Menu

czwartek, 6 sierpnia 2015

Początek końca

Po obejrzeniu "Winter Cicada" stwierdziłam, że muszę jakoś wyładować cały mój smutek powstały przez to właśnie anime. I tak praktycznie samo napisało się to opowiadanie. Może nie jest ono jakoś szczególnie dobre, ale napisanie go pomogło mi. Bo i ja mam osobę, bez której nie wyobrażam dobie życia. Dlatego właśnie tak bardzo wzruszają mnie takie historie.


           Kiedyś byłem szczęśliwym człowiekiem. Miałem rodzinę, dom, przyjaciół… Nie bałem się patrzeć w przyszłość, z niecierpliwością czekałem na to, co się wydarzy.
            Lecz to się zmieniło. Los ze mnie zadrwił, odebrał mi to, co kochałem najbardziej. W jednej chwili mój świat się zawalił, pochłonęła mnie ciemność. Jak to się stało? Sam dokładnie nie pamiętam. Wiem tylko, że nie miałem wyboru.
            Otworzyłem oczy, lecz nie obudziłem się w swoim łóżku w moim rodzinnym domu. To był szpital. Co gorsza, gdy spróbowałem wstać, zauważyłem, że nie mam prawej nogi. Zamiast niej zobaczyłem owinięty bandażami kikut. Wyglądał żałośnie, napawał mnie obrzydzeniem. Chwilę potem do mojej sali wszedł lekarz. Ot, stary człowiek z krótką, siwą bródką, przygarbionymi plecami i w wypłowiałym kitlu. Spojrzał tylko na mnie, utkwił poważny wzrok brązowych oczu w mojej twarzy i oznajmił, że moja rodzina zginęła w pożarze. Mnie cudem odratowano, lecz noga przygnieciona belką była do tego stopnia zmiażdżona, że nie dało się z nią nic zrobić. Lecz co ja miałem na to odpowiedzieć? Że cieszę się, że mi się udało? Że będę od teraz cenił dar życia, jaki mi dano? Bzdury. Wolałbym tam zginąć i być razem z moją rodziną, niż cierpieć i być zmuszonym znosić to wszystko.
            Przez jakiś czas byłem pod opieką psychiatry, lecz w końcu i on mnie skreślił. Leżałem całymi dniami na szpitalnym łóżku, podłączony do kroplówki, która utrzymywała mnie przy życiu, gdyż prawie niczego nie jadłem. Pielęgniarki, które na początku starały się zająć mnie rozmową, teraz tylko patrzyły, z trudem powstrzymując łzy. Wrak człowieka, którym byłem, napawał mnie obrzydzeniem i nienawiścią do samego siebie.
            Lecz pewnego dnia coś się zmieniło. Jechałem na wózku na kolejne badanie. Zwykle podczas takiej podróży patrzyłem tępo w ręce splecione na brzuchu, ale nie wtedy. Coś podkusiło mnie, bym uniósł głowę. W pewnym momencie napotkałem spojrzenie pięknych, zielonych oczu, okrytych wachlarzem długich, czarnych rzęs. Ich właściciel uśmiechnął się do mnie lekko, próbując przyćmić w ten sposób grymas bólu wykrzywiający jego twarz. Potem wszedł na jedną z sal, a ja mimowolnie zakodowałem sobie w mózgu jej numer.
            Już dwa dni później chwyciłem kule oparte o jedno z krzeseł i zacząłem niezdarnie przemieszczać się w stronę tamtego pomieszczenia. Jakaś tajemnicza siła pchała mnie w tamtą stronę, chciałem za wszelką cenę poznać mężczyznę, którego wtedy widziałem. Gdy stanąłem przed drzwiami do jego sali, zawahałem się, po czym lekko w nie zapukałem i pchnąłem je. Niepewnie zajrzałem do środka, czekając na jakiś protest. Lecz protestu nie było. Były tylko te oczy, wpatrzone we mnie z radością i nadzieją.
            Rozmawialiśmy do wieczora. Mateusz, bo tak miał na imię mój nowy przyjaciel, opowiedział mi swoją historię, ja podzieliłem się kawałkiem swojego życia, ogólnie dobrze nam się rozmawiało. Najgorsze było jednak to, że on najprawdopodobniej nie opuści szpitala żywy. Ja miałem na to szansę, o ile wcześniej bym się nie zagłodził czy coś. Mateusz bowiem czekał na przeszczep serca, lecz był coraz słabszy, czuł, że nie da rady. Lekarze także przestali liczyć na cud. Jedyne, co mu pozostało, to wypatrywać śmierci.
            Mijały tygodnie, a my zaprzyjaźnialiśmy się coraz bardziej. Codziennie pokonywałem tę samą drogę, by dojść do jego sali. Czasami widziałem, jak ze współczuciem patrzy w stronę mojej utraconej nogi, a właściwie tego, co z niej zostało, lecz za każdym razem mierzwiłem mu włosy i uśmiechałem się delikatnie.
            - Dlaczego to robisz? – zapytał kiedyś, przybierając niezwykle smutną minę. – Przecież widzę, że cierpisz z powodu tej straty.
            - Ty mnie tego nauczyłeś – odparłem. Odgarnąłem mu z czoła kosmyki ciemnych włosów i oparłem głowę na jego ramieniu. Jego los martwił mnie bardziej niż mój. Widziałem, jaki jest słaby. Jego skóra przybrała biały kolor, miał podkrążone oczy, każdy ruch sprawiał mu nieziemski wysiłek. Odchodził, a ja nie mogłem niczego z tym zrobić. Gdy o tym pomyślałem, uniosłem do góry twarz i spojrzałem na niego poważnie. Wtedy pocałowałem go po raz pierwszy. Wtedy też podjąłem najważniejszą decyzję w moim życiu.
            Tydzień później moje obawy się spełniły. Siedziałem przy łóżku Mateusza i patrzałem, jak powoli zapada w sen, z którego miał nigdy się nie obudzić. Złapał mnie za rękę i spojrzał na mnie zamglonym wzrokiem. Nie bał się, wiedziałem o tym. Jeszcze raz go pocałowałem, wkładając w to całą swoją miłość, jaką do niego czułem. W pewnym momencie jego język znieruchomiał, głowa nieznacznie opadła na poduszkę, oczy powędrowały do góry, błyskając mętnymi białkami. Odszedł. Aparatura, do której był podpięty, piszczała przenikliwie, na ekranie ciągnęła się w nieskończoność prosta linia. Jego serce stanęło, tak po prostu przestało bić. Pogładziłem go po policzku, pozwalając, by z moich oczu ciekły łzy, które niemal paliły moją skórę. Ale nie to było teraz ważne. Miałem coś jeszcze do zrobienia.
            Zamknąłem drzwi na klucz i położyłem się obok Mateusza. Wyjąłem z kieszeni tabletki, które skrupulatnie wykradałem pielęgniarkom. Było ich tyle, że nie mieściły mi się w jednej ręce. Połknąłem je wszystkie zachłannie, pragnąc jak najszybciej to skończyć. Splotłem moją dłoń z dłonią Mateusza i położyłem głowę na jego ramieniu. Mój umysł zaczęła spowijać coraz gęstsza mgła, w pewnym momencie przestałem kontaktować.

            Zapadłem w sen, który już na zawsze miałem dzielić z moim ukochanym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz