Menu

wtorek, 2 sierpnia 2016

Życie online, część 5

Piosenka nijak ma się do fabuły, ale jest zagilbista i pisałam przy niej większość tego rozdziału (właściwie to molestuję ją już od kilku dni, więc...). No i gorąco polecam cały album zatytułowany "The Getaway" zespołu Red Hot Chili Peppers. Ta piosenka jest właśnie z tej płyty i jest jedną z moich ulubionych, choć dwanaście pozostałych utworów jest równie pięknych. Rzadko się zdarza, żeby jakaś płyta spodobała mi się w całości, tym bardziej, że nigdy nie słuchałam tego zespołu jakoś bardzo, ot kilka fajniejszych piosenek. No, wygadałam się, teraz już nie zanudzam i zapraszam do czytania :)



Następnego dnia rano, gdy Artur się obudził, był dziwnie wypoczęty i wyspany. Spojrzał na zegarek w telefonie i z trwogą stwierdził, że jest za dziesięć ósma.
- Cholera, zaspałem! – wrzasnął, zrywając się z łóżka, wciągając na siebie pierwsze lepsze ciuchy i wrzucając do plecaka kilka potrzebnych książek i zeszytów. W ekspresowym tempie ubrał buty i płaszcz i wybiegł z domu, o mały włos nie zapominając zamknąć drzwi na klucz. I oczywiście pierwszą rzeczą, jaką zrobił po wyjściu przed blok, było przewrócenie się na oblodzony chodnik. Jego prawą rękę przeszył ogromny ból, a z ust chłopaka wyrwał się krótki krzyk. Gdy spróbował wstać, boląca kończyna jeszcze bardziej dała mu się we znaki, przez co znowu opadł na ziemię i zaklął pod nosem.
- Artur, nic ci nie jest? – zapytała jego sąsiadka z góry, pani Malczewska.
- Cholera, spóźnię się do szkoły – wyjąkał, łapiąc się za lewą rękę i przekręcając się na plecy. Nie uszło to uwadze kobiety, która wielokrotnie miała do czynienia z takimi wypadkami.
- Jaka szkoła? Toż ciebie trzeba zawieźć do szpitala! Złamałeś rękę! – oburzyła się, klękając obok niego i wyciągając komórkę z kieszeni kurtki. – Poczekaj, zadzwonię po karetkę.
- Niech się pani nie kłopocze, dam radę dojść do szpitala, to niedaleko. Niech mi tylko pani pomoże wstać – poprosił, patrząc na nią błagalnym wzrokiem.
- Pójdę z tobą, kto wie, co kombinujesz. Dzisiejsza młodzież jest taka nierozważna… - westchnęła, łapiąc go za zdrową rękę i ostrożnie go podnosząc.
- Na pewno jest pani zajęta, proszę się mną nie przejmować…
- Mam zacząć wymieniać, ile razy to ty mi pomagałeś? – przerwała mu, patrząc na niego groźnie. Mimo swoich sześćdziesięciu siedmiu lat trzymała się nadzwyczaj dobrze i budziła respekt, a czasem nawet strach. Tak było i w tej chwili. Artur, wiedząc, że nic już nie wskóra, skinął tylko głową i udał się razem ze swoją sąsiadką do pobliskiego szpitala.
Gdybym wiedział, że tak zakończy się mój pośpiech, w życiu bym tak nie pędził do tej cholernej szkoły, pomyślał, podtrzymując bolącą rękę, i zastanawiając się, jak na to wszystko  zareaguje jego mama.
* * *
- Złamałeś rękę?! Jakim cudem?! I dlaczego dowiaduję się o tym dopiero teraz?! – wrzasnęła Karolina, gdy po powrocie do domu zastała swojego syna, który z miną niewiniątka oznajmił jej, co mu się przydarzyło z samego rana. – Powinieneś od razu do mnie zadzwonić, a nie!
- Nie chciałem cię niepotrzebnie niepokoić. Pani Malczewska mi pomogła, więc…
- Co znaczy, że nie chciałeś mnie niepokoić? – przerwała mu, cała czerwona na twarzy.
- No bo ty pewnie zaraz byś się chciała z pracy urwać, a potem miałabyś kłopoty. A to było tylko zwyczajne złamanie, nic poważnego. No, nie złość się już tak na mnie, przecież nikt mnie nie pobił ani nic… - powiedział, patrząc na nią błagalnie i zakrywając rękę usztywnioną gipsem, żeby jeszcze bardziej jej nie denerwować.
- Cholera by cię… Postaw się w mojej sytuacji, jak myślisz, jak ja się poczułam, gdy wróciłam i dowiedziałam się czegoś takiego? Naprawdę, niby dorosły chłopak, a się wypieprzył na chodniku zaraz po wyjściu z domu – mruknęła, opadając na kanapę i rozmasowując kark.
To nie tak, że była zła na Artura i obwiniała go o to, co się stało. Po prostu jako jego matka bardzo się o niego martwiła, a jej umysł co chwilę podsuwał jej coraz gorsze scenariusze. A co, jeśli rozbiłby sobie głowę? Albo nikt by go nie znalazł, a on straciłby przytomność i zamarzłby na śmierć? Takie i inne myśli krążyły po jej głowie, nakręcając ją jeszcze bardziej i bardziej.
- Mamo, przecież bym od tego nie umarł – zażartował, lecz widząc jej poważną minę momentalnie zbladł i usiadł koło niej. – Ja wiem, że się o mnie martwisz, i dziękuję za to, ale to naprawdę nic takiego. Poza tym sama widzisz, że jestem tu i wszystko ze mną w porządku. No, prawie wszystko.
- No widzę, widzę – odparła, kręcąc głową. – Siedź tu, a ja pójdę osobiście podziękować pani Malczewskiej. A zrób sobie coś w tym czasie, to ci jeszcze poprawię – warknęła, grożąc mu palcem, i wychodząc z mieszkania. Ociężale wdrapała się na trzecie piętro i zadzwoniła do drzwi.
- Ach, to pani – powiedziała ciepło kobieta, gdy otworzyła i ujrzała swoją sąsiadkę.
- Tak. Chciałabym podziękować za opiekę nad moim synem – zaczęła, nerwowo ciągnąc za rękawy swojej bluzki. – Artur powiedział mi, że bardzo mu pani pomogła.
- Drobiazg. I tak jestem już na emeryturze, a Artur tyle razy mi pomagał, że z przyjemnością mu się odwdzięczyłam. Swoją drogą, jak on się czuje?
- Dobrze. A właściwie tak myślę, bo na razie tylko na niego nawrzeszczałam – odparła, uśmiechając się z zakłopotaniem. – Jestem okropną matką…
- Ależ co pani opowiada? Należało mu się! Poza tym wie pani, że on chciał do szkoły iść zamiast do szpitala? Gotów był się męczyć, byleby nie sprawić kłopotu.
- Cały Artur – westchnęła. – W każdym razie jeszcze raz dziękuję za pomoc.
- Drobiazg – mruknęła z uśmiechem i zamknęła drzwi. Karolina odetchnęła ciężko i wróciła do swojego mieszkania.
- Słyszałam, że nie chciałeś iść do szpitala, tylko szkoła ci była w głowie – zagadnęła.
- Byłem w szoku i w ogóle – próbował się usprawiedliwić, lecz słysząc śmiech swojej mamy, zamilknął i spojrzał na nią pytającym wzrokiem.
- Wybacz, po prostu… Teraz, jak już się trochę uspokoiłam, cała ta sytuacja wydaje mi się śmieszna – wyjaśniła, wciąż chichocząc, a w pewnym momencie ocierając nawet wypływające z oczu łzy rozbawienia. – Po kim ty taki niezdarny jesteś, co?
- Mnie pytasz?
- No a kogo? Widzisz tu jakąś inną osobę, z którą mogłabym rozmawiać?
- Widzę, że na dobre wróciłaś do swojej dawnej formy – zauważył, stukając palcem w twardy niczym skała gips.
- Jadłeś coś, czy cały dzień głodny chodzisz?
- Pani Malczewska zabrała mnie do siebie na obiad. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak strasznie wyglądała, jak spróbowałem odmówić – powiedział, drżąc na samo wspomnienie.
- No to chociaż tyle dobrze. Masz szczęście, że mieszkamy na takim spokojnym osiedlu, i że swoim lizusostwem zapracowałeś na sympatię sąsiadów – stwierdziła, idąc do kuchni i szykując sobie kanapkę.
- No bardzo śmieszne. Wcale się nie podlizuję, po prostu jestem miły człowiekiem, nie to co ty.
- No coś ty, przecież ja jestem bardzo miła – odparła, kładąc szczególny nacisk na przedostatnie słowo. – Ty lepiej opowiedz jak się sprawy mają z tą twoją Marceliną.
- Jaką moją? – bąknął, zakłopotany. – Po prostu ze sobą piszemy, na razie nic więcej.
- No właśnie, na razie. A co będzie, jak się zakochasz?
- Zakochasz? Niby jakim cudem?
- Normalnie. Już teraz widzę, że się dogadujecie, a jak tak dalej pójdzie, to zaczniecie zbliżać się coraz bardziej. A że nie wierzę w przyjaźń męsko-damską na dłuższą metę, to przyjdzie taki moment, że któreś z was zechce pójść o krok dalej.
- Może nie gadajmy o takich rzeczach, co? – poprosił, nerwowymi ruchami przeczesując włosy. – Wiem, że was, kobiety, kręcą rozmowy o takich sprawach, ale facetów niekoniecznie.
- I pomyśleć, że gdybyś urodził się jako dziewczynka, miałabym idealną partnerkę do rozmów – westchnęła i w zadumie zaczęła konsumować swoją kanapkę.
- No cóż, nic już na to nie poradzisz. A tak w ogóle to w następnym tygodniu zaczynają się zawody międzyszkolne w koszykówce – zmienił temat Artur, wyraźnie się ożywiając.
- Przecież ty nie grasz w kosza. No chyba że o czymś nie wiem.
- No nie gram, ale lubię oglądać. Do naszej szkoły przyjadą dwie drużyny z technikum i zawodówki z naszego miasta, jedna z liceum z Brzozowa, no i do tego nasza reprezentacja. Jeszcze nie wiem, jak będą przebiegały poszczególne mecze, ale mam zamiar na nich być. Zawody odbędą się po szkole, więc nie będzie problemu.
- Jest tam chociaż na co popatrzeć?
- No jasne! Nasza drużyna nie wypada nigdy jakoś powalająco, zwykle o pierwsze miejsce walczy Brzozowo z technikum, nam udaje się wygrać jedynie z zawodówką. No ale może w tym roku będzie inaczej. W każdym razie każdy mecz jest ekscytujący i w ogóle.
- Nie o takie atrakcje mi chodziło, no ale dobra – mruknęła pod nosem, tak, by Artur jej nie usłyszał.
- Możesz powtórzyć? Niczego nie zrozumiałem – poprosił, lecz widząc jej wymuszony niewinny uśmiech zmienił zdanie. – Albo wiesz co? Nieważne. Pójdę już do siebie, jestem trochę zmęczony. Ty też odpocznij, pewnie jesteś padnięta po pracy.
- Ileż można odpoczywać – westchnęła, wkładając naczynia do zlewu i myjąc je. – No ale ty jak chcesz to możesz się ulotnić. Jutro idziesz do szkoły, czy chcesz zostać w domu?
- Pójdę, i tak nie miałbym co tu robić przez cały dzień. Poza tym zwolnienie z w-fu w zupełności mi wystarczy – odparł, uśmiechając się do niej i idąc do swojego pokoju. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jego telefon nadal leży na szafce. Złapał go szybkim ruchem i z trwogą stwierdził, że ma jedną wiadomość. Tak, jak myślał, napisała do niego Marcelina, i to dobre kilka godzin temu.
>>Cześć. Co tam ciekawego u Ciebie?<<
Gramoląc się na łóżko, położył komórkę na poduszce i zaczął niezdarnie odpisywać. Był przyzwyczajony, że używa do tego obydwu dłoni, dlatego trudno mu się było przestawić.
>>Cześć. Wybacz, że dopiero teraz odpisuję, ale wychodząc do szkoły złamałem rękę i tak cały dzień mi zleciał. Najpierw byłem w szpitalu, a później moja sąsiadka zmusiła mnie, bym u niej posiedział… No a na końcu była walka z bossem<<
Odpowiedź przyszła w ekspresowy tempie, czego Artur totalnie się nie spodziewał.
>>Złamałeś rękę? Jakim cudem? I czy dobrze rozumiem, że nazwałeś rozmowę z mamą walką z bossem? :D<<
>>Wstyd się przyznać, ale zaspałem, i tak się spieszyłem, że się wywaliłem na oblodzonym chodniku. I tak, dobrze zrozumiałaś. Nawet sobie nie wyobrażasz, jaki dostałem opieprz…<<
>>Mój Ty biedaku… Musiało Cię straszni boleć, co? Miałam kiedyś złamaną nogę, i to bolało jak cholera. I nie przejmuj się, Twoja mama się martwiła, to dlatego. Jutro będzie już spokojna i zacznie się Tobą przesadnie wręcz opiekować<<
>>Trochę bolało, ale bez przesady. Wiem, że się martwiła. Tym bardziej, że dowiedziała się dopiero jak wróciła z pracy, co jeszcze bardziej ją wkurzyło. Jak złamałaś nogę?<<
>>Heh, to nie dziwię się, że była aż tak zdenerwowana. Ja dawno temu ją złamałam, jak miałam dwanaście lat. Chodziliśmy po drzewach z kumplami i spadłam. Pamiętam, że moja mama na początku też się wściekała, groziła nawet, że więcej z domu nie wyjdę :D Ach, to były czasy…<<
>>Chociaż nie złamałaś jej w tak głupi sposób jak ja… Nawet emeryci potrafią przejść spokojnie po tym chodniku. Jestem jego pierwszą ofiarą tej zimy<<
>>Powinieneś się teraz tytułować Ofiara Chodnika Artur XD<<
Artur zaśmiał się i pokręcił z rezygnacją głową. Musiał wyjść na skończoną ofermę, którą strach z domu wypuścić. Marcelina uzna teraz pewnie, że jestem totalnym frajerem, pomyślał, odruchowo włączając swój tryb pesymisty.
>>Piękny tytuł! Zawsze o takim marzyłem! A tak poważnie, to mam nadzieję, że nie zraziłem Cię tym do siebie<<
>>Zraziłeś? A dlaczego miałoby tak być?<<
>>No bo wiesz, po raz kolejny przekonałaś się, jaki jestem słaby i wgl… A dziewczyny znacznie bardziej wolą facetów, którzy potrafią je obronić i takie tam… No wiesz, o co mi chodzi<<
>>Wiem, do czego zmierzasz. Ale chyba już to ustaliliśmy, że to ja będę robić za rycerza, a Ty za moją księżniczkę :D A tak serio, to po co mi jakiś tępy macho, skoro mogę mieć takiego słodkiego nerda u swego boku?<<
Słodkiego nerda?, pomyślał z niesmakiem Artur. Poczuł się jak jakiś niedorozwinięty kurdupel, który słodkimi oczkami i dziecięcą urodą zwabia do siebie kobiety, które rozpieszczają go, byleby pokazał trochę tej swojej słodyczy.
>>Wiesz, faceci raczej nie lubią słyszeć, że są słodcy…<<
>>Wybacz, jeśli Cię uraziłam. W sumie to masz rację, taki komplement nie przejdzie u normalnego chłopaka<<
>>Dobrze, że się ze mną zgadzasz. I nie martw się, wybaczę Ci, ale pod warunkiem, że będziesz unikała takich komplementów<<
>>Postaram się. No chyba że sytuacja będzie tego wymagała, to złamię to postanowienie. Ale tylko wtedy. Obiecuję! :3<<
Artur westchnął, nie mogąc powstrzymać uśmiechu cisnącego się na usta. Czuł, że nawet jeśli Marcelina co chwilę nazywałaby go słodkim, to i tak by jej wybaczył po kilku sekundach. Ta dziewczyna miała w sobie coś takiego, że po prostu nie dało się długo na nią gniewać.
>>Jesteś złem wcielonym, wiesz?<<
>>Wiem :*<<
Po otrzymaniu tej wiadomości Artur odłożył telefon na szafkę i położył się na wznak, cały czas uśmiechając się do siebie. Po kilku minutach takiego wylegiwania się, sięgnął po laptopa, włączył go i wszedł na facebooka, by dowiedzieć się, czy było coś zadane na jutro. Napisał do Łukasza, który jako jeden z nielicznych osób czasem zamienił z Arturem zdanie czy dwa, i który był na tyle uprzejmy, że nie olewał go ani nie „zapominał” napisać mu o zapowiedzianej kartkówce. Okazało się jednak, że i tym razem był spokój, żaden z nauczycieli nie zadał niczego do domu ani nie zapowiedział klasówki czy innej pracy. Artur mógł więc się wyluzować i w spokoju spędzić resztę wieczoru, jaka mu została.
* * *
Kolejny tydzień minął Arturowi jak z bicza strzelił. Nim się obejrzał, nadszedł piątek, czyli dzień międzyszkolnych zawodów koszykarskich. Cały podekscytowany, wstał jeszcze wcześniej niż zazwyczaj i zaczął szykować się do szkoły. Co chwilę spoglądał na zegarek, odliczając pozostały mu czas. Jest pięć po siódmej. Kończę lekcje piętnaście po drugiej. Zawody zaczynają się dwadzieścia minut później. Czyli muszę wytrwać jeszcze ponad siedem godzin, kalkulował, jedząc płatki i przeglądając kilka stron internetowych na telefonie. Co prawda trudno było mu pogodzić te dwa zadania, gdyż co chwilę musiał przerywać przesuwane palcem po ekranie, by chwycić łyżkę, ale przyzwyczaił się już do tego. Życie ze złamaną ręką stawało się dla niego coraz prostsze. No i miało też ono wiele plusów, na przykład jego mama nie czepiała się, gdy zamiast normalnego obiadu przygotowywał sobie jakieś śmieciowe żarcie z puszek czy proszków, a także zwalniała go z wielu obowiązków.
Wpół do ósmej Artur ubrał się i poszedł do szkoły. Na jego szczęście zima powoli odchodziła, ustępując miejsca wiośnie, która miała przyjść już za niecały miesiąc, więc nie musiał się martwić oblodzonymi chodnikami czy innymi niebezpieczeństwami związanymi z tą porą roku. Pełen optymizmu, wkroczył do budynku i zszedł do szatni, gdzie zostawił płaszcz, po czym udał się pod klasę, w której miał pierwszą lekcję. Coś czuję, że ten dzień będzie mi się jak na złość okropnie dłużył, pomyślał, siadając na ławce i czekając cierpliwie na dzwonek.
Wbrew jego najczarniejszym scenariuszom, te siedem godzin minęło mu w dość szybkim tempie. I choć na każdej lekcji rozmyślał o nadchodzącym turnieju, nie miał problemów ze skupieniem się czy usiedzeniem w miejscu. Jednak gdy rozbrzmiał dzwonek obwieszczający, że ostatnia lekcja właśnie dobiegła końca, Artur zerwał się ze swojego miejsca, poszedł do szatni i wpakował do szafki swój plecak, po czym pognał na salę gimnastyczną. Wszedł na trybuny, a że było na nich tylko kilka osób, mógł zająć jedno z najlepszych miejsc. Na boisku nie było jeszcze żadnej drużyny, ale wiedział, że lada moment to się zmieni. W międzyczasie zjadł drożdżówkę, którą upchnął wcześniej w kieszeni bluzy, a gdy skończył, jak na zawołanie do sali zaczęli się schodzić zawodnicy. Pierwsza weszła drużyna z Brzozowa. Ich stroje były białe z zielonymi wstawkami, które nosiło aż dziewięciu zawodników, co stanowiło najliczniejszą grupę ze wszystkich. Kolejna weszła drużyna z zawodówki. Oni jako jedyni nie posiadali oficjalnych strojów, pięciu graczy miało na sobie proste czarne szorty i białe koszulki na ramiączkach, które, choć wyglądały podobnie, to i tak sprawiały marne wrażenie. Zaraz za nimi na boisko wkroczyli gracze liceum, do którego uczęszczał Artur. Ich drużyna, licząca siedmiu zawodników, ubrana była w pomarańczowe stroje, i czuła się najpewniej, w końcu byli u siebie. Na końcu zaś pojawiła się grupa z technikum, której Artur kibicował najbardziej. Ich czarne stroje przyćmiewały każde inne, a sześciu wysokich i umięśnionych zawodników prezentowało się zdecydowanie najlepiej na tle innych drużyn. Wśród nich chłopak zauważył jednego, którego w ogóle nie kojarzył. Szedł on na samym przedzie, a wnioskując z jego zachowania był kapitanem drużyny. To dziwne, nie pamiętam, żeby on kiedykolwiek grał. Zaraz, w tamtym roku chyba tu był, ale siedział na ławce przez cały czas, myślał gorączkowo Artur, próbując ogarnąć całą sytuację. Przyłapał się nawet na tym, że nie zwrócił uwagi na inne grupy, skupiając się jedynie na tej z technikum. Wydawała mu się ona jakaś inna, odmieniona, pewna siebie do granic możliwości. Może w tym roku uda im się zająć pierwsze miejsce, w końcu już dawno nie wygrali.
Po rozgrzewce nadszedł czas na pierwszy mecz, który grać miały oba licea. No to nie mamy szans, pomyślał Artur, i miał rację. Gdy skończyła się czwarta kwarta, Brzozowo prowadziło 134 do 76. Rozgrywka ta nie była specjalnie ekscytująca. Brzozowo jak zwykle popisało się szczytową formą, a także wysokimi umiejętnościami zawodników i ich dobrym wytrenowaniem. Podczas gdy ci robili wsady i wykorzystywali każdą okazję, ich przeciwnicy często gubili piłki, nie trafiali do kosza czy popełniali najgłupsze możliwe błędy. Słowem, musiałby zdarzyć się cud, by ich pokonali.
Kolejny mecz grało technikum z zawodówką, lecz i on nie był tym, na co czekał Artur. Technikum jak zwykle spisało się świetnie, pokonując przeciwników 130 do 58. Jedynym zaskoczeniem był dla Artura ten nowy zawodnik, który królował na boisku, nie dając rywalom szans na wytchnienie. Jego wsady były fenomenalne, pełne siły i agresji, a gdy musiał bronić swego kosza, wiadomo było, że żadna piłka mu nie umknie. Ciekawe dlaczego ktoś taki rok temu grzał ławę, zastanawiał się Artur, obserwując, jak grupa chłopaków w czarnych strojach cieszy się ze zwycięstwa i łapczywie pije wodę z podawanych im przez trenera bidonów.
Trzeci mecz był tylko przerywnikiem przed finałem, a zarazem walką o ostatnie miejsce na podium. Dwie drużyny, które przegrały swoje pierwsze mecze, starły się ze sobą, zaciekle walcząc o to, by nie być ostatnim. I choć zawodówka bardzo się starała, nie udało jej się wygrać. Trzecie miejsce zajęło liceum, prowadząc 88 do 60, czyli turniej przebiegał jak na razie identycznie jak rok temu.
Gdy nadszedł czas ostatniego starcia, Artur z podekscytowania zerwał się z miejsca i podszedł do barierki, by być jeszcze bliżej zawodników. Z uwagą chłonął każde podanie, chwilę, w której piłka zmierzała do kosza, po czym do niego wpadała, szybkie zwroty, próby oszukania rywali, wszystko to, co działo się na boisku. Najbardziej jednak podobały mu się chwile, gdy lider drużyny technikum chwytał piłkę, kozłował ją, gnając w stronę kosza, robił dwutakt, po czym wyskakiwał i wykańczał akcję perfekcyjnym wsadem. Dopiero teraz chłopak zorientował się, jak wysoki jest ten zawodnik. Miał na pewno dwa metry, co wyróżniało go na tle innych graczy, a także dawało mu wiele możliwości. Nawet tak dobra grupa, jak Brzozowo, nie potrafiła go zatrzymać. I tak po czterech kwartach i trzech nieznośnie dłużących się przerwach mecz się skończył, ostatecznie wyłaniając zwycięzcę, którym okazało się technikum. Artur skandował razem z kilkoma innymi kibicami, szczerze ciesząc się, że w końcu jego ulubionej drużynie udało się utrzeć nosa liceum z Brzozowa, mającym do tej pory opinię niepokonanego. Ostatni raz spojrzał na wszystkie drużyny, po czym wyszedł razem z innymi z sali.
Gdy wrócił do domu, czekała tam już na niego jego mama. Siedziała w kuchni, jedząc kolację i czytając gazetę. Gdy Artur do niej dołączył, szczerząc się i radośnie kiwając się we wszystkie strony, Karolina spojrzała na niego pytająco, po czym podała mu kubek pełen gorącej herbaty.
- Czyżby twoje liceum wygrało, że jesteś taki wniebowzięty? – zapytała.
- Co? Nie, wtedy bym się tak nie cieszył. Jest o wiele lepiej. Technikum wygrało! W końcu! Słyszałem, że już od kilku lat Brzozowo wygrywało te zawody, ale nie tym razem – odparł, uśmiechając się jeszcze szerzej i stukając palcami w brzeg kubka.
- Komu ty kibicujesz? Rozumiem, jakbyś chodził do tego technikum, no ale…
- Oj tam, nie ma żadnego ale. Oni są po prostu genialni i tyle. Poza tym mają nowego kapitana, który grał pierwszy raz w tym roku, i on był świetny. Żebyś ty go widziała w akcji! A jakie wsady robił! – mówił, zafascynowany. – W dodatku udało im się roznieść Brzozowo 150 do 122!
- Czyli opłacało się iść na te zawody?
- Zdecydowanie tak. Muszę jeszcze napisać do Marceliny, ona też była ciekawa, kto wygra – mruknął, wyjmując telefon i szybko klikając w ekran.
>>Cześć! Nie zgadniesz, kto wygrał. Technikum! Mówiłem Ci, że im się uda!!!<<
- Może też powinieneś zacząć trenować kosza, skoro tak się nim ekscytujesz? – zaproponowała jego mama, lecz Artur tylko pokręcił głową.
- Dobrze wiesz, że łamaga ze mnie. Poza tym nie mam talentu, a tym bardziej szans na dostanie się do drużyny i granie w oficjalnych meczach.
- Szkoda. Coś czuję, że świetnie byś się przy tym bawił.
- Czy ja wiem…? Nie lubię zbytnio wysiłku fizycznego, a w koszykówce trochę się jednak trzeba namęczyć.
- Niech ci będzie, leniu – zaśmiała się.
- A jak w pracy?
- Coś ty taki rozmowny dzisiaj?
- Po prostu mam dobry humor. To jak?
- W pracy ciężko jak zawsze, ale za to dowiedziałam się, że dziewczyna Darka przez nieuwagę zgubiła jego psa, no i strasznie się o to pokłócili, bo on nie wierzy, że to było tak do końca niechcąco. No i chyba ze sobą zerwali, ale jeszcze nieoficjalnie.
- Czemu? Przecież każdemu może się zdarzyć.
- No tak, ale ponoć ta jego dziewczyna często marudziła, że to sierść się wszędzie wala, albo że błota naznosił do domu, no wiesz. I Darek uważa, że w końcu znalazła sposób na pozbycie się go.
- Ja się tam nie znam, ale jak oni przez taką drobnostkę zerwali, to raczej nie ma dla nich szans – stwierdził Artur, wzruszając ramionami.
- Też tak myślę. A szkoda, bo fajna z nich była para.
- Co ty się przejmujesz? Masz teraz szansę na poderwanie Darka, korzystaj!
- Ty, mistrzu intrygi, lepiej mi powiedz, jak się sprawy z Marceliną mają. Na jakim etapie jesteście?
- Oj mamo, po prostu piszemy ze sobą. Ile razy jeszcze zadasz mi to pytanie? – jęknął. Gdy jego telefon zawibrował, wzdrygnął się i wyciągnął go z kieszeni.
>>O, to ekstra! Jak ci się ogólnie podobało?<<
>>Było super. Wiadomo, że najlepszy był mecz finałowy, ale największe wrażenie zrobił na mnie jeden gracz. Był niesamowity!<<
- No dobra, nie będę ci przeszkadzała – mruknęła Karolina, widząc, że jej syn ją ignoruje, zajęty pisaniem smsów, i poszła do swojej sypialni. Dokładnie zamknęła drzwi, po czym zadzwoniła do swojej przyjaciółki.
Artur, wdzięczny w duchu swojej mamie, że przestała drążyć temat, zrobił sobie kilka kanapek, zaniósł je do pokoju i usiadł przy biurku, włączając laptopa.
>>No wiadomo, że to ten ostatni mecz jest najlepszy. A któż Ci wpadł w oko? I dlaczego?<<
>>Kapitan technikum. I nie to, że wpadł w oko, bo to dwuznacznie brzmi… Po prostu grał ekstra, na zupełnie innym poziomie niż pozostali. Ciekawe, czy za rok też będzie grał?<<
>>I co? Aż taki był niesamowity?<<
>>Jako gracz? Tak. Zdecydowanie by wygrał, gdyby obowiązywała nagroda dla najlepszego zawodnika. A co? Nie wierzysz mi?<<
>>Nie, no coś Ty… Tak tylko pytam. Rzadko się zdarza, żebyś aż tak się ekscytował jakimś człowiekiem…<<
>>No widzisz, to masz taką miłą odmianę<<
>>No mam, mam. A teraz wybacz, ale Cię opuszczę, bo jestem strasznie zmęczona. Gramy jutro?<<
>>Pewnie, że tak. Napisz, kiedy będziesz chciała, to wejdę. I miłego wypoczynku :)<<

Gdy przez dłuższą chwilę nie dostał żadnej odpowiedzi od Marceliny, uznał ich konwersację za zakończoną i rzucił telefon na łóżko, po czym wziął się za jedzenie. Jego lewa ręka była już na tyle sprawna, że mógł nią wykonywać wiele czynności, i nawet gips mu już w tym nie przeszkadzał. Zadowolony, włączył swoją grę, planując spędzić godzinę czy dwie na wybijaniu swojej nowej postaci.

Haikyuu! spam :D






 No, to to na tyle dzisiaj. Mam nadzieję, że Wam się spodobało. Na razie akcja nie była jakaś szczególnie porywająca, ale w następnym rozdziale zacznie się dziać. Bo mnie samą nudzi już to ciągnięcie wszystkiego, dlatego z chęcią przejdę już do konkretów :D

8 komentarzy:

  1. Prowadzę też bloga z recenzjami płyt (choć pewnie już zauważyłaś). I przyznam się bez bicia, że nie znoszę RHCHP...
    Co do samego opowiadania to nie wiem dlaczego, ale nie lubię gdy akcja dzieje się w Polsce. Ale to ja... :)

    ~Arco Iris

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapraszam na pierwszy rozdział, przedstawiający głównego bohatera i jego bliskich, mam nadzieję, że w ciekawy sposób. :)
    your-lucky-day-in-hell.blog.pl
    I że da się go polubić... :D

    ~Arco Iris

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Da się polubić przeczytałam trzy części. Jedyne co mnie wkurza to to że nie mogę znaleźć spisu treści i dodać tego adresu do blogera do listy:-)

      Usuń
  3. Heh, widzę, że zdania są podzielone :)
    W każdym razie dziękuję za komentarze, a także za zaproszenie na kolejnego bloga. Na pewno skorzystam jak tylko dojdę do siebie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspaniały rozdział �� czytałam z zapartym tchem, a ty piszesz, że tu nudy ;__; ale skoro w następnym ma się dziać jeszcze więcej to nie mogę się doczekać <333 trzymaj się :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nudy, bo akcja nierozwinięta i wg mnie nie działo się jeszcze nic ciekawego, no i te emocje podczas oglądania meczy koszykówki, prawie jak na grzybobraniu XD.
      Ale cieszę się, że mimo to Ci się spodobało. Czuję, że dobrze wypełniam swoje zadanie :)
      Co do następnego rozdziału, to niestety załapałam zastój. Niby mam masę pomysłów, ale nie mogę się zabrać za pisanie. Także chyba będzie trzeba jeszcze trochę poczekać na nexta. Mam jednak nadzieję, że szybko się ogarnę.

      Usuń
    2. Wierzę, że następny wyjdzie ci wspaniały :3 nic na siłę, weny ;D

      Usuń