- White! – krzyknął Trapnell,
wchodząc do biura. Był zły, wściekły, miał dosyć i marzył tylko o tym, by
wrócić do domu. Niestety, przez takich ludzi jak White nie było mu to dane.
- Czego? Musisz się tak drzeć?
Wkurzasz mnie.
- Ile można cię prosić o przygotowanie
poprawek do tego podręcznika? Wszyscy zrobili już swoje, a ty jak zwykle każesz
na siebie czekać!
- I co z tego? Gdybyście pracowali
jak należy, nie miałbym aż tyle do roboty, a tak muszę zapieprzać i jeszcze
wysłuchiwać twoich pretensji, bo nikt inny nie odważy się powiedzieć mi prosto
w twarz, co o tym myśli – powiedział, poprawiając okulary i mierząc Trapnella
znużonym, groźnym wzrokiem. Zdecydowanie było w nim coś mrocznego. Coś, co
nie dawało innym spokoju i budziło lęk.
- A więc teraz zwalasz winę na nas?
Wiesz, ile zajmuje mnie i Chandlerowi złożenie do kupy tego cholerstwa? Ile
musimy siedzieć nad tym pieprzonym podręcznikiem? Ile godzin spędzamy nad
zastanawianiem się, czy to zadanie aby na pewno nie jest za trudne dla
dzieciaków, które kiedyś będą się uczyć z naszych podręczników? Wiesz?!
- A wiesz, ile ja muszę znieść
podczas sprawdzania tego cholerstwa? Podczas gdy wy się bawicie w pisarzyków,
ja odwalam całą czarną robotę! Nawet sobie nie wyobrażasz, ile takie wyrocznie
jak wy robią błędów, nawet w tych najbardziej podstawowych rzeczach!
- Ach tak?! Po to tu jesteś, żeby
wyłapywać te błędy! Za coś ci płacą! Poza tym spróbuj myśleć racjonalnie po
kilku godzinach siedzenia nad układaniem zadań do pieprzonego podręcznika! Sam
nie umiałbyś się wtedy poprawnie wysłowić. No ale co ja tam wiem, w końcu to TY
jesteś tu najbardziej zapracowany. Szkoda tylko, że gdyby nie my, nie miałbyś
pracy!
- Idealnie, teraz zaczniesz zasłaniać
się zmęczeniem i ciężkim losem takich geniuszów jak ty i Chandler! Prawda jest
taka, że tylko dzięki mnie te podręczniki ktoś w ogóle kupuje i chce z nich
korzystać. Bo gdyby ktokolwiek zobaczył ten szajs przed moją edycją, wyśmiałby
was i złamanego grosza by nie dał za owoc waszej „ciężkiej” pracy!
- A wy znowu się kłócicie... –
mruknął Chandler, wchodząc do pomieszczenia. Miał podkrążone oczy, lecz na jego
twarzy gościł delikatny uśmiech. Ewidentnie cieszył się, że ma już za sobą
swoje zadanie. – Chłopaki, ja rozumiem, różnica zdań, te sprawy, ale może...
- Zamknij się, Chandler! – krzyknęli
jednocześnie White i Trapnell. Mężczyzna tylko wlepił w nich przerażone
spojrzenie i czym prędzej wyszedł. Nie chciał więcej stawać między młotem a
kowadłem. Charaktery jego kolegów z zespołu przerastały go, były niczym
dwa potężne żywioły, które, puszczone samopas, zniszczą całą Ziemię i jej
najbliższą okolicę, zanim całkowicie się wyszaleją.
- Nie odzywaj się tak do niego!
Trochę szacunku do ciężko pracującego kolegi! – fuknął Trapnell, kompletnie nie
zdając sobie sprawy, że przecież powiedział dokładnie to samo, co White.
- Nie pouczaj mnie, bo sam święty nie
jesteś. Nie raz widziałem, jak traktujesz Chandlera.
- Niby jak?
- Pomiatasz nim, kompletnie nie
pozwalasz mu rozwinąć skrzydeł, do tego jesteś despotyczny wobec niego i w ogóle
go nie słuchasz. Zawsze taki jesteś.
- Ja taki jestem? A kto ma się za
pępek wszechświata, hmm? Kto myśli, że wszystko kręci się wokół niego? I kto
jest takim egoistą? No kto?!
- Na pewno nie ja – mruknął White,
zdejmując okulary i delikatnie pocierając wierzch nosa. Przymknął powieki,
próbując zignorować narastający z każdą chwilą ból głowy. – Najlepiej zrobisz,
jak też już wyjdziesz. Mam dość twoich bezustannych wrzasków. Jesteś gorszy niż
małpa zamknięta w klatce.
- I znowu to robisz. Dorośnij w końcu
– syknął Trapnell, po czym szybkim krokiem opuścił gabinet. Był wściekły
jeszcze bardziej, niż przed całą tą kłótnią. Wiele rzeczy powiedział
niepotrzebnie, dał się po prostu ponieść emocjom, jak zawsze zresztą. Bo zamiast
poprosić White’a jak normalny, cywilizowany człowiek o przyspieszenie
pracy, zaczął krzyczeć i wygadywać głupoty, z którymi się nawet nie zgadzał. Na
przykład w życiu nie pomyślał, że edytorzy są darmozjadami i nie zasługują na
uznanie. Wręcz przeciwnie, był zdania, że gdyby nie oni, autorzy niewiele by
zdziałali. Właściwie to podziwiał White’a za jego wytrwanie, determinację,
pracowitość... Za wszystko. Gdyby Trapnell miał zamienić się w dowolnego
człowieka na ziemi, byłby to właśnie White.
W tym samym czasie White podszedł do
jednej z szafek, na której stała karafka z whisky, i nalał sobie złotego płynu
do szklanki. Musiał się odstresować, a nic tak dobrze na niego nie działało jak
odrobina wykwintnego alkoholu. Zaczesał włosy do tyłu, zgarniając w ten sposób
niesforne kosmyki zachodzące na czoło, po czym opadł na jeden z foteli
znajdujących się w gabinecie.
Czuł wyrzuty sumienia, że tak łatwo
dał się sprowokować Trapnellowi. W końcu nie był typem osoby, która przy
każdej okazji pieniła się i pluła wyzwiskami jak leci. Wolał najpierw spróbować
na spokojnie się dogadać, a dopiero potem sięgać po drastyczniejsze metody.
Niestety, ta reguła kompletnie nie sprawdzała się w przypadku Trapnella. Było
pomiędzy nimi coś takiego, jakieś dziwne napięcie, które mogli rozładować tylko
w taki sposób. Jak do tej pory nie znaleźli lepszego rozwiązania, żaden z nich
nie miał też specjalnie pomysłu na coś innego. Brnęli więc dalej w ten chory
układ, bojąc się, że któregoś dnia zagalopują się i wszystko spieprzą.
W chwili, gdy White opróżniał trzecią
szklankę whisky, do gabinetu wszedł Trapnell. Na jego twarzy malowała się
skrucha, która momentalnie wyparowała na widok White’a sączącego swój trunek.
- Przyszedłeś jeszcze bardziej mi
dokopać? – zapytał ironicznie White, patrząc na mężczyznę spod przymrużonych powiek.
- Właściwie to chciałem przeprosić,
ale nie wiem, czy jest w ogóle sens z tobą rozmawiać.
- W takim razie wróć, skąd przybyłeś.
Nie mam zamiaru marnować swojego cennego czasu, i ty też nie powinieneś tego
robić.
- A więc tak widzisz czas, który w jakikolwiek
sposób spędzamy razem... Dobrze wiedzieć – powiedział urażonym tonem.
Skrzyżował ręce na piersiach i zmierzył go zawiedzionym wzrokiem.
- O co ci chodzi? Nie mam po prostu
ochoty na kolejną kłótnię, a z tego, co zauważyłem, to chyba jedyny sposób, w
jaki potrafimy się porozumiewać.
- Zawsze taki jesteś. Niby spokojny,
opanowany, ale cały czas przygotowujesz się na atak, jak wąż. Nie myśl tylko,
że zdołasz mnie tym wystraszyć i podporządkować sobie jak pozostałych.
- A kto powiedział, że chcę cię sobie
podporządkować? – zapytał, zaskoczony. Co prawda było wiele rzeczy, które
chciałby z nim zrobić, ale wśród nich na pewno nie było zrobienia z niego
wystraszonego kundla z podkulonym ogonem, jakim był na przykład Chandler.
- A co? Nie jest tak? Nie dążysz do
tego, by wszyscy czuli przed tobą respekt i bali się ciebie?
- Nigdy tego nie chciałem. Myślisz,
że to takie przyjemne? Świadomość, że nie masz prawdziwych przyjaciół, bo
wszyscy ci słodzą w obawie o swoje życie? Kto normalny by tego chciał? –
zapytał, powstrzymując się, by nie podnieść głosu. Odchylił do tyłu głowę i
zamknął oczy, powoli oddychając przez nos.
- Wiesz... Ja nie wiedziałem, że tak
właśnie czujesz – wymamrotał Trapnell, podchodząc do niego. Było mu okropnie
głupio, że tak źle ocenił White’a. Do tej pory miał go za gburowatego
samotnika, który odstrasza każdego jednym spojrzeniem. Nawet do głowy mu nie
przyszło, że jego kolega czuje cię samotny i cierpi.
- No to teraz już wiesz. A teraz
spadaj, jeśli oczywiście już skończyłeś swój bezcelowy wywód.
- Jest jeszcze coś – szepnął i
nachylił się nad nim. Z troską spojrzał na jego spokojne oblicze, podkrążone
oczy przyozdobione wachlarzem czarnych rzęs, zgrabny nos z charakterystycznym
wgłębieniem pozostawionym przez okulary, wystające kości policzkowe, pełne
usta, teraz lekko uchylone.
- Co robisz? – zapytał powoli White,
gdy uchylił powieki i ujrzał pochylonego nad nim Trapnella. – Jesteś za
blisko...
- Wręcz przeciwnie. Jestem jeszcze za
daleko – mruknął, zafascynowany, i przysunął się do niego jeszcze
bardziej. Po chwili wahania usiadł okrakiem na jego kolanach i zarzucił mu na
szyję ręce, stykając się z nim nosem. – White, nasze relacje wcale nie muszą
tak wyglądać.
- W takim razie co proponujesz? –
wychrypiał i głośno przełknął ślinę. Bliskość Trapnella działała na niego jak
narkotyk, któremu nie mógł się oprzeć. Mógł tylko podziwiać te zielone oczy
chciwie w niego wpatrzone, i nic poza tym. Był zniewolony. Tym, który tu
podporządkowywał ludzi, był właśnie Trapnell. White’owi się to podobało.
- Chyba się domyślasz, co mam na
myśli. W końcu jesteś już dużym chłopcem – wymruczał uwodzicielsko Trapnell. Delikatnie
musnął wargi White’a swoimi, a gdy ten się do niego przysunął, szybko się
wycofał. – Nie tak szybko. Najpierw skończ swoją pracę. Gdy to zrobisz,
dokończymy naszą... rozmowę.
- Kpisz sobie ze mnie, prawda?
- Jakżebym śmiał. A teraz wskakuj za
biurko i do roboty. Dwie, góra trzy godziny i będziesz mógł przyjść po swoją
nagrodę.
- Jesteś potworem – warknął White,
nie mogąc się mu jednak sprzeciwić i zrobić tego, na co miał w tej chwili
ochotę.
- No cóż, tak czasem bywa. Będę na
ciebie czekał u siebie. Wiesz, gdzie mieszkam.
- Gdzie... mieszkasz?
- Biuro to nie jest najlepsze miejsce
do takich rzeczy. Poza tym mam zamiar męczyć cię tak długo, aż nie zaczniesz
prosić o koniec – szepnął mu na ucho, po czym zszedł z jego kolan i skierował
się do wyjścia. – Do zobaczenia.
- Co to było? – szepnął sam do siebie
White, powoli powracając do rzeczywistego świata. Nie zauważył nawet, jak
bardzo jest podniecony. Po prostu usiadł za biurkiem i zabrał się za edytowanie
tekstów, jakie otrzymał od Trapenlla i Chandlera.
Pracował w ekspresowym tempie, cały
czas myśląc, co czeka go ze strony Trapnella. Wykonywał jednak swoją pracę z
dokładnością i w całkowitym skupieniu. Nie mógł sobie pozwolić na żadne błędy,
jak zawsze zresztą. Był profesjonalistą, oddzielanie życia osobistego od pracy
było jego umiejętnością numer jeden. Czasami miał nawet wrażenie, że potrafi
podzielić swój umysł na dwie płaszczyzny, które działają w tym samym czasie,
jednocześnie nie kolidując ze sobą i pozwalając mu na perfekcyjne wykonanie
roboty przy jednoczesnym rozmyślaniu nad całym jego życiem. W tym momencie
umiejętność ta była szczególnie przydatna. Gdyby nie ona, z pewnością w
podręczniku, nad którym obecnie pracowali, pojawiłoby się kilka zbereźnych
rzeczy, a tego White nie chciał.
Gdy uporał się już ze swoim zadaniem,
dochodziła osiemnasta, minęły więc mniej niż dwie godziny. Z lekkim sercem
White przesłał plik dalej, po czym wstał od biurka, ubrał swoją marynarkę,
zabrał kilka rzeczy i wyszedł. Zjechał windą na podziemny garaż, z którego
wyjechał już swoim samochodem, i udał się do domu Trapnella. Jak na złość drogi
były zakorkowane, a światła zmieniały się na zielone jeszcze dłużej niż zwykle.
W dodatku wszystko wydawało się takie powolne, jakby chcąc zrobić mu na złość.
White nienawidził takich sytuacji. Bardzo się wtedy stresował, a to nigdy nie
wróżyło niczego dobrego.
W końcu nie wytrzymał i nadusił
klakson, który rozbrzmiał głośnym, ostrym dźwiękiem. W żaden sposób nie
przyspieszyło to jednak samochodu jadącego przed nim, a którego kierowcą była
drobna blondynka, która prawdopodobnie sama nie wiedziała, co się dzieje na
drodze.
- Niech was wszystkich szlag – zaklął
pod nosem, zajeżdżając pod wieżowiec, w którym Trapnell zajmował apartament. Zaparkował
swój pojazd na wolnym miejscu, zapłacił parkingowemu za postój, i udał się w
stronę wejścia do budynku. Odszukał odpowiedni przycisk na domofonie i nacisnął
go drżącym palcem. Spodziewał się głosu Trapnella, zamiast tego jednak rozległo
się ciche buczenie świadczące o tym, iż
drzwi można chwilowo otworzyć. – Co ty kombinujesz? – mruknął pod nosem,
wsiadając do windy. Gdy z niej wyszedł, był zestresowany do granic możliwości.
Przez chwilę pomyślał nawet o tym, czy lepiej nie będzie po prostu stąd uciec,
lecz szybko odrzucił tę myśl. Wziął się w garść i pewnie zadzwonił do drzwi.
- Szybko się uwinąłeś – stwierdził
Trapnell, wpuszczając White’a do mieszkania i obserwując go uważnie. – Czyżby
aż tak ci się do mnie spieszyło?
- A jak myślisz? Zostawiłeś mnie w
takim stanie... To chyba normalne, że nie mogłem się doczekać.
- Kto by pomyślał, że uwiedzenie cię
będzie takie łatwe – powiedział, popychając White’a na ścianę i mocno go do
niej przyciskając. Czubkiem nosa musnął linię jego żuchwy, rozkoszując się
przyspieszonym oddechem mężczyzny. – Nie boisz się?
- Niby czego? Nie bądź śmieszny...
- Jeszcze to odszczekasz – wymruczał,
po czym przyłożył usta do jego ucha i wpełzł do niego swoim językiem.
White jęknął cicho i odchylił głowę, dając mu lepszy dostęp do swojego ciała.
Obijając się o meble i ściany,
mężczyźni podążyli do sypialni, gdzie opadli na ogromne dwuosobowe łóżko. Z
cichym westchnięciem wylądowali na miękkim aż do przesady materacu, nie
przestając się całować i siłować z ubraniami, które bezwładnie opadały wkoło
nich.
- Zwiąż mnie – wychrypiał White,
patrząc na Trapnella pełnym pożądania wzrokiem. Wyciągnął w jego stronę dłonie,
które po chwili krępował już krawat. – Mmm, właśnie tak – jęknął, gdy Trapnell
szarpnął za materiał jego majtek. – Pieprz mnie, Trapnell.
- Cierpliwości. Trzeba cię najpierw
przygotować – powiedział, a w jego głosie dało się słyszeć nutę zawodu. Prawda
była taka, że Trapnell wszedłby w niego tu i teraz, nie bawiąc się w
delikatności. Zamiast tego jednak rozchylił jego nogi i przyłożył usta do
odbytu White’a, pieszcząc jego wejście językiem i sprawiając mu jak największą
przyjemność. Sam zaś pocierał swojego członka, który już od kilku minut był
twardy i gotowy do działania.
- Trapnell, proszę – szepnął White,
patrząc na niego zamglonym wzrokiem. – Chcę cię już w sobie poczuć.
- Cholera by to – mruknął Trapnell,
nakładając na swoje przyrodzenie prezerwatywę. Gdy w niego wszedł, jęknął z
rozkoszy i pocałował go zachłannie, zachwycony uczuciem ciepła i ciasnoty wokół
swojego penisa.
- Mocniej! – krzyknął White, pracując
biodrami i zaciskając palce na plecach Trapnella. Jego ciałem wstrząsała
przyjemność połączona z bólem, najlepsza jego zdaniem mieszanka.
- White, ja zaraz... – jęknął
Trapnell, po czym ugryzł go w ramię i doszedł, z trudem powstrzymując
okrzyk. Wykonał ostatnie pchnięcie we wnętrzu White’a, po czym wyszedł z niego
i opadł na materac. Było mu dobrze jak jeszcze nigdy. – Pokaż mi jak się
spuszczasz – wymruczał po chwili, gdy jego oddech się ustabilizował. White
tylko przekręcił głowę, by móc spojrzeć w oczy Trapnellowi, nie przestając się
onanizować, po czym przygryzł wargę i gwałtownie zaczerpnął powietrza.
Szczytował, skrapiając swój tors własną spermą, którą z uwielbieniem zlizał Trapnell.
- Masz ochotę na drugą rundę? –
zapytał kuszącym głosem White, przytulając się do niego i składając pieszczotliwe
pocałunki na szyi kochanka.
- Jasne. Tylko daj mi chwilę, no
wiesz, na zresetowanie sprzętu.
- Dla ciebie zawsze – odpowiedział.
I w taki oto sposób dwóch mężczyzn o
równie narowistych temperamentach znalazło sposób na skuteczne, a zarazem
przyjemne rozładowanie napięcia panującego między nimi. Zaczął się nowy okres w
ich życiu, który zapowiadał się o niebo lepiej od tego, który mieli już za
sobą.
Koniec.
Witajcie! Jako że dłuugo nic tu nie wstawiałam, postanowiłam uraczyć was tym. Co prawda to tylko takie krótkie opko bez większego sensu, no ale zawsze coś.
Sam pomysł wpadł mi dawno temu (według Worda skończyłam pisać to opko 17.05.2016r.) na lekcji angielskiego. Do dziś pamiętam, jak zamiast słuchać nauczycielki wpatrywałam się w okładkę podręcznika i zaczęłam shipować jego twórców... To było dziwne, no ale co zrobić...
Mam nadzieję, że nie gniewacie się aż tak bardzo, iż nie jest to nowa część "Życia online" czy "Pamiętnika...", no ale jakoś tak nie mam na nie weny, a cały wolny czas poświęcam na pisanie opka na specjalne zamówienie mojego kohaia.
Także ten... Musicie się uzbroić w cierpliwość i wyczekiwać cudu, którym będzie dodanie tu nowego rozdziału z którejkolwiek serii.
Pozdrawiam wszystkich cieplutko i do następnej notki, Towarzysze! ♥
PS. Jestem leniem i za wszelkie błędy występujące w tym tworze z całego serca przepraszam. A jak ich nie ma (w co chyba sama wątpię), to mam szczęście.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze dziękuję za Twój komentarz, a fakt, iż piszesz w nim, że coś Ci nie przypadło do gustu, mile łechce moje ego. Serio. No a po drugie w życiu nie uznałabym go za bzdury, bo dlaczego wyrażenie swojej opinii miałoby nią być? Także spokojnie, nie mam zamiaru Cię zawstydzać, wręcz przeciwnie, pragnę powiedzieć, że doceniam to, co napisałaś, i spróbuję jakoś się do tego odnieść.
UsuńZdaję sobie sprawę, że uczuć tam właściwie nie ma zbyt wiele, ale odnoszę wrażenie, że tak właśnie miało być. To opowiadanie powstało dawno i trudno mi jednoznacznie stwierdzić, co tak naprawdę siedziało mi wtedy w głowie. Poza tym odnoszę wrażenie, że zawsze skupiam się aż za bardzo na tym, co czują bohaterowie, więc to taka mała odskocznia. W każdym razie gwarantuję, że takie opka, w których mniej uczuć i innych takich, będą pojawiały się tu sporadycznie. Bo to mimo wszystko nie do końca mój styl.
Mam nadzieję, że to co napisałam jest w miarę logiczne. Oby było T^T
"Wiesz, ile zajmuje mi i Chandlerowi złożenie do kupy tego cholerstwa?" - Wsadziłabym tu "mnie" zamiast "mi".
OdpowiedzUsuńNiby bez sensu, niby ni kupy ni dupy, ale czyta się przyjemnie, choć brzmi trochę jak scenariusz do podrzędnego pornosa. Tam też najpierw jest niby jakaś sensowna fabuła, a potem bohaterowie z najmniej oczekianego powodu i w najmniej oczekiwanym momencie zaczynają uprawiać seks (tak słyszałam :D). Fajne to jest. No co ja ci mogę więcej powiedzieć (napisać)? :)
Twoje teksty bardzo dobrze się czyta, bo jest coś takiego w twoich dialogach, opisach sytuacji i wszystkim, że bardzo łatwo jest to sobie wyobrazić. Malujesz słowem.
"wpatrywałam się w okładkę podręcznika i zaczęłam shipować jego twórców..." - Haha. <3
Informuję, że jest nowa piąteczka, skoro blogspot donosi z opóźnieniem. ;)
podpisane-ty-wiesz-kto.blog.pl
~Arco Iris
Fakt, lepiej będzie brzmiało z tym "mnie" zamiast "mi". Zaraz poprawię. Dzięki za podpowiedź :)
UsuńStwierdzenie, że to opowiadanie "brzmi trochę jak scenariusz do podrzędnego pornosa" sprawiło, że śmiechłam, i to srogo. Teraz już wiem, że jak nie wyjdzie mi w życiu to, co sobie zaplanowałam, to zgłoszę się do wytwórni gejowskiego porno i będę tam pisać scenariusze. Praca marzeń normalnie XD
No i dziękuję za słowa uznania. Ten trzeci akapit nieźle mnie zawstydził co prawda, ale no... Miło od czasu do czasu przeczytać taki komentarz.
A z tym blogspotem to różnie bywa. Poprzednią piątkę przeczytałam, a później ją zobaczyłam w powiadomieniach, a z tą najnowszą już nie było problemu... Także już sama nie wiem, czy problem leży po stronie blogspota, czy to ja po prostu sobie nie radzę z technologią :D
Ty żyjesz!!!
OdpowiedzUsuńDługo cię nie było, aż wpadały mi do głowy straszne myśli, że na przykład porzuciłaś to wszystko.
Zakończenie jest nietypowe, takie jakby podsumowanie reszty ich życia w kilku zdaniach.
Heh czyli nie tylko ja shipuję ludzi z podręczników. XD
Pewnie, że żyję! A to, że długo nic tu nie wrzucałam, to tylko oznaka mojego lenistwa, braku weny i zapieprzu w szkole. Poza tym jak kiedyś stwierdzę, że czas skończyć z tym wszystkim, to pojawi się tu info o tym, także ten... Będziecie wiedzieć.
UsuńWow, czyli nie jestem jedyną osobą, która gapi się na okładkę podręcznika i ma dziwne myśli... XD To pocieszające.
Nie rozumiem zarzutów :D Ja jestem zadowolona. Prawda, hot sceny były zdecydowanie za krótkie, ale cudowne < 3
OdpowiedzUsuń< jara się >