Menu

sobota, 18 lipca 2015

Więzień we własnym domu, część 1

               Nastały ciężkie czasy. Co prawda wojna już się skończyła, Polska teoretycznie była wolna, ale co to za wolność, gdy jest się kontrolowanym przez Związek Radziecki? Ludzie mówili mi, że kwestią czasu jest wkroczenie wojsk Armii Czerwonej do naszego miasteczka, a ja wierzyłem im z całych sił. Wielokrotnie mówili mi, bym stąd uciekał, że gdy zginę ja, zginą wspomnienia. Ale nie miałem zamiany rozkoszować się bezpieczeństwem i wygodami, podczas gdy oni będą tu nękani pod pretekstem "wybawiania". Cóż z tego, że byłem młody? Czasy, w jakich żyję zmusiły mnie, bym w ekspresowym tempie dorósł, stał się odpowiedzialny i silny. Miałem dopiero dziewiętnaście lat, a już widziałem śmierć moich rodziców oraz dwóch młodszych sióstr, moich rówieśników i ludzi, których darzyłem szczerą sympatią. "Właśnie dlatego powinieneś rzucić to w diabły i wyjechać", powtarzali moi drodzy sąsiedzi. "Twój dom, a właściwie dworek od razu przykuje ich uwagę. Wtedy już im nie uciekniesz".
            Zdawałem sobie sprawę z tego, że jestem najbardziej zagrożony, że wszyscy ci, którzy w jakiś sposób odstawali od reszty dawno temu ewakuowali się. Ale ja nie byłem taki. Od dziecka uczono mnie miłości do domu rodzinnego oraz odwagi i gotowości do poświęceń.
            I to właśnie wtedy postanowiłem, że choćby nie wiem co, nie ugnę się. Będę walczył o swoje do samego końca.

* * *
            Ze snu wyrwały mnie krzyki, odgłosy strzałów oraz zbliżający się tupot butów i ciężkich maszyn. Zerwałem się z łóżka, dziękując w duchu za to, że nie zmieniłem wczoraj ubrania na piżamę. Trzęsącą się dłonią odchyliłem fałdę firanki, obserwując, jak około dwudziestki ludzi chaotycznie biega wokół mojej posesji. Wziąłem głęboki wdech i ruszyłem ku drzwiom frontowym.
- Co tu się dzieje? - krzyknąłem donośnie, starając się nie okazywać zdenerwowania szarpiącego moje nerwy. Uwagę zwróciło na mnie trzech mężczyzn, którzy podeszli do mnie i spojrzeli na mnie z góry.
 - Czy to twój dom, szczeniaku? - zapytał jeden z nich. Drwiący uśmieszek wykrzywiający jego usta sprawił, że zapałałem do nich jeszcze większą nienawiścią.
- Mój. A bo co?
- To, że od dziś przejmie go nasz dowódca. Masz godzinę na spakowanie rzeczy.
          - Ha! I co? Myślicie, że posłucham? Że tak łatwo dam się stąd wykurzyć? To mój dom i będę w nim mieszkał tak długo, jak zechcę.
- Jesteś głupi, czy może jednak odważny? - zastanowił się na głos, drapiąc się w porośnięty czarną szczeciną policzek. - A wy? Jak myślicie?
- Mimo wszystko mała, głupia blondyneczka – skwitował drugi z nich, patrząc na mnie z politowaniem.
Czułem się okropnie nieswojo. Nie dość, że sięgałem im ledwie do ramion i byłem od nich trzy razy gorzej zbudowany, to jeszcze oni mieli broń, której z całą pewnością nie zawahają się użyć. Przeczuwałem, że moją walkę skończy już za chwilę strzał w głowę, że padnę na ziemię z czaszką poszarpaną nabojem. Skrzyżowałem ręce na piersiach i zerknąłem na nich wyczekująco.
- Macie zamiar tak tu stać i czekać na cud? Już mówiłem, że...
Moją wypowiedź przerwał wymierzony mi potężny policzek. Pod jego wpływem moja głowa okręciła się w bok, a z rozciętej wargi leniwie wysączyła się kropla krwi. Rzuciłem w ich stronę wściekłe spojrzenie, lecz mocny kopniak w brzuch posłał mnie na ziemię. Spróbowałem się podnieść, lecz jeden z nich przygniótł moją dłoń masywnym butem. Syknąłem cicho, lecz nie cofnąłem się.
- Twardy jesteś... Ale to tylko kwestia czasu – powiedział, kopiąc mnie, tym razem w twarz. Siła odrzutu pchnęła mnie na plecy, wyciskając z moich płuc cały tlen. Jęknąłem cicho, gdy postawił stopę na mojej klatce piersiowej, skutecznie utrudniając mi nabranie powietrza, lecz w końcu zabrał ją i kucnął obok mnie. Kaszląc i charcząc, usiadłem ostrożnie, chcąc wstać. - Nie tak prędko – warknął, łapiąc mnie za włosy i odginając moją głowę mocno do tyłu.
            - Po prostu to skończ – jęknął ze znudzeniem jeden z jego towarzyszy."
          - Co jest, chłopcy? Już wam się znudziło? - zapytałem cicho, zadziornie patrząc w ich stronę. Moje usta wykrzywił blady uśmiech. W odpowiedzi zostałem uderzony w plecy tak mocno, że z krzykiem wygiąłem się w łuk, po czym, pod wpływem kolejnego ciosu w brzuch, padłem na ziemię. W ustach poczułem metaliczny smak krwi przypominający mi stare, dobre czasy. Gdy uchyliłem zaciśnięte powieki, zobaczyłem lufę pistoletu wymierzoną w środek mojego czoła. Splunąłem na trawę i jakby od niechcenia podniosłem się, stając dumnie wyprostowany.
            - Kto ci pozwolił wstać? - syknął i podciął mi nogi. Gdybym nie wyciągnął do przodu rąk, z pewnością złamałbym nos czy uderzyłbym silnie głową o ziemię, co nie skończyłoby się dla mnie dobrze. Znowu chciałem się podnieść, lecz płaski, podkuty obcas buta wbił się między moje łopatki, boleśnie uciskając mój obity już kręgosłup. Kolejny zduszony krzyk wyrwał się z moich ust, napawając mnie złością i poczuciem przegranej.
            - Co tu się dzieje? Kostia, co wy wyprawiacie?
            - My... To znaczy...
            - Znikać mi z oczu!
            - Ale ten cywil...
          - To rozkaz! - krzyknął nieznajomy. Chwilę później usłyszałem odgłos oddalających się kroków. - Nic ci nie jest? - zapytał, klękając obok mnie i przewracając mnie na plecy. Jęknąłem z bólu, a gdy byłem już w stanie otworzyć oczy, spojrzałem na niego. Był dobrze zbudowany, miał jasne, niemal białe potargane wiatrem włosy, fioletowe oczy i uśmiech, który budził strach i niepokój. - Możesz wstać?
            - T-tak, dziękuję – odparłem, z trudem dźwigając się na nogi. Nieznajomy stanął obok mnie, a jego szary płaszcz i szalik zafalowały pod wpływem ciepłego, jesiennego wiatru.
            - Jak ci na imię?
            - Feliks...
            - Przepraszamy za najście. Wprowadzę się tu na jakiś czas.
            - A-ale...
            - Nie musisz się wyprowadzać. Współlokator będzie dla mnie dodatkową rozrywką.
        Jego pewność siebie sprawiła, że cała moja asertywność gdzieś wyparowała. Otępiały, obserwowałem, jak jeden z jego ludzi wnosi do mojego domu kilka waliz oraz sterty teczek i papierów. Sam ich właściciel zniknął za drzwiami frontowymi, stukając obcasami o drewnianą podłogę. Zacisnąłem ręce w pięści i poszedłem do swojego pokoju, by opatrzyć rany. Trzasnąłem drzwiami, wyciągnąłem z szafki apteczkę i zdjąłem sweter. Na moim nagim torsie już pojawiły się rozległe siniaki, rażąc swoją intensywną, fioletową barwą. Nagrałem trochę maści na palce i zacząłem wcierać ją w obolałe żebra. Zacisnąłem powieki, gdyż ból nasilał się , promieniując na całe ciało.
            - Daj, pomogę ci – usłyszałem obok siebie melancholijny głos, niemal bez uczuć. Nim zdążyłem zareagować, zabrał mi z rąk pojemniczek i niezbyt delikatnie posmarował mi plecy. Chciałem odepchnąć jego dłonie, krzyknąć, by się nade mną nie litował, ale cierpiałem na tyle mocno, że nie mogłem wykrztusić ani słowa. Z moich ust wydobywały się jedynie zdławione jęki i westchnienia.
            - D-dlaczego nie pozwoliłeś, by mnie wtedy zabili? - wyszeptałem po chwili. - Jesteś jednym z nich, więc nie powinno ci to przeszkadzać.
            - Nie porównuj mnie do tej hołoty. Jak myślisz, dlaczego nimi dowodzę?
            Nic nie odpowiedziałem, gdyż nie chciałem wdawać się z nim w dyskusję, jakim to on jest wspaniałym człowiekiem. Zabrałem z jego rąk maść, którą wraz z apteczką schowałem do szafki, po czym udałem się do łazienki. Przez cały czas czułem na sobie jego baczne spojrzenie, lecz nie dałem tego po sobie poznać. Odkręciłem wodę i zmyłem z twarzy resztki krwi i ziemi, starając się jednocześnie jak najdelikatniej obchodzić się z siniakiem na policzku. W moim ciele nienawidziłem właśnie tego, jak jest kruche i podatne na urazy. Co prawda nie jestem jakimś nadzwyczajnym chuderlakiem, ale już od najmłodszych lat najdrobniejsze uderzenie czyniło na mojej skórze spustoszenie. Westchnąłem ciężko, wycierając ostrożnie czoło. Wyszło na to, że mój upór poszedł na marne, choć z drugiej strony wciąż żyłem i na dodatek mogłem dalej mieszkać we własnym domu. Cóż za łaskawość...
            - Musimy ustalić kilka zasad dotyczących wspólnego mieszkania... Pierwsza to taka, że nie możesz opuszczać domu. Po drugie, będziesz wykonywał wszystkie obowiązki domowe, a posiłki będziesz podawał o ściśle określonych godzinach. I zero kontaktu z ludźmi, wyłączając mnie.
            - Zwariowałeś?! - krzyknąłem, zaskoczony jego słowami. - Nawet nie wiem, jak się nazywasz, a ty już narzucasz mi swoje chore zasady! Poza tym jesteś u mnie i to ja tu rządzę.
            - Nazywam się Iwan Braginski. I cieszę się, że zechciałeś przyjąć moje warunki.
        - Niedoczekanie twoje, komunistyczna świnio – warknąłem, i ruszyłem do wyjścia. Nagłe szarpnięcie za nadgarstek i rzucenie mnie na przeciwległą ścianę sprawiło, że zakręciło mi się w głowie, a moim ciałem wstrząsnęła kolejna fala bólu.
       - Zrobisz to, co ci powiem, jasne? Inaczej za twoją głupotę zapłacą niewinni mieszkańcy tej dziury. Tego chcesz? - zapytał wściekły Iwan, przypierając mnie do zimnych kafelków. Jego twarz znajdowała się kilka centymetrów od mojej, przez co sprawiał wrażenie jeszcze bardziej przerażającego. Rzuciłem w jego stronę wściekłe spojrzenie, za którym kryła się uległość i poczucie przegranej. Trafił w mój czuły punkt, z czego doskonale zdawał sobie sprawę. - Grzeczny chłopiec. A teraz marsz do swojego pokoju, później sobie porozmawiamy.
            Zacisnąłem szczęki i wykonałem jego rozkaz. Moja nienawiść do tego człowieka wzrastała z każdą chwilą, a świadomość, że będę ją musiał trzymać na wodzy, jeszcze bardziej mnie rozjuszała. Z nieco większym impetem, niż pozwalało mi na to moje obolałe ciało, padłem na łóżko.
            Zasnąłem z uporczywą, kąsającą niczym chmara owadów myślą, że właśnie zostałem więźniem we własnym domu.


Część 2

2 komentarze:

  1. Opłacało się przekopywanie internetów w poszukiwaniu dobrego bloga. Bardzo oryginalny pomysł na opowiadanie, w sumie pierwszy raz się z takim spotkałam. Więc duży plus dla ciebie :) Mam nadzieję, że nie opuścisz tego bloga. Styl pisania super. Łatwo i przyjemnie się czyta. Było kilka literówek ale każdemu się zdarzają. Zostaje na dlużej, weny życzę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję. Cieszę się, że w końcu coś zaczyna się dziać na tym moim blogu :) Nie zamierzam go opuszczać, także jak na razie nie masz co się martwić. Co do literówek to chciałabym je całkowicie wyeliminować, ale nie zawsze się udaje A wena jak najbardziej się przyda :3

      Usuń