Gdy skończyłem się kąpać i wyszedłem z łazienki, było
nieco przed dwunastą. Właśnie wtedy do domu wkroczył Iwan, nerwowo zrzucając
ubrania i wbiegając na górę. Nawet nie drgnąłem, gdy stanął w progu moich
drzwi.
- Myślałeś, że się nie dowiem?! - krzyknął, stukając
paznokciami o framugę.
- A o czym miałbyś się dowiedzieć? - zapytałem, w dalszym
ciągu wycierając włosy ręcznikiem. Podszedł do mnie ze złością, wykręcił moją
rękę w nadgarstku i rzucił z impetem na łóżko. Jęknąłem cicho, gdy wymierzył
mi siarczysty policzek.
- Nie denerwuj mnie jeszcze bardziej. Wyraźnie
powiedziałem, że nie masz prawa stąd wychodzić.
- I tak było, przysięgam!
- Naprawdę? Moi żołnierze mówią coś zupełnie innego.
- Mylą się. Niby jak miałbym wyjść? Zamknąłeś przecież
drzwi na klucz, a...
- Dość tego! - przerwał mi. Zdecydowanym ruchem rozwiązał
swój krawat i przywiązał nim moje
ręce do ramy łóżka. Mimo że próbowałem się wyrwać, i tak uwinął się z tym
bardzo szybko. - Teraz poczekasz tu na mnie, a jak wrócę, przekonasz się, że
czasem warto być posłusznym.
- Ale Iwan! To nie tak! - krzyknąłem za nim.
- Do zobaczenia – mruknął, zaszczycając mnie swoim
upiornym, fiołkowym spojrzeniem, po czym wyszedł, gasząc światło.
Całą sypialnię spowił mrok, który jeszcze bardziej
napędzał mnie strachem. W tej jednej chwili zapragnąłem śmierci, która niczym
dobra przyjaciółka by mnie od tego uwolniła.
* * *
Czas spędzony będąc przywiązanym do łóżka dłużył mi się niemiłosiernie.
Mimo usilnych prób jedyne, co udało mi się osiągnąć, to bolesne otarcia na
nadgarstkach. Kto mógł mnie wtedy zobaczyć?, zastanawiałem się. W miasteczku
natknąłem się tylko na panią Zofię, poza nią nikogo nie spotkałem. Chyba że
widziano mnie z wnętrza jakiegoś budynku. Czyżby Iwan kazał swoim podwładnym
zwracać uwagę w ten dzień na średniego wzrostu blondyna krążącego po ulicach? A
może najął ludzi, żeby obserwowali mój dom oraz mnie? Z takimi jak on nigdy nic
nie wiadomo.
Trzask drzwi nieco mnie otrzeźwił, a coraz głośniejsze
kroki wprowadziły moje serce w trwożny galop.
- I co? Dalej się będziesz upierał, że cały dzień byłeś w domu? – zapytał
Iwan, siadając na skraju łóżka.
- Naprawdę byłeś na tyle naiwny, że myślałeś, iż zamknięte na klucz drzwi i
twoje zakazy mnie powstrzymają?
Kolejny policzek sprawił, że z mojej wargi popłynęła stróżka krwi.
- Moich rozkazów się nie kwestionuje, moich rozkazów się przestrzega.
- Swoją bandę możesz tresować jak chcesz, ale ja się tak łatwo nie dam.
- Co to znaczy: Nie dam się? Jeśli ja tak mówię, to tak ma być.
- Czyżby? – zapytałem, śmiejąc się kpiąco, lecz mocny cios w brzuch
skutecznie mnie uciszył. Ból sprawił, że z cichym westchnięciem podkuliłem
nogi.
- Jeszcze nigdy nie spotkałem człowieka, który by mi się sprzeciwiał. Z
jednej strony to trochę irytujące, ale z drugiej… podnieca mnie to.
- Czy wszyscy komuniści to takie zboczone szumowiny?
- Cóż, jako mężczyzna muszę jakoś zaspokoić swoje potrzeby. A to, że jesteś
w moim typie, to tylko i wyłącznie twoja wina.
- Dosyć tego. Natychmiast mnie rozwiąż i opuść mój dom. Nie mam zamiaru
dłużej mieszkać z takim…
- Zmień ton, chłopczyku – przerwał mi, mocno łapiąc mnie za szczękę.
Czubkiem języka zlizał z mojej wargi krew, jednocześnie zdzierając ze mnie
spodnie.
- Zostaw mnie! – krzyknąłem, odwracając głowę.
- Kara musi być – wyszeptał, nachylając się nade mną. Niewiele myśląc,
zamachnąłem się nogą, by odepchnąć go od siebie, lecz zamiast tego kopnąłem go
prosto w jego nabrzmiałą męskość. – Ty… - jęknął, lecz ból nie dał mu
powiedzieć niczego więcej. Skulił się, ciężko dysząc, i oparł głowę na moim
brzuchu.
Mimo tego, co Iwan chciał mi zrobić, ogarnęło mnie coś w rodzaju wyrzutów
sumienia. Nie lubiłem sprawiać innym bólu, nawet jeśli byli to tak źli ludzie
jak on. Westchnąłem ciężko i zapytałem:
- W porządku?
- Pomyślałby kto, że się o mnie martwisz – warknął.
- Mimo wszystko ja też coś czuję. Iwan, przecież nie musimy tak żyć.
Spędźmy ten czas w zgodzie.
- Zamknij się. Będzie tak, jak ja chcę. Koniec tematu.
- Ty naprawdę pragniesz budzić jedynie lęk?
- Milcz – powiedział przez zaciśnięte zęby. Podniósł głowę, a jego oczy
złowrogo błysnęły w ciemności. – Nie masz prawa tak się do mnie zwracać. Nie
zapominaj, że w każdej chwili mogę cię zabić.
- Już dawno przestałem bać się śmierci. Moje życie nie ma żadnej wartości.
- A zatem bądź gotowy jutro rano. Zabiorę cię na małe przedstawienie.
To powiedziawszy, wstał, rozwiązał moje ręce i wyszedł, trzaskając
drzwiami. Miałem złe przeczucia, które z każdą chwilą nasilały się coraz
bardziej.
* * *
Siedząc na miejscu pasażera, z trwogą wyglądałem przez
szybę samochodu. Jechaliśmy w stronę miasta, byłem tego pewny, lecz w dalszym
ciągu nie wiedziałem dlaczego. Od samego rana Iwan nie odezwał się do mnie ani
słowem, słyszałem jedynie, jak rozmawia z kimś przez telefon.
Gdy zajechaliśmy na główny plac, po moim ciele przeszedł potężny dreszcz,
który chwilę później zamienił się w paraliż.
- Wysiadaj – warknął, zatrzymując wóz.
- Nie, proszę… - wyszeptałem, niepewnie stając na brukowanym chodniku.
- Nie ociągaj się
Zostałem brutalnie popchnięty w stronę małej grupki mężczyzn uzbrojonych
w pistolety i karabiny. Wśród nich stała starsza kobieta, którą co chwilę
ktoś szturchał.
- Zostawcie ją! – krzyknąłem i rzuciłem się w jej stronę, lecz powstrzymał
mnie Iwan. – Ona nic nie zrobiła!
- Sam wybrałeś tę karę.
- Proszę! Zrobię wszystko, co chcesz. Tylko zostaw ją.
- Zaczynajcie.
Mężczyźni z szyderczymi uśmiechami stanęli w szeregu, a dwóch z nich
zrobiło dwa kroki do przodu. Staruszka zamknęła oczy, przygotowując się na
śmierć.
- Przypatrz się dobrze – powiedział Braginski, obejmując mnie od tyłu
i unieruchamiając moją głowę. – To pierwszy i ostatni raz, gdy cierpi
przez ciebie tylko jedna osoba.
- Proszę… - załkałem. Z moich oczu pociekły łzy.
Huk wystrzałów ogłuszył mnie, wprowadzając moje ciało w drżenie. Gdyby nie
silne ramiona Iwana, osunąłbym się na kolana. Widok podziurawionego ciała pani
Zofii bezwładnie leżącego w stale powiększającej się kałuży krwi sprawił, że
straciłem przytomność.
Część 5
Część 5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz