Oto pierwsza część opowiadania, które opowiada losy kilku muzyków. Wydarzenia są co prawda fikcją wymyśloną przeze mnie, jednak bohaterowie to już zupełnie inna sprawa... Życzę miłej lektury :)
- Ubieraj się – usłyszał głos swojego
starszego brata. Skinął głową, naciągnął na siebie nieco za dużą bluzę i
podreptał do przedpokoju. Uśmiechnął się i ubrał buty. – A gdzie masz swój
puzon?
- Zapomniałem – odpowiedział i
wrócił do swojego pokoju. Zarzucił na ramię spory pokrowiec, chwycił segregator
z nutami i z powrotem dołączył do brata. – Już jestem gotowy.
- Dobrze. A zatem idziemy. –
Zmierzwił jego brązowe, kręcone włosy i otworzył przed nim drzwi. Położył ręce
na jego ramieniu i udali się główną ulicą prosto do szkoły muzycznej.
* *
*
- Arek, pośpiesz się! Boże, czy ja zawsze muszę cię
niańczyć? – krzyknął Dawid na swojego o trzy lata młodszego brata. Od czasu
studiów mieszkali razem, uczęszczali na tę samą akademię muzyczną. Byli ze sobą
bardzo zżyci, chociaż przez większość czasu starali się to ukrywać przed swoimi
znajomymi, sami nie wiedząc dlaczego. Ot, stare przyzwyczajenie.
- Już idę, dlaczego się tak wściekasz? Próbę mamy dopiero
o osiemnastej – odparł ze spokojem Arek, ze skupioną miną zapinając guziki
koszuli pokrytej masą różnokolorowych plam i wzorów.
- Po prostu irytuje mnie twój brak
poczucia obowiązku. Przecież dobrze wiesz, że nie lubię się spóźniać.
- Zawsze możesz iść beze mnie.
- Jasne. A ty wtedy zostaniesz w
domu – przerwał mu – i będziesz grał w te swoje głupie gry. Już ja cię znam.
- Może i masz rację – mruknął i
pocałował go w policzek. Dawid zarumienił się, odwrócił głowę i na oślep pacnął
go w czoło.
- Nie pozwalaj sobie, gówniarzu –
warknął. Wziął swoją trąbkę i ruszył w stronę drzwi. – Będę czekał przed
blokiem. Masz jeszcze pięć minut. Jak nie przyjdziesz do tego czasu, to
obiecuję, że własnoręcznie odprowadzę cię do wyjścia, a to nie będzie
przyjemne.
- Dobrze, dobrze. O co się tak
wściekasz, braciszku? – zapytał, szeroko się uśmiechając. Pobiegł do pokoju i
zaczął grzebać w jednej z szuflad, szukając rzemienia, który służył mu za
opaskę do włosów. Gdy go zakładał, usłyszał trzask zamykanych drzwi.
Pośpiesznie poszedł do łazienki, by użyć nieco perfum, złapał w pośpiechu
swój instrument i pognał na dół.
Dawid już na niego czekał. Palił
papierosa, mocno się nim zaciągając.
- Szybciej, niż myślałem. Chodź już
– powiedział, wyrzucając niedopałek i ruszył w głąb ulicy. Po chwili Arek
zrównał się z nim, cicho nucąc jeden z utworów, który wykonywali razem z
zespołem.
- Mam nadzieję, że nie będziesz taki
spięty gdy wrócimy do domu – wyszeptał mu nagle do ucha, śmiejąc się
tajemniczo.
- Nie ma mowy – odparł szybko Dawid,
od razu domyślając się, o co chodzi jego młodszemu bratu.
- To się jeszcze okaże… - zaśpiewał
głośno, zwracając tym samym uwagę przechodniów, którzy spojrzeli na nich
zaciekawionym wzrokiem. Dawid wbił mu dość mocno swój łokieć w brzuch.
- Nie rób scen. Ludzie się na nas
gapią.
- Wyluuzuj. Czasem trzeba trochę
poszaleć.
- Szkoda tylko, że to twoje czasem
trwa dwadzieścia cztery godziny na dobę.
- Nie. Moje czasem objawia się
głównie w nocy – szepnął i ugryzł go w ucho tuż przy kolczyku. Wiedział, że im
dłużej będzie się z nim tak droczył, tym bardziej będzie się musiał później
postarać, żeby zaciągnąć go do łóżka. Ale to właśnie lubił. Im większe czekały
go starania, tym bardziej się podniecał.
W końcu doszli do budynku, w którym
odbywały się próby. Weszli do niego, po czym każdy zajął się swoimi własnymi
nutami. Choć przez te kilkadziesiąt minut mogli zamknąć się w swoich własnych
światach, które w niemal magiczny sposób łączyły się ze światami pozostałych
muzyków. Tak właśnie wyglądały każde próby. Niby grali te same utwory, lecz za
każdym razem brzmiały one inaczej. Niby każdy grał osobno, lecz tworzyli
jedność, jeden idealnie zsynchronizowany organizm. Moc muzyki bez wątpienia
była ogromna i działała cuda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz