Menu

sobota, 22 października 2016

Angielski dla opornych

- White! – krzyknął Trapnell, wchodząc do biura. Był zły, wściekły, miał dosyć i marzył tylko o tym, by wrócić do domu. Niestety, przez takich ludzi jak White nie było mu to dane.
- Czego? Musisz się tak drzeć? Wkurzasz mnie.
- Ile można cię prosić o przygotowanie poprawek do tego podręcznika? Wszyscy zrobili już swoje, a ty jak zwykle każesz na siebie czekać!
- I co z tego? Gdybyście pracowali jak należy, nie miałbym aż tyle do roboty, a tak muszę zapieprzać i jeszcze wysłuchiwać twoich pretensji, bo nikt inny nie odważy się powiedzieć mi prosto w twarz, co o tym myśli – powiedział, poprawiając okulary i mierząc Trapnella znużonym, groźnym wzrokiem. Zdecydowanie było w nim coś mrocznego. Coś, co nie dawało innym spokoju i budziło lęk.
- A więc teraz zwalasz winę na nas? Wiesz, ile zajmuje mnie i Chandlerowi złożenie do kupy tego cholerstwa? Ile musimy siedzieć nad tym pieprzonym podręcznikiem? Ile godzin spędzamy nad zastanawianiem się, czy to zadanie aby na pewno nie jest za trudne dla dzieciaków, które kiedyś będą się uczyć z naszych podręczników? Wiesz?!
- A wiesz, ile ja muszę znieść podczas sprawdzania tego cholerstwa? Podczas gdy wy się bawicie w pisarzyków, ja odwalam całą czarną robotę! Nawet sobie nie wyobrażasz, ile takie wyrocznie jak wy robią błędów, nawet w tych najbardziej podstawowych rzeczach!
- Ach tak?! Po to tu jesteś, żeby wyłapywać te błędy! Za coś ci płacą! Poza tym spróbuj myśleć racjonalnie po kilku godzinach siedzenia nad układaniem zadań do pieprzonego podręcznika! Sam nie umiałbyś się wtedy poprawnie wysłowić. No ale co ja tam wiem, w końcu to TY jesteś tu najbardziej zapracowany. Szkoda tylko, że gdyby nie my, nie miałbyś pracy!
- Idealnie, teraz zaczniesz zasłaniać się zmęczeniem i ciężkim losem takich geniuszów jak ty i Chandler! Prawda jest taka, że tylko dzięki mnie te podręczniki ktoś w ogóle kupuje i chce z nich korzystać. Bo gdyby ktokolwiek zobaczył ten szajs przed moją edycją, wyśmiałby was i złamanego grosza by nie dał za owoc waszej „ciężkiej” pracy!
- A wy znowu się kłócicie... – mruknął Chandler, wchodząc do pomieszczenia. Miał podkrążone oczy, lecz na jego twarzy gościł delikatny uśmiech. Ewidentnie cieszył się, że ma już za sobą swoje zadanie. – Chłopaki, ja rozumiem, różnica zdań, te sprawy, ale może...
- Zamknij się, Chandler! – krzyknęli jednocześnie White i Trapnell. Mężczyzna tylko wlepił w nich przerażone spojrzenie i czym prędzej wyszedł. Nie chciał więcej stawać między młotem a kowadłem. Charaktery jego kolegów z zespołu przerastały go, były niczym dwa potężne żywioły, które, puszczone samopas, zniszczą całą Ziemię i jej najbliższą okolicę, zanim całkowicie się wyszaleją.
- Nie odzywaj się tak do niego! Trochę szacunku do ciężko pracującego kolegi! – fuknął Trapnell, kompletnie nie zdając sobie sprawy, że przecież powiedział dokładnie to samo, co White.
- Nie pouczaj mnie, bo sam święty nie jesteś. Nie raz widziałem, jak traktujesz Chandlera.
- Niby jak?
- Pomiatasz nim, kompletnie nie pozwalasz mu rozwinąć skrzydeł, do tego jesteś despotyczny wobec niego i w ogóle go nie słuchasz. Zawsze taki jesteś.
- Ja taki jestem? A kto ma się za pępek wszechświata, hmm? Kto myśli, że wszystko kręci się wokół niego? I kto jest takim egoistą? No kto?!
- Na pewno nie ja – mruknął White, zdejmując okulary i delikatnie pocierając wierzch nosa. Przymknął powieki, próbując zignorować narastający z każdą chwilą ból głowy. – Najlepiej zrobisz, jak też już wyjdziesz. Mam dość twoich bezustannych wrzasków. Jesteś gorszy niż małpa zamknięta w klatce.
- I znowu to robisz. Dorośnij w końcu – syknął Trapnell, po czym szybkim krokiem opuścił gabinet. Był wściekły jeszcze bardziej, niż przed całą tą kłótnią. Wiele rzeczy powiedział niepotrzebnie, dał się po prostu ponieść emocjom, jak zawsze zresztą. Bo zamiast poprosić White’a jak normalny, cywilizowany człowiek o przyspieszenie pracy, zaczął krzyczeć i wygadywać głupoty, z którymi się nawet nie zgadzał. Na przykład w życiu nie pomyślał, że edytorzy są darmozjadami i nie zasługują na uznanie. Wręcz przeciwnie, był zdania, że gdyby nie oni, autorzy niewiele by zdziałali. Właściwie to podziwiał White’a za jego wytrwanie, determinację, pracowitość... Za wszystko. Gdyby Trapnell miał zamienić się w dowolnego człowieka na ziemi, byłby to właśnie White.
W tym samym czasie White podszedł do jednej z szafek, na której stała karafka z whisky, i nalał sobie złotego płynu do szklanki. Musiał się odstresować, a nic tak dobrze na niego nie działało jak odrobina wykwintnego alkoholu. Zaczesał włosy do tyłu, zgarniając w ten sposób niesforne kosmyki zachodzące na czoło, po czym opadł na jeden z foteli znajdujących się w gabinecie.
Czuł wyrzuty sumienia, że tak łatwo dał się sprowokować Trapnellowi. W końcu nie był typem osoby, która przy każdej okazji pieniła się i pluła wyzwiskami jak leci. Wolał najpierw spróbować na spokojnie się dogadać, a dopiero potem sięgać po drastyczniejsze metody. Niestety, ta reguła kompletnie nie sprawdzała się w przypadku Trapnella. Było pomiędzy nimi coś takiego, jakieś dziwne napięcie, które mogli rozładować tylko w taki sposób. Jak do tej pory nie znaleźli lepszego rozwiązania, żaden z nich nie miał też specjalnie pomysłu na coś innego. Brnęli więc dalej w ten chory układ, bojąc się, że któregoś dnia zagalopują się i wszystko spieprzą.
W chwili, gdy White opróżniał trzecią szklankę whisky, do gabinetu wszedł Trapnell. Na jego twarzy malowała się skrucha, która momentalnie wyparowała na widok White’a sączącego swój trunek.
- Przyszedłeś jeszcze bardziej mi dokopać? – zapytał ironicznie White, patrząc na mężczyznę spod przymrużonych powiek.
- Właściwie to chciałem przeprosić, ale nie wiem, czy jest w ogóle sens z tobą rozmawiać.
- W takim razie wróć, skąd przybyłeś. Nie mam zamiaru marnować swojego cennego czasu, i ty też nie powinieneś tego robić.
- A więc tak widzisz czas, który w jakikolwiek sposób spędzamy razem... Dobrze wiedzieć – powiedział urażonym tonem. Skrzyżował ręce na piersiach i zmierzył go zawiedzionym wzrokiem.
- O co ci chodzi? Nie mam po prostu ochoty na kolejną kłótnię, a z tego, co zauważyłem, to chyba jedyny sposób, w jaki potrafimy się porozumiewać.
- Zawsze taki jesteś. Niby spokojny, opanowany, ale cały czas przygotowujesz się na atak, jak wąż. Nie myśl tylko, że zdołasz mnie tym wystraszyć i podporządkować sobie jak pozostałych.
- A kto powiedział, że chcę cię sobie podporządkować? – zapytał, zaskoczony. Co prawda było wiele rzeczy, które chciałby z nim zrobić, ale wśród nich na pewno nie było zrobienia z niego wystraszonego kundla z podkulonym ogonem, jakim był na przykład Chandler.
- A co? Nie jest tak? Nie dążysz do tego, by wszyscy czuli przed tobą respekt i bali się ciebie?
- Nigdy tego nie chciałem. Myślisz, że to takie przyjemne? Świadomość, że nie masz prawdziwych przyjaciół, bo wszyscy ci słodzą w obawie o swoje życie? Kto normalny by tego chciał? – zapytał, powstrzymując się, by nie podnieść głosu. Odchylił do tyłu głowę i zamknął oczy, powoli oddychając przez nos.
- Wiesz... Ja nie wiedziałem, że tak właśnie czujesz – wymamrotał Trapnell, podchodząc do niego. Było mu okropnie głupio, że tak źle ocenił White’a. Do tej pory miał go za gburowatego samotnika, który odstrasza każdego jednym spojrzeniem. Nawet do głowy mu nie przyszło, że jego kolega czuje cię samotny i cierpi.
- No to teraz już wiesz. A teraz spadaj, jeśli oczywiście już skończyłeś swój bezcelowy wywód.
- Jest jeszcze coś – szepnął i nachylił się nad nim. Z troską spojrzał na jego spokojne oblicze, podkrążone oczy przyozdobione wachlarzem czarnych rzęs, zgrabny nos z charakterystycznym wgłębieniem pozostawionym przez okulary, wystające kości policzkowe, pełne usta, teraz lekko uchylone.
- Co robisz? – zapytał powoli White, gdy uchylił powieki i ujrzał pochylonego nad nim Trapnella. – Jesteś za blisko...
- Wręcz przeciwnie. Jestem jeszcze za daleko – mruknął, zafascynowany, i przysunął się do niego jeszcze bardziej. Po chwili wahania usiadł okrakiem na jego kolanach i zarzucił mu na szyję ręce, stykając się z nim nosem. – White, nasze relacje wcale nie muszą tak wyglądać.
- W takim razie co proponujesz? – wychrypiał i głośno przełknął ślinę. Bliskość Trapnella działała na niego jak narkotyk, któremu nie mógł się oprzeć. Mógł tylko podziwiać te zielone oczy chciwie w niego wpatrzone, i nic poza tym. Był zniewolony. Tym, który tu podporządkowywał ludzi, był właśnie Trapnell. White’owi się to podobało.
- Chyba się domyślasz, co mam na myśli. W końcu jesteś już dużym chłopcem – wymruczał uwodzicielsko Trapnell. Delikatnie musnął wargi White’a swoimi, a gdy ten się do niego przysunął, szybko się wycofał. – Nie tak szybko. Najpierw skończ swoją pracę. Gdy to zrobisz, dokończymy naszą... rozmowę.
- Kpisz sobie ze mnie, prawda?
- Jakżebym śmiał. A teraz wskakuj za biurko i do roboty. Dwie, góra trzy godziny i będziesz mógł przyjść po swoją nagrodę.
- Jesteś potworem – warknął White, nie mogąc się mu jednak sprzeciwić i zrobić tego, na co miał w tej chwili ochotę.
- No cóż, tak czasem bywa. Będę na ciebie czekał u siebie. Wiesz, gdzie mieszkam.
- Gdzie... mieszkasz?
- Biuro to nie jest najlepsze miejsce do takich rzeczy. Poza tym mam zamiar męczyć cię tak długo, aż nie zaczniesz prosić o koniec – szepnął mu na ucho, po czym zszedł z jego kolan i skierował się do wyjścia. – Do zobaczenia.
- Co to było? – szepnął sam do siebie White, powoli powracając do rzeczywistego świata. Nie zauważył nawet, jak bardzo jest podniecony. Po prostu usiadł za biurkiem i zabrał się za edytowanie tekstów, jakie otrzymał od Trapenlla i Chandlera.
Pracował w ekspresowym tempie, cały czas myśląc, co czeka go ze strony Trapnella. Wykonywał jednak swoją pracę z dokładnością i w całkowitym skupieniu. Nie mógł sobie pozwolić na żadne błędy, jak zawsze zresztą. Był profesjonalistą, oddzielanie życia osobistego od pracy było jego umiejętnością numer jeden. Czasami miał nawet wrażenie, że potrafi podzielić swój umysł na dwie płaszczyzny, które działają w tym samym czasie, jednocześnie nie kolidując ze sobą i pozwalając mu na perfekcyjne wykonanie roboty przy jednoczesnym rozmyślaniu nad całym jego życiem. W tym momencie umiejętność ta była szczególnie przydatna. Gdyby nie ona, z pewnością w podręczniku, nad którym obecnie pracowali, pojawiłoby się kilka zbereźnych rzeczy, a tego White nie chciał.
Gdy uporał się już ze swoim zadaniem, dochodziła osiemnasta, minęły więc mniej niż dwie godziny. Z lekkim sercem White przesłał plik dalej, po czym wstał od biurka, ubrał swoją marynarkę, zabrał kilka rzeczy i wyszedł. Zjechał windą na podziemny garaż, z którego wyjechał już swoim samochodem, i udał się do domu Trapnella. Jak na złość drogi były zakorkowane, a światła zmieniały się na zielone jeszcze dłużej niż zwykle. W dodatku wszystko wydawało się takie powolne, jakby chcąc zrobić mu na złość. White nienawidził takich sytuacji. Bardzo się wtedy stresował, a to nigdy nie wróżyło niczego dobrego.
W końcu nie wytrzymał i nadusił klakson, który rozbrzmiał głośnym, ostrym dźwiękiem. W żaden sposób nie przyspieszyło to jednak samochodu jadącego przed nim, a którego kierowcą była drobna blondynka, która prawdopodobnie sama nie wiedziała, co się dzieje na drodze.
- Niech was wszystkich szlag – zaklął pod nosem, zajeżdżając pod wieżowiec, w którym Trapnell zajmował apartament. Zaparkował swój pojazd na wolnym miejscu, zapłacił parkingowemu za postój, i udał się w stronę wejścia do budynku. Odszukał odpowiedni przycisk na domofonie i nacisnął go drżącym palcem. Spodziewał się głosu Trapnella, zamiast tego jednak rozległo się ciche buczenie świadczące o tym, iż  drzwi można chwilowo otworzyć. – Co ty kombinujesz? – mruknął pod nosem, wsiadając do windy. Gdy z niej wyszedł, był zestresowany do granic możliwości. Przez chwilę pomyślał nawet o tym, czy lepiej nie będzie po prostu stąd uciec, lecz szybko odrzucił tę myśl. Wziął się w garść i pewnie zadzwonił do drzwi.
- Szybko się uwinąłeś – stwierdził Trapnell, wpuszczając White’a do mieszkania i obserwując go uważnie. – Czyżby aż tak ci się do mnie spieszyło?
- A jak myślisz? Zostawiłeś mnie w takim stanie... To chyba normalne, że nie mogłem się doczekać.
- Kto by pomyślał, że uwiedzenie cię będzie takie łatwe – powiedział, popychając White’a na ścianę i mocno go do niej przyciskając. Czubkiem nosa musnął linię jego żuchwy, rozkoszując się przyspieszonym oddechem mężczyzny. – Nie boisz się?
- Niby czego? Nie bądź śmieszny...
- Jeszcze to odszczekasz – wymruczał, po czym przyłożył usta do jego ucha i wpełzł do niego swoim językiem. White jęknął cicho i odchylił głowę, dając mu lepszy dostęp do swojego ciała.
Obijając się o meble i ściany, mężczyźni podążyli do sypialni, gdzie opadli na ogromne dwuosobowe łóżko. Z cichym westchnięciem wylądowali na miękkim aż do przesady materacu, nie przestając się całować i siłować z ubraniami, które bezwładnie opadały wkoło nich.
- Zwiąż mnie – wychrypiał White, patrząc na Trapnella pełnym pożądania wzrokiem. Wyciągnął w jego stronę dłonie, które po chwili krępował już krawat. – Mmm, właśnie tak – jęknął, gdy Trapnell szarpnął za materiał jego majtek. – Pieprz mnie, Trapnell.
- Cierpliwości. Trzeba cię najpierw przygotować – powiedział, a w jego głosie dało się słyszeć nutę zawodu. Prawda była taka, że Trapnell wszedłby w niego tu i teraz, nie bawiąc się w delikatności. Zamiast tego jednak rozchylił jego nogi i przyłożył usta do odbytu White’a, pieszcząc jego wejście językiem i sprawiając mu jak największą przyjemność. Sam zaś pocierał swojego członka, który już od kilku minut był twardy i gotowy do działania.
- Trapnell, proszę – szepnął White, patrząc na niego zamglonym wzrokiem. – Chcę cię już w sobie poczuć.
- Cholera by to – mruknął Trapnell, nakładając na swoje przyrodzenie prezerwatywę. Gdy w niego wszedł, jęknął z rozkoszy i pocałował go zachłannie, zachwycony uczuciem ciepła i ciasnoty wokół swojego penisa.
- Mocniej! – krzyknął White, pracując biodrami i zaciskając palce na plecach Trapnella. Jego ciałem wstrząsała przyjemność połączona z bólem, najlepsza jego zdaniem mieszanka.
- White, ja zaraz... – jęknął Trapnell, po czym ugryzł go w ramię i doszedł, z trudem powstrzymując okrzyk. Wykonał ostatnie pchnięcie we wnętrzu White’a, po czym wyszedł z niego i opadł na materac. Było mu dobrze jak jeszcze nigdy. – Pokaż mi jak się spuszczasz – wymruczał po chwili, gdy jego oddech się ustabilizował. White tylko przekręcił głowę, by móc spojrzeć w oczy Trapnellowi, nie przestając się onanizować, po czym przygryzł wargę i gwałtownie zaczerpnął powietrza. Szczytował, skrapiając swój tors własną spermą, którą z uwielbieniem zlizał Trapnell.
- Masz ochotę na drugą rundę? – zapytał kuszącym głosem White, przytulając się do niego i składając pieszczotliwe pocałunki na szyi kochanka.
- Jasne. Tylko daj mi chwilę, no wiesz, na zresetowanie sprzętu.
- Dla ciebie zawsze – odpowiedział.
I w taki oto sposób dwóch mężczyzn o równie narowistych temperamentach znalazło sposób na skuteczne, a zarazem przyjemne rozładowanie napięcia panującego między nimi. Zaczął się nowy okres w ich życiu, który zapowiadał się o niebo lepiej od tego, który mieli już za sobą.


Koniec.





Witajcie! Jako że dłuugo nic tu nie wstawiałam, postanowiłam uraczyć was tym. Co prawda to tylko takie krótkie opko bez większego sensu, no ale zawsze coś. 
Sam pomysł wpadł mi dawno temu (według Worda skończyłam pisać to opko 17.05.2016r.) na lekcji angielskiego. Do dziś pamiętam, jak zamiast słuchać nauczycielki wpatrywałam się w okładkę podręcznika i zaczęłam shipować jego twórców... To było dziwne, no ale co zrobić...
Mam nadzieję, że nie gniewacie się aż tak bardzo, iż nie jest to nowa część "Życia online" czy "Pamiętnika...", no ale jakoś tak nie mam na nie weny, a cały wolny czas poświęcam na pisanie opka na specjalne zamówienie mojego kohaia. 
Także ten... Musicie się uzbroić w cierpliwość i wyczekiwać cudu, którym będzie dodanie tu nowego rozdziału z którejkolwiek serii.
Pozdrawiam wszystkich cieplutko i do następnej notki, Towarzysze! ♥
PS. Jestem leniem i za wszelkie błędy występujące w tym tworze z całego serca przepraszam. A jak ich nie ma (w co chyba sama wątpię), to mam szczęście. 

7 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po pierwsze dziękuję za Twój komentarz, a fakt, iż piszesz w nim, że coś Ci nie przypadło do gustu, mile łechce moje ego. Serio. No a po drugie w życiu nie uznałabym go za bzdury, bo dlaczego wyrażenie swojej opinii miałoby nią być? Także spokojnie, nie mam zamiaru Cię zawstydzać, wręcz przeciwnie, pragnę powiedzieć, że doceniam to, co napisałaś, i spróbuję jakoś się do tego odnieść.

      Zdaję sobie sprawę, że uczuć tam właściwie nie ma zbyt wiele, ale odnoszę wrażenie, że tak właśnie miało być. To opowiadanie powstało dawno i trudno mi jednoznacznie stwierdzić, co tak naprawdę siedziało mi wtedy w głowie. Poza tym odnoszę wrażenie, że zawsze skupiam się aż za bardzo na tym, co czują bohaterowie, więc to taka mała odskocznia. W każdym razie gwarantuję, że takie opka, w których mniej uczuć i innych takich, będą pojawiały się tu sporadycznie. Bo to mimo wszystko nie do końca mój styl.

      Mam nadzieję, że to co napisałam jest w miarę logiczne. Oby było T^T

      Usuń
  2. "Wiesz, ile zajmuje mi i Chandlerowi złożenie do kupy tego cholerstwa?" - Wsadziłabym tu "mnie" zamiast "mi".

    Niby bez sensu, niby ni kupy ni dupy, ale czyta się przyjemnie, choć brzmi trochę jak scenariusz do podrzędnego pornosa. Tam też najpierw jest niby jakaś sensowna fabuła, a potem bohaterowie z najmniej oczekianego powodu i w najmniej oczekiwanym momencie zaczynają uprawiać seks (tak słyszałam :D). Fajne to jest. No co ja ci mogę więcej powiedzieć (napisać)? :)

    Twoje teksty bardzo dobrze się czyta, bo jest coś takiego w twoich dialogach, opisach sytuacji i wszystkim, że bardzo łatwo jest to sobie wyobrazić. Malujesz słowem.

    "wpatrywałam się w okładkę podręcznika i zaczęłam shipować jego twórców..." - Haha. <3

    Informuję, że jest nowa piąteczka, skoro blogspot donosi z opóźnieniem. ;)
    podpisane-ty-wiesz-kto.blog.pl

    ~Arco Iris

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, lepiej będzie brzmiało z tym "mnie" zamiast "mi". Zaraz poprawię. Dzięki za podpowiedź :)

      Stwierdzenie, że to opowiadanie "brzmi trochę jak scenariusz do podrzędnego pornosa" sprawiło, że śmiechłam, i to srogo. Teraz już wiem, że jak nie wyjdzie mi w życiu to, co sobie zaplanowałam, to zgłoszę się do wytwórni gejowskiego porno i będę tam pisać scenariusze. Praca marzeń normalnie XD

      No i dziękuję za słowa uznania. Ten trzeci akapit nieźle mnie zawstydził co prawda, ale no... Miło od czasu do czasu przeczytać taki komentarz.

      A z tym blogspotem to różnie bywa. Poprzednią piątkę przeczytałam, a później ją zobaczyłam w powiadomieniach, a z tą najnowszą już nie było problemu... Także już sama nie wiem, czy problem leży po stronie blogspota, czy to ja po prostu sobie nie radzę z technologią :D

      Usuń
  3. Ty żyjesz!!!
    Długo cię nie było, aż wpadały mi do głowy straszne myśli, że na przykład porzuciłaś to wszystko.
    Zakończenie jest nietypowe, takie jakby podsumowanie reszty ich życia w kilku zdaniach.
    Heh czyli nie tylko ja shipuję ludzi z podręczników. XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, że żyję! A to, że długo nic tu nie wrzucałam, to tylko oznaka mojego lenistwa, braku weny i zapieprzu w szkole. Poza tym jak kiedyś stwierdzę, że czas skończyć z tym wszystkim, to pojawi się tu info o tym, także ten... Będziecie wiedzieć.

      Wow, czyli nie jestem jedyną osobą, która gapi się na okładkę podręcznika i ma dziwne myśli... XD To pocieszające.

      Usuń
  4. Nie rozumiem zarzutów :D Ja jestem zadowolona. Prawda, hot sceny były zdecydowanie za krótkie, ale cudowne < 3
    < jara się >

    OdpowiedzUsuń