Tym razem postacie wymyślone są przeze mnie. Tak, jak głosi drugi punkt wyzwania, miał się tu pojawić głód. No i jest, a do czego doprowadzi...? Dowiedzcie się sami :)
Arthur
szedł zatłoczoną ulicą, rozglądając się uważnie i podziwiając otaczające go
zewsząd stragany. Wyraźnie odznaczał się na tle tubylców o czarnych włosach,
śniadych twarzach i w kolorowych, wzorzystych strojach. Sam był blondynem, a
jego skóra uparła się, by przy mocniejszym słońcu spalić się jak najmocniej i
przybrać wściekle czerwoną barwę. Nie pomagał nawet krem z filtrem. To
jednak nie przeszkodziło mężczyźnie cieszyć się z wymarzonego urlopu w Indiach.
Od dawna na to czekał, i nic nie mogło zepsuć mu zabawy.
Podziwiając
ogromne piramidy usypane z przypraw, nie mógł się oprzeć i wyciągnął
aparat, by zrobić kilka zdjęć. Czuł się przy tym odrobinę dziwnie, gdyż dawno
już porzucił tę czysto turystyczną część Delhi i zagłębił się w rejony bardziej
„dzikie”, naturalne, pełne zwykłych ludzi nieprzyzwyczajonych do turystów.
Uśmiechnął się do sprzedawczyni, widząc jej zaciekawione, nieco drwiące
spojrzenie, i szybko zniknął w tłumie. Wokół niego co chwilę przebiegały
dzieci, bawiąc się i szturchając go przez przypadek. Gdy któreś z nich zobaczyło
jego jasne włosy, pokazywały go palcami i śmiały się donośnie, zachwycone
niesamowitym odkryciem.
Arthur
już dawno nie czuł się tak wolny i szczęśliwy. Nawet zobaczenie Bramy Indii,
Świątyni Lotosu czy Grobowca Humajuna nie dało mu tego zapierającego dech w
piersiach uczucia, którym obdarowało go spojrzenie na mrowie domków, w jego
mniemaniu podchodzących pod slumsy. Zetknięcie się z odmienną kulturą, brak
opadów deszczu, dwadzieścia stopni od rana do wieczora… To wszystko było
wspaniałe, tak inne od ponurej, szarej i ciągle płaczącej Anglii. Jakby trafił
na całkiem inną planetę.
Czując
szarpnięcie za plecak, otrząsnął się z rozmyślań i spróbował zlokalizować
źródło zagrożenia. Rozejrzał się gorączkowo, jednocześnie sprawdzając dłonią
swój bagaż. Był na swoim miejscu, ale tylko dlatego, że pełno miał zabezpieczeń,
dodatkowych zapięć i pasek zapinany na klatce piersiowej. Odetchnąwszy, w końcu
dostrzegł niedoszłego złodzieja. Był to młody chłopak, wychudzony i przestraszony.
Miał na sobie jedynie szorty i kamizelkę, brudne i poprzecierane w wielu
miejscach, a upadek na ziemię wcale nie poprawił ich stanu. Arthur kucnął przed
nim, spoglądając na niego łagodnie i przekazując mową ciała, że nie ma złych
zamiarów.
-
Wszystko w porządku? – zapytał, choć zaraz skarcił się w myślach za swoją
naiwność. Dzieciak z pewnością pochodził ze slumsów, nie było opcji, żeby znał
angielski. – Rozumiesz mnie?
-
T-tak – wyjąkał, nieśmiało spuszczając głowę i kuląc się ze strachu.
-
Och, no dobra – mruknął, zaskoczony. – To… Co chciałeś przed chwilą zrobić?
-
Nic! Naprawdę! Proszę mi uwierzyć! – zapewnił, kręcąc głową. Mimo ciężkiego
akcentu, Arthur nie miał żadnego problemu ze zrozumieniem go. Widać było, że
chłopak sporo umie i jest o wiele bardziej inteligentny, niż wygląda.
-
Potrzebujesz pieniędzy?
-
Nie! Ja tylko… Przewróciłem się! Nie chciałem na pana wpaść!
-
Wyraźnie poczułem, że szarpnąłeś za mój plecak. Nie chcę cię za to ukarać ani
nic z tych rzeczy. Po prostu powiedz, jeśli potrzebujesz pomocy.
Mówiąc
to, Arthur miał przed oczami wszystkie te zdjęcia i artykuły o sierotach
wychowanych na ulicy, jedzących odpadki lub to, co zdołają ukraść. Zawsze było
mu żal takich ludzi, tym bardziej, jeśli były to niewinne dzieci. Sam dorastał w
dostatku, więc nie wiedział co to znaczy ledwo wiązać koniec z końcem, był
jednak na tyle empatyczny, że nieszczęście innych poruszało go do głębi. Tak
było i tym razem.
Słysząc
głośne burczenie brzucha, od razu domyślił się, co pchnęło chłopaka do kradzieży.
Uśmiechnął się łagodnie, podnosząc się i wyciągając rękę.
-
Chodź, zapraszam cię na obiad.
*
* *
Arthur
wybudził się ze snu, cicho wzdychając. Znowu przyśniły mu się Indie,
przywołując przyjemne wspomnienia. Przetarł oczy, siadając i opierając się o wezgłowie
łóżka. Ziewnął przeciągle, kierując głowę w stronę mdłego światła bijącego z
okna.
Londyn
potrafił być tak beznadziejnie nijaki. Podróże i ciekawość świata tylko
potęgowały to uczucie. Wystarczyło spojrzeć z innej perspektywy, by wszystko,
co dotąd wydawało się wspaniałe, straciło całą swoją niezwykłość. Za dziecka
Arthur uważał swoje rodzinne miasto za cudowną wyspę pełną zagadek i skarbów
czekających na odkrycie. Dziś przygód pragnął już tylko tysiące kilometrów od
Anglii.
Wstał
z łóżka i zaścielił je starannie, po czym przeciągnął się kilka razy
i poszedł do kuchni. Przygotowując śniadanie, znowu odpłynął myślami do egzotycznych
krajów.
*
* *
-
Chodź, zapraszam cię na obiad.
Chłopak
zamarł, zadziwiony tą propozycją. W pierwszej chwili chciał ją przyjąć, lecz
zaraz się za to skarcił. Dzieciaki z ulicy tak nie robią. Lata z dala od
slumsów zatarły jego instynkt, wiele musiał sobie przypomnieć. Pokręcił głową,
gramoląc się z ziemi. Zastanawiał się, co powinien zrobić. Do głowy przyszło mu
tylko jedno. Uciekać.
Zrobił
kilka kroków w tył, uważnie obserwując tego dziwacznego mężczyznę. Gdyby tylko
spróbował złapać go czy zrobić mu krzywdę, zauważyłby to i mógłby w porę
zareagować.
-
Nie uciekaj – poprosił, podnosząc ręce i trzymając je nieruchomo, dając w ten
sposób znak, że nie ma złych zamiarów. – Chcę ci tylko pomóc.
-
Nikt nie pomaga tak po prostu – powiedział, mocno zaciskając pięści. – A już na
pewno nie tacy jak ty.
-
Tacy jak ja? – zapytał, nie bardzo wiedząc, o co chodzi chłopakowi.
-
Turyści. Bogacze, którzy myślą, że wszystko im wolno. W takich dzielnicach nie
przepada się za wami.
-
Gdybyś naprawdę za mną nie przepadał, skończyłbym z obitą twarzą i bez
plecaka – zauważył. Od kiedy tylko spojrzał w te piwne, przerażone i pełne
desperacji oczy wiedział, że taki dzieciak nie może być zły, tym bardziej, że
sprawiał wrażenie zagubionego, jakby nie potrafił się tu odnaleźć. – Jeśli tak
bardzo mi nie ufasz, po prostu chodź za mną. Kupię ci trochę jedzenia z pobliskich
straganów. Przecież nie możesz chodzić głodny!
-
Rano ukradłem kilka owoców, wystarczy mi.
-
Jasne, było to słychać. Po prostu schowaj dumę do kieszeni i chodź. Skoro
kradniesz, przyjęcie pomocy od turysty
też jakoś przeżyjesz.
Nie
czekając na odpowiedź, Arthur odwrócił się i zaczął powoli kierować się w
stronę targu. Mimo ciekawości, nie odwrócił się ani razu. Dopiero gdy dotarł do
jednego z kramów i kupił w nim kilka bułeczek nadzianych mieszanką warzyw i
ryżu, spojrzał za siebie. Zobaczywszy chłopaka, który nieśmiało na niego
spogląda, uśmiechnął się i podszedł do niego.
-
Masz, na razie powinno wystarczyć – powiedział, podając mu zakupione jedzenie.
*
* *
Pijąc
mocną, słodką kawę, Arthur miał wrażenie, że znowu jest w podróży. Gdyby nie
ledwo słyszalny szum prysznica, pewnie odleciałby całkowicie i po
śniadaniu wybrał się na spacer, licząc na jakąkolwiek przygodę.
Czuł
się dziwnie, że może cały dzień spędzić w domu, jednak po to wziął wolne. Taka
była umowa. Poprosi o tydzień urlopu, odpocznie, zregeneruje siły, a przede
wszystkim skupi się na swoim partnerze. Czuł, że ostatnimi czasy zaniedbał go,
choć Nadish zapewniał, że tak nie było. I nawet jeśli miał rację, Arthur i tak
miał zamiar trzymać się planu i rozpieszczać ukochanego tak długo, dopóki ten
nie rozpłynie się z rozkoszy. Należało mu się to za wszystko, co zdążył
wycierpieć.
*
* *
-
Masz, na razie powinno wystarczyć.
-
Tydzień bym na tym wyżył.
-
Na szczęście nie będziesz musiał. Możesz zjeść to wszystko teraz.
-
Ale ja naprawdę nie powinienem – jęknął, choć tęskny wzrok i ciągłe oblizywanie
warg nie dodawało mu autentyczności. W końcu chłopak przełamał się i wziął od
Arthura jedną bułkę, zjadając ją kilkoma łapczywymi kęsami.
-
Spokojnie, nie tak szybko. Jedz powoli, i dokładnie wszystko przeżuwaj.
-
Przepraszam, dawno nie jadłem czegoś tak dobrego – przyznał, drżąc i ukradkiem
ocierając napływające do oczu łzy.
-
Więc czas to nadrobić. Na co masz jeszcze ochotę?
-
Nie, to i tak za dużo. Poza tym ja… chciałem pana okraść. Dlaczego jest pan dla
mnie taki dobry?
-
Zawsze miałem to, czego chciałem. Jako dziecko żyłem w idealnym świecie,
myślałem, że wszyscy są szczęśliwi jak ja. Później okazało się, że świat nie
jest tak kolorowy, jak myślałem, więc gdy dorosłem, starałem się pomagać
biednym, wspierałem akcje charytatywne, byłem wolontariuszem w różnych
placówkach pomagających bezdomnych i ubogich. Nie potrafię przejść obojętnie
obok nieszczęścia drugiego człowieka.
-
Typowy panicz, który myśli, że rzucenie kilkoma dolarami wszystko naprawi –
burknął, niepewnie sięgając po kolejną bułkę. Po zjedzeniu poprzedniej głód
tylko się wzmógł, a opory nieco stopniały.
-
Coś w tym jest, ale dzisiaj widzę, że naprawdę mogę coś zrobić. I że to działa.
-
Jasne, rozkoszuj się dalej pięknymi widokami ze swojej bańki. Ja poudaję, że
biały człowiek taki dobry, nakarmił potrzebującego – sarknął, choć coraz mniej
w jego słowach było niechęci do Arthura, a coraz więcej rozgoryczenia światem i
życiem, na jakie po raz drugi został skazany. Zaczął iść w stronę chodnika, na
którym było trochę wolnego miejsca skrytego w cieniu jednego z wielu
stojących tu domów. Doszedłszy, usiadł po turecku i oparł się o ścianę. Arthur
poszedł w jego ślady, choć wbiła mu się przy tym zawartość plecaka, którego
wolał nie ściągać z pleców.
-
Dlaczego tu jesteś? Znasz angielski, i to zaskakująco dobrze, wydajesz się być
wyedukowany na co najmniej podstawowym poziomie. Jakoś mi tu nie pasujesz.
-
Po prostu przestałem mieć szczęście. Zresztą, nie twoja sprawa.
-
Nie moja, fakt – przyznał – ale jeśli chcę ci pomóc, przydałoby mi się o tobie
kilka informacji.
W
odpowiedzi chłopak tylko parsknął, i zajął się jedzeniem. Arthur odebrał to
jako zły znak i zaczął zastanawiać się, co powinien teraz zrobić. Rozum
podpowiadał, by dał nieznajomemu kilka dolarów i zostawił go w spokoju, lecz
serce jak zwykle pragnęło postąpić wszystkim na przekór. A gdybym tak zabrał go do Londynu?, pomyślał, choć zaraz przyszła
świadomość, jak absurdalny jest to pomysł. Chłopak zapewne nie miał paszportu,
minęłoby sporo czasu, zanim udałoby się mu go zorganizować. Co prawda mógłby
całą akcję przeprowadzić w Anglii, ale wątpił, że jego pomoc zostałaby wtedy
przyjęta. Jeśli tylko opuści Indie, pewne będzie, że więcej tego biedaka nie
zobaczy. A do tego z jakiegoś powodu nie chciał dopuścić.
-
Zostanę tu jeszcze tydzień. W tym czasie możesz zmienić swoje życie, albo dalej
biegać po ulicy i liczyć, że za którymś razem uda ci się kogoś okraść. Wybór
należy do ciebie.
*
* *
Słysząc
zbliżające się kroki, Arthur otrząsnął się ze wspomnień. Odstawił pustą
filiżankę do zlewu i oparł się o blat, czekając, aż w kuchni pojawi się Nadish.
Długo
nie musiał czekać. Chwilę później do pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna,
owinięty w pasie bawełnianym ręcznikiem, palcami rozgarniając długie, sięgające
łopatek włosy. Jego nagi tors o zarysowanych mięśniach sprawiał wrażenie lekko
wilgotnego, choć równie dobrze mogło to być spowodowane światłem igrającym z
jego czekoladową skórą.
Zmienił
się przez ostatnie sześć lat. Z wystraszonego, wygłodzonego i nieufnego
siedemnastolatka wyrósł mężczyzna łaknący wiedzy oraz nowych doświadczeń,
spragniony świata i tak bardzo podobny do Arthura, że ten nie raz zaczynał
wierzyć w bratnie dusze.
-
Wychodzisz gdzieś? – zapytał Arthur, niby od niechcenia.
-
Nie, chciałem się po prostu odświeżyć. Coś nie tak? Blado wyglądasz.
-
To chyba nic nowego – zaśmiał się, odpychając się od szafki i podchodząc do
Nadisha. Zaczesał mu ciemny kosmyk za ucho i uśmiechnął się, drapiąc go
delikatnie po szyi. – Wiesz? Cieszę się, że próbowałeś mnie okraść te sześć lat
temu.
-
A ja się cieszę, że mi wtedy pomogłeś – szepnął, przyciągając go do siebie i
leniwie całując w usta.
*
* *
„Wybór
należy do ciebie”. Te słowa dudniły w głowie chłopaka niczym najsłodsza, a
zarazem zabójcza propozycja. Ostatnimi czasy miał aż za dużo wyborów, powoli
przestawało mu się to podobać. Tak jakby faktycznie mógł wpłynąć na własne
życie.
Gdy
był małym, siedmioletnim chłopcem, świat wydawał mu się zwykłą grą, której jest
bohaterem. Biegał z innymi dzieciakami po slumsach, czasem zwędzili coś do
jedzenia, ale było mu dobrze. Czuł się wolny, niezależny, a przede
wszystkim szczęśliwy. Należał do najfajniejszej bandy w okolicy, przyjaźnił się
z wieloma odważnymi i silnymi chłopakami, którzy troszczyli się o niego
niczym starsi bracia, a jak było trzeba, to sam zajmował się młodszymi
kolegami. Co z tego, że zdarzało im się głodować albo czasem oberwali od jakiegoś
sprzedawcy? Jedyne, co się wtedy liczyło, to świadomość, że ten świat nie jest
przepełniony fałszem i wszystko jest prawdziwe. Bogaci dorośli pozostawali poza
ich zasięgiem, dzięki czemu nie mogli zatruć ich małego, prywatnego wszechświata.
-
Nie chcę więcej pomocy. To i tak skończy się źle, jak zawsze - wyszeptał,
spoglądając smutnym wzrokiem na turystę.
-
Co takiego cię spotkało, że boisz się mi zaufać?
-
Nie ważne. Nie chcę o tym mówić.
-
Gdybym wiedział, łatwiej byłoby mi pomóc. Poza tym ulży ci, jeśli się komuś
wygadasz.
-
Naprawdę chce ci się słuchać dzieciaka, którego dopiero co poznałeś?
-
Naprawdę – zapewnił, patrząc mu w oczy i łagodnie się uśmiechając. Spróbował
wygodniej się usadowić, dając tym znak, że jest gotowy go wysłuchać do samego
końca. Widząc, jak chłopak ciężko wzdycha i drapie się po karku, wiedział, że
zastanawia się, od czego zacząć.
-
Od razu uprzedzam, że nie jestem dobry w opowiadaniu historii - zastrzegł,
krzyżując nogi i skubiąc kamyczki leżące na chodniku.
-
To nic. Po prostu powiedz to, co leży ci na sercu – poprosił Arthur, klepiąc go
po ramieniu.
-
No to… Urodziłem się w slumsach i w nich dorastałem. Na początku opiekowała się
mną jakaś stara kobieta, a jak umarła, dołączyłem do grupy dzieci takich jak
ja. Było… fajnie, do dziś ich wszystkich pamiętam, chociaż nie tak wyraźnie jak
kiedyś.
-
Odszedłeś od nich?
-
Przygarnięto mnie. Najpierw bawiłem się z Tamalem, przychodził do nas czasami.
Był z bogatej rodziny, ale o tym nie wiedzieliśmy. Raz przyszedł jego ojciec i
powiedział, że mamy się nie zbliżać do jego syna, a jemu zabronił przychodzenia
do nas. Wtedy Tamal zrobił awanturę i tak jakoś wyszło, że wzięli mnie do
siebie. Miałem wtedy siedem lat, on był starszy o rok. Na początku miałem być
tylko towarzystwem dla Tamala, ale z czasem zacząłem pracować razem ze służbą.
W międzyczasie Tamal trochę mnie uczył, pożyczał mi też swoje podręczniki i
książki. To dzięki niemu umiem czytać i pisać, no i znam angielski. Było
mi dobrze, już nigdy nie byłem głodny, miałem dach nad głową, który nie
przeciekał, mogłem brać prysznic i spać na łóżku jak normalny człowiek.
-
Więc co to wszystko zepsuło?
-
Miłość, a jakżeby inaczej – powiedział, krzywiąc się na samo wspomnienie.
*
* *
-
Jesteś dziś jakiś nieobecny. Na pewno dobrze się czujesz? – zapytał Nadish,
nachylając się nad Arthurem i z troską lustrując jego twarz. Już w kuchni
zauważył ten nieobecny wzrok kochanka, który po przejściu do sypialni tylko się
pogłębił.
-
Jesteś szczęśliwy?
-
Myślałem, że to oczywiste – odparł, nie wiedząc, do czego zmierza ta rozmowa.
-
Przypomniało mi się nasze pierwsze spotkanie. Byłeś wtedy taki inny –
powiedział, gładząc palcami jego plecy. – Jeśli jest coś jeszcze, co by cię
uszczęśliwiło, powiedz. Zrobię dla ciebie wszystko.
-
Wszystko? – Jego głos stał się głęboki i zmysłowy. Przybliżył twarzy do torsu
Arthura i złożył na nim kilka mokrych pocałunków, po czym westchnął cicho i
spojrzał mężczyźnie w oczy. – W takim razie kochaj się ze mną. To jedyne, co w
tej chwili potrzebne mi do pełni szczęścia.
*
* *
-
Ty i Tamal zakochaliście się w tej samej dziewczynie? – zapytał Arthur, gdy
chłopak milczał przez dłuższą chwilę. Nie chciał na niego naciskać, ale tym
razem ciekawość wzięła górę.
-
To było bardziej… skomplikowane.
-
Więc lepiej się skupię, żeby wszystko dobrze zrozumieć.
-
Tylko nie oceniaj mnie zbyt pochopnie – poprosił, czerwieniąc się nieco i z
zawstydzenia odwracając głowę.
-
Obiecuję, że wysłucham cię do końca.
-
Bo my… to znaczy Tamal i ja… My się w sobie zakochaliśmy - powiedział w końcu,
choć widać było, że przyszło mu to z trudem. – Gdy jego ojciec się dowiedział,
wyrzucił mnie na ulicę, a Tamalowi zakazał się ze mną spotykać. Znaleźli mu już
narzeczoną, ja tylko bym wszystko zepsuł. Głupi byłem, łudziłem się, że może
nam się udać.
-
A Tamal jak na to zareagował?
-
Tylko raz do mnie przyszedł, przeprosił za wszystko i pożegnaliśmy się.
Rozczarował mnie, ale z drugiej strony rozumiem go. Na jego miejscu też bym tak
pewnie postąpił.
-
Więc… Długo już tu mieszkasz?
-
Pół roku. Tak bardzo żałuję, że zaprzepaściłem te dziesięć lat. Gdybym tylko mu
odmówił, mógłbym dalej prowadzić normalne życie…
Arthur
przez chwilę trawił otrzymane informacje, czując się coraz bardziej
zdezorientowany. Spojrzał na chłopaka i zmarszczył brwi, intensywnie nad czymś
myśląc.
-
Jedno mnie zastanawia – mruknął w końcu. – Z moich obliczeń wynika, że masz
siedemnaście lat.
-
No mam. To coś dziwnego?
-
Dałbym ci najwyżej piętnaście!
-
Eee, dziękuję? – odparł, nie bardzo wiedząc, jak zareagować. – Bo to chyba był
komplement…?
-
Tak, jasne. Ja tylko… Wyglądasz zadziwiająco młodo. Trochę mnie to zszokowało.
-
A co? Pomagasz tylko biednym dzieciakom, a prawie dorosłych olewasz? Żałujesz,
że nie jestem słodkim dwunastolatkiem? – sarknął, unosząc prawą brew i patrząc
na Arthura zadziornie.
-
Daj spokój – poprosił, patrząc na niego błagalnie. – Nawet ty nie wierzysz w
swoje słowa.
-
Ale lubię wprawiać cię w zakłopotanie i poddawać wątpliwościom twoje szlachetne
pobudki.
-
Okropny z ciebie bachor – zaśmiał się, trącając go ramieniem. – Gdybym tylko
mógł, zabrałbym cię do Anglii. Fajnie by było.
-
A co ci broni? Mamusia i tatuś dają ci pieniądze jedynie na dokarmianie sierot,
a nie na sprowadzanie do domu i utrzymywanie ich?
-
Nie masz paszportu.
-
Kto tak powiedział? – odparł, krzyżując ręce na klatce piersiowej i patrząc
Arthurowi wyzywająco w oczy.
-
Zaraz. Czyli masz paszport? To świetnie!
-
Nie ciesz się tak szybko. Nie powiedziałem, że z tobą pojadę, a poza tym
zostawiłem wszystkie dokumenty u Tamala. Był taki czas, że chcieliśmy gdzieś
razem wyjechać w tajemnicy przed wszystkimi.
-
Mógłbyś go odzyskać? – zapytał z nadzieją w głosie. Wstyd się przyznać, ale
Arthur od razu zaczął planować ich wspólną przyszłość. Wyśle młodego na kursy i
studia, odpowiednio go przygotuje i załatwi pracę w jakiejś firmie. No chyba że
ten będzie miał inne ambicje, wtedy oczywiście pomoże mu je spełnić. Pomoże mu
stanąć na nogi, umeblować mieszkanie, wzniesie toast na jego ślubie…
-
Wiem, gdzie mógłbym spotkać Tamala. Ale nie wiem, czy tego chcę. Czy w ogóle
chcę z tobą wyjechać.
-
Naprawdę wizja zostania tutaj, głodowania i obrabiania turystów jest tak
kusząca? Masz szansę jedną na miliard, dzięki której wyrwiesz się z tej biedy
i zaczniesz żyć jak człowiek. Skorzystaj z niej, nie przez wzgląd na mnie,
ale na siebie.
Chłopak
przez chwilę milczał, wpatrując się w swoje nogi. Oczywiście, że nie chciał tu
zostać. Oddałby wszystko, by znowu móc jeść trzy razy dziennie, spać w miękkim
łóżku, uczyć się, czytać książki… Po prostu żyć, a nie walczyć o życie.
Problemem był jedynie jego zraniony umysł. Świadomość, że miałby być całkowicie
zdany na drugiego człowieka, kojarzyła mu się jedynie ze zdradą i odrzuceniem.
Prędzej czy później usłyszy, że coś zrobił nie tak i znowu wyląduje na bruku. A
tego nie przeżyłby po raz drugi.
-
Nawet nie wiem jak masz na imię – wybąkał w końcu, próbując jakoś zmienić
temat.
-
Wybacz, z tego wszystkiego zapomniałem się przedstawić. Mów mi Arthur.
-
Jak ten król – uśmiechnął się lekko.
-
A ty?
-
Ja? – zapytał, jakby pytanie mężczyzny było najdziwniejszą rzeczą, jaką
kiedykolwiek usłyszał. – Nadish.
-
Nadish – powtórzył, smakując te kilka liter i delektując się tym, co oznaczają
po połączeniu. – Podoba mi się.
*
* *
Arthur
leżał w łóżku, niedbałymi ruchami głaszcząc kochanka po włosach. Czuł się
odprężony i rozleniwiony, mógłby tak spędzić resztę życia, albo chociaż urlopu.
Nadish spał z głową tuż przy jego szyi, leciutko łaskocząc ją swoim ciepłym,
miarowym oddechem. Panujący w pokoju chłód nie był odczuwalny, gdyż mężczyźni
ogrzewali się nawzajem swoimi splecionymi nagimi ciałami. Wszystko było po
prostu idealne.
Po
chwili młodszy mruknął cicho i powoli otworzył oczy, wybudzając się z
kilkuminutowej drzemki. Oparł brodę na obojczyku Arthura i spojrzał na niego
sennym, rozmarzonym wzrokiem.
-
Nadal masz jakieś wątpliwości dotyczące mojego szczęścia? – zapytał,
przesuwając dłonią po brzuchu partnera.
-
Zdecydowanie nie – mruknął, uśmiechając się. Przeciągnął palcami po jego
pełnych, czerwonych wargach, z zadowoleniem stwierdzając, że nadal są nieco
nabrzmiałe od pocałunków.
-
I przeszło ci to całe wspominanie dawnego mnie?
-
Niekoniecznie. Ale to wszystko przez ten sen o naszym pierwszym spotkaniu.
Chyba jestem za bardzo sentymentalny…
-
To całkiem urocze.
-
Urocze, to jest twoje kwilenie podczas orgazmu – powiedział, a widząc groźne
spojrzenie Nadisha, pocałował go w czubek nosa i przysunął bliżej siebie. – Nie
patrz tak na mnie, tylko stwierdzam fakty.
-
Niewiniątko się znalazło – prychnął, zarzucając mu udo na nogi i ocierając się
o niego.
Arthur
chciał dodać coś jeszcze, ale powstrzymały go pewne bardzo kuszące wargi
zachłannie wpijające się w jego własne.
*
* *
Nadish
denerwował się tak bardzo, że mógłby po nim przejść słoń, a i tak pewnie by
tego nie zauważył. Stał przy małej świątyni, z której lada chwila miał wyjść
Tamal, a głowę wypełniały mu same czarne scenariusze. Bał się, że zostanie
spławiony zanim w ogóle wyjaśni, o co chodzi. Albo że tym jednym jedynym razem
Tamal przyszedł tu ze swoim ojcem, z którym chłopak wolał już nigdy nie mieć
styczności.
W
końcu z budynku wyszedł wysoki, dobrze ubrany i jak zwykle olśniewający młody
mężczyzna. Chcąc, nie chcąc, Nadish musiał przyznać, że nadal coś do niego
czuje, i że wystarczyłoby jedno słowo czy gest, by do niego wrócił, karmiąc się
złudzeniami i pięknymi wizjami rodem z baśni. Myśl, że to nie nastąpi, dodała
mu nieco odwagi.
-
Tamal, zaczekaj! – zawołał, podbiegając do niego.
-
Nadish? Co tutaj robisz? Nie powinieneś…
-
Wiem – przerwał mu. – Chciałem cię tylko o coś poprosić. Nadal masz mój
paszport i dowód?
-
Tak – odparł, nieco zaskoczony. – Po co ci one?
-
Po prostu są mi potrzebne. Dałbyś mi je?
-
Pod warunkiem, że powiesz gdzie i z kim wyjeżdżasz.
-
Wątpię, że będziesz zadowolony. Poza tym obaj uzgodniliśmy, że nic nas już nie
łączy. Nie widzę powodu, żeby ci się tłumaczyć.
-
W takim razie ja nie widzę powodu, żeby dać ci te cholerne dokumenty – warknął,
odwracając się na pięcie. Chciał odejść, ale powstrzymało go nieśmiałe
szarpnięcie na rękaw.
-
Powiem. Powiem, tylko mi je przynieś. Proszę.
-
Poczekaj tu na mnie, zaraz przyjdę – powiedział, nie odwracając się nawet w
jego stronę.
Nadish
przez chwilę zastanawiał się, czy Tamal faktycznie przyjdzie. Jego obawy
nasiliły się, gdy minęło pół godziny, a mężczyzny nadal nie było. Już miał
wrócić do siebie, klnąc na cały świat, gdy wypatrzył w tłumie znajomą twarz.
-
Co tak długo? – zapytał, bardziej z ciekawości.
-
Ojciec. Sam rozumiesz – wzruszył ramionami. – Mam to, o co mnie prosiłeś, ale
najpierw powiedz, co planujesz.
-
Poznałem kogoś.
-
Szybko sobie poradziłeś.
-
Przypominam, że to nie ja dostałem od rodziców narzeczoną – odparł, nawet nie
kryjąc złości. – Poza tym to tylko jakiś turysta, który obiecał mi pomoc…
-
Turysta? Serio? Na łeb ci już całkiem padło.
-
Niby dlaczego?
-
Wywiezie cię do siebie i sprzeda do burdelu, ewentualnie pozbędzie się ciebie,
gdy tylko mu się znudzisz.
-
No to niewiele się różnicie. Twój ojciec na pewno by go polubił.
-
Nadish, przeginasz – ostrzegł go, patrząc na niego groźnie. Napiął wszystkie
mięśnie, choć obaj wiedzieli, że nie byłby w stanie skrzywdzić chłopaka. –
Dobrze wiesz, że nie mogłem postąpić inaczej. Myślałem, że to rozumiesz.
-
Rozumiem, co nie znaczy, że się z tym pogodziłem. W każdym razie mam szansę na
normalne życie. Chcę z niej skorzystać.
-
Nie jedź. Gdy tylko się ożenię, dostanę firmę i swój dom, wezmę cię do siebie.
Ja ci pomogę.
-
Czy ty siebie w ogóle słyszysz? Przestań być taki samolubny!
-
A ty przestań być taki naiwny! Aż taki przystojny ten turysta? Obiecał, że cię
zerżnie? Będziecie ci płacił za zabawianie się z tobą? Ja też mogę to zrobić.
Mogę cię rżnąć tak długo, dopóki nie stwierdzisz, że jesteś usatysfakcjonowany.
Nadish
stał przez chwilę, patrząc na stojącego naprzeciw niego mężczyznę. Otworzył
usta, chcąc coś powiedzieć, ale żadna sensowna odpowiedź nie przychodziła mu do
głowy. Nigdy by nie pomyślał, że może usłyszeć takie słowa od osoby, którą
kochał. Tamal nigdy taki nie był. A może był, tyle że tego nie pokazywał…?
-
Zgódź się. Nie potrzebujesz obcych. Masz przecież mnie.
-
Już nie mam – wyszeptał. – Nie po tym, co właśnie usłyszałem.
-
Wiem, prawda boli, ale…
-
Daj mi te cholerne dokumenty.
-
Nie potrzebujesz ich.
-
Daj mi je i wracaj do swojego idealnego świata, beze mnie.
Gdy
Tamal nie zareagował, Nadish po prostu wyrwał mu małe zawiniątko z dłoni.
Chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował. Odszedł szybkim krokiem,
a zyskując pewność, że zniknął mężczyźnie z oczu, zaczął biec. Nim się spostrzegł,
już stał przed hotelem, w którym zatrzymał się Arthur.
*
* *
-
Co zjemy na obiad? – zapytał Arthur, sięgając po telefon leżący na szafce
nocnej. Dochodziła czternasta, a oni nadal leżeli w łóżku.
-
Może coś zamówisz?
-
I tak zbyt często jemy na mieście. Mamy kilka pomidorów i coś z puszki, zrobię
sos.
-
Jak chcesz – mruknął Nadish, przekręcając się na plecy. Arthur cmoknął go
przelotnie w czoło i wstał. Założył bokserki i zarzucił na siebie satynowy
szlafrok, który po chwili namysłu i tak zrzucił w kuchni. Przyjemne chłodne
iskierki pieściły jego ciało, co orzeźwiało go i motywowało do jakiegokolwiek
działania.
Położył
na blacie kilka soczystych pomidorów i zaczął je kroić. Po chwili cała deska
ociekała sokiem, który jakimś cudem spłynął po szafce wprost na udo Arthura.
Mężczyzna syknął, niezadowolony, i wytarł je dłonią, jeszcze bardziej brudząc
swoją skórę.
-
Ja bym użył do tego ręcznika – stwierdził Nadish, stając za nim i przeciągając
bawełnianym materiałem po nodze mężczyzny.
-
Faktycznie, o wiele lepiej działa – zaśmiał się, nieco speszony własną
nieporadnością.
-
Pomóc ci w czymś?
-
Nie, możesz jedynie pilnować, żebym nie zginął od nadmiaru soku pomidorowego.
On coś knuje, mówię ci.
-
W takim razie z przyjemnością będę twoim rycerzem – odparł, uśmiechając się i
siadając na krześle, jednocześnie bacznie obserwując kochanka.
*
* *
Arthur
zdziwił się, gdy zobaczył w drzwiach Nadisha. Od ich spotkania minęły cztery
dni, i mężczyzna zachował jedynie marne resztki nadziei, że jeszcze spotka
chłopaka. Tymczasem ten stał tuż przed nim z miną zwiastującą co najmniej
wybuchnięcie płaczem.
-
Przyszedłeś – stwierdził, niezbyt odkrywczo.
-
Przepraszam, tak jakoś… samo wyszło.
-
Wejdź, nie będziemy przecież rozmawiali w przejściu – powiedział, odsuwając się
i zapraszając chłopaka do środka. Zaprowadził go do salonu i wskazał na kanapę.
– Usiądź – dodał, chcąc go nieco ośmielić. – Coś się stało, prawda? Nie
wyglądasz najlepiej.
-
Widziałem się z Tamalem.
-
Przypadkowe spotkanie?
-
Nie, czekałem na niego przy świątyni. Odzyskałem mój paszport i dowód.
-
Czyli jednak ze mną pojedziesz? – zapytał z nadzieją i radością. Nawet nie
starał się ich w jakikolwiek sposób ukryć.
-
Tak. Nawet jeśli mam być tylko twoją zabawką, którą się za jakiś czas znudzisz.
A wiem, że tak będzie.
-
Tamal ci to powiedział?
-
I nie tylko to.
-
Chcesz o tym porozmawiać?
-
A co to da? Czy wy, Anglicy, potraficie tylko to? Głupią wymianę zdań, po
której niby ma być lepiej? To tak nie działa!
-
Owszem, nie działa. Ale rozmowa często pozwala nam zrozumieć, co tak naprawdę
czujemy i w czym jest problem. Pogodzenie się z niektórymi rzeczami wymaga
czasu, ale jeśli nie rozłożysz swojego problemu na czynniki pierwsze, może cię
męczyć i do końca życia.
-
Studiujesz psychologię? Bo twoje przemówienie brzmi jak typowy psychologiczny
bełkot.
-
Lubię czasem przeczytać książki pomagające zrozumieć ludzką naturę – odparł,
wzruszając ramionami. – To jak? Co powiedział ci Tamal?
-
Że nie muszę wyjeżdżać, bo on też może mnie… zaspokoić, ale tu, na miejscu. I
że jak tylko całkowicie się usamodzielni, weźmie mnie do siebie.
-
Bzdury – prychnął, z impetem opadając na kanapę. – Czy on przypadkiem nie ma
narzeczonej?
-
On już ją uważa za swoją przyszłą żonę. Nawet jej współczuję życia z takim
człowiekiem. Zwykły z niego dupek.
-
A czy ty przypadkiem…
-
Przeszło mi po dzisiejszym spotkaniu. Zresztą, skończmy już ten temat. Chcę raz
na zawsze zapomnieć o Tamalu.
-
Jasne, rozumiem. Chcesz coś do picia? Jesteś głodny?
-
Nie – mruknął, ale burczący brzuch całkowicie zaprzeczył jego słowom.
Arthur
zaśmiał się, po czym wstał i poklepał chłopaka po głowie.
-
Na dole mają niezłą restaurację. Zjemy coś i ustalimy szczegóły naszego
wyjazdu. Co ty na to?
-
Skoro musimy – westchnął cierpiętniczo, teatralnie wywracając oczami.
-
Ale najpierw pójdziesz pod prysznic i przebierzesz się w jakieś bardziej
wyjściowe ubrania. Wątpię, że w takim stanie cię wpuszczą.
-
Mówisz, jakbym śmierdział na kilometr, a w dodatku miał trąd…
-
Po prostu szoruj do łazienki i ogarnij się. Tylko nie zamykaj drzwi, poszukam
jakichś ciuchów i ci je przyniosę. Nie martw się, kabina nie jest przezroczysta,
nie będę cię mógł podglądać – dodał, widząc, że chłopak nie jest zbytnio
przekonany do tego pomysłu. – Dobra, zostawię ciuchy pod drzwiami, jak się
umyjesz to je sobie weźmiesz.
Nadish,
nieco uspokojony, skierował się do wskazanego pomieszczenia i zamknął się
w nim, sprawdzając dwa razy, czy aby na pewno zamek działa. Następnie rozebrał
się i wszedł do kabiny, w której panował przyjemny chłód, tak odmienny od żaru
lejącego się z nieba. Odkręcił wodę i zacisnął zęby, gdy początkowo lodowate
krople smagnęły jego skórę.
Mógł
upierać się przy swoim i znowu mamić umysł bajkami, ale wiedział, że prędzej
czy później słowa Tamala okażą się prawdziwe. Nikt nie robi niczego za darmo, a
czego mógł chcieć mężczyzna pokroju Arthura? Młody, bogaty, z dobrej
rodziny, z aspiracjami i wielkimi planami, marzył jedynie o egzotycznej
przygodzie. Nie miał syna, dla którego potrzebowałby towarzysza mogącego od
czasu do czasu wykonać jakieś prace domowe czy pójść na targ po zamówienie. Nie
potrzebował kolejnego służącego, bo pewnie miał ich na pęczki, lepszych i
bardziej przydatnych niż delhijska sierota. Pragnął jedynie kogoś do zabawy. Naiwny
siedemnastolatek o ciemniejszej skórze i dziwacznym akcencie był łatwym celem,
szczególnie gdy obiecywało mu się raj na ziemi. Nawet głupi prysznic był teraz
spełnieniem marzeń, a co dopiero podróż na inny kontynent…
Westchnąwszy
ciężko, zakręcił wodę i wyszedł z kabiny, uwalniając przy tym gęste kłęby pary.
Owinął się ręcznikiem leżącym na szafce i wyglądającym na nieużywany, po czym
na palcach podszedł do drzwi i ostrożnie je otworzył. Zgodnie z obietnicą, na
podłodze leżał mały stosik, na który składała się czysta bielizna, nieco za
luźna, proste czarne spodnie, w których wystarczyło jedynie podwinąć nogawki, a
także czerwony T-shirt, sprawiający jednak wrażenie eleganckiego. Tak ubrany,
Nadish poczuł się nie na miejscu. Nawet w swoim dawnym życiu nie wyglądał tak…
dobrze. Nieśmiało poszedł do salonu i chrząknął sugestywnie, gdy Arthur
nie zwrócił na niego uwagi.
-
Muszę przyznać, że prezentujesz się całkiem korzystnie – stwierdził mężczyzna,
lustrując go wzrokiem. – Usiądź, wysuszę ci włosy.
-
Sam mogę to zrobić.
-
Ale ja zrobię to lepiej – odparł z przekonaniem. Nadish, chcąc nie chcąc,
usiadł na kanapie bokiem do Arthura i pozwolił, by jego palce wraz z ciepłym
wiatrem zrobiły swoje. – Mógłbyś je zapuścić. Pasowałoby ci, o ile trochę byś
urósł i przybrał na masie.
-
A więc jesteś projektantem mody? – zapytał, na tyle głośno, by wygrać
z szumem suszarki.
-
Co? Nie! Skąd w ogóle ten pomysł? – zaśmiał się. – Aż tak bardzo cię interesuje,
co będę robić w życiu?
-
Może trochę.
-
Studiuję marketing i zarządzanie, po drodze robię różne kursy. Ojciec stara się
mnie przygotować do przejęcia rodzinnej firmy.
-
A co robi ta firma?
-
Londyńska mafia zajmująca się przemytem narkotyków, handlem żywym towarem i
organami, no i jeszcze kilkoma nielegalnymi rzeczami.
-
Że co?! – krzyknął, gwałtownie odwracając się do Arthura i lustrując go
przerażonym wzrokiem. Widząc jego szeroki, nieco wredny uśmiech, uderzył go w
ramię i wydął policzki. – Fajnie, że masz ze mnie taki ubaw. Żartuj dalej, nie
krępuj się. Ja posłucham.
-
Nie mogłem się powstrzymać, przepraszam. Ale jedno trzeba przyznać: miałeś
genialną minę.
-
Palant – mruknął, odwracając się do niego plecami.
-
Mój tata prowadzi jedno z największych wydawnictw w Londynie - powiedział,
wyłączając urządzenie i ostatni raz przeczesując gęste, czarne jak smoła włosy
Nadisha. – Do tego mama prowadzi luksusowy sklep z antykami, który też swoje
daje. Oboje mają smykałkę do interesów, a ja to po nich odziedziczyłem.
-
Musisz mi kiedyś pokazać ten sklep – powiedział, zanim zdążył ugryźć się w
język.
-
Pokażę ci wszystko – zapewnił, a pewność w jego głosie zdziwiła chłopaka. Jeśli
to było kłamstwo czy zwykła obietnica bez pokrycia, brzmiała bardziej
wiarygodnie niż najprawdziwsza prawda. – A teraz chodź, umieram z głodu, ty
pewnie też.
-
Tak, już idę – powiedział, stając na nieco drżących nogach i niepewnie idąc za
Arthurem.
Zeszli
do restauracji, z której był doskonały widok na mały ogród prowadzący do
kompleksu basenów. Usiedli przy stoliku znajdującym się nieco na uboczu, tak,
by nie musieli przejmować się otoczeniem. Nadish przez chwilę przyglądał się
karcie dań, lecz ostatecznie westchnął i odrzucił ją na bok, nie mogąc na nic
się zdecydować.
-
Przecież ja nigdy nawet nie jadłem w restauracji, skąd mam wiedzieć co zamówić?
-
Spokojnie, coś ci wybiorę – odparł, śmiejąc się w duchu z buntowniczej postawy
chłopaka.
Polubił
tę jego dzikość. Co prawda liczył, że uda mu się nauczyć go poprawnych manier i
zachowania godnego angielskiego arystokraty, miał jednak nadzieję, że Nadish
zachowa nieco swojej zadziorności. Taka mieszanka, o odpowiednio dobranych
proporcjach, mogłaby stworzyć z niego naprawdę wspaniałego mężczyznę.
Złożywszy
zamówienie, Arthur rozsiadł się wygodnie i utkwił wzrok w towarzyszu. Chciał
coś powiedzieć, ale ten go uprzedził:
-
Co zrobisz, gdy już będziemy w Anglii?
-
Na pewno wezmę długą kąpiel.
-
Chodziło mi raczej o to, co zrobisz ze mną.
-
Myślę, że na początek przygotuję ci gorącą kąpiel.
-
Przestań, mówię poważnie.
-
Ja też – odparł, wzruszając ramionami. – Nie wiem, co wtedy będzie. Zależy, co
chciałbyś robić.
-
Chyba… chciałbym się uczyć – przyznał, spuszczając głowę. Nie wiedział
dlaczego, ale wstydził się tych słów, jakby ktoś jego pokroju nawet nie miał
prawa do takich pragnień.
-
Och, to pewne, że załatwimy ci porządne wykształcenie. Pytanie tylko, w jakiej
dziedzinie?
-
U Tamala czytałem wszystko, co mi dał, ale w nic się nie zagłębiałem. Trudno
powiedzieć, co by mnie zainteresowało.
-
Mam pomysł. Dam ci rok. Przez ten czas będziesz mógł oswoić się z nową
rzeczywistością, no i zastanowisz się, czego tak naprawdę byś chciał. Później
zaczniemy działać.
-
Głupio mi ze świadomością, że będę twoim utrzymankiem…
-
Daj spokój, ja na razie nie mam swoich pieniędzy. Będziesz kolejnym synem moich
rodziców. Mama się cholernie ucieszy, zawsze chciała mieć drugie dziecko.
-
A jeśli…
-
Po prostu przestań się zamartwiać. Będzie dobrze, i tego się trzymajmy. A teraz
zabieramy się za jedzenie – oznajmił Arthur, jednocześnie dziękując kelnerowi
skinieniem głowy.
*
* *
-
Zdążyłem zapomnieć, jak dobrze gotujesz – powiedział Nadish, delektując się
makaronem z prostym sosem.
-
Bez przesady – prychnął. – Jutro ugotuję coś porządnego, wtedy będziesz mógł
mnie wychwalać.
-
Brakowało mi tego. Ostatnio mieliśmy dla siebie mało czasu.
-
Wiem. Ale to minie, tylko początki są takie zwariowane. Grunt, że tata może w
końcu zacząć planować wymarzoną emeryturę.
-
Może wtedy uda się odciągnąć maan1 od jej sklepu. Chce pomóc, ale jej pracowitość do grobu ją zapędzi.
-
W życiu bym się nie spodziewał, że przejmiesz jej oczko w głowie. Naprawdę cię
pokochała, chyba nawet bardziej ode mnie.
-
Czasami czuję się przez to jak w związku kazirodczym z własnym bratem. Nie
śmiej się, taka prawda – prychnął, widząc chichoczącego Arthura. – Ona w ogóle
pamięta, że jesteśmy razem?
-
Inaczej nie pytałaby przy każdej okazji, kiedy ci się w końcu oświadczę.
-
A masz taki zamiar?
-
Pewnie, że tak. Czekam jedynie na sprzyjające warunki. Na razie muszę się
maksymalnie zaangażować w przejęcie wydawnictwa, ale jak tylko skończę, zabiorę
się za ciebie. Także radzę się dobrze przygotować.
-
A jak do tego czasu ci ucieknę?
-
Nie uciekniesz, bachcha2.
Za bardzo mnie kochasz.
-
Z grzeczności nie zaprzeczę – uśmiechnął się, wiedząc jednak, że Arthur ma
całkowicie rację.
*
* *
-
Wyglądasz, jakbyś miał zaraz zemdleć – szepnął Arthur do siedzącego obok niego
Nadisha.
Obaj
znajdowali się na pokładzie samolotu, w pierwszej klasie, i za kilka minut
mieli startować. Na Angliku nie robiło to wrażenia, lecz jego towarzysz
przejmował się każdym, nawet najcichszym dźwiękiem, a także obracał się niespokojnie,
rejestrując jakiekolwiek poruszenie. Dłonie od dawna zaciśnięte miał w pięści,
katując przy tym rękawy luźnego sweterka.
-
Nie sądziłem, że tu będzie tak… ciasno. I tłoczno.
-
Klaustrofobia?
-
Bez przesady. Po prostu nie przywykłem do czegoś takiego.
-
Mój mały dzikusek – zaśmiał się, a widząc oburzenie na jego twarzy, poczochrał
go po włosach i uspokajająco poklepał po ramieniu. – Dam ci moją komórkę,
posłuchasz sobie muzyki. Chcesz?
-
A co to niby da?
-
Mnie muzyka zawsze uspokaja, pozwala się zrelaksować i w ogóle. Może nawet uda
ci się zasnąć.
-
W sumie, wszystko lepsze niż twoja paplanina – stwierdził, wzruszając
ramionami. Arthur skinął głową, jakby usłyszał właśnie najmądrzejszy argument
na świecie, po czym podał chłopakowi telefon z podłączonymi już słuchawkami.
Nadish założył je i cierpliwie poczekał, aż jego towarzysz odtworzy odpowiednią
playlistę. – Jazz? Serio?
-
Mogę włączyć coś innego…
-
Nie – przerwał mu szybko. – Po prostu… uwielbiam taką muzykę. Może dlatego, że
Tamal niczego innego nie słuchał, i udzieliło mi się jego zamiłowanie…
-
O niczym już nie myśl. Po prostu zamknij oczy i zrelaksuj się. Niedługo będzie
po wszystkim.
Nadish
skinął głową i zsunął prawą słuchawkę z powrotem na ucho. Czuł się jakoś tak dziwnie,
jakby śnił i lada chwila miał się obudzić. To wszystko wydawało się takie
nierealne. Jak długo będzie dopisywało mu szczęście? Nie da się mieć całe życie
z górki, dobrze o tym wiedział. Jednak gdy patrzył na Arthura, jego spokój i
opanowanie, a także determinację, zaczynał wierzyć, że faktycznie może mu się
udać. Że w końcu zacznie panować nad własną egzystencją, odetchnie i pójdzie do
przodu. Pragnął tego z całego serca.
Gdy
samolot oderwał się od pasa startowego, kołysząc się i drżąc, Nadish wiedział,
że nie ma odwrotu. Wszystko się zmieni. Spojrzał na swojego towarzysza, a
widząc jego łagodny uśmiech, wypowiedział w myślach jedną prośbę.
Boże,
cokolwiek dla mnie zaplanowałeś, nie pozwól, by drogi moje i Arthura się
rozeszły.
1. maan - matka
2. bachcha - kochanie
Duuużo dłuższe niż poprzednie. Te gwiazdki pomagają w ogarnięciu co gdzie jest. Urocze postacie, w sumie nie wiemy o nich aż tak dużo, lecz i tak polubiłam strasznie chłopaków. Z niesamowitą niecierpliwością czekam na realizację kolejnego punktu. <3
OdpowiedzUsuń