- Dużo nad tym myślałem i doszedłem do wniosku, że chyba
jednak pozwolę ci na jeden mały, samotny wypad do tej twojej ukochanej dziury –
powiedział, gdy w ciszy spożywaliśmy niedzielny obiad. Spojrzałem na niego
zaskoczony, gdyż myślałem, że ten temat został definitywnie zamknięty dwa dni
temu.
- Ale… dlaczego? – wykrztusiłem w końcu.
- Muszę przyznać, że ostatnimi czasy zrobiłeś się bardzo
grzecznym i posłusznym chłopcem, a ja lubię od czasu do czasu nagradzać
moich podopiecznych. – Uśmiechnął się tajemniczo i wrócił do jedzenia. Jak
gdyby nigdy nic przeżuwał kolejne kęsy, w ogóle nie przejmując się moim
zakłopotaniem. W końcu i ja się uśmiechnąłem, zachowując jednak ostrożność.
- Zakładam, że na zbytnią swobodę nie mam co liczyć,
prawda? – zagadnąłem. Spodziewałem się, że jeśli nie Iwan będzie mnie pilnował,
to zrobią to za niego jego żołnierze.
- Cóż, nie mam zamiaru stracić nad tobą kontroli nawet na
tak krótki czas. Wolę, jak to się mówi, dmuchać na zimne.
- No tak… Przez chwilę zapomniałem, jak beznadziejnym
facetem jesteś – westchnąłem i poszedłem do kuchni, zabierając po drodze
talerze i sztućce ze stołu. Wrzuciłem je do miski z gorącą wodą i zabrałem się
za zmywanie ich.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu poczułem się naprawdę
szczęśliwy. Wizja spotkania się z ludźmi, których kochałem, napawała mnie
niezmierną radością. Nie to, że zaakceptowałem bycie uwięzionym we własnym
domu, ale mimo wszystko nie chciałem sprawiać im kłopotów. Każda moja próba
skontaktowania się z nimi za plecami Iwana mogła skończyć się tragicznie, co
wykluczało od razu tę możliwość.
- Widzę, że bardzo ci na tym zależało – powiedział nagle,
wyrywając mnie z zamyślenia. Odwróciłem się gwałtownie w jego stronę,
chwytając się za bluzkę na wysokości serca.
- Musisz mnie tak straszyć? – warknąłem, szybko
oddychając. Zaśmiał się głośno z mojej reakcji i pokręcił z
niedowierzaniem głową.
- Niby zawsze się tak pilnujesz, wręcz emanujesz brakiem
zaufania, a można cię tak łatwo podejść… Czy mogę wziąć to za znak, że mur
pomiędzy nami powoli zaczyna topnieć?
- Co? Nie przeinaczaj wszystkiego na swoją korzyść… -
jęknąłem, zmęczony jego ciągłymi staraniami. Odwróciłem się z powrotem plecami
do niego i kontynuowałem swoje zajęcie. Nie miałem kompletnie pojęcia, dlaczego
tak zależy mu na tym, by przekonać mnie do tych wszystkich dziwnych rzeczy, do
jakich mnie zmuszał.
- Ostatnim razem, gdy się kochaliśmy, wydawałeś się być
zadowolony… - wymruczał. Usiadł na jednym z krzeseł, bacznie obserwując każdy
mój ruch.
- Jesteś tego taki pewny? – zapytałem kąśliwie, próbując
sprawić, by zwątpił w swoje umiejętności. Oczywiście nie łudziłem się, że
osiągnę w tym kierunku jakiekolwiek sukces.
- Pewny to mało powiedziane. Przestań już udawać, Feliks.
Nawet ja zauważyłem, że patrzysz na mnie kompletnie inaczej niż na początku. Kiedy
w końcu się poddasz?
- Ja? Poddać się? Nigdy. Poza tym nawet jeśli bym się w
tobie zakochał, to co mi po tym? Za jakiś czas i tak stąd odjedziesz.
- Zawsze mógłbym zabrać cię ze sobą. Dla mnie to żaden
problem – odparł beztrosko. Ton jego głosu wskazywał na to, że dla niego nie ma
rzeczy niemożliwych. Domyślałem się, że bezustannie spełniano jego zachcianki,
tym samym wychowując go na bezwzględnego tyrana, którym faktycznie się stał.
- A ty jak zwykle. Żadnych przeszkód, droga wolna i takie
tam…
- To jakie według ciebie są przeciwskazania, hmm? –
zadrwił, unosząc brwi. Oparł policzek na dłoni i czekał na odpowiedź, palcami
drugiej ręki stukając w blat.
- Jakieś na pewno się znajdą… Na przykład nie mógłbym tak
po prostu opuścić mojego domu i zostawić go na pastwę losu… Ludzie z miasteczka
zawsze mogli na mnie polegać, więc nie mógłbym ich w ten sposób zawieść i
wyjechać…No i takich decyzji nie podejmuje się tak z dnia na dzień, trzeba je
przemyśleć, dobrze się nad tym zastanowić.
- Nie przekonałeś mnie tym. Dom zawsze mógłbyś oddać w
jakieś dobre ręce, z pewnością masz kogoś, kto na to zasługuje. Zakładam
też, że mieszkańcy chcieliby dla ciebie jak najlepiej i gdybyś tylko powiedział
im, że masz szansę na lepsze życie, poparliby twoją decyzję… Co do podejmowania
takich decyzji, to zakładam, że miałbyś dużo czasu do namysłu. Nie myśl, że
przeniesienie mnie to taki szybki, dwudniowy proces. A nawet jeśli tak by było,
to z miłości robi się dużo rzeczy, które dawniej wydawały się być absurdalne.
- Proszę, proszę. Jeszcze trochę i pomyślę, że romantyk z
ciebie.
- A co? Nie wyglądam? – zapytał i podrapał się po głowie.
– Może nie widać tego po mnie, ale ja też pragnę miłości… Zdaję sobie sprawę,
że kompletnie nie umiem okazywać tych pozytywnych uczuć, ale odkąd mieszkam z
tobą, coś się we mnie zmieniło. Myślę, że twój upór i to, że potrafisz się mi
postawić, dobrze na mnie wpływa.
- Iwan… - szepnąłem, patrząc na niego zdezorientowanym,
ale i w jakiś sposób czułym wzrokiem. Jego słowa zrobiły na mnie ogromne
wrażenie. Nigdy bym się nie spodziewał, że usłyszę z jego ust coś takiego. Mało
kto potrafiłby przyznać się do tego typu wad, a już na pewno nie ktoś tak dumny
jak Iwan. A jednak myliłem się. Najwyraźniej cuda faktycznie się zdarzają.
W końcu odwróciłem się i spuściłem głowę. Miałem
wrażenie, że jego fiołkowe oczy prześwietlają moją duszę, czytają z niej jak z
otwartej księgi. Świadomość ta była nieznośna i krępująca, czułem się tak,
jakby sam jego wzrok zakładał na mnie pęta. Gdy jego szeroki, silny tors
przytulił się do moich pleców, a ręce oplotły mnie w pasie, po krótkim wahaniu ufnie
oparłem się na nim. Liczyłem, że dzięki temu wybudzę się ze snu, który
rozpoczął się wraz z moimi narodzinami, ale nic z tego. Nadal w nim trwałem,
miotając się pomiędzy tym, czego chciałem, a tym, co dostawałem od życia.
Westchnąłem ciężko i zamknąłem powieki, napełniając nozdrza intensywną wonią
perfum Iwana, która jednak była bardzo przyjemna i kojąca. Aż dziw, że
wcześniej nie zwróciłem na nią uwagi.
- I co? Nadal twierdzisz, że nic do mnie nie czujesz? –
wyszeptał po chwili, muskając wargami moją szyję.
- A może to ty się mylisz? Może tak naprawdę pomyliłeś
miłość z chwilową fascynacją, z czego już niedługo zdasz sobie sprawę i po
prostu mnie zostawisz? – zapytałem, unosząc niego kąciki ust. Kiedyś myślałem,
że taka opcja byłaby dla mnie najlepsza, lecz z biegiem czasu zdałem sobie
sprawę, że dzięki Iwanowi moje życie nabrało odrobiny sensu. To wieczne
opieranie się mu, dbanie by na obiad pojawiło się jego ulubione danie, świadomość,
że jestem mu tak po prostu potrzebny… Fakt, dużo przez niego wycierpiałem, ale
biorąc pod uwagę całokształt, to całkiem nieźle mi się z nim żyło. Wreszcie
mogłem z kimś porozmawiać mając świadomość, że ta druga osoba nie zacznie się
nade mną użalać i że nie będzie we mnie widzieć jedynie skrzywdzonego przez los
chłopaka. Była wojna, to oczywiste, że zabrała na pamiątkę ofiary. Pogodziłem
się już z tym. A Iwan, jako jeden z nielicznych, nie kwestionował mojej
decyzji, choć podejrzewam, że robił to nieświadomie. To mi jednak nie
przeszkadzało.
- Wątpię, żeby tak było – odparł po chwili namysłu – gdyż
w życiu przeżywałem wiele fascynacji, i to zdecydowanie tak nie wyglądało.
Wiem, że tym razem to coś głębszego.
- Ale dlaczego? Dlaczego akurat ja?
- Na początku myślałem tylko, że jesteś w moim typie, ot,
taka zabawka na czas mojego pobytu. Ale z czasem zacząłem czuć coś
intensywniejszego… Nawet nie wiem, kiedy się to stało, ani dlaczego… To takie
dziwne. Ktoś taki jak ja nie zasługuje na miłość, a jednak mnie to dopadło.
- Nie mów tak – przerwałem mu. – Nawet najgorsi
zbrodniarze na nią zasługują.
- Więc czemu nie zasługuję na to, byś odwzajemnił moje
uczucia? – zapytał łamiącym się głosem. – Dlaczego ciągle mnie odtrącasz? Ja
wiem, bywam czasem brutalny i impulsywny, ale staram się, tak bardzo o ciebie
zabiegam…
- Iwan, to nie tak. Nauczyłem się żyć bez miłości, trudno
mi teraz tak nagle się przestawić… Nawet nie wiem, czy czuję do ciebie to samo.
Daj mi trochę czasu, proszę… - jęknąłem żałośnie, wyplątując się z jego objęć.
Po chwili wahania zmierzwiłem mu włosy i uśmiechnąłem się do niego
pocieszająco. – Myślę, że jeśli postarasz się być trochę milszy i dasz mi
szansę na poznanie ciebie, szanse na odwzajemnienie twoich uczuć wzrosną.
- Trzymam cię za słowo – mruknął nieco urażonym tonem. –
A teraz, jeśli chcesz, możesz iść do miasteczka. Tylko nie wracaj późno. Mimo
wszystko nie chcesz, żebym musiał przywieźć cię z powrotem do domu, gdyż może
to być ciut… nieprzyjemne.
- I właśnie o tym mówię. Powinieneś teraz powiedzieć:
jeśli chcesz, możesz iść do miasteczka. Postaraj się nie wrócić zbyt późno,
aczkolwiek bez względu na godzinę i tak będę na ciebie czekał. A wszystko to z
szerokim uśmiechem na twarzy – powiedziałem, sprężystym krokiem zmierzając do
przedpokoju. Ubierając buty, zerknąłem na Iwana, który przyglądał mi się,
oparty o ścianę. Skrzyżował ręce na piersiach, jego usta zmieniły się
w wąską kreskę.
- Wolę nie dawać ci zbyt dużo luzu – wydusił w końcu. – A
tak będę miał pewność, że do mnie wrócisz.
- I tak bym wrócił, nie mam innego miejsca, do którego
mógłbym się udać. Chodziło mi raczej o to, że powinieneś być milszy po to, by
wracanie tutaj sprawiało mi przyjemność.
- Nadal uważam, że to niepotrzebne… - bąknął pod nosem,
robiąc minę urażonego dzieciaka.
Gdy ubrałem kurtkę i owinąłem szyję kraciastą chustą,
udałem się w stronę drzwi. Czułem się nieco dziwnie, ale to szybko ustąpiło
miejsca radości. Spojrzałem za siebie, lecz widok Iwana nabawił mnie jedynie o
wyrzuty sumienia.
- Będę tęsknił… - powiedział z trudem, siląc się na
uśmiech, który mimo jego wysiłków nie wyglądał na zbytnio przyjazny.
- Ja też – odparłem i zanim zorientowałem się, co robię,
podbiegłem do niego i pocałowałem go w policzek, po czym wyszedłem z domu.
Początkowo jesienne słońce oślepiło mnie, drażniąc oczy
nieco przyćmionym światłem padającym na moją twarz. Zamrugałem kilkakrotnie,
przyzwyczajając się do panującej jasności, po czym ruszyłem przed siebie,
podziwiając otaczający mnie świat. Wiele się zmieniło od czasu mojego
ostatniego wyjścia. Liście, wtedy tak różnokolorowe i pełne jeszcze życia,
teraz powoli usychały i brązowiały, leniwie opadając na ziemię. Na niebie
sunęły ponure chmury, nabrzmiałe wodą i z trudem dźwigające jej brzemię,
zapowiadając nadchodzące deszczowe dni. Klucze ptaków jeszcze niedawno
przecinających przestworza i wypełniających ciszę swym pożegnaniem z tą okolicą
zniknęły, ustępując miejsca drobniejszym pobratymcom zdolnym przetrwać tu zimę.
Gdzieniegdzie do swej dziupli wbiegała wiewiórka na tyle zajęta gromadzeniem
zapasów, by zupełnie nie zauważyć samotnego wędrowca zmierzającego tą drogą.
Odetchnąłem głęboko rześkim powietrzem, które delikatnie kuło w gardle. Właśnie
w takie dni czułem, że żyję. Jesień była moją ulubioną porą roku, od dziecka ją
kochałem. Pamiętam, jak w dni takie jak ten siadałem razem z mamą pod jednym z
drzew i słuchałem jej opowieści. Najbardziej lubiłem tę, która porównywała
liście do ludzi. „Człowiek jest jak ten liść - zaczynała, biorąc do ręki
uschnięty, brązowy listek – natomiast drzewo symbolizuje ziemię, na której
żyjemy. Na początku nie ma śladu naszego istnienia, lecz w końcu pojawia się
malutki pączek. Z czasem ta drobna, niepozorna gródka zaczyna rozkwitać,
rozwijać się, lecz dalej jest bardzo mała. Ale w końcu zaczyna rosnąć, sprawia
wrażenie coraz silniejszej. U szczytu swego rozwoju jest już silnym, soczystym
liściem. Lecz gdy nadchodzi jesień, jego siły słabną, z dnia na dzień zaczyna
uchodzić z niego życie. Ten okres jest dla niego jednak jednym z najpiękniejszych,
wcale nie widać po nim, że jego czas wkrótce nadejdzie. Na koniec całkowicie
usycha, po czy spada z drzewa, i znowu nie ma po nim śladu. Tak samo jest z
ludźmi. Rodzą się, rozwijają, w pewnym momencie znajdują się na szczycie
swojego istnienia, a następnie zaczynają już tylko nieuchronnie zbliżać się do
śmierci, usychają”. Wtedy jeszcze nie rozumiałem dokładnie jej słów, niemniej
jednak zawsze robiły one na mnie niesamowite wrażenie. Tak, moja matka
zdecydowanie była mądrą kobietą.
W końcu doszedłem do miasteczka. Dworek, w którym
mieszkałem, znajdował się nieco na uboczu, w związku z czym do najbliższych
domów miałem kawałek, lecz nie przeszkadzało mi to. Spacerem takim jak dzisiaj
droga ta zajmowała mi może dziesięć minut, nie więcej. Rozejrzałem się po
rynku, na którym stałem, lecz nie zobaczyłem ani żywej duszy. Podejrzewałem, że
gdyby nie obecność żołnierzy, panowałby tu dzisiaj dość spory ruch. W
niedziele, szczególnie tak pogodne jak na tę porę roku, ludzie zbierali się, by
porozmawiać i wymienić się informacjami. Co prawda podczas wojny mieszkańcy
woleli zostawać w domach, ale i tak byli wtedy bardziej żywotni niż teraz.
To jednak nie stanowiło dla mnie żadnej przeszkody.
Postanowiłem udać się do domu pana Teofila, jednego z wielu przyjaciół moich
rodziców. Lubiłem tego starszego człowieka. Był niskim, dobrze zbudowanym,
łysiejącym mężczyzną, któremu uśmiech nie schodził z twarzy. Wprost uwielbiałem
jego specyficzne poczucie humoru, a jego radość z życia mimo wielu
trudnych przeżyć była bardzo motywująca. To jemu najbardziej zawdzięczałem to,
że nie załamałem się po śmierci rodziców i szybko stanąłem na nogi, nie
pogłębiając się w rozpaczy. Nieśmiało zapukałem do drzwi jego domu i czekałem,
aż otworzy.
- Kto tam? – usłyszałem jego stłumiony przez dzielące nas
drewno głos.
- To ja, Feliks! – krzyknąłem radośnie, czując
narastające podniecenie. Boże, jak ja dawno nie widziałem tych ludzi!
- Czego chcesz? – warknął, w dalszym ciągu nie
otwierając. Zdumiałem się, lecz wytłumaczyłem jego zachowanie presją wywieraną
na nich przez komunistów.
- Przyszedłem w odwiedziny, porozmawiać.
- Nie mam teraz czasu. – Jego wrogość przeraziła mnie.
Dlaczego ktoś taki jak pan Teofil zachowywał się w ten sposób?
- Proszę, to nie potrwa długo. Chciałem tylko pana
zobaczyć, tak dawno mnie tu nie było…
- Po prostu stąd odejdź! – przerwał mi. – Nie chcę mieć
kłopotów przez ciebie.
- Kłopotów…?
- Wszyscy wiedzą, co stało się z biedną Zosią… Była taka
podekscytowana, że cię zobaczyła, i co ją spotkało? Jeszcze bezczelnie się temu
przyglądałeś… Wstyd mi za ciebie.
- Zaraz, to nie tak! – krzyknąłem rozpaczliwie. – Niech
mnie pan wpuści, to wszystko panu wyjaśnię. Obiecuję, że nic się panu nie
stanie.
- Odejdź, albo poszczuję cię psem! - krzyknął, odchodząc.
Odgłos jego kroków sprawił mi ogromny ból, który wywiercał mi dziurę w mózgu.
Zrozpaczony, odszedłem od drzwi i ruszyłem przed siebie, z trudem powstrzymując
napływające do oczu łzy.
Przecież to nie tak! Gdybym wiedział, że to skończy się
akurat w ten sposób, w życiu bym do tego nie dopuścił. A to, że widziałem
jej śmierć, wcale nie było moją winą. Nie chciałem tego… Na samą myśl o tym, co
muszą myśleć teraz o mnie mieszkańcy, przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz.
Nigdy bym nawet nie pomyślał, że ludzie, których kocham, znienawidzą mnie tak
szybko, nie dając mi szansy na wyjaśnienia. Jedna rozmowa wystarczyłaby, żeby
zrozumieli, spojrzeli na sprawę w zupełnie nowym świetle. Dlaczego więc poddali
się tak ławo? Dlaczego bez trudu mnie skreślili?
Nie wiedząc, co mam ze sobą począć, usiadłem na jednej z
ławek na rynku i schowałem twarz w dłoniach. Chciało mi się krzyczeć, ale
wiedziałem, że muszę się powstrzymać. Mimo wszystko tliła się we mnie nadzieja.
- Feliks? A co ty tu robisz? – usłyszałem nagle kobiecy
głos. Gwałtownie podniosłem głowę, by ujrzeć zniesmaczoną moim widokiem panią
Hannę.
- Ja… Przyszedłem do was w odwiedziny. Proszę, niech mi
pani wyjaśni, co się tutaj dzieje. Dlaczego pan Teofil tak bardzo mnie
nienawidzi?
- Nie udawaj, że nie wiesz – warknęła, odwracając wzrok.
– My tu ledwo wiążemy koniec z końcem, a ty bezczelnie wkradłeś się w ich łaski
i żyjesz sobie jak gdyby nigdy nic. W dodatku ten incydent z Zofią… Tak
zdobyłeś ich zaufanie? Nie wstyd ci?
- To wszystko nie tak… Ich dowódca zamieszkał w moim
domu, traktuje mnie jak niewolnika, szantażuje… Muszę robić to, co chce,
żebyście wy byli bezpieczni…
- I co? Może mam cię za to po rękach całować? – przerwała
mi. – Mógłbyś zachować chociaż resztki honoru i przyznać się, a nie kłamać… Rodzice
byliby zawiedzeni, gdyby zobaczyli, na jakiego człowieka wyrósł ich syn –
powiedziała i ruszyła w stronę swojego domu. Jej nienawiść do mnie czaiła
się głęboko w jej oczach, przerażała mnie. I pomyśleć, że z dnia na dzień
stałem się dla nich kimś jeszcze gorszym niż ci wszyscy żołnierze razem wzięci.
Nie mogąc dłużej tego znieść, zerwałem się z ławki i
pobiegłem z powrotem do dworku. Emocje, które starałem się w sobie tłumić,
wypłynęły na wierzch w postaci dwóch słonych potoków. Zacisnąłem mocno zęby,
pozwoliłem, by włosy zakryły moją twarz, i biegłem. Biegłem jak
najszybciej umiałem, by uciec od tego zła i zawiści skierowanej w moją
stronę. W głowie pojawiała się tylko jedna myśl. Dlaczego?
Po kilku minutach byłem już z powrotem u siebie.
Zamknąłem za sobą drzwi, oparłem się o nie plecami i zsunąłem na podłogę,
zanosząc się spazmatycznym szlochem. Oparłem czoło na kolanach i skuliłem się,
jak najmocniej potrafiłem, chcąc odgrodzić się tym samym od otaczającego mnie
świata.
- Feliks, co się stało? – zapytał Iwan, wbiegając do
przedpokoju. Jego głos był wyraźnie zaniepokojony. Uklęknął przede mną i
położył mi dłoń na głowie, poruszając nią łagodnie. – Powiedz mi, proszę.
- Oni… Oni mnie nienawidzą! – krzyknąłem, patrząc na
niego załzawionym wzrokiem. Moją twarz wykrzywił grymas bólu. – Obwiniają mnie
za śmierć pani Zofii, myślą, że ich zdradziłem… Dlaczego? Nawet nie chcieli ze
mną rozmawiać…
- Cii, już spokojnie – wyszeptał, siadając obok mnie i
przytulając, w dalszym ciągu głaszcząc mnie po włosach. – Na pewno gdy trochę
ochłoną, zdołasz im to wyjaśnić. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Tylko nie
płacz już.
- Ty nic nie rozumiesz… Oni mi ufali, a ja...
- Nie myśl już o tym. Feliks, tylko ja mam prawo
doprowadzić cię do łez, słyszysz? Tylko ja. Oni nie mają prawa, nie są tego
godni. Nie mogą cię ranić – powiedział zdecydowanym głosem. Chwycił moją twarz
w dłonie i zmusił mnie, bym na niego spojrzał. – Tylko ja, nikt więcej.
- A-ale… - spróbowałem zaprotestować, lecz zamknął mi
usta pocałunkiem. Jego słowa w pewnym sensie pocieszyły mnie, poczułem się
pewniej. Widziałem, że bardzo mu na mnie zależy. I nawet jeśli mówił w tak
samolubny sposób, to przyniósł mojej duszy ukojenie, a w chwili obecnej było mi
to bardzo potrzebne.
Gdy oderwał się ode mnie i spojrzał na mnie poważnym
wzrokiem, nie wytrzymałem i z powrotem wpiłem się w jego wargi, smakując je i
pozwalając, by stopniowo mnie pożerały. Czułem, jak jego język czule pieści
moje podniebienie, ciepły oddech wypełnia mnie dokładnie, odbierając mi
zdolność myślenia. Zacisnąłem mocno powieki i oplotłem rękami jego szyję,
pragnąc jedynie zapomnieć o tym, co mnie dzisiaj spotkało.
- Feliks, proszę… Nie kuś mnie w ten sposób – wyszeptał,
lekko odsuwając mnie od siebie. Pogłaskał mnie po policzku, wpatrując się we
mnie intensywnie. W jego oczach widziałem pożądanie i resztki samokontroli.
Mimo wszystko nie chciał skorzystać z tego, w jakim znajdowałem się
stanie.
- Przepraszam… Pójdę już do siebie – powiedziałem,
podnosząc się z podłogi.
Boże, co ja przed chwilą chciałem zrobić?! Mało
brakowało, a wprosiłbym się Iwanowi do łóżka! Zachowałem się jak dziwka, która
desperacko prosi o jakiekolwiek pocieszenie… W innym wypadku nie dałbym po
sobie poznać, że cokolwiek mnie trapi. Ulżyłbym sobie dopiero w samotności,
mając pewność, że nikt mnie wtedy nie zobaczy. Ale gdy spojrzałem na Iwana, coś
we mnie pękło. Nie chciałem już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku.
Potrzebowałem wsparcia i znalazłem je, ale nawet to spieprzyłem dając rozpaczy
zamydlić sobie oczy. Jestem beznadziejny…
Otarłem resztki łez rękawem i usiadłem na parapecie,
opierając czoło o zimną szybę. Spod przymrużonych powiek widziałem rozmazane
kształty drzew, których korony wiły się w dzikim tańcu targane jesiennym
wiatrem. Niebo zrobiło się jakieś takie szare, zwiastując nadchodzący deszcz.
Nadszedł listopad, najbardziej smutna pora roku. Muszę przyznać, że jej nastrój
idealnie pasował do dzisiejszych wydarzeń. Drodzy państwo, zapraszam na
spektakl pod tytułem „Jesienne rozterki Feliksa Łukasiewicza”. Gwarantujemy, że
uśmiejecie się państwo do łez. W końcu tak beznadziejnego bohatera dawno już
nie oglądaliście.
Westchnąłem ciężko i ostatkiem sił przeniosłem się na
łóżko. Było mi wszystko jedno, nie czułem już kompletnie niczego. Odpłynąłem,
nim świeże łzy zdołały wydostać się spod moich powiek.
Część 11
Część 11
Hmm... Wyszło tego więcej, niż się spodziewałam. Nie mogę się już doczekać, kiedy znowu będę miała czas (i wenę), bo w głowie zaświtał mi pewien fajny pomysł. Znaczy mam nadzieję, że fajny :3
No to fajnie szkoda mi Feliksa, ale zwykle tak to działa, ciekawa jestem tego pomysłu:-)
OdpowiedzUsuńCzasami ja sama karcę się w duchu za to, co Feliks musi przeze mnie przechodzić, no ale tak to już bywa. A pomysł myślę że będzie nieco zaskakujący, o ile nie przyjdzie mi do głowy coś jeszcze innego ;)
Usuń