Menu

wtorek, 11 sierpnia 2015

Więzień we własnym domu, część 8

Otworzyłem oczy z cichym mruknięciem. Spróbowałem się poruszyć, lecz okazało się, że jestem mocno przywiązany do krzesła. Szarpnąłem się, boleśnie ocierając skórę mającą styczność ze sznurami.
- Nareszcie się obudziłeś. Niestety, najwyraźniej Braginskiemu się nie spieszy, więc jeszcze trochę tu posiedzisz. Przez ten czas możemy się trochę rozerwać. Co ty na to?
- Podziękuję. Na samą myśl mnie mdli.
- Jak wolisz. Żeby było jasne: Jesteś Polakiem, więc nic ci się nie stanie, chyba że sobie na to zasłużysz.
- A czego chcecie od Braginskiego?
- Powiedzmy, że mamy małe porachunki. Kilka dziur w jego głowie powinno załatwić sprawę.
Po moim ciele przeszedł dreszcz. Tok myślenia tego mężczyzny przerażał mnie, nie miałem pojęcia, skąd w nim aż tyle nienawiści. Pokręciłem głową, próbując pozbyć się tego nieprzyjemnego uczucia.
- Naprawdę chcesz upaść aż tak nisko? – wyszeptałem.
- Tylko mi nie mów, że ty tego nie chcesz. Facet wprosił ci się do chałupy, wykorzystuje cię…
- To nie jest jeszcze powód do zabijania! – przerwałem mu. Moja nienawiść do tych ludzi tylko się powiększyła.
- Zamknij się! Śmierć za śmierć. Tylko na to zasługuje.
- W takim razie i tobie pozostaje niewiele więcej. W niczym się od niego nie różnisz – powiedziałem, patrząc mu wyzywająco w oczy. Zacisnął dłoń w pięść, po czym ze stoickim spokojem z całej siły uderzył mnie nią w brzuch. Skuliłem się, spazmatycznie łapiąc powietrze. – Bolą cię moje słowa? Ale przecież taka jest prawda. Mszcząc się, tylko spadasz na dno.
Tym razem zostałem kopnięty z żebra z taką siłą, że przewróciłem się na bok razem z krzesłem. Ramię, na które upadłem przeszył ból, więzy jeszcze bardziej wpiły się w moje ciało.
- Właściwie to już jesteś na dnie. Sama twoja obecność tutaj o tym świadczy – powiedziałem cicho, w dalszym ciągu nie dając za wygraną. Przypłaciłem to trzema kolejnymi kopniakami, które całkowicie odebrały mi siłę na dalszą walkę. W ustach poczułem smak krwi.
- Lepiej się zamknij, bo zatłukę cię jak psa – warknął, po czym nachylił się nade mną. Zapalił papierosa i mocno się zaciągnął. Do moich nozdrzy doleciał gryzący dym, przyprawiając mnie o kaszel. – Dlaczego tak go bronisz?
- Nikogo nie bronię – odpowiedziałem z trudem, zdając sobie jednak sprawę, że nie jest to do końca prawda.
- Czyżby? – zapytał po dłuższej chwili. Podciągnął mi bluzkę, odsłaniając nagi brzuch. Zgniótł na nim niedopałek, przypalając moją skórę i wydobywając z moich ust stłumiony krzyk. – Ja odniosłem całkiem inne wrażenie.
Chwycił moje włosy i zaczął zbliżać żarzącego się jeszcze papierosa do mojej twarzy, lecz oddane niedaleko strzały postawiły go w stan gotowości. Wyciągnął pistolet i wymierzył jego lufę w drzwi, czekając. Po chwili do pomieszczenia wszedł Iwan z bronią w ręku i płaszczem pochlapanym krwią
- Nareszcie się spotykamy, panie Braginski – powitał go drwiącym tonem mężczyzna. – Radzę rzucić ten pistolet, albo pański… współlokator zginie.
Iwan spojrzał na mnie, po czym odrzucił broń w bok. Z jego twarzy nie dało się wyczytać żadnych uczuć.
- Proszę, proszę, jaki posłuszny – zaśmiał się, wyraźnie ośmielony. Zaczął przechadzać się to w prawo, to w lewo, nie spuszczając przeciwnika z oczu. – Zapewne domyślasz się, dlaczego tu jesteś?
- Nie. Nawet nie wiem, kim ty jesteś.
- Żartujesz sobie ze mnie? – krzyknął i stanął jak wryty. Zaczęły mu drżeć ręce. – Dwa lata temu zabiłeś mojego ojca! Cały ten czas marzłem o zemście i wreszcie mam ku temu okazję.
- Wybacz, ale nadal nie kojarzę – przerwał mu Rosjanin. Najwyraźniej ani trochę nie przejął się zaistniałą sytuacją.
- Ty sukinsynu… - warknął i ruszył ku niemu.
- Nie radzę.
Te dwa słowa wystarczyły, by mężczyzna zatrzymał się i z wahaniem na niego spojrzał. Mimo tego, że miał przewagę, nie odważył się podejść.
- Dobra, w takim razie załatwmy to szybko. Najpierw rozwalę jego – ruchem głowy wskazał na mnie – a potem ciebie.
Odwrócił się na pięcie, zrobił trzy kroki do przodu i wymierzył lufę pistoletu w moją stronę. Od naciśnięcia spustu dzieliły go sekundy. W duchu przygotowałem się na śmierć, gdy nagle sytuacja diametralnie się zmieniła. Ręka napastnika wygięła się w górę, on zaś zesztywniał i szerzej otworzył oczy. Wypuścił z dłoni broń i osunął się na kolana. Z jego ust buchnęła spieniona krew, kurtka na wysokości klatki piersiowej zaczęła zmieniać się w szkarłatną plamę. Upadł na plecy, walcząc o każdy oddech.
- Ty… - wycharczał, po czym wydał ostatnie tchnienie.
Spojrzałem nieco wyżej, na Iwana, który stał nad jego ciałem z ostrym sztyletem w ręku. Wytarł go o materiałową chustkę i uklęknął przy mnie, przecinając krępujące mnie więzy.
- Już wszystko w porządku – wyszeptał, biorąc mnie na ręce i zanosząc do wyjścia. Oparłem głowę na jego piersi, po czym straciłem przytomność.

* * *

            Przez kokon utkany z ciemności zaczęły natarczywie dochodzić do mnie bodźce, jedne przyjemne, inne destrukcyjnie wpływające na moje samopoczucie. Z każdej strony otaczało mnie ciepło, które miało jednak… płynną postać? Był też czyjś delikatny dotyk… Szum, któremu towarzyszył coraz głośniejszy głos… Gdzie ja jestem?
            - Feliks, obudź się wreszcie – usłyszałem, teraz już całkiem wyraźnie.
           - Gdzie… - spróbowałem zapytać, lecz suchość w ustach i gardle nie pozwoliła mi na to. Przełknąłem i spróbowałem ponownie. – Gdzie ja jestem?
            - W wannie – odparł beztrosko głos. Chociaż nie, było w nim przejęcie. I zaczynałem sobie przypominać dlaczego.
            - O co w tym wszystkim chodziło? – Otworzyłem ostrożnie oczy i spojrzałem na pochylającego się nade mną Iwana. Miał podwinięte rękawy, koszula w miejscach, gdzie była mokra, lepiła mu się do ciała.
            - Sam chciałbym wiedzieć. Jak już się domyśliłeś, zabiłem wielu ludzi, i spamiętanie ich wszystkich byłoby rzeczą niemożliwą.
         - Dlaczego ci nie wierzę? – wyszeptałem. Oparłem dłonie na brzegu wanny i zacząłem się podnosić, lecz po kilku sekundach opadłem z powrotem, rozchlapując dookoła wodę. Zakręciło mi się w głowie. – Szlag.
            - Mogłeś powiedzieć, że chcesz już wyjść – skwitował i jak gdyby nigdy nic wziął mnie na ręce, tym samym zamieniając się w żywy ręcznik.
            - Sam bym sobie poradził – warknąłem, próbując mu uświadomić, że może mnie już postawić na ziemię. Nic z tego. Zostałem poniesiony w ramionach aż do mojej sypialni i położony w łóżku.
            - Śpij tak długo, jak chcesz. Wyjątkowo zwolnię cię dzisiaj z twoich obowiązków – powiedział, przykrywając mnie po samą szyję.
            - Nie sądzisz, że będzie mi zimno nago?
            - Mogę cię ogrzać ciepłem własnego ciała jeśli chcesz...
            - Po namyśle stwierdzam, że kołdra w zupełności mi wystarczy.
            Skinął głową i wyszedł, gasząc światło.
            Zapadając w sen postanowiłem, że dowiem się, o co chodziło tamtemu mężczyźnie i co takiego zrobił jego ojcu Iwan. W dalszym ciągu nie mogłem uwierzyć, że powodem była najzwyklejsza śmierć.
* * *

            - Iwan… Możemy porozmawiać? – zagadnąłem, maltretując widelcem zawartość swojego talerza.
            - To zależy o czym chcesz rozmawiać.
            - O wczorajszych wydarzeniach. Widzę, że ukrywasz przede mną prawdę…
            - Mówiłem ci już, że nie znałem tego faceta – przerwał mi stanowczo – i że nie mam pojęcia o czym on mówił.
            - Nie rozumiem, dlaczego kłamiesz. Jestem po prostu ciekawy, a tobie na pewno nieco ulży, gdy się komuś wygadasz.
            - Skończ już drążyć ten temat. To rozkaz.
            - Bo co? Znowu zaczniesz mi grozić?
          - A żebyś wiedział! – krzyknął, uderzając pięścią w stół. Pokręcił lekko głową i odwrócił wzrok. – Poza tym nie widzę powodu, żeby zwierzać ci się z czegokolwiek. No chyba że nagle zaczęło ci na mnie zależeć.
            - A może najzwyczajniej w świecie się o ciebie martwię? Czy to takie dziwne?
            - Nie ma takiej potrzeby, zapewniam cię – odparł, głaszcząc delikatnie mój policzek. Wstał i ruszył w stronę gabinetu. – Pójdę teraz trochę popracować. Nie przeszkadzaj mi.
            - Jak sobie chcesz… - mruknąłem, kompletnie niezadowolony z przebiegu naszej konwersacji. Moja ciekawość jeszcze bardziej wzrosła, czułem się zdeterminowany i gotowy na wszystko… No, może z pewnymi wyjątkami.
            Dokończyłem jeść i zabrałem się za zmywanie. Przez cały ten czas usilnie myślałem, jak zmusić Iwana do mówienia. Wiedziałem, że nie będzie to łatwe. Zastanawiałem się nad upiciem go, lecz obawiałem się, że z ilością alkoholu jaką dysponowałem niewiele bym zdziałał. Braginski był w końcu Rosjaninem… Szantażowanie go też nie wchodziło w grę, to on trzymał mnie w szachu… Z rozpaczą doszedłem do wniosku, że jedyną rzeczą, jaka jest w stanie go przekonać, to moje własne ciało. Z odrazą wyrzuciłem tę myśl z umysłu, potrząsając głową z niedowierzaniem. Jak w ogóle mogłem pomyśleć o czymś takim? Owszem, byłem zdeterminowany, ale miałem swoje granice.
            Zawiedziony, poszedłem do swojego pokoju. Opadłem na miękki materac i zamknąłem oczy, próbując nie myśleć już o tym wszystkim. Jakie życie byłoby proste, gdyby nie ich przyjazd. Swoją drogą, ciekawe, kiedy Iwan wreszcie się stąd wyniesie. Zawsze powtarzał mi, że będzie tu jak najdłużej się da, ale nawet on miał kogoś nad nim, kto w każdej chwili mógł dać mu rozkaz do wyjazdu. No chyba że Braginski budził strach nawet w jego przełożonych, co wcale by mnie nie zdziwiło…
            Przewróciłem się nerwowo na brzuch i ukryłem twarz w poduszkach. Moją głowę zaprzątało bez wątpienia zbyt dużo niepotrzebnych myśli. Musiałem jak najszybciej znaleźć sposób na wyrzucenie ich wszystkich, zanim totalnie mnie wykończą.


Część 9

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz