wyczekiwane zapomnienie. Kamienna ścieżka zarosła trawą i chwastami, tak samo jak ogródek warzywny. Skrzynka na listy zapadła się pod własnym ciężarem, zagryziona przez korniki.
Jedynym, czego nie nadgryzł ząb czasu, był portret właściciela tych włości. Tkwił w złotej ramie, lśniącej i czystej, zupełnie jakby ktoś przetarł ją zaledwie kilka dni temu. Kolory zachowały swą głębię i soczystość. Rysy były ostre i wyraźne. Wąskie oczy rzucały swe groźne, przenikliwe spojrzenie z jeszcze większą zaciekłością, niż kiedyś. Głęboka czerń, słoneczna żółć oraz nieskazitelna biel były jak żywe, choć codziennie oświetlało je zdradzieckie słońce. Było to nienaturalne, choć idealnie pasowało do posiadłości. Do miasta, w którym się znajdowało, również.
Nowy właściciel tego tajemniczego domu był tego samego zdania. Słyszał wiele legend, zarówno o tym miejscu, jak i mieszkającym tu przed laty hrabi. Każdy, kto próbował przejąć dworek lub go zburzyć, albo popadał w obłęd, albo umierał w dziwnych okolicznościach. Teorii było bez liku, lecz jemu najbardziej podobała się ta o duchu hrabi strzegącym swego ukochanego domu. Nie znaczyło to jednak, iż w nią wierzył. Do tematu podchodził sceptycznie, prawdy chciał doświadczyć na własnej skórze. Chciał przeżyć przygodę, a ta była niczym najwspanialszy sen i spełnienie marzeń.
Zaczął rozglądać się po korytarzach i pokojach, uważając, by nie pobrudzić ubrań. Pod stopami chrupały rozgniatane szkieleciki, lecz w ogóle go to nie brzydziło. W notatniku notował, co powinien naprawić bądź wymienić na nowe. Pragnął jak najmniej ingerować w oryginalny wystrój, przywracając posiadłości jej dawną świetność. Marmurowe schody wystarczyło porządnie wyszorować, kryształy w żyrandolach uzupełnić, a zabytkowe meble odrestaurować. Zapewniano go, iż wszelkie instalacje wymienił całkiem niedawno poprzedni właściciel, zanim wypadł z dwudziestego piątego piętra. Wystarczyło odkręcić zawory, a także podpisać umowę u lokalnego dostawcy prądu, co mężczyzna uczynił jeszcze przed przyjazdem na stałe. Z ulgą stwierdził, iż z mosiężnych kranów leci woda, choć na razie nieco brudna, zaś po naciśnięciu włącznika półmrok rozświetla ciepły blask lamp. Zapisał, by kupić zapas żarówek i wymienić te, które zdążyły się już przepalić.
Na końcu przyjrzał się portretowi. Był znacznie większy od człowieka, co nie rzucało się tak bardzo w oczy dzięki ogromowi ściany, na której wisiał. Rzeczywiście był w nienaruszonym stanie. Zachwycał ilością detali, kolorystyką, artyzmem wykonania. Malarz, który w tak idealny sposób potrafił uchwycić piękno swego modela, musiał był geniuszem, który za swój talent zaprzedał duszę Diabłu. Być może właśnie dlatego jego dzieło zyskało nieśmiertelność. Taka historia również krążyła wśród rodzimych mieszkańców miasteczka, bawiąc niedowiarków i wzbudzając ciekawość w najmłodszym pokoleniu, które nie zdążyło wyrosnąć z bajek, pieluch i smoczka.
Zwiedziwszy z grubsza swój nowy dom, mężczyzna zabrał się za sprzątanie. Na uszy nałożył słuchawki, z których sączył się electro swing. Maseczka założona na usta i nos miała chronić go przed kurzem, szybko jednak uporczywe drobinki przedostały się do jego płuc, wywołując kaszel. Szerzej pootwierał okna i odetchnął świeżym powietrzem. Przyniósł z samochodu odkurzacz przemysłowy kupiony za półdarmo od firmy, która właśnie splajtowała i pozbywała się swoich sprzętów, i podłączył go do kontaktu. Maszyna zawarczała, zaskakując go nieco, lecz ostatecznie od razu wziął się do roboty. Drewniane panele i kafelki stopniowo odzyskiwały swój dawny blask, pozbawione uporczywego balastu. Z każdej zdjętej płachty sypał się pył, osiadając również na meblach, które miał przed nim chronić materiał. Odkurzacz łatwo się go jednak pozbywał, czyniąc tę pracę o wiele przyjemniejszą, niż w rzeczywistości była.
Minęły trzy godziny, a uprzątnięta została zaledwie główna część posiadłości. Boczne pokoje i zakamarki mężczyzna postanowił pozostawić na później, koncentrując się na pomieszczeniach, z których będzie teraz korzystał. Otarł pot z czoła i usiadł, popijając wodę sodową. Przyglądał się swemu dziełu, nie wierząc, iż jest to ten sam dom, który kupił. Wszystko wokół jakby odetchnęło, wybudzając się z długiego, niezbyt przyjemnego snu. Jemu również zrobiło się lżej. Pokochał każdy centymetr tego miejsca, tak piękny widok radował jego duszę. Wierzył, że robi coś wspaniałego. Nie mógł się doczekać efektu końcowego.
Słysząc dźwięk telefonu, drgnął i odruchowo sięgnął do kieszeni. Jego komórka nie pokazywała żadnego połączenia, lecz dzwonienie nie ustawało. Zaczął iść w stronę, z której prawdopodobnie dochodził dźwięk, rozglądając się niepewnie. Włoski na karku stanęły mu dęba, plecy oblał zimny pot. Serce biło odrobinę za szybko, pompując do żył adrenalinę.
Zajrzał do salonu, w którym był już wcześniej. Najwyraźniej przeoczył jedną z płacht, gdyż nadal okrywała ona jakiś mebel. Zrzucił ją na podłogę, odsłaniając niski kredens. Na jego środku stał zabytkowy telefon stacjonarny, bogato zdobiony, o drewnianej podstawce i złotej słuchawce. Tarcza wykonana była z tego samego metalu, wzbogacona dwunastoma czarnymi guzikami, na których zamiast cyfr i dwóch dodatkowych symboli, namalowane były nieznane mężczyźnie znaki. Urządzenie nadal dzwoniło, choć nie było podłączone do prądu. Sprawiało wrażenie, jakby pojawiło się tu dopiero przed chwilą. Sygnał trwał o wiele za długo, cierpliwie czekając, aż ktoś w końcu odbierze.
Mężczyzna uniósł słuchawkę i przyłożył ją do ucha. Czuł jej chłód i ciężar, była aż nazbyt namacalna i prawdziwa. Paradoksalnie było to niczym sen.
- Halo? – odezwał się, słysząc jedynie ciche szumy, szmery i trzaski. Jego głos zdradzał zaniepokojenie i strach.
Zaraz potem po drugiej stronie ktoś zachichotał, co samo w sobie było niczym zła wróżba. Spiął wszystkie mięśnie, zbierając w sobie całą odwagę, na jaką było go stać.
- Halo! Jest tam ktoś? – zapytał, choć intuicja podpowiadała mu, iż jego rozmówca doskonale go słyszy i świetnie się bawi jego kosztem.
- Odejdź!
- Tak zrobię. Dość mam tych żartów, zresztą ani trochę niezabawnych – odparł, ze złością odkładając słuchawkę na widełki. Gdy telefon zabrzmiał po raz drugi, po prostu postawił go na parapecie i niby niechcąco z niego strącił. Co prawda urządzenie nadal dzwoniło, lecz przy zamkniętych oknach nie było go w ogóle słychać.
Mężczyzna, mimo początkowego strachu, teraz aż kipiał pozytywną energią. Coś się z nim skontaktowało i zdecydowanie go tu nie chciało. On jednak nie zamierzał się poddać. Najpierw doprowadzi tę piękną posiadłość do porządku, a później rozprawi się z jej demonami. Nie był jak jego poprzednicy, znał się na rzeczy i potrafił radzić sobie z takimi przypadkami. Musiał jedynie zachować zimną krew i nie dać się wciągnąć w chore gierki istoty nawiedzającej to miejsce. A gdy ta popełni błąd, wykorzysta to, raz na zawsze odsyłając ją z tego świata.
* * *
Minął tydzień. W tym czasie dworek zdecydowanie się ożywił. Po ohydnym, wszędobylskim kurzu nie było śladu, wszystko lśniło czystością. W szerokim holu gromadził się stos puszek z farbami i lakierami, a także przeróżne pędzle i narzędzia. Samotna drabina sięgała do żyrandola, który wręcz nie mógł doczekać się naprawy.
Gdy na podwórzu stanęła ciężarówka pełna nowych mebli i sprzętów kuchennych, mężczyzna z radością wybiegł na zewnątrz. Podpisał pokwitowanie i pomógł wszystko wyładować. Pracownicy nie byli skorzy, by zostać tu dłużej, podziękował im więc i zapłacił. Sam wtargał nowe rzeczy do kuchni, choć bez pomocy zajęło mu to masę czasu. Był jednak zadowolony z efektów. To było jedyne pomieszczenie, które planował unowocześnić w takim stopniu. Postarał się oczywiście, by meble były wzorowane na dawny styl pasujący do reszty dworu. Kochał ten piękny, wiktoriański wystrój, i nie zamieniłby go na żaden inny.
Rozsiadł się na nowiutkim blacie, wdychając jego intensywny zapach. Pogładził dłonią chłodne, gładkie drewno. Czuł się szczęśliwy jak diabli, niewiele rzeczy mogło to teraz zmienić. A jednak znalazło się coś takiego. Z salonu znowu zaczął dobiegać uporczywy dźwięk dzwoniącego telefonu, choć jeszcze kilka dni temu to piekielne ustrojstwo spokojnie leżało w wysokiej trawie. Ruszył dziarskim krokiem i odebrał je, tym razem nie odzywając się ani słowem.
- To mój ulubiony telefon. Co ty sobie myślisz, wyrzucając go przez okno?
- Irytował mnie, więc się go pozbyłem. Nie dzwoń do mnie, to nic więcej mu się nie stanie.
- Ty niewychowany chłystku, uważaj na słowa – syknął, przy czym jego głos zniekształcił się, porwany serią trzasków i szumów. – Odejdź z mojej posiadłości. To drugie ostrzeżenie, trzeciego nie będzie.
- Kupiłem ten dom, teraz jest mój. Przykro mi, ale musisz straszyć w innym zamczysku. Tu nie zadziała to już ani razu.
- Był tu już taki jeden odważny. Skończył najgorzej ze wszystkich. Najpierw wyłupił sobie oczy, by mnie nie widzieć, później przebił uszy, by mnie nie słyszeć, a na koniec położył się na torach i poczekał, aż nadjedzie pociąg. Biedaczysko źle wymierzyło odległość i zamiast głowy, odcięło mu nogi. Długo się wykrwawiał, zanim sczezł.
Śmiech, który rozległ się zaraz po tych słowach, wyprowadził mężczyznę z równowagi. Mocno zacisnął palce na słuchawce. Furia, którą czuł, błagała o uwolnienie.
- Jak możesz śmiać się z ludzkiej krzywdy, do której własnoręcznie doprowadziłeś?! Ci ludzie chcieli tylko tu zamieszkać! Co w tym złego?
- Ano to, że nie szanuje się mojej woli. Nigdy nie zrzekłem się tego miejsca. Gdyby mnie nie zapieczętowano, nadal bym tu mieszkał. A wy bezczelnie chcecie wszystko zniszczyć, próbujecie pozbyć się waszym zdaniem gratów, które są przecież moją własnością! Tyle razy bałem się, że ktoś zrówna mój dom z ziemią, a gdyby nie resztki mojej mocy… – urwał. Coraz ciężej było mu walczyć z goryczą wylewającą się z jego serca. To był pierwszy raz, gdy ktoś go wysłuchał.
- Kto cię zapieczętował? Dlaczego?
- Po prostu odejdź. Więcej nie będę prosił – oznajmił, rozłączając się. Słuchawka zaczęła robić się gorąca, a gdy z brzękiem upadła na podłogę, zajęła się niebieskim ogniem. Mężczyzna pobiegł do kuchni po wodę, ta jednak nie zdołała ugasić płomieni. W akcie desperacji spróbował wyrzucić urządzenie z domu, było jednak zbyt rozgrzane, by w ogóle je dotknąć. Nie wiedząc, co robić, padł na kolana.
- Tylko nie kredens! – wykrzyknął, z bólem patrząc na coraz bardziej osmalone drewno.
W tym momencie ogień zniknął, a wraz z nim telefon. Mężczyzna przysunął się do mebla i czule go pogłaskał, oceniając straty. Na szczęście nie powinien mieć problemów z doprowadzeniem go do porządku. Gdyby porównać to do rany, skończyło się na drobnym zadrapaniu, które szybko się zagoi, nie pozostawiając blizn.
- Całe szczęście – odetchnął z ulgą. Od razu chwycił za ścierkę, zmywając osmalone plamy. Resztę postanowił zrobić później, podczas konserwowania całości wyposażenia.
Szybko zapomniał o odbytej niedawno rozmowie. Jego cel jawił mu się jasno przed oczami, nie zamierzał z niego rezygnować. Nie po tym, jak okrutnie potraktowano jeden z jego ulubionych kredensów. Choćby mu grożono dniami i nocami, nie spocznie, póki nie dopnie swego. Ten dom zasługiwał na kogoś, kto doceni jego piękno. Zbyt długo musiał ukrywać się pod swym brudnym przykryciem, czekając, aż ktoś znów go pokocha.
* * *
Kolejny dzień był niezwykle deszczowy. Od rana pogoda tylko się psuła, a około południa nikt już nie liczył na poprawę. Mężczyzna postanowił więc zająć się odmalowaniem głównego holu. Założył sztruksowe ogrodniczki i białą koszulkę, które zdążyły przeżyć nie jedną bitwę z farbami. Ze stojącego w rogu gramofonu popłynął jazz, odgradzając bajkową posiadłość od reszty świata.
Jego poprzednicy zdążyli porządnie zagruntować ściany, były też one wręcz idealnie gładkie i bez skaz. Wystarczyło pokryć podłogi folią, użyć taśmy do zabezpieczenia tego, co pomalowane być nie powinno, i zacząć zabawę. Pracy było dużo, zbyt wiele jak na jeden dzień. On nie chciał się jednak spieszyć. Pośpiech to zły doradca. Jeśli wszystko miało być idealne, należało pracować w odpowiednim, naturalnym tempie.
Wdrapał się na drabinę, gdyż pędzel mimo wszystko był za krótki. Ostrożnie przejeżdżał nim po białej powierzchni, pokrywając ją morelową warstwą. Kolor był niemal identyczny, jak jego pierwowzór. Dzięki licznym zdjęciom tego miejsca mógł wiernie odwzorować wystrój panujący za czasów hrabi. Bardzo mu na tym zależało. Długo jeździł po sklepach i hurtowniach, by wybrać najlepsze materiały, lecz było warto. Pierwszy kawałek holu już przywoływał wyobrażenia o dawnych czasach, jak wspaniale więc będzie się czuć, gdy wszystko zalśni swym nowym starym blaskiem.
Nagle poczuł uderzenie w dłoń, pod którego wpływem upuścił pędzel na podłogę. Złapał się za obolałe miejsce, rozglądając się z niepokojem, ale i złością. Zszedł na dół i na powrót chwycił narzędzie. Prostując się, usłyszał huk spadającej drabiny. Gdzieś obok trzasnęło okno, zamknięte przez gwałtowny wiatr wiejący z głębi posiadłości. Telefon w salonie rozdzwonił się po raz kolejny, wywołując ciarki.
Podniósłszy słuchawkę, jedyne, co sączyło się do jego ucha, to złowrogie trzaski i szmery. Ze złością odrzucił od siebie urządzenie. Szło mu naprawdę nieźle, a ta uparta zjawa musiała mu przeszkodzić. Jej tanie sztuczki tylko go irytowały, choć miały raczej przerażać.
- Nie widzisz, że próbuję malować?! – wrzasnął, energicznie stawiając drabinę i wchodząc na nią. Stłumił całą wściekłość, pieczołowicie kreśląc kolorowe pasy.
Kolejnym, co upadło na podłogę, był on sam. Czując, jak nagle traci równowagę, na oślep spróbował się czegoś chwycić. Dłonie bezsilnie zacisnęły się w powietrzu, nie otrzymując żadnej pomocy. Boleśnie zetknął się z twardymi płytkami, tracąc przytomność.
Gdy się ocknął, bolało go dosłownie wszystko. Spojrzał na zegarek. Leżał tak dopiero od kwadransa, może krócej. Z trudem dźwignął się na nogi i oparł się o poręcz schodów. Usiadł na stopniu, ciężko oddychając i łapiąc się za obolałą głowę.
Do tej pory myślał, że na telefonach i czczych pogróżkach się skończy, duch tymczasem zaczął działać. Następnym razem może mu się poszczęścić, dzięki czemu pozbędzie się kolejnego natręta urzędującego w jego domu. A on nie robił przecież niczego złego! Z całych sił starał się, by wszystko wyglądało jak dawniej. Pokochał te włości, myśl, że tak okropnie się marnują była nieznośna. Zawodowo odrestaurowywał meble a czasem i całe domy, znał się na tym. Czy ten podły egoistyczny upiór nie potrafił tego zrozumieć?
- Nie widzisz, że próbuję pomóc temu domowi? – wychrypiał. – On zasługuje na coś lepszego! Jeszcze kilkanaście lat i niewiele z niego zostanie. Naprawdę tego chcesz?
Odpowiedziała mu jedynie cisza. Westchnął, masując obolałą głowę, i wstał. Potrzebował chwili odpoczynku, położył się więc na kanapie w salonie. Nogi przewiesił przez oparcie, gdyż zaczęło robić mu się słabo. Wyciągnął z kieszeni komórkę, przeglądając wiadomości i próbując nie zasnąć. Wiedział, że może się to nie najlepiej skończyć. Bał się, że będzie musiał pójść do lekarza, jeśli jego złe samopoczucie nie ustanie.
Ostatecznie jego organizm całkowicie się uspokoił. Niepewnie stanął na nogach, nic złego się jednak nie stało. Pierwotny szok wywołany upadkiem i utratą przytomności minął, on sam zaś odzyskał spokój. Wrócił do holu, lecz minęła mu dziś ochota na dalsze malowanie. Postanowił, że wróci do tego jutro. W końcu ściany nie uciekną, a jego ewentualna choroba tylko niepotrzebnie wszystko skomplikuje i przedłuży. Zamknął puszki z farbą i położył je pod ścianą, by nie wejść w nie przy pierwszej okazji. Wyłączył gramofon, który już od jakiegoś czasu nie odtwarzał muzyki, i poszedł do kuchni. Był głodny jak wilk.
* * *
Obudził się, krzycząc i płacząc. Znowu przyśniła mu się jego siostra, po raz kolejny ginąc na jego oczach. Zapalił lampkę, ciężko dysząc i ocierając mokre policzki. Odrzucił kołdrę i chwiejnie podszedł do okna. Oparł czoło o szybę, przywołując się w ten sposób do rzeczywistości. Bolało go serce, choć rozum podpowiadał, że to tylko złudzenie.
Mabel, jego bliźniaczka, była zarazem najlepszą przyjaciółką. Od zawsze spędzali czas razem, bawiąc się i dorastając ramię w ramię. Gdy miał kłopoty, broniła go niczym lwica. W zamian on pomagał jej w nauce i dzielnie wysłuchiwał narzekań na bujne życie uczuciowe. Gdy któreś wpadało w kłopoty, zawsze mogło liczyć na pomoc. Właśnie dlatego, gdy Mabel potrzebowała dawcy szpiku, nie wahał się nawet sekundy. Bez trudu przeszedł testy i badania, dzięki którym mógł podarować cząstkę siebie swojej siostrze. Z nadzieją patrzył, jak dziewczyna powoli odzyskuje zdrowie, pokonując raka, który zaskoczył ją nagle i gwałtownie. Była szczęśliwa, że już niedługo wyjdzie ze szpitala, wróci do domu, a później do szkoły. Że znowu będzie wiodła spokojne życie ze swoją ukochaną rodziną.
Właśnie dlatego wiadomość o jej zgonie była taka bolesna. Długo nie mógł się z tego otrząsnąć. Do dziś pamiętał, jak siedział na lekcji i nagle poczuł, że robi mu się słabo. Upadł na podłogę, dosłownie dusząc się i krztusząc łzami. Później dowiedział się, skąd taka reakcja. Jego ukochana bliźniaczka odeszła.
Widząc poruszenie w ogrodzie, otrząsnął się z koszmarnych wspomnień. Przyjrzał się uważnie cieniowi, który przemknął między starymi drzewami. Choć początkowo myślał, że to zwierzę, mylił się. Momentalnie zbiegł na dół, boso wybiegając na zewnątrz i goniąc uciekającą marę. Chłodna mokra trawa kuła go w stopy, nie dbał o to jednak. Gnał na złamanie karku, próbując chwycić majaczący gdzieś w oddali kształt. Zagłębił się w sad, którego do tej pory podświadomie unikał. Krzaki jeżyn raniły skórę tam, gdzie nie okrywały ją ubrania. Niewiele już widział, lecz ten ciemny kształt jakimś cudem cały czas wyróżniał się na tle mroku.
Gdy w końcu myślał, że go złapał, jego dłoń opadła na zimny omszony kamień. Przetarł oczy, widząc pomnik w kształcie ostrosłupa czworokątnego. Choć był środek nocy, polanę, na której się znajdował, oświetlało słabe, mdłe światło przypominające słoneczną łunę. Ziemia i roślinność dookoła była osmalona, jak gdyby spłonęła. Cisza, jaka tam panowała, dzwoniła w uszach. Drobinki kurzu leniwie wirowały w powietrzu, ni to spadając, ni to wznosząc się ku górze.
Sam pomnik wyglądał dziwacznie i sprawiał wrażenie bardzo starego. Na środku jednej ze ścian znajdowało się duże oko o pionowej źrenicy. Z boku wystawała cienka ręka o rozczapierzonej dłoni, zupełnie jakby czekała na uścisk. Na czubku wznosił się wysoki cylinder przystrojony mchem. Ktokolwiek postawił tu tę rzeźbę, zadbał, by wyglądała magicznie i tajemniczo. W takim otoczeniu budziła wiele skrajnych uczuć, przede wszystkim lęk, podziw i zachwyt. Mężczyzna raz jeszcze go dotknął, wstrzymując oddech. Cokolwiek go tu przyprowadziło, musiało mieć ku temu powód. Gdyby tylko go odkrył, mogłoby z tego wyniknąć coś bardzo ciekawego.
Wracając do posiadłości, pieczołowicie oznaczał drogę ku polanie. Ciemność znacznie mu to utrudniała, był jednak zdeterminowany, by to zrobić. Co chwilę zawiązywał na gałęzi kawałek materiału oddartego z koszulki, w której spał. I tak była stara, poza tym nie miał lepszego pomysłu. Myślenie dodatkowo utrudniało mu wrażenie, że każdy jego krok śledzi cudze uważne spojrzenie. Czuł, że wwierca mu się w kark, paląc go i próbując przebić na wylot. Obwiniał za to tajemniczy cień, który wcześniej wskazał mu drogę ku pomnikowi. Zupełnie jakby oceniał jego poczynania, w razie czego naprowadzając go na właściwą drogę.
Gdy wrócił, wziął długą gorącą kąpiel. Czuł, że i tak nie zaśnie, poza tym był brudny i poraniony. Dokładnie oczyścił skaleczenia, które następnie zabezpieczył plastrami. Nie chciał, by podczas remontu dostało się do nich coś dziwnego. Robiąc śniadanie, obserwował, jak słońce mozolnie wspina się na nieboskłon. Zza otwartego okna słychać było śpiew ptaków relaksujący jego zszargane nerwy. Zjadł, rozkoszując się chłodnym zefirem figlarnie potrząsającym firankami. Wprost nie mógł uwierzyć, że jeszcze wczoraj padało.
Słysząc dzwonek telefonu, mimowolnie się wzdrygnął. Podreptał do salonu i odebrał go. Spodziewał się dziwnych dźwięków dobiegających ze słuchawki, powitał go jednak drwiący głos.
- Witaj, młodzieńcze. Jak się spało?
- Nie najlepiej – przyznał niechętnie, acz całkowicie szczerze.
- To pewnie przez ten koszmarny sen.
- Raczej niespodziewaną nocną przechadzkę.
- To okropne uczucie, prawda? Przeżyć śmierć swojego bliźniaka.
- Nie wiem o czym…
- Wydawała się być dobrą, wesołą osobą. Taką żywą i roześmianą. Nie brakuje ci jej?
Mężczyzna ze złością odłożył słuchawkę na widełki. Cały się trząsł. Nie miał pojęcia, skąd zjawa dowiedziała się o jego siostrze, lecz nie pozwoli, by tak bezpardonowo z niej drwiono. Jej strata bolała wystarczająco mocno. To, że ktoś był w stanie mówić o jej śmierci tak radosnym głosem, było niepojęte.
Czując napływ rozpierającej go energii, kontynuował odmalowywanie holu. Chciał zrobić nękającemu go duchowi na złość. Pokazać, że nie wyniesie się stąd choćby nie wiadomo co. Poza tym, jakaś część jego była ciekawa, do czego ten był zdolny. Czy jest wystarczająco silny, by wyrządzić mu faktyczną krzywdę, czy też skończy się jedynie na drobnych złośliwościach i słownych przepychankach? A może w końcu straci cierpliwość i przyjdzie osobiście, by go wykończyć? Nurtowało go to i niepokoiło jednocześnie.
Podczas przerwy obiadowej dostał wiadomość od rodziców. Mieli wpaść do niego na weekend, lecz dziwnym trafem ich lot odwołano. Podejrzewał, że nawet nie kupili biletów. Matka uważała ich przyjazd za głupi pomysł, skoro nie zdążył niczego porządnie ogarnąć. Ostatecznie zgodziła się na odwiedziny, lecz dla własnego świętego spokoju, co wyczuł z jej głosu. Sam nie wiedział, na co liczył. Przecież obiecali, że wpadną do niego, gdy już się urządzi.
Zrezygnowany, wziął koc i rozłożył go przed domem na trawniku. Na nos założył okulary przeciwsłoneczne i położył się. Pogoda było doskonała, słońce przyjemnie ogrzewało jego ciało. Skrzyżował nogi w kostkach, podrygując stopami w rytm muzyki grającej w jego głowie. Słodki, pełen głębi głos Gani Tamir idealnie pasował do tak idealnego letniego dnia.
Przewrócił się na brzuch, czując zmęczenie. Powieki kleiły się do siebie, ciało uparcie domagało się drzemki. Resztką sił zdjął okulary i ułożył głowę na przedramionach. Poddał się odrętwieniu, powoli zapadając w sen.
Tym razem nie nadszedł żaden koszmar. Po prostu leżał w plecionej huśtawce zawieszonej na pięknym drzewie wiśni. Wokół niego opadały różowe płatki, roztaczając zniewalający zapach. W oddali szumiał strumień, obijając się kaskadami o kamienie.
- Sielskie widoki – stwierdził ktoś, mącąc jego spokój. Rozejrzał się, lecz nikogo nie dostrzegł. – Nudne niczym flaki z olejem.
- Ważne, że mi się podobają.
- Zdecydowanie wolałem wczorajszy sen.
- Że też nawet tutaj muszę się tym zamartwiać – mruknął, próbując odepchnąć od siebie niepożądany głos.
- Hej! Myślisz, że tak łatwo się mnie pozbędziesz? Nie próbuj wypchnąć mnie ze swojej świadomości, bo pożałujesz!
- To tylko sen. Co niby możesz mi zrobić?
- O wiele więcej, niż sobie wyobrażasz, dzieciaku.
- Kim jesteś?
- Znasz mnie. Udało nam się kilkakrotnie porozmawiać.
- Jesteś straszydłem z mojego domu – stwierdził, nagle widząc, jak oczywiste to jest.
- Jestem właścicielem domu, do którego bezprawnie wtargnąłeś – poprawił go, znowu tracąc cierpliwość i unosząc się gniewem.
- Nie zasługujesz na niego. Nie po tym, jak bardzo go zaniedbałeś.
- Nigdy by do tego nie doszło, gdyby mnie nie zapieczętowano. Kocham go nad życie. Przelałem w niego całą swoją duszę. Zbiera mi się na wymioty widząc, jak go bezcześcisz swoją obecnością!
- Naprawdę tego nie zauważasz? Chcę przywrócić mu jego pierwotny wygląd. Długo gromadziłem zdjęcia z czasów, gdy mieszkał w nim hrabia, zbierałem materiały, fundusze, narzędzia… Próbujesz mnie przepędzić, ale nie mogę odejść. Nie, gdy ten dom tak rozpaczliwie prosi mnie o pomoc.
Na czystym do tej pory niebie zaczęły gromadzić się burzowe chmury. W powietrzu przetoczył się gniewny pomruk, niesiony gwałtowną porywistą wichurą. Wszystkie kwiaty zostały porwane wraz z wiatrem, obnażając drzewo i czyniąc z niego jedynie smutny, szary kikut. Huśtawka zerwała się, mężczyzna jednak nie spadł razem z nią. Lewitując, usiadł po turecku, obserwując całe zajście beznamiętnym wzrokiem.
- Wy, ludzie, nigdy nie macie dobrych zamiarów – warknął grubym, zniekształconym głosem. – Cały czas knujecie, zdradzacie, kłamstwa przebieracie w strój prawdy. Uważałem waszą rasę za interesującą, dobrą do zabawy, jednak was nie doceniłem. Odebraliście mi wolność, dom, nawet ukochanego brata nie oszczędziliście. Przysiągłem, że już nigdy nie zaufam żadnemu człowiekowi, i słowa dotrzymam. Nie obchodzą mnie twoje intencje. Odejdź, albo zabiję cię w przeciągu kilku dni.
- Odejdę, ale pod jednym warunkiem. Pozwolisz mi odrestaurować twoją posiadłość. Później zniknę, a ty będziesz mógł mieszkać tu w spokoju.
Na niebie pojawiło się poziome pęknięcie, które chwilę potem otworzyło się niczym oko. W środku czerni zalśniła złota pionowa źrenica, i mężczyzna nie miał wątpliwości, że patrzy na niego postać z kamiennej rzeźby stojącej w głębi sadu. Ta sama, która go obserwowała. Podczas kolejnego grzmotu wśród chmur zamajaczył krwisty trójkąt.
- Głupi śmiertelniku! Czy nie dotarło do ciebie ani jedno moje słowo?!
- Najwyraźniej nie, skoro próbuję z tobą negocjować.
- Zgodzę się, jeśli tylko obiecasz, że zwrócisz mi wolność.
- Jak mam to zrobić?
- Gdy będziesz gotowy, by odejść, przyjdź do mojego więzienia. Uściśnij mą dłoń, znacząc ją swoją krwią, i wypowiedz moje imię.
- Jak ono brzmi?
- Bill Cipher -  wysyczał, rozpływając się.
Mężczyzna gwałtownie się obudził, niezgrabnie gramoląc się na kolana. To wszystko wydawało się tylko kolejnym koszmarem. Gdyby nie błękitne płomienie powoli znikające z jego prawej dłoni, a także wypalony wzór składający się z trójkątów ograniczonych u góry i dołu prostymi liniami okalający nadgarstek, naprawdę mógłby uznać to za głupi sen. Poszedł do łazienki i zdezynfekował bolącą rękę. Z wypalonego tatuażu nadal unosił się nieprzyjemny zapach zwęglonej skóry. Owinął go bandażem, przeklinając pod nosem nieznośny ból.
W cokolwiek się wpakował, nie było to nic dobrego.
* * *
Choć mężczyzna zawarł pakt z diabłem, nie odczuwał niepokoju. Dziwne telefony ustały, nikt nie przeszkadzał mu w pracy, przestał obawiać się o swoje życie. W pełni oddał się swojemu zamiłowaniu, przywracając świetność coraz to nowym pomieszczeniom. I choć żałował, że po wszystkim nie będzie mógł tu zamieszkać, był szczęśliwy. Ważne, że uratuje tę piękną posiadłość. Cena nie grała żadnej roli.
Jedyne, co go drażniło, to wzrok upiora, który bezustannie czuł na karku. Ilekroć przechodził przez hol, miał wrażenie, że czujne oczy hrabi uwiecznione na portrecie podążają za nim. Patrząc w lustro był przekonany, że tuż za nim unosi się rozmazana postać, lecz nie potrafił nikogo dostrzec bez względu na starania. Czasem, gdy brał kąpiel lub kładł się spać, czuł się, jakby ktoś go przytulał, jednocześnie zaciskając palce na jego szyi. Męczyło go to, choć nie dawał tego po sobie poznać.
Pewnego dnia, który był wyjątkowo ciepły i piękny, pozwolił sobie na chwilę wytchnienia od bezustannej pracy. Przyniósł głośnik, z którego popłynął żywy electro swing, i ustawił go w holu. Otworzył wszystkie okna na oścież, pozwalając, by wiatr delikatnie powiewał cieniutkimi zasłonami. Zamknął oczy, wdychając letnią łunę pełną piersią, i wczuł się w rytm. Wyobraził sobie, że urządził wystawny bal, na którym wraz z rodziną i przyjaciółmi świętuje swój sukces. Uniósł dłoń, która pewnie opadła na silne ramię. Zupełnie jakby wiedziała, gdzie się ono znajduje. Został przyciągnięty do przodu i chwycony w talii. Wykonał obrót wokół własnej osi, śmiejąc się głośno i szczerze. Stopy pewnie kroczyły przed siebie, ramiona podrygiwały, tułów wyginał się w takt muzyki. Odchylił się do tyłu, zadzierając nogę do góry i oplatając nią smukłe udo. Czując delikatny pocałunek na jabłku Adama, zamrugał gwałtownie. Wszystko ustało, on zaś bezwładnie opadł na podłogę, nagle wypuszczony z ramion. Zaczerwienił się, zdając sobie sprawę, co zrobił. Szybko ściszył głośnik i przywołał się do porządku. Z tęsknotą spojrzał na własną dłoń, jakby czegoś jej brakowało.
By się otrzeźwić, przygotował lemoniadę ze świeżych cytryn, limonek i mięty. Przelał trunek go dzbanka z kostkami lodu i wyszedł z nim do ogrodu. Rozłożył leżak i ułożył się na nim wygodnie. Popijając kwaśny napój, spróbował zapomnieć o wszystkim, co do tej pory go nurtowało.
Nie mógł zaprzeczyć, że to dziś po raz pierwszy zapomniał o całym świecie. Te kilka sekund ścisnęło jego serce niewypowiedzianą tęsknotą. Pragnął tu zostać, ujrzeć kres swej młodości w tym domu, przeżyć tu kryzys wieku średniego, a następnie zestarzeć się i umrzeć w tym ogrodzie. Im dłużej jednak rozmyślał nad wywinięciem się od umowy, tym bardziej bolał go prawy nadgarstek. Odwinął bandaż, smutno patrząc na świeżo krwawiący tatuaż. Oczywiście, że musi dotrzymać słowa. Nie ważne, komu złożył obietnicę, jako człowiek honoru i dobrego serca musi się z niej wywiązać. Byłby głupcem, gdyby dla kaprysu zawiódł czyjeś zaufanie. Nawet, jeśli obdarował go nim istny demon.
Zmęczony rozmyślaniem o tak przygnębiających sprawach, przewrócił się na bok i zamknął oczy. Zapadł w głęboki sen, ogrzewany słońcem i otulony śpiewem ptaków.
I choć zwykle panował nad tym, co mu się śni, tym razem nie był pewny, czy to sen, czy jawa. Spojrzał w lustro, przyglądając się swojej sylwetce. Odziany w czarny frak i koszulę, na których tle znacząco wyróżniała się złota muszka, wyglądał zupełnie inaczej, niż na co dzień. Kasztanowa czupryna była gładko zaczesana na bok. Blade, gładkie policzki zdobiły skrzące się piegi, mieniąc się ni to złotem, ni to srebrem. Wyszedł na korytarz, słysząc cichą muzykę dobiegającą z oddali. Skórzane lakierki stukały obcasami przy każdym kroku, prowadząc go wprost ku kojącym dźwiękom fortepianu. Preludium deszczowe Chopina odbijało się od ścian, zupełnie jakby chciało wydostać się na zewnątrz i pożreć wszystko dookoła.
Zszedł po schodach, gładząc dłonią marmurową barierkę. Zatrzymał się na przedostatnim stopniu, wpatrując się w plecy mężczyzny siedzącego przy instrumencie i wydobywającego z niego pełne smutku i rozpaczy dźwięki. Jego ciało kołysało się w takt kolejnych tonów, raz nachylając się nad klawiaturą, by zaraz potem mocno odrzucić głowę w tył i wygiąć plecy.
- Fortepian był pierwszą rzeczą, jaką skradziono z mojego domu – wyznał, ani na chwilę nie przestając grać – a zarazem pierwszą, która w nim stanęła. Swego czasu często dawałem koncerty, kobiety to uwielbiały.
- Nic dziwnego. Masz niebywały talent.
- Uczyłem się od mistrzów. Szkoda, że zdążyłem zapomnieć, jak to jest muskać klawisze palcami, czuć to wszystko w kościach, stawać się jednością z duszami wszystkich słuchaczy… Brakuje mi tego.
- Jeśli chcesz, mogę kupić jakiś fortepian i wstawić go tutaj. Gdy wrócisz…
- A wrócę? Twoje wątpliwości są aż za bardzo wyczuwalne.
- Waham się, to prawda, ale zamierzam dotrzymać słowa.
- Każdy tak na początku mówi, a później daje się omotać chciwości, pragnieniom, samolubności… Nawet ty, gdy spostrzeżesz swe dzieło, złamiesz obietnicę. Gdyby nie kontrakt, nie miałbym na co liczyć. Tak przynajmniej spotka cię moja kara. Rachunki zostaną wyrównane.
- Jeśli umrę, to kto sprowadzi cię tu z powrotem?
- Zapewne nikt. Resztki mojej mocy wygasną w przeciągu stu, stu pięćdziesięciu lat, a ja zapadnę w głęboki sen, z którego już się nie obudzę. Tak jak Will.
- Will był… twoim bratem? – zapytał nieśmiało. Usiadł na barierce i zjechał kawałek, zatrzymując się na szerokim ozdobnym ślimaku.
- Był tym, kim dla ciebie była Mabel.
- Skąd o niej wiesz?
- Z twoich snów, rzecz jasna. Wiele śnisz, odkąd tu przyjechałeś, prawda? Jak myślisz, dlaczego?
- Mam tak dużo na głowie, o tylu rzeczach muszę myśleć… To na pewno przez stres.
- Naiwny z ciebie dzieciak – zaśmiał się, odwracając głowę. Żółte ślepia o kocich źrenicach wwiercały się w jego twarz z dziwną mieszanką smutku, złości i szaleństwa. Szeroki uśmiech obnażył ostre zęby, w głębi ust błysnęły długie kły. – Jak jeden umysł może tak dalece mieszać oniryzm i realizm w jedno?
Przestał grać, nagle wstając od instrumentu i zbliżając się do niego tanecznym krokiem. W pomieszczeniu rozbrzmiał The Big Bang od Tape Five, było jednak w tym utworze coś mrocznego. Energiczne pstrykanie palcami w połączeniu ze stukaniem butów o posadzkę dawało niesamowity efekt.
- Zatańczymy? – zapytał. Gwałtownym ruchem zrzucił go z barierki i przyciągnął do siebie. Znów go prowadził, tym razem pewniej i jakby w bardziej zaborczy sposób. – Lubisz mój dom, a on lubi ciebie. To niemal jak zdrada. Jednak nim się spostrzegłem, nie potrafiłem cię wyeliminować. Tyle razy ściskałem twoją kruchą szyję, gotowy zmiażdżyć ją jednym ruchem… A teraz, gdy patrzę na ciebie, trzymam tak blisko, ożywają wspomnienia mojej egzystencji pośród ludzi. Było tak zabawnie!
- Przecież zawarliśmy kontrakt – wyjąkał, instynktownie dając ponieść się muzyce. Patrzył ufnie na istotę, która przecież tyle razy miała okazję, by go skrzywdzić.
- Ach, kontrakt, jakaż to piękna rzecz! Szkoda, że to tylko wymówka.
- Jak to wymówka?
- Brzydzę się tobą, człowieku. Patrzenie na dobro, które czynisz wokół siebie, jest odrażające. Jeszcze gorsze jest to, że właśnie przez ciebie tak bardzo zapragnąłem spędzić choćby jedną noc wśród was. Czy odzyskałem wiarę w wasz gatunek? Niekoniecznie. Sam nie wiem, co to za uczucie. Nienawidzę go.
- W ogóle cię nie rozumiem. Co sprawiło, że taki jesteś? Co oni ci zrobili?
Tym razem wokół nich rozpłynął się jazzowy utwór Milesa Davisa, Blue in Green, spowijając ich melancholią. Demon ułożył dłonie na biodrach mężczyzny, ten zaś zarzucił ręce na kark partnera. Razem poruszali się w rytm muzyki, powoli, niespiesznie, jakby z obawą.
- Kochałem was, naprawdę. Zamieszkałem tu ponad sto lat temu, a że znikąd pojawił się bajecznie bogaty hrabia, towarzyski, tajemniczy, przystojny, towarzystwo oszalało na moim punkcie. Zdobyłem przyjaciół, kochałem się z coraz to piękniejszymi kobietami i mężczyznami, piłem wyborne wino, jadłem potrawy, których smak zniewalał, podróżowałem i poznawałem świat. Lecz gdy wszyscy wokół mnie się starzeli, ja pozostawałem wiecznie młody. Stopniowo zaczęto się ode mnie odwracać, uważano za pomiot Szatana, znienawidzono. Wtedy przyszedł mój brat. Bał się, że ludzie w końcu mnie skrzywdzą. Chciał zabrać mnie z powrotem do domu, lecz ja głupi wierzyłem, że będę mógł żyć na ziemi ile tylko zapragnę. W końcu byłem potężny, niezwyciężony, a moja jedyna słabość, Will, nie wyściubiał nosa ze swojego wymiaru. Nie doceniłem ani jego, ani ludzi…
- Czy oni… zabili go? – zapytał słabym głosem.
- Gorzej. Zniewolili i uczynili swoim sługą. Nie wiem jak, ale weszli w posiadanie Gwiezdnej Księgi. Podejrzewam, że któryś z wrogich demonów podrzucił ją do tego świata, korzystając z zamieszania i znajdując sposób na pozbycie się mnie. W ten sposób ludzie przywołali Willa, zakuli go w kajdany i zmusili, by mnie zapieczętował. Nawet nie wiem, co się z nim później stało.
- W takim razie wciąż możesz mieć nadzieję, że żyje. Czyż to nie wspaniałe?
Hrabia jedynie się uśmiechnął, kpiąc z naiwności młodego człowieka. Mógł okazać się przydatnym narzędziem. Gdyby nim odpowiednio pokierować, stałby się bardzo wartościowy. Na kogoś takiego czekał przez te wszystkie lata.
-Teraz już rozumiesz, dlaczego tak bardzo was nienawidzę. Jesteś zadowolony?
- Zadowolony to za dużo powiedziane. Moja ciekawość została zaspokojona, to fakt, i cieszę się z tego, ale…
- Tak? – zachęcił go, długim placem przeciągając po jego policzku.
- Jest mi wstyd. Jak oni mogli tak okrutnie cię potraktować? Przecież nie robiłeś niczego złego!
- Bali się, ich reakcja była zrozumiała.
- Skoro się bali, powinni postarać się zrozumieć kim jesteś. Tak jak ja.
- Po prostu pospiesz się, skończ swoje zadanie i uwolnij mnie. Zbyt długo czekałem na zemstę – nakazał.
Po tych słowach mężczyzna obudził się. Nie wiedząc, gdzie jest i co się dzieje, przypadkowo spadł z leżaka, za bardzo się wiercąc. Odetchnął, nadal czując dłonie pewnie trzymające jego ciało. Drgnął, przypominając sobie kolejne szczegóły. To, co mu się przyśniło, było jedną z dziwniejszych rzeczy, jaka przytrafiła mu się w tej tajemniczej, pełnej zagadek i sekretów posiadłości.
* * *
Minęło lato. Wraz z nadejściem jesieni dworek był całkowicie odrestaurowany. Ściany i podłogi lśniły jak nowe, meble zyskały drugie życie, sad i ogród pełne były nowych roślin, teraz szykujących się na zimę. W holu stał piękny fortepian, dokładnie nastrojony, niecierpliwiąc się, kiedy w końcu ktoś na nim zagra.
Mężczyzna kończył pakować swój skromny dobytek do samochodu. Nikomu nie mówił o swojej decyzji. Pragnął zniknąć stąd bez żadnego ostrzeżenia i wrócić do swoich rodzinnych stron. Nim to jednak nastąpi, musiał spełnić ostatnie zadanie. Bał się tego, lecz wiedział, że nie ma innego wyjścia. Palący znak przypominał mu o tym przy najmniejszym zawahaniu. Narzucił ciemnobrązowy trencz i powolnym krokiem zagłębił się między drzewa. Drogę wskazywały mu skrawki materiału wiszące na gałęziach.
Kilka razy czuł nieopisany niepokój. Jego ciało zaczynało drżeć, buntując się przed dalszą wędrówką. Intuicja podpowiadała mu, że nie powinien tego robić. Że lepiej zginąć, niż dotrzymać słowa. On jednak uparcie parł naprzód, zaciskając palce na ramionach. Ból był jedyną rzeczą, która wyrywała go z odrętwienia i przywracała zdolność myślenia.
W końcu stanął na polanie. Nic się w niej nie zmieniło. Była tak samo cicha, jasna i odosobniona. Rzeźba tkwiła na swym miejscu, otoczona spaloną ziemią. Mężczyzna stanął naprzeciw niej, po raz ostatni zbierając w sobie całą odwagę. Rozciął skórę na dłoni scyzorykiem, a gdy z rany popłynęła krew, mocno uścisnął kamienną rękę. Coś chwyciło go za gardło, i chwilę zajęło, nim potrafił wydobyć z niego jakikolwiek dźwięk.
- Bill Cipher! – wykrzyczał. Jego głos był piskliwy, załamywał się, wystarczył jednak, by wyrwać pradawną istotę z jej okowów.
Pomnik zaczął kruszyć się i pękać. Z powstałych szczelin wypełzały czarne lepkie macki, rozpychając uparty kamień i torując przejście. Towarzyszył temu nieprzyjemny chlupot i odgłos przypominający krztuszenie się. Smród spalenizny spowił powietrze, czyniąc je gęstym i ciężkim.
Nagle o ziemię oparła się dłoń odziana w skórzaną rękawiczkę. Zaraz za nią wyłonił się czarny cylinder, unoszący się nad złotą burzą włosów. Łypnęły żółte, pełne szału ślepia, usta wygięte w bolesnym grymasie wydały z siebie jęk wysiłku. Macki po raz ostatni szarpnęły się, ostatecznie niszcząc posąg, i rozpłynęły się. Hrabia miękko wylądował na trawie, otrzepując swój czarno-złoty frak i białą koszulę. Zapiął kamizelkę co do guzika, poprawił muszkę, zaś prawe oko zakrył lśniącą trójkątną przepaską, która, choć czarna niczym noc, w słońcu lśniła platynową poświatą. W wyciągniętej ręce pojawiła się laska, na której beztrosko się oparł. Zlustrował człowieka uważnym spojrzeniem, jakby zastanawiając się, co dalej.
- Dipper Pines dotrzymał słowa – stwierdził, uśmiechając się przebiegle.- I cóż ja teraz pocznę?
- Zgodnie z umową wrócisz do swojego domu, a mnie nigdy więcej nie ujrzysz.
- Tylko… czy naprawdę tego teraz chcę?
Mężczyzna wytrzeszczył oczy, nie rozumiejąc, skąd nagłe wahanie demona. Ich układ był prosty. Wypełnił warunki, miał więc prawo, by odejść. Ręka, która pierwszy raz od dawna przestała boleć, tylko go w tym utwierdzała.
- Byłeś mi tak wierny i posłuszny. Przypominałeś mojego ukochanego braciszka. Będziesz idealnym naczyniem dla jego startej w pył duszyczki.
- Nie tak się umawialiśmy!
- Och, dzieciaku, nie dramatyzuj – westchnął. Pstryknął palcami, i obaj przenieśli się do posiadłości. O szyby bębnił siarczysty deszcz, ciemne niebo przecinały błyskawice. – Proponuję układ, o jakim żaden śmiertelnik nie mógłby nawet śnić. Ofiaruję ci moc Willa, a jedyne, co będziesz musiał robić, to być mi posłusznym.
- Przecież mówiłeś, że…
- Kłamałem! – warknął, zirytowany. – Gdy ludzie zaczęli mnie nienawidzić za to, kim jestem, chciałem ich wszystkich wymordować. Will, ten cholerny przebiegły drań, poświęcił swoje materialne istnienie, by mnie zapieczętować. Nie spodziewałem się, że będzie do tego zdolny. Jednak teraz, gdy ja powróciłem, a jego moc marnuje się gdzieś w eterze, poczułem, że naprawdę mogę wszystko. Zastąpisz mojego bliźniaka, a dzięki temu, że będę cię całkowicie kontrolował, nigdy mi nie zagrozisz.
- Nie ma mowy! Nigdy nie zgodzę się na coś takiego!
- Już to zrobiłeś, dzieciaku – oznajmił, sugestywnie poruszając brwiami i wskazując na ich uściśnięte dłonie owiane błękitnym płomieniem. Mężczyzna spróbował się wyrwać, na co demon ostatecznie pozwolił, było jednak za późno.
Na ręce Dippera zaczął wypalać się kolejny tatuaż. Tym razem był większy, choć o dziwo jego powstawaniu nie towarzyszył ból. Wokół trójkąta symbolizującego Billa pojawiły się dwa okręgi dzielące się na dziesięć równych części, te zaś wypełniły nieznane mu symbole.
- Widzisz? Już jesteś mój – zaśmiał się. Ruchem dłoni sprawił, że nadgarstki chłopaka zostały skute jarzącymi się na błękitno kajdanami, on sam zaś nie mógł się ruszyć. – Minie trochę czasu, nim odzyskam pełnię mocy, lecz gdy już do tego dojdzie, od razu wyruszymy na poszukiwania mocy Willa. A wtedy…
Nie dokończył, lecz szaleństwo i chęć mordu w jego oczach były doskonale czytelne. Pines przełknął ślinę, cudem powstrzymując cisnące się do oczu łzy. Odwrócił głowę, nie chcąc patrzeć na istotę, która okłamała go i wykorzystała w tak okrutny sposób. Był głupcem, który łudził się, że swoim intelektem i siłą woli pokona wszelkie przeciwności. Teraz widział, że przegrał już na samym początku.
- To jak? Zaczynamy zabawę? – zapytał Cipher, całując go w policzek. – Choć przed nami cała wieczność, nie będziemy się nudzić. Obiecuję ci to.
Złowieszczy śmiech wydobywający się z jego gardła był ostatnim dźwiękiem, jaki zapamiętał przed całkowitym oddaniem mu się i porzuceniem wolnej woli.






O matko, jak ja kocham ten ship ♥
No nic, mam nadzieję, że się podobało. Życzę miłego dnia (albo nocy, zależy kiedy to czytacie) wszystkim, którzy dotarli do tego momentu.
Trzymajcie się i do następnej notki, Towarzysze!

5 komentarzy:

  1. Ja jestem ludź totalnie "anty fantastyka", ale naprawdę sympatyczny shocik. :)
    W ogóle, czy ja mam wrażenie, czy jakby coraz mniej ludzi czyta blogi? :(
    Siedzę i myślę nad stworzeniem "książki" na Wattpad (jak ja niecierpię określania tak Wattpadowych tworów), która składałaby się z samych one-shotów, a każdy byłby inspirowany inną piosenką z tej samej płyty... I szukam kogoś, kto mi doradzi, czy to ma sens. :D


    PS I ponawiam prośbę o podanie mi twojego nicku na Wattpadzie, żebym cię mogła łatwiej na przyszłość odnaleźć. :)

    Pozdrawiam.

    ~Arco Iris aka Surpassing

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat na Wattpadzie jest bardzo dużo czytelników, a jak już się człowiek wybije, to może zbierać naprawdę sporo odczytań i komentarzy. Blogi trochę jakby odchodzą w niepamięć, mam wrażenie, że zastępują je inne media społecznościowe, chociaż to tylko takie moje spostrzeżenie i mogę się mylić.
      W każdym razie Twoja idea mi się podoba, one-shoty są zawsze dobre do poczytania, i na pewno będę jedną z ich czytelniczek. Chętnie też poznam tytuł i autora płyty, która będzie Twoją inspiracją, sama teraz potrafię stworzyć opowiadanie dzięki jednej tylko piosence, która obecnie mnie pochłonęła, tak jak to było z tym one-shotem :D

      A co do mojego nicku, to na Wattpadzie przedstawiam się jako Sylass. Konto jest totalnie puste, więc będziesz pierwszą osobą, którą zaobserwuję i ogólnie dodam do czytanych :D Powinnaś łatwo mnie rozpoznać.

      Usuń
    2. Aaaaaa! To ty jesteś? :)
      Dziękuję jeszcze raz. ;) No i zapraszam do czytania i komentowania w wolnych chwilach, bo jak na razie, to mam wrażenie, że raczej nikogo tam szczególnie ta moja twórczość nie interesuje.
      Chciałam wziąć na warsztat "splot" Leskiego. :)

      ~Arco Iris aka Surpassing

      Usuń
    3. Jak tylko skończę moją pracę o "Rozmowie mistrza Polikarpa ze Śmiercią", to poczytam, pokomentuję, a jakże :D

      Usuń
  2. Hej, hej. :)
    Przybywam poinformować, że jestem okropnie wdzięczna za twój komentarz i ci tam na niego odpisałam. ;) Żeby było się w miarę łatwiej komunikować, będę pisać w wiadomościach prywatnych na Wattpadzie, chociaż nie wiem, czy tam w miarę regularnie kukasz.

    Co do pozostałych historii. Jest tam jeszcze jeden one-shot, inspirowany serialem, oraz jeden o Judaszu, niezwiązany z tematyką LGBT. Poza tym parę mądrości od Tima Minchina... A jeżeli chodzi o pozostałe to "The truth about love" znasz całość - to historia Vincenta, Clive'a i reszty, była na blogu "Believe-in-something". "Never..." to kontynuacja. :) No i "Podpisane, ty wiesz kto" też z tego co pamiętam czytałaś, tylko nie wiem, czy cokolwiek pamiętasz. :P

    ~Arco Iris aka Surpassing

    OdpowiedzUsuń