Menu

niedziela, 27 września 2015

Anioł Śmierci, część 3

            Otworzyłem oczy nieco przed trzynastą. Ciężko oddychając, przewróciłem się na plecy i przetarłem twarz dłonią. Wspomnienie wczorajszego snu o jakimś nawiedzonym aniele powoli znikało z mojego umysłu… Chociaż zaraz. Przecież demony nie śnią!
           - Obudziłeś się już? – zapytał białowłosy mężczyzna, jak gdyby nigdy nic odgarniając mi włosy z czoła. Leżał obok mnie i uparcie wpatrywał się we mnie pięknymi, niebieskimi oczami, jakie mogą mieć tylko anioły.
        - Co ty tu robisz?! – krzyknąłem, odsuwając się od niego, i tym samym prawie spadając z łóżka.
            - Nie odpowiedziałeś jeszcze na moje pytanie.
            - A ty znowu o tym? Każdy normalny odpuściłby sobie już wtedy w nocy!
            - Każdy normalny już dawno by odpowiedział – skwitował z przyjaznym uśmiechem.
            - Dlaczego tak bardzo ci na tym zależy? – jęknąłem wyraźnie znudzonym głosem. W głębi serca podziwiałem go jednak za jego wytrwałość. To był pierwszy raz od dłuższego czasu, gdy ktoś choć w najmniejszym stopniu zrobił na mnie wrażenie.
            - Jesteś inny, czuję to. Chciałbym czegoś się o tobie dowiedzieć. Czy to coś złego?
            - Tak, to jest coś złego! Przecież jesteśmy wrogami, zapomniałeś o tym? I kto tu jest inny… - prychnąłem, wstając i podchodząc do szafy. Wyciągnąłem z niej najwygodniejsze ciuchy, jakie miałem i założyłem na siebie, próbując ignorować fakt, że mój nieproszony gość cały czas się na mnie gapi. – Ja wychodzę. Jak wrócę, ma cię tu nie być. W przeciwnym wypadku będziemy inaczej rozmawiać – powiedziałem, po czym wyszedłem, trzaskając drzwiami.
            Jego stwierdzenie, że jestem inny, wytrąciło mnie z równowagi. Wiedziałem o tym, lecz i tak nie mogłem się z tym pogodzić. Tak bardzo chciałem być jak inne demony; mocny, potężny, gotowy na każdą niegodziwość. Sam fakt, że do tej pory nie zabiłem tego anioła świadczył o mojej słabości. Próbowałem się jakoś usprawiedliwić, lecz nawet to mi nie wychodziło. Co ze mnie za upadły anioł, jak nie potrafię nawet czuć nienawiści do wroga?
* * *
            Gdy wróciłem do mieszkania, było nieco po północy. Przez otwarte okno sączyła się jasna poświata księżyca, którą co jakiś czas rozpraszały przesłaniające ją chmury. Zanim cokolwiek zrobiłem, dokładnie rozejrzałem się po wszystkich pomieszczeniach. Były puste, co znaczyło, że ten anioł w końcu dał sobie spokój. Odetchnąłem z ulgą i udałem się do kuchni.
            - Czas najwyższy… - mruknąłem pod nosem. Wyciągnąłem z zamrażarki woreczek z lodem i poszedłem do sypialni, po drodze zdejmując bluzę.
            - Czas najwyższy na co? – zainteresował się znany mi już głos.
            - Dalej tu jesteś?!
        - Tak. Czekałem na ciebie cały dzień. Swoją drogą, powinieneś uważniej się rozglądać. Łatwo cię zmylić
            - Dobrze ci radzę, nie drażnij mnie – szepnąłem, rozkładając się wygodnie na łóżku. Położyłem lodowatą torebkę pomiędzy łopatkami, mrucząc z zadowolenia.
           - Dlaczego tak bardzo unikasz odpowiedzi na moje pytanie? – nie dawał za wygraną. Usiadł obok mnie i zmierzwił moje włosy.
            - Może dlatego, że zapomniałem już o co pytałeś – powiedziałem złośliwie, marząc już tylko o chwili ciszy i spokoju. Dlaczego akurat ja musiałem zainteresować tego gościa?
            - Pytałem, dlaczego wybrałeś akurat tak czystą i piękną duszę. Zawsze myślałem, że skoro demony są z natury złe, to i żywią się złem. A może nie ma dla was żadnej różnicy?
            - Aleś ty męczący… Dobra, powiem ci. My, demony, możemy pożywić się każdą duszą. Jeśli jest ona zła i splamiona grzechem, dostarcza nam mocy i sprawia, że jesteśmy skuteczniejsi podczas walki. Natomiast im bardziej dziewicza, tym dostarcza nam więcej energii i niezapomnianych doznań, jakich nie można zastąpić niczym innym. Wtedy miałem ochotę na coś smakowitego i taką też duszę wybrałem. – Gdy skończyłem mówić, przewróciłem się na plecy. Do tego czasu cały lód zdążył się roztopić, został po nim jedynie suchy woreczek. Spojrzałem na zaintrygowaną twarz mojego rozmówcy. – To co? Dasz mi teraz spokój?
            - Jak masz na imię? – zapytał, kompletnie ignorując to, co przed chwilą do niego powiedziałem. Zmarszczyłem czoło, mając już tego wszystkiego po dziurki w nosie.
            - Co ciebie to w ogóle obchodzi? Dostałeś to, czego chciałeś, więc spadaj stąd!
          - Nie gniewaj się na mnie. Jesteś interesującym facetem, chciałbym bliżej cię poznać.
           - Sam tego chciałeś – warknąłem i zerwałem się z łóżka. Zamknąłem oczy i skupiłem się, zaciskając dłonie w pięści. Po chwili skóra na moich plecach rozerwała się, wypuszczając na wolność parę kruczoczarnych skrzydeł. Krzyknąłem, rozpościerając je na całą szerokość, i otarłem pot z czoła. Ciężko oddychając, odwróciłem się w stronę anioła, który wpatrywał się we mnie z zachwytem i lekko uchylonymi ustami.
        - Marnujesz swoją energię, by mnie stąd przepędzić? To urocze – skwitował z szerokim uśmiechem i w sekundę rozwinął swoje skrzydła, które różniła od moich jedynie śnieżnobiała barwa. Prychnąłem, próbując nie zwracać uwagi na jego popisy.
           - Nie martw się, mam wystarczająco dużo siły, by uwolnić się od ciebie raz na zawsze – powiedziałem, idąc w jego stronę. Wyszeptałem pod nosem krótką formułę, dzięki której moje oczy zapłonęły ognistą czerwienią pozwalającą widzieć wszystko w lekko zwolnionym tempie. Teraz każdy ruch mojego przeciwnika, nawet najszybszy, nie mógł być dla mnie zaskoczeniem. Rozprostowałem przed sobą prawą rękę, w której zaczął materializować się długi obosieczny miecz. Wykonany był z czarnego metalu, a idealne wyważenie zapewniało doskonałe posługiwanie się nim. W dodatku jego waga nie sprawiała mi żadnego problemu, choć na pierwszy rzut oka mogło się to wydawać niemożliwe. – To co? Zaczynamy?
            - Czuję się zaszczycony – mruknął tajemniczo. W jego dłoniach pojawiły się długie sztylety, lśniące czystą bielą. Anioł zaciskał na ich rękojeściach swoje palce, gotowy włożyć w każdy swój atak jak najwięcej siły. – Jeśli jednak wygram, chcę poznać twoje imię. Co ty na to?
            - Niech ci będzie. Ale nie licz na to, że stanie się cud. Lepiej przygotuj się na jak najszybszy odwrót, bo nie obiecuję, że zdołam powstrzymać się przed zabiciem cię.
            - To się jeszcze okaże… - wyszeptał i wyleciał przez okno, wzbijając się wysoko ponad chmury. Szybko go dogoniłem i rzuciłem się w jego stronę, mocno zamachując się mieczem. Liczyłem na to, że zrobi unik, lecz on zatrzymał moje ostrze i odepchnął mnie. Błyskawicznie przystąpił do kontrataku, którego uniknąłem, nurkując pod nim i popychając go kopniakiem w plecy. Następnie zatrzymałem się i przywołałem go wyzywająco ruchem głowy. Uśmiechnął się szeroko, po czym zaczął atakować. Nawet z moim udoskonalonym wzrokiem trudno mi było nadążyć za jego szybkością. Za każdym razem z ledwością udawało mi się uniknąć ciosu lub zasłonić się przed nim mieczem, a towarzyszący przy tym szczęk metalu niepokoił mnie. Niewiarygodne, ile to stworzenie miało w sobie siły.
            Nagle moje ciało przeszył bolesny skurcz. Krzyknąłem zaskoczony, gdyż właśnie udało mi się zablokować oba jego sztylety, co znaczyło, że nie zranił mnie. Co więc wywołało to nieprzyjemne uczucie? Kiedyś już tego doświadczyłem, lecz stało się to po długiej i wyczerpującej bitwie, gdy moje ciało było kompletnie wyczerpane i pozbawione energii. Teraz nie miało prawa się to wydarzyć, nawet w połowie nie wykorzystałem swoich możliwości.
            - Zabolało? Przepraszam, nie wiedziałem, że tak reagujecie na brak sił – zadrwił, lecz zaraz przybrał zatroskany wyraz twarzy. – Lepiej się poddaj, zanim wyciągnę z ciebie całą twoją energię.
            - O czym ty mówisz? – warknąłem, naprężając mięśnie i napierając na niego.
            - Podczas gdy ty zajęty byłeś wypowiadaniem swojej formuły a potem doganianiem mnie, ja zastosowałem własną technikę. Co prawda możemy używać jej tylko w nadzwyczajnych sytuacjach, ale myślę, że nikt się na mnie za to nie pogniewa.
            - Jakiej techniki? Myślałem, że będziesz grał fair! – wybuchnąłem, zaciskając zęby i patrząc na niego nienawistnym wzrokiem. Odwołałem wcześniejszą formułę i moje oczy z powrotem stały się czarne.
          - Dzięki tej formule moje sztylety działają jak ogromna sieć na moc. Za każdym razem, gdy krzyżujemy swoje bronie, twoja energia jest wysysana i wysyłana w niebyt. Nawet teraz z każdą chwilą stajesz się coraz słabszy – zaśmiał się, nie pozwalając, bym zerwał połączenie z jego ostrzami.
            - I pomyśleć, że czekałem z oszustwami… - powiedziałem, odpychając go w końcu od siebie. Cisnąłem w bok miecz, który rozpłynął się w powietrzu, i rozpostarłem ramiona. Zacząłem wypowiadać skomplikowane zaklęcie, mające na celu przywołanie ognistego smoka. Dzięki niemu rozprawię się z tym aniołem raz na zawsze.
            - To na nic. Nie masz już energii na tak skomplikowane formuły.
            - Nie martw się, zaraz się o tym przekonasz – odparłem i złączyłem dłonie, śmiejąc się w duchu.
            Po kilku sekundach do naszych uszu doleciał donośny ryk. Z grubej warstwy chmur pod nami wyleciał ogromny stwór, machając wściekle pokrytymi czarną błoną skrzydłami. Jego łeb skierował się w naszą stronę, czerwone źrenice raz po raz zaszczycały nas swoim spojrzeniem. Wokół unosił się intensywny zapach siarki.
            - Bierz go! – rozkazałem, wskazując palcem na anioła. Smok zaczął lecieć w jego stronę, robił to jednak ociężale. No tak. Pewnie formuła jest niekompletna przez mój brak sił.
            - I takie coś ma mnie pokonać? – zapytał anioł, po czym poleciał w jego stronę. Z szybkością błyskawicy zaczął dźgać go sztyletami, które bez trudu przebijały smocze łuski. Chwilę potem stwór rozpadł się, co boleśnie odczułem. – Sam widzisz, że nie masz już szans. Szybko poszło, nie sądzisz?
            - To nie jest jeszcze koniec! – krzyknąłem zdesperowany, sam już nie wiedząc co robić. – Nie mogę przegrać z kimś takim!
            - Ależ możesz. I zrobisz to – powiedział spokojnie i rzucił się w moją stronę. Złapał mnie w talii i zaczął pchać w dół, z każdą chwilą nabierając szybkości.
            - Co robisz?!
            - Nie martw się, zaraz się o tym przekonasz – powtórzył moje wcześniejsze słowa. Spróbowałem się wyrwać, lecz nie dałem rady oprzeć się jego sile.
            Nagle obok mojej głowy mignęły ramy okna. Zderzenie z podłogą pozbawiło mnie powietrza w płucach, a przygniecione skrzydła zakuły boleśnie. Przymknąłem powieki, próbując nie krzyknąć.
            - I co? Dalej chcesz walczyć? – wyszeptał mi przy uchu. Jego zimne dłonie zaczęły przesuwać się po moim brzuchu, łaskocząc mnie.
          - Dobra, tym razem wygrałeś… - przyznałem w końcu, trzęsąc się ze zdenerwowania. Sam już nie wiedziałem, czy jestem bardziej zły na siebie, czy na niego. – A teraz złaź ze mnie, jesteś ciężki.
            - Najpierw powiedz mi jak masz na imię.
            - Czego ty w ogóle ode mnie chcesz?
            - Czego chcę? Sam jeszcze dokładnie nie wiem – zaśmiał się, przechylając lekko głowę. Jego błękitne oczy wpatrywały się we mnie z zaciekawieniem i z czymś na wzór uwielbienia.
            - Samael…
            - Co? - zapytał, wyrwany z zamyślenia.
          - Moje imię to Samael – powtórzyłem. Odwróciłem głowę, byleby uciec od jego wzroku przeszywającego mnie na wskroś.
            - Anioł Śmierci? Ten sławny uciekinier z Piekieł?
            - Zaraz sławny… - mruknąłem, przewracając oczami. - Nie ja pierwszy i zapewne nie ostatni sprzeciwiłem się Szatanowi.
       - Mimo wszystko czuję się zaszczycony – odparł, wreszcie ze mnie schodząc. Spojrzałem na niego urażonym wzrokiem i szybko wstałem, rozprostowując obolałe skrzydła.
            - A ty?
            - Co ja?
            - Jak się nazywasz?
            - Interesuje cię to? Myślałem, że chcesz się tylko ode mnie uwolnić…
       - Nawet jeśli, to dobre wychowanie nakazuje przedstawić się osobie, której imię poznałeś – pouczyłem go, maskując w ten sposób własną ciekawość. Tak naprawdę zastanawiałem się, jakie imię nosi anioł, który zdołał mnie pokonać, i to w tak banalny sposób.
            - Racja, z tego wszystkiego zapomniałem o dobrych manierach. Moje imię to Haniel.
            - Haniel? Szlag by to… Kto by pomyślał, że będę się kiedyś zadawał z Archaniołem Miłości – zakpiłem sam z siebie. Swego czasu było o nim głośno w Piekle, nawet najbardziej doświadczone demony podziwiały jego umiejętności walki. Ta wiadomość w pewnym sensie mnie uspokoiła, bowiem wiedziałem już, że nie pokonał mnie byle świeżak.
         Westchnąłem ciężko i odwróciłem się tyłem do niego. Zamknąłem oczy, przygotowując się na nadchodzący ból, po czym zacząłem chować moje skrzydła. Jęknąłem przez zaciśnięte zęby i spuściłem głowę, zakrywając twarz opadającymi na nią czarnymi kosmykami. Na moje ciało wstąpiły krople potu, które chwilę potem zmieszały się z odrobiną krwi płynącą z miejsca, gdzie zniknęły skrzydła.

            - Nie mogę znieść myśli, że to tak bardzo cię boli – wyszeptał zbolałym głosem Haniel, zlizując z moich pleców szkarłatny płyn. Odepchnąłem go od siebie i pokuśtykałem w stronę łóżka, zataczając się na boki. Byłem u kresu sił, musiałem jak najszybciej odpocząć. Z ulgą rzuciłem się w miękką pościel, od razu zasypiając.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz