-
Karola, jak miło cię w końcu zobaczyć! – wykrzyknęła Anka, szczęśliwa, że jej
przyjaciółka w końcu zgodziła się na spotkanie. Weszła do mieszkania i
przytuliła ją niezgrabnie, po czym podała jej reklamówkę i niedbale zrzuciła ze
stóp swoje szpilki. Razem weszły do salonu, gdzie na stole czekały już
wcześniej przygotowane kieliszki oraz ogromna miska popcornu. – Skąd to
zaproszenie? Już myślałam, że o mnie zapomniałaś.
-
Wybacz, musiałam trochę odpocząć od tego wszystkiego – wyjaśniła, żwawo
gestykulując rękami. – W każdym razie wróciłam do żywych.
- Do
żywych to ty dopiero będziesz wracać, ale jutro – stwierdziła, wyciągając z
torby dwie butelki wina i uśmiechając się szeroko.
-
Ten jeden raz nie będę na to narzekać.
- A
gdzie twój syn? Jego też dawno nie miałam okazji pomęczyć.
-
Wyszedł z kolegą, pewnie wróci wieczorem. W każdym razie mamy całą sobotę dla
siebie.
- No
i to rozumiem. Chociaż w sumie, chętnie bym zobaczyła jego przyjaciela. Tym
bardziej, że to pierwsza miłość Artura.
-
Ale chyba nie myślisz, że oni… - zaczęła, lecz przerwał jej śmiech
przyjaciółki.
-
Karola, proszę cię, nie zaczynaj. Zaprzyjaźnili się, są ze sobą blisko, i
bardzo dobrze. A nawet jeśli okaże się, że są razem, to co z tego? Sama
mówiłaś, że Marcel jest naprawdę w porządku i tak dalej, więc w czym problem?
- No
bo to mimo wszystko mój syn. Ty też byś pewnie była na początku w szoku, gdyby
twoje dziecko oznajmiło ci, że woli chłopaków.
-
Dlatego nie mam dzieci – odparła z uśmiechem i odkorkowała wino. – Ja wiem, że
ty się już nakręciłaś na to, że Artur znajdzie sobie wspaniałą żonę, z którą
się rozmnoży, zbuduje dom, posadzi drzewo, kupi psa… No ale w życiu różnie
bywa. Dlatego lepiej bądź przygotowana na wszystko.
- O
czym my w ogóle gadamy? – mruknęła, biorąc od Anki napełniony kieliszek i
upijając łyk alkoholu. Rozsiadła się wygodniej na kanapie i sięgnęła po pilota,
uruchamiając wcześniej nastawiony film. Jako że oglądały go już wcześniej wiele
razy, mogły bez przeszkód rozmawiać i plotkować na przeróżne tematy. Minęły
dwie godziny, a Karolina na dobre się rozluźniła, co ucieszyło Ankę. Kobieta
już od dłuższego czasu starała się jakoś pocieszyć przyjaciółkę, lecz niezbyt
jej to wychodziło, gdyż ta zamknęła się w sobie i zbywała ją przy każdej
okazji. Teraz jednak wyraźnie widać było, że ta jej żałoba minęła, a Karolina
znowu zaczyna być dawną sobą.
- A
jak tam Darek? – zagadnęła, sugestywnie poruszając brwiami.
-
Żyje, pracuje, ma się dobrze.
-
Wiesz, że nie o to pytam. Ostatnio chciałam wpaść do ciebie do restauracji, ale
widziałam, jak dobrze wam się gada, to sobie powiedziałam, że ten jeden raz nie
będę przeszkadzać.
-
Nie no, po prostu się przed nim wygadałam o tej całej akcji z Sergiuszem, chyba
bardziej dla świętego spokoju – przyznała w końcu, uśmiechając się tajemniczo.
– Tylko nie myśl sobie, że teraz między nami jest nie wiadomo co. Przyjaźnimy
się, to wszystko.
-
Będziecie śliczną parą – odparła, zarzucając jej rękę na ramiona i przyciskając
ją do siebie. – Dziwię się tylko, że aż tyle wam to zajmuje.
-
Wiedziałam, że tak zareagujesz – westchnęła i uszczypnęła ją w policzek. –
Kiedy ty się w końcu nauczysz, że nie każda znajomość kończy się romansem,
randkowaniem i ogólnie byciem razem?
-
Sorka, ale książki nie kłamią – powiedziała, udając powagę, lecz na widok
Karoliny przewracającej oczami zaczęła głośno się śmiać.
-
Myślałam, że masz mocniejszą głowę – stwierdziła złośliwie, opróżniły bowiem
dopiero pierwszą butelkę wina. Gdy miała już zacząć uspokajać przyjaciółkę,
usłyszała dźwięk otwieranych drzwi i kroki dwóch osób.
- My
tylko na chwilę – zakomunikował Artur, niepewnie zaglądając do salonu, jakby
bojąc się, co tam ujrzy.
-
Aaartur! – zawołała Anka, podchodząc do niego i mierzwiąc jego włosy, co
przyszło jej z lekkim trudem, gdyż chłopak był od niej znacznie wyższy. – Jak
ja cię dawno nie widziałam!
-
Tak, ja pani też – mruknął, próbując jak najbardziej się od niej odsunąć,
jednocześnie wpadając na stojącego za nim Marcela i opierając się o niego całym
swoim ciałem. Kobieta chwilę się im przyglądała, po czym wydała z siebie
dziwny, nieartykułowany dźwięk i uśmiechnęła się promiennie.
-
Zakładam, że ten przystojniak za tobą to Marcel – zagadnęła, szczerząc się
coraz bardziej.
- We
własnej osobie – odparł, chwytając Artura za ramiona i ustawiając go do pionu.
-
Coś się stało, że wróciliście? – zapytała Karolina, dołączając do nich i
próbując dyskretnie odciągnąć od nich przyjaciółkę.
-
Zapomniałem portfela, a że byliśmy niedaleko, to przyszedłem go wziąć.
-
Lucky! – zawołała Anka, schodząc Arturowi z drogi.
-
Zachowuj się – szepnęła jej na ucho Karolina, próbując nadepnąć jej na stopę,
lecz jedyne, co osiągnęła, to głuche tupnięcie piętą o panele. Marcel wzdrygnął
się i spojrzał na nie niepewnie, po czym uśmiechnął się, zakłopotany.
- To
my już idziemy – oznajmił Artur, gdy wrócił do przedpokoju, po czym niemal
wybiegł z mieszkania, ciągnąc za sobą Marcela.
- No
dobra, nigdy nie kręciły mnie jakoś szczególnie takie rzeczy, ale tym razem
muszę to przyznać. Ci dwaj wyglądają razem prze-słod-ko! – zaszczebiotała. –
Gratuluję zięcia.
-
Tobie już totalnie na mózg siadło.
-
Żebyś ty widziała, jak on złapał w ramiona twojego syna! Ja ci mówię, coś w tym
jest.
-
Doprawdy? A kto jakieś dwie godziny temu przekonywał mnie, że mam obsesję,
zwidy i cholera wie co jeszcze? I że to tylko wytwór mojego przewrażliwionego
matczynego umysłu?
-
Ale wtedy ich jeszcze nie widziałam – odparła. – Słuchaj, wiem, że przez
większość czasu plotę głupoty i nie można moich słów brać na poważnie, ale raz
na jakiś czas zdarza mi się taki przebłysk, że wiem, co mówię. I teraz to było
to.
-
Tak, jasne – mruknęła, niezbyt przekonana. – Powiem tak. Dopóki Artur sam mnie
o tym nie poinformuje, nie uwierzę.
-
Tylko pamiętaj, że chcę być pierwszą osobą, która usłyszy to od ciebie.
-
Jeszcze się zastanowię – odparła Karolina i poszła do kuchni. – Masz ochotę na pizzę?
- To
chyba oczywiste… - powiedziała, dołączając do niej i sadowiąc się na blacie.
* *
*
- A
więc to była ta Anka, której tak się obawiasz? – zapytał Marcel, gdy obaj
wyszli z bloku. Sam wciąż nie mógł pozbyć się wrażenia, że jej oczy nadal są w
nim utkwione, jakby chcąc poznać jego największe sekrety.
- I
właśnie dlatego ci mówiłem, żebyś nie lazł za mną na górę.
- Oj
tam, nie było tak źle. No i babka jest całkiem do rzeczy, co wynagradza jej
specyficzne zachowanie.
-
Nie wierzę, że to powiedziałeś.
-
Tylko się na mnie nie złość. Przecież wiesz, że dla mnie to ty jesteś
najpiękniejszy.
-
Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo chciałbym cię teraz uderzyć –
powiedział przez zaciśnięte zęby i spojrzał na niego morderczym wzrokiem.
- Ja
też bym dużo rzeczy chciał.
-
Tak, tak. Wiem. Na każdym kroku mi o tym przypominasz. To co? Idziemy do tego
Macka?
- A
nie wolałbyś pójść jednak do mnie? Ugotowałbym nam coś dobrego, zdrowego…
- To
po co się wracałem po ten portfel? Poza tym twoi rodzice…
- Z
moimi rodzicami nie będzie problemu, zapewniam cię. Jeszcze ich nie pogięło do
tego stopnia, żeby mi zabraniać się z tobą spotykać czy zapraszać cię do
siebie. Poza tym mój tata cię lubi, zapomniałeś?
-
Widzieliśmy się raz z życiu, więc trudno tu mówić o lubieniu.
-
Widzę, że tylko szukasz pretekstu, żeby tam nie iść – stwierdził, nieco
urażony, i schował ręce w kieszenie. – No ale dobra, nie będę cię przecież
zmuszał.
- W
takim razie co to za mina? Wyglądasz jak urażona panienka.
-
Też byś tak wyglądał, jakbym ci zaczął insynuować, że twój dom to grota pełna
bazyliszków, do której nie masz zamiaru się zapuszczać.
-
Przecież nigdy nie powiedziałem, że nie chcę tam przychodzić. Po prostu mam
wrażenie, że przeze mnie kłócisz się z rodzicami, i że moje wizyty tylko doleją
oliwy do ognia.
- To
zamknę cię w swoim pokoju i nie pozwolę wychodzić, żebyś ich nie spotkał. Co ty
na to?
-
Nie dasz mi spokoju, póki się nie zgodzę, prawda?
-
Jakbyś czytał mi w myślach! – wykrzyknął, zachwycony, i złapał go za rękaw
bluzy. – No chodź, będzie fajnie, zobaczysz.
-
Tylko żeby później nie było – mruknął, dając się pociągnąć do przodu przez
rozradowanego Marcela.
Tak
naprawdę Artur nie miał nic przeciwko spotkaniom z Marcelem. Nie chodziło już
nawet o to, że będąc z nim sam na sam w pokoju chłopak będzie próbował się do
niego dobierać na przeróżne sposoby. Przyzwyczaił się do tego. Problem w tym,
że Artur serio nie chciał sprawiać mu problemów. Owszem, tata Marcela nie miał
nic przeciwko ich związkowi, lecz jego mama to całkiem inna historia. Kobieta
nadal w głębi serca liczyła, że jej syn znajdzie sobie dziewczynę z dobrej
rodziny, z którą się ożeni, co Artur widział w niemal każdym jej spojrzeniu.
Oczywiście żaden z nich nie myślał o tym, by zerwać przez coś takiego, nie
zmieniało to jednak faktu, że cała sytuacja wydawała się aż nadto niezręczna.
Gdy
stanęli przed furtką prowadzącą do domu Marcela, Artur wziął głęboki oddech i z
wyraźnym wahaniem wszedł na teren posesji. Gdy doszli do drzwi, okazały się one
zamknięte, a z dziurki od klucza wystawała mała karteczka.
-
Mamy szczęście. Rodzice pojechali do kina – oznajmił Marcel, wkładając liścik
do kieszeni i otwierając drzwi. – Zadowolony?
-
Nie żeby coś, ale mi ulżyło – odparł cicho, wchodząc do środka i zdejmując
buty.
-
Swoją drogą, kiedy powiesz twojej mamie? – zagadnął, gdy jego głowa zniknęła w
lodówce, wypatrując składników potrzebnych do przygotowania obiadu.
-
Jak będzie ku temu okazja, to jej powiem.
- Bo
wiesz, mimo wszystko zasługuje na to, by wiedzieć. Należy jej się to.
-
Wiem. A teraz byłbym wdzięczny, gdybyś skończył gadać o tych sprawach.
- Z
tobą czasami gorzej jak z dzieckiem – zaśmiał się, wykładając na blat
składniki. – Zrobię zapiekankę. Pasuje?
-
Cokolwiek byś nie zrobił, i tak będzie dobre, więc wiesz – stwierdził,
wzruszając ramionami. W odpowiedzi Marcel wyszczerzył się i sięgnął po fartuch,
którego paski jak zwykle mocno zawiązał na swojej talii. Artur zlustrował go wzrokiem
i przełknął głośno ślinę.
- Co
tak patrzysz? Źle wyglądam? – zapytał, próbując ukryć rozbawienie.
-
Zamknij się. Przecież dobrze wiesz, o co chodzi.
- Z
ciebie naprawdę jest mały, słodki dzieciak – powiedział, nachylając się nad nim
i stykając ich czoła. – W tej sytuacji powinieneś powiedzieć, że wyglądam
naprawdę seksownie w tym fartuchu, albo przynajmniej coś w tym stylu.
- I
ty naprawdę myślisz, że przejdzie mi to przez gardło?
-
Nie takie rzeczy będziesz w nim miał, więc myślę, że dasz radę.
-
Mam nadzieję, że nie miałeś niczego konkretnego na myśli…
-
Kto wie – mruknął wymijająco i, jakby na potwierdzenie swoich słów, pocałował
chłopaka w kącik ust. – Chodź, pomożesz mi trochę. Tylko uważaj, żebyś mi domu
nie puścił z dymem.
-
Bardzo śmieszne.
Mimo
złośliwości starszego, Artur posłusznie do niego dołączył. Powoli dobry humor
Marcela zaczął mu się udzielać, co świadczyło o tym, że ten dzień może być już
tylko lepszy.
* *
*
-
Coś długo twoi rodzice są w tym kinie – zauważył Artur, gdy siedział między
nogami Marcela, opierając się o jego tors, i razem z chłopakiem oglądał
kreskówkę.
-
Pewnie wyskoczyli na zakupy i zahaczyli o jakąś knajpę. Zawsze tak robią –
wytłumaczył, po raz kolejny muskając nosem jego szyję. – Ale to chyba dobrze,
co?
- Aż
za dobrze – wymruczał, powoli tonąc w przyjemności, jaką dostarczał mu Marcel.
Przymknął powieki i jeszcze bardziej się w niego wtulił, chłonąc całym sobą
każdy, nawet najmniejszy bodziec.
Do
dziś dziwiło go, jak szybko zaakceptował to wszystko. Tak bardzo się opierał, a
wystarczyło, by przyznał się przed nim oraz przed samym sobą do tej miłości, by
wszystko wydało się sto razy bardziej proste. A może od zawsze takie było? Może
to on stwarzał problemy, których tak naprawdę nie było? Pewnie odgadłby i to,
gdyby nie ciepłe dłonie gładzące jego brzuch i uparcie zmierzające coraz wyżej.
Westchnął cicho i zagryzł wargę, oddając się temu bez najmniejszego sprzeciwu.
-
Lubię, gdy jesteś taki uległy – wyszeptał mu tuż przy uchu Marcel, na co Artur
gwałtownie otworzył oczy. Zlustrował uważnie jego twarz, która znajdowała się
blisko jego. Mógłby bez problemu policzyć wszystkie, nawet najmniejsze piegi
zdobiące jego nos i policzki, a które tak bardzo mu się podobały. Wiedziony
instynktem, uniósł rękę i przyciągnął go do siebie, łącząc ich wargi w gorącym,
leniwym pocałunku. Pozwolił przejąć kontrolę Marcelowi, całkowicie mu się
oddając, krzycząc całym ciałem, że w tej chwili należy tylko do niego. – Zostań
dzisiaj na noc – poprosił, na chwilę się od niego odrywając. Widząc wahanie w
jego oczach, zaczął składać pieszczotliwe pocałunki na jego żuchwie,
skrupulatnie kierując się w dół, do szyi. Palcami delikatnie drażnił jego
sutki, pilnując się jednak, by nie spłoszyć chłopaka zbyt nachalnymi, śmiałymi
gestami. Nadal nie posunęli się dalej niż pocałunki czy wzajemne pieszczoty,
lecz Marcel z każdym dniem utwierdzał się w przekonaniu, że kwestią czasu jest,
by przekroczyli tę granicę, najgrubszą ze wszystkich.
-
Zdajesz sobie sprawę, że oni się domyślą? – zapytał, z trudem skupiając się na
wypowiadanych słowach. Tak bardzo chciał ulec, wiedział jednak, że powinien
zachować resztki racjonalizmu.
-
Mam to gdzieś. Tak długo się o ciebie starałem, a teraz, gdy wreszcie cię mam,
nie mogę nawet się tobą nacieszyć. Dość tego.
-
Będę musiał zabrać z domu swoje rzeczy – powiedział po chwili zastanowienia.
Myśl, że w innym wypadku zgodziłby się na tę propozycję bez mrugnięcia okiem,
przerażała go. Sam siebie już nie poznawał.
- To
żaden problem.
- No
chyba że u mamy nadal będzie Anka. Do tego czasu na pewno sporo już wypiły, a
kilka razy widziałem ją pijaną. Nic przyjemnego, uwierz mi.
-
Spokojnie, pójdę z tobą, żeby w razie czego cię obronić.
- W
sumie to niezła myśl. Zajmie się tobą, a mnie zostawi w spokoju. Może być.
-
Jakiś ty okrutny i bezwzględny – mruknął, i ugryzł go w ramię. – Idziemy teraz
czy później?
- Za
chwilę – wymamrotał, z powrotem zamykając oczy i ziewając przeciągle.
* *
*
-
Tylko pamiętaj, że cię uprzedzałem – wyszeptał Artur, gdy stanęli przed
drzwiami jego mieszkania. Ostrożnie je otworzył i na palcach wszedł do środka.
Zajrzał powoli do salonu, gdzie ujrzał swoją matkę i jej przyjaciółkę śpiące.
Odetchnął z ulgą, po czym udał się do swojego pokoju. Wpakował do plecaka
potrzebne rzeczy, w drodze powrotnej wstępując jeszcze do łazienki. Gdy był
gotowy, wyrwał z notesu kartkę, na której napisał wiadomość, że idzie do
Marcela i wróci jutro, i zostawił ją na stoliku.
-
Twoja mama lubi zaszaleć, co? – zapytał Marcel, stając w progu i lustrując
pomieszczenie rozbawionym wzrokiem. – Moja w życiu by nie wzięła udziału w
czymś takim.
- Bo
się pewnie w młodości wyszalała.
-
Jakoś nie mogę sobie jej wyobrazić w takiej sytuacji.
-
Dobra, chodź, zanim się obudzą – powiedział, wcześniej robiąc zdjęcie
telefonem.
-
Nie wnikam, po co ci ta fota – zagadnął Marcel, gdy schodzili po schodach.
Artur tylko uśmiechnął się przebiegle i wzruszył ramionami.
- To
żadna tajemnica. Jak uda mi się takie zrobić, to drukuję je i wieszam na
lodówce. Mama jest wtedy wniebowzięta.
-
Wiesz, zazdroszczę ci trochę. Zachowujecie się z mamą jak kumple z akademika, a
przynajmniej z tym mi się to kojarzy. Z moją mogę tylko wypić herbatę z
eleganckiej filiżanki i porozmawiać o poważnych sprawach.
- Ty
masz przynajmniej normalną rodzinę. Słuchaj, nie ma co narzekać. I tak masz
lepiej ode mnie, uwierz mi. Zacznij w końcu doceniać to, co masz.
-
Przecież nie narzekam. Tak tylko mówię – odparł, nieco speszony. – Przyspieszmy
lepiej. Coś mi się wydaje, że zaraz zacznie padać.
Jak
na potwierdzenie jego słów, w powietrzu rozniósł się stłumiony pomruk,
zapowiadający zbliżającą się burzę. Chłopcy mimowolnie się wzdrygnęli. Poczuli
się pewniej dopiero wtedy, gdy znaleźli się w domu. Mieli szczęście, gdyż kilka
minut później zaczęło padać. Ciężkie krople obijały się o szyby i dach,
powodując niezwykły szum.
- A
może zamiast kucharzem, zostań pogodynką? – zażartował Artur, wyglądając przez
jedno z okien. Gdy dostrzegł odbicie stojącego za nim Marcela, mimowolnie się
uśmiechnął.
- I
co się tak szczerzysz? – zapytał, kładąc dłonie na jego biodrach i przyciągając
go do siebie. Oparł brodę o jego głowę i lekko zmierzwił mu włosy, które były
teraz o wiele krótsze dzięki fryzjerowi.
- Bo
wyglądałeś jak jakiś psychol, który chce mnie zamordować, i którego twarz jest
moim ostatnim widokiem w życiu.
- Od
kiedy z ciebie taki żartowniś, co? – mruknął, boleśnie wbijając mu palce między
żebra.
-
Puść mnie! – wykrzyknął, próbując się wyrwać. Oprócz bólu czuł też okropne
łaskotki, przez co zaczął niemal krztusić się ze śmiechu. W pewnym momencie
zderzył się ręką z czymś miękkim, a ciche sapnięcie tylko wzmogło jego
podejrzenia. Odwrócił się i zobaczył Marcela trzymającego się za nos, z którego
kapała krew. – I widzisz, co narobiłeś? – powiedział, przez chwilę nie mając
pojęcia, co zrobić. – Chodź do łazienki.
-
Niezły masz cios – mruknął, uśmiechając się na tyle, na ile pozwalała mu przytknięta
do twarzy dłoń.
-
Tak się właśnie kończą twoje durne zabawy – stwierdził, prowadząc go do
umywalki i przysuwając do niej krzesło, które zabrał po drodze z kuchni. –
Siadaj – nakazał, po czym położył mu dłoń na karku, zmuszając, by chłopak lekko
pochylił głowę, sam zaś odkręcił wodę. – Umyj się trochę i zaciśnij palce na
skrzydełkach nosa.
-
Gdzie to w ogóle jest? – zapytał, ostrożnie zmywając krew z brody i ust.
- I
kto tu jest dzieckiem – jęknął, zamaczając dłoń i kładąc ją w odpowiednim
miejscu. – Zaraz powinna przestać lecieć – stwierdził po chwili. Wolną ręką
odgarnął mu z czoła włosy, cały czas uważnie go obserwując. – Boli cię?
-
Spokojnie, nie takie rzeczy się znosiło – odparł, wzruszając ramionami. – Poza
tym po tak świetnie przeprowadzonej pierwszej pomocy nie ma prawa boleć.
- A
mówiłem, żebyś mnie puścił.
-
Mimo wszystko było warto.
-
Marcel, jesteś tu?!
- W
łazience! – odkrzyknął, słysząc wołanie swojego ojca. – Co ja mu powiem?
-
Nie wiem, że się wywaliłeś czy coś.
-
Marcel, co ci się stało?
-
Przewróciłem się – wyjaśnił szybko, uśmiechając się nerwowo. – Nic takiego,
zresztą Artur mi pomógł.
-
Tak, sytuacja opanowana – dodał Artur, cały spięty. – Dzień dobry tak w ogóle.
-
Tak, dzień dobry – odpowiedział, patrząc na nich, wyraźnie skonsternowany. – W
takim razie pójdę już.
-
Powiedz mamie, że Artur dzisiaj u mnie nocuje.
-
Jasne, nie ma sprawy. Mam nadzieję, że dożyjecie do rana?
-
Postaramy się. Ale jeśli jednak nam się nie uda, powiedz Asi, że mój magiczny
karton przekazuję jej.
W odpowiedzi
mężczyzna tylko się zaśmiał, po czym, kręcąc głową, odszedł.
- I
to tyle z niepokazywania mnie twoim rodzicom – skwitował Artur, pocierając
kark. – Pokaż ten swój nos – rozkazał, unosząc za brodę jego głowę. – Dobra,
możesz już wstać. Tylko umyj się porządnie.
-
Tak lepiej? – zapytał, uprzednio kilka razy niezdarnie wycierając się dłonią.
-
Robisz to specjalnie – burknął, ścierając z jego skóry pozostałą krew. Zrobił
to jednak delikatnie i starannie, a skupienie wyrażone zmarszczonymi brwiami
i lekko rozchylonymi wargami tylko utwierdzało w przekonaniu, że chciał to
uczynić jak najlepiej. Gdy skinął głową na znak, że skończył, Marcel złapał
jego dłoń i złożył na jej wierzchu krótki pocałunek.
-
Dziękuję – wyszeptał, patrząc mu głęboko w oczy, po czym jak gdyby nigdy nic
wstał i ruszył w stronę wyjścia. – Idziesz, czy masz zamiar tu zostać?
-
Idę – wykrztusił i szybko go dogonił. Wziął głęboki oddech, próbując się
uspokoić, a przede wszystkim pozbyć zdradzieckich rumieńców, które wykwitły na
jego twarzy. – O co chodziło z tym kartonem? – zapytał, gdy przekroczyli próg
pokoju Marcela. Mimo, iż był tu już kilka razy, znowu zadziwiło go, jak duże
jest to pomieszczenie.
-
Trzymam w szafie karton ze skarbami, nic specjalnego – odparł, wzruszając
ramionami, można było jednak wyczuć, że mimowolnie się spiął. – To jest raczej
coś w rodzaju takiego… rodzinnego żartu.
-
Ach tak? I co tam trzymasz? Muszelki i zasuszone kwiatki?
-
Sam jesteś kwiatek – burknął, zdejmując bluzę i rzucając ją na krzesło. Usiadł
na małej, wiklinowej kanapie, i zaczął przełączać kanały w telewizorze. Artur
położył pod ścianą swój plecak, po czym zajął miejsce obok chłopaka. Spojrzał
na niego przelotnie, po czym westchnął cicho. – Co jest?
- A
nic. Tak się tylko zastanawiam, jak dałem się w to wszystko wciągnąć.
-
Jeśli masz zamiar cały czas tak marudzić, to możesz wrócić do domu. Nic na
siłę.
-
Przez „to wszystko” miałem na myśli ogólnie nasz związek – wyjaśnił, próbując
zabrzmieć jak najbardziej obojętnie.
-
Nie rozumiem. Myślałem, że już się pogodziłeś z faktem, że totalnie na mnie
lecisz.
-
Właściwie tak… Zresztą, nie o to tu chodzi.
- To
o co? – zapytał, przysuwając się do niego. Ich ciała się ze sobą stykały,
ciasno do siebie przylegając i ogrzewając się nawzajem. Marcel położył dłoń na
jego kolanie i ścisnął je, jakby chcąc pokazać chłopakowi, że może o wszystkim
mu powiedzieć.
-
Obaj doskonale zdajemy sobie sprawę, do czego ma doprowadzić to całe nocowanie
– zaczął, uparcie wpatrując się gdzieś w bok. – I chociaż też tego chcę, choć
przyznanie się do tego jest gorsze od najgorszych tortur, to mimo wszystko mam
masę wątpliwości.
-
Zatem pozwól, że je rozwieję – powiedział, gdy cisza, która zapadła, zaczęła
się przedłużać.
-
Przecież ja nawet nie wiem co i jak! – jęknął z wyraźną rezygnacją. – Jeszcze
się naczytałem jakichś pierdół i ciarki mnie na samą myśl przechodzą.
-
Arczi, słońce, spokojnie – uspokoił go, głaszcząc dłonią jego policzek. –
Zacznijmy od tego, co cię tak przeraża.
- No
pomyślmy. Może to, że mam uprawiać seks analny… z tobą… dziś – wysyczał,
patrząc na niego z chęcią mordu w oczach. – Może ty zdążyłeś do tego
przywyknąć, ale ja? Nawet z nikim przedtem nie chodziłem!
-
Nawet ja tak nie panikowałem, a byłem młodszy – zaśmiał się, po czym przytulił
go mocno do siebie. – Posłuchaj – wyszeptał mu przy uchu. – Domyślam się, że
twoje wyobrażenie wygląda mniej więcej tak. Gdy tylko zapadnie noc, rzucę się
na ciebie, rozbiorę, zgwałcę, sprawię masę bólu i nic poza tym, po czym zwalę
się obok ciebie i zasnę, a ty będziesz leżał obok, cicho pochlipując i próbując
pozbyć się spermy cieknącej spomiędzy ud.
- Tę
ostatnią część mogłeś sobie darować – stwierdził z obrzydzeniem.
- No
w sumie… W każdym razie obiecuję, że nie dopuszczę do tego, aby stała ci się
krzywda. No i, hej! Znam się na rzeczy.
-
Przyznaj się, ile naiwniaków przede mną udało ci się zbałamucić?
- I
co? Może zaczniemy jeszcze plotkować o moich miłosnych podbojach jak jakieś
baby? – prychnął, po czym pokiwał z rozbawieniem głową. – Było minęło. Teraz
mam ciebie.
-
Chyba zaraz zwymiotuję – jęknął, i udał, że próbuje zatrzymać odruch wymiotny.
W odpowiedzi Marcel wplótł palce w jego włosy i zaczął mocno je tarmosić, tak,
że głowa chłopaka kiwała się na wszystkie strony.
-
Takiś mądry, panie hrabio? Toć to nieładnie.
-
Nieładny to ty jesteś – zaripostował, po czym został szarpnięty w dół, tak, że
jego czoło zetknęło się z udami Marcela. – Puść mnie, bo znowu oberwiesz, tym
razem mocniej! – zagroził, próbując na oślep dosięgnąć rękami jego twarz, było
to jednak trudne przez wzgląd na pozycję, w której się znajdował.
-
Nie szarp się, bo zrobisz sobie krzywdę. Znieś karę z godnością, jaka przystoi
mężczyźnie.
- Ty
pozbawiona moralności i wszelkich zasad powłoko tylko przypominająca człowieka,
puść mnie, zanim się uduszę! – wycharczał, teraz walcząc już tylko
o złapanie oddechu. Gdy nacisk na jego głowę zniknął, momentalnie poderwał
się z powrotem do siadu i głośno wciągnął powietrze.
-
Wybacz, nie wiedziałem, że używam aż tyle siły.
-
Zabiję cię. Przyrzekam, że pewnego dnia to zrobię.
- E
tam. Za bardzo mnie kochasz, żeby to zrobić – powiedział, po czym znowu złapał
go za włosy, tym razem delikatniej, i przyciągnął go do siebie. – Przyznaj, że
beze mnie byłoby cholernie nudno.
-
Nie da się ukryć. Wprost uwielbiam ten survival, który mi fundujesz – sarknął,
mimowolnie wpatrując się w jego zielone oczy.
- Straszna
z ciebie maruda, wiesz?
-
Nic na to nie poradzę. Jak ci się coś nie podoba, znajdź sobie lepszego…
Nie
dane mu było jednak dokończyć, gdyż Marcel połączył ich usta, całując go
zachłannie i pozwalając, by z jego gardła wyrywać się mogły jedynie krótkie,
stłumione pojękiwania. Oderwali się od siebie po kilku minutach, ciężko dysząc.
Ich policzki były lekko zarumienione, co świadczyć mogło zarówno o pożądaniu,
jakie ich trawiło, jak i lekkim niedotlenieniu.
-
Masz szczęście, że moi rodzice są w domu i wolę nie ryzykować, bo wziąłbym się
za ciebie tu i teraz – powiedział Marcel, muskając nosem jego szyję.
-
Nie wierzę. Jednak masz resztki przyzwoitości – zaśmiał się, po czym jak gdyby
nigdy nic mocno się do niego przytulił.
* *
*
-
Arczi, śpisz jeszcze? – zapytał Marcel. Wpatrywał się w niego już od dobrych
kilku minut i doszedł do wniosku, że chłopak prędko się nie obudzi, postanowił
więc mu pomóc. Co prawda była dopiero dziesiąta, lecz postanowił dobrze
wykorzystać czas, który będą mogli razem spędzić. Tym bardziej, że jego rodzice
pojechali odebrać Asię z obozu, i wrócą pewnie wieczorem, jak nie później. – No
dalej, obudź się. – Tym razem zaczął trącać palcem jego policzek, a gdy to mu
się znudziło, włożył rękę pod kołdrę i rozpoczął macanie torsu i brzucha
Artura. Chłopak zamruczał i przeciągnął się leniwie, po czym zaczął stopniowo otwierać
oczy.
-
Łapy przy sobie – powiedział, jeszcze nie do końca przytomny, i przewrócił się
na bok, plecami do Marcela. Ten od razu to wykorzystał, przytulając go i
drażniąc oddechem jego kark.
-
Koniec spania.
-
Jeszcze pięć minut – poprosił, wtulając się w niego i splatając palce ich
dłoni.
-
Kiedy jest tyle ciekawszych rzeczy, które moglibyśmy teraz robić.
- Na
przykład?
- No
wiesz, taka mała powtórka z rozrywki – wyjaśnił, wsuwając nogę między jego uda
i pocierając nią jego krocze.
-
Jeszcze ci mało, zboczeńcu? – jęknął, tym razem nieco bardziej rozbudzony.
Spojrzał na niego i przewrócił oczami, po czym zaczął się podnosić.
- A
ty gdzie? Miałeś się tylko obudzić, a nie wyłazić z łóżka.
-
Mimo wszystko nie chcę, żeby twoja mama zastała nas w takim stanie. Bo nie
zdziwiłbym się, gdyby przyszła tu z kontrolą.
-
Spokojnie, nie ma jej. Pojechała z tatą po Asię, prędko nie wrócą.
-
Hmm, cóż za zbieg okoliczności – mruknął i położył się z powrotem. – Ale i tak
z twoich planów nic nie będzie.
-
Dlaczego? – zapytał z żalem w głosie, tym razem bawiąc się gumką jego bokserek.
-
Szczerze? Wszystko mnie boli, a ty jesteś cholernym oszustem.
- A
kiedy ja cię niby oszukałem? – wykrzyknął, lecz widząc minę Artura, momentalnie
się zreflektował. – No dobra, nie było pytania. Ale powiedz mi, co tym razem ci
nie pasuje?
-
Nic. Po prostu nie przeżyję czegoś takiego drugi raz. A przynajmniej nie
dzisiaj – dodał po chwili wahania.
- To
może chociaż wspólna kąpiel?
-
Przysięgam, że jeżeli się nie zamkniesz i nie zabierzesz łapy z moich gaci, to
własnoręcznie cię uduszę i dopilnuję, żeby nie mogli zidentyfikować twoich
zwłok.
-
Och, ja też kocham cię najmocniej na świecie, Arczi – powiedział, śmiejąc się i
ignorując utkwiony w sobie wzrok pałający chęcią mordu.
* *
*
-
Szkoda, że już wracasz – stwierdził Marcel, gdy odprowadzał Artura do jego
domu. Najchętniej nie wypuściłby go już nigdy z pokoju, a przynajmniej do
czasu, aż obaj nie próbowaliby się pozabijać.
-
Mówisz tak, jakbym wracał do oddalonej o tysiąc kilometrów wioski bez internetu
i zasięgu.
-
Widzisz, co ta miłość robi z człowiekiem?
-
Jak chcesz, możesz trochę u mnie posiedzieć – zaproponował, wzruszając
ramionami. Gdy doszli do jego bloku, wpisał kod do domofonu i razem weszli do
środka, powoli pnąc się na drugie piętro. – Wróciłem! – krzyknął, wchodząc do
mieszkania. Nim obaj zdążyli zdjąć buty, do przedpokoju wpadła Anka, a zaraz za
nią Karolina.
-
Dzień dobry – przywitał się z nimi Marcel, czując jednak nasilające się obawy,
wzrok obu kobiet bowiem nie wróżył niczego dobrego.
-
Anka, ja się jednak wycofuję.
-
Nie ma tak, zakład to zakład. Tak łatwo nie zrezygnuję z tych dwóch dych –
odparła z powagą i z powrotem spojrzała na zdezorientowanych nastolatków. –
A wy dwaj marsz do salonu. No już, nie ociągać się – ponagliła ich,
widząc, jak znieruchomieli.
-
Ej, co tu się odwala? – zapytał Marcel szeptem, nachylając się nad Arturem i próbując
choć w najmniejszym stopniu zrozumieć zaistniałą sytuację.
- A
bo ja wiem? Chyba im na mózgi padło.
-
Siadać – rozkazała Anka, wskazując palcem kanapę. Gdy to zrobili, stanęła
naprzeciw nich i skrzyżowała ręce na piersiach. Po chwili przyciągnęła do
siebie Karolinę i spojrzała na nią wymownie, cicho przy tym chrząkając.
- To
ja może zacznę – powiedziała, wyraźnie zmieszana. – Otóż dużo wczoraj
rozmawiałyśmy… Dzisiaj w sumie też. Sprawa jest delikatna, aczkolwiek należy ją
w końcu wyjaśnić. Jeśli nasze przypuszczenia okażą się nieprawdziwe, to
nie…
-
Dobra, starczy tego dobrego – przerwała jej. – Jesteście razem czy nie?
Po
tym pytaniu w pomieszczeniu zapadła cisza. Artur zbladł i patrzył szeroko
otwartymi oczami to na matkę, to na jej przyjaciółkę. W jego głowie panowała
totalna pustka, nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. Jeśli zaprzeczę, od razu domyślą się, że kłamię. A jeśli potwierdzę…
Nie, nie przejdzie mi to przez gardło. Co ja mam robić? Że też te baby muszą
się wszystkiego domyślić!, myślał gorączkowo, coraz bardziej się stresując.
Gdy
już miał się przemóc i spróbować jakoś wykręcić się od odpowiedzi, odezwał się
Marcel, a jego słowa omal nie przyprawiły Artura o zawał.
-
Tak, chodzimy ze sobą.
-
Nie wierzę, że tak po prostu im to powiedziałeś! – wykrzyknął Artur, robiąc się
cały czerwony na twarzy.
-
Wiedziałam! – wrzasnęła Anka triumfalnie. – Mówiłam ci, że coś jest na rzeczy!
I jeszcze to twoje upieranie się, że za tym nocowaniem nie kryje się nic innego…
- I
pomyśleć, że mogłam jeszcze trochę pożyć w tej błogiej nieświadomości – jęknęła
Karolina, ciężko opadając na kanapę.
-
Mamo, ale ty chyba nie jesteś na mnie zła, co? – zapytał Artur cicho, zerkając
na nią ukradkiem.
-
Zła nie, ale w szoku i owszem.
- Ja
już chyba pójdę – wtrącił Marcel, podnosząc się i drapiąc nerwowo po karku. – Musicie
porozmawiać, te sprawy…
- Ja
też już się zmywam, i tak się zasiedziałam. I nie zapomnij o kasie dla mnie.
Gdy
oboje wyszli, o czym świadczyło delikatne trzaśnięcie drzwi i cisza zalegająca w
mieszkaniu, Artur odetchnął głęboko i w końcu spojrzał na swoją matkę. Otworzył
usta, chcąc coś powiedzieć, lecz nie przychodziło mu do głowy żadne logiczne
zdanie.
- Ja
nie mam nic przeciwko wam, naprawdę – zaczęła Karolina, nadal wpatrując się w
swoje dłonie. – Muszę się z tym po prostu oswoić, to wszystko. I głupio
mi, że to wyszło w ten sposób.
- I
tak w końcu byś się dowiedziała, ale pewnie o wiele później. Wiesz, jak to ze
mną jest. Zawsze odkładam takie rzeczy na potem.
- Cały
ty – stwierdziła, uśmiechając się. – Skoro już zostałam wtajemniczona, to może
opowiesz mi, jak w ogóle do tego doszło? – zaproponowała, patrząc na niego
pełnym miłości i zrozumienia wzrokiem, dzięki któremu wszelkie jego wątpliwości
zostały rozwiane.
-
Pewnie. Należy ci się to – odparł, w duchu dziękując za to, że jego matka jest
tak wspaniałą osobą.
* *
*
Gdy
skończyli rozmawiać, na dworze panował wieczór. I tak chłodny dzień stawał się
coraz zimniejszy, wpuszczając do mieszkania przez otwarte okna przyjemne,
rześkie powietrze. Artur odetchnął głęboko, przeciągając się, i wyszedł na
balkon, mimowolnie się uśmiechając. Na początku obawiał się, że między nim a
jego mamą stworzy się dystans, oddalając ich od siebie z dnia na dzień coraz bardziej,
teraz zdawał sobie jednak sprawę, jak głupie to były myśli. Czuł się teraz jak
nowo narodzony, i chociaż nadal nieco się krępował w obecności swojej
rodzicielki, to i tak było to sto razy lepsze od tego, czego się
spodziewał.
Zabrał
z salonu poduszkę, z którą wrócił z powrotem na balkon, i usiadł, opierając się
plecami o barierkę. Wyciągnął z kieszeni telefon i odczytał smsa, którego
dostał już jakiś czas temu.
>>I
jak rozmowa? Wszystko ok?<<
>>Tak,
było w porządku. Chociaż dziwnie było opowiadać mamie o twoim podrywaniu
mnie<<
>>Szkoda,
że mnie przy tym nie było<<
>>A
z naszej wczorajszej nocy też się wyspowiadałeś?<<
Artur
na samą myśl o tym zaczerwienił się, po czym wybuchnął niekontrolowanym
śmiechem.
>>Pogięło
cię? Tego to nawet moja mama by nie przeżyła. Na razie żyje w słodkiej nieświadomości<<
>>I
kto tu jest oszustem?<<
>>Nadal
ty. W każdym razie nawet sobie nie wyobrażasz, jak ogromną czuję teraz
ulgę<<
>>Cieszę
się. Spotkamy się jutro?<<
>>Pewnie.
Tylko nie nachodź mnie od samego rana. Chcę się porządnie wyspać<<
>>Zobaczę,
co da się zrobić<<
Na
twarzy Artura znowu wykwitł szeroki uśmiech. Rozprostował nogi na tyle, na ile
pozwalał mu ciasny balkon, po czym przymknął oczy i głęboko odetchnął
wieczornym powietrzem.
Teraz może być już tylko lepiej,
pomyślał, obserwując spod przymrużonych powiek niebo pełne zaróżowionych przez
zachodzące słońce chmur.
Koniec.
Witam po tak dłuugiej nieobecności! To już ponad miesiąc. Mam nadzieję, że nie macie mi za złe tej przerwy, no ale czasu coraz mniej, matura się zbliża, trzeba się uczyć i pisać nie ma kiedy. No i miałam też dość poważny zastój, więc... W każdym razie nie będę teraz wstawiać żadnych większych serii, jedynie od czasu do czasu dodam jakiegoś one shota, żeby tu pusto nie było. Także przygotujcie się na to, że trochę na wymarciu będzie ten blog. Dobra wiadomość jest taka, że jak zdam maturę i skończę szkołę, to z powrotem się wezmę za to wszystko. Także proszę o wyrozumiałość, jak i cierpliwość.
A co do "Życia online", to jest to ostatni rozdział. Mam pomysł na epilog, ale pojawi się on kiedyś tam, jak mnie najdzie wena czy coś. Mam nadzieję, że jak na razie taka końcówka Was satysfakcjonuje. Trochę było skakania, jest wieczór, nagle już ranek, no ale chciałam zakończyć to w tym jednym rozdziale. Poza tym, przyznam szczerze, trochę mnie męczyło już to opowiadanie. Dlatego postanowiłam, że nie będę na siłę go przedłużała.
To chyba wszystko, co miałam tu napisać.
Dzięki, że jesteście! ♥
Pozdrawiam wszystkich i do następnej notki, Towarzysze!
Jejku.. ale poleciałaś z akcją 😅
OdpowiedzUsuńAnka zaszalała xD przynajmniej trochę uświadomiła Karolinę.
Właściwie myślałam, że minie trochę więcej czasu, zanim Artur pójdzie z Marcelem do łóżka... w którym nie wiem co się działo! ;_; o ty małpo a ja tak czekałam aż Artur straci dziewictwo. Musiałam zadowolić się tylko ich słodkim mizianiem. Ale szczena mi opadła jak przeczytałam 'koniec'.
Zupełnie nie spodziewałam się, że to może być koniec tego opowiadania. Uwielbiam tę historię, ale nie zdążyłam nacieszyć się miłością chłopaków (chociaż Marcel co chwila cmokał i przytulał w tym rozdziale i to było takie aww). Będę czekać na epilog (i może jakieś dodatki? Ślicznie proszę). Moje serce jest teraz spokojne, kiedy wiem, że oni są razem, szczęśliwi i właściwie wszystko dobrze się skończyło.
Smutno, że nie nie pojawi się tu na razie żadne nowe opowiadanie (powodzenia z maturą ❤). One shoty nie są dla mnie, więc trochę sobie poczekam :c.
Co teraz czytać, kiedy moje ulubione opowiadanie jest skończone :')
Do następnego :*
No fakt, akcja poleciała, jakby jej ktoś kamień do szyi przywiązał i skopał z klifu XD
UsuńPowiem szczerze. Długo zastanawiałam się, czy opisać ich pierwszy raz, czy nie. I im dłużej nad tym myślałam, tym bardziej dochodziłam do wniosku, że to opko powinno pójść raczej w shounen ai aniżeli w yaoica pełnego hot scenek. Nie wiem, jakoś mnie trącało na samą myśl, że na tym etapie mogłabym to opisać.
Co do epilogu, to mam już pomysł, który wpadł mi do głowy już kilka miesięcy temu, i zrealizuję go gdy tylko będę miała czas. A dodatki? Kto wie. Może okazyjnie, jak mnie najdzie ochota na tę dwójkę (którą polubiłam, i owszem), coś z nimi napiszę, ale nic nie obiecuję.
I zdaję sobie sprawę, że ten koniec to tak totalnie z dupy wyskoczył, no ale mimo całego zamiłowania do tej serii czułam się nią nieco zmęczona i przytłoczona w pewien sposób. Nawet ten ostatni rozdział ciężko mi się pisał. Dlatego powiedziałam sobie, że doprowadzę do końca te wszystkie wątki i po prostu dam sobie spokój, żeby nie skopać tego opowiadania. Dlatego wielkie gomen za to, że nie dałam się nacieszyć ich miłością :<
W każdym razie dziękuję za komentarz i życzę cierpliwości :D
No i powodzenia w szukaniu jakiegoś zapychacza na czas mojej nieobecności :*
Jak to jest, że jest wpis od pięciu dni, a ja nie wiem, że jest, ja się pytam?! :D
OdpowiedzUsuńNa wstępie - nie mogę słuchać, jaką ten gość zrobił krzywdę piosence P!nk... Ona jest jednym z tych artystów, których się nie profanu... Ups... Nie coveruje.
"- A gdzie twój syn? Jego też dawno nie miałam okazji pomęczyć." - Czy ona nie jest spokrewniona z moją Sandrą? ;)
Z tego co ja wiem, to na mózg pada, a nie siada, ale się może nie znam...
"- Też byś tak wyglądał, jakbym ci zaczął insynuować, że twój dom to grota pełna bazyliszków, do której nie masz zamiaru się zapuszczać." - Mam, nie masz.
"Ale jeśli jednak nam się nie uda, powiedz Asi, że mój magiczny karton przekazuję jej." - Wszyscy mają magczne kartony... Marcel, James... :D
Tylko mnie się wydaje, że na wszystkich blogach bohaterowie nagle po dwóch tygodniach (góra miesiącach) lezą ze sobą do łóżka, czy tylko ja tkwię w mrokach średniowiecza i u mnie oni się najpierw poznają dogłębnie od strony psychicznej? :P No chyba, że tu był taki przeskok w czasie...
Faktycznie fabuła tu pognała na łeb na szyję, jakby ją goniło stado lwów, albo morderca z "Krzyku". :D
Ale jestem rozczarowana, że to koniec, bo w sumie do tej z twoich opowieści najbardziej się przywiązałam. I jeszcze to słowo "koniec". Po co? Koniec jest najgorszy, bo świadczy o tym, że wszystko się skończyło definitywnie i nic już nie będzie. I pustka została. :(
Zapraszam na nową piątkę:
podpisane-ty-wiesz-kto.blog.pl
A tutaj (tadadadadam).... Pojawił się mały dodatek, w stylu epilog, podróż do przyszłości, whatever.... :D
believe-in-something.blog.pl
PS Akurat w temacie wracania do zakończonych opowiadań.
~Arco Iris
Dziękuję ci ślicznie za komentarz. :) Spóźniony, ale jest i ja to cenię.
OdpowiedzUsuńPrzypominam, że tutaj się pojawił niespodziankowo-epilogowy rozdzialik, który został przez wszystkich spektakularnie olany:
believe-in-something.blog.pl
No i idę pisać coś nowego na tego drugiego bloga. :D
~Arco Iris