Piosenka nijak ma się do fabuły, ale jest zagilbista i pisałam przy niej większość tego rozdziału (właściwie to molestuję ją już od kilku dni, więc...). No i gorąco polecam cały album zatytułowany "The Getaway" zespołu Red Hot Chili Peppers. Ta piosenka jest właśnie z tej płyty i jest jedną z moich ulubionych, choć dwanaście pozostałych utworów jest równie pięknych. Rzadko się zdarza, żeby jakaś płyta spodobała mi się w całości, tym bardziej, że nigdy nie słuchałam tego zespołu jakoś bardzo, ot kilka fajniejszych piosenek. No, wygadałam się, teraz już nie zanudzam i zapraszam do czytania :)
Następnego
dnia rano, gdy Artur się obudził, był dziwnie wypoczęty i wyspany. Spojrzał na
zegarek w telefonie i z trwogą stwierdził, że jest za dziesięć ósma.
-
Cholera, zaspałem! – wrzasnął, zrywając się z łóżka, wciągając na siebie
pierwsze lepsze ciuchy i wrzucając do plecaka kilka potrzebnych książek i
zeszytów. W ekspresowym tempie ubrał buty i płaszcz i wybiegł z domu, o mały
włos nie zapominając zamknąć drzwi na klucz. I oczywiście pierwszą rzeczą, jaką
zrobił po wyjściu przed blok, było przewrócenie się na oblodzony chodnik. Jego
prawą rękę przeszył ogromny ból, a z ust chłopaka wyrwał się krótki krzyk. Gdy
spróbował wstać, boląca kończyna jeszcze bardziej dała mu się we znaki, przez
co znowu opadł na ziemię i zaklął pod nosem.
-
Artur, nic ci nie jest? – zapytała jego sąsiadka z góry, pani Malczewska.
-
Cholera, spóźnię się do szkoły – wyjąkał, łapiąc się za lewą rękę
i przekręcając się na plecy. Nie uszło to uwadze kobiety, która
wielokrotnie miała do czynienia z takimi wypadkami.
-
Jaka szkoła? Toż ciebie trzeba zawieźć do szpitala! Złamałeś rękę! – oburzyła
się, klękając obok niego i wyciągając komórkę z kieszeni kurtki. – Poczekaj,
zadzwonię po karetkę.
-
Niech się pani nie kłopocze, dam radę dojść do szpitala, to niedaleko. Niech mi
tylko pani pomoże wstać – poprosił, patrząc na nią błagalnym wzrokiem.
-
Pójdę z tobą, kto wie, co kombinujesz. Dzisiejsza młodzież jest taka
nierozważna… - westchnęła, łapiąc go za zdrową rękę i ostrożnie go podnosząc.
- Na
pewno jest pani zajęta, proszę się mną nie przejmować…
-
Mam zacząć wymieniać, ile razy to ty mi pomagałeś? – przerwała mu, patrząc na
niego groźnie. Mimo swoich sześćdziesięciu siedmiu lat trzymała się nadzwyczaj
dobrze i budziła respekt, a czasem nawet strach. Tak było i w tej chwili.
Artur, wiedząc, że nic już nie wskóra, skinął tylko głową i udał się razem ze
swoją sąsiadką do pobliskiego szpitala.
Gdybym wiedział, że tak zakończy się mój
pośpiech, w życiu bym tak nie pędził do tej cholernej szkoły,
pomyślał, podtrzymując bolącą rękę, i zastanawiając się, jak na to
wszystko zareaguje jego mama.
* *
*
-
Złamałeś rękę?! Jakim cudem?! I dlaczego dowiaduję się o tym dopiero teraz?! –
wrzasnęła Karolina, gdy po powrocie do domu zastała swojego syna, który z miną
niewiniątka oznajmił jej, co mu się przydarzyło z samego rana. – Powinieneś od
razu do mnie zadzwonić, a nie!
-
Nie chciałem cię niepotrzebnie niepokoić. Pani Malczewska mi pomogła, więc…
- Co
znaczy, że nie chciałeś mnie niepokoić? – przerwała mu, cała czerwona na
twarzy.
- No
bo ty pewnie zaraz byś się chciała z pracy urwać, a potem miałabyś kłopoty. A
to było tylko zwyczajne złamanie, nic poważnego. No, nie złość się już tak na
mnie, przecież nikt mnie nie pobił ani nic… - powiedział, patrząc na nią
błagalnie i zakrywając rękę usztywnioną gipsem, żeby jeszcze bardziej jej
nie denerwować.
-
Cholera by cię… Postaw się w mojej sytuacji, jak myślisz, jak ja się poczułam,
gdy wróciłam i dowiedziałam się czegoś takiego? Naprawdę, niby dorosły chłopak,
a się wypieprzył na chodniku zaraz po wyjściu z domu – mruknęła, opadając na
kanapę i rozmasowując kark.
To
nie tak, że była zła na Artura i obwiniała go o to, co się stało. Po prostu
jako jego matka bardzo się o niego martwiła, a jej umysł co chwilę podsuwał jej
coraz gorsze scenariusze. A co, jeśli
rozbiłby sobie głowę? Albo nikt by go nie znalazł, a on straciłby
przytomność i zamarzłby na śmierć? Takie i inne myśli krążyły po jej
głowie, nakręcając ją jeszcze bardziej i bardziej.
-
Mamo, przecież bym od tego nie umarł – zażartował, lecz widząc jej poważną minę
momentalnie zbladł i usiadł koło niej. – Ja wiem, że się o mnie martwisz, i
dziękuję za to, ale to naprawdę nic takiego. Poza tym sama widzisz, że jestem
tu i wszystko ze mną w porządku. No, prawie wszystko.
- No
widzę, widzę – odparła, kręcąc głową. – Siedź tu, a ja pójdę osobiście
podziękować pani Malczewskiej. A zrób sobie coś w tym czasie, to ci jeszcze
poprawię – warknęła, grożąc mu palcem, i wychodząc z mieszkania. Ociężale
wdrapała się na trzecie piętro i zadzwoniła do drzwi.
-
Ach, to pani – powiedziała ciepło kobieta, gdy otworzyła i ujrzała swoją
sąsiadkę.
-
Tak. Chciałabym podziękować za opiekę nad moim synem – zaczęła, nerwowo ciągnąc
za rękawy swojej bluzki. – Artur powiedział mi, że bardzo mu pani pomogła.
-
Drobiazg. I tak jestem już na emeryturze, a Artur tyle razy mi pomagał, że
z przyjemnością mu się odwdzięczyłam. Swoją drogą, jak on się czuje?
-
Dobrze. A właściwie tak myślę, bo na razie tylko na niego nawrzeszczałam –
odparła, uśmiechając się z zakłopotaniem. – Jestem okropną matką…
-
Ależ co pani opowiada? Należało mu się! Poza tym wie pani, że on chciał do
szkoły iść zamiast do szpitala? Gotów był się męczyć, byleby nie sprawić
kłopotu.
-
Cały Artur – westchnęła. – W każdym razie jeszcze raz dziękuję za pomoc.
-
Drobiazg – mruknęła z uśmiechem i zamknęła drzwi. Karolina odetchnęła ciężko i
wróciła do swojego mieszkania.
-
Słyszałam, że nie chciałeś iść do szpitala, tylko szkoła ci była w głowie –
zagadnęła.
-
Byłem w szoku i w ogóle – próbował się usprawiedliwić, lecz słysząc śmiech
swojej mamy, zamilknął i spojrzał na nią pytającym wzrokiem.
-
Wybacz, po prostu… Teraz, jak już się trochę uspokoiłam, cała ta sytuacja
wydaje mi się śmieszna – wyjaśniła, wciąż chichocząc, a w pewnym momencie
ocierając nawet wypływające z oczu łzy rozbawienia. – Po kim ty taki niezdarny
jesteś, co?
-
Mnie pytasz?
- No
a kogo? Widzisz tu jakąś inną osobę, z którą mogłabym rozmawiać?
-
Widzę, że na dobre wróciłaś do swojej dawnej formy – zauważył, stukając palcem
w twardy niczym skała gips.
-
Jadłeś coś, czy cały dzień głodny chodzisz?
-
Pani Malczewska zabrała mnie do siebie na obiad. Nawet sobie nie wyobrażasz,
jak strasznie wyglądała, jak spróbowałem odmówić – powiedział, drżąc na samo
wspomnienie.
- No
to chociaż tyle dobrze. Masz szczęście, że mieszkamy na takim spokojnym
osiedlu, i że swoim lizusostwem zapracowałeś na sympatię sąsiadów –
stwierdziła, idąc do kuchni i szykując sobie kanapkę.
- No
bardzo śmieszne. Wcale się nie podlizuję, po prostu jestem miły człowiekiem,
nie to co ty.
- No
coś ty, przecież ja jestem bardzo miła – odparła, kładąc szczególny nacisk na
przedostatnie słowo. – Ty lepiej opowiedz jak się sprawy mają z tą twoją
Marceliną.
-
Jaką moją? – bąknął, zakłopotany. – Po prostu ze sobą piszemy, na razie nic
więcej.
- No
właśnie, na razie. A co będzie, jak się zakochasz?
-
Zakochasz? Niby jakim cudem?
-
Normalnie. Już teraz widzę, że się dogadujecie, a jak tak dalej pójdzie, to
zaczniecie zbliżać się coraz bardziej. A że nie wierzę w przyjaźń męsko-damską
na dłuższą metę, to przyjdzie taki moment, że któreś z was zechce pójść o krok
dalej.
-
Może nie gadajmy o takich rzeczach, co? – poprosił, nerwowymi ruchami
przeczesując włosy. – Wiem, że was, kobiety, kręcą rozmowy o takich sprawach,
ale facetów niekoniecznie.
- I
pomyśleć, że gdybyś urodził się jako dziewczynka, miałabym idealną partnerkę do
rozmów – westchnęła i w zadumie zaczęła konsumować swoją kanapkę.
- No
cóż, nic już na to nie poradzisz. A tak w ogóle to w następnym tygodniu
zaczynają się zawody międzyszkolne w koszykówce – zmienił temat Artur, wyraźnie
się ożywiając.
-
Przecież ty nie grasz w kosza. No chyba że o czymś nie wiem.
- No
nie gram, ale lubię oglądać. Do naszej szkoły przyjadą dwie drużyny z technikum
i zawodówki z naszego miasta, jedna z liceum z Brzozowa, no i do tego nasza
reprezentacja. Jeszcze nie wiem, jak będą przebiegały poszczególne mecze, ale
mam zamiar na nich być. Zawody odbędą się po szkole, więc nie będzie problemu.
-
Jest tam chociaż na co popatrzeć?
- No
jasne! Nasza drużyna nie wypada nigdy jakoś powalająco, zwykle o pierwsze
miejsce walczy Brzozowo z technikum, nam udaje się wygrać jedynie z zawodówką.
No ale może w tym roku będzie inaczej. W każdym razie każdy mecz jest
ekscytujący i w ogóle.
-
Nie o takie atrakcje mi chodziło, no ale dobra – mruknęła pod nosem, tak, by
Artur jej nie usłyszał.
-
Możesz powtórzyć? Niczego nie zrozumiałem – poprosił, lecz widząc jej wymuszony
niewinny uśmiech zmienił zdanie. – Albo wiesz co? Nieważne. Pójdę już do
siebie, jestem trochę zmęczony. Ty też odpocznij, pewnie jesteś padnięta po
pracy.
-
Ileż można odpoczywać – westchnęła, wkładając naczynia do zlewu i myjąc je. –
No ale ty jak chcesz to możesz się ulotnić. Jutro idziesz do szkoły, czy chcesz
zostać w domu?
-
Pójdę, i tak nie miałbym co tu robić przez cały dzień. Poza tym zwolnienie
z w-fu w zupełności mi wystarczy – odparł, uśmiechając się do niej i idąc
do swojego pokoju. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jego telefon nadal leży
na szafce. Złapał go szybkim ruchem i z trwogą stwierdził, że ma jedną
wiadomość. Tak, jak myślał, napisała do niego Marcelina, i to dobre kilka
godzin temu.
>>Cześć.
Co tam ciekawego u Ciebie?<<
Gramoląc
się na łóżko, położył komórkę na poduszce i zaczął niezdarnie odpisywać. Był
przyzwyczajony, że używa do tego obydwu dłoni, dlatego trudno mu się było
przestawić.
>>Cześć.
Wybacz, że dopiero teraz odpisuję, ale wychodząc do szkoły złamałem rękę i tak
cały dzień mi zleciał. Najpierw byłem w szpitalu, a później moja sąsiadka
zmusiła mnie, bym u niej posiedział… No a na końcu była walka
z bossem<<
Odpowiedź
przyszła w ekspresowy tempie, czego Artur totalnie się nie spodziewał.
>>Złamałeś
rękę? Jakim cudem? I czy dobrze rozumiem, że nazwałeś rozmowę z mamą walką z
bossem? :D<<
>>Wstyd
się przyznać, ale zaspałem, i tak się spieszyłem, że się wywaliłem na
oblodzonym chodniku. I tak, dobrze zrozumiałaś. Nawet sobie nie wyobrażasz,
jaki dostałem opieprz…<<
>>Mój
Ty biedaku… Musiało Cię straszni boleć, co? Miałam kiedyś złamaną nogę, i to
bolało jak cholera. I nie przejmuj się, Twoja mama się martwiła, to dlatego.
Jutro będzie już spokojna i zacznie się Tobą przesadnie wręcz opiekować<<
>>Trochę
bolało, ale bez przesady. Wiem, że się martwiła. Tym bardziej, że dowiedziała
się dopiero jak wróciła z pracy, co jeszcze bardziej ją wkurzyło. Jak złamałaś
nogę?<<
>>Heh,
to nie dziwię się, że była aż tak zdenerwowana. Ja dawno temu ją złamałam, jak
miałam dwanaście lat. Chodziliśmy po drzewach z kumplami i spadłam.
Pamiętam, że moja mama na początku też się wściekała, groziła nawet, że więcej
z domu nie wyjdę :D Ach, to były czasy…<<
>>Chociaż
nie złamałaś jej w tak głupi sposób jak ja… Nawet emeryci potrafią przejść
spokojnie po tym chodniku. Jestem jego pierwszą ofiarą tej zimy<<
>>Powinieneś
się teraz tytułować Ofiara Chodnika Artur XD<<
Artur
zaśmiał się i pokręcił z rezygnacją głową. Musiał wyjść na skończoną ofermę,
którą strach z domu wypuścić. Marcelina
uzna teraz pewnie, że jestem totalnym frajerem, pomyślał, odruchowo
włączając swój tryb pesymisty.
>>Piękny
tytuł! Zawsze o takim marzyłem! A tak poważnie, to mam nadzieję, że nie
zraziłem Cię tym do siebie<<
>>Zraziłeś?
A dlaczego miałoby tak być?<<
>>No
bo wiesz, po raz kolejny przekonałaś się, jaki jestem słaby i wgl…
A dziewczyny znacznie bardziej wolą facetów, którzy potrafią je obronić i
takie tam… No wiesz, o co mi chodzi<<
>>Wiem,
do czego zmierzasz. Ale chyba już to ustaliliśmy, że to ja będę robić za
rycerza, a Ty za moją księżniczkę :D A tak serio, to po co mi jakiś tępy macho,
skoro mogę mieć takiego słodkiego nerda u swego boku?<<
Słodkiego nerda?,
pomyślał z niesmakiem Artur. Poczuł się jak jakiś niedorozwinięty kurdupel,
który słodkimi oczkami i dziecięcą urodą zwabia do siebie kobiety, które
rozpieszczają go, byleby pokazał trochę tej swojej słodyczy.
>>Wiesz,
faceci raczej nie lubią słyszeć, że są słodcy…<<
>>Wybacz,
jeśli Cię uraziłam. W sumie to masz rację, taki komplement nie przejdzie u
normalnego chłopaka<<
>>Dobrze,
że się ze mną zgadzasz. I nie martw się, wybaczę Ci, ale pod warunkiem, że
będziesz unikała takich komplementów<<
>>Postaram
się. No chyba że sytuacja będzie tego wymagała, to złamię to postanowienie. Ale
tylko wtedy. Obiecuję! :3<<
Artur
westchnął, nie mogąc powstrzymać uśmiechu cisnącego się na usta. Czuł, że nawet
jeśli Marcelina co chwilę nazywałaby go słodkim, to i tak by jej wybaczył po
kilku sekundach. Ta dziewczyna miała w sobie coś takiego, że po prostu nie dało
się długo na nią gniewać.
>>Jesteś
złem wcielonym, wiesz?<<
>>Wiem
:*<<
Po
otrzymaniu tej wiadomości Artur odłożył telefon na szafkę i położył się na
wznak, cały czas uśmiechając się do siebie. Po kilku minutach takiego
wylegiwania się, sięgnął po laptopa, włączył go i wszedł na facebooka, by
dowiedzieć się, czy było coś zadane na jutro. Napisał do Łukasza, który jako
jeden z nielicznych osób czasem zamienił z Arturem zdanie czy dwa, i który był
na tyle uprzejmy, że nie olewał go ani nie „zapominał” napisać mu o
zapowiedzianej kartkówce. Okazało się jednak, że i tym razem był spokój,
żaden z nauczycieli nie zadał niczego do domu ani nie zapowiedział klasówki czy
innej pracy. Artur mógł więc się wyluzować i w spokoju spędzić resztę wieczoru,
jaka mu została.
* *
*
Kolejny
tydzień minął Arturowi jak z bicza strzelił. Nim się obejrzał, nadszedł piątek,
czyli dzień międzyszkolnych zawodów koszykarskich. Cały podekscytowany, wstał
jeszcze wcześniej niż zazwyczaj i zaczął szykować się do szkoły. Co chwilę
spoglądał na zegarek, odliczając pozostały mu czas. Jest pięć po siódmej. Kończę lekcje piętnaście po drugiej. Zawody
zaczynają się dwadzieścia minut później. Czyli muszę wytrwać jeszcze ponad
siedem godzin, kalkulował, jedząc płatki i przeglądając kilka stron
internetowych na telefonie. Co prawda trudno było mu pogodzić te dwa zadania,
gdyż co chwilę musiał przerywać przesuwane palcem po ekranie, by chwycić łyżkę,
ale przyzwyczaił się już do tego. Życie ze złamaną ręką stawało się dla niego
coraz prostsze. No i miało też ono wiele plusów, na przykład jego mama nie
czepiała się, gdy zamiast normalnego obiadu przygotowywał sobie jakieś
śmieciowe żarcie z puszek czy proszków, a także zwalniała go z wielu
obowiązków.
Wpół
do ósmej Artur ubrał się i poszedł do szkoły. Na jego szczęście zima powoli
odchodziła, ustępując miejsca wiośnie, która miała przyjść już za niecały
miesiąc, więc nie musiał się martwić oblodzonymi chodnikami czy innymi
niebezpieczeństwami związanymi z tą porą roku. Pełen optymizmu, wkroczył do
budynku i zszedł do szatni, gdzie zostawił płaszcz, po czym udał się pod klasę,
w której miał pierwszą lekcję. Coś
czuję, że ten dzień będzie mi się jak na złość okropnie dłużył, pomyślał,
siadając na ławce i czekając cierpliwie na dzwonek.
Wbrew
jego najczarniejszym scenariuszom, te siedem godzin minęło mu w dość
szybkim tempie. I choć na każdej lekcji rozmyślał o nadchodzącym turnieju, nie
miał problemów ze skupieniem się czy usiedzeniem w miejscu. Jednak gdy
rozbrzmiał dzwonek obwieszczający, że ostatnia lekcja właśnie dobiegła końca,
Artur zerwał się ze swojego miejsca, poszedł do szatni i wpakował do szafki
swój plecak, po czym pognał na salę gimnastyczną. Wszedł na trybuny, a że było
na nich tylko kilka osób, mógł zająć jedno z najlepszych miejsc. Na boisku nie
było jeszcze żadnej drużyny, ale wiedział, że lada moment to się zmieni. W
międzyczasie zjadł drożdżówkę, którą upchnął wcześniej w kieszeni bluzy, a gdy
skończył, jak na zawołanie do sali zaczęli się schodzić zawodnicy. Pierwsza
weszła drużyna z Brzozowa. Ich stroje były białe z zielonymi wstawkami,
które nosiło aż dziewięciu zawodników, co stanowiło najliczniejszą grupę ze
wszystkich. Kolejna weszła drużyna z zawodówki. Oni jako jedyni nie posiadali
oficjalnych strojów, pięciu graczy miało na sobie proste czarne szorty i białe
koszulki na ramiączkach, które, choć wyglądały podobnie, to i tak sprawiały
marne wrażenie. Zaraz za nimi na boisko wkroczyli gracze liceum, do którego
uczęszczał Artur. Ich drużyna, licząca siedmiu zawodników, ubrana była w
pomarańczowe stroje, i czuła się najpewniej, w końcu byli u siebie. Na końcu
zaś pojawiła się grupa z technikum, której Artur kibicował najbardziej. Ich
czarne stroje przyćmiewały każde inne, a sześciu wysokich i umięśnionych
zawodników prezentowało się zdecydowanie najlepiej na tle innych drużyn. Wśród
nich chłopak zauważył jednego, którego w ogóle nie kojarzył. Szedł on na samym
przedzie, a wnioskując z jego zachowania był kapitanem drużyny. To dziwne, nie pamiętam, żeby on
kiedykolwiek grał. Zaraz, w tamtym roku chyba tu był, ale siedział na ławce przez
cały czas, myślał gorączkowo Artur, próbując ogarnąć całą sytuację.
Przyłapał się nawet na tym, że nie zwrócił uwagi na inne grupy, skupiając się
jedynie na tej z technikum. Wydawała mu się ona jakaś inna, odmieniona, pewna
siebie do granic możliwości. Może w tym
roku uda im się zająć pierwsze miejsce, w końcu już dawno nie wygrali.
Po
rozgrzewce nadszedł czas na pierwszy mecz, który grać miały oba licea. No to nie mamy szans, pomyślał Artur, i
miał rację. Gdy skończyła się czwarta kwarta, Brzozowo prowadziło 134 do 76.
Rozgrywka ta nie była specjalnie ekscytująca. Brzozowo jak zwykle popisało się
szczytową formą, a także wysokimi umiejętnościami zawodników i ich dobrym
wytrenowaniem. Podczas gdy ci robili wsady i wykorzystywali każdą okazję, ich
przeciwnicy często gubili piłki, nie trafiali do kosza czy popełniali
najgłupsze możliwe błędy. Słowem, musiałby zdarzyć się cud, by ich pokonali.
Kolejny
mecz grało technikum z zawodówką, lecz i on nie był tym, na co czekał Artur.
Technikum jak zwykle spisało się świetnie, pokonując przeciwników 130 do 58.
Jedynym zaskoczeniem był dla Artura ten nowy zawodnik, który królował na
boisku, nie dając rywalom szans na wytchnienie. Jego wsady były fenomenalne,
pełne siły i agresji, a gdy musiał bronić swego kosza, wiadomo było, że żadna
piłka mu nie umknie. Ciekawe dlaczego
ktoś taki rok temu grzał ławę, zastanawiał się Artur, obserwując, jak grupa
chłopaków w czarnych strojach cieszy się ze zwycięstwa i łapczywie pije wodę z
podawanych im przez trenera bidonów.
Trzeci
mecz był tylko przerywnikiem przed finałem, a zarazem walką o ostatnie
miejsce na podium. Dwie drużyny, które przegrały swoje pierwsze mecze, starły
się ze sobą, zaciekle walcząc o to, by nie być ostatnim. I choć zawodówka
bardzo się starała, nie udało jej się wygrać. Trzecie miejsce zajęło liceum,
prowadząc 88 do 60, czyli turniej przebiegał jak na razie identycznie jak rok
temu.
Gdy
nadszedł czas ostatniego starcia, Artur z podekscytowania zerwał się
z miejsca i podszedł do barierki, by być jeszcze bliżej zawodników. Z
uwagą chłonął każde podanie, chwilę, w której piłka zmierzała do kosza, po czym
do niego wpadała, szybkie zwroty, próby oszukania rywali, wszystko to, co
działo się na boisku. Najbardziej jednak podobały mu się chwile, gdy lider
drużyny technikum chwytał piłkę, kozłował ją, gnając w stronę kosza, robił
dwutakt, po czym wyskakiwał i wykańczał akcję perfekcyjnym wsadem. Dopiero
teraz chłopak zorientował się, jak wysoki jest ten zawodnik. Miał na pewno dwa
metry, co wyróżniało go na tle innych graczy, a także dawało mu wiele
możliwości. Nawet tak dobra grupa, jak Brzozowo, nie potrafiła go zatrzymać. I
tak po czterech kwartach i trzech nieznośnie dłużących się przerwach mecz się
skończył, ostatecznie wyłaniając zwycięzcę, którym okazało się technikum. Artur
skandował razem z kilkoma innymi kibicami, szczerze ciesząc się, że w końcu
jego ulubionej drużynie udało się utrzeć nosa liceum z Brzozowa, mającym do tej
pory opinię niepokonanego. Ostatni raz spojrzał na wszystkie drużyny, po czym
wyszedł razem z innymi z sali.
Gdy
wrócił do domu, czekała tam już na niego jego mama. Siedziała w kuchni, jedząc
kolację i czytając gazetę. Gdy Artur do niej dołączył, szczerząc się i radośnie
kiwając się we wszystkie strony, Karolina spojrzała na niego pytająco, po czym
podała mu kubek pełen gorącej herbaty.
-
Czyżby twoje liceum wygrało, że jesteś taki wniebowzięty? – zapytała.
-
Co? Nie, wtedy bym się tak nie cieszył. Jest o wiele lepiej. Technikum wygrało!
W końcu! Słyszałem, że już od kilku lat Brzozowo wygrywało te zawody, ale nie
tym razem – odparł, uśmiechając się jeszcze szerzej i stukając palcami w brzeg
kubka.
-
Komu ty kibicujesz? Rozumiem, jakbyś chodził do tego technikum, no ale…
- Oj
tam, nie ma żadnego ale. Oni są po prostu genialni i tyle. Poza tym mają nowego
kapitana, który grał pierwszy raz w tym roku, i on był świetny. Żebyś ty go
widziała w akcji! A jakie wsady robił! – mówił, zafascynowany. – W dodatku udało
im się roznieść Brzozowo 150 do 122!
-
Czyli opłacało się iść na te zawody?
-
Zdecydowanie tak. Muszę jeszcze napisać do Marceliny, ona też była ciekawa, kto
wygra – mruknął, wyjmując telefon i szybko klikając w ekran.
>>Cześć!
Nie zgadniesz, kto wygrał. Technikum! Mówiłem Ci, że im się uda!!!<<
-
Może też powinieneś zacząć trenować kosza, skoro tak się nim ekscytujesz? –
zaproponowała jego mama, lecz Artur tylko pokręcił głową.
-
Dobrze wiesz, że łamaga ze mnie. Poza tym nie mam talentu, a tym bardziej szans
na dostanie się do drużyny i granie w oficjalnych meczach.
-
Szkoda. Coś czuję, że świetnie byś się przy tym bawił.
-
Czy ja wiem…? Nie lubię zbytnio wysiłku fizycznego, a w koszykówce trochę się
jednak trzeba namęczyć.
-
Niech ci będzie, leniu – zaśmiała się.
- A
jak w pracy?
-
Coś ty taki rozmowny dzisiaj?
- Po
prostu mam dobry humor. To jak?
- W
pracy ciężko jak zawsze, ale za to dowiedziałam się, że dziewczyna Darka przez
nieuwagę zgubiła jego psa, no i strasznie się o to pokłócili, bo on nie wierzy,
że to było tak do końca niechcąco. No i chyba ze sobą zerwali, ale jeszcze
nieoficjalnie.
-
Czemu? Przecież każdemu może się zdarzyć.
- No
tak, ale ponoć ta jego dziewczyna często marudziła, że to sierść się wszędzie
wala, albo że błota naznosił do domu, no wiesz. I Darek uważa, że w końcu
znalazła sposób na pozbycie się go.
- Ja
się tam nie znam, ale jak oni przez taką drobnostkę zerwali, to raczej nie ma
dla nich szans – stwierdził Artur, wzruszając ramionami.
-
Też tak myślę. A szkoda, bo fajna z nich była para.
- Co
ty się przejmujesz? Masz teraz szansę na poderwanie Darka, korzystaj!
-
Ty, mistrzu intrygi, lepiej mi powiedz, jak się sprawy z Marceliną mają. Na
jakim etapie jesteście?
- Oj
mamo, po prostu piszemy ze sobą. Ile razy jeszcze zadasz mi to pytanie? –
jęknął. Gdy jego telefon zawibrował, wzdrygnął się i wyciągnął go z kieszeni.
>>O,
to ekstra! Jak ci się ogólnie podobało?<<
>>Było
super. Wiadomo, że najlepszy był mecz finałowy, ale największe wrażenie zrobił
na mnie jeden gracz. Był niesamowity!<<
- No
dobra, nie będę ci przeszkadzała – mruknęła Karolina, widząc, że jej syn ją
ignoruje, zajęty pisaniem smsów, i poszła do swojej sypialni. Dokładnie
zamknęła drzwi, po czym zadzwoniła do swojej przyjaciółki.
Artur,
wdzięczny w duchu swojej mamie, że przestała drążyć temat, zrobił sobie kilka
kanapek, zaniósł je do pokoju i usiadł przy biurku, włączając laptopa.
>>No
wiadomo, że to ten ostatni mecz jest najlepszy. A któż Ci wpadł w oko?
I dlaczego?<<
>>Kapitan
technikum. I nie to, że wpadł w oko, bo to dwuznacznie brzmi… Po prostu grał
ekstra, na zupełnie innym poziomie niż pozostali. Ciekawe, czy za rok też
będzie grał?<<
>>I
co? Aż taki był niesamowity?<<
>>Jako
gracz? Tak. Zdecydowanie by wygrał, gdyby obowiązywała nagroda dla najlepszego
zawodnika. A co? Nie wierzysz mi?<<
>>Nie,
no coś Ty… Tak tylko pytam. Rzadko się zdarza, żebyś aż tak się ekscytował
jakimś człowiekiem…<<
>>No
widzisz, to masz taką miłą odmianę<<
>>No
mam, mam. A teraz wybacz, ale Cię opuszczę, bo jestem strasznie zmęczona. Gramy
jutro?<<
>>Pewnie,
że tak. Napisz, kiedy będziesz chciała, to wejdę. I miłego wypoczynku
:)<<
Gdy
przez dłuższą chwilę nie dostał żadnej odpowiedzi od Marceliny, uznał ich
konwersację za zakończoną i rzucił telefon na łóżko, po czym wziął się za
jedzenie. Jego lewa ręka była już na tyle sprawna, że mógł nią wykonywać wiele
czynności, i nawet gips mu już w tym nie przeszkadzał. Zadowolony, włączył
swoją grę, planując spędzić godzinę czy dwie na wybijaniu swojej nowej postaci.
Haikyuu! spam :D
No, to to na tyle dzisiaj. Mam nadzieję, że Wam się spodobało. Na razie akcja nie była jakaś szczególnie porywająca, ale w następnym rozdziale zacznie się dziać. Bo mnie samą nudzi już to ciągnięcie wszystkiego, dlatego z chęcią przejdę już do konkretów :D
Prowadzę też bloga z recenzjami płyt (choć pewnie już zauważyłaś). I przyznam się bez bicia, że nie znoszę RHCHP...
OdpowiedzUsuńCo do samego opowiadania to nie wiem dlaczego, ale nie lubię gdy akcja dzieje się w Polsce. Ale to ja... :)
~Arco Iris
a ja lubię
OdpowiedzUsuńZapraszam na pierwszy rozdział, przedstawiający głównego bohatera i jego bliskich, mam nadzieję, że w ciekawy sposób. :)
OdpowiedzUsuńyour-lucky-day-in-hell.blog.pl
I że da się go polubić... :D
~Arco Iris
Da się polubić przeczytałam trzy części. Jedyne co mnie wkurza to to że nie mogę znaleźć spisu treści i dodać tego adresu do blogera do listy:-)
UsuńHeh, widzę, że zdania są podzielone :)
OdpowiedzUsuńW każdym razie dziękuję za komentarze, a także za zaproszenie na kolejnego bloga. Na pewno skorzystam jak tylko dojdę do siebie.
Wspaniały rozdział �� czytałam z zapartym tchem, a ty piszesz, że tu nudy ;__; ale skoro w następnym ma się dziać jeszcze więcej to nie mogę się doczekać <333 trzymaj się :*
OdpowiedzUsuńNudy, bo akcja nierozwinięta i wg mnie nie działo się jeszcze nic ciekawego, no i te emocje podczas oglądania meczy koszykówki, prawie jak na grzybobraniu XD.
UsuńAle cieszę się, że mimo to Ci się spodobało. Czuję, że dobrze wypełniam swoje zadanie :)
Co do następnego rozdziału, to niestety załapałam zastój. Niby mam masę pomysłów, ale nie mogę się zabrać za pisanie. Także chyba będzie trzeba jeszcze trochę poczekać na nexta. Mam jednak nadzieję, że szybko się ogarnę.
Wierzę, że następny wyjdzie ci wspaniały :3 nic na siłę, weny ;D
Usuń