Menu

sobota, 25 lipca 2015

Więzień we własnym domu, część 4

            Gdy skończyłem się kąpać i wyszedłem z łazienki, było nieco przed dwunastą. Właśnie wtedy do domu wkroczył Iwan, nerwowo zrzucając ubrania i wbiegając na górę. Nawet nie drgnąłem, gdy stanął w progu moich drzwi.
            - Myślałeś, że się nie dowiem?! - krzyknął, stukając paznokciami o framugę.
            - A o czym miałbyś się dowiedzieć? - zapytałem, w dalszym ciągu wycierając włosy ręcznikiem. Podszedł do mnie ze złością, wykręcił moją rękę w nadgarstku i rzucił z impetem na łóżko. Jęknąłem cicho, gdy wymierzył mi siarczysty policzek.
            - Nie denerwuj mnie jeszcze bardziej. Wyraźnie powiedziałem, że nie masz prawa stąd wychodzić.
            - I tak było, przysięgam!
            - Naprawdę? Moi żołnierze mówią coś zupełnie innego.
            - Mylą się. Niby jak miałbym wyjść? Zamknąłeś przecież drzwi na klucz, a...
         - Dość tego! - przerwał mi. Zdecydowanym ruchem rozwiązał swój  krawat i przywiązał nim moje ręce do ramy łóżka. Mimo że próbowałem się wyrwać, i tak uwinął się z tym bardzo szybko. - Teraz poczekasz tu na mnie, a jak wrócę, przekonasz się, że czasem warto być posłusznym.
            - Ale Iwan! To nie tak! - krzyknąłem za nim.
      - Do zobaczenia – mruknął, zaszczycając mnie swoim upiornym, fiołkowym spojrzeniem, po czym wyszedł, gasząc światło.
            Całą sypialnię spowił mrok, który jeszcze bardziej napędzał mnie strachem. W tej jednej chwili zapragnąłem śmierci, która niczym dobra przyjaciółka by mnie od tego uwolniła.

* * *
Czas spędzony będąc przywiązanym do łóżka dłużył mi się niemiłosiernie. Mimo usilnych prób jedyne, co udało mi się osiągnąć, to bolesne otarcia na nadgarstkach. Kto mógł mnie wtedy zobaczyć?, zastanawiałem się. W miasteczku natknąłem się tylko na panią Zofię, poza nią nikogo nie spotkałem. Chyba że widziano mnie z wnętrza jakiegoś budynku. Czyżby Iwan kazał swoim podwładnym zwracać uwagę w ten dzień na średniego wzrostu blondyna krążącego po ulicach? A może najął ludzi, żeby obserwowali mój dom oraz mnie? Z takimi jak on nigdy nic nie wiadomo.
            Trzask drzwi nieco mnie otrzeźwił, a coraz głośniejsze kroki wprowadziły moje serce w trwożny galop.
- I co? Dalej się będziesz upierał, że cały dzień byłeś w domu? – zapytał Iwan, siadając na skraju łóżka.
- Naprawdę byłeś na tyle naiwny, że myślałeś, iż zamknięte na klucz drzwi i twoje zakazy mnie powstrzymają?
Kolejny policzek sprawił, że z mojej wargi popłynęła stróżka krwi.
- Moich rozkazów się nie kwestionuje, moich rozkazów się przestrzega.
- Swoją bandę możesz tresować jak chcesz, ale ja się tak łatwo nie dam.
- Co to znaczy: Nie dam się? Jeśli ja tak mówię, to tak ma być.
- Czyżby? – zapytałem, śmiejąc się kpiąco, lecz mocny cios w brzuch skutecznie mnie uciszył. Ból sprawił, że z cichym westchnięciem podkuliłem nogi.
- Jeszcze nigdy nie spotkałem człowieka, który by mi się sprzeciwiał. Z jednej strony to trochę irytujące, ale z drugiej… podnieca mnie to.
- Czy wszyscy komuniści to takie zboczone szumowiny?
- Cóż, jako mężczyzna muszę jakoś zaspokoić swoje potrzeby. A to, że jesteś w moim typie, to tylko i wyłącznie twoja wina.
- Dosyć tego. Natychmiast mnie rozwiąż i opuść mój dom. Nie mam zamiaru dłużej mieszkać z takim…
- Zmień ton, chłopczyku – przerwał mi, mocno łapiąc mnie za szczękę. Czubkiem języka zlizał z mojej wargi krew, jednocześnie zdzierając ze mnie spodnie.
- Zostaw mnie! – krzyknąłem, odwracając głowę.
- Kara musi być – wyszeptał, nachylając się nade mną. Niewiele myśląc, zamachnąłem się nogą, by odepchnąć go od siebie, lecz zamiast tego kopnąłem go prosto w jego nabrzmiałą męskość. – Ty… - jęknął, lecz ból nie dał mu powiedzieć niczego więcej. Skulił się, ciężko dysząc, i oparł głowę na moim brzuchu.
Mimo tego, co Iwan chciał mi zrobić, ogarnęło mnie coś w rodzaju wyrzutów sumienia. Nie lubiłem sprawiać innym bólu, nawet jeśli byli to tak źli ludzie jak on. Westchnąłem ciężko i zapytałem:
- W porządku?
- Pomyślałby kto, że się o mnie martwisz – warknął.
- Mimo wszystko ja też coś czuję. Iwan, przecież nie musimy tak żyć. Spędźmy ten czas w zgodzie.
- Zamknij się. Będzie tak, jak ja chcę. Koniec tematu.
- Ty naprawdę pragniesz budzić jedynie lęk?
- Milcz – powiedział przez zaciśnięte zęby. Podniósł głowę, a jego oczy złowrogo błysnęły w ciemności. – Nie masz prawa tak się do mnie zwracać. Nie zapominaj, że w każdej chwili mogę cię zabić.
- Już dawno przestałem bać się śmierci. Moje życie nie ma żadnej wartości.
- A zatem bądź gotowy jutro rano. Zabiorę cię na małe przedstawienie.
To powiedziawszy, wstał, rozwiązał moje ręce i wyszedł, trzaskając drzwiami. Miałem złe przeczucia, które z każdą chwilą nasilały się coraz bardziej.

* * *

            Siedząc na miejscu pasażera, z trwogą wyglądałem przez szybę samochodu. Jechaliśmy w stronę miasta, byłem tego pewny, lecz w dalszym ciągu nie wiedziałem dlaczego. Od samego rana Iwan nie odezwał się do mnie ani słowem, słyszałem jedynie, jak rozmawia z kimś przez telefon.
Gdy zajechaliśmy na główny plac, po moim ciele przeszedł potężny dreszcz, który chwilę później zamienił się w paraliż.
- Wysiadaj – warknął, zatrzymując wóz.
- Nie, proszę… - wyszeptałem, niepewnie stając na brukowanym chodniku.
- Nie ociągaj się
Zostałem brutalnie popchnięty w stronę małej grupki mężczyzn uzbrojonych w pistolety i karabiny. Wśród nich stała starsza kobieta, którą co chwilę ktoś szturchał.
- Zostawcie ją! – krzyknąłem i rzuciłem się w jej stronę, lecz powstrzymał mnie Iwan. – Ona nic nie zrobiła!
- Sam wybrałeś tę karę.
- Proszę! Zrobię wszystko, co chcesz. Tylko zostaw ją.
- Zaczynajcie.
Mężczyźni z szyderczymi uśmiechami stanęli w szeregu, a dwóch z nich zrobiło dwa kroki do przodu. Staruszka zamknęła oczy, przygotowując się na śmierć.
- Przypatrz się dobrze – powiedział Braginski, obejmując mnie od tyłu i unieruchamiając moją głowę. – To pierwszy i ostatni raz, gdy cierpi przez ciebie tylko jedna osoba.
- Proszę… - załkałem. Z moich oczu pociekły łzy.

Huk wystrzałów ogłuszył mnie, wprowadzając moje ciało w drżenie. Gdyby nie silne ramiona Iwana, osunąłbym się na kolana. Widok podziurawionego ciała pani Zofii bezwładnie leżącego w stale powiększającej się kałuży krwi sprawił, że straciłem przytomność.


Część 5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz