Menu

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Anioł Śmierci, część 2

            Tak, jak podejrzewałem, głód wybudził mnie ze snu już cztery noce później. Moje ciało ogarnęła przyjemna ekstaza, każdy jego skrawek prosił o spełnienie targającej mną potrzeby. Niemal trząsłem się na samą myśl o tym, co już niedługo się wydarzy. Żwawo zerwałem się z łóżka i energicznie rozwinąłem skrzydła, czerpiąc przyjemność z bólu przez chwilę rozrywającego moje plecy. Po raz tysięczny odmówiłem demoniczną formułę, po czym wzleciałem ponad miasto, kierując się w tym samym kierunku co ostatnio. Ciężko dyszałem z podniecenia, w kroczu poczułem nabrzmiewającą z każdą chwilą erekcję. Reakcja godna niedoświadczonego młokosa, wieki temu z tym skończyłem. Co więc stało się dzisiejszej nocy? Czyżby tamta dziewczyna była na tyle czysta, że doprowadziła mnie do takiego stanu? Och, dzisiejsza uczta powinna zaspokoić mnie jak żadna inna.
            Chwilę potem wylądowałem przed domem mojej ofiary, po czym wszedłem do jej pokoju, za nic mając dzielące nas ściany czy zamknięte drzwi. Zmówiłem formułę kopuły ciszy, by nikt nie usłyszał jej krzyków, a także sprowadziłem na współmieszkańców głęboki sen, dzięki któremu zyskałem pewność, że moja uczta nie zostanie przerwana. Gdy załatwiłem już wszystkie formalności, podszedłem do łóżka, w którym spała, i odgarnąłem jej z czoła jasne kosmyki. Pochyliłem się i przysunąłem do nozdrzy jeden z nich, rozkoszując się pięknym zapachem młodego, dziewiczego ciała. Moje skrzydła zaszeleściły gwałtownie, rozluźniając na kilka sekund moje napięcie. W końcu dziewczyna zaczęła się budzić, z cichym pomrukiem otwierając powieki.
            - Kim jesteś? – zapytała cicho ochrypniętym głosem, wpatrując się we mnie piwnymi oczami. Gdy spostrzegła detale mojego ciała oświetlane zapaloną przeze mnie lampką, cofnęła się gwałtownie i opatuliła szczelniej kołdrą. – Jak się tu dostałeś?
            - Cii, spokojnie – szepnąłem, siadając obok niej i szybkim ruchem odrzucając na bok zakrywającą ją pościel. Pisnęła cicho i zakryła twarz rękami. – Boisz się mnie? – zapytałem, gładząc ją po policzku, raz po raz oblizując wargi. W odpowiedzi tylko odsunęła się nieznacznie, tym samym jeszcze mocniej wciskając się w ścianę za jej plecami. – To dobrze. Bardzo dobrze.
            Złapałem jej nadgarstki i splotłem nad jej głową, drugą ręką zaś rozerwałem jej koszulę, uwalniając w ten sposób jędrne piersi falujące pod wpływem szybkiego oddechu. Koniuszkiem języka polizałem jej obojczyki, po czym zszedłem niżej. Mocno przygryzłem jeden z różowych sutków, rozcinając na nim skórę. Zebrałem na usta płynące z powstałej rany krople krwi, zachwycając się ich delikatnym smakiem.
            - Przestań, proszę! – krzyknęła przerażonym głosem, co dodatkowo mnie podnieciło. – Pomocy!
            - Krzycz ile chcesz, dziecinko. I tak nikt cię nie usłyszy. Jesteś dziś tylko moja.
            Po tych słowach przewróciłem ją na łóżko i wstałem, by zdjąć spodnie. Odrzuciłem je na bok i rozmasowałem obolałą męskość, która znajdowała się teraz w stanie pełnej gotowości. Gdy wzrok dziewczyny powędrował w jej stronę, zadrżała za strachu i spróbowała uciec. Powstrzymałem ją jednak, przyciskając do materaca jednym z moich skrzydeł.
            - Gdzieś się wybierasz? Nawet jeszcze nie zaczęliśmy – mruknąłem, nachylając się nad nią i robiąc kolejną małą ranę, tym razem na żebrach. Upiłem z niej nieco krwi i westchnąłem, odurzony jej bukietem.
            - Proszę, zostaw mnie… Proszę… - załkała, patrząc na mnie błagalnym wzrokiem. Pocałowałem ją czule w czoło i wszedłem w nią gwałtownie, bez żadnego przygotowania. Krzyknęła z bólu, wyginając się i próbując ode mnie uciec. Wiedziałem, że to był jej pierwszy raz. Dzięki temu mogłem sprawić jej jeszcze więcej bólu, a tym samym odczuć większą rozkosz przy spijaniu z niej duszy. Zacząłem się w niej poruszać, za każdym razem głęboko wbijając się w jej ciało. Co chwilę mocno zatapiałem zęby w jej skórze, wsłuchując się w symfonię jej wrzasków i jęków. Za każdym razem, gdy miała zemdleć, szeptałem jej do ucha formułę, dzięki której na jakiś czas powracała do pełnej świadomości. Już po kilku sekundach otaczające nas prześcieradło splamione zostało czerwienią, które pięknie kontrastowało z jej bladą cerą.
            W końcu doszedłem, nie mogąc już dłużej się powstrzymywać. Gdy moja sperma zalała jej wnętrze, dziewczyna krzyknęła donośnie i zaczęła rzucać się na łóżku. Wiedziałem, że bardzo teraz cierpi, gdyż nasienie demonów miało niezwykle wysoką temperaturę i dla zwykłych śmiertelników mogło być nawet zabójcze. Zaśmiałem się cicho i unieruchomiłem jej głowę, zaciskając dłoń ja jej szyi. Połączyłem nasze usta i wziąłem głęboki oddech. Przez chwilę nic się nie działo, lecz z każdą następną sekundą zacząłem czuć coraz wyraźniej cudowny smak będący idealnym połączeniem słodyczy, kwaśności i goryczy. Zachłannie przycisnąłem się do niej, wdychając jej duszę i zaspokajając tym samym moje potrzeby jako demona. Moje przypuszczenia sprawdziły się. Takiej uczty nie miałem już dawno.
            Kilka minut później ciało dziewczyny zastygło w bezruchu i bezwładnie zawisnęło w moich ramionach. Z zadowoleniem na twarzy odrzuciłem w kąt tę pustą skorupę, z której przed chwilą do cna wypiłem życie, i ubrałem spodnie leżące w lekkim nieładzie na podłodze. Przeczesałem dłuższe czarne włosy i westchnąłem tęsknie, żałując, że to już koniec. Zlizałem z kącików ust resztki krwi, po czym wyszedłem na zewnątrz. Zdjąłem z tego domu wszystkie rzucone formuły, rozwinąłem skrzydła i wzbiłem się w przestworza, czerpiąc przyjemność z zimnego powietrza smagającego moje ciało. Było mi dobrze, tak cholernie dobrze… Wiedziałem, że ten posiłek starczy mi na długo, lecz na samo jego wspomnienie nabierałem ochoty na jeszcze jedną duszę. Nie mogłem jednak spełnić mojej zachcianki. Nawet my, demony, mogliśmy się przejeść, a w naszym wypadku to nie wróżyło niczego dobrego. Wiele było przypadków, w których jakiś nieostrożny młodzik był na tyle zachłanny, że mordował całe rodziny, a później sam obracał się w nicość. Nie wiedziałem, dlaczego tak się działo, ale jedno było pewne. Musimy wykazywać się samokontrolą, by przetrwać. Jeśli damy ponieść się szaleństwu, marnie skończymy.
            Nagłe poruszenie z mojej prawej strony wyrwało mnie z zamyślenia. Zawisnąłem w jednym miejscu i rozejrzałem się uważnie, nasłuchując. Miałem nadzieję, że to był tylko ptak, ale niebo było czyste, nie licząc zdobiących go ciał niebieskich.
            - A więc wreszcie mnie zauważyłeś. Dobry jesteś. Inni nie wyczuwali mnie nawet z bliska – usłyszałem niski, tajemniczy głos. Odwróciłem się momentalnie, gotowy do ataku. – Spokojnie, nic ci nie zrobię.
            - Czego chcesz – warknąłem. Przede mną unosił się mężczyzna o krótkich blond włosach i niebieskich oczach zasnutych białą mgiełką, zapewne za sprawą użytej wcześniej formuły. Miał muskularne ciało, wnioskowałem, że był wyższy ode mnie o kilka centymetrów. Z jego pleców wyrastała para śnieżnobiałych skrzydeł, które poruszały się majestatycznie, wydając przy tym przyjemny dla ucha szum.
            - Dlaczego ją zabiłeś? Masz tyle ludzi do wyboru, a wybrałeś akurat tę czystą, niewinną istotę.
            - A więc o to ci chodzi… Mogłem się tego spodziewać po aniele – odparłem, uśmiechając się ironicznie. Skrzyżowałem ręce na piersi i przechyliłem głowę. – Miło się z tobą gada, ale musisz mi teraz wybaczyć. Jestem okropnie zmęczony, chciałbym wreszcie się położyć.
            - Nie kłam. Po zjedzeniu duszy demony wprost emanują energią. No więc? Odpowiedz na moje pytanie, a pozwolę ci odejść.
            - Pozwolisz mi? Cóż za łaska. – Z mojego gardła wydobył się złowieszczy pomruk. Odwróciłem się i zacząłem lecieć w stronę swojego mieszkania.
            Ten anioł miał rację. Po pożywieniu się duszą, a już na pewno tak jasną i czystą, w moim ciele znajdowały się ogromne pokłady energii, które tylko czekały, aż wykrzesam je z nawet najmniejszych mięśni. Dlatego właśnie byłem pewny, że gdy odpowiednio się postaram, zdołam go zgubić i bezpiecznie dotrzeć do domu.
            Zgodnie z moimi oczekiwaniami po kilku minutach przestrzeń wokół mnie była czysta, po nieproszonym gościu nie było ani śladu. Zadowolony, wleciałem przez otwarte okno do sypialni w moim mieszkaniu, które znajdowało się na dwudziestym piętrze luksusowego wieżowca. Jednym ruchem pozbyłem się formuły demonicznych oczu, zdjąłem z siebie spodnie i uklęknąłem na podłodze. Zacisnąłem dłonie w pięści i zamknąłem oczy, chowając z powrotem skrzydła w moim ciele. Po tylu latach powinienem opanować tę sztukę do perfekcji, lecz z jakiegoś powodu w dalszym ciągu nie mogłem temu sprostać. Jęknąłem cicho, pragnąc, by to wreszcie się skończyło.
            Gdy moje modlitwy zostały wysłuchane, wypuściłem z ulgą całe powietrze z płuc i oparłem czoło na udach.
            - Czy to boli cię aż tak bardzo? – zapytał ktoś nagle, czule głaszcząc mnie opuszkami palców po miejscu, gdzie przed chwilą zniknęły moje skrzydła. Gwałtownie uniosłem głowę, odpychając od siebie ręce przybysza.
            - Po co tu przyszedłeś? – warknąłem, gdy rozpoznałem w nim tego samego anioła, którego rzekomo zgubiłem.
            - Nie odpowiedziałeś mi jeszcze na moje pytanie – odparł beztrosko. Jak gdyby nigdy nic uśmiechnął się do mnie i usiadł na jednym z foteli. Jego skrzydła zaczęły się kurczyć, aż w końcu całkowicie schowały się w jego ciele, a wszystko to zrobił bez najmniejszego mrugnięcia okiem. Poczułem ogromną złość. Dlaczego tylko ja tak bardzo przy tym cierpię? Co jest ze mną nie tak?
            - Skąd pewność, że tym razem odpowiem? Nie jestem ci nic winien. Poza tym jesteśmy z natury wrogami, w każdej chwili mogę podjąć decyzję o unicestwieniu cię.
            - Wiem o tym. Ale żeby w pełni móc ze mną walczyć, musiałbyś rozwinąć skrzydła, a to jak widziałem sprawia ci mały kłopot.
            - Nie twoja sprawa! – krzyknąłem, uderzając pięścią w podłogę, która trzasnęła złowrogo. Wciąż wściekły, podniosłem się i poszedłem do łazienki, by zmyć z pleców zaschniętą krew. Zamoczyłem nieco ręcznik i spróbowałem się nim wytrzeć, lecz niezbyt mi to wychodziło.
            - Daj, pomogę ci – powiedział, i zanim zdążyłem zaprotestować, odebrał mi bawełniany materiał. Zaczął delikatnie pocierać nim moją skórę, jakby bojąc się, że może sprawić mi jakąkolwiek krzywdę. – Z tego, co widzę, procedura przebiega pomyślnie. Nie mam pojęcia, skąd ten ból – wyszeptał, owiewając moje łopatki swoim zimnym oddechem. Mimowolnie drgnąłem, czując nieznaczną ulgę. Różnica temperatur pomiędzy naszymi ciałami była duża, lecz w miejscu, gdzie wyrastały moje skrzydła, i tak była ona wyższa niż wszędzie indziej. Chyba to zauważył, gdyż położył tam swoją dłoń. Wzdłuż mojego kręgosłupa rozniósł się rozkoszny chłód, pod wpływem którego zamknąłem oczy i sapnąłem cicho. – A więc zimno łagodzi twoje cierpienie – stwierdził z ulgą i musnął wargami moją szyję.

            - Hej, nie pozwalaj sobie – warknąłem, odsuwając się od niego. Całkowicie wypompowany, potoczyłem się do łóżka. Po energii uzyskanej ze skonsumowanej przeze mnie duszy nie zostało już prawie śladu. Zużyłem ją na ukrycie skrzydeł, co nie było ani trochę normalne. No ale z dwojga złego lepiej chwilę pocierpieć, niż paradować po ulicach z dwoma pierzastymi, ogromnymi wyrostkami na plecach. Okryłem się dokładnie kołdrą i odpłynąłem w niebyt. Ostatnie, co pamiętam, to przyjemne zimno raz po raz pieszczące moją głowę.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz